91

Latest post of the previous page:

Słyszałem o przypadkach, gdzie wydawnictwa podpisywały umowy z debiutantami i w końcu nie wydawały tych książek, gdyż maszynopisy, na które podpisali umowy, po głębszym się z nimi zapoznaniu, okazały się niesamowitymi gniotami, wypocinami pożal się Boże autorów. Ci dobijali się do wydawnictw, z pytaniami co się dzieje z ich książką, nie mogąc się już doczekać wydania, uważając się przy tym za nie wiadomo już jakiego autora. W światku wydawniczym takich ludzi się nazywa "Hemingwayami" i są tematem żartów podczas spotkań biznesowych.
Rzeczywiście to bardzo zabawny i wyśmienity temat do żartów. To po co podpisywali umowę i zawracali komuś "gitarę"? I jeszcze nie stać ich nawet na to, żeby napisać, że się rozmyślili. A głupi autor myśli, że jak podpisał umowę, to coś to znaczy. Cóż za naiwniak. Och, jakże to, doprawdy, zabawne. Cha, cha, cha.

92
Hamsahamsa pisze:Słyszałem o przypadkach, gdzie wydawnictwa podpisywały umowy z debiutantami i w końcu nie wydawały tych książek, gdyż maszynopisy, na które podpisali umowy, po głębszym się z nimi zapoznaniu, okazały się niesamowitymi gniotami, wypocinami pożal się Boże autorów.
To świadczy o braku profesjonalizmu takiego wydawnictwa. Albo pracują tam niekompetentni ludzie, albo sito redakcyjne ma zbyt wielkie oczka.
Hamsahamsa pisze:Ci dobijali się do wydawnictw, z pytaniami co się dzieje z ich książką, nie mogąc się już doczekać wydania, uważając się przy tym za nie wiadomo już jakiego autora. W światku wydawniczym takich ludzi się nazywa "Hemingwayami" i są tematem żartów podczas spotkań biznesowych.
Jakoś pracownicy wydawnictw musieli ratować swój utracony byznesowy wyzerunek. To tylko kolejne potwierdzenie braku profesjonalizmu. Gdyby było inaczej, to po prostu odkręciliby sprawę i przyznali się do błędu (bo podpisanie umowy było błędem).

Wina leży tylko po stronie wydawnictwa.
Leniwiec Literacki
Hikikomori

93
Pan wesoły najwyraźniej pozostaje na forum - przywitał się... w cudzym topiku.

Fakt, strasznie śmieszne, że człowiek myśli, że podpisana umowa cokolwiek znaczy i do czegoś - o zgrozo! - zobowiązuje.
"Istnieje na świecie parę rzeczy ważniejszych niż pokój, a jedną z nich jest godne człowieczeństwo. Koncepcja, że ludzkość miałaby zrezygnować z wojen wyłącznie ze strachu, to poniżenie ludzkiej godności, zwłaszcza gdy w grę wchodzi strach przed czymś tak banalnym jak technika, którą ludzie sami przecież wymyślili" (Chesterton)

94
A tak na początek ostrzeżenie za atak na uczestników dyskusji,
Ooo... widzę, że włożyłem kij w mrowisko. Przepraszam, trochę mnie poniosło i może się nieco zagalopowałem. Ale gdy widzę tego typu wpisy, poprostu krew mnie zalewa, gdyż naprawdę darzę wydawców szacunkiem za to, że decydyją się poświęcać swój czas i ryzykować pieniądze na wydanie tekstu polskiego autora. A taki delikwent ma to, mogłoby się wydawać głęboko w d...., wypowiadając się o swoim przyszłym wydawcy w sposób jaki zaprezentował SVJ.

Bardzo mnie intryguje, jakie wydawnictwo reprezentuje (reprezentował?) nasz nowy forumowy znajomy
Nazwy wydawnictwa, w którym pracowałem nie będę zdradzał, co by nie robić kryptoreklamy. Jednakże wydawnictwo jedne z większych na rynku Polskim.

anbe pisze:
Słyszałem o przypadkach, gdzie wydawnictwa podpisywały umowy z debiutantami i w końcu nie wydawały tych książek, gdyż maszynopisy, na które podpisali umowy, po głębszym się z nimi zapoznaniu, okazały się niesamowitymi gniotami, wypocinami pożal się Boże autorów. Ci dobijali się do wydawnictw, z pytaniami co się dzieje z ich książką, nie mogąc się już doczekać wydania, uważając się przy tym za nie wiadomo już jakiego autora. W światku wydawniczym takich ludzi się nazywa "Hemingwayami" i są tematem żartów podczas spotkań biznesowych.
Rzeczywiście to bardzo zabawny i wyśmienity temat do żartów. To po co podpisywali umowę i zawracali komuś "gitarę"? I jeszcze nie stać ich nawet na to, żeby napisać, że się rozmyślili. A głupi autor myśli, że jak podpisał umowę, to coś to znaczy. Cóż za naiwniak. Och, jakże to, doprawdy, zabawne. Cha, cha, cha.
Hmmm, pojęcia nie mam. Wydawnictwo, w którym pracowałem raczej nie praktykowało tego typu działań. Przynajmniej mi nic na ten temat nie było wiadomo. I nie mówię, że Bullet Books tak zrobiło. To było takie moje złośliwe gdybanie, przez to, żem człowiek o porywczym usposobieniu... poniosło mnie. Jestem daleki od tego, aby kogoś oczerniać, a już na pewno nie zapoznawszy się z sytuacją. A jeśli wyszło na to, że tak pomyśleliście, to przepraszam wydawcę Bullet Books - nie to było moim zamiarem.
Jednakże przepracowawszy 8 lat w branży, wiele się słyszało, a niektóre z opowieści są wprost nieprawdopodobne i ciężko w nie uwierzyć... ale prawdziwe.



Słuchajcie, tak każdy się żali i żali... że ten wydawca to, a tamten tamto. Czemu więc nie podejmiecie ryzyka i nie zainwestujecie własnych pieniędzy w wydanie książki? Jak coś pójdzie nie tak, to będziecie mieli pretensję tylko do samych siebie.
Naprawdę... dziwi mnie to, że robicie koło d... komuś, kto zechciał się pochylić nad Waszym tekstem, a później podjął decyzję, że zaryzykuje wydając go. Być może mój ogląd w tej materii różni się od Waszego, ale dla mnie to nie etyczne.


Do SVJ - czy to będzie Twoja pierwsza książka? Czy może masz już jakieś doświadczenie z wydawnictwami?

95
Hamsahamsa pisze:Słuchajcie, tak każdy się żali i żali... że ten wydawca to, a tamten tamto. Czemu więc nie podejmiecie ryzyka i nie zainwestujecie własnych pieniędzy w wydanie książki? Jak coś pójdzie nie tak, to będziecie mieli pretensję tylko do samych siebie.
Bo nie ma obowiązku. I dlatego, że jeden chce pisać, a drugi - pozbawiony talentu literackiego, ale za to z zacięciem biznesowym - woli wydawać.
Hamsahamsa pisze:Naprawdę... dziwi mnie to, że robicie koło d... komuś, kto zechciał się pochylić nad Waszym tekstem, a później podjął decyzję, że zaryzykuje wydając go.
Przecież nikt nie miał o to pretensji. Dyskusja zaczęła się od zarzucenia jednemu z wydawnictw niedotrzymywania umów z autorami i takiego ich konstruowania, aby nie obligowały firmy do wydania tekstu. A to zupełnie inna rzecz. Może spróbowałbyś czytać ze zrozumieniem?
Hamsahamsa pisze:Być może mój ogląd w tej materii różni się od Waszego, ale dla mnie to nie etyczne.
Ciekawi mnie co takiego nieetycznego jest w pretensjach do wydawnictwa które nie chce zrealizować podpisanej wcześniej umowy? Toż nikt nie kazał im tego robić pod groźbą pistoletu. Podpisali bo chcieli. Nie realizując umowy, złamali wcześniejsze ustalenia. Tłumaczenie, że "po głębszym zapoznaniu" książka okazała się gniotem nie przemawia do mnie absolutnie, bo albo jest wyssane z palca, albo świadczy o bardzo niskich umiejętnościach zawodowych i inteligencji redaktora. Bo nawet przeciętny czytelnik potrafi przeważnie odróżnić książkę dobrą od kiepskiej, nie będzie co najwyżej w stanie uzasadnić swojej opinii, a to z braku aparatu pojęciowego na bazie którego mógłby oprzeć swoją analizę.
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

96
Hamsahamsa pisze:Słuchajcie, tak każdy się żali i żali... że ten wydawca to, a tamten tamto. Czemu więc nie podejmiecie ryzyka i nie zainwestujecie własnych pieniędzy w wydanie książki? Jak coś pójdzie nie tak, to będziecie mieli pretensję tylko do samych siebie.
Naprawdę... dziwi mnie to, że robicie koło d... komuś, kto zechciał się pochylić nad Waszym tekstem, a później podjął decyzję, że zaryzykuje wydając go. Być może mój ogląd w tej materii różni się od Waszego, ale dla mnie to nie etyczne.
A mógłbyś rozwinąć myśl dlaczego jest to nieetyczne? Czy wydawca wydaje książki z potrzeby ducha dokładając do każdej małą fortunę by tylko dzieło ujrzało światło dzienne i może trzy osoby je kupiło? Nie. Wydawnictwo działa z chęci zysku. Śmieją się że podpisali umowę i nie wydali? Jakby w Polsce istniała wyższa kultura prawna to płacili by za to odszkodowania bo mamy prawo, które na to pozwala.

Czytając wstawiane tutaj umowy z wydawnictwami (w szczególności debiutantów) dochodzę do wniosku, że podpisanie takiej umowy to taka gra gdzie wydawca daje umowę i patrzy ile kruczków prawnych rozszyfruje autor. Natomiast umowa skonstruowana jest tak (często mocno naginając przepisy lub całkowicie je łamiąc) aby autor w przypadku gdyby jego książka została następnym Harrym Potterem zarobił tyle ile dostanie w zaliczce i pierwszym niskim nakładzie, a późniejszy zysk ze wznowień i innej działalności szedł już tylko na konto wydawcy.

Więc nadal dziwi cię to że ktoś narzeka?
Wszechnica Szermiercza Zaprasza!!!

Pióro mocniejsze jest od miecza. Szczególnie pióro szabli.
:ulan:

97
Gdyby pan Hamsamhamsa stosował własną logikę, to nie powinien domagać się wypełnienia umów/słowa/zobowiązań od NIKOGO - od hydraulika czy sprzedawcy bajgli po wydawnictwa, elektrociepłownię czy dostawcę internetu.

Innymi słowy, nie rozumiem dlaczego ma pan żal do ludzi o to, że nie chcą być potulnymi frajerami i mają czelność domagać się tego, co im się należy.
"Istnieje na świecie parę rzeczy ważniejszych niż pokój, a jedną z nich jest godne człowieczeństwo. Koncepcja, że ludzkość miałaby zrezygnować z wojen wyłącznie ze strachu, to poniżenie ludzkiej godności, zwłaszcza gdy w grę wchodzi strach przed czymś tak banalnym jak technika, którą ludzie sami przecież wymyślili" (Chesterton)

98
Ja też tu czegoś nie rozumiem.

Pisarze powinni być wdzięczni za to, że wydawnictwa łaskawie ich opublikują? No normalnie nic, tylko bić czołem o posadzkę.
W światku wydawniczym takich ludzi się nazywa "Hemingwayami" i są tematem żartów podczas spotkań biznesowych.
To mi się podobało. Wyobraziłem sobie momentalnie pomieszczenie zadymione cygarami i parę siedzących przy pokerowym stole, ożłopanych grubasów:
- Ty, ty. Słuchaj tego: Dzwoni dziś do mnie jeden pisarz. Hue hue. I on się, wyobraź sobie, pyta, kiedy wydamy jego wypociny. Wyobrażasz sobie? Hue hue. Potem jeszcze z pięć razy dzwonił... Dam znać jutro Heńkowi, coby go u siebie nie wydawali. Koleś jest jak pryszcz na dupie. No nie pozbędziesz się jak już się przyczepi.
www.huble.pl - planszówki w klimacie zen!

99
Hamsahamsa pisze: poprostu krew mnie zalewa, gdyż naprawdę darzę wydawców szacunkiem za to, że decydyją się poświęcać swój czas i ryzykować pieniądze na wydanie tekstu polskiego autora. A taki delikwent ma to, mogłoby się wydawać głęboko w d...., wypowiadając się o swoim przyszłym wydawcy
Hamsahamsa pisze:Naprawdę... dziwi mnie to, że robicie koło d... komuś, kto zechciał się pochylić nad Waszym tekstem, a później podjął decyzję, że zaryzykuje wydając go. Być może mój ogląd w tej materii różni się od Waszego, ale dla mnie to nie etyczne.
Kurczę, jestem przed książkowym debiutem, jestem z Polski... wychodzi na to, że muszę kupić zgrzebny worek i przybrana w niego, z tekstem w dłoni, na kolanach, udać się w pielgrzymkę do wydawnictwa, a następnie pukać do drzwi, jak Jurand stać ileś-tam-czasu, aż mi otworzą, a później pięknie błagać, żeby zechcieli mój tekst wziąć, pochylić się nad nim, jeszcze - o zgrozo! - zaryzykować i wydać! A jak mnie później oszukają w jakikolwiek sposób, to milczeć i tylko cichutko dziękować losowi, że mimo wszystko - wydali.

Rzecz w tym, że nikt nikogo nie przymusza do bycia wydawcą, do przyjęcia tego, a nie innego tekstu, i śmiem nawet twierdzić, że wydawnictwa czerpią zysk ze swojej działalności i nikt sobie od ust nie odejmuje, ani nie wygrzebuje ostatnich drobniaków z kieszeni, żeby swoje wydawnictwo za wszelką cenę utrzymać i umożliwić mu dalsze wypełnianie jego światłej misji.

Tylko jest tak jak pisze Kamiko. Wydawnictwo, które robi autorów w balona jest jak hydraulik, który źle naprawi rury. I zapewne nikt, komu woda z kanalizacji leci na łeb, nie będzie się cieszył z tego, że ten hydraulik zechciał pochylić się nad jego rurami i zaryzykować próbę ich naprawienia...
jestem zabawna i mam pieski

100
Hmm, coś chyba się nie doczekamy ciętej riposty ;)
"Istnieje na świecie parę rzeczy ważniejszych niż pokój, a jedną z nich jest godne człowieczeństwo. Koncepcja, że ludzkość miałaby zrezygnować z wojen wyłącznie ze strachu, to poniżenie ludzkiej godności, zwłaszcza gdy w grę wchodzi strach przed czymś tak banalnym jak technika, którą ludzie sami przecież wymyślili" (Chesterton)

101
Hamsahamsa pisze:
A tak na początek ostrzeżenie za atak na uczestników dyskusji,
Ooo... widzę, że włożyłem kij w mrowisko. Przepraszam, trochę mnie poniosło i może się nieco zagalopowałem. Ale gdy widzę tego typu wpisy, poprostu krew mnie zalewa, gdyż naprawdę darzę wydawców szacunkiem za to, że decydyją się poświęcać swój czas i ryzykować pieniądze na wydanie tekstu polskiego autora. A taki delikwent ma to, mogłoby się wydawać głęboko w d...., wypowiadając się o swoim przyszłym wydawcy w sposób jaki zaprezentował SVJ.

A takie małe pytanko do tak doświadczonego kolegi ... A czy przypadkiem wydawnictwo wydając książkę jakiegokolwiek autora, którego uważa takie wydawnictwo, nawet marne, biorąc pod uwagę jak u nich wygląda weryfikacja, za przypadek uzyskania dochodu to nie przypadkiem robi to z chęci zysku czy może działa na rynku po to, by robić wszystkim marnym pisarzynom - to jest większości nam tutaj zgromadzonym - przyjemność, bo są altruistami?

Bo mnie się wydaje szanowny kolego, że trochę przesadziłeś. I pomimo tego, że możemy się nie zgadzać z wieloma tutaj wypowiedziami, to jest taka niepisana zasada nie obrażamy nikogo. A wydaje mi się żeś trochę przesadził i utraciłeś kontrolę nad rozsądkiem i twoje przemyślenia są oderwane od rozsądku i rzeczywistości.

A należy pamiętać, że jest wiele nieprofesjonalnych wydawnictw tak samo jak wielu słabych pisarzy...
http://www.facebook.com/dariusz.dolinski
http://www.facebook.com/pages/Darkar-Po ... ts&fref=ts

102
Witam,

Wydawnictwa.
Jak w każdym środowisku, tak i tu są wśród nich są dobre i złe, uczciwe i wprost przeciwnie.
Generalizacja czy to w ocenianiu pisarzy, czy wydawnictw sensu nie ma, a do generalizacji powyższa dyskusja zmierza.
Wydawnictwo nie robi żadnej łaski Autorowi że przyjrzy się jego dziełu, wszak to ma być coś co zapewni mu (wydawnictwu, nie dziełu) przyszły, potencjalny zysk.
Jest to praca tych ludzi, podobna każdej innej. Dostają pensję, co pozwala wymagać od nich tego samego co od przedstawiciela każdego innego zawodu, z grabarzem włącznie.
Często jednak winni są także Autorzy, którzy mimo tego iż znają obiegową opinię o danym wydawnictwie, decydują się jednak na współpracę (bo często "poważne" wydawnictwa nie są zainteresowane, więc lepiej spróbować wydać tu niż nigdzie) , roniąc potem łzy nad swą lekkomyślnością.
Przypomina to zabiegi kobiety, która choć wie że mąż jest impotentem, to organizuje zmysłowy wieczór, bo a nuż dziś akurat okaże się mąż ów zrywnym ogierem.

Pozdrawiam,

Godhand
"Każdy jest sumą swoich blizn" Matthew Woodring Stover

Always cheat; always win. If you walk away, it was a fair fight. The only unfair fight is the one you lose.

Prószyński

103
Przeczytawszy niektóre z waszych wypowiedzi, postanowiłam podzielić się historią (lub może raczej historyjką), jaka przytrafiła mi się zaraz po świętach. Jako że zdążyłam już usunąć treści mej krótkiej, mailowej korespondencji z redaktorem działu fantastyki wydawnictwa Prószyński i S-ka, wszelkie wyróżnione kursywą wypowiedzi przytaczam z pamięci.

Jakieś dwa, trzy dni po świętach otrzymałam maila zwrotnego od pana redaktora:
Zapoznałem się z Pani propozycją wydawniczą i, niestety, nie zdecyduję się jej zakupić.
Ta część jest jak najbardziej w porządku (pomijając fakt, iż słowo zakupić, mimo że zapewne trafne i adekwatne, brzmi okropnie brutalnie, nie sądzicie?). Jak to mówią, pierwsze koty za płoty; nie ukrywajmy, kto by oczekiwał cudów? Jednakze list miał ciąg dalszy:
Jest to kolejna powieść o groźnej nieśmiertelnej, opowiadajaca o poszukiwaniu magicznej księgi - dostajemy takich setki.

I tu zaczynają się schody. Pan redaktor zapewne pragnął popisać się elokwencją i niedelikatnie zasugerować zmiany fabularne, jednakowoż nie do końca mu się to udało. Dlaczego? Mail zawiera tylko dwie stricte prawdziwe informacje. Po pierwsze: z pewnością dostają setki propozycji. Naprawdę. Po drugie: Amara jest groźna. Bywa. Od czasu do czasu.
Co z tego wynika? Wysiłek pana redaktora ograniczył się do otworzenia pliku konpektu i przeczytania pierwszego zdania. Dokładnie pierwszego zdania, a i to bez zrozumienia, jak się za chwilę okaże.

W mailu zwrotnym grzecznie podziękowałam panu redaktorowi za poświęcony czas oraz odpowiedź na moją propozycję. Zasugerowałam jednakże, że skoro pokusił się o tę jakże fachową krytykę, powinien się lepiej przygotować. Amara nie jest nieśmiertelna. Wątek poszukiwań owszem, istnieje, jednakże jawi się wyłącznie w pierwszym tomie trylogii (na przestrzeni której wcale nie okazuje się najważniejszym), toteż stwierdzenie, iż powieść dotyczy wyłącznie tego, jest jak mówienie, że dzieło Tolkiena opowiada o elfach - dużym niedopowiedzeniem (nie wspominając o tym, że określenie magiczna księga, którego raczył użyć pan redaktor, nasuwa na myśl kiczowaty, starożytny artefakt rodem z gier, pozwalajacy bohaterom formować kule ognia i miotać błyskawice...)

Odpisał, a jakże. Na potwierdzenie swoich poglądów zacytował dokładnie pierwsze zdanie z nadesłanego mu streszczenia (i to ogólnikowego, poprzedzajacego dokładny konspekt), w którym nadmieniłam o wiecznej młodości mojej bohaterki. Ach, jak ja kocham ludzi, którzy pozjadali wszystkie rozumy świata! :-)

Hm, cóż, gdyby pan redaktor pokusił się o włożenie odrobiny więcej wysiłku, z pewnością dotarłby w swych staraniach do fragmentu streszczenia wyjaśniającego zasadniczą różnicę pomiędzy wieczną młodością a nieśmiertelnością. Ponieważ jednak tego nie uczynił, w odpowiedzi zwrotnej zacytowałam stosowny fragment. W dużym uproszczeniu i uogólnieniu brzmiał on następująco:
A wyjaśnia B, że jej pojęcie nieśmiertelności jest błędne. B objaśnia różnicę pomiędzy nieśmiertelnością a wieczną młodość. A i B sporządzają pakt, w wyniku którego A otrzymuje wieczną młodość.

Co zrozumiał pan redaktor?
Z tego wszystkiego wynika tylko tyle, że to ja użyłam frazy wieczna młodość w niewłaściwym znaczeniu. (?!) Zaś przytoczony fragment, ten z "pojęciem nieśmiertelności", również wskazuje na nieśmiertelność, tylko w nieco innym wydaniu. (???!!!)
Pojmujecie coś z tego?

Ponieważ lubię doprowadzać sprawy do końca i rozjaśniać mroki cudzej niewiedzy, odpowiedziałam panu redaktorowi do bólu dokładną, łopatologiczną wręcz charakterystyką obu stanów. Pisałam to 15 minut. Nie miał szans tego obejść.
W mailu zwrotnym otrzymałam informację, że pan redaktor nie stara się mi niczego udowodnić - w końcu to moja powieść i lepiej wiem, na jakich zasadach ją sporządziłam. Według mnie było to powodowane brakiem argumentów oddanie pola walki.

Dyskusja chyliła się ku końcowi: sporządziłam maila, w którym jeszcze raz podziękowałam za poświęcony czas, życzyłam pomyślnego rozwoju wydawnictwa, itp. W zamian otrzymałam (obłudne zapewne) życzenia powodzenia u innych wydawnictw... oraz bardzo jednoznaczną sugestię:
Zdarzało się, że książki odrzucone przeze mnie ukazywały się w innych wydawnictwach. Bez większych sukcesów jednak.
Auć, ostro... Sądzicie, że powinnam się ową wróżbą przejmować?

Zapewne wielu z was (w szczególności zawodowych pisarzy, obecnych na forum) uważa moją polemikę z panem redaktorem jeżeli nie za jawnie imeprtynencką, to przynajmniej całkowicie zbędną. Powiem szczerze: gdyby ograniczył swój pierwszy list do nie jestem zainteresowany, nie byłoby tematu. On jednak postanowił postawić stopę na polu walki, nie rozeznawszy sie przedtem w terenie. Efekt widnieje powyżej.

Cóż, debiutantom - zwłaszcza w dziedzinie fantastyki - odradzam słanie tekstów do Prószyńskiego (chyba że pierwszym zdaniem streszczenia uda się wam podbić serce pana redaktora). Ja jednak jestem przekonana, że nigdy więcej żadnego swojego tekstu im nie wyślę. Powiedzcie mi, jak można poważnie traktować ludzi, którzy mają takie podejście do swojej pracy?

Nie twierdzę, że przeszłam obok całej sytuacji obojętnie - przykrość sprawiło mi nie odrzucenie mojego tekstu, tylko lekceważace podejście do niego. Humorek poprawiła mi znacznie Czarna Lista pana Pilipiuka, na której widnieje nazwa Prószyński i S-ka :-) Zwłaszcza trudna współpraca z redaktorem dała mi dużo do myślenia.

Panie Pilipiuk, jeśli miał pan do czynienia z tym samym redaktorem, nie dziwię się, że wybrał pan Fabrykę.
Konto nieaktywne. Proszę o nieprzysyłanie prywatnych wiadomości.

104
LadyAmara pisze:Zapewne wielu z was (w szczególności zawodowych pisarzy, obecnych na forum) uważa moją polemikę z panem redaktorem jeżeli nie za jawnie imeprtynencką, to przynajmniej całkowicie zbędną.
Ja przyznam, że uważam za zbędną. Co do ewentualnej impertynencji się nie wypowiadam, bo jestem źle wychowana i nie odróżniam impertynencji od savoir vivre'u. :)

Natomiast w kwestii zbędności: mnie poszukiwanie wydawcy przypomina randkę w ciemno. Przychodzę na taką randkę, a wydawca mi mówi, że mu się nie podobam. I po jakiego grzyba mam pytać: dlaczego? Nie podobam się, to nie - widać nie jesteśmy sobie przeznaczeni. To niepotrzebna strata czasu i energii - tłumaczyć mu, że oczy mam szmaragdowe, a nie zgniłozielone, jak raczył je określić. Wolę poszukać kogoś, komu się odcień moich oczu spodoba taki, jaki jest (i liczę na to, że zaproponuje mi odpowiedni makijaż).

Tego kwiata (wydawniczego) jest pół świata. Trzeba sobie znaleźć takiego, w którego typie jesteśmy, zamiast próbować przekonywać do siebie na siłę kogoś, kto ma wyraźnie inny typ. Nie będę przekonywać wielbiciela blondynek, że jestem blondynką, tylko ciemną (taką ciemną, że aż wygląda na brunetkę). Bo i po co? Trzeba szukać wielbiciela brunetek po prostu. ;)
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

105
Ech, ja nie zapomnę, jak kiedyś jeden z periodyków internetowych odesłał mi recenzję, w którym stwierdzono, że moje opowiadanie "jest zbyt podobne do opowiadań o Wiedźminie". Przyznam szczerze, zgłupiałam, bo jakkolwiek nie mam w zwyczaju pluć się o krytykę, do dziś nie wiem, o co wtedy chodziło. Tym bardziej, że mój tekst był postapokalipsą, a fabuła obracała się wokół walk wojska cyborgów z prastarą rodziną wampirów o_o
Zdarzało się, że książki odrzucone przeze mnie ukazywały się w innych wydawnictwach. Bez większych sukcesów jednak.
Auć, ostro... Sądzicie, że powinnam się ową wróżbą przejmować?
Prószyński jako monopolista na książki, które odnoszą sukces?
jestem zabawna i mam pieski

Re: Prószyński

106
LadyAmara pisze:Przeczytawszy niektóre z waszych wypowiedzi, postanowiłam podzielić się historią (lub może raczej historyjką), jaka przytrafiła mi się zaraz po świętach.
Nihil novi sub sole :) Tak to zazwyczaj jest. Dobrze, jeśli tekst nie powędruje od razu do kosza. Bez czytania. Tzn. w przypadku debiutatnta. Inna sprawa, że aby wyrobić sobie wstępnie zdanie na temat powieści, wystarczy przeczytać kilka pierwszych stron. Czytanie do konca gniotów byłoby masochizmem. Z drugiej strony jeśli książka jest dobra, widać to niemal od razu: styl, słownictwo, sposób prowadzenia dialogów/ opisów/ fabuły... I wtedy czyta się dalej i rozpatruje ją na głębszym poziomie: pomysłu, spójności wątków itp. Pokaż fragment komuś kto zna się na pisaniu i po potwierdzeniu jakości, ślij do kolejnych wydawnictw, choćby FS.
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

Wróć do „Wydawnictwa”