Drzwi się otworzyły. Pierwszy na werandę wyszedł pies. Duży Bernardyn o lśniącej sierści. Tuż za nim pojawił się pan doktor. Postawny, ubrany w szary płaszcz mężczyzna, niedawno skończył pięćdziesiąty rok życia. W dłoni trzymał elektronicznego papierosa. Pod brodą ogrzewał go szal w czarno – granatową kratę. Urodzinowe prezenty od małżonki. Słońce wzeszło przed godziną. A przynajmniej tak powiedzieli w radiu, gdyż chmury uniemożliwiały lokalizację planety, wokół której wszystko się kręci.
- Uszanowanie dla pana doktora! – zawołał sąsiad, który mimo wczesnej pory już skądś wracał.
- Uszanowanie panie prezesie.
Prezes, bo tak nazywali go wszyscy ludzie mieszkający w dzielnicy domków wolnostojących, prowadził własny biznes. Posiadał firmę remontowo – budowlaną. Jednak mimo tego, że zatrudniał około dziesięciu robotników, w wielu pracach sam musiał aktywnie uczestniczyć.
- A mówili, że będzie dziś pogoda. – zmartwiony sąsiad nie czekając na odpowiedź, schował się w swoim ganku.
Rzeczywiście, ciemne chmury zwiastowały deszcz.
- Może się jeszcze wypogodzi. – pomyślał doktor. Schował papierosa z diodą LCD do wewnętrznej kieszeni płaszcza, przetarł zaspane oczy i prędko zbiegł z werandy do samochodu.
Jeździł dużym Volkswagenem, kupionym cztery lata temu za gotówkę. Żona posiadała swoje auto, srebrnego Mercedesa, który mało palił w mieście. Syn, student medycyny w Łodzi, podróżował pomarańczowym, sportowym Audi, a córka…Córka, będąca na ostatnim roku prawa wybrała czarne, dynamiczne Volvo. Doktor przejrzał się we wszystkich lusterkach, licząc nowe siwe włosy na głowie i brodzie. Z każdym dniem znajdywał ich coraz więcej.
Chuj, dobrze, że w ogóle mam włosy. Onkolog Bartoń, choć dekadę młodszy, łysy jak kolano. Młodszy, a łysy jak Oleksy. Doktor uśmiechnął się pod nosem, wcisnął sprzęgło, wbił jedynkę i sprawnie wyjechał z przydomowej zatoczki.
Najpierw mijał eleganckie wille sąsiadów, z którymi z rzadka rozmawiał o pogodzie. Po opuszczeniu strefy zamieszkania, przeciął Sikorskiego i wbił się na obwodnicę, oddaną do użytku zeszłej jesieni. Skręcił w drugi zjazd prowadzący do motelu Bez Lipy. W kawiarni przy motelu sprzedawali parzoną kawę, na którą doktor wybierał się niemal codziennie. W domu wypijał jedynie herbatę z żeń – szeniem, aby nieco pobudzić się do życia. Jako że, był zawałowcem żona wyprosiła, aby zrezygnował z czarnego napoju i zastąpił go zdrową herbatą. Stare przyzwyczajenia nie dawały jednak o sobie zapomnieć. Wraz z kubkiem świeżo zaparzonej dużej czarnej, doktor wyszedł przed kawiarnię. Z kieszeni płaszcza zamiast elektronicznej fajki, wyciągnął paczkę cienkich, miętowych papierosów. Kupował ultra lekkie papierosy i najmocniejsze gumy do żucia, aby zabić posmak fajek w ustach. Elektroniczny był dla żony. Prawdziwy dla siebie. Nie spalał ich dużo. Raptem dwa, trzy razy dziennie podjeżdżał zapalniczką pod tytoń skręcony w papierek i delikatnie ściągał dym do płuc. Nie dopalił papierosa, skończył dobre dwa centymetry przed filtrem i zgniótł fajkę o daszek śmietnika. Opróżniony do ostatniej kropli papierowy kubek po chwili też wylądował w koszu. Gabinet znajdował się na drugim końcu miasta. Dzięki obwodnicy podróż zabierała mniej czasu niż kiedyś. Doktor dotarł na miejsce jakiś kwadrans przed pierwszym umówionym tego dnia pacjentem. Zaparkował na podwórku za kamienicą, w której przyjmował. Nie zdążył wysiąść z auta, gdy zadzwonił telefon.
