103
autor: LadyAmara
Szkolny pisarzyna
Przeczytawszy niektóre z waszych wypowiedzi, postanowiłam podzielić się historią (lub może raczej historyjką), jaka przytrafiła mi się zaraz po świętach. Jako że zdążyłam już usunąć treści mej krótkiej, mailowej korespondencji z redaktorem działu fantastyki wydawnictwa Prószyński i S-ka, wszelkie wyróżnione kursywą wypowiedzi przytaczam z pamięci.
Jakieś dwa, trzy dni po świętach otrzymałam maila zwrotnego od pana redaktora:
Zapoznałem się z Pani propozycją wydawniczą i, niestety, nie zdecyduję się jej zakupić.
Ta część jest jak najbardziej w porządku (pomijając fakt, iż słowo zakupić, mimo że zapewne trafne i adekwatne, brzmi okropnie brutalnie, nie sądzicie?). Jak to mówią, pierwsze koty za płoty; nie ukrywajmy, kto by oczekiwał cudów? Jednakze list miał ciąg dalszy:
Jest to kolejna powieść o groźnej nieśmiertelnej, opowiadajaca o poszukiwaniu magicznej księgi - dostajemy takich setki.
I tu zaczynają się schody. Pan redaktor zapewne pragnął popisać się elokwencją i niedelikatnie zasugerować zmiany fabularne, jednakowoż nie do końca mu się to udało. Dlaczego? Mail zawiera tylko dwie stricte prawdziwe informacje. Po pierwsze: z pewnością dostają setki propozycji. Naprawdę. Po drugie: Amara jest groźna. Bywa. Od czasu do czasu.
Co z tego wynika? Wysiłek pana redaktora ograniczył się do otworzenia pliku konpektu i przeczytania pierwszego zdania. Dokładnie pierwszego zdania, a i to bez zrozumienia, jak się za chwilę okaże.
W mailu zwrotnym grzecznie podziękowałam panu redaktorowi za poświęcony czas oraz odpowiedź na moją propozycję. Zasugerowałam jednakże, że skoro pokusił się o tę jakże fachową krytykę, powinien się lepiej przygotować. Amara nie jest nieśmiertelna. Wątek poszukiwań owszem, istnieje, jednakże jawi się wyłącznie w pierwszym tomie trylogii (na przestrzeni której wcale nie okazuje się najważniejszym), toteż stwierdzenie, iż powieść dotyczy wyłącznie tego, jest jak mówienie, że dzieło Tolkiena opowiada o elfach - dużym niedopowiedzeniem (nie wspominając o tym, że określenie magiczna księga, którego raczył użyć pan redaktor, nasuwa na myśl kiczowaty, starożytny artefakt rodem z gier, pozwalajacy bohaterom formować kule ognia i miotać błyskawice...)
Odpisał, a jakże. Na potwierdzenie swoich poglądów zacytował dokładnie pierwsze zdanie z nadesłanego mu streszczenia (i to ogólnikowego, poprzedzajacego dokładny konspekt), w którym nadmieniłam o wiecznej młodości mojej bohaterki. Ach, jak ja kocham ludzi, którzy pozjadali wszystkie rozumy świata! :-)
Hm, cóż, gdyby pan redaktor pokusił się o włożenie odrobiny więcej wysiłku, z pewnością dotarłby w swych staraniach do fragmentu streszczenia wyjaśniającego zasadniczą różnicę pomiędzy wieczną młodością a nieśmiertelnością. Ponieważ jednak tego nie uczynił, w odpowiedzi zwrotnej zacytowałam stosowny fragment. W dużym uproszczeniu i uogólnieniu brzmiał on następująco:
A wyjaśnia B, że jej pojęcie nieśmiertelności jest błędne. B objaśnia różnicę pomiędzy nieśmiertelnością a wieczną młodość. A i B sporządzają pakt, w wyniku którego A otrzymuje wieczną młodość.
Co zrozumiał pan redaktor?
Z tego wszystkiego wynika tylko tyle, że to ja użyłam frazy wieczna młodość w niewłaściwym znaczeniu. (?!) Zaś przytoczony fragment, ten z "pojęciem nieśmiertelności", również wskazuje na nieśmiertelność, tylko w nieco innym wydaniu. (???!!!)
Pojmujecie coś z tego?
Ponieważ lubię doprowadzać sprawy do końca i rozjaśniać mroki cudzej niewiedzy, odpowiedziałam panu redaktorowi do bólu dokładną, łopatologiczną wręcz charakterystyką obu stanów. Pisałam to 15 minut. Nie miał szans tego obejść.
W mailu zwrotnym otrzymałam informację, że pan redaktor nie stara się mi niczego udowodnić - w końcu to moja powieść i lepiej wiem, na jakich zasadach ją sporządziłam. Według mnie było to powodowane brakiem argumentów oddanie pola walki.
Dyskusja chyliła się ku końcowi: sporządziłam maila, w którym jeszcze raz podziękowałam za poświęcony czas, życzyłam pomyślnego rozwoju wydawnictwa, itp. W zamian otrzymałam (obłudne zapewne) życzenia powodzenia u innych wydawnictw... oraz bardzo jednoznaczną sugestię:
Zdarzało się, że książki odrzucone przeze mnie ukazywały się w innych wydawnictwach. Bez większych sukcesów jednak.
Auć, ostro... Sądzicie, że powinnam się ową wróżbą przejmować?
Zapewne wielu z was (w szczególności zawodowych pisarzy, obecnych na forum) uważa moją polemikę z panem redaktorem jeżeli nie za jawnie imeprtynencką, to przynajmniej całkowicie zbędną. Powiem szczerze: gdyby ograniczył swój pierwszy list do nie jestem zainteresowany, nie byłoby tematu. On jednak postanowił postawić stopę na polu walki, nie rozeznawszy sie przedtem w terenie. Efekt widnieje powyżej.
Cóż, debiutantom - zwłaszcza w dziedzinie fantastyki - odradzam słanie tekstów do Prószyńskiego (chyba że pierwszym zdaniem streszczenia uda się wam podbić serce pana redaktora). Ja jednak jestem przekonana, że nigdy więcej żadnego swojego tekstu im nie wyślę. Powiedzcie mi, jak można poważnie traktować ludzi, którzy mają takie podejście do swojej pracy?
Nie twierdzę, że przeszłam obok całej sytuacji obojętnie - przykrość sprawiło mi nie odrzucenie mojego tekstu, tylko lekceważace podejście do niego. Humorek poprawiła mi znacznie Czarna Lista pana Pilipiuka, na której widnieje nazwa Prószyński i S-ka :-) Zwłaszcza trudna współpraca z redaktorem dała mi dużo do myślenia.
Panie Pilipiuk, jeśli miał pan do czynienia z tym samym redaktorem, nie dziwię się, że wybrał pan Fabrykę.
Konto nieaktywne. Proszę o nieprzysyłanie prywatnych wiadomości.