Jerozolima

1
(To jedynie "zajawka", początek większej i mam nadzieję, że mojej pierwszej dużej treści. Nadałem temu tytuł "Jerozolima" niejako wstępnie, choć z lekką nadzieją, że ów pozostanie. Wydaje mnie się, iż zaczynam obierać kierunek literacki, który chciałbym uprawiać najbardziej, czyli to, od czego zaczynałem moję przygodę z pisaniem. Zatem powracam do tego, od czego zacząłem.
Wybaczcie. Sam nie znoszę czytania tekstu z monitora, ale prosiłbym, byście jednak po ten fragment sięgnęli. Pomimo tego, iż jest to początek, może też "Jerozolima" funkcjonować jako spójne i zamknięte opowiadanie. Zapraszam serdecznie.)



29 maja tysiąc czterysta pięćdziesiątego trzeciego roku Wielki Sułtan osmański Mehmed II, zwany panem ludzkich karków, wjechał do Konstantynopola. Ciało Konstantyna XI, obrońcy miasta - twierdzy, odnaleziono wśród odłamków muru jakiś czas później. Poznano je li tylko po butach i z rozkazu Sułtana, pochowano z monarszymi honorami albowiem rzadko kiedy bywało iż cesarz walczył z ludem zrzucając li tylko, niepraktyczny w boju, pozłacany płaszcz. Miecz w miecz, głowa w głowę. Cesarz stojący w walce przy chudym żołdaku. Wedle Osmańczyków była to oznaka najwyższej odwagi, a co za tym idzie, także mądrości. Śmierć jest jednak śmiercią, jak i wojna – wojną. Głowę cesarza, wedle wiary prawosławnej barbarzyńsko, ustawiono na kolumnie stojącej na Forum Augusta, choć niektóre późniejsze kroniki mówią o hipodromie.
A więc Anioł nie zstąpił – pomyślałem. - Nie wskazał jedynego, który zatrzyma tę nawałę. Któż to zresztą mógłby być? Grek? Wenecjanin? Klęcząc na kamiennych płytach pełnych okruszyn cegieł i ułomków drewnianych szczap, zapytuję siebie: ile warta jest wasza, bizantyjska wiara? Ile Islam? Ile warta jest każda wiara w bóstwo, czy człowieka, któren się za bóstwo uważa? Jacyśmy wszyscy malutcy, nieporadni. Tak jak ślepe kociaczki w wiklinowym koszyku, w którym zabrakło cierpliwie karmiącej matki. I jak bliźnięta pozostawione przez kurwę w chlewie pełnym głodnych świń. Jak krab żłobiący koła w gorącym piasku mile od słonej wody. Jak żagiel samotnej łodzi w zatoce Złotego Rogu zmagający się bezskutecznie z prądami wiatru i próbujący wpłynąć na spokojniejsze wody Morza Marmara. Jesteśmy nad wyraz samotni w bogu.
Zdobywając się na niebywałą odwagę, podniosłem na niego wzrok.
Mehmed nie ruszał się. Ów człowiek, zwany panem ludzkich karków, patrzał gdzieś w przestrzeń nie do ogarnięcia nam, maluczkim. Płachta jedwabiu, którą miał przykryte kolana nie zdradzała żadnego ruchu, jakby ów był wielkim posągiem, odwiecznym elementem Wielkiego Konstantynopola. Jakby nie miało to znaczenia, iż usiadł tu dosłownie przed chwilą. Nie śmiałem go prosić o łaskę. Było mnie wszystko jedno, odkąd znalazłem się w tej zniszczonej, choć nie ograbionej komnacie z przywiązanym do mojego przegubu umarłym. Osmanie bacząc, iż mieliby zrównać miasto z ziemią, przywieźli ze sobą wszystko: złote naczynia, kadzielnice, alabastrowe dzbany i pochodnie. Nawet kwiaty. Pod osmalonymi ścianami poustawiano, nazbyt śpiesznie, inkrustowane koralami tarcze i srebrne taborety. Nie patrzono na to, że tuż obok stoją równie bogate, bizantyjskie stoły i krzesła. Podłogę zaściełały niechlujnie rzucone perskie dywany i, nie wiedzieć, czemu, makaty i arrasy. Zakryto nimi przecudne chodniki z Indii i Chin, niegdysiejsze podarki dla władców Bizancjum. Osmanom oddano nowy dom do mieszkania, więc szybko je sobie urządzili. W szczególności jednak zadbano o tron wielkiego Sułtana. Tron… – pomyślałem. – Krzyż leży w błocie, półksiężyc patrzy na niego z nieba. Niechby miłosiernie…
- Wielki Mehmedzie – powiedziałem po turecku i zamknąłem oczy. – Jak mam ci służyć, panie? Jak płaszczyć się, czołgać przed tobą, służyć jako spluwaczka, czy podnóżek? Cóż mam uczynić, byś mnie nie zabijał? Nie jestem żołnierzem, widzisz to przecież. Nie należę do tych, którzy władali miastem. Przybyłem tu tylko dlatego, by podziwiać wojnę i opisać ją tym, którzy we mgle przyszłości zechcą me sprawozdanie przeczytać. Jestem poetą, wielki Sułtanie.
- Znasz mój język, robaku - powiedział nie używając złośliwego tonu i nie pytając. Zdawał się być władcą ciekawskim, ale i takim, który nakręca ten świat niejako od niechcenia.
- Tak. Znam ich wiele, bo jestem również podróżnikiem. Mianowałem się także wynalazcą i potrafię wytwarzać przedmioty i urządzenia, które pomagają w codziennym życiu. Umiem też tańczyć, o władco świata. Nauczono mnie też śpiewać i kłaniać się tak, jak nikt nigdy się nie kłaniał. Każ przeciąć więzy, Mehmedzie, proszę. Jestem poetą, nie boję się śmierci. Boję się bólu i upokorzenia. Chciałbym umrzeć z wolnymi rękami. Niech chociaż one dostąpią tego największego z ludzkich przywilejów, Sułtanie. Zrobiłem w życiu wiele niegodziwości, nie różnie się w tym od nikogo w tej komnacie. Ręcę moje są jednak niewinne.
- Już za te słowa powinieneś zostać obdarty ze skóry, robaku – wykrzyknął jeden z żołnierzy i ruszył w moją stronę. - Pochyl głowę, bym mógł ci ją ściąć lub raczej odkroić jak kroi się mięso.
- Panie! – krzyknąłem z rozpaczą. - Odpowiedziałeś mnie, robakowi, czego nie uczyniłbyś nigdy w mieście, z którego tak licznie ściągnąłeś. Zatem mam jedno błaganie. Zapytaj mnie, o co tylko zechcesz, a odpowiem ci tak, że twoi przyboczni odłożą miecze. Zatem? - spytałem patrząc na rzemień łączący mnie z leżącym obok ciałem i uśmiechnąłem się nerwowo.
- Gdzie urodziła cię matka? – spytał spokojnie i gestem zatrzymał żołnierza, który posłusznie włożył nóż do skórzanej pochwy. Moje serce zatrzymało się na chwilę. Kropla słonego potu podrażniła mi oko. Szepnąłem:
- W Jerozolimie.
- Jak dawno opuściłeś jej piersi?
- Dwadzieścia trzy lata temu, panie.
Popatrzał na mnie pierwszy raz, odkąd rzucono tu moje ciało. Moje i mego martwego, nieznanego towarzysza.
- Cóż zatem możesz mnie opowiedzieć, czego już nie wiem? – powiedział spokojnie i uśmiechnął się. - Podbijałem kraje z ludźmi obrośniętymi futrem, niczym niedźwiedzie. Zabijałem narody żyjące w wodzie jak ryby i tych zwanych Inaan, chodzących li tylko do tyłu. Widziałem kobiety - syreny z płetwą miast nóg i rogatych wojowników ze śniegiem na ramionach. Ibn Ali pisał, iż świat to tygiel pełen wieprzowiny, ryżu, kukurydzy i prosa. Pisał, że wszystko to pływa w cieczy, która ma swój zapach. Ów bywa złudny, jak zapach świeżych grzybów. Cóż możesz mnie powiedzieć, czego nie wiem, robaku?
Powoli uniósł prawe ramię do góry. Pomyślałem, że to właśnie teraz się stanie. Że umrę od noża wojny. Od tego parszywego, ale przynależnego nam, ludziom moru, tej śmierdzącej choroby drążącej ciało ludzkości i sprawiającej, że zaczyna się nowy cykl miasta, kraju, świata. Jakaż to piękna śmierć zadana poecie! W jednej sekundzie wspomniałem historię mojej miłości do ksiąg. Skoro więc umierać od noża ze stali, dlaczego nie zadać swojego, ostatniego cięcia słowem?
- Daj mi jedno zdanie. Opowiem ci, Mehmedzie o swoim mieście widzianym moimi oczami - wykrzyczałem zbyt odważnie patrząc na jednego z żołnierzy, który wyszarpnął kindżał ponownie patrząc na mnie wściekle. Stało się. Wielki Sułtan ponownie odwrócił głowę w moją stronę. Tym razem dostrzegłem w jego oczach coś, jakby kiełkujący zarodek czegoś nowego. Czegoś, co nazwałbym… zaciekawieniem.
Jutro, za lat dziesięć, czy za dziesięć stuleci, Wam i w czasach Wam współczesnych ta historia będzie li tylko bajaniem przerażonego więźna, marnego poety, jakich wielu w moich czasach chodziło po świecie. Mnie, w dwudziestym dziewiątym dniu maja, tysiąc czterysta pięćdziesiątego trzeciego roku, ta opowiedziana z nożem na gardle opowieść uratowała życie, a i, napiszę nieskromnie, pozwoliła wywołać na twarzy Wielkiego Sułtana smutek, śmiech i głębokie zastanowienie.
- Dobrze – powiedział. – Masz prawo do jednego zdania, by mnie zaciekawić. Jeśli to zrobisz, będziesz żyć.
- Zatem jestem już wolnym człowiekiem.
Mehmed zmarszczył brwi. Drgnął w, opanowanym latami rządzenia, gniewie. Nikt zapewne nie ośmielił się klęcząc przed nim na tak harde słowa o wolności. A ja zamknąłem oczy i uśmiechnąłem się. Pomyślałem: żyjesz, marny poeto, bardzie i wagabundo. Żyjesz…
I nagle usłyszałem gromki, niski, ale płynący z głębi serca śmiech Mehmeda II, Wielkiego Sułtana Imperium Osman i właśnie mianowanego cesarza Bizancjum.
- Zaiste. Uratowałeś życie. Postąpiłeś sprytnie, ale i niebezpiecznie. Udało ci się wywołać moją ciekawość jednym zdaniem. Tym, o twojej Jerozolimie. Zaiste. Sprytne – zaśmiał się pod nosem. - Unieś powieki. Możesz popatrzeć na mnie bez strachu.
Podniosłem głowę i ujrzałem człowieka ciepło patrzącego mi w oczy.
- Jakie imię nosisz?
- W moich stronach mówią na mnie Jefte, panie.
- Używasz przedrostka “sir”?
- Nie. To rzecz godna szlachciców, a i to tylko w Brytanii.
- Nie jesteś więc ani szlachcicem, ani Brytem.
- Nie. Jestem Żydem.
Sułtan kiwnął głową na znak, że zna tę nację. Wielu Żydów uciekło onegdaj w granice sułtanatu i wielu pełniło tam nawet ważne funkcje administracyjne i państwowe.
- Co Żyd robił w mieście broniącym się przed niechybną zagładą?
- Jestem poetą, panie. Chciałem zobaczyć wojnę. Poza tym miasto nie uległo zagładzie. Zostało zdobyte, a to co innego. W swej wielkości i mądrości zapewne zmienisz jego miano, być może zabijesz jego mieszkańców, zburzysz kościoły, ale nic więcej. Miasta są cenniejsze niż ludzie, wiesz o tym lepiej, niż jakikolwiek władca w tej części świata.
- Dlaczego?
- Ponieważ cegła i kamień są trwalsze niż ludzkie mięśnie. To właśnie w miastach tworzy się historia.
- W księgach będą pisali o mnie, jako o wielkim zdobywcy.
- Tak. Ale kamień nawet za tysiąc lat będzie można dotknąć, ponownie użyć go jako budulec, zrobić z niego rzeźbę, która przetrwa następne tysiąc lat. Ty ostaniesz się li tylko na kartach papieru, czy pergaminu. A te są, jak wiesz, podatne na nieubłaganie upływający czas.
- A pamięć? – Uniósł powiekę. - Ludzie od wieków przekazują sobie historię o wielkich wojownikach i ich wielkich czynach. O zdrajcach, o upadaniu jednych narodów i o rodzeniu się innych.
- Zabij więc mnie, Mehmedzie, a nie uszczkniesz nic z mojej pamięci.
Uśmiechnął się ponownie i zamyślił. I ja milczałem nie chcąc przerywać jego zadumy. Czekałem na to, co teraz zrobi i jaki będzie jego następny krok.
- Zadziwiacie mnie, wy, Żydzi.
Nagle wstał i podszedł do najbliżej stojącego żołnierza. Patrząc w przestrzeń, wciąż nie do ogarnięcia nam, maluczkim, wyciągnął dłoń w kierunku Albańczyka, który mechanicznym gestem wyciągnął zza pasa krótki, zakrzywiony nóż, podając go swemu władcy. Gwałtownie pochyliłem głowę i równie szybko zacisnąłem powieki, a ciało me przebiegł dreszcz. Czy mnie okłamał, iż mogę patrzeć na niego bez strachu? – pomyślałem. - Zabije mnie? Czy złamie obietnicę, którą mnie dał o tym, że zachowam życie, jeśli zaciekawię go jednym zdaniem? Tak. Byłem hardy w obliczu śmierci, ale przecież miałem do tego prawo! Płaszczyć się i błagać o litość? Czy podnieść głowę, kiedy już wszystko jedno? Śmierć i tak mnie czeka.
Sułtan podszedł do mnie z kindżałem w pewnej dłoni i powiedział:
- Podnieś dłoń. Tę, którą jesteś przykuty do swojego wiernego towarzysza. Dłoń twoja zgnije, jeśli ktoś nie przetnie tych więzów.
Zrobiłem, co kazał. Powolnymi cięciami uwolnił mój przegub od balastu i po chwili usłyszałem niegłośnie uderzenie, jakby nieduży kamyk upadł na posadzkę. To chyba ta martwa ręka. Tak… Otworzyłem oczy i wstałem. Mehmed odwrócił się do mnie plecami i ruszył w kierunku własnego tronu, po czym usiadł i jął się we mnie wpatrywać. Zadziwiał mnie jego niesamowity spokój i opanowanie, ale z drugiej strony, pomyślałem, dlaczego ma mnie zadziwiać? Ów władca właśnie opanował twierdzę niemalże nie do zdobycia. Włada ogromnymi włościami, a wszyscy jego poddani to niewolnicy. Coś jednak było w tym człowieku, czego nie mieli inni wielcy.
- Zabiłeś kiedyś człowieka, Jefte? – spytał.
- Nie, panie.
- A zabiłbyś?
- Na to pytanie nie znam odpowiedzi.
Wzruszył ramionami i machnął dłonią, jakby miał władzę cofania zadanych pytań.
- Obiecałem ci życie, Jefte. Wywiązałem się z obietnicy. Nie mówiłem jednak nic o oddaniu wolności. Teraz twoja kolej, Żydzie, by dotrzymać tę daną mnie. Pragnę usłyszeć o twoim mieście widzianym twoimi oczami. W mojej obecności nikt nie waży się ciebie zwiazać, ani ci czymkolwiek grozić. Nikt też nie spojrzy na ciebie jako na jeńca, ani nie urazi. Obmyjesz się, nasycisz i napoisz. Wybierzesz sobie komnatę. Jak tylko to uczynisz, przyślę do ciebie moich lekarzy, którzy cię opatrzą. Jeśli wyrazisz takie życzenie, przyjdą do ciebie kobiety. Potem pójdziesz na spoczynek. Postawię straże pod twoimi drzwiami do rana. Potem moi żołnierze przyprowadzą cię do mnie, gdzie razem zjemy posiłek. Usiądziemy syci naprzeciw siebie i ja będę słuchał, Jefte. Będę słuchał uważnie napawając się wyobrażeniami miasta, w którym nigdy nie byłem. Oczekuję poczuć zapach ulic twojej Jerozolimy, będę chciał sparzyć się ogniem palącym się nocą na ulicach i słyszeć rżenie koni, czy osłów. Chcę śnić sny, które tobie się śniły, czy śnić się będą. Bacz jednak, iż jestem słuchaczem skrupulatnym i wiem, jak nikła granica dzieli wspaniałą, pouczającą historię od kłamstwa. Jeśli wyczuję w twojej opowieści choć parszywą ksztynę kłamstwa, zginiesz powoli. Czy zrozumiałeś mnie, Jefte?
Jedno mrugnięcie oka trwało jak powróciłem rzekami pamięci do wszystkich ksiąg, które poznałem. Opowieści w nich zawarte powiodły mnie dalej, do kart, których nigdy już nie przewertuję. Moja literatura nauczyła mnie jednego, być może nie różnię się od innych poetów opisujących swoje światy, czy też Was, sobie współczesnych, że życie to ciągłe opowiadanie historii.
Uśmiechnąłem się.
- Tak, panie. Zrozumiałem.
"Ostatecznie mamy do opowiedzenia tylko jedną historię." - Jonathan Carroll

2
kanadyjczyk pisze:29 maja tysiąc czterysta pięćdziesiątego trzeciego roku Wielki Sułtan osmański Mehmed II, zwany panem ludzkich karków, wjechał do Konstantynopola. Ciało Konstantyna XI, obrońcy miasta - twierdzy, odnaleziono wśród odłamków muru jakiś czas później[...]
Chyba zabrakło jakiegoś zdania pomiędzy tymi dwoma, lub innego ich zredagowania. Mi te zdania obok siebie zgrzytają
kanadyjczyk pisze: Poznano je li tylko po butach i z rozkazu Sułtana, pochowano z monarszymi honorami albowiem rzadko kiedy bywało iż cesarz walczył z ludem zrzucając li tylko, niepraktyczny w boju, pozłacany płaszcz.
.
poznano go po butach, czy po płaszczu? Czy raczej chodziło o to, ze butów się nie pozbył? Bo jakoś nie rozumiem, o co tu chodzi...
A tak wogóle to tekst strasznie zbity, każde zdanie żyje swoim życiem:
kanadyjczyk pisze:Miecz w miecz, głowa w głowę. Cesarz stojący w walce przy chudym żołdaku. Wedle Osmańczyków była to oznaka najwyższej odwagi, a co za tym idzie, także mądrości. Śmierć jest jednak śmiercią, jak i wojna – wojną
najpierw o trupie, zaraz potem o walce - brak powiązania.
I na tym skończę mą wypowiedź, bo jak widzę miała bym uwagi do każdego zdania - wiec poprzestanę na cichej lekturze, już bez stękania.
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz

3
W mojej obecności nikt nie waży się ciebie zwiazać, ani ci czymkolwiek grozić. Nikt też nie spojrzy na ciebie jako na jeńca, ani nie urazi. Obmyjesz się, nasycisz i napoisz. Wybierzesz sobie komnatę. Jak tylko to uczynisz, przyślę do ciebie moich lekarzy, którzy cię opatrzą. Jeśli wyrazisz takie życzenie, przyjdą do ciebie kobiety. Potem pójdziesz na spoczynek. Postawię straże pod twoimi drzwiami do rana. Potem moi żołnierze przyprowadzą cię do mnie, gdzie razem zjemy posiłek. Usiądziemy syci naprzeciw siebie i ja będę słuchał, Jefte.
Chciałbym coś sprawdzić, można Kanadyjczyku prosić o doklejenie dalszej części?

4
Nie. Ponieważ reszta istnieje li tylko w mojej głowie i parunastu luźnych notatkach w zeszycie. Ale, jeśli Ci to nie sprawi różnicy, pytaj o co chcesz. czy tu, czy na priv. Zapraszam.
"Ostatecznie mamy do opowiedzenia tylko jedną historię." - Jonathan Carroll

6
No i chyba jej nie poznam... :) Mam bowiem nadzieję, iż tym tekstem zainteresuję kogoś, kto zajmuje się "papierem".
"Ostatecznie mamy do opowiedzenia tylko jedną historię." - Jonathan Carroll

7
Cóż, lubię Twoje teksty, choć to dopiero trzeci (czwarty? chyba jednak czwarty, który czytam), zatem pozwolę sobie zająć stanowisko.
Specjalnie nie czytałem poprzednich postów, żeby się nie sugerować.

Generalnie poziom, jak na forum, jak zwykle b.dobry. Ale jak na Ciebie, już niekoniecznie. Brakuje mi tu wielu stron, które uważałem dotąd za Twoje mocne.

Język. Czar języka, który w tekście tak stylizowanym miał przecież potencjał błyszczeć równie mocno jak w Antropologii Słowa Bożego.

To, na przykład:
A więc Anioł nie zstąpił – pomyślałem. - Nie wskazał jedynego, który zatrzyma tę nawałę. Któż to zresztą mógłby być? Grek? Wenecjanin? Klęcząc na kamiennych płytach pełnych okruszyn cegieł i ułomków drewnianych szczap, zapytuję siebie: ile warta jest wasza, bizantyjska wiara? Ile Islam? Ile warta jest każda wiara w bóstwo, czy człowieka, któren się za bóstwo uważa? Jacyśmy wszyscy malutcy, nieporadni. Tak jak ślepe kociaczki w wiklinowym koszyku, w którym zabrakło cierpliwie karmiącej matki. I jak bliźnięta pozostawione przez kurwę w chlewie pełnym głodnych świń. Jak krab żłobiący koła w gorącym piasku mile od słonej wody. Jak żagiel samotnej łodzi w zatoce Złotego Rogu zmagający się bezskutecznie z prądami wiatru i próbujący wpłynąć na spokojniejsze wody Morza Marmara. Jesteśmy nad wyraz samotni w bogu.
Jest za długie. Ogólna zawarta w tym akapicie myśl może być interesująca, ale jej przedstawienie męczy. "Jesteśmy nad wyraz samotni w bogu" to bardzo ładne zdanie, ale te trzy wcześniejsze usypiają mnie na tyle, że prawie je przegapiłem.

Stąd też moja mała refleksja odnośnie wyboru narracji. Nie jestem przekonany, czy to się sprawdza. Przy trzecioosobowej, choć stylizowanej zawsze mnie miałeś, ta pierwszoosobówka już nie robi takiego wrażenia.

Postaci. Nie podobały mi się. Wybrałeś jedną z największych osobowości pewnej kultury, a napisanie rozmowy tete-a-tete z takim człowiekiem jest zawsze sporym wyzwaniem. W mojej opinii to wszystko zbyt dosłowne, zbyt odarte z tajemnicy i majestatu. Osobiście pewnie wstawiłbym tu postać pośrednią, która wypowiada te wszystkie błahe pytania, a sułtanowi pozostawił tylko najważniejszą decyzję. Ale to tylko ja.

Główny bohater? Cóż... Mało o nim wiadomo, ale mnie osobiście na razie ani ziębi ani grzeje. Jego odwaga nie robi na mnie wrażenia, bo i powaga Sułtana nie była, w mojej opinii zbyt wielka. Szkoda trochę, że nie dałeś chłopu trochę własnego poczucia humoru - byłby bardziej wyrazisty.


Tekst się też troszeczkę dłuży i, co gorsza, nie wiem do czego dąży. Myślałem, że po:
- Dobrze – powiedział. – Masz prawo do jednego zdania, by mnie zaciekawić. Jeśli to zrobisz, będziesz żyć.
nastąpi przejście do właściwej historii, historii, którą opowiada Żyd. I widziałbym w tym dramat i napięcie (bo oto pierwsze zdanie tej historii jest zdaniem, które oddziela go od śmierci, zaś każde następne - którego zechce słuchać sułtan - przybliża go życiu). Tu z kolei dynamika zaczęła troszkę spadać.

To wciąż niezły tekst i doczytałem go do końca, więc nie traktuj tego jako pojazdu. Po prostu Tobie stawiam tu poprzeczkę bardzo wysoko. Moje uwagi mogą być też wynikiem własnych manier, które pewnie mam.

Mam natomiast jedną uwagę bezapelacyjną. Twoje "mnie" jest w tym tekście nie do przyjęcia. Nie jest to forma ogólnie występująca, a jej użycie zarówno w dialogu Mehmeda jak i narracji bohatera jest mocno widoczne i wybija z toku opowieści.

Uwagi po jednokrotnym przeczytanie - więc nigdy 100% pewne.

Pozdrawiam

[ Dodano: Czw 22 Lis, 2012 ]
Swoją drogą, sam nie wiem, co bardziej mi to przypominało. Z początku trochę Czarnego Anioła (cóż, on się kończy tam, gdzie Ty zaczynasz), potem Mikaela, aż wreszcie nawet Biały Zamek.
Seks i przemoc.

...I jeszcze blog: https://web.facebook.com/Tadeusz-Michro ... 228022850/
oraz: http://www.tadeuszmichrowski.com

8
kanadyjczyk pisze:- Jak dawno opuściłeś jej piersi?
Przeczytałam - tak sobie powiem kilka słów o treści, nie czepiając się już stylistyki konkretnych zdań. Dużo tu jest filozofii _w tym dobrym znaczeniu, ale kuleje forma wypowiedzi. Myślę, że powinieneś bardziej zastanowić się - do kogo ten tekst kierujesz i jakie chcesz mu przekazać myśli. Bo w tej chwili tu (dla mnie) jest groch z kapustą - wersja historyczna ściera sie z przesłaniami filozoficznymi - a w całości daje to całkiem zamazany obraz rzeczywistości, np.
kanadyjczyk pisze:- Jakie imię nosisz?
- W moich stronach mówią na mnie Jefte, panie.
- Używasz przedrostka “sir”?
- Nie. To rzecz godna szlachciców, a i to tylko w Brytanii.
- Nie jesteś więc ani szlachcicem, ani Brytem.
- Nie. Jestem Żydem.
Wątpię by na taki dialog natrafilibyśmy w średniowieczu - raczej taki sposó myślenia reprezentowałby człowiek współczesny ("sir" raczej chyba nie był za często używany na wschodzie by tak głeboko zastanawiać się nad tym problemem).
Ale ogólnie masz ciekawe spostrzeżenia, wątek ciekawy - sądzę, że po redakcji, tekst byłby ciekawy.
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz

9
Narzucając sobie myśl o POWIEŚCI, chciałem okrasić ten tekst opisami, porównaniami, srami... :) Teraz, czytając ponownie , myślę, iż mnie się... udało (będę Cię męczył tym "mnie", Waryjacie Tadkowy). Na dramat i napięcie przyjdzie czas. Tak samo jak na ich brak. :) Tak samo jak i na poprawność zdaniową. Nie. Nie zmienię tych okraszanych słowem opisów, tych "długości" narracyjnych, które powodować mogą nudę. Poza prostymi błędami, jestem dumny z tego tekstu. Serio. :) Zawsze uwielbiałem piękno słowa pisanego: składni, ułożenia słów w koniunkcjach. Chcę tak pisać i będę próbować. Jakie progi będę napotykać? Pewnie wysokie i pełne przylepionego szkła.
Nie jestem Pisarzem, by móc dedykować swój marny tekst jakiemuś ideałowi, promotorowi. Dla pana, szanowny Italo Calvino. Na zdrowie! :)
Jemu skromnie dedykuję te kilkaset zdań. I kilka tysięcy następnych, jeśli tylko Wam się spodobają. A jeśli nie? Cóż. Ja się nie zmienię, a wraz ze mną, nie zmieni się moje pisanie.
"Ostatecznie mamy do opowiedzenia tylko jedną historię." - Jonathan Carroll

10
Dla mnie największym problemem tego tekstu jest stylizacja języka narratora, czasami jak zauważył gebilis w zestawieniu z całkiem współczesnym i dialogami. Postacie w tym tekście mówią jaśniej niż narrator ;). Dlaczego? Jaką to pełni rolę? Dlaczego narrator jest takim wapniakiem? Mówi przecież do współczesnych nam. Tekst nie powstał w średniowieczu. Nie widzę uzasadnienia dla tego narratora. Czyta się to strasznie ciężko. Jak pamiętniki z podróży Niemcewicza. Ale on pisał językiem współczesnym sobie - więc mu wybaczam. Z twoim tekstem mi by się nie chciało iść dalej - choć historia okresu średniowiecza mnie interesowała swego czasu bardzo.
"Mówię sam do siebie, ale ponieważ cenię sobie swoją opinię, nadałem sobie tytuł doktora." Erich Segal


Sky Is Over

11
No cóż... najuczciwiej by było wypisać w komentarzu mnóstwo komplementów, ale wiesz co, Kan? Figa z makiem! Ja Ci powiem tylko jedno - wyłącz ten cholerny Internet i pisz dalej. I masz to skończyć, choćby nie wiem co. Nawet koniec świata Ciebie nie usprawiedliwi, jeśli nie skończysz tej opowieści. Mam nadzieję, że się rozumiemy ;)
"Niechaj się pozór przeistoczy w powód.
Jedyny imperator: władca porcji lodów."

.....................................Wallace Stevens

12
Konrad Chris pisze:problemem tego tekstu jest stylizacja języka narratora,
Moc tego tekstu tkwi w stylizacji języka narratora. Kan - broń cię ręka boska go zmieniać! Zazdroszczę tak kunsztownych i pięknych zdań.
kanadyjczyk pisze: W moich stronach mówią na mnie Jefte, panie.
- Używasz przedrostka “sir”?
- Nie. To rzecz godna szlachciców, a i to tylko w Brytanii.
- Nie jesteś więc ani szlachcicem, ani Brytem.
W całym tekście ten "sir" najbardziej mi nie pasował.

Popieram Łasic. Wyłącz internet!
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

13
Szkoda, że wcześniej nie zauważyłem tego tekstu...

Kan, kocham te klimaty, ale napisałeś tekst bardzo nierówny. Długa droga przed Tobą, nie broń się przed myśleniem o zmianach językowych, bo masz w jednym tekście madampompadury i mowę niską, śliczności i potwory.

No i masz sporo błędów różnego typu, wynikających prawdopodobnie z niedoczytania. Dla naprzykładu piszesz o języku tureckim. A zerknij tu: http://pl.wikipedia.org/wiki/J%C4%99zyk ... ko-turecki Nazywasz władcę Bizancjum cesarzem, niby to poprawne, ale raczej przyjęło się ich odróżniać, nazywając np. basileusami. Albo inaczej. Ale ten cesarz... po prostu kojarzy się z Rzymem, a w każdym razie Cesarstwem Zachodnim.

Tekst jest tego wart, zrobiłbym dokładny wykaz swoich uwag, także językowych błędów oczywistych - np. Jedno mrugnięcie oka trwało jak powróciłem rzekami pamięci do wszystkich ksiąg (ma być nim, zanim, jak jest błędem niedyskutowalnym) - ale skoro i tak pozostaniesz przy swoim, będę po prostu trzymał kciuki za ostateczną wersję. Zobowiązuję Cię wtedy do dania mi info :)
Mówcie mi Pegasus :)
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

14
Witam

Króciutko, szybciutko.

Atmosfera treści ciekawa, zapowiadająca tłusty kawałek powieści.

To co mnie rozproszyło:

używanie "li" - "Poznano je li tylko po butach...cesarz walczył z ludem zrzucając li tylko"
To nie tylko chodzi o powtórzenie. Po prostu takie słowa są jak silna przyprawa, w nadmiarze mogą zniekształcić smak potrawy. Tu znajduję taki chybotliwy balans pomiędzy stylizowanym językiem a potocznym, nowoczesnym.. Nie do końca ten balans jest stabilny. To tylko moje wrażenia. W połączeniu z dużym zagęszczeniem myśli stłoczonych między wydarzeniami, jak pasażerowie tramwaju w godzinach szczytu, czyta się te myśli tak samo jak kasuje bilety w takim tramwaju:)


Następnie - nie rozumiem pierwszej sceny. Gość leży przykuty do trupa, w pomieszczeniu jest pan ludzkich karków, to, jak rozumiem moment zdobycia miasta, a Osmanie już zdążyli rozłożyć te swoje dywany i meble czy co tam... Jak on się tam znalazł? Jakim cudem Pan Karków osobiście rozważa egzekucję? ... I w kontekście tego obrazu dość zabawnie wypada (oczywiście moim skromnym zdaniem) cytowany opis:
kanadyjczyk pisze:Osmanie bacząc, iż mieliby zrównać miasto z ziemią, przywieźli ze sobą wszystko: złote naczynia, kadzielnice, alabastrowe dzbany i pochodnie. Nawet kwiaty. Pod osmalonymi ścianami poustawiano, nazbyt śpiesznie, inkrustowane koralami tarcze i srebrne taborety. Nie patrzono na to, że tuż obok stoją równie bogate, bizantyjskie stoły i krzesła. Podłogę zaściełały niechlujnie rzucone perskie dywany i, nie wiedzieć, czemu, makaty i arrasy
Pozwól, że rozwinę to, co widzę czytając:

Właśnie zdobyto miasto. Władca wjechał w obręb murów, wszedł do jakiegoś pomieszczenia i zastał w nim żyda przykutego do trupa. W międzyczasie jego ludzie biegają i układają przywiezione dywany, naczynia, meble, a nawet kwiaty... A trup z żydem sobie leży i żyd rozważa kwestie bogów, kociaków i małości ludzkich żywotów...
Kiedy władca wszedł, czy może wszedł wcześniej a po jakimś czasie (jak rozumiem po ułożeniu przez wojaków mebli i dywanów) dopiero stanął i stał nieruchomo i
kanadyjczyk pisze:patrzał gdzieś w przestrzeń nie do ogarnięcia nam, maluczkim
....
Przepraszam za skojarzenie, ale ta wizja pachnie mi trochę Monty Pythonem:)

Przyznam, że tekst wart jest obróbki: Doszlifowania faktów, poprawienia przejść między refleksją a akcją, ale przede wszystkim (to taka sugestia) byłoby dobrze, gdyby Autor zrobił sobie coś w rodzaju scenopisu, szkicu scen i akcji - w głowie, czy na kartce:), poukładać, rozwinąć i wyjaśnić sytuacje, odseparować akcję od refleksji tak, by i jedno i drugie było czytelne.

No, doszlifować.
Jednak główna rzecz, jaką MUSI Autor zaakcentować to - dlaczego do jasnej ciasnej W OGÓLE Pan Ludzkich Karków rozmawia z mięsem. Przecież dla władcy imperium sama obecność w pomieszczeniu kogoś, kto jest dla niego mniej niż nikim jest nieakceptowalna. A rozmowa...
To musi z czegoś wynikać. Nie wyjaśniać, nie dopowiadać do końca, nie musi być jak protokół z miejsca przestepstwa, ale musi być jakieś zdanie, opis, który wyjaśnia, uprawdopodabnia taką scenę. To kluczowy moment dla tego fragmentu, a w kontekście powieści, jak rozumiem, kluczowy dla całej reszty.
Nie musi się wyjaśniać wszystkiego. Jednak spotkanie Władcy, szczególnie z krajów orientu, z jednym z tysięcy mieszkańców zdobytej twierdzy musi z czegoś wynikać.
I - biorąc pod uwagę obecny opis sceny - nie wydaje mi się racjonalne i wiarygodne zakładanie, że "później to wszystko się wyjaśni", bo taki układ, jaki został przedstawiony, jest niewiarygodny fundamentalnie.
Doszlifować, dorysować, i będzie fajnie:)
Pozdrawiam serdecznie

15
Skoro Derrida i jego dekonstrukcjonizm twierdzi, że komentarz to osobne dzieło, a może nawet dzieło drugiego stopnia to wszystko, co dodajecie drodzy forumowicze oprócz dzieła właściwego także podlega sztuce interpretacji (komentarz odautorski, wskazówki genologiczne, otwartość na krytykę). Dlatego skomentuje wszystko w twoim poście, co nie należy do opowiadania.
Przyznam, że jak czytam w trzecim słowie twojego komentarza wyraz "zajawka" to odechciewa mi się dalej czytać, chociaż używasz go w cudzysłowiu. Niemniej - odrażające, że nie możesz (nie chcesz) użyć innego słowa.
Wydaje mnie się
Wieś.
Wydaje mnie się, iż
Patetyczna wieś.
kierunek literacki
Kierunek twórczości prędzej.
czyli to, od czego zaczynałem moję przygodę z pisaniem. Zatem powracam do tego, od czego zacząłem.
Dwa razy to samo zdanie a i tak nie powiedziałeś o co ci chodzi. Czyli co? Jaki znów kierunek? Powrót do czego? Chyba masz problemy z samookreśleniem.
Wybaczcie.
Nie jestem godzien ci wybaczyć, och.
może też "Jerozolima" funkcjonować jako spójne i zamknięte opowiadanie
Okaże się.

I ocenię tylko pierwszą linijkę tekstu.
29 maja tysiąc czterysta pięćdziesiątego trzeciego roku
Cóż za konsekwencja ;] Dzień cyframi a rok słownie. Może to jakiś tajny kod albo ukryte przesłanie? :]
zwany panem
Wolałby być pewnie nazywany "Panem". Co z niego za "Pan" i jakie się przed nim uginają karki, jak go piszą z małej litery?
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”