Nie wiem czy taki temat już był, więc zakładam nowy. Tempo. Jak lubicie je zmieniać? Ostatnio znajomy oświecił mnie, że ma swoje ulubione, a ja się nad tym właściwie nie zastanawiałem. Macie jakieś przemyślenia? Kiedy walnąć dialog, kiedy przyspieszyć akcję, kiedy dupnąć obszerny opis przyrody. Piszcie o tym jak wpływacie na tempo akcji, co myślicie o takim kombinowaniu i dlaczego tak, a nie inaczej.
Ze swojej strony mogę napisać, że kiedyś byłem przekonany, że opowiadanie powinno być ciągiem pojawiania się zaskakujących wątków typu "agenci na bezludnej wyspie", "niedźwiedź polarny w tropikach", albo scen batalistycznych, które miałyby konkurować z obrazami Ridleya Scotta... Ale zarówno w LOST-ach, jak i w tamtych opowiadaniach to stawało się szybko nużące. Stwierdziłem, że w literaturze jak w seksie - nie można od razu przechodzić do rzeczy, bo będzie zbyt nudno, albo zbyt boleśnie. Teraz eksperymentuję z rozwojem akcji, przekonany kilkoma książkami, które różnią się od jebudupów spod pióra tego kolesia od Kodu Leonarda da Vinci.
EDIT: No chyba, że uszczkniemy rąbka tajemnicy na samym początku przed czytelnikiem, a potem do samego końca trzymamy go w niepewności. To mi się jeszcze nie przejadło, ale trochę mnie żenuje nadużywanie tego.
2
Z Danem Brownem też tak miałem po przeczytaniu kodu, że zastanawiałem się, co takiego ludzie w tym widzą. KK się wkurzył i tylko zrobił książce dobrze (zdecydowanie powinni sobie załatwić nowego speca od PR). To było kilka lat temu.
Ostatnio jednak w moje łapki wpadły Anioły i Demony w wersji ło!ryginalnej i zacząłem zwracać uwagę na jego sposób narracji i prowadzenia akcji. Muszę przyznać, że facetowi należy się szacunek, bo jest to naprawdę dobrze zrobione! Nawet momenty, gdzie u innego autora byłyby wolne, jak opisy czy wspomnienia, u niego są dynamiczne. Akcja pędzi, ale czytelnik (ja) tego nie odczuwa. Normalnie takie tempo się znudzi, ale nie tutaj. Czyta się i czyta! Nie jest to łatwe, a jemu to wychodzi.
Teraz jeszcze mam zamiar porównać tłumaczenia i ło!ryginał - zobaczymy jak się tłumacz spisał pod tym względem.
Ostatnio jednak w moje łapki wpadły Anioły i Demony w wersji ło!ryginalnej i zacząłem zwracać uwagę na jego sposób narracji i prowadzenia akcji. Muszę przyznać, że facetowi należy się szacunek, bo jest to naprawdę dobrze zrobione! Nawet momenty, gdzie u innego autora byłyby wolne, jak opisy czy wspomnienia, u niego są dynamiczne. Akcja pędzi, ale czytelnik (ja) tego nie odczuwa. Normalnie takie tempo się znudzi, ale nie tutaj. Czyta się i czyta! Nie jest to łatwe, a jemu to wychodzi.
Teraz jeszcze mam zamiar porównać tłumaczenia i ło!ryginał - zobaczymy jak się tłumacz spisał pod tym względem.
I pity the fool who goes out tryin' to take over da world, then runs home cryin' to his momma!
B.A. = Bad Attitude
B.A. = Bad Attitude
3
Z góry zaznaczam, że jeszcze nic nie wydałem więc lepiej nie ufałbym mi zbyt mocno. Ale coś tam szukałem na ten temat w sieci i coś mi się nawet na ten temat wydaje.
Dość często przyjmowane jest założenie, że jeśli w scenie coś dzieje się w miarę szybko lub nawet gwałtownie to wskazane jest używanie krótszych zdań. Czyta się to niby dynamiczniej i szybciej, czyli tak jak się dzieje. Może chodzić o wybuchy, kłótnię, ciąg skojarzeń, który uruchomił się w głowie bohatera. A jak się dzieje wolniej to można spokojnie wplatać zdania długie, wielokrotnie złożone. Czy to się sprawdza zawsze – nie mam pojęcia. Ale do mnie jakoś przemawia.
Jeśli patrząc całościowo to opłaca się przyspieszać przebieg akcji w kluczowych punktach fabuły. Czyli inicjacja akcji, koniec aktu pierwszego, punkt środkowy, koniec aktu drugiego no i oczywiście punkt kulminacyjny gdzieś w okolicach końca. A pomiędzy nimi trochę ciszy pomiędzy burzami. Wychodzi z tego niby takie naprzemienne szybko-wolno. Ale każde następne szybko powinno być trochę szybsze od poprzedniego, a każde następne wolno oczywiście szybsze od poprzedniego wolno. Może nie koniecznie długości zdań ale bardziej w wadze wydarzeń.
Czyli przykładowo jest sobie parka, która postanowiła się pokłócić o zdrowe żywienie i dziewczyna zostawia chłopaka. No to taka mała kłótnia na początek (szybko). Chłopak kombinuje, żeby jednak wrócili do siebie i postanawia nie jeść niezdrowego mięsa tylko zaprosić ją na wegetariańską kolację (wolno). Podczas kolacji przeprasza ją, obiecuje się zmienić i serwuje jej racuchy z jabłkami, które kupił na promocji w Lidlu w wersji instant. Dziewczyna się śmiertelnie obraża, że w ramach przeprosin daje jej badziewie racuchy z mikrofalówki, wyjeżdża mu z listą grzechów jakie tym sposobem popełnił i wychodzi nie dając nawet szansy na tłumaczenie (szybko – koniec aktu pierwszego). Zdruzgotany bohater trafia postanawia, że zrobi wszystko, aby ją odzyskać i zdrowo się odżywiać. Odnajduje mistrza Ap Fella, który słynie z tego, że zna pradawną recepturę przyrządzania jabłek do racuchów i zostaje jego uczniem. A to spadnie z drzewa przy zbiorze owoców, a to ręce pokaleczy przy obieraniu, a to paznokieć straci przy ucieraniu, ale stopniowo się uczy i zdobywa trochę szacunku i zaufania u swojego mistrza (czyli znów wolno ale już dynamiczniej). Niestety pewnego dnia, kiedy po okresie zbierani jabłek mają już przejść do robienia przetworów mistrz traci przytomność i spada z drzewa. W szpitalu okazuje się, że wyżyje, ale jego dni są policzone. Diagnoza – nowotwór jabłka Adama (szybko – punkt środkowy). Mistrz wychodzi ze szpitala ale jest już trochę ograniczony w swoich możliwościach. Prowadzi bohatera przez kolejne stopnie wtajemniczenia. A to nauczy go robić dżem jabłkowy, a to mus, a to cydr (którym obaj chętnie się nawalą w jednej ze scen). No i oczywiście szarlotkę. Ale czas tyka, a do racuchów uczeń musi dojrzeć (czyli znów wolno, ale jednak szybciej i nieszczęście wisi w powietrzu). Kiedy uczeń przychodzi w dniu kiedy miała być ta wyczekiwana przez niego lekcja, mistrz jest w agonii na łożu śmierci. Nie jest w stanie poprowadzić lekcji, ale tuż przed wydaniem ostatniego tchnienia wyjaśnia uczniowi, że nie musi go niczego uczyć bo to jest w nim. I umiera (szybciej, czyli dramatyczniej, koniec aktu drugiego). Uczeń zdruzgotany zaszywa się w swej norze przekonany, że wszystko stracone. Płacze w poduszkę, słucha Feela i lakierując paznokcie u nóg obraża się na Boga, Buddę i Mahometa za to, że nie stworzyli go nieprzyzwoicie bogatym, bo wtedy wszystko pewnie byłoby łatwiejsze. W końcu robi się głodny i przyrządza sobie jajecznicę. Przypomina mu to, że jak kiedyś był mały to mamy nie było w domu i wtedy też sam sobie musiał zrobić jajecznicę. I bardzo mu smakowała, chociaż nigdy wcześniej tego nie robił (czyli wolno, ale szybciej i dramatyczniej). Dostaje olśnienia i rusza do ukochanej. Kupuje po drodze jabłka, patelnię, mąkę, butlę gazową z palnikiem i co tam się jeszcze może przydać przy robieniu racuchów. Wpada na trawnik pod jej blokiem i robiąc jej obciach przed wszystkimi lokatorami wrzeszczy, że zrobi jej racuchy z jabłkami i ze swoim sercem przepełnionym miłością do niej bo nie może bez niej żyć. Ona wychodzi na balkon i każe mu spadać, ale on jest uparty, Robi się awantura, robią sobie wyrzuty, ale na patelni coraz żwawiej skwierczą świeżutkie, rumiane racuchy z jabłkami. Ich zapach rozchodzi się po całej okolicy. Jej serce mięknie. Schodzi i gryzie kawałek jednego. Brzuch wypełnia ciepło, serce wypełnia miłość, nogi robią się jej miękkie, a usta wilgotne. Omdlewając trafia w jego ramiona i już wie, że to mężczyzna jej życia. Znów się kochają, a sąsiedzi schodzą prosić o przepis. Pąki kwiatów rozkwitają, a rasowa suczka Nowakowej z udokumentowanym rodowodem oddaje się temu kudłatemu kundlowi Kowalskiego spod piątki (czyli punkt kulminacyjny, czyli szybko, dynamicznie i gwałtownie).
Przepraszam. Przykład wyszedł mi trochę długi, ale bardzo mnie wciągnęła ta historia.
W każdym razie W Kodzie DaVinci rozkłada się to podobnie. Punkty szybkie zazwyczaj wiążą się z jakąś fizyczną akcją. Zabicie kustosza na początku czy ucieczka profesora i wnuczki kustosza z muzeum na końcu aktu pierwszego. Ale sprytnie też prowadzi to co jest pomiędzy nimi, czyli te wszystkie „wolno”. Ciągle jest jakaś tajemnica. Odkrywa wtedy powoli czego właściwie się szuka i co oznaczają różne symbole. Brnąłem kiedyś przez jego „Cyfrową twierdzę” i tam mu się jeszcze to nie udawało. Z tych wolnych kawałków jakoś tak… wiało nudą. Podobnie robi Puzo w Ojcu chrzestnym. „Szybkie” punkty to jakaś konkretna akcja fizyczna. Zazwyczaj zamachy. Wyjątkiem inicjacja czyli rozmowa Dona z Solozzem i koniec aktu drugiego czyli zawarcie pokoju, który w rzeczywistości szkodzi interesom rodziny. Tam za to pojawiają się bardzo kluczowe rozmowy wyjaśniające kto jest po której stronie i czego chce. Te kawałki wolno nie mają może tajemnicy jak u Browna, ale precyzyjnie opisują (w postaci przykładów, a nie łopatologii) sposób myślenia, analizowania, rozwiązywania problemów. Miejscami miałem przez to wrażenie, że jest tego trochę za dużo. Tych wątków pobocznych i postaci epizodycznych. Ale ogólnie i jedna i druga książka w swoich czasach była bardzo popularna.
Jeżeli historia jest dłuższa, tak powiedzmy na książkę, a nie opowiadanie to czasem jeszcze niektórzy podpowiadają podzielenie aktów na dwie, albo i więcej sekwencji. I koniec takiej sekwencji też powinien się wtedy kończyć jakimś przytupem.
Na jednej ze stron znalazłem jeszcze taki uproszczony model do pisania. Autor sugeruje mieszać na przemian dwa składniki, które nazywa Scena i Sequel. Czyli powiedzmy scena i następstwo. Scenę definiuje jako obranie celu, komplikacje, nieszczęście. A następstwo jako reakcję, dylemat i decyzję. To całe nieszczęście to nie musi być śmierć czy koniec świata. Wystarczy, że ktoś spóźni się na autobus. No i nie wszystkie sceny muszą się kończyć niepowodzeniem. Jeśli historia kończy się dobrze, to przynajmniej ostatnia scena tak właśnie powinna się kończyć. Ale i w międzyczasie bohater może odnosić jakieś częściowe sukcesy.
Przykładowo:
Scena 1.
Cel – Chłopak chce zrobić coś miłego dla swojej dziewczyny i postanawia zaprosić ją na obiad.
Komplikacje – Nie przyjeżdża autobus i muszą iść pieszo. Knajpka, do której chciał ją zabrać jest zamknięta i muszą iść do braku obok.
Nieszczęście – Zamawia dla obojga hamburgera co wywołuje awanturę. Ona mu wrzuca, że chce ją karmić zwierzęciem, leje go z otwartej w policzek i wychodzi obrażona.
Następstwo 1.
Reakcja – Chłopak najpierw siedzi zdezorientowany, ale w końcu dzwoni do niej na komórkę. Ona mówi, że nie może się spotykać z kimś takim. Odkłada słuchawkę i nie odbiera kolejnych połączeń.
Dylemat – Podczas powrotu do domu chłopak bije się z myślami. Lubi mięso, ale swoją dziewczynę też. Uznaje jednak, że zachowała się niedojrzale i że musi z nią porozmawiać. Kiedy jednak przechodzi koło restauracji światowej sieci szybkiego żarcia jest tam akurat manifestacja przeciwników. Jeden z protestujących trzyma na rękach żywego, małego uroczego prosiaczka, który pokwikuje co chwilę. Bohaterowi otwiera się serce.
Decyzja – Postanawia przejść na wegetarianizm i odkupić swoje winy przed dziewczyną.
Scena 2.
Cel – Postanawia zaprosić dziewczynę na uroczystą kolację wegetariańską.
Komplikacje – Ona nie chce, ale w końcu decyduje się dać mu szansę. On nie wie co ma zrobić na tę kolację więc w ostatniej chwili biegnie na promocje do Lidla i kupuje racuchy z jabłkami instant.
Nieszczęście – Podaje racuchy, ale dziewczyna orientuje się, że są z proszku. Robi mu awanturę o zatruwanie jej i całej ziemi chemią. Leje z otwartej w twarz i wychodzi. Nie odbiera telefonów.
Resztę już daruję:)
Mnie jakoś tak wychodzi, że sceny to te części „szybko”, a następniki to te części „wolno”.
Wydaje mi się, że to nawet ma szansę działać nie tylko w opowieściach typu akcja, ale również tam gdzie jest więcej psychologii, przemyśleń (mimo wszystko książka Puzo bardzo mocno się koncentruje na tej stronie). Po prostu miejsca, gdzie pojawiają się kluczowe rozmowy, przemyślenia, albo spostrzeżenie to kawałki typu „szybko”. Różnicowanie tempa to zmiana. Jeśli tempo miałoby być szybkie cały czas to będzie jednostajne czyli niestety prawdopodobnie monotonne. A to może być nudne.
Hmmm… Czy ja odpowiedziałem na jakieś pytanie?
Dość często przyjmowane jest założenie, że jeśli w scenie coś dzieje się w miarę szybko lub nawet gwałtownie to wskazane jest używanie krótszych zdań. Czyta się to niby dynamiczniej i szybciej, czyli tak jak się dzieje. Może chodzić o wybuchy, kłótnię, ciąg skojarzeń, który uruchomił się w głowie bohatera. A jak się dzieje wolniej to można spokojnie wplatać zdania długie, wielokrotnie złożone. Czy to się sprawdza zawsze – nie mam pojęcia. Ale do mnie jakoś przemawia.
Jeśli patrząc całościowo to opłaca się przyspieszać przebieg akcji w kluczowych punktach fabuły. Czyli inicjacja akcji, koniec aktu pierwszego, punkt środkowy, koniec aktu drugiego no i oczywiście punkt kulminacyjny gdzieś w okolicach końca. A pomiędzy nimi trochę ciszy pomiędzy burzami. Wychodzi z tego niby takie naprzemienne szybko-wolno. Ale każde następne szybko powinno być trochę szybsze od poprzedniego, a każde następne wolno oczywiście szybsze od poprzedniego wolno. Może nie koniecznie długości zdań ale bardziej w wadze wydarzeń.
Czyli przykładowo jest sobie parka, która postanowiła się pokłócić o zdrowe żywienie i dziewczyna zostawia chłopaka. No to taka mała kłótnia na początek (szybko). Chłopak kombinuje, żeby jednak wrócili do siebie i postanawia nie jeść niezdrowego mięsa tylko zaprosić ją na wegetariańską kolację (wolno). Podczas kolacji przeprasza ją, obiecuje się zmienić i serwuje jej racuchy z jabłkami, które kupił na promocji w Lidlu w wersji instant. Dziewczyna się śmiertelnie obraża, że w ramach przeprosin daje jej badziewie racuchy z mikrofalówki, wyjeżdża mu z listą grzechów jakie tym sposobem popełnił i wychodzi nie dając nawet szansy na tłumaczenie (szybko – koniec aktu pierwszego). Zdruzgotany bohater trafia postanawia, że zrobi wszystko, aby ją odzyskać i zdrowo się odżywiać. Odnajduje mistrza Ap Fella, który słynie z tego, że zna pradawną recepturę przyrządzania jabłek do racuchów i zostaje jego uczniem. A to spadnie z drzewa przy zbiorze owoców, a to ręce pokaleczy przy obieraniu, a to paznokieć straci przy ucieraniu, ale stopniowo się uczy i zdobywa trochę szacunku i zaufania u swojego mistrza (czyli znów wolno ale już dynamiczniej). Niestety pewnego dnia, kiedy po okresie zbierani jabłek mają już przejść do robienia przetworów mistrz traci przytomność i spada z drzewa. W szpitalu okazuje się, że wyżyje, ale jego dni są policzone. Diagnoza – nowotwór jabłka Adama (szybko – punkt środkowy). Mistrz wychodzi ze szpitala ale jest już trochę ograniczony w swoich możliwościach. Prowadzi bohatera przez kolejne stopnie wtajemniczenia. A to nauczy go robić dżem jabłkowy, a to mus, a to cydr (którym obaj chętnie się nawalą w jednej ze scen). No i oczywiście szarlotkę. Ale czas tyka, a do racuchów uczeń musi dojrzeć (czyli znów wolno, ale jednak szybciej i nieszczęście wisi w powietrzu). Kiedy uczeń przychodzi w dniu kiedy miała być ta wyczekiwana przez niego lekcja, mistrz jest w agonii na łożu śmierci. Nie jest w stanie poprowadzić lekcji, ale tuż przed wydaniem ostatniego tchnienia wyjaśnia uczniowi, że nie musi go niczego uczyć bo to jest w nim. I umiera (szybciej, czyli dramatyczniej, koniec aktu drugiego). Uczeń zdruzgotany zaszywa się w swej norze przekonany, że wszystko stracone. Płacze w poduszkę, słucha Feela i lakierując paznokcie u nóg obraża się na Boga, Buddę i Mahometa za to, że nie stworzyli go nieprzyzwoicie bogatym, bo wtedy wszystko pewnie byłoby łatwiejsze. W końcu robi się głodny i przyrządza sobie jajecznicę. Przypomina mu to, że jak kiedyś był mały to mamy nie było w domu i wtedy też sam sobie musiał zrobić jajecznicę. I bardzo mu smakowała, chociaż nigdy wcześniej tego nie robił (czyli wolno, ale szybciej i dramatyczniej). Dostaje olśnienia i rusza do ukochanej. Kupuje po drodze jabłka, patelnię, mąkę, butlę gazową z palnikiem i co tam się jeszcze może przydać przy robieniu racuchów. Wpada na trawnik pod jej blokiem i robiąc jej obciach przed wszystkimi lokatorami wrzeszczy, że zrobi jej racuchy z jabłkami i ze swoim sercem przepełnionym miłością do niej bo nie może bez niej żyć. Ona wychodzi na balkon i każe mu spadać, ale on jest uparty, Robi się awantura, robią sobie wyrzuty, ale na patelni coraz żwawiej skwierczą świeżutkie, rumiane racuchy z jabłkami. Ich zapach rozchodzi się po całej okolicy. Jej serce mięknie. Schodzi i gryzie kawałek jednego. Brzuch wypełnia ciepło, serce wypełnia miłość, nogi robią się jej miękkie, a usta wilgotne. Omdlewając trafia w jego ramiona i już wie, że to mężczyzna jej życia. Znów się kochają, a sąsiedzi schodzą prosić o przepis. Pąki kwiatów rozkwitają, a rasowa suczka Nowakowej z udokumentowanym rodowodem oddaje się temu kudłatemu kundlowi Kowalskiego spod piątki (czyli punkt kulminacyjny, czyli szybko, dynamicznie i gwałtownie).
Przepraszam. Przykład wyszedł mi trochę długi, ale bardzo mnie wciągnęła ta historia.
W każdym razie W Kodzie DaVinci rozkłada się to podobnie. Punkty szybkie zazwyczaj wiążą się z jakąś fizyczną akcją. Zabicie kustosza na początku czy ucieczka profesora i wnuczki kustosza z muzeum na końcu aktu pierwszego. Ale sprytnie też prowadzi to co jest pomiędzy nimi, czyli te wszystkie „wolno”. Ciągle jest jakaś tajemnica. Odkrywa wtedy powoli czego właściwie się szuka i co oznaczają różne symbole. Brnąłem kiedyś przez jego „Cyfrową twierdzę” i tam mu się jeszcze to nie udawało. Z tych wolnych kawałków jakoś tak… wiało nudą. Podobnie robi Puzo w Ojcu chrzestnym. „Szybkie” punkty to jakaś konkretna akcja fizyczna. Zazwyczaj zamachy. Wyjątkiem inicjacja czyli rozmowa Dona z Solozzem i koniec aktu drugiego czyli zawarcie pokoju, który w rzeczywistości szkodzi interesom rodziny. Tam za to pojawiają się bardzo kluczowe rozmowy wyjaśniające kto jest po której stronie i czego chce. Te kawałki wolno nie mają może tajemnicy jak u Browna, ale precyzyjnie opisują (w postaci przykładów, a nie łopatologii) sposób myślenia, analizowania, rozwiązywania problemów. Miejscami miałem przez to wrażenie, że jest tego trochę za dużo. Tych wątków pobocznych i postaci epizodycznych. Ale ogólnie i jedna i druga książka w swoich czasach była bardzo popularna.
Jeżeli historia jest dłuższa, tak powiedzmy na książkę, a nie opowiadanie to czasem jeszcze niektórzy podpowiadają podzielenie aktów na dwie, albo i więcej sekwencji. I koniec takiej sekwencji też powinien się wtedy kończyć jakimś przytupem.
Na jednej ze stron znalazłem jeszcze taki uproszczony model do pisania. Autor sugeruje mieszać na przemian dwa składniki, które nazywa Scena i Sequel. Czyli powiedzmy scena i następstwo. Scenę definiuje jako obranie celu, komplikacje, nieszczęście. A następstwo jako reakcję, dylemat i decyzję. To całe nieszczęście to nie musi być śmierć czy koniec świata. Wystarczy, że ktoś spóźni się na autobus. No i nie wszystkie sceny muszą się kończyć niepowodzeniem. Jeśli historia kończy się dobrze, to przynajmniej ostatnia scena tak właśnie powinna się kończyć. Ale i w międzyczasie bohater może odnosić jakieś częściowe sukcesy.
Przykładowo:
Scena 1.
Cel – Chłopak chce zrobić coś miłego dla swojej dziewczyny i postanawia zaprosić ją na obiad.
Komplikacje – Nie przyjeżdża autobus i muszą iść pieszo. Knajpka, do której chciał ją zabrać jest zamknięta i muszą iść do braku obok.
Nieszczęście – Zamawia dla obojga hamburgera co wywołuje awanturę. Ona mu wrzuca, że chce ją karmić zwierzęciem, leje go z otwartej w policzek i wychodzi obrażona.
Następstwo 1.
Reakcja – Chłopak najpierw siedzi zdezorientowany, ale w końcu dzwoni do niej na komórkę. Ona mówi, że nie może się spotykać z kimś takim. Odkłada słuchawkę i nie odbiera kolejnych połączeń.
Dylemat – Podczas powrotu do domu chłopak bije się z myślami. Lubi mięso, ale swoją dziewczynę też. Uznaje jednak, że zachowała się niedojrzale i że musi z nią porozmawiać. Kiedy jednak przechodzi koło restauracji światowej sieci szybkiego żarcia jest tam akurat manifestacja przeciwników. Jeden z protestujących trzyma na rękach żywego, małego uroczego prosiaczka, który pokwikuje co chwilę. Bohaterowi otwiera się serce.
Decyzja – Postanawia przejść na wegetarianizm i odkupić swoje winy przed dziewczyną.
Scena 2.
Cel – Postanawia zaprosić dziewczynę na uroczystą kolację wegetariańską.
Komplikacje – Ona nie chce, ale w końcu decyduje się dać mu szansę. On nie wie co ma zrobić na tę kolację więc w ostatniej chwili biegnie na promocje do Lidla i kupuje racuchy z jabłkami instant.
Nieszczęście – Podaje racuchy, ale dziewczyna orientuje się, że są z proszku. Robi mu awanturę o zatruwanie jej i całej ziemi chemią. Leje z otwartej w twarz i wychodzi. Nie odbiera telefonów.
Resztę już daruję:)
Mnie jakoś tak wychodzi, że sceny to te części „szybko”, a następniki to te części „wolno”.
Wydaje mi się, że to nawet ma szansę działać nie tylko w opowieściach typu akcja, ale również tam gdzie jest więcej psychologii, przemyśleń (mimo wszystko książka Puzo bardzo mocno się koncentruje na tej stronie). Po prostu miejsca, gdzie pojawiają się kluczowe rozmowy, przemyślenia, albo spostrzeżenie to kawałki typu „szybko”. Różnicowanie tempa to zmiana. Jeśli tempo miałoby być szybkie cały czas to będzie jednostajne czyli niestety prawdopodobnie monotonne. A to może być nudne.
Hmmm… Czy ja odpowiedziałem na jakieś pytanie?
5
Nie wiem czy ci o to chodzi, panie El, ale warto spojrzeć na literaturę amerykańską i rosyjską. Amerykańska jest nastawiona na tempo; narracja prowadzona jest szybko, jest mniej szczegółów, więcej akcji, za to u Ruskich na odwrót: tam nikt się nie śpieszy i tak dalej. Dlatego często te rosyjskie książki mają ponad kilkaset stron. No, u Amerykanów też się zdarza, ale rzadziej. Chciałem jeszcze zaznaczyć, że nie znam literatury mi współczesnej; nie przeczytałem chyba nic, co wyszłoby po 80 roku. Tylko starocie obracają się w moich rękach.
ZBANOWANY ZA CHAMSTWO.
7
Ja jestem zupełnym amatorem i analiza literacka jest mi obca, ale chcialbym zwrócić uwagę na pewien szczegół (Seener się napracował, więc posłużę się jego tekstem):
Jeżeli na początku nie wykonamy ciężkiej pracy związanej z ekspozycją, to potem już będzie trudno o napięcie. To proste: kibicujemy bohaterom, których lubimy/podziwiamy i którzy mają interesujące dla nas cele/zadania.
Częstym trickiem stosowanym w filmie/literaturze jest cliffanger, czyli trzęsienie ziemi na początku. Wg mnie ma to zaciekawić/zaintrygować czytacza, lecz nie należy do schematu budowy napięcia (chyba).
Wg mnie, to tu jest odrobinę za późno na budowanie czegokolwiek, jest już pozamiatane. Napięcie musimy budować od początku, już w scenach ekspozycji bohaterów. To tam trzeba zaciekawić czytacza (wprowadzić intrygujących bohaterów, określić ich cele, zbudować nić sympatii na linii czytacz-hero). To właśnie powolna, leniwa akcja (wolno) ma wciągnąć czytacza, zachęcić do czytania. I to właśnie tam wrzucamy pojedyncze zdania zwiastujące nadejście zagrożenia/katastrofy (szybko). Musimy pokazać, że ten chłopak i dziewczyna są ze sobą szczęśliwi, że warto o ten związek zawalczyć (wolno) i jednocześnie zasygnalizować czarne chmury zbierające się nad związkiem (szybko). Tak spokojnie zbudujemy napięcie, to prosty myk. Dzięki temu, po katastrofie (kłótnia o wegetarianizm) czytacz będzie chciał zobaczyć koniec historii.Seener pisze:przykładowo jest sobie parka, która postanowiła się pokłócić o zdrowe żywienie i dziewczyna zostawia chłopaka. No to taka mała kłótnia na początek (szybko).
Jeżeli na początku nie wykonamy ciężkiej pracy związanej z ekspozycją, to potem już będzie trudno o napięcie. To proste: kibicujemy bohaterom, których lubimy/podziwiamy i którzy mają interesujące dla nas cele/zadania.
Częstym trickiem stosowanym w filmie/literaturze jest cliffanger, czyli trzęsienie ziemi na początku. Wg mnie ma to zaciekawić/zaintrygować czytacza, lecz nie należy do schematu budowy napięcia (chyba).
8
Pilif
Ale to jest początek mojego „grubo ciosanego” przykładu. Wcześniej się już nie da:).
Ale ogólnie to się zgadzam, a nawet jestem przeciw. Czyli nie wiem.
To stopniowanie tempa występuje w skali całości, ale również w skali sekwencji czy pojedynczej sceny. I właściwie w każdej z tych trzech skal zazwyczaj jest to kierunek od punktu niskiego do punktu wysokiego. Chociaż to bardzo względne określenia. Bo punkt niski w finałowej sekwencji będzie dużo wyżej niż punkt niski w jakiejś ekspozycji na początku. Rozegranie tej pierwszej sekwencji do awantury o wegetarianizm to oczywiście kwestia pomysłu i potrzeb. W końcowej części o scenach i następnikach scena z awanturą jest rozbita na mniejsze kawałki i tam jest pole do popisu. Zanim dochodzi do awantury można trochę o bohaterach powiedzieć.
Co do tego mocnego wstępu to jest to rzeczywiście częsty przypadek. Zwłaszcza filmowy ale niekoniecznie. Ale też różni autorzy bardzo różnie go rozgrywają. Na przykład na początku Zmierzchu jest dosłownie pół strony o tym, że Bella zaraz zginie z rąk jakiegoś złego, ale odda życie za miłość. Takie zasianie ziarna ciekawości (o ile ktoś jest ciekaw czy zginie czy nie:). A potem trzeba przeczytać ze trzysta stron, żeby w ogóle pojawił się jakiś zły. Ale niby coś zaciekawiającego się pojawiło. W przypadku Ojca chrzestnego Puzo dla odmiany rozpisuje się na ładnych parędziesiąt stron opisując scenę wesela. Niby nic nadzwyczajnego, ale wplata w to rozmowy ludzi, którzy przychodzą z prośbą do Dona. Napięcie budowane jest tutaj na odkrywaniu pewnej tajemnicy, ukrytego obyczaju. Niby wesele ale niezbyt typowe. A jest okazja też do przedstawienia postaci i ich punktów widzenia, a jednocześnie zaczyna się od odkrywani tajemnicy, która ma „schwytać”. W przypadkach kinowych ten początek też bywa rozgrywany szybko. Zwłaszcza w cienkich filmach akcji. Ale bywa też rozgrywany bardzo starannie i bez nadmiernego pośpiechu. Pierwsza sekwencja w Poszukiwaczach zaginionej Arki to majstersztyk. Niby nie zaczyna się od wybuchów, a jednak od początku budowane jest napięcie. Tyle, że tajemnicą i zagrożeniem. Jones pokazuje w pierwszych minutach głównie swoje plecy. Wspólnik chce do niego strzelić. W dżungli widać tajemnicze znaki i jakiś posąg. Dopiero na końcu tej sekwencji jest bieganie, uciekanie i strzelanie. Zainicjowanie głównej historii jest wyciągnięte poza ten prolog. Ale gdyby film zaczynał się dopiero na uniwersytecie gzie Jones jest w garniturze, opowiada epoce kamienia i przychodzą goście z rządu w sprawie Arki byłoby chyba mniej wiarygodnie. A tak jest pokazany bohater i jest stworzona konwencja więc łykamy potrzebę znalezienia Arki jakbyśmy za domem mieli plantację krzewów gorejących. Nic nadzwyczajnego. W Klątwie czarnej perły też jest rozegrany jako dłuższa sekwencja, ale tam dodatkowo jest wstępem do dalszych wydarzeń.
Często w starych książkach Ludluma był właśnie taki prolog jakąś dynamiczną akcją z przeszłości, której konsekwencją była historia opisana w reszcie książki. Chociażby tożsamość Borna zaczyna się od tego, że ktoś wypada ze statku do morza. Brown zaczyna od zabicia kustosza muzeum. Ale obie te akcje w przeciwieństwie do początku Poszukiwaczy akurat są główną przyczyną następnych wydarzeń. Tak że można ten chwytający początek rozegrać w wersji krótszej lub dłuższej. Jak kto lubi. Albo jak lepiej pasuje do historii.
Jak ktoś lubi to polecam parę co lepszych filmów Woodiego Allena. Nie robi kina akcji. Mocne punkty rozgrywane są dialogami. I ten haczyk na początku zazwyczaj też.
Z przykładów filmowych całkiem niezłym fachowcem w rozgrywaniu pojedynczej sceny czy sekwencji jest Tarantino. Można powiedzieć, że jest w tym mistrzem. Rozgrywanie całości już nie zawsze idzie mu tak sprawnie.
Ale to jest początek mojego „grubo ciosanego” przykładu. Wcześniej się już nie da:).
Ale ogólnie to się zgadzam, a nawet jestem przeciw. Czyli nie wiem.
To stopniowanie tempa występuje w skali całości, ale również w skali sekwencji czy pojedynczej sceny. I właściwie w każdej z tych trzech skal zazwyczaj jest to kierunek od punktu niskiego do punktu wysokiego. Chociaż to bardzo względne określenia. Bo punkt niski w finałowej sekwencji będzie dużo wyżej niż punkt niski w jakiejś ekspozycji na początku. Rozegranie tej pierwszej sekwencji do awantury o wegetarianizm to oczywiście kwestia pomysłu i potrzeb. W końcowej części o scenach i następnikach scena z awanturą jest rozbita na mniejsze kawałki i tam jest pole do popisu. Zanim dochodzi do awantury można trochę o bohaterach powiedzieć.
Co do tego mocnego wstępu to jest to rzeczywiście częsty przypadek. Zwłaszcza filmowy ale niekoniecznie. Ale też różni autorzy bardzo różnie go rozgrywają. Na przykład na początku Zmierzchu jest dosłownie pół strony o tym, że Bella zaraz zginie z rąk jakiegoś złego, ale odda życie za miłość. Takie zasianie ziarna ciekawości (o ile ktoś jest ciekaw czy zginie czy nie:). A potem trzeba przeczytać ze trzysta stron, żeby w ogóle pojawił się jakiś zły. Ale niby coś zaciekawiającego się pojawiło. W przypadku Ojca chrzestnego Puzo dla odmiany rozpisuje się na ładnych parędziesiąt stron opisując scenę wesela. Niby nic nadzwyczajnego, ale wplata w to rozmowy ludzi, którzy przychodzą z prośbą do Dona. Napięcie budowane jest tutaj na odkrywaniu pewnej tajemnicy, ukrytego obyczaju. Niby wesele ale niezbyt typowe. A jest okazja też do przedstawienia postaci i ich punktów widzenia, a jednocześnie zaczyna się od odkrywani tajemnicy, która ma „schwytać”. W przypadkach kinowych ten początek też bywa rozgrywany szybko. Zwłaszcza w cienkich filmach akcji. Ale bywa też rozgrywany bardzo starannie i bez nadmiernego pośpiechu. Pierwsza sekwencja w Poszukiwaczach zaginionej Arki to majstersztyk. Niby nie zaczyna się od wybuchów, a jednak od początku budowane jest napięcie. Tyle, że tajemnicą i zagrożeniem. Jones pokazuje w pierwszych minutach głównie swoje plecy. Wspólnik chce do niego strzelić. W dżungli widać tajemnicze znaki i jakiś posąg. Dopiero na końcu tej sekwencji jest bieganie, uciekanie i strzelanie. Zainicjowanie głównej historii jest wyciągnięte poza ten prolog. Ale gdyby film zaczynał się dopiero na uniwersytecie gzie Jones jest w garniturze, opowiada epoce kamienia i przychodzą goście z rządu w sprawie Arki byłoby chyba mniej wiarygodnie. A tak jest pokazany bohater i jest stworzona konwencja więc łykamy potrzebę znalezienia Arki jakbyśmy za domem mieli plantację krzewów gorejących. Nic nadzwyczajnego. W Klątwie czarnej perły też jest rozegrany jako dłuższa sekwencja, ale tam dodatkowo jest wstępem do dalszych wydarzeń.
Często w starych książkach Ludluma był właśnie taki prolog jakąś dynamiczną akcją z przeszłości, której konsekwencją była historia opisana w reszcie książki. Chociażby tożsamość Borna zaczyna się od tego, że ktoś wypada ze statku do morza. Brown zaczyna od zabicia kustosza muzeum. Ale obie te akcje w przeciwieństwie do początku Poszukiwaczy akurat są główną przyczyną następnych wydarzeń. Tak że można ten chwytający początek rozegrać w wersji krótszej lub dłuższej. Jak kto lubi. Albo jak lepiej pasuje do historii.
Jak ktoś lubi to polecam parę co lepszych filmów Woodiego Allena. Nie robi kina akcji. Mocne punkty rozgrywane są dialogami. I ten haczyk na początku zazwyczaj też.
Z przykładów filmowych całkiem niezłym fachowcem w rozgrywaniu pojedynczej sceny czy sekwencji jest Tarantino. Można powiedzieć, że jest w tym mistrzem. Rozgrywanie całości już nie zawsze idzie mu tak sprawnie.
Jako pisarz odpowiadam jedynie za pisanie.
Za czytanie winę ponosi czytelnik.
Za czytanie winę ponosi czytelnik.
10
W języku polskim to pustynia. Anglojęzycznie już lepiej. Niestety takich stron są tysiące i w większości albo informacje słabej jakości, albo podane w sposób mało czytelny.A mógłbyś podać jakieś źródła na ten temat w sieci?
http://www.movieoutline.com/articles/th ... ripts.html
tu jest artykuł, który w bardzo prosty i łopatologiczny sposób przedstawia typowy podział historii we współczesnych pełnometrażowych filmach fabularnych. Ale można to po własnych przemyśleniach adoptować.
Generalnie podział na akty jest chyba tak stary jak teatr więc trochę o różnych wersjach można znaleźć. Podobno większość seriali telewizyjnych z około godzinnymi odcinkami jest podzielone na pięć aktów. Filmy kinowe w zależności od punktu widzenia oficjalnie na trzy, ale dla niektórych na cztery. W praktyce wychodzi na to samo, ale to już inna historia.
Podobnie w przypadku małych opowiadań pewnie wychodzi inaczej niż w przypadku książki, która ma czterysta stron.
Jeśli chce Ci się szukać to najpopularniejszy schemat to Heroe's Journej. Ale na hasła Character Arc albo Save the cat paradigm też coś ciekawego można znaleźć. Jak już człowiek zmarnuje trochę czasu na czytanie to okazuje się, że właściwie to wszystko się ze sobą łączy. Tylko jedni zauważają więcej, albo mniej, albo w innym miejscu. Więc niestety trzeba uważnie czytać i myśleć. Przykro mi;)
Odradzam artykuły w stylu "40 elementów dobrej opowieści". Nie są to może same bzdury, ale lektura dla leniwych, którym samemu nie chce się wymyślać jak poskładać potrzebne elementy w całość. A tak swoją drogą to jest paru poczytnych anglojęzycznych autorów, którzy tak właśnie piszą. Mają swój schemat według, którego układają niezbędne elementy i powielają go w kolejnych książkach o niemal identycznej ilości stron.
Jak ktoś ma ochotę na dłuższą lekturę teoretyczną to jest taka stronka dramatica.com. Jest tam nawet darmowy pdf na jakieś trzysta stron. Najszersza chyba analiza budowy historii. Autorzy przyznają, że w naturze nie występuje przypadek idealny ale jest sporo filmów czy książek, które są mu bliskie. Jest tam osobno potraktowana kwestia fabuły, głównego bohatera, pozostałych bohaterów i wreszcie powiązania między tymi elementami. Tylko, że wgryzanie się w to wymaga sporo czasu. Na stronie storyfanatic.com jest sporo artykułów z przykładami i analizami do tego.
Generalnie jest tego sporo. Ale niewiele podanego w postaci nieuproszczonej a jednocześnie czytelnej. Kiedyś nawet miałem zamiar spisać to co mi się udało pozbierać w jedną całość i po polsku ale... jakoś nie było kiedy;)
Jakbyś chciał coś więcej z tymi źródłami to prv.
12
Link - http://poradnikpisania.wordpress.com/20 ... wostronne/dorapa pisze:edyś poczytałam o zdaniach prawostronnych i lewostronnych. Polecam zagadnienie.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)
13
Ja z kolei mam problem z tworzeniem napięcia i płynnym tempem akcji - jak wiem, jak napisać ten, jak to Seener ładnie nazwał, "mocny" wstęp, to nie mam pojęcia, jak go potem logicznie rozwinąć, żeby nie było tzw. "wodolejstwa" i innych niezbyt przyjemnych w czytaniu "zapchajdziur" - słowem technika scena - sequel sprawia mi spore trudności. Macie jakieś rady, jak z tym walczyć?
14
Dawno, dawno temu francuski dramatopisarz stworzył pierwszą szkołę pisania bestselerów.
Warto zwrócić uwagę i na ucznia, i na nauczyciela w rewelacyjnej obsadzie Rudzkiego i Kobieli.
(Od słów "Piękna markizo..." - podejmują wątek zdań prawo- i lewostronnych)
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)
15
Sternlicht.
Ale to genijalnie proste jest:)
Ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć. A jak Ci się już znudzi to mała przerwa, a potem cwiczyć...
Mnie niestety brakuje samozaparcia często. W każdym razie brakuje "samo" bo o resztę to chyba łatwiej.
Jeśli wiesz co chcesz napisać i wiesz jak to napisać to problem w pewnym sensie rozwiązuje się sam. Klocki wskakują na swoje miejsce dość łatwo. Odnośnie tego co chcesz napisać to już oczywiście zależy tylko od Ciebie. Ale z "jak" jest sporo łatwiej. Chodzi mi o to, że jeśli wiesz czego oczekuje się po historii jako całości i co ma się znaleźć dajmy na to w akcie pierwszym to musisz "tylko":) wymyśleć jak to opowiedzieć i ułożyć sobie wydarzenia w takiej kolejności, żeby dały Ci odpowiedni rytm.
Jeśli dobrze pamiętam to chyba Dukaj w jakimś wywiadzie mówił, że najpierw wymyśla i pisze koniec, a potem do tego dokłada resztę. Może uprościłem ale jakiś anglojęzyczny pisarz z tych trochę znanych twierdził, że musi wiedziec gdzie jego historia się zaczyna i jak się kończy. Reszta jest jak lot strzały.
Każdy kawałek tekstu ma określoną rolę.
Przykładowo akt pierwszy i Kod DaVinci. W kacie powinno się przedstawić głównych graczy. Mogą się pojawić w opowieściach, a nie osobiście. Można dla niektórych zrobić wyjątek i wprowadzić ich dopiero w akcie drugim ale to jednak tych trochę mniej znaczących. No i jeszcze wypadałoby zainicjować akcję, zakończyc akt przytupem, który nadaje kierunek dalszym działaniom. Podać zasadniczy wybór i dylemat. Wcale tego nie jest mało. A wymieniłem tylko "grubsze" elementy.
No to w kodzie pokazują się kustosz (niby ginie, ale pojawia się we wspomnieniach cały czas), Sylas, profesor, szyfrantka-potomek, inspektor i nauczyciel (nie osobiście). Do tego jest zainicjowanie akcji w postaci zabicia kustosza. Jest zagadka do wyjasnienia. Od razu warto zwrócić uwagę, że odbicie tego jest na końcu. Wyjasnia się kto, kiedy i dlaczego. Jest ucieczka na koniec aktu pierwszego, która wyznacza kierunek. Czyli w punkcie inicjującym pojawił się problem, a na koniec aktu pierwszego ruszamy aby rozwiązać go w konkretny sopsób. Profesor i szyfrantka będą już pewnie do końca albo prawie do końca szukać rozwiązania na własna ręke, ścigani przy okazji przez inspektora, a inspektor prawie do końca będzie przekonany, że to profesor jest winien i będzie ich ścigał. Czyjest podany wybór i dylemat nie pamiętam, ale jest sporo miejsca pomiędzy inicjacją intrygi a zakończeniem aktu pierwszego gdzie jest miejsce na przedstawianie bohaterów. I to całkiem zgrabnie, klimat tajemnicy i zagrożenia sobie powoli pęcznieje.
O pierwszej sekwencji w poszukiwaczach już było ale to wyjątkowy film więc może służyć jako przykład świetnie opowiedzianej historii. Zanim jeszcze zawiązuje się prawdziwa akcja jest podanie konwencji - historia przygodowo-awanturnicza ze szczyptą humoru i wyjątkowych zdloności. Jest przedstawienie głównego bohatera i jego przeciwnika. Jest przedstawienie dwóch opcji czyli pracujemy dla dobra nauki (innych) albo dla swoich własnych brudnych korzyści. Potem zaczyna się zasadnicza część filmu i wydarzenie inicjujące podane w spokojnej rozmowie na uniwersytecie czyli tym razem dla odmiany w nie siedzimy na kupce dynamitu. Niemcy szukają Arki, która wedłóg legendy ma boską moc i pozwala niszczyć wrogów. Żeby nie było - na koniec arka się znajduje i jeszcze wpada w ręce jednej ze stron. Na szczęście nie są to Niemcy. Na koniec aktu pierwszego znów genialna sekwencja w Nepalu. Bardzo płynnie przechodzimy do konkretnej metody rozwiązania problemu. Jones z kobietą rusza tam gdzie kopią niemcy, a przy okazji pojawił się jeszcze jeden przeciwnik. No i mamy tu dylemat. Podczas rozmowy na uniwersytecie pojawia się pytanie czy przy Arce wogóle powinno się manipulować. Na koniec przy oakzji też jest na nie odpowiedź. Ostatnia scena to wileki magazyn ze skrzyniami...
Czyli do zmieszczenia w pierwszym akcie jest całkiem sporo...
Trzeba to tylko odpowiednio poukładać.
Ale to genijalnie proste jest:)
Ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć. A jak Ci się już znudzi to mała przerwa, a potem cwiczyć...
Mnie niestety brakuje samozaparcia często. W każdym razie brakuje "samo" bo o resztę to chyba łatwiej.
Jeśli wiesz co chcesz napisać i wiesz jak to napisać to problem w pewnym sensie rozwiązuje się sam. Klocki wskakują na swoje miejsce dość łatwo. Odnośnie tego co chcesz napisać to już oczywiście zależy tylko od Ciebie. Ale z "jak" jest sporo łatwiej. Chodzi mi o to, że jeśli wiesz czego oczekuje się po historii jako całości i co ma się znaleźć dajmy na to w akcie pierwszym to musisz "tylko":) wymyśleć jak to opowiedzieć i ułożyć sobie wydarzenia w takiej kolejności, żeby dały Ci odpowiedni rytm.
Jeśli dobrze pamiętam to chyba Dukaj w jakimś wywiadzie mówił, że najpierw wymyśla i pisze koniec, a potem do tego dokłada resztę. Może uprościłem ale jakiś anglojęzyczny pisarz z tych trochę znanych twierdził, że musi wiedziec gdzie jego historia się zaczyna i jak się kończy. Reszta jest jak lot strzały.
Każdy kawałek tekstu ma określoną rolę.
Przykładowo akt pierwszy i Kod DaVinci. W kacie powinno się przedstawić głównych graczy. Mogą się pojawić w opowieściach, a nie osobiście. Można dla niektórych zrobić wyjątek i wprowadzić ich dopiero w akcie drugim ale to jednak tych trochę mniej znaczących. No i jeszcze wypadałoby zainicjować akcję, zakończyc akt przytupem, który nadaje kierunek dalszym działaniom. Podać zasadniczy wybór i dylemat. Wcale tego nie jest mało. A wymieniłem tylko "grubsze" elementy.
No to w kodzie pokazują się kustosz (niby ginie, ale pojawia się we wspomnieniach cały czas), Sylas, profesor, szyfrantka-potomek, inspektor i nauczyciel (nie osobiście). Do tego jest zainicjowanie akcji w postaci zabicia kustosza. Jest zagadka do wyjasnienia. Od razu warto zwrócić uwagę, że odbicie tego jest na końcu. Wyjasnia się kto, kiedy i dlaczego. Jest ucieczka na koniec aktu pierwszego, która wyznacza kierunek. Czyli w punkcie inicjującym pojawił się problem, a na koniec aktu pierwszego ruszamy aby rozwiązać go w konkretny sopsób. Profesor i szyfrantka będą już pewnie do końca albo prawie do końca szukać rozwiązania na własna ręke, ścigani przy okazji przez inspektora, a inspektor prawie do końca będzie przekonany, że to profesor jest winien i będzie ich ścigał. Czyjest podany wybór i dylemat nie pamiętam, ale jest sporo miejsca pomiędzy inicjacją intrygi a zakończeniem aktu pierwszego gdzie jest miejsce na przedstawianie bohaterów. I to całkiem zgrabnie, klimat tajemnicy i zagrożenia sobie powoli pęcznieje.
O pierwszej sekwencji w poszukiwaczach już było ale to wyjątkowy film więc może służyć jako przykład świetnie opowiedzianej historii. Zanim jeszcze zawiązuje się prawdziwa akcja jest podanie konwencji - historia przygodowo-awanturnicza ze szczyptą humoru i wyjątkowych zdloności. Jest przedstawienie głównego bohatera i jego przeciwnika. Jest przedstawienie dwóch opcji czyli pracujemy dla dobra nauki (innych) albo dla swoich własnych brudnych korzyści. Potem zaczyna się zasadnicza część filmu i wydarzenie inicjujące podane w spokojnej rozmowie na uniwersytecie czyli tym razem dla odmiany w nie siedzimy na kupce dynamitu. Niemcy szukają Arki, która wedłóg legendy ma boską moc i pozwala niszczyć wrogów. Żeby nie było - na koniec arka się znajduje i jeszcze wpada w ręce jednej ze stron. Na szczęście nie są to Niemcy. Na koniec aktu pierwszego znów genialna sekwencja w Nepalu. Bardzo płynnie przechodzimy do konkretnej metody rozwiązania problemu. Jones z kobietą rusza tam gdzie kopią niemcy, a przy okazji pojawił się jeszcze jeden przeciwnik. No i mamy tu dylemat. Podczas rozmowy na uniwersytecie pojawia się pytanie czy przy Arce wogóle powinno się manipulować. Na koniec przy oakzji też jest na nie odpowiedź. Ostatnia scena to wileki magazyn ze skrzyniami...
Czyli do zmieszczenia w pierwszym akcie jest całkiem sporo...

Jako pisarz odpowiadam jedynie za pisanie.
Za czytanie winę ponosi czytelnik.
Za czytanie winę ponosi czytelnik.