- Ryś, zapomniałam ci powiedzieć. – zaczęła małżonka.
- O czym?
- Wczoraj Góreccy nas zapraszali do siebie. Przyjdziemy?
- A ty nie miałaś dzisiaj wyjść z Olą na ploteczki?
- Olka jest chora. Grypa żołądkowa.
- Szkoda. Ja o piętnastej kończę. Jeśli chcesz, możemy pójść.
- Chcę. To do zobaczenia.
Żona rozłączyła się natychmiast po wypowiedzeniu ostatniego zdania. Doktor zabrał swoją skórzaną teczkę z wozu i wolnym krokiem podążył w stronę kamienicy.
A miałem oglądać Ligę Mistrzów. Wyjścia do ludzi nie stanowiły dla mężczyzny dobrej rozrywki. A chciałem mieć dzisiaj święty spokój. Doktor zwiesił głowę, wyciągnął papierosa z diodą udającą żar. Na portierni jak zwykle siedział cieć Józef.
- Witam pana doktora. – szczerym uśmiechem przywitał się portier.
- Dobry. – doktor odpowiedział krótko, dając wyraz swojemu zdenerwowaniu.
Krzesełka w poczekalni stały puste. Mężczyzna energicznie zatrzasnął drzwi gabinetu. Zdjął szal i płaszcz, odrzucił teczkę na biurko. Powinien już dawno zatrudnić kogoś do pomocy, ale wolał pracować sam. Czasami, kiedy pacjentów jest więcej niż zwykle zleca kilka godzin asystentce. Najczęściej bierze jakąś studentkę, która chciałaby odbyć darmowe praktyki. Zbliżała się godzina dziewiąta. Doktor zasiadł za biurkiem i zaczął przeglądać listę umówionych na dzisiaj pacjentów. Miśkowska, Torbiel, Poncyliusz…ludzie mają pojebane nazwiska. Pomyślał doktor Wariat i okręcił się na fotelu w stronę okna. Pejzaż rozpościerał się iście zimowy, choć była dopiero połowa października. Mnóstwo drzew potraciło już liście, mnóstwo ludzi założyło już czapki. Niebo było okrutnie szare. Tak sine, że niemal zlewało się z szarymi budynkami. Na jednej z pobliskich kamienic doktor dostrzegł napis z czarnej farby emulsyjnej.
ONR ciągle walczy!
Każdy skurwysyn potrafi wojować w czasach pokoju. Mężczyzna zirytował się i odwrócił od szyby.
Ktoś zapukał, bardzo delikatnie, tak jakby w ogóle nie miał zamiaru wchodzić.
- Proszę! – krzyknął doktor Ryszard Wariat. Drzwi otworzyły się powoli, najpierw pojawiła się głowa, później tułów a na końcu stopy.
- Dzień dobry. – starsza kobieta, wyglądała na bardzo przestraszoną. – Moje nazwisko Miśkowska, ja dzisiaj pierwszy raz.
- Zapraszam. – rzekł Wariat spokojnym głosem. – Proszę sobie wygodnie usiąść na fotelu. Zaraz do pani zajrzę i wszystko będzie jasne.
Boże, oby tylko była umyta. Starsze pacjentki, często zapominają o tak prozaicznych sprawach. Doktor opowiedział o swoich obawach w myślach, a po chwili nachylał się już nad pacjentką. Jedną z sześciu tego dnia.
***
Deszcz zacinał niemiłosiernie. Ostre i twarde krople raz po raz lądowały na twarzy doktora, który biegiem pokonywał trasę z kamienicy do samochodu. Dotarł do wozu w ciągu niecałej minuty, dzięki czemu nie zdążył dobrze zmoknąć. Tylko krótko ścięte, siwe włosy i stylowo przystrzyżona broda, pływały w deszczówce. Wyciągnął ze schowka bawełnianą chusteczkę i przetarł nią twarz. Uruchomił silnik, podkręcił ogrzewanie i dokładnie przejrzał się we wszystkich lusterkach. Przynajmniej nie jestem łysy jak onkolog Bartoń. Ten to dopiero łysy jak kolano. A jak się świeci ta jego łysina. Przejrzeć się można. Wariat mówił do siebie. A miałem dziś oglądać Barcelonę. Kurwa! Mężczyzna zaklął tak głośno, że na chwilę ucichły uderzające w dach auta ciężkie krople. Po czym znowu rozległ się miarowy huk. Ruszył.
Przed wejściem do domu Ryszard przystanął pod daszkiem na swojej werandzie. Wyciągnął elektronicznego papierosa i zaczął delikatnie ściągać mgiełkę. Deszcz nieco zelżał, ale nadal dość rytmicznie uderzał o asfalt.
- Czołem panie doktorze! – Prezes znowu skądś wracał. Przystanął pod swoim daszkiem, tuż obok domostwa Wariatów.
- Witam pana prezesa. - energicznie odrzekł doktor. - Deszcz. – Ryszard wskazał palcem na lejącą się z nieba wodę.
- Dziura ozonowa panie sąsiedzie. Mówili w radiu. Freon nas kiedyś utopi. Ja panu mówię sąsiedzie drogi, jest dziura to się leje. Kochany mój sąsiedzie, trzeba zmian. Przerzuciliśmy się z małżonką na antyperspiranty w sztyfcie. Powiem panu, panie Ryszardzie najdroższy, że lodówkę też myślimy wyrzucić. Jak trzeba to trzeba, sąsiedzie najbliższy. – prezes przerwał monolog, przełknął ślinę i powtórnie zagadał. - Papierosek widzę ekologiczny sąsiad pyka. Mądrze doktorze, to też cegiełka dla zdrowia naszej planety dołożona. Ważna cegiełka, bo od takich małych rzeczy trzeba zacząć, a uratujemy się przed kataklizmem. – sąsiad charknął i nie mówiąc więcej nic wszedł do swojego budynku.
Ryszard schował fajkę do kieszeni. Jeszcze przez chwilę patrzył na uderzające o ziemię krople, po czym wszedł do swojego domu.
- Góreccy przyjdą do nas. – odrzekła pani doktorowa, widząc swojego małżonka w progu.
- Dlaczego taka zmiana planów?
- Jestem podziębiona. Ela powiedziała, że mogą przyjechać do nas. W sumie i tak ich kolej. Będą za godzinę. Jesteś głodny?
- Nie tak bardzo.
- To dobrze. Nie będę ci teraz podgrzewać, zjemy jak przyjdą. Zrobiłam zrazy.
- Olek uwielbia twoje zrazy. Idę się odświeżyć. – doktor pocałował małżonkę w policzek po czym czmychnął do łazienki wziąć szybki prysznic.
***
- Mój mąż bardzo się zmienił po zawale. – doktorowa zwróciła się do zaproszonych przyjaciół. – Zmienił dietę, zrezygnował z kawy. Mówię wam, cud chłopak.
- To się chwali. Ładnie Ryśku, ładnie. – pochwalił doktora Olek.
- A co z fajeczkami? – z uśmiechem zapytała Ela.
- Znaleźliśmy na to sposób. – doktorowa zerwała się z fotela i popędziła do przedpokoju. Po chwili była już z powrotem i z dumą zaprezentowała gościom elektronicznego papierosa.
- Jeszcze mi powiedz, że piwka po pracy nie wypijesz? – ze zdumieniem zapytał Olek.
Ryszard nabrał powietrze w płuca, lecz żona była szybsza.
- Dwa razy do roku Oleczku. I nie piwo tylko wino. W wigilijny wieczór i w noc sylwestrową. Nie więcej jak jeden kieliszek.
- Pilnujesz go. – stwierdziła Ela.
- Nie muszę. Rysiek sam wie, że to dla niego najlepsze. – pewnie odpowiedziała doktorowa. - Prawda Rysiu?
Wzrok wszystkich powędrował na pana doktora.
- Prawda.
***
Goście rozeszli się około dwudziestej drugiej. Doktorowa od razu po wyjściu przyjaciół położyła się spać. Była zmęczona, a przeziębienie coraz bardziej dawało się jej we znaki. Ryszard włączył telewizor. Zdążył na ostatnie pół godziny meczu. Usiadł wygodnie w fotelu i zaczął żywo śledzić zmagania piłkarzy.
No kurwa podaj! Trzeba było strzelać! Chuj, a nie piłkarz. Doktor emocjonował się meczem. Prawie tak samo jak za dawnych lat, kiedy mógł przy dobrym footballu posiedzieć z kumplami, opróżniając przy tym skrzynkę lokalnego browaru. Prawie tak samo jak wtedy, gdy jeszcze nie znał Ireny.
Mecz się skończył. Barca wygrała. Ryszard, postanowił uczcić ten fakt kieliszkiem dobrego wina. W barku znalazł opróżnioną do połowy butelkę francuskiego wytrawnego, które otworzyli z żoną w zeszłe święta Bożego Narodzenia. Po cichu, aby nie zbudzić Ireny wysunął korek z szyjki i nalał sobie słuszną porcję. Ze smakiem wziął łyk, po czym odłożył resztę na stół w salonie. Założył płaszcz i wyszedł na werandę. Wyciągnął mentolową fajkę i starą zapalniczkę, którą dostał kiedyś w prezencie od przyjaciela. W momencie, gdy przykładał ogień do końcówki papierosa, na werandzie obok pojawił się sąsiad.
- Dobry wieczór panie doktorze. – szeptem zagaił prezes.
Ryszard zaciągnął się fajką, po czym ukłonił się sąsiadowi.
- Ooo panie doktorze kochany, piękny mecz był, pan widział?
Mężczyzna przytaknął i ściągnął kolejną chmurę. Popiół, który zgromadził się na papierosie strząsnął do kwietnika.
- Doktorze drogi, czy ja dobrze widzę, prawdziwego papierosa teraz pan podpala?
Wariat spokojnie pochylił głowę w geście potwierdzenia.
- Ale jak to, doktorze mój serdeczny, przecież dziura ozonowa, pan słyszał co w radiu nadawali wczoraj? Przez cały dzień mówili. Panie kochany, że też o zdrowiu ja pana doktora nie wspomnę nawet. Smoła sama i malaria proszę pana doktora. U mnie robotnicy to wszystkie palą. Ja wiem o tym. Ale to robotnicy panie, bez szkoły, bez ogłady jakiejś, to nawet nie szkoda. Niech się trują. Ale żeby doktor zawałowiec tak swoim zdrowiem poniewierał? Tak nie można panie doktorze miły.
Prezes ucichł i w milczeniu przyglądał się dłoni Ryszarda, która co chwilę podjeżdżała do ust, przykładając do nich fajkę. Wariat szybko dopalił cygareta, tym razem do samego filtra. Wyrzucił pozostałość na ulicę. Spłynęła ze ściekiem do studzienki.
- Nie jestem doktorem. – Ryszard spojrzał w oczy prezesa. – Jestem protetykiem. Doklejam ludziom zęby, nie leczę. Codziennie sklejam sztuczne szczęki, doczepiam pojedyncze implanty. Nie leczę. Niech sąsiad zapamięta – nie jestem doktorem. Podobnie jak pan nie jest prezesem tylko robolem. Rozumie pan? Robolem.
Wariat ukłonił się i wszedł do domu. Telewizor cały czas był włączony. Transmitowali mecz tenisa na trawie. Ryszard znowu wygodnie rozsiadł się na fotelu, chwycił prawie cały kieliszek z winem i pił powoli delektując się jego cierpkim smakiem. Pierwszy raz w życiu Wariat oglądał mecz hokeja na trawie. Dwudziestu dwóch mężczyzn biegało za małą piłeczką, wymachując sobie koło twarzy drewnianymi laskami. Zawodnicy z pola grali bez ochraniaczy, ze zwinnością tygrysa omijali faulujących rywali. Ten pokaz siły, odwagi i szybkości wywarł na Ryszardzie wrażenie. Mężczyzna szybko opróżnił kieliszek. Wstał i skierował się do barku po dokładkę. Wypełnił szkło i niemal na paluszkach wrócił na skórzany fotel.
Piękny sport. Ileż tu dramaturgii i akcji, ile tu niebezpiecznych zagrań, jest pasja! Jest walka! Wariat mówił do siebie na głos. Po chwili jednak ucichł. Poczuł czyjąś obecność za plecami. Przechylił głowę i ujrzał małżonkę.
- Długo już tak stoisz? – z uśmiechem spytał mężczyzna.
- Ty pijesz! – oburzyła się Irena.
- Tylko wino, na lepsze spanie.
- To jest alkohol! Jesteś niepoważny! W twoim stanie, nie możesz!
- Jestem tylko zawałowcem. Alkohol w małych ilościach, nawet wskazany.
- Świetnie, może jeszcze palić będziesz?!
- Będę.
- Dzieciak! Masz jeszcze więcej takich rewelacji?!
- Mam, ale usiądź, bo to może cię zaboleć. – Ryszard wskazał żonie miejsce na sofie. – Po pierwsze, to nie jestem doktorem, a ty nie jesteś panią doktorową. Uświadom to sobie wreszcie. Jestem tylko protetykiem i mam dość nazywania mnie lekarzem. Ja nie leczę. Doklejam akryl i porcelanę do dziąseł. Po drugie, jutro kupuję kij i zapisuję się na treningi hokeja na trawie.
- Jesteś pijany. – z niesmakiem zareagowała Irena.
- Nie jesteś panią doktorową. – odpowiedział mężczyzna i wrócił do oglądania meczu.
2
Dobry tekst, choć wymaga nieco redakcji, coby usunąć kwiatki jak podkreślanie córki, jakby była jakaś inna od syna, ale niestety nie otrzymujemy żadnego wyjaśnienia. Niekonsekwencje bohatera: pozwala sobie na trzy fajki dziennie, ale niedopala, może się spieszył? No raczej nie, skoro dopił kawę. Braki warsztatowe, chcesz (jak rozumiem) podkreślić, że z pewnymi sąsiadami nasz protetyk jak już musi, to najwyżej o pogodzie rozmawia, a piszesz:
Niepotrzebne traktowanie czytelnika jak głupka, piję do nazwiska: Wariat. Nieuzasadnione obrzydzanie tekstu: nieumyta staruszka.
Niekonsekwencja w budowaniu postaci: facet ma firmę budowlaną, a gada jak podstarzała ciotka i to jeszcze ekooszołom. Oczywiście można tak budować postać, ale wymaga to wtedy jej uwiarygodnienia.
Jest jeszcze wiele innych błędów, ale nie jest to nic, czego nie wychwyciłaby nawet najgorsza korekta, dlatego nie będę się bawił w łapanki. Tekst jest ciekawy, ale niekonsekwentny. Nie oceniam zakończenia, bo tego tekst nie posiada, nie posiada również fabuły, tylko wycinki z życia, które byłyby dobrym wprowadzeniem do dłuższej opowieści. Styl jest ładny, bogate słownictwo, ciekawe skojarzenia, ładna żonglerka utartymi schematami. Warsztat nieco kuleje, ale jest to już poziom drukowalny, więc to skoryguje korekta, a z czasem się wyrobisz.
[ Dodano: Sob 10 Lis, 2012 ]
Przeczytałem inny Twój fragment i naprawdę podoba mi się to, co widzę. Masz ciekawy, wciągający styl. Masz jednak również braki warsztatowe, więc pracuj ciężko i poprawiaj swoje teksty. Pilnuj kropek, przecinków i reszty tego tałtajstwa, która przecież prawdziwemu literatowi nie jest potrzeba ;p To nie jest dużo pracy, a od razu daje wrażenie profesjonalizmu, co pośrednio wpływa na odbiór.
Jeszcze raz korekta, pilnuj i szlifuj swoje teksty. Nie wrzucaj czegoś, co nie odleżało miesiąca w odosobnieniu. Większość błędów jakie popełniasz to zwyczajny brak korekty.
Pisać umiesz, to jasne, połowa sukcesu za sobą. Ale czy potrafisz układać fabułę? Czy potrafisz rozkładać odpowiednio akcenty? No i ;p czy potrafisz pisać teksty nie kręcące się wokół rzucania fajek? Czekam na zamknięte, spięte fabularnie opowiadanie.
Masz talent, pracuj ciężko, czytaj do znudzenia rady Andrzeja Pilipiuka i podbijaj świat
Pozdrawiam
[ Dodano: Sob 10 Lis, 2012 ]
Ah, nie mogę edytować tego co wyżej. Miało być:
[ Dodano: Sob 10 Lis, 2012 ]
Podobnie z tym gośćmi, jak człowiek "podziębiony" to nie sprowadza gości. Choćby po to by i ich nie zarazić.Najpierw mijał eleganckie wille sąsiadów, z którymi z rzadka rozmawiał o pogodzie.
Niepotrzebne traktowanie czytelnika jak głupka, piję do nazwiska: Wariat. Nieuzasadnione obrzydzanie tekstu: nieumyta staruszka.
Niekonsekwencja w budowaniu postaci: facet ma firmę budowlaną, a gada jak podstarzała ciotka i to jeszcze ekooszołom. Oczywiście można tak budować postać, ale wymaga to wtedy jej uwiarygodnienia.
Jest jeszcze wiele innych błędów, ale nie jest to nic, czego nie wychwyciłaby nawet najgorsza korekta, dlatego nie będę się bawił w łapanki. Tekst jest ciekawy, ale niekonsekwentny. Nie oceniam zakończenia, bo tego tekst nie posiada, nie posiada również fabuły, tylko wycinki z życia, które byłyby dobrym wprowadzeniem do dłuższej opowieści. Styl jest ładny, bogate słownictwo, ciekawe skojarzenia, ładna żonglerka utartymi schematami. Warsztat nieco kuleje, ale jest to już poziom drukowalny, więc to skoryguje korekta, a z czasem się wyrobisz.
[ Dodano: Sob 10 Lis, 2012 ]
Przeczytałem inny Twój fragment i naprawdę podoba mi się to, co widzę. Masz ciekawy, wciągający styl. Masz jednak również braki warsztatowe, więc pracuj ciężko i poprawiaj swoje teksty. Pilnuj kropek, przecinków i reszty tego tałtajstwa, która przecież prawdziwemu literatowi nie jest potrzeba ;p To nie jest dużo pracy, a od razu daje wrażenie profesjonalizmu, co pośrednio wpływa na odbiór.
Jeszcze raz korekta, pilnuj i szlifuj swoje teksty. Nie wrzucaj czegoś, co nie odleżało miesiąca w odosobnieniu. Większość błędów jakie popełniasz to zwyczajny brak korekty.
Pisać umiesz, to jasne, połowa sukcesu za sobą. Ale czy potrafisz układać fabułę? Czy potrafisz rozkładać odpowiednio akcenty? No i ;p czy potrafisz pisać teksty nie kręcące się wokół rzucania fajek? Czekam na zamknięte, spięte fabularnie opowiadanie.
Masz talent, pracuj ciężko, czytaj do znudzenia rady Andrzeja Pilipiuka i podbijaj świat

Pozdrawiam
[ Dodano: Sob 10 Lis, 2012 ]
Ah, nie mogę edytować tego co wyżej. Miało być:
potrzebna*prawdziwemu literatowi nie jest potrzeba
Tobą*połowa sukcesu za sobą
[ Dodano: Sob 10 Lis, 2012 ]
Zapomniałem, a tego nie można podarować.Słońce wzeszło przed godziną. A przynajmniej tak powiedzieli w radiu, gdyż chmury uniemożliwiały lokalizację, wokół której wszystko się kręci.planety
5
Nawet nie wiem, czym jest zamknięte fabularnie opowiadanie
Rozmawiasz z totalnym laikiem, który rok temu zaczął pisać, przeczytał raptem 4-5 książek w swoim dorosłym życiu. Póki co odrabiam zaległości czytelnicze i ćwiczę, pisząc takie teksty jak ten powyżej. Pracuję też nad czymś dłuższym.
Czytam, piszę, zbieram opinie.

Rozmawiasz z totalnym laikiem, który rok temu zaczął pisać, przeczytał raptem 4-5 książek w swoim dorosłym życiu. Póki co odrabiam zaległości czytelnicze i ćwiczę, pisząc takie teksty jak ten powyżej. Pracuję też nad czymś dłuższym.
Czytam, piszę, zbieram opinie.
Dr Szymon mówi: Ban to styl niebycia. Następny!
6
Powoli się sytuacja wyjaśnia. To co wyżej to musi być więc talent, a wszelkie błędy (a wiele ich) to efekt braku osłuchania, ergo oczytania. Chętnie pomogę, o ile będę w stanie. Ale pewnych etapów nie przeskoczysz, czytanie to trening dla pisarza i nie ma krzty kłamu w stwierdzeniu, że jedna napisana strona to tysiąc przeczytanych. Możesz myśleć - nie czytam, a podoba się to co piszę - ale wygrana w zawodach szkolnych, czym jest to forum, to inna sprawa niż mistrzostwo federacji, czym jest wydanie książki.
W wielkim uproszczeniu klamra fabularna to klarowne zamknięcie wątku przewodniego. Jeżeli nasz bohater zmaga się z nałogiem, to zamknięciem będzie rzucenie fajek, bądź też podniesienie przyłbicy i poddanie się. Ale i dla bohatera, i dla czytelnika musi być jasne, że wiele wody w Wiśle upłynie, nim bohater znów podejmie walkę. Bądź też nigdy.
W wielkim uproszczeniu klamra fabularna to klarowne zamknięcie wątku przewodniego. Jeżeli nasz bohater zmaga się z nałogiem, to zamknięciem będzie rzucenie fajek, bądź też podniesienie przyłbicy i poddanie się. Ale i dla bohatera, i dla czytelnika musi być jasne, że wiele wody w Wiśle upłynie, nim bohater znów podejmie walkę. Bądź też nigdy.
Cobyśmy tyle pisali, co o pisaniu piszemy.
7
Wydaje mi się, że wczoraj napisałem opowiadanie z klamrą
Ale nie dam sobie głowy uciąć:) Jeśli masz ochotę, mogę przesłać na priv.
Zgadza się, zgadza, czytać trzeba. Choć niektórzy wychodzą z założenia, że w obyczajówce ważniejsze niż oczytanie, są zebrane obserwacje, doświadczenia. Zresztą, każdy autor jest inny, inną przechodzi drogę, nim pierwszy raz usiądzie nad nowym dokumentem tekstowym. Mnie średnio się podobają własne teksty. Może inaczej. Podobają mi się, ale przez chwilę. Im dłużej czytam, tym bardziej jestem zniesmaczony:)

Zgadza się, zgadza, czytać trzeba. Choć niektórzy wychodzą z założenia, że w obyczajówce ważniejsze niż oczytanie, są zebrane obserwacje, doświadczenia. Zresztą, każdy autor jest inny, inną przechodzi drogę, nim pierwszy raz usiądzie nad nowym dokumentem tekstowym. Mnie średnio się podobają własne teksty. Może inaczej. Podobają mi się, ale przez chwilę. Im dłużej czytam, tym bardziej jestem zniesmaczony:)
Dr Szymon mówi: Ban to styl niebycia. Następny!
8
Podstawowy błąd, to nie pozwolić tekstowi ostygnąć. Musisz sobie dać czas, by nabrać do tekstu dystansu. W krótkim czasie (powiedzmy miesiąca) nie rozwiniesz się na tyle, by odżegnywać się od swojego tekstu, a jednocześnie będziesz już w stanie usiąść do porządnej redakcji.
Babole takie jak "Onkolog Bartoń" czy też "doktor" w narracji, a następne odżegnywanie się od danego tytułu samego bohatera skreślają tekst na wstępie. A wystarczyłaby li tylko redakcja. Sumienna.
Dziękuję za propozycję, ale nudząc o porządnej redakcji (oraz korekcie) nie mogę się zgadzać na czytania tekstów wczorajszych. To zbyt wielkie rozpieszczanie autora. Czekam jednak na to opowiadanie za miesiąc, kiedy je poprawisz i uliżesz jak należy.
Babole takie jak "Onkolog Bartoń" czy też "doktor" w narracji, a następne odżegnywanie się od danego tytułu samego bohatera skreślają tekst na wstępie. A wystarczyłaby li tylko redakcja. Sumienna.
Dziękuję za propozycję, ale nudząc o porządnej redakcji (oraz korekcie) nie mogę się zgadzać na czytania tekstów wczorajszych. To zbyt wielkie rozpieszczanie autora. Czekam jednak na to opowiadanie za miesiąc, kiedy je poprawisz i uliżesz jak należy.
Cobyśmy tyle pisali, co o pisaniu piszemy.
9
"nie pozwolić tekstowi ostygnąć"
To moje stare przyzwyczajenie, które mam jeszcze z innych portali, na których można było dodawać kilka tekstów dziennie
Tak jak pisałem, uczę się cierpliwości.
Pozdrawiam i dzięki jeszcze raz za pochylenie się nad tekstem.
To moje stare przyzwyczajenie, które mam jeszcze z innych portali, na których można było dodawać kilka tekstów dziennie

Tak jak pisałem, uczę się cierpliwości.
Pozdrawiam i dzięki jeszcze raz za pochylenie się nad tekstem.
Dr Szymon mówi: Ban to styl niebycia. Następny!
10
Ale to nie jest kwestia portali i ile gdzie można, tylko kwestia tego, żeby nie wrzucać chłamu. Na akord piszesz? Byle co, byle wrzucić? No, przecież nie. Piszesz, żeby fajne było. Czas pomaga uczynić tekst fajniejszym. Portal taki czy śmaki nie ma tu nic do rzeczy.lamer pisze:które mam jeszcze z innych portali, na których można było dodawać kilka tekstów dziennie
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium
Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium
Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka