5666
aaaByła ma wycieczce nad morzem. Widoki i owszem, zapierały dech w piersi, ale jak długo można patrzeć w dal na bezkres oceanu? Nie wzruszała jej dal, nie zmuszała do zastanowienie się nad ludzką kondycją. Nieruchomy bezkres mógł ją co najwyżej znudzić.
aaaZ pewnością lepszy byłby sztorm. Wicher szalony gnałby przed siebie niebosiężne fale, które z hukiem rozbijałyby się o przybrzeżne skały. Ależ by to było widowisko! Majestat natury i te sprawy…
aaaAle póki co słoneczko pięknie świeciło, błękitu wody nie łamała ani jedna zmarszczka, a ciszy nie mącił żaden dźwięk. Mewy odleciały, kiedy skończyła się jej bułka, turyści z autokaru skręcili do wsi, by zaliczyć kolejny pub.
aaaPodeszła do krawędzi klifu i wyjrzała delikatne i ostrożne. Asekuracyjne. Tak ledwo, ledwo… Pewnie by go nie zauważyła, gdyby nie krzyknął. Wystraszyła się zresztą i cofnęła dwa kroki, ale po chwili położyła na trawie i podpełzła do krawędzi.
aaaWisiał na skalnym wstępie, a w dole szumiało morze. Była pewna, że jeśli spadnie, połamie się albo zabije. Za pół godziny odjeżdżał autokar. Mało prawdopodobne, by przez ten czas ktoś się pojawił. Mogła odejść, ale mogła też pobiec do wsi i sprowadzić pomoc. Wychyliła się.
aaa- Ej, mam ci pomóc? - wrzasnęła do faceta.
aaa- Ratunku! - usłyszała.
aaa- Ratunku… - mruknęła. - A jak ja ci niby mogę pomóc, co?
aaa- Mam linę. Mogę ci pożyczyć - usłyszała za sobą.
aaaOdwróciła głowę. Przed nią stał wielki, drewniany demon. Monument. Rzeźba. Posąg. Kiedyś był pomalowany na czarno, ale w wielu miejscach farba odlazła i gdzieniegdzie prześwitywało jasne drewno. W jednej dłoni trzymał wzniesiony drewniany miecz, a w drugiej linę, która była całkiem prawdziwa, nie wyrzezana z kawałka drewna, jak reszta posągu.
Wokół postaci tańczył ogień. Czuła jego ciepło, a niebo zabarwiło się na czerwono. Jakimś cudem drewniany posąg, stojący w ognistych jęzorach, nie płonął. Jakimś cudem uniósł drewniane ramię z mieczem i wbił broń w trawę. Strząsnął ramię.
aaa- Zdrętwiałem - wyjaśnił.
aaaMusiała mieć nietęga minę, bo demon wyciągnął rękę z liną. Prawe oko lśniło jak żywe i nie mogła odrywać od niego wzroku. Lewe było zamknięte.
aaa- Rzuć mu, inaczej ten idiota spadnie.
aaa- Rzucić? - zapytała. - A jak złapie, to będę musiała go wciągnąć na górę, tak? Przecież nie mam tyle siły! Prędzej sama zlecę!
aaa- Mogłabyś chociaż spróbować - mruknął niezbyt zadowolony.
aaa- To obiecaj, że mi pomożesz. Jesteś wielki i dasz radę.
aaaPokręcił głową z dezaprobatą, jakby pomysł, by pomagać dziewczynie nie przypadł mu do gustu. Ostatecznie zlazł z postumentu i podszedł do krawędzi. Wyjrzał bez cienia strachu.
aaa- Jeszcze wisi. Ale chyba niedługo już wytrzyma. Rzuć mu tę linę.
aaaMówił spokojnie, poruszał się leniwie, jakby nie rozumiał powagi sytuacji. Patrzyła na niego i próbowała pojąć, co się jej przytrafiło, ale wszystko było tak… Nielogiczne?
aaa- No dobra - podjęła decyzję. - Daj tę linę. Ale nie puszczaj! Jak on na niej zawiśnie, to mi pomożesz.
aaaWydął usta, co przyszło mu chyba z trudem., bo wydatne kły przeszkadzały.
aaa- Owiń linę wokół nadgarstka, łatwiej utrzymasz - poradził.
aaaChwyciła linę, zakręciła wokół prawej dłoni i rzuciła za krawędź. Odeszła kilka kroków w głąb lądu. Lina naprężyła się i niemal nie wyrwała jej ramion. Ściskała ją z całych sił, zapierała się stopami, ale jechała po trawie w kierunku urwiska. Patrzyła przerażona na uśmiechniętego demona. Przekrzywił głowę i spoglądał na nią z zainteresowaniem. Krawędź zbliża się, lina tarła o kamienie i wcinała się coraz głębiej w darń. Miażdżyła dłonie. Krzyknęła z bólu i strachu.
aaa- Nie powiedziałem, że potrzymam - usłyszała, nim spadła.
aaaZdawało się jej, że w dole było całkiem pusto.
aaa- Ludzie… - powiedział demon z drwiną w głosie. - Zawsze się nabiorą.
aaaZeskoczył na skalny występ poniżej i odbił dłoń na skale.
aaa- Pięć tysięcy sześćset sześćdziesiąta szósta - uśmiechnął się triumfalnie.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf