Prolog
Wraz z pojawianiem się kolejnych zmarszczek na twarzy Małgorzaty Lindberg gasła powoli sława niegdyś wielkiej filmowej aktorki. Ku jej rozpaczy nazwisko „Lindberg” coraz rzadziej pojawiało się w gazetach, a nawet tych szmatławych internetowych portalach plotkarskich, którymi jeszcze niedawno tak bardzo gardziła. Nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek to powie, ale naprawdę tęskniła za czasami, kiedy jej twarz nie schodziła z pierwszych stron gazet i choć sama nie umiała się do tego przyznać – było to już dobre parę lat temu.
Na szczęście miała kogo obwiniać za swoje niepowodzenia – jej wierny agent, czasem szofer, a podczas cichych dni w małżeństwie nawet i kochanek Andrzej Tkacz pokornie znosił wszystkie dotkliwe docinki i humory podupadającej gwiazdy.
- Nie pal tyle, Małgorzato, wiesz jak to koszmarnie działa na cerę – powiedział, nie odrywając wzroku od wyboistej drogi, po której z lekkim trudem sunęło wysłużone audi.
Lindberg zamiast posłusznie wyrzucić niedopałek za okno, strzepnęła tylko nonszalancko popiół z papierosa. Przyjrzała się w lusterku swojej czterdziestojednoletniej twarzy, jakby spodziewała się dostrzec kolejne oznaki starzenia. Uśmiechnęła się z zadowoleniem do swojego odbicia, a jej duże, różowe usta wyciągnęły się w łuk, ukazując rząd równych, wybielonych zębów. Kości policzkowe (które notabene Małgorzata poprawiła sobie trzy lata temu) nadal wyglądały zachwycająco, a te drobne zmarszczki wