
Koncert zaczął się z kilkuminutowym opóźnieniem. Nic dziwnego, skoro support wlókł się niemiłosiernie, zbierając swój sprzęt ze sceny. Fani zaczynali się powoli niecierpliwić, ale dla swojego ulubionego zespołu death metalowego warto było poczekać, choćby nawet parę godzin, dlatego parę minut nie robiło wielkiej różnicy. Tyle na szczęście nie musieli czekać i już wkrótce usłyszeli pierwsze brzmienie gitar. Wykonawcy zwolna wchodzili na scenę, pozdrawiając swoich wielbicieli uniesionymi wysoko rękoma. Ci drudzy też trzymali ręce w górze, a jakże, skoro ścisk, zwłaszcza pod sceną, był niemiłosierny i jak już ktoś wyciągnął ręce ku niebu, to nie mógł ich opuścić, nie uderzając kogoś łokciem. Byli też tacy, co się nie przejmowali i rozpychali na boki, jakby ich bilety uprawniały do posiadania jednego metra kwadratowego wokół siebie. Niestety, nikomu nie przysługiwał taki kawałek płyty boiska, więc trzeba się było męczyć jak w zatłoczonym tureckim autobusie w godzinach szczytu. Brawa powoli zagłuszały gitarowe intro grane przez zespół, by po chwili ucichnąć i pozwolić zatryumfować muzyce. Leader zespołu podszedł do wysokiego stojaka z mikrofonem. Gitary ucichły, ale perkusista delikatnie zaczął muskać talerze i wkrótce dorzucił do nich również bębny. Głosowe nuty popłynęły z ust wokalisty i zawtórowała mu gitara elektryczna, bass wchodził trochę później – pojawił się wraz z pierwszymi samplami dja. Ludzie zgromadzeni na stadionie bawili się świetnie od pierwszych sekund. Zapomnieli już o ścisku, pogrążając się w muzycznej ekstazie. Kobiety dodatkowo pobudzone były ostrym, acz subtelnym głosem artysty, a mężczyźni przedstawicielkami płci przeciwnej, o których smukłe ciała mogli się ocierać bez narażania się na karę.
- Krwawię – zaczął, krótko, lecz zdecydowanie wokalista. – Podążam za smugą krwi – wyśpiewał po chwili, akcentując ostatnie słowo.
Tłum wiwatował, śpiewał razem z idolem, podskakując w rytm ciężkich gitar, niesamowitej perkusji i nadających barwy scratchy.
- Prawie… Otwieram już śmierci drzwi – zdecydowanie podniósł głos, wręcz wykrzyczał wzmiankę o ponurym żniwiarzu.
Na chwilę odszedł od mica, by unieść wysoko ręce i zacząć klaskać. Ludzie mu zawtórowali, więc wrócił do wzmacniacza głosu i kontynuował:
- Oglądam… Co dzieje się w moich ranach! – Teraz jego głos zabrzmiał szczególnie mrocznie, co poniektórych fanów przeszły nawet ciarki po plecach. – Spoglądam… Na krwiste plamy na ścianach!
Gitarzysta zespołu wyskoczył teraz przed wokalistę i, gnąc się we wszystkie strony rozpoczął swoją wspaniałą solówkę. Zaciekle i z pasją szarpał struny elektryka, a każdy dźwięk docierający do fanów sprawiał, że tłum stawał się jednością. Jedna wielka masa ludzka skakała w rytm ciężkiego, ale melodyjnego riffu.
- Pełznę… W rzece swego pochodzenia! – kontynuował agresywnie artysta, jego białe zęby błyszczały w świetle reflektorów, gdy przeciągał kilka końcowych sylab. – Sczeznę… Wkrótce w odmętach zapomnienia! Rozcieram… Krew na swym ciele! Umieram… - teraz ściszył głos. – To znaczy dziś tak niewiele – zakończył, usuwając się powoli w cień za nim.
Gitarzysta i basista urwali tak nagle, jakby ktoś ich zastrzelił. Oni jednak byli cali i pewnie trzymali swoje instrumenty. Perkusista zakończył krótkim uderzeniem w największy z talerzy, a dj spokojnie wytłumił końcowy sampel.
- Witam wszystkich gorąco! – Wokalista znów stał przy mikrofonie. – Jak zamierzacie się dzisiaj bawić?! – krzycząc, zapytał rozszalałych ludzi.
- Zajebiście! Wzorowo! Jak nigdy dotąd! – usłyszał kilka odpowiedzi.
- To świetnie! – z zadowoleniem skwitował muzyk, o błyszczących w świetle jupiterów czerwonych oczach. – Co byście powiedzieli na piosenkę o tęsknocie? – Tłum podniósł głos. – W końcu tak długo się nie widzieliśmy!
Fani zdzierali gardła, by potwierdzić chęć usłyszenia tego kawałka.
- No dobrze! Więc zacznijmy…
Wokalista delikatnie zaczął pierwszą zwrotkę, muzyka, która mu towarzyszyła była subtelna, co wprawiało w magiczny wręcz nastrój zgromadzoną widownię.
Tęsknię
A słońce świeci na dworze
Promienie uderzają mnie w twarz
Jasność wszechogarnia
Ostatnie słowa w jego ustach brzmiały dość smutno, jakby wokalista stracił kogoś bliskiego lub od dawna nie spotkał się ze swoją miłością. Drugą zwrotkę zaczął trochę pewniej:
Nadciągają chmury
Obłoki przykrywają płomienną kulę
Zaczyna dominować szarość
Koncert odbywał się po zmroku przy sztucznym świetle, jednak co bardziej wprawiony obserwator dostrzegłby, że nagle chmury zasłoniły gwiaździste dotąd niebo. Księżyc w pełni również ustąpił. Ciemność stała się teraz trochę bardziej natrętna, starała się oblać wszystkich fanów, pogrążonych w muzycznym transie i uwielbieniu swoich idoli. Nikt jednak niczego nie dostrzegał, a wokalista, idąc w ślady pozostałych muzyków, wzmacniał swój instrument, czyli w jego przypadku głos.
Zaczyna wiać delikatny zefirek
Zrywa się wiatr
Szaleje wichura
Niespodziewanie zawiał złowieszczo wiatr, świszcząc niemiłosiernie. Nie udało mu się jednak zagłuszyć grającego zespołu, a ściśnięci i spoceni ludzie przyjęli go jako błogosławieństwo, albowiem przyniósł im odrobinę chłodu i względnej świeżości.
Zaczyna kropić
Pada coraz mocniej
Leje jak z cebra
Pierwsze krople deszczu ludzie przyjęli, tak jak i wiatr, z ulgą i radością. Co poniektórzy uznali za zabawne, iż dzieje się to, o czym śpiewa właśnie ich idol. Głośność i agresywność muzyki się wzmagała, a wraz z nią aktywność bawiących się przy niej ludzi. Niestety wzmagał się również deszcz i wiatr.
Słychać odległe grzmoty
Pojawiają się pierwsze błyski w oddali
Pioruny dewastują ziemię
Daleko za sceną rzeczywiście można było dostrzec pierwsze oznaki burzy. Ludzie zaczęli się już martwić, że będą taplać się w błocie, przemokną całkowicie, a zimno ostudzi ich zapał do zabawy. Mimo to wciąż coraz żwawiej podskakiwali i głośniej zdzierali gardła, bawiąc się w obecnych warunkach pogodowych równie dobrze, jak przy gwieździstym niebie. Paru fanów z co bujniejszą wyobraźnią obawiało się kolejnej zwrotki, jednak stwierdzili, że jeśli po niej nic się nie stanie, to okrzykną się największymi głupcami jakich nosił ten świat.
Drzewa zajmują się ogniem
Płoną wioski i miasta
Otwiera się brama piekielna
Nic z powyższej zwrotki się nie stało. Głupcy okrzyknięci tak przez siebie samych zaczęli się pukać w czoła, a przyciśnięci do nich ludzie śmiali się z nich tak donośnie, że momentami ich głosom udawało się wybić ponad wrzaski pozostałych fanów.
Burza się przybliżyła do stadionu. Gdzieś, wydawałoby się, że tuż za sceną, uderzył piorun, rozświetlając zasnute chmurami niebo cienką, lekko powyginaną nitką jasności. Następny przebił powietrze z drugiej strony obiektu sportowego.
Ludzie nie krzyczeli teraz razem z wokalistą, który nie przestawał sączyć w ich stronę swego agresywnego głosu. Tłum zamilkł przypatrując się pogarszającym się z sekundy na sekundę warunkom pogodowym, a gdy kolejna błyskawica przeszyła ciemność nad nimi, niektórzy zaczęli się denerwować i powoli, lecz nie w panice wychodzić z tłumu. Wkrótce potem nad trybunami stadionu pojawiła się lekko falująca pomarańczowa łuna, jakby otaczające go drzewa zajęły się piekielnym ogniem. A może otworzyło się przejście do domeny Lucyfera? Nie, to nonsens. Większość fanów, wprawdzie trochę niepewnie, powróciło do śpiewania razem z zespołem i skakania w muzycznej euforii w rytm muzyki.
śpiewający artysta wyciągnął z kieszeni niewielki, plastikowy pojemniczek, otworzył go i wyrzucił w tłum. Czerwona breja rozlała się na stojących najbliżej sceny ludzi. Mimo niedużych rozmiarów, pudełeczko zawierało więcej płynu, niż by się zdawało. Ci, którzy zdali sobie sprawę z tego, czym właśnie zostali oblani, zaczęli wydzierać się w niebogłosy.
Nagle, mieniący się czerwienią piorun, oślepiając wszystkich ludzi, uderzył w scenę tuż pod nogami wokalisty. Kiedy tysiące oczu przystosowały się ponownie do widzenia, ukazała im się przerażająca wizja.
Umarli wychodzą na ziemię
Demony zabijają ludzi
Lucyfer wyciąga ku mnie szpony
Zespół kontynuował swą balladę zniszczenia. Scena zajęła się w całości ogniem, a artyści, nic sobie z tego nie robiąc, grali dalej. Tłum oszalał, każdy zaczął uciekać w panice, co było praktycznie niemożliwe przy ścisku, jaki tam panował.
Furia pojawiła się w całkowicie czerwonych oczach członków kapeli, zagrali jeszcze zacieklej. Ogień zdawał się ich nie parzyć, mimo, iż skóra pokrywająca ich ciała zaczęła się topić. Widok ten mógł przerazić nawet doświadczonego pracownika prosektorium. Skroplona tkanka skapywała w ogień i ginęła w nim z cichym sykiem, który, o ironio, dodawał niezwykłej barwy muzycznemu przedstawieniu. Powoli odsłaniały się kości muzyków. Białe, lecz w płomiennej poświacie nabierające krwawej barwy.
Ulewa nagle ustała. Nie był to jednak dobry znak, gdyż po chwili uderzyła ze zdwojoną siłą, a wichura sprawiała, że krople padały pod dużym kątem. Nie trzeba było długo czekać na głośne jak nigdy przedtem piski kobiet i wrzaski mężczyzn. Krople spadające z niebios miały teraz czerwony, rdzawy kolor. Krew sączyła się na ludzi i powodowała, że trudno było im się poruszać w lepkiej mazi.
Na scenie przerażające języki ognia lizały nagie już kości muzyków. Instrumenty pozostały jednak nietknięte i wciąż błyszczały, odbijając tańczące w rytm ich dźwięków płomienie.
Części ludzi udało się już dobiec do wyjść z płyty boiska. Okazało się jednak, że stadion płonie dookoła, co uniemożliwiało ucieczkę. Większość tłumu pchała się niemiłosiernie do przodu, nie widząc płonącej przeszkody.
Pierwsze ofiary pochłonął ogień. Wepchnięci w płomienie fani roztapiali się na oczach pozostałych osób, które również mogła czekać niechybna śmierć w piekielnym morzu przed nimi. Ludzie, zaczynający się już topić, wskakiwali w płomienie, by nie cierpieć zbyt długo. Najpierw roztapiały się ich ręce wyciągnięte w przód, jakby chciały zaprzeć się jakiejś niewidzialnej ściany. Znikały jak sople lodu potraktowane palnikiem acetylenowym. Później roztapiała się cała reszta, pozostawiając na ziemi czarną plamę, która po chwili całkowicie znikała.
Ktoś krzyknął, żeby się nie pchać, bo tu jest gorzej niż w piekle. Ktoś inny, że póki żyje nie ma zamiaru wchodzić do pieca krematoryjnego. Wkrótce tłum zatrzymał się i zaczął się cofać. Ci, którzy byli najbliżej ognia odetchnęli z ulgą. Przynajmniej na razie.
Inna fala ludzi próbowała bardziej ekstremalnych sposobów na wydostanie się z koszmaru. Wspinali się po trybunach i docierali do ich szczytu. Później chcieli skakać, inni zostali przez przypadek wypychani. Ogień jednak rozprzestrzenił się wokół całego obiektu. Wypchnięci z wysokości około pięciu metrów nieszczęśnicy spadali w piekielną otchłań. Niektórzy mieli więcej szczęścia, ponieważ ich ciała roztapiały się już w locie, ale ci, którzy nie mieli go wcale, uderzali jeszcze o ziemię. Słychać było głuchy trzask łamanych kości, a potem skwierczenie, jakby ktoś roztapiał tłuszcz na rozgrzanej patelni.
Teraz większość fanów wróciła na płytę boiska, by w strachu oczekiwać na śmierć lub cud. Wszędzie dało się słyszeć ludzi krzyczących do telefonów komórkowych. ślepo wierzyli, że pojawią się nieustraszeni strażacy, by ich uratować. Niektórzy klęczeli i modlili się do Boga, by wywołać raczej niemożliwy cud.
Muzyka demonicznego zespołu stawała się coraz to ostrzejsza. Wokalista stał teraz obserwując panikę i delektując się cierpieniem swych fanów. Cierpliwe czekał, aż ostatnią zwrotką będzie mógł zakończyć dzieło destrukcji.
Wysoki, dobrze zbudowany brunet stał przestraszony mniej więcej w środku tłumu i bez nadziei na ocalenie obejmował swoją dziewczynę. Nagle eksplodował. Dziewczyna została odrzucona siłą wybuchu w ludzi za nią, przewracając ich. Krew i wnętrzności bruneta poleciały we wszystkich kierunkach i spadły na spanikowanych ludzi. Kobiety, które do tej pory o dziwo nie mdlały, teraz, gdy zostały potraktowane kawałkiem jelita lub sercem, padały nieprzytomne na ziemię. Teraz ktoś w innej części stadionu wybuchł, a za nim kilka następnych osób. Panika i przerażenie rosły z sekundy na sekundę. Wybuchy ustały. Histeria została.
Ziemia zaczęła się niespodziewanie trząść. Kilka osób w centrum zamieszania nagle zostało pochłoniętych pod ziemię. Byli wciągani za nogi, a gdy tylko ich głowy niknęły w czeluściach ciemności, na ich miejsce wyrastały rzeźbione nagrobki z szarego, szorstkiego kamienia. Niektóre wyrastały pod kątem, przez co łamały pobliskim ludziom nogi. Wystające z ciała kości natychmiast stawały się świetną drogą wyjścia dla robaków. Setki, a może nawet tysiące insektów wydostawały się w ten sposób z nicości, którą zamieszkiwały. Stworzenia wielkości pięści momentalnie wchodziły na rozhisteryzowanych fanów i kąsały, odgryzając części mięsa z ciał swoimi ostrymi jak brzytwy, malutkimi kłami. Kiedy ktoś próbował rozdeptać robaki, wbijały one swoje niesamowicie cienkie, wręcz niewidoczne kolce w stopę ofiary, wstrzykując toksyczny jad, wyżerający tkanki i powodujący przyspieszony rozkład. Zaatakowani w ten sposób ludzie w kilka chwil zamieniali się w szkielety, a później w proch. Najpierw ich postarzałe nogi pękały, później brzuch wysychał, a klatka piersiowa się zapadała. Twarz przykrywały zmarszczki, włosy siwiały, co można było dostrzec mimo spoczywającej na nich grubej warstwy krwi, by po chwili wypaść. Moment potem odpadały nosy i uszy, a oczy wypadały z oczodołów i, przypominając wyglądem trochę suszone śliwki, spadały na ziemię, gdzie były pożerane przez kolejne fale insektów.
Pioruny także zebrały swoje żniwo. Trzy niesamowicie jasne nitki przebiły powietrze, by dotrzeć do grupy ludzi, panikujących na uboczu. Piętnaście osób zamieniło się w ułamku sekundy w popiół, który zmieszany z krwią tworzył ciemnoczerwone błoto.
Płomienie, owady i pioruny szybko zbierały krwawe żniwo. Wkrótce na stadionie nie pozostał już nikt przy życiu.
Zespół spauzował, niebo nagle przestało zsyłać krwawe łzy, burza ucichła, płomienie przestały tańczyć na scenie i wokół stadionu, insekty zniknęły gdzieś w odmętach ludzkich szczątków. Na niebie znów zagościły błyszczące gwiazdy. Po chwili artyści kontynuowali utwór w sposób delikatny, tak jak na początku. Wokalista ściszonym głosem dokończył śpiewać:
Zostaję porwany w czeluść piekielną
Ale wciąż tęsknię
Nic nie zabija tego uczucia
Nawet płomienie nie potrafią go spalić
A zamiast tego – tęsknota spala mnie…
Członkowie zespołu death metalowego, których skóra i mięśnie zostały pochłonięte całkowicie przez ogień, zaśmiali się z ironii ostatniego wersu. Szkielety stojące na scenie, jak przystało na prawdziwych artystów, ukłonili się w stronę widowni, a właściwie w stronę jeziora krwi, z którego wystawały sczerniałe kości i ludzkie wnętrzności. Usłyszeli brawa i pognali w stronę, z której dochodziły. Do Piekła.