4
autor: Filip
Pisarz pokoleń
Szczeniak
WWWPrzymykam oczy i zwracam twarz ku słońcu. Jest początek listopada, to ostatnie chwile, by nacieszyć się jego ciepłem. Marta wtula się we mnie, czuję jej oddech na szyi. Siedzimy przytuleni na drewnianej ławeczce w parku i grzejemy się w słońcu jak dwa stare koty. Gdzieś z oddali dobiega głos Julki:
- Mamo! Mamo! – Otwieram oczy i zwracam twarz w jej stronę. Julka biegnie do nas z rozwianymi włosami i wypiekami na twarzy. Marta podnosi leniwie głowę z mojego ramienia i patrzy z rozbawieniem na małą. - Mamo! - Julka zatrzymuje się przed nami i powtarza z przejęciem: - Mamo, mamo...
- Spokojnie. - Marta głaszcze ją po zarumienionych policzkach i poprawia przekrzywioną czapkę. - Kochanie, co się stało?
- Mamo, przy wejściu do parku stoi taki pan, który sprzedaje pieski. - Julka zbliżyła dłonie na odległości kilku centymetrów i dodaje: - Takie malutkie! Mamo, ja chcę…
- Przestań! – Marta odchyla się do tyłu z irytacją i dodaje: - Jeszcze psiaka nam tylko brakuje...
WWWJulka podbiega do mnie i dotyka mych dłoni. Potem przytula się do mnie i szepcze:
- To może niech zamieszka u Tomka. – Julka zawsze mówi do mnie po imieniu. Zwrot tato jest zarezerwowany dla byłego męża Marty. – Tomek, zgódź się, proszę…- Mała ściska moją rękę i zagląda w oczy. - Proszę...
- Na początek musimy je zobaczyć. - Wstaję z ławeczki i biorę małą na ręce. Odwracam się do Marty i mówię: - Chodź, zobaczymy je po drodze.
- Nie rób małej nadziei – Marta wstaje z ławki i zapina guziki kurtki. - Wiesz, że to nie możliwe.
WWWWejście do parku jest niedaleko, zdobi je duża, kuta z żelaza brama. Idziemy w jej kierunku wąską, brukowaną alejką. Nie śpieszymy się, popołudniowe słońce rozleniwia. Mała Julka ciągle szepcze mi do ucha:
- I wiesz, te pieski mają takie śliczne pyszczki. I mają jasne brzuszki. I czarne oczka. I takie śmieszne mordki. I łapki, takie milutkie... Są takie słodkie... O, zobacz, to ten pan!
WWWPrzy bramie dostrzegam niewysokiego mężczyznę, ma około czterdziestu lat i wygląda bardzo niechlujnie. Zmęczoną, naznaczona zmarszczkami twarz, z podpuchniętymi oczami i złamanym niegdyś nosem nie sprawia przyjaznego wrażenia. U jego stóp dostrzegam niewielkie, tekturowe pudełko, przykryte niedbale rzuconą szmatą. Stawiam małą na chodniku i podchodzę bliżej.
- Dzień dobry – mówię i podaję mu rękę na powitanie. Mężczyzna ma mocny uścisk dłoni i pożółkłe od nikotyny palce. - Mała – wskazuję Julkę otwartą dłonią – chciała zobaczyć pieski.
- A tak. - Mężczyzna śmieje się i dodaje: - Była tu przed chwilą. Chcesz je znowu zobaczyć?
- Tak. - Julka podskakuje z radości. Mężczyzna podnosi szmatę i odkrywa wnętrze kartonu. Mała zagląda do środka i szepcze: - Tomek, zobacz jakie są śliczne...
WWWPrzyklękam obok i nachylam się nad pudełkiem. Jesienny zapach parku miesza się z wonią malutkich piesków, uderza do głowy. Jest ich cztery i są śliczne – małe, puchate kłębki w kolorze wyschniętej ziemi. Marta staje gdzieś z boku, patrzy na nas z rozbawieniem. Mężczyzna przyklęka obok Julki i mówi:
- Który ci się podoba?
- Ten malutki. - Julka nie odrywa wzroku od piesków. - Z tą śmieszną łatką na pyszczku.
- Chcesz wziąć go na ręce?
- Chcę. Mamo mogę?
- Możesz. - Marta odgarnia włosy i odwraca się do nas plecami. Przysłania twarz dłonią i zerka ku słońcu. - Tomek, pilnuj jej – dodaje.
- Jasne. - Sięgam dłońmi do wnętrza kartonu i wyjmuję najmniejszego szczeniaka. Przysuwam go ku twarzy i zaglądam w czarne ślepka, chłonę jego słodki zapach. - Fajny jesteś – mówię a psiak odpowiada sapnięciem.
WWWOstrożnie podaję szczeniaka Julce. Mała obejmuje go dłońmi i przytula do twarzy. Wyciągam z kieszeni telefon i robię Julce kilka zdjęć.
- A ty, kochanie? - Zwracam twarz ku Marcie. - Chcesz mieć zdjęcie z pieskiem?
- Innym razem. Zbierajcie się, robi się zimno.
- Tomek... - Julka patrzy na mnie z niepokojem. - Ale kupimy tego pieska?
- Słyszałaś, co mówiła mama?
- Mamo, proszę...
- Zgódź się pan. - Mężczyzna wyciąga z kieszeni papierosy i zapala jednego. Potem wskazuje dłonią pieski i mówi: - Normalnie biorę za nie po pięćdziesiąt zeta, ale skoro mała tak prosi, to oddam za darmo.
- Nie ma szans. - Marta podchodzi do nas, wyjmuje pieska z rąk Julki i odkłada delikatnie do kartonu. - - Idziemy! - dodaje i bierze małą za rękę.
WWWOdchodzą kilka kroków i mała zaczyna płakać. Marta odwraca się w moją stronę i patrzy wymownie. Mężczyzna przysuwa się do mnie i mówi:
- Ta pana żona to...
- Nie jesteśmy małżeństwem.
- Nie moja sprawa. - Mężczyzna rozkłada ręce i mówi: - Panie, zapisz pan sobie mój numer. - Dyktuje mi cyfry, które wprowadzam do pamięci telefonu i zapisuje w kontaktach. - Jakby wieczorem udało się wam ją przekonać, to dzwoń pan. Ja mieszkam tu nie daleko, w takiej wsi, Krojanty. Nazywam się Kubiak, mnie tam wszyscy znają. Jakby pan się zdecydował, to można do mnie podjechać.
- Raczej nie. - mówię i idę w kierunku Marty. - To nie takie proste.
- Szkoda. - Mężczyzna podnosi kartonowe pudełko z chodnika i przykrywa je szmatą. - Miałem nadzieję, że chociaż jeden się uchowa.
- Nie rozumiem.
- A co tu jest do rozumienia? - Mężczyzna wzrusza ramionami. - Jak pan nie zadzwonisz do jutra, dajmy na to do ósmej, to już pan nie dzwoń wcale.
- Dlaczego?
- Bo ja już nie będę miał tych psiaków.
WWWPrzed blokiem, w którym mieszka Marta z Julką, jest plac zabaw. Niegdyś kolorowy i pełen bawiących się maluchów, dziś opuszczony, straszy zardzewiałymi huśtawkami i zapadniętymi piaskownicami. Wisi nad nim cień sześciopiętrowego bloku z szarej płyty, z którego ścian odpada tynk, niczym płaty chorej skóry, odsłaniając stare, betonowe ciało. To najstarszy blok socjalny w mieście, przez miejscowych nazywany Wylęgarnią lub Ulem. Marta wynajmuje w nim od czterech lat mieszkanie i każdy kolejny rok jest coraz gorszy.
WWWZatrzymujemy się przed wejściem do klatki schodowej. Z otwartych, pozbawionych zamka drzwi, czuję obrzydliwy zaduch pleśni i uryny. Wchodzimy do środka i idziemy ostrożnie po nieoświetlonych schodach. Z malutkich okienek na klatce schodowej wpada trochę światła, w jego blasku widać wyraźnie brudne ściany i łuszczącą się farbę z lamperii. Na trzecim piętrze natykamy się na leżącego na schodach mężczyznę, jest pijany i bełkocze coś niezrozumiale. Biorę Julkę na ręce i przechodzę obok niego ostrożnie. Idąca za nami Marta trąca przypadkowo stojącą na schodach butelkę, która spada ze schodów i tłucze się z hukiem na dole.
- I ty chcesz małego pieska? - mówi Marta i patrzy na mnie ze złością. - To jest dla ciebie ważne?
- Rozmawialiśmy przecież...
- Tak, wiem. Jesteś jeszcze gówniarzem i nie możesz zabrać nas do siebie...
- To nie tak...
WWWZatrzymujemy się przed wejściem do ich mieszkania, po czym Marta ze złością otwiera drzwi i włącza światło na korytarzu. Przepuszcza małą do środka i staje w progu, blokując mi wejście. Widzę ją wyraźnie na tle światła lejącego się z wnętrza mieszkania. Stoi blisko mnie, czuję jej ciepły oddech i dotyk włosów na policzku. Marta dotyka mej ręki, czuję uścisk jej dłoni, zimnej i mokrej.
- Tomek – szepcze. - Proszę, zabierz nas stąd. - Ścisnęła moją dłoń i dodaje: - Wyciągnij nas z tego bagna. Tu nie da się żyć. Nie chcę, by mała patrzyła na to...
- Ja...
- Zdecyduj w końcu, czego chcesz. - Marta cofa się do wnętrza mieszkania i opiera dłoń o drzwi. - Czynsz mam opłacony do końca miesiąca. Potem wracamy do Katowic. Zamieszkamy u rodziców, ojciec załatwi mi pracę.
- Marta, nie możesz...
- Mogę – odpowiada i zamyka drzwi.
WWWStoję jeszcze przez chwilę na pustej klatce schodowej i nasłuchuję. Słyszę krzyki pijanego mężczyzny w mieszkaniu obok i dźwięk toczącej się po schodach butelki. Głos spikera radiowego i szczęknięcie drzwi na dole. Kroki na schodach. I płacz kobiety.
WWWTej nocy nie śpię dobrze, śni mi się rozkopany grób i drewniana trumna na jego dnie. Stoję nieruchomo z dłońmi opartymi o jej wieko. Pochylam głowę, słyszę jeszcze dźwięk paznokci drapiących je od środka i otwieram oczy. Budzę się. Potem siedzę przy oknie i liczę znikające gwiazdy.
WWWRano wypełzła mgła i spowija całe miasto, zasłaniając ulice i pobliskie bloki. Gdzieś daleko, na horyzoncie błyskają światełka na kominach elektrociepłowni. Przecieram dłonią zaparowaną szybę i patrzę w dół na ludzi idących ulicą. Pojawiają się światła samochodów i pierwsze dźwięki, stłumione i odległe.
WWWPrzy śniadaniu myślę o Marcie. Próbuję sobie wyobrazić, jak wygląda mieszkanie z kobietą. Myślę o tym, jak bardzo się zmieni. Myślę o nowych zapachach, które się w nim pojawią. O drobiazgach, które Marta poustawia w łazience. O półkach w szafie, która dotąd zupełnie nie była mi potrzebna. O biustonoszach wiszących na suszarce i małych, zupełnie niepotrzebnych przedmiotach na szafkach. I jeszcze o tym, że między nami będzie mała dziewczynka, która jak każde dziecko potrzebuje opieki. I że czasami mała choruje, a wtedy Marta bardzo się przejmuje i wszystko ją drażni. Nie wiem, czy tego wszystkiego chcę.
WWWPrzez cały czas bawię się komórką, przeglądam zdjęcia i dostrzegam to, na którym Julka przytula pieska. Uśmiecham się odruchowo, mała jest rozkoszna. Gdy wracaliśmy do ich mieszkania, ciągle mówiła o tym psiaku. Szczeniaka mógłbym na razie wziąć do siebie, Marta z Julką wpadają do mnie często, więc mała mogłaby się z nim bawić. Marta ma rację, nie wiem czego chcę dla siebie i dla nich.
WWWZerkam na wyświetlacz komórki, jest siódma. Wybieram numer telefonu tego człowieka i dzwonię. Nie odbiera, brak sygnału. Wstaję i chodzę po mieszkaniu, za chwilę próbuję dzwonić ponownie. Bezskutecznie, jego telefon milczy.
WWWDo dziewiątej siedzę przed telewizorem, potem biorę mapę i sprawdzam, gdzie leży miejscowość o której mówił ten człowiek. Krojanty, dwanaście kilometrów od miasta w kierunku na Warszawę. Chwilę później łapię kluczyki do samochodu i wybiegam z mieszkania.
WWWMgła nie opada, w jej kłębach nikną światła samochodu. Jadę powoli, co jakiś czas zerkam na mapę. Miasto już dawno zostało w tyle, las wzdłuż ulicy ciągnie się w nieskończoność. Wysokie drzewa pochylają się nad jezdnią, zabierając resztki światła. Muzykę z radia tłumi dźwięk pracującego silnika.
WWWW końcu las się kończy i wyjeżdżam na otwartą przestrzeń. Widzę zielone łąki, pocięte liniami kolczastych ogrodzeń. Pada lekki deszcz i wszystko wokół, jezdnia, trawy i drzewa błyszczą w świetle reflektorów.
WWWGdy na poboczu pojawia się tablica z nazwą miejscowości, zwalniam i powoli wjeżdżam do wsi. Nieliczne, niskie domy majaczą we mgle. Dostrzegam ciemną postać idącą brzegiem ulicy, więc zwalniam i zatrzymuje się na poboczu. Wyłączam silnik i opuszczam boczną szybę
- Proszę pani! – Wychylam głowę przez okno. Kobieta zatrzymuje się obok samochodu, czuję od niej zapach zwierzęcej sierści i świeżego mleka. - Gdzie mieszka pan Kopicz?
- Pojedzie pan prosto i za wsią skręci w prawo. Na końcu drogi będzie jego posesja. – Kobieta wskazuje ręką kierunek, w którym mam jechać. - Łatwo znaleźć...
- Dziękuję.
WWWWciskam przycisk podnoszenia szyby i odjeżdżam. We wstecznym lusterku widzę jeszcze przez chwilę tą kobietę, potem znika we mgle. Wyjeżdżam ze wsi i ciągle patrzę na pobocze, wypatrując bocznej drogi. Dostrzegam ją w końcu, włączam kierunek i skręcam. Przejeżdżam jeszcze kilkaset metrów i dostrzegam niskie zabudowania. Zatrzymuje samochód przy niskim, drewnianym płocie i wysiadam.
WWWIdę wzdłuż ogrodzenia do bramy, otwieram niewielką furtkę i wchodzę na teren posesji. Mgła jest tak gęsta, że nie widzę nic więcej, niż na odległość wyciągniętej ręki. Idę wydeptaną dróżką obok zaniedbanego ogródka i dochodzę do niewielkiego, drewnianego domu. Staję przed drzwiami i mocno w nie uderzam ręką. Słyszę kroki w środku, głośne przekleństwa i po chwili z domu wychodzi ten mężczyzna. Patrzy na mnie zdziwiony, czuję od niego alkohol. Zza jego pleców wychyla się mały chłopczyk, trochę większy od Julki. Mężczyzna odpycha go od siebie i mówi:
- Idź mi stąd! - Potem odwraca się do mnie i dodaje: - A pan czego chce?
- Pan nie pamięta? – mówię z rozdrażnieniem. - Przyjechałem po psiaka.
- Miał pan dzwonić!
- Dzwoniłem, tylko pan nie odbierał. - Wkładam ręce w kieszenie kurtki i staję mocno na szeroko rozstawionych nogach. - To co będzie z tymi psiakami?
- Nic nie będzie. Pan przyjechał za późno, szczeniaków już nie ma.
- Jak to nie ma?
- Nie ma. I tyle.
- Zapłacę.
- Panie. – Mężczyzna pokiwał głową i wyszedł na schody. - Tu nie chodzi o pieniądze. Chociaż nie, ile pan dasz??
- Pięć dych, tak jak pan mówił.
WWWMężczyzna patrzy na mnie przez chwile mętnym wzrokiem, po czym mówi:
- Dobra, zaczekaj pan tu chwilę. - Mężczyzna znika w domu, po chwili wychodzi ubrany w kurtkę i wełnianą czapkę. W ręku trzyma szpadel. - Chodź pan – mówi i rusza w kierunku podwórka. - Tylko się pan pilnuj, bo mgła jak cholera.
WWWOdchodzimy kilka kroków, gdy dogania nas mały chłopczyk. Teraz widzę, że ma nie więcej niż dziesięć lat.
- Bartek! – mężczyzna zatrzymuje się i patrzy na niego gniewnie. - Wracaj do domu.
- Ale tato...
- Co tato? Nie widzisz jaka jest mgła?
- Będę szedł obok ciebie.
- A tam. - Mężczyzna macha ręką ze znużeniem i rusza dalej. - Tylko się pilnuj! - Grozi małemu ręką, po czym poprawił mu kurtkę i czapkę. - Chłopaka ciężko upilnować. Córeczki spokojniejsze, prawda?
- Nie mam dzieci.
- A ta kobieta z dziewczynką, to nie pana?
- Jeszcze nie.
- Widzę, że ciężki wybór przed tobą, chłopaku.
WWWIdą obok siebie, teraz widzę wyraźnie, jak bardzo są do siebie podobni. Nawet poruszają się podobnie, zamaszystym krokiem i z lekko pochylonymi głowami. Gdzieś z boku dobiega nas wycie psa.
- Ocho! - Mężczyzna zatrzymuje się i nasłuchuje przez chwilę. - Szuka psiaków. - mówi. - Niech pan jej nie drażni. - dodaje szeptem.
- Kogo?
- Suki. Jest uwiązana, ale teraz lepiej do niej nie podchodzić.
WWWIdziemy jeszcze kilka kroków i dostrzegam cień psa poruszający się we mgle. Nie widzę wyraźnie, mgła przysłania widok. Słyszę jedynie dźwięk metalowego łańcucha szorującego ziemię i ciche warczenie.
- Chodź pan tędy – Mężczyzna daje mi znak, bym szedł za nim. - Ominiemy ją, po co się z psem drażnić. Ona węszy za psiakami.
WWWJuż nie pytam o nic, dalej idziemy w milczeniu. Mijamy drewnianą stodołę i wychodzimy na otwartą łąkę. Idziemy jeszcze przez chwilę wzdłuż ogrodzenia z drutu kolczastego, w końcu mężczyzna zatrzymuje się i mówi:
- To tu...
WWWRozglądam się wokół, mgła utrudniała orientację. Stoimy na skraju łąki, gdzieś w oddali majaczą zabudowania i kilka pochylonych wierzb. U swych stóp dostrzegam plamę czarnej, rozkopanej ziemi, która odcinała się wyraźnie od zielonej trawy. Mężczyzna podchodzi do tego miejsca i przyklęka obok.
- Nie miałem sumienia ich podusić – mówi. - Zakopałem je tu, dość płytko. Może jeszcze któryś żyje.
WWWMężczyzna pochyla się i zanurza dłoń w rozkopanej ziemi. Chłopiec staje za jego plecami, podgląda z zaciekawieniem. Po chwili mężczyzna podnosi się i staje wyprostowany naprzeciw mnie. Wyciąga rękę w kierunku mej twarzy i wtedy dostrzegam, że trzyma w niej czarny, skulony kształt. Pomiędzy rozchylonymi palcami jego dłoni zwisa bezwładnie łepek szczeniaka z małą, szarą plamką na pyszczku. Mrużę oczy, czując obrzydliwy zapach zgniłej trawy i mokrej ziemi.
- Zimny – mówi mężczyzna i zrezygnowany odkłada ciało martwego szczeniaka na trawę. - Jeszcze poszukam… Panie, co pan...?
WWWMężczyzna zastyga z wpółotwartymi ustami, już wie, co się stanie. Biorę szeroki zamach i wyprowadzam cios pięścią, trafiam idealnie w nasadę nosa. Gdy pada, przygważdżam go kolanami do ziemi i unieruchamiam głowę, po czym kilkoma ciosami pięści wbijam jego zęby do wnętrza czaszki.
WWWPotem wstaję i wycieram drżące ręce o trawę. Mężczyzna z jękiem przewraca się na bok i kryje dłońmi zakrwawioną twarz. Jego synek znika we mgle i teraz słyszę jedynie jego cichy płacz dobiegający z oddali.
WWWStoję przez chwilę nieruchomo, próbuję uspokoić oddech. Nim odejdę, muszę jeszcze coś zrobić. Klękam na mokrej trawie i opieram dłonie o ziemię, chłonę jej zapach. Błądzę rękoma po twardych grudach i próbuję opanować dreszcze, które targają mym ciałem. W końcu zwalczam w sobie strach i zanurzam dłonie w zimnej, wilgotnej ziemi. Wstrząsa mną dreszcz, gdy odnajduję pierwszego szczeniaka. Dotykam palcami sztywnego ciałka, czuję sierść wbijająca się pod paznokcie. Przesuwam dłoń dalej i dotykam otwartego pyszczka, ostre ząbki kłują mnie w opuszki palców. Wciskam rękę głębiej w ziemię i przesuwam ją delikatnie pomiędzy plątaniną sztywnych łapek.
WWWI nagle zastygam w bezruchu czując ciepło ogarniające me dłonie. Ostrożnie przesuwam palce w jego kierunku i dotykam miękkiej skóry, pod którą powoli bije malutkie serduszko. Jak oszalały odgarniam ziemię, wypycham ją na boki, by dotrzeć do tego malutkiego, żywego ciałka. W końcu je odnajduję i unoszę delikatnie do góry, ku światłu.
WWWDługo jeszcze stoję w tym miejscu, tuląc małego pieska do piersi. Delikatnie oczyszczam jego oczka i pyszczek z ziemi, próbuję ogrzać go oddechem. Mały mruczy rozkosznie i tuli się do mnie. Wkładam go pod kurtkę i wracam w kierunku zabudowań.
WWWZatrzymuję się na chwilę w miejscu, gdzie na długim łańcuchu stoi uwiązana matka szczeniaka. Podchodzę do niej i wyciągam go na otwartej dłoni. Suka obwąchuje dokładnie pieska, po czym z cichym pomrukiem kładzie się na ziemi. Leży nieruchomo, dyszy i patrzy jak odchodzę.
WWWW samochodzie układam szczeniaka na fotelu i włączam ogrzewanie. Ciepło sprawia, że gdy dojeżdżamy do miasta, mały piszczy i szczeka radośnie. Czasami odrywam rękę od kierownicy i głaszczę go po pyszczku, mruczy rozkosznie.
WWWZatrzymuję się przed Wylęgarnią i ponownie chowam malucha pod kurtką. Biegnę szybko po schodach, nie zatrzymuję się nawet na chwilę. Staję przed drzwiami Marty i naciskam dzwonek. Otwiera Julka, przyklękam i oddaję jej pieska. Za jej plecami dostrzegam Martę, stoi nieruchomo z ręką opartą o ścianę. Ciemne wnętrze mieszkania przysłania jej twarz. Wyciągam ku niej rękę i mówię:
- Już wiem, czego chcę...