Koronna

1
Zapraszam do przeczytania i komentowania :)



Bronisław Giedroyć przechadzał się pogrążonymi w półmroku korytarzami Sejmu. Obrazy ze ścian śledziły każdy jego krok, a wielkie kwiaty przy schodach rejestrowały każdy oddech. Było pusto. Korytarze, jak co noc były ciche i ospałe, a przydymione światła lekko migotały w marmurowej szachownicy posadzki.



Mężczyzna przeszedł pod potężnymi drzwiami sali sejmowej. Minął łuk, a za nim tablicę upamiętniającą przewrót majowy i zatrzymał się na kilka kroków przed wysokim, skórzanym fotelem. Zza oparcia tlił się gęsty dym cygara.



- Zamknięte?- z fotela dobiegł zimny głos kobiety.

- Tak - rutynowo wyciągnął papierosa. Musiał zapalić choćby po to by zająć czymś ręce.

- Wejście zabezpieczone?

- Taa... - mruknął i wydobył z kieszeni swoją wiekową zapalniczkę. Kobieca arogancja irytowała go najbardziej w świecie. Nawet nie próbował udawać, że jest przejęty zdawaniem meldunku. Wodził wzrokiem po ścianach zatrzymując wzrok to na kandelabrach, to na odległym fotelu prezydenckim, bądź na nie sprzątniętych gazetach pozostawionych przez niechlujne poselskie towarzystwo. Choć przez lata zdarzało mu się próbować, to nigdy nie pojął jak system oparty na darmozjadach mógł trzymać w swych demokratycznych łapskach władzę w tak wielu krajach świata.

- Oddaliłeś strażników? - spodziewał się, że o to zapyta. Wprawdzie próbował, ale po krótkich negocjacjach z jednym, co stał przy drzwiach wejściowych, szybko odechciało mu się jakichkolwiek pertraktacji ze strażnikami. Już kilka razy ich oddalał i nigdy nie było problemu, wystarczyło pokazać odpowiednią odznakę. A dziś wieczór, wyjątkowo nic na nich nie działało. Gierdroyć być nieco zaskoczony, gdyż nie spodziewal się takiej arogancji wobec odznaki pułkownika GN i papierów podpisanych przez samego marszałka sejmu. - Tak i nie - fotel lekko drgnął- Chciałem, ale strażnicy coś chyba podejrzewają - szybko się usprawiedliwił.

- BOR już - kobieta tylko cicho mruknęła.

- Myślę, że nie - odchrząknął i zapalił papierosa.

- Czemu? - kobieta odwróciła fotel by być twarzą w twarz ze swoim rozmówcą.

- Marnotrawstwo naszych kontaktów - kobieta podniosła wzrok dotąd wbity w podłogę sejmowego balkonu. - BORowiki na zwykłych strażników? Jesteśmy w Sejmie. łapówka tutaj to jak wypłata. Sypniemy groszem - na chwilę zamilkł. - I będzie cisza - spokojnie dokończył, gasząc nie napoczętego papierosa w popielniczce na kolanach kobiety.

- Bronek - kobieta powoli zaczęła. - Co z tobą jest nie tak? - zaciekawiona wpatrywała się w starszą twarz mężczyzny.

- Ze mną? - odparł zbity z tropu.

- Właśnie z tobą - stwierdziła nie odrywając od niego wzroku.

Zaintrygowany przyjrzał się swojej rozmówczyni. Z wyglądu mała kobietka. ładna, acz nic wspaniałego. Taka przeciętna twarz. Nic nie zdradzający wzrok, a jedynie zimny, oprany z uczuć podobnie jak głos. Choć już kilka razy Bronisław był świadkiem, kiedy chyba jednak nieopatrznie kobieta zerwała z chłodnym tonem i wydała kilka zdań w swoim naturalnym, lekko skwierczącym, ale zdecydowanie cieplejszym głosem.

- Więc? - zapytała przerywając Bronisławowi rozmyślania.

- Więc... - niepewnie zaczął. - Ze mną... - zastanawiał się, czego od niego oczekuje, a co może powiedzieć.

- Przepraszam - mruknęła i zaczęła przeszukiwać kieszenie swojego płaszcza.

- Eee... Co? - zdezorientowany zapytał.

- Telefon.

- Ach - Bronisław chrząknął niedbale i oddalił się ku balustradzie balkonu kilkanaście metrów dalej przewieszając przez nią kurtkę. Udając, że tępo wpatruje się w ogromną flagę z godłem, rozpostartą na ścianie za miejscem marszałkowskim, wyostrzył słuch tak by nie uronić ani słowa z rozmowy przez telefon.

Tak jak w wielkiej przestrzeni sali sejmowej, tak i tuż przy nim zaległa niezmącona cisza. Gdy chwilę potem Bronisław obejrzał się za siebie, ujrzał już tylko wyświechtany fotel z popielniczką.

- Dobra - stwierdził aż nadto głośno. - Jest - dodał jakby od niechcenia i powoli wyszedł z balkonu na szary hol Sejmu. Z budynku sączył się niecodzienny spokój, a w zimnych ścianach zalegała niespokojna cisza. Czuł się nieswojo. Za dobrze znał zakamarki tej marmurowej opoki kartoniarzy, krętaczy i szachrajów. Mimo że znał ten budynek bardzo dobrze, wprawdzie pracował tu dobre kilka lat, to jednak czuł się teraz wyjątkowo dziwnie. Może to, dlatego że rzadko bywał w tych ścianach wtedy, kiedy były prawie opustoszałe. Przywykł do sejmowego zamętu i gwaru, a nie do parlamentarnej ciszy. Skierował się do wyjścia. Pod drzwiami stał jeden strażnik, drugi zaś siedział kilkanaście kroków dalej na krześle tuż pod jednym z tych wielkich sejmowych okien. Był wyraźnie pochłonięty pisaniem smsa.

- I co robisz bęcwale? - rzucił Bronisław przechodząc obok strażnika. Ten właśnie dopalał papierosa. Nie miał popielniczki, a popiół spadał wprost na marmury.

Strażnik spojrzał na niego wyraźnie zaskoczony uwagą.

- Posprzątasz? - Giedroyć łagodnie zapytał.

- Chyba - dojrzawszy wyraz twarzy swego oprawcy natychmiast dodał - Tak.

- świetnie - stwierdził zadowolony - Posprzątaj - zwrócił się do drugiego strażnika, który natychmiast oderwał się od komórki i pospiesznie schował ją do kieszeni.

- Ja? - zapytał, choć dobrze wiedział, że chodzi o niego.

Giedroyć tylko znacząco spojrzał, a strażnik powoli, bez pośpiechu i wyraźnie zirytowany wstał i ruszył ku schowkowi ukrytemu pod wielkimi sejmowymi schodami.

Bronisław lekko się uśmiechnął. Pewnie nie na długo mu się ta lekcja przyda, pomyślał.



Już dojrzał za przydymioną szybą czekający na niego samochód, gdy przypomniał sobie, czego zapomniał i musiał zawrócić na balkon. Z oporem pokonał zmęczenie i przyspieszył kroku ku schodom wiodącym na piętro, by zaraz potem móc jak najszybciej znaleźć się w samochodzie, dotrzeć do domu i zmyć z siebie trudy tego dnia. Na balkonie, w miejscu gdzie wcześniej stał, wisiała przewieszona kurtka. Chwycił ją szybkim ruchem ręki i byle szybciej pobiegł do samochodu.

- Oj, niestety - usłyszał kobiecy głos. Bronisław uważnie się rozejrzał, ale nikogo nie dojrzał. - Też bym chciała pojechać do domu, ale... - kobieta wyszła zza kolumny.

- Dokończ - rzekł z rezygnacją.

- Ale to jest chyba... ta... noc - dodała dziwnym głosem. Zimnym i obojętnym jak miała w zwyczaju, mocnym, ale także niezwykle drżącym. Mało kto by zrozumiał ten jej dziwny stan, ale Bronisław w tym momencie wydawał się czuć to samo. W ciągu kilku sekund stała mu się bliższa niż przez pół roku wspólnego działania. Pewnie była to sprawa czekającej ich wspólnej doli i nie doli.

- Ile mamy czasu?

Srebrny zegarek mrugnął na nadgarstku kobiety.

- 57 minut - westchnęła - Sama już nie wiem, niby dużo, ale przecież to tak mało. Zwykle minuty, a... - spojrzała zakłopotana na Bronisława.

- Wątpliwości? - cicho mruknął jakby do siebie. - Może strach - dodał jeszcze ciszej. - Ja też miewam te zmory.

- Ja nie - zaprzeczyła z fałszywą mocą. Spojrzał na nią ze zrozumieniem. Nie szło jej kłamanie, a zapomniała jak czuły jest na nie jej współpracownik.

- Jesteś jeszcze młoda. To dlatego - powiedział ze zrozumieniem i rzucił kurtkę na fotel.

- 57 minut - zakłopotana rzuciła by zmienić temat.

- Może usiądźmy i się napijmy? Zawsze to lepsze niż roztrząsać nasze strachy.

- Nie piję - mruknęła niedbale.

- Eee tam.. Każdy pije.

- Nie piję - powtórzyła i oparła się o ścianę.

- Ja piję czystą, a ty palisz. A jeszcze inny bije talerze. Każdy pije.

- Co za filozofia - mruknęła z kpiną.

- Usiądź.

- Postoję.

- Kto przyjedzie?

- Dzierłoński

Bronisław znał go z dawnych lat, kiedy jeszcze obaj uczyli się zawodu w ośrodku szkoleniowym w Puszczy Białowieskiej. Może nigdy nie miał z nim wielkich kłopotów, ale ich wzajemna niechęć, czy wręcz wrogość, była znana nawet wśród profesorostwa. Adam, bo tak miał na imię, był tak popularny i lubiany, że wielu się dziwiło ich wzajemnej antypatii. Nikt nawet nie pomyślał, a na pewno nie podejrzewał jak ten człowiek potrafi się wić i promować z dobrej strony. Na całej uczelni tylko Bronisław dostrzegał to, czego nie widział nikt inny. Dziwnym zbiegiem okoliczności Adam miał świetne oceny, a bawił na każdej imprezie. Dziwne też było to, że wielu z tych z którymi pseudo się przyjaźnił, nieciekawie skończyło. Acz oczywiście nikt tego nie wiązał z Adamem. W Bronisławie odżyło na nowo uczucie niesprawiedliwości.

- Znasz go? - napomknął siląc się na spokój.

- Znam.

- Heh... To śmieć, co wpełzł do nas wprost z wywiadu. Sam nawet nie wiem czy mu ufać. A...

- A Korona mu ufa. - dokończyła.

- Taaak ufa. Każdemu ufa, a później się okazuje, komu, do którego stopnia - dodał z satysfakcją i nadzieją w głosie.

- Ta świnia nie dostała się do nas przypadkiem. - stwierdziła. Ucieszyła się, że znaleźli wspólny temat. Przynajmniej na chwilę znalazła ukojenie nerwów.

- To były, a może i wciąż, agent pałacu.

- Nie wiem. Ale Koronie jest potrzebny. Skoro go tak wyciągnęli w górę. Za wysoko siedzi by był tylko dobrym agentem koronnym.

- Może i tak - stwierdził męski głos. W drzwiach stał mężczyzna w czarnym płaszczu i kapeluszu.

- Mój tatuś mnie ustawił, to chyba jasne? Agent? Może i potrójny - dodał z przekąsem.

- Tatuś - prychnął Bronisław. - Wciąż się na tobie nie poznał, co?

- Bronek rodzice kochają dzieci i zawsze będą się o nie troszczyć. A przy okazji. Co tam słychać u twojego tatusia?

Bronisław spojrzał na niego z wściekłością.

- Ile już tato wyskrobał więziennej ściany łyżeczką od herbatki?

Zapadła klująca Bronisława cisza. Kobieta patrzyła na całą scenę z ciekawością, ale i żalem.

- A co słychać u pani Kornelii? Wciąż szoruje karabiny w obozie? - kontynuował z wesołością.

Bronisław nerwowo drgnął.

- Po co tu jesteśmy? - nerwowo rzuciła.

Adam spojrzał na nią zdziwiony.

- Po co? - powtórzyła.

Mężczyzna wyjął z kieszeni pomiętą kartkę.

- Po to - rzucił Bronisławowi na kolana kartkę wraz z zapalniczką. - Na pamięć i spalić - dodał służbowo. - Możesz zamieść popiół - rzekł do kobiety. - Albo wysłuchać instrukcji i wykonać. Trybiku.

Spojrzała na niego z wściekłością.

- Zamknij cały budynek. Główne drzwi wejściowe mają być jedynym wejściem. Zlikwiduj strażników. Ucisz kamery i podsłuchy. Sprowadź GN i rozrządź im grzerdzie w całym budynku. Rozstaw snajperów GN. O 24.05 podjedzie ciężarówka. Siedem minut później w głównym holu po lewej od drzwi wejściowych ma stać pełne centrum zarządzania. Dwadzieścia po północy dostaniesz telefon. Jeśli otrzymasz polecenie, masz natychmiast wyłączyć w całym kompleksie na dwie i pół minuty wszystkie światła. Nie może zostać nawet jedna zapalona żarówka. W sali kolumnowej przygotuj stół operacyjny. Zapamiętasz?

- Wszystko doskonale - w końcu przygotowywała się do tej nocy od wielu miesięcy. Pamięć wyćwiczyła tak, że była w stanie zapamiętać nawet najdłuższe polecenie.

- Doskonale, jak wszystko dobrze się ułoży - zamilkł na chwilę. - To spotkamy się za 30,5 minuty. Jeśli nie, to spotkam twoje zwłoki za 30,5 minuty. Skończyłeś? - zapytał Bronisława.

- Dawno.

- Doskonale. Spal - rzucił pośpiesznie i szybkim krokiem opuścił balkon. - Aha, zarządzający już nigdy więcej nie zagrzeje fotela swojej posadki - stwierdził. - A to przecież całe jego życie - dodał z udawanym żalem i wyszedł.

- Rozumiem - mruknęła i spojrzała na płonący właśnie kawałek papieru.

- Powodzenia - mruknął Bronisław - Julio.

- Nawzajem, jedziesz?

- Do pałacu - przytaknął.



Minutę później oboje już byli zajęci swoimi obowiązkami. Bronisław udał się w drogę niepozornym, starym Volkswagenem, a Julia zajęła się przygotowywaniem kompleksu. Pośpieszyła do gabinetu zarządcy mieszczącego się po drugiej stronie budynku. Mijała kolejne drzwi. Komisja finansów, wywiadu, skarbu, a drzwi wraz z pozłacanymi tabliczkami zmieniały się w mgnieniu oka. Aż w końcu trafiła na miejsce. Tabliczka informowała:





Lech Wąwrowicz

Zarządca Kompleksu Sejmu i Senatu RP



Zapamiętała imię i bez pukania weszła do gabinetu. Pomieszczenie było małe i ciasne, z jednym tylko oknem na ponuro-szary teraz widok ogrodu. Na krześle siedział zgarbiony i wpatrzony w mały telewizorek mężczyzna. W ustach tlił mu się papieros, a popiół leciał wprost na brudną i starą wykładzinę. Gabinet był tak zadymiony, że Julii wydawało się, że mogłaby ciąć powietrze. Zarządca nawet nie spojrzał na gościa.

- Panie Leszku - krzyknęła.

- Nie krzycz - mruknął z nerwami. Miał już dosyć młodych, co uważali samych siebie za wyższych, a w rzeczywistości dorastali nawet nie do pięt.

- Proszę za mną.

- Nigdzie się nie wybieram.

- Nalegam - naciskała.

- Muszę powtarzać? - zapytał odrywając wzrok od małego ekranu.

- Mam nadzieję, że to ja już nie będę musiała powtarzać - warknęła ze złością i wyciągnęła broń.

- Phi... - mężczyzna prychnął bez przejęcia - Zabijesz mnie dziecino?

Julia spojrzała na pomarszczoną twarz zarządcy i przytaknęła.

- Nie boję się - rzekł spokojnie - Będziesz w moim wieku to zrozumiesz, że śmierć to żadna zmora snów.

- Pana zabiję na końcu - odparła z równym spokojem.

- Tak? - odparł z kpiną - Cóż za łaska - dodał.

W pomieszczeniu zapadła napięta cisza.

- Więc jakie trupy mnie wyprzedzą? - zapytał po dłuższej chwili.

- Może trupy, pański wybór.

- Znaczy się, że co dziecko?

- Jeśli będzie pan współpracować..

- Och - przerwał Julii - jak to ładnie brzmi. To tak jakby gówno nazywać jedzeniem po obróbce mechaniczno-chemiczno-teramicznej.

Julia spojrzała zdziwiona.

- Jeśli będzie pan współpracować - powtórzyła - jestem gotowa oszczędzić życie strażników. Musi pan tylko wydać rozkaz zebrania się w pańskim gabinecie.

- Rozsądne - stwierdził - uratują życie, bo skoro nic nie widzieli, nie słyszeli, niech żyją. Czy tak?

- Dokładnie - przytaknęła z zadowoleniem.

- Jest jeden szkopuł - cmoknął z niezadowoleniem.

- Jaki?

- Nie ufam ani pani, ani całej tej waszej przewrotowej hołocie.

- To zrozumiałe - stwierdziła i spojrzała na zegarek. Miała już tylko 25 minut - Ale chyba musi się pan skusić na moją propozycję. Nie ma innej drogi.

- Ile nam jeszcze zostało czasu? - zapytał z zainteresowaniem.

- Niewiele. Zaczynam się niecierpliwić. A to nie wyjdzie nikomu na dobre.

- Zapewne - mruknął z żalem.

- Więc? Szybka decyzja - ponagliła - Albo idzie pan teraz ze mną i robi, co rozkażę, ratując życie swoich ludzi, albo.. Drugi scenariusz już pan pewnie jest w stanie sobie wyobrazić - stwierdziła złowieszczo.

- Potrafię - mruknął z rezygnacją - Więc... Chyba muszę - rzekł i wstał. Odrzucił koc z kolan, wyłączył telewizor i zapalił następnego papierosa.

- Więc idziemy - z zadowoleniem przyglądała się uległości swojego pierwszego w życiu zakładnika.

- Chwila, niech no otworzę okno. Bo chłopcy się przyduszą jak tu wejdą.



Minutę później byli już w drodze do gabinetu straży. Zarządca poruszał się bardzo powoli, co irytowało młodą i sprawną Julię.

- To nasze drugie spotkanie - rzekł pomiędzy sapnięciami.

- Pierwsze - zaprzeczyła i skręciła w korytarz po prawej.

- Niestety nie.

- Nie rozumiem - Julia nie miała czasu na rozmowę. Była zajęta ustalaniem swojego dalszego planu działania.

- Ja pamiętam jak wręczałem Pani nagrodę kapituły fundacji Sejmu i Senatu. Pierwsza nagroda, indeks warszawskiej uczelni.

- Pamiętam - rzuciła niedbale i na nowo pogrążyła się w rozmyślaniach.

- I co się od wtedy takiego stało, że teraz jesteś - szukał odpowiedniego określenia - terrorystką?

- Prędzej jestem nikim niż terrorystką - odparła.

- Zapewne - dodał z przekąsem.

Julia wyrwała się z transu.

- Skąd pan w ogóle o tym wszystkim wie? - zapytała zaciekawiona wrażeniem, że Wąwrowicz jest tak dobrze zorientowany.

- Skąd? - prychnął lekceważąco - To mój dom, muszę wiedzieć, co się w nim dzieje. Gdzie myszy harcują, a gdzie koty polują - stwierdził z zadowoleniem.

- Komu pan powiedział?

- A że niby, co powiedziałem? W sumie to, co ja wiedziałem? - zapytał - Te informacje, co ja zdobyłem to wywiad już znał od miesięcy. Wcale nie trudno się zorientować, co się święci - na chwilę zamilkł - A to, że dziś jest ta noc, to wyczytałem z tych wszystkich gierek, co które z ukrycia prowadziła Korona.

Julia spojrzała zdziwiona.

- O taaak... Wiem o Koronie - zapewnił - Wiem może i dużo, ale to tylko strzępy, które ciężko powiązać.

Zapadła cisza. Dochodzili już do gabinetu straży.

- Więc co mam zrobić?

- Już mówiłam. Ma pan zwołać strażników do swojego gabinetu.

- No dobrze dziecko, ale przypomnij mi, pod jakim pretekstem mam to zrobić? - dotarli pod drzwi strażnicy.

- Niepotrzebny jest pretekst.

- Przecież to nie są ochroniarze hipermarketu - obruszył się - Są wyćwiczeni i znają procedury. Pewnie nie wszyscy, ale niektórzy zrozumieją, o co ich proszę i podejmą odpowiednie środki! - dodał z oburzeniem.

- Wymyśl coś dziadek, bo inaczej zginą za twoją sprawą!

Weszli do strażnicy. ściana po lewej była cała zabudowana monitorami z podglądem z kamer i pulpitami z mnóstwem przełączników. Każdy mając taki widok przed sobą pierwszy raz w życiu, byłby zdezorientowany. Julia jednak przeszła odpowiednie szkolenie na dokładnej replice tego systemu.

- Gadaj - wskazała Wąwrowiczowi odpowiedni mikrofon, a sama uklękła i otworzyła skrzynkę z zasilaniem całego budynku.

- Wyobraź sobie, że wiem - mruknął a Julia spojrzała na niego z nerwami.

- Szybko! - syknęła i zabrała się za przecinanie odpowiednich kabli. Najpierw odcięła wszystkie kamery, zgodnie z planem, z każdym odciętym przewodem znikał obraz z jednego monitora.

- Kod - zaczął mówić do mikrofonu - 7f 9k 3g, Lech Wąwrowicz - z głośnika zaczęły dochodzić głosy zgłaszających się podwładnych - Wszyscy mają się bezzwłocznie skierować do gabinetu zarządcy. Zebranie awaryjne w związku z awarią systemu monitoringu - dokończył i usiadł na krześle tuż przy drzwiach.

- ładnie - pochwaliła nie odrywając się od swojego zadania - Ucieczka nie ma sensu, chyba jest pan świadom?

- Tu jest po prostu chłodniej - stwierdził i wyjął chusteczkę by otrzeć pot z czoła. Julia nawet nie zauważyła, kiedy mężczyzna tak się zdenerwował.

- I co teraz? - zapytał, gdy wstała z klęczek. Wszystkie monitory teraz śnieżyły.

- Narazie nic - stwierdziła obojętnie i wykręciła numer na telefonie wiszącym tuż przy zarządcy.

Mężczyzna usłyszał trzy sygnały. Nikt się nie odezwał i Julia odłożyła słuchawkę. Ponownie spojrzała na zegarek 17 minut. Miała bardzo mało czasu.

- Wygodnie? - zapytała wychodząc z pomieszczenia. Zamknęła za sobą drzwi na klucz i udała się do głównemu holu. Przy drzwiach nie było już żadnego strażnika. Gdy schodziła ze schodów, przed głównym wejściem usłyszała pisk opon, a zaraz potem wojskowe rozkazy. Do budynku wbiegł oddział GN. żołnierze zaraz po wstępnym patrolu budynku rozbiegli się dwójkami do swoich pozycji.

- Dwóch pod gabinet zarządcy - Julia wrzasnęła do dowódcy. Ten tylko kiwnął głową. - Ale jeszcze nie - dodała pośpiesznie. Zrozumiał.



Ps. Bardzo fajne forum. Szkoda tylko że słabo rozwinięte, ale to się pewnie zmieni. Info dla adminów: o forum dowiedziałem się z forum gazeta.pl :)

2
Hmmm.... Imię Bronisław mi nie pasuje do tego faceta. Niewiem czemu - po prostu.

"Bronisław Giedroyć przechadzał się pogrążonymi w półmroku korytarzami Sejmu. Obrazy ze ścian śledziły każdy jego krok, a wielkie kwiaty przy schodach rejestrowały każdy oddech. Było pusto. Korytarze, jak co noc były ciche i ospałe, a przydymione światła lekko migotały w marmurowej szachownicy posadzki. " <---- Ten fragmencik na początku. Wydaje mi się zupełnie wydarty z kontekstu i jakoś nie pasuje do daleszej części. Zamiast wprowadzenia jest taki jakiś.... nie pasujący tu.

"- BOR już - kobieta tylko cicho mruknęła. " Tej jej odpowiedzi nie zrozumiałem...

Ale dość narzekania :) Podoba mi się jak piszesz, czyta się szybko i bez zmuszania siebie do tego. Nie ma dłużyzn które wydają się wklepane tylko po to by zapchać miejsce.

Z niecierpliwością czekam na jakiś inny Twój tekst.
[img]http://runmania.com/f/a77c6d394b43ef1fb846d372d7693f5d.gif[/img]



"Do pewnych spraw dobrze jest mieć dystans. Najlepiej długi"

3
hmmm...co do imienia to własnie mi tez nie pasuje..miałęm je zmienić ale sie przyzwyczaiłem, już bym nie potrafił inaczej nazywac tego faceta :)



Co do tej nie zrozumiałej odpowiedzi, to miała ona zabrzmiec tak konspiracyjnie i prześmiewczo w stosunku do powagi sytuacji. Widocznie nie wyszło :P



Jak chcesz to już lecę wkleić swoje inne opowiadanie. Są jego trzy części, ale wkleję narazie tylko jedną ;)

4
Dość dobry tekst, ale masz dziwny nawyk komentowania dialogów. W pewnym momencie, kazdy komentaz rozpoczyna sie od - kobieta to, tamto i owamto.. gdyby nie ten mankament, czytalo by sie znacznie lepiej.



Ah, i jeszcze jedno, wspomniane przez IMQ



"- BOR już - kobieta tylko cicho mruknęła." - ja również tego nie zrozumialem...
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

5
w gwoli ścisłości BOR to Biuro Ochrony Rządu. Jednostka córka BORu pojawia się pod koniec tego fragmentu :)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron