Sądzę że mam dobre dialogi. Zawsze chciałem takie mieć i myślę że mam. Naturalnie brzmiące dla ucha wypowiedzi może nie wyglądają najatrakcyjnej na papierze, ale zapewniam, że używając odpowiednich jęków, konstrukcji, a nawet doboru słów będziemy mogli pominąć opisy dialogowe (te pomiędzy "--"), pozostawiając wyobraźni czytelnika to, co się wokół owych wypowiedzi dzieje.
Poza tym lubię myśleć że w prawie każdym akapicie, lub bardziej złożonym zdaniu udaje mi się zaakcentować dramaturgię. Taki początek, rozwinięcie/punkt kulminacyjny i zakończenie. Zaczepka, blok, hak i sierpowy. Spojrzenie, wyszczerz i zenkutsu-dachi prosto w splot słoneczny.
To takie było moje kolejne założenie, kiedy byłem mały - nie dopuścić, żeby czytelnik przerzucał strony, czekając co się ciekawego dalej dziać będzie. Każda strona i każdy akapit musi być mikro-przygodą.
I wreszcie, że pisząc o szczegółach myślę o ogóle, dzięki czemu drobne zagadki i niedopowiedzenia w tekście gdzieś tam kumulują się w podświadomości czytelnika, aby w wybranym (he he - przeze mnie) momencie eksplodować.
A teraz pięty.
Jak zauważyliście nie raz niektóre moje zdania są tak zagmatwane, że chyba tylko autor mógłby zrozumieć o co w nich chodzi. I choć można domyślać się z kontekstu i głowić nad ich sensem, odkryłem, że kiedy przeczytam je na głos z odpowiednią intonacją nikt nie ma problemu ze zrozumieniem. Stąd czasem sądzę że marny ze mnie pisarz, a lepszy opowiadacz.
Kolejny "drobiazg" - Czasem konstruuję z wysiłkiem zdania barokowe, ozdobione dziwnymi porównaniami, mające za cel oddać "smak" danej sceny, chwili, czy postaci. I w 90% te zdania to kicz taki, że zapłakałbym nad nimi, gdybym przeczytał je u kogoś innego. Prawda jest taka że nie potrafię porównywać. Moje przykłady i porównania zawsze odnoszą się do tak abstrakcyjnych obiektów, że kiedy tylko zaczynam, i widzę minę rozmówcy, zaraz przestaję skruszony.
Na papierze miny czytelnika nie widzę, więc porównania zostają.
Prawie w ogóle nie sprawdzam/redaguję swoich tekstów. Nigdy nie piszę "szkicu", czy "na brudno". Siadam i od początku piszę całość, zdanie po zdaniu. Chyba tylko kilka razy w życiu zdarzyło mi się cofnąć choćby o linijkę wcześniej i coś diametralnie zmienić. To wynika z mojej dumy, pychy, lenistwa i zbytniej pewności siebie. Ale jak z każdą moją wadą - potrafię znaleźć w niej dobre strony.
Niemniej brak poprawek i bardziej krytycznego spojrzenia na pewno odbija sie na tekstach. Teraz pisze kolejne, ważne dla mnie długie opowiadanie, i po raz pierwszy redaguję się zdanie po zdaniu. Już teraz wygląda inaczej. Ciekaw jestem, co z tego wyjdzie.
Powtarzam też do znudzenia o Hitchkocku w pisaniu (...zaczyna się od trzęsienia ziemi a potem napięcie wzrasta) podczas gdy... Sam bardzo rzadko stosuję się do tej zasady. Wystarczy spojrzeć na "ławicę Mieczy".
Weber uświadomił mi to, kiedy napisał że po przeczytaniu pierwszego akapitu bał się, że będzie musiał czytać całość metodą "skokową".
Postaram się, aby niezamierzona nuda już nigdy nie pojawiła się w moich tekstach.
Hej, ludzie!
Bardzo proszę, napiszcie coś więcej i bardziej szczegółowo! Jestem cholernie ciekaw co poniektórych..!
Poza tym mówienie o zaletach i wadach to często także ich sobie uświadamianie. Więc więcej i dokładniej proszę, z pikantnymi szczegółami.