Rozdział I
„Poświęcenie”
„Poświęcenie”
WWW W pochmurny, jesienny i listopadowy dzień czarnowłosa kobieta z długą suknią na sobie szła w stronę pobliskich pól, które otaczał gęsty, ciemny las. Kierowała się w stronę mogiły swojego męża. Właśnie dziś, 17 listopada pochowała Karima. Po tym tak przykrym wydarzeniu Imoral miała nadzieję. Mimo wszystko wierzyła, że spotka ją coś pięknego. Mąż zostawił ją i jej jeszcze nienarodzone dziecko w dzień, kiedy świat powinien przestać istnieć. Ona, młoda, czarnowłosa kobieta w stanie błogosławionym stała nad brzozową trumną, w której leżało serce Karima. Jej zmęczone od płaczu oczy przypominały mgłę jesiennego dnia, usta wyrażały przeraźliwy smutek, którego nikt nie mógł przeżywać tak jak ona. Stała chwiejąc się raz na prawo, raz na lewo. Jej czarną suknię, która sięgała do ziemi rozwiewał wiatr. Była sama. Grzebała swojego męża w samotności, nie było z nią nawet księdza, który mógłby odmówić modlitwę o wieczne szczęście dla Karima. Podeszła powolnym krokiem do trumny. Na wieku leżała drewniana tabliczka, a na niej słowa:
Karim Skynear
4 maj 1647 - 17 listopad 1679
Witaj w zaświatach płonącego ognia
Witaj w zakątkach miasta, które pachnie miłością.
4 maj 1647 - 17 listopad 1679
Witaj w zaświatach płonącego ognia
Witaj w zakątkach miasta, które pachnie miłością.
WWW Uchyliła lekko wieko, zachwiała się i upadła na ziemię. Poczuła jak dziewczynka poruszyła się.
-Asha… - szepnęła kobieta, parząc na swój brzuch i pogłaskała go. Kilka łez spłynęło z jej oczu. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby teraz miała stracić drugą najważniejszą w jej życiu osobę. Podniosła się z ziemi i podeszła do trumny. Usiadła obok, wpatrując się w serce męża. Wyglądało jak takie serce, które w czasach szkolnych oglądała w podręcznikach do biologii. Domyślała się, że jest zimne jak lód, ale czuła od niego miłość i ciepło.
WWW Nagle w podświadomości Imoral powstała myśl, że nie może pogrzebać serca swojego męża. Nie chciała się z nim rozstawać na zawsze. Kucnęła i z wielkim strachem chwyciła go w swoje dłonie. Było okropnie zimne. Ból jaki wtedy poczuła był niewyobrażalnie mocny. Skuliła się, nie wypuszczając go z rąk.
- Kocham Cię… - usłyszała szept jakby małej dziewczynki. Rozejrzała się wkoło, lecz nikogo nie zobaczyła. Otaczał ją zamglony las. Wokół panowała cisza. Słyszała tylko swoje łkanie. Zmierzchało.
- Mamusiu… - Kobieta zamknęła swoje powieki, z których kolejny raz popłynęły łzy. Słyszała głos swojej jeszcze nienarodzonej córeczki. Wydawało jej się to bardzo nierealne, ale była inteligentna i wiedziała, że może się przesłyszała. Ostatnio tak wiele wydarzyło się w jej życiu, że czuła się zmęczona i obolała. Chciała, by to był tylko koszmar.
- Mamo…
Szept ten zmroził każdą komórkę kobiety. Czy to się jeszcze powtórzy? Czy to są na pewno omamy? Przerażona podniosła się z ziemi i schowała owinięte serce do torby, kierując się do swojego pustego domu. Była bardzo przerażona. Pragnęła tylko odrobiny spokoju. Mimo tak wielu rozterek miała nadzieję, że kiedyś szczęście się do niej uśmiechnie. Przecież nic nie trwa wiecznie, nawet cierpienie. Przypomniała sobie słowa swojej babci, Rose „Nic nie trwa wiecznie. Twoje serce też kiedyś się zatrzyma, ale pamiętaj, że nie warto się poddawać. Życie jest jak droga, ścieżka – kiedyś doprowadzi Cię do celu.” Lecz pamiętała również jak babcia zaprzeczyła swoim słowom na łożu śmierci „ Imi, jedyna rzecz, która trwa wiecznie to prawdziwa miłość, na którą składa się wiele innych uczuć, które są silniejsze nawet od śmierci.” Nacisnęła klamkę i znalazła się w starym, zapuszczonym domu. Tutaj mieszkała, tu się wychowywała. Dzisiaj została zupełnie sama, lecz miała dla kogo żyć. Niedługo miała urodzić się jej córeczka, to dla niej nie mogła się poddawać, to dla niej powinna walczyć z niepowodzeniami, cierpieniem, rozczarowaniem i ze łzami.
***
WWW Słońce powoli chowało się za horyzont, pozostawiając widoczne jedynie swoje krótkie promienie. Zachmurzone niebo nie wróżyło idealnej pogody następnego dnia. Rankiem delikatne muśnięcia wiatru, dostające się przez okno budziły kobietę. Każdy dzień wlókł się nieubłagalnie i był podobny do minionego. Dłużyło się przyszłej matce. Chciała wreszcie wziąć na ręce swoje dziecko, chciała, aby w jej domu zapanowała radość i śmiech Ashy. Najgorsze było to czekanie. Pocieszające było to, że z każdy kolejny dzień zbliżał do narodziny…WWW Nadszedł wreszcie ten czas, kiedy samotność Imoral miała się skończyć. Każdego dnia marzyła o tym dniu, a kiedy on już nastąpił w jej życiu, pragnęła by się skończył. Kobieta rodziła swoją córkę w strasznych męczarniach, ponieważ było to jej pierwsze dziecko. Chata, w której na świat przyszła Asha była bardzo stara i brudna. Widać było, że nie była sprzątana od wieków. Żona Karima rodziła w samotności. To cud, że przeżyła. Podczas porodu słyszała jakieś głosy, lecz nie była w stanie ich rozpoznać. Chciała tylko, by jej dziecko było zdrowe. Nie pamiętała co działo się 10 października 1679 roku.
***
WWW Piękna kobieta z długimi, czarnymi i potarganymi włosami przechodziła przez jedną z opuszczonych ulic. Miała na sobie długi, ciemny płaszcz ze stojącym kołnierzem. Na głowę zarzuciła kaptur. Jej oczy, koloru żółtego przypominały skrywaną tajemnicę. Nic dziwnego - była czarownicą, musiała się ukrywać, ale wcale tego nie robiła. Sam ubiór ją zdradzał. Podkreślała swoją urodę różowiutkim pudrem, lecz nawet najlepszy makijaż nie mógł przysłonić jej bladej jak ściana cery. Na nogach miała brązowe, sznurowane kozaki. Szła w stronę opustoszałych pól, kiedy usłyszała kobiecy krzyk. Jej oczom ukazała się rozpadająca chata z drewna. Wolnym krokiem powędrowała w tym kierunku. Nie bała się. Przecież była wiedźmą, nic jej nie groziło. Przeszła przez małe podwórko, na którym rosło tylko jedno drzewo. Ziemia nie była twarda, wręcz przeciwnie, była tak miękka, że można było się w niej zanurzyć. Agnes wyciągnęła zza pasa swoją miotłę i wyszeptała zaklęcie: - Zbora in aer…
Od razu uniosła się w powietrze. Przeleciała szybko przez podwórze, stwarzając lekki podmuch wiatru. Jej obcasy lekko dotykały ziemi. Wylądowała dopiero przed zamkniętymi drzwiami. Przez kilka minut próbowała je otworzyć z marnym skutkiem. Sama nie wiedziała dlaczego tak bardzo zależało jej na tym, by dostać się do środka. Cofnęła się kilka kroków i z impetem uderzyła nogą w sam środek. Drzwi upadły po wewnętrznej stronie chaty. Zdziwienie wiedźmy było ogromne. Była pewna, że po takim uderzeniu dom ten rozpadnie się. Zajrzała do środka. Naprzeciwko niej stało łoże, na którym leżała wyczerpana i umierająca kobieta. Obok niej znajdowało się dziecko całe we krwi. Wiedźma przekroczyła próg i mimowolnie rozejrzała się po pomieszczeniu. Była to kuchnia połączona z pokojem tak uboga, że Agnes nie potrafiła sobie wyobrazić, że w taki miejscu mogła żyć kobieta w ciąży. Półki były prawie puste. Na okrągłym stole leżał pokrojony chleb. Drewniana podłoga skrzypiała po każdym jej ruchu. Podeszła do Imoral i dopiero wtedy dostrzegła, że dziecko wraz z kobietą jest martwe. Serce nie pozwalało jej zostawić tego w takim stanie. Wiedziała, że jeśli użyje zaklęcia przywracającego życie będzie czekała ją śmierć. Queen na pewno się dowie i wtedy zostanie spalona. Usiadła na krzesełku przy stole, patrząc przez okno na zachodzące słońce.
– Poświęcenie…poświęcenie…poświęcenie… Mam poświęcić swoje życie dla tych dwóch kobiet? To zły czyn, przecież ich nie znam. Nie mogę. – Podniosła się i ruszyła ku drzwiom. W progu odwróciła się w stronę zmarłych. – Nie mogę! – krzyknęła bardzo głośno. Podeszła z powrotem do łóżka i pochyliła się nad dzieckiem. – Dziewczynka. – uśmiechnęła się.
WWW Wybiegła z domu i stanęła jak wryta. Przecież zioło, którego potrzebowała do mikstury przywracającej życie nie rosło w Vendlandii. Zrezygnowana usiadła na mokrej ziemi. Jak miałaby dostać się do Elmorytu? Zamknęła oczy i przypomniała sobie pewien rytuał. Wstała i wyciągnęła zza pasa małą księgę zaklęć oraz dwie czarne świece i nożyk. Ustawiła świece na wschód, po czym je zapaliła, przebiła palec i między świecami narysowała pentagram.
- Aburca, înota în apă, Ia-mă în pădure din Elmoryt!- wypowiedziała te słowa z ogromną ostrożnością kilka razy. Po kilku minutach ziemia poczęła się lekko unosić. Na jej spodzie widoczne były korzenie drzew, roślin, kwiatów i każdej roślinności. Wiedźma zupełnie spokojnie czekała na dalszy bieg wydarzeń, choć jej oczy prezentowały pewien lęk i obawę. Patrząc na postawę jaką obrała można było powiedzieć, że nie ma pojęcia co zaraz się wydarzy, jednak wiedziała. Ziemia pochłonęła ją dosłownie w kilka sekund i oddaliła o kilkaset kilometrów, aż do Elmorytu w postaci czarnej róży. Wyrosła z ziemi jak najzwyczajniejszy kwiat i momentalnie zamieniła się w swoją człowieczą postać. Czarownica zaczęła głośno kaszleć i wić się z bólu jakiego doznała podczas rozkurczania. Rzuciła się na ziemie i leżała w bezruchu. Zdawać by się mogło, że umarła. Po kilku minutach podniosła się i wyjęła zza pasa niewielką książeczkę. Poczęła szukać odpowiedniego zioła.
- T..,t…,gdzie ono jest? – mruczała pod nosem sama do siebie lekko dysząc. Wreszcie znalazła odpowiednią stronę z nazwą rośliny. – Turnera diffusa…zielony roślina z żółtym kwiatem…rośnie w Emorycie tropikalnym. ..tradycyjny afrodyzjak… środek pobudzający… środek może być toksyczny… stosowany jako napar z suszonych liści… - czytała urywkami przez dobrych kilka minut. W końcu pobiegła przed siebie. Była bardzo roztrzęsiona, ale również podniecona, że dziś dokona wielkiego czynu, czynu, który ją pogrąży. Jednak nie zależało jej tak bardzo na magii jak myślała. Szukała tego ziela przez dobrą godzinę. Zaglądała w najróżniejsze zakamarki, przedzierała się przez gęste trawy, krzaki. Nie odczuwała strachu przed tutejszą zwierzyną. Żyła w zgodzie z naturą. Zwierzęta rozumiały ją i odwrotnie. Posiadała wiele ukrytych talentów, ale nie szczyciła się nimi przed innymi. Niekiedy uważała siebie za totalną egoistkę, ale nie mogła narażać swojej magii. Jeśli ktokolwiek wiedziałby o talentach jakie posiada na pewno chciałby je wykorzystać, co byłoby jednym słowem bardzo chamskie. Wreszcie pod krzewem zauważyła żółtą roślinkę. Z uśmiechem na twarzy wyciągnęła ku niej ręce i wyrwała z korzeniem. Zagościł w niej niezrozumiały smutek.
- Przepraszam… - wyszeptała do kwiatu. Strasznie męczyły ją wyrzuty sumienia, że musiała zabić bezbronne stworzenie. Była bardzo wrażliwą wiedźmą. Jej towarzyszki często wyśmiewały się z jej wrażliwości i pokory, ale ona sama nie potrafiła tego pokonać. Tak się urodziła i taka zostanie do swojej śmierci. Nie zamierzała się zmieniać, uważała to za sprzeciw ku naturze. Westchnęła ciężko i schowała ziele do wewnętrznej kieszeni swojego płaszcza. Zarzuciła kaptur na głowę i z niechęcią wypowiedziała zaklęcie, które przeniosło ją z powrotem do chaty umierającej kobiety również w postaci róży.
WWW Gdy już znalazła się w chacie podeszła do stołu i wyjęła z kieszeni mały, okrągły pojemniczek oraz zioło, które przed chwilą znalazła. Wrzuciła je do środka i nalała wody. Zamieszała, powtarzając kilkakrotnie:
– Ashes din vita sa devina… Ashes din vita sa devina… Ashes din vita sa devina…
Po czym podeszła do kobiety i rozchyliła jej usta.
– O… Dua…Trei… - odliczyła do trzech w niezrozumiałym języku i nalała trunek wprost w usta kobiety. Jednak z dziewczynką miała mały problem. Dziecko dopiero co się urodziło. Postanowiła polać go miksturą. Wiedziała, że zaklęcie w ten sposób także zadziała.
Nie mogła dłużej zostać w tej chacie. Otaczała ją pustka i strach. Prześladowały ją różne myśli dotyczące jej dalszego losu. Była jedną z najstarszych czarownic z rodu Queen. Nikt nie mógł spodziewać się, że to właśnie ona, Agnes Wensheldorth złamie główne postanowienie regulaminu klanu. Tak naprawdę nie wiedziała co ze sobą zrobić. Nie chciała przebywać w chacie, nie chciała także wracać do Sakmax, swojego rodzinnego miasta i siedziby klanu czarownic. Rozchwiana emocjonalnie zatrzymała się w futrynie. Dokładnie wiedziała jak działa zaklęcie… Zdała sobie sprawę, że jeśli teraz odejdzie jej poświęcenie nie znajdzie celu. Wyszła z domu i usiadła na jednym schodku. Miała tylko pół godziny, bo tyle czasu potrzebowała kobieta, aby się obudzić i… Agnes schowała twarz w dłoniach. Nie mogła zrozumieć samej siebie. Dlaczego to zrobiła? Kierowało nią przedziwne uczucie, chęć pomocy, oddanie, poświęcenie, miłość. Przeklinała w duszy. Nie znała przecież tej kobiety, nie wiedziała kim ona była. Może zabiła swoje dziecko tuż po porodzie, a potem z rozpaczy popełniła samobójstwo, może nie było tak jak myślała, tak jak przypuszczała… Dość tego! Krzyczało jej serce. Musisz wziąć się teraz i dokończyć to co zaczęłaś! Ruszaj! Nie jesteś niewolnicą samej siebie! Wzięła głęboki wdech, podniosła głowę ku górze i wstała z betonowego stopnia. Powolnym krokiem ruszyła w kierunku jeszcze martwej kobiety.
- Mam jeszcze czas…
Zaczęła przegrzebywać wszystkie szuflady, przeglądać ustawione kartonowe pudła, ale nigdzie nie znalazła żadnego mocnego sznura. Zdenerwowana zaczęła rozbijać się po ubogiej kuchni.
- Cholera jasna! Czy teraz jesteś takie mądre?! – krzyknęła do swojego serca, nie oczekując odpowiedzi. Zaczesała swoje ciemne włosy do góry. Nagle w samym rogu obok bujanego fotela zobaczyła pozwijane, cienkie sznurki. – To musi wystarczyć. – Uradowana podbiegła i pospiesznie zaczęła je rozplątywać. Z nadzieją patrzyła na jeszcze martwą kobietę. Obawiała się tego, co może się wydarzyć za kilka chwil. Czym prędzej przywiązała czarnowłosą Imoral do łóżka.
- Co z dzieckiem? – zapytała samą siebie. – Ono nie przeżyje. Wszystko na marne…na marne poświęcałam swoje życie…
Czarownica mogła mieć jedynie nadzieję, że dziewczynka nie przeżyje takiego szoku jak jej matka. Wzięła ją na ręce i owinęła w szary kocyk. Stanęła kolejny raz w drzwiach i czekała…czekała…czekała. W końcu zauważyła jak palec kobiety poruszył się. Dygotała ze strachu, że zabezpieczenie, które zrobiła może nie wytrzymać.
***
WWWMyślała o tym, aby jak najszybciej wydostać się z miejsca, w którym była. Energia jaka znajdowała się w jej ciele przybierała na sile. Musiała uciekać… Uciekać? Ale przed czym? Przed samą sobą, przed śmiercią, która czekała na nią w progu domu. Nie liczyło się nic… Musiała uciekać. Otworzyła zakrwawione oczy i poczuła pełnię szczęścia. Tak szczęśliwa i tak radosna jak nigdy. Odzyskała życie i tylko to w tej chwili się liczyło. Ogarniał ją nieziemski szał. Zacisnęła swoje dłonie w pięści i próbowała się podnieść, ale niestety zauważyła, że jest przywiązana. Uniosła głowę. Jej oczom ukazała się nieprzyjemna twarz kobiety, która trzymała jej dziecko.- Moje dziecko! Asha! Zostaw ją! – krzyczała. Nieznajoma kobieta trzymała jej córeczkę, a ją przywiązała do łóżka. Nie było w tym żadnego sensu ni logiki. Wytłumaczenie było tylko jedno, zbyt bolesne i zbyt realne. Przecież dopiero co urodziła… Skąd ona się tutaj wzięła? Dlaczego to wszystko tak wygląda? Nie powinno…
- Oddaj mi ją, suko! – Zaczęła się szarpać, ale to wszystko na nic się zdało. – Zacznę krzyczeć! – groziła. Uśmiechnęła się w swoich myślach. Przecież krzyczysz. To zacznę wrzeszczeć.
Takiego wrzasku Agnes nigdy nie słyszała. Czy to zaklęcie musi tak działać? Dlaczego z dziewczynką nic się nie dzieje? Powinna to wszystko przemyśleć zanim cokolwiek zrobiła, zanim przywróciła je do życia. Szał przywiązanej kobiety nie trwał długo. Było to spowodowane szczęściem jakiego doznała po powrocie do życia. Każdy człowiek i każde stworzenie cieszy się, gdyż żyje. Cieszy się, bo odrodziło się na nowo. Szał po zaklęciu, które przywraca życie nie trwa długo, ale jest tak silne, tak mocne, że może nawet zabić. Osoba taka nie kontroluje nic… jest tak jakby opętana przez samą siebie, przez swoje ego, które wydostaje się na zewnątrz w postaci ogromnej energii. – głosiły słowa Księgi Zaklęć klanu Queen.
WWW Imoral uspokoiła się. Leżała teraz nieruchomo na swoim łóżku wpatrując się w sufit i zapominając o wszystkim. Uczuła ulgę. Zapadła krótka chwila ciszy, którą przerwał przeraźliwy płacz dziecka. Agnes musiała mocno je do siebie przytulić, by nie wypadło jej z rąk. Wtedy Imoral otrzeźwiała. Wiedźma wiedziała, że kobieta nie jest już zagrożeniem. Ani dla swojego dziecka, ani dla niej. Chyba, że zazdrość i miłość do córki mogłaby spowodować odwrotną reakcje. Nie wdzięczność za uratowanie życia, ale strach przed nią samą, przed czarownicą. Ale czy wiedziała o tym, że ma pod dachem kogoś kto umie używać magii? Na pewno Agnes była dla niej obcą osobą, osobą, która trzymała jej dziecko na rękach. Wiedźma ostrożnie zbliżyła się do matki i oddała jej dziewczynkę.
- Asha, nic Ci nie jest Asha?! – krzyczała, jakby dopiero co narodzone dziecko mogło jej odpowiedzieć. Szczęście dziecka trwało bardzo krótko, ponieważ nie zaznało jeszcze ziemskiego życia, nie mogło porównać go do śmierci.
Matka dziewczynki spojrzała na kobietę trzeźwym wzrokiem, przyciskając do siebie córkę. Dziwił ją odrażający, może inny wygląd kobiety.
-Kim pani jest? Co pani tutaj robi? - zapytała zachrypłym głosem.
Agnes nie odpowiedziała. Podeszła do stołeczka przy stole i osunęła się na niego. Była bardziej osłabiona niż Asha i Imoral. Nie wierzyła, że udało się jej przywrócić do życia dwie osoby jednego dnia, a zarazem uśmiercić samą siebie. Nie straciła tylko życia, straciła swoją magię. Ukryła twarz w dłoniach i zaczęła płakać. Odziedziczyła taki dar po swojej matce, osobie dla której magia była ośrodkiem szczęścia, wiarą w lepsze jutro, pomocą biedniejszym, ale nie używała jej często. Chciała prowadzić normalne, niezwariowane życie. Nidy nie używała jej do złych rzeczy. Agnes nie musiała się uczyć czarować, nie potrzebowała ksiąg, miała to po prostu w genach. Jej młodsza siostra zaginęła od razu kiedy się urodziła. Nikt nie zna okoliczności tego zaginięcia. Podejrzewano, że ktoś ją porwał. Agnes często zastanawiała się czy jej siostra również ma magiczne moce, czy jest jej dobrze, czy jeszcze żyje? Jednak te pytania pozostają bez odpowiedzi. Ojca straciła w wojnie. Wiedza, że straciła wszystko co miała, wszystko co kochała była najgorsza.
Ocknęła się dopiero wtedy, kiedy poczuła na sobie czyjś dotyk. Była to Imoral. Zauważyła, że z nieznajomą kobietą dzieje się coś dziwnego i postanowiła jak najszybciej wydostać się z pułapki. Udało jej się to dzięki swoim zwinnym palcom u dłoni. Wcześniej nie potrafiła tego zrobić, ponieważ ogarniał ją szok.
- Wszystko w porządku? – zapytała. Mogłoby się wydawać, że zapomniała już o złości jaką czuła na początku. Tak naprawdę była wściekła, ale nie wiedziała dokładnie dlaczego ta kobieta trzymała jej dziecko. Nie mogła jej obwiniać, bo nie była pewna co tak naprawdę się wydarzyło. Nie usłyszała jednak odpowiedzi. Agnes spojrzała na nią tak zimnym wzrokiem, że przyszła matka musiała usunąć się kilka kroków dalej z przerażenia. Oczy wiedźmy miały tak zielony kolor, że dech zapierał w piersi. Imoral zrozumiała, że w tym momencie powiedziała coś niestosownego, że w ogóle nie powinna się odzywać. Postanowiła wrócić na swoje zakrwawione od porodu łóżko. Była bardzo osłabiona, od narodzin Ashy minęło kilka godzin. Pochyliła się nad swoją śliczną córeczką. Uśmiechnęła się do niej i szepnęła:
- Jesteś tak bardzo podobna do Karima. – Asha była malutkim i bardzo szczuplutkim noworodkiem. Jeszcze niewyraźne oczka przypominały malutkie węgielki żarzące się w ogniu. Płynęło z nich ciepło i radość. Nie pełne usta wykrzywiały się w różnych kierunkach, okazując pewien ból i skrywaną radość. Szczęście płynące od dziecka było identyczne jak szczęście płynące od Karima. Wspomnienie o mężu wywołało w niej ból, może już nie tak mocny jak kilka miesięcy temu, ale jednak nadal odczuwała jego brak. Zdawała sobie sprawę, że teraz to ona jest głową rodziny, że teraz nie będzie się zajmować tylko sobą, ale także jej malutką jeszcze córeczką.
Wiedźma spojrzała na Imoral i Ashę. Ogarnęło ją przedziwne uczucie radości. Właśnie dzisiaj uczyniła coś wielkiego, większego niż uratowanie życia Nie liczyło się to, iż nie działała zgodnie z regulaminem, bo sprawiła komuś największą radość, szczęście, wypełniła żywą pustkę życiem. Wstała z miejsca i usiadła obok kobiety.
- Przepraszam… Dobrze się pani czuje? Wszystko w porządku? – starała się okazać tyle troski w swoim zachowaniu na ile było ją stać.
Imoral odwróciła głowę, spoglądając na nieznajomą.
- Tak, wyjątkowo dobrze się czuję. Kim pani jest? – zapytała, marszcząc przy tym swoje czarne brwi.
- Jestem… Agnes Wensheldorth… - sama nie wiedziała czy powinna powiedzieć coś więcej. Wiedziała, że takie suche informacje nie zadowolą ciekawości kobiety.
- Jak pani się tutaj znalazła? Dlaczego trzymała pani moje dziecko, a mnie związała.
Agnes była pewna, że matka dziewczynki zada takie pytanie. Żałowała jedynie, że nie przygotowała sobie odpowiedzi na nie. Nie miała pojęcia co odpowiedzieć… Czy mogła jej zaufać i opowiedzieć historię o czarownicach… o czarach…? Nie znała jej. Wzięła głęboki wdech.
- Przechodziłam dróżką, kiedy usłyszałam krzyk. Wie pani, nie potrafiłam odejść tak po prostu, wiedząc, że kogoś spotyka cierpienie. Dźwięk pochodził z tej chaty. Z trudem się do niej dostałam. Swoją drogą, straszne błoto ma pani przed chatką. – uśmiechnęła się. Starała się przedłużać opowieść, aby wymyśleć wyjaśnienie dotyczące związania. – Kiedy już dostałam się do środka, zobaczyłam panią i pani dziecko. Była pani w jakimś amoku, wyglądała bardzo słabo. Zabrałam dziecko i owinęłam go kocem, a panią związałam, aby nie zrobiła pani nic, czego mogłaby pani żałować.
- Uważa pani, że mogłabym zrobić krzywdę własnej córce? – oburzyła się Imoral.
- Nie, nie, oczywiście, że nie. Czy pamięta pani coś z porodu?
Imoral zamyśliła się, lecz po chwili odrzekła:
- Właściwie…to nic nie pamiętam, tylko jakieś dziwne głosy…
- Właśnie. Chciałam tylko panią ochronić, panią i pani córeczkę. Gdybym chciała ją porwać zrobiłabym to już dawno.
Ciężkie westchnienie kobiety ukazało jej ogromną słabość. Nie była pewna wydarzeń jakie rozegrały się przez te kilka, a może nawet kilkanaście godzin. Musiała wierzyć w każde słowo, które wypowiedziała dziwna kobieta. Przecież nie zrobiła jej krzywdy do tej pory to nie zrobi i teraz.
Rozejrzała się po swojej chacie i kolejny raz westchnęła. Panował w niej chaos, był bałagan. Dwa krzesła leżały na drewnianej podłodze, zasłona uszyta z żółtego materiału leżała na parapecie, kwiaty nie dostały już od kilku tygodni wody. W powietrzu czuć było zapach kurzu, krwi, potu i jeszcze czegoś, czegoś czego Imoral nie potrafiła nazwać, może to było to połączenie tych wszystkich nieprzyjemnych woni i właśnie to sprawiało takie wrażenie, nie wiedziała. Pragnęła tylko tego, aby doprowadzić swoje życie do porządku, uspokoić własną duszę, zadbać o dom, a przede wszystkim o córkę. Od kilku dni rozmyślała nad przeprowadzką. Ale o czym ona marzyła? Nie miała żadnych środków na takie posunięcie, a do tego była zbyt słaba. Spojrzała na Agnes.
- Przepraszam, że nie mogę pani poczęstować nawet herbatą, przepraszam za ten bałagan… - kolejny raz westchnęła. Nie miała już siły nawet przepraszać. Ogarnęło ją uczucie bezradności. Zdała sobie sprawę, że nie ma nikogo komu mogłaby się wypłakać, nie miała odpowiedniego wsparcia. Żyła na dosłownym bezludziu, gdzie panowała cisza a zarazem jakiś niepochamowany niepokój i groza. Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale wiedźma jej przerwała.
- Wiem… Nie mów już nic. Pomogę ci. – Nie wiedziała skąd ten nagły popęd do niesienia pomocy nieznajomym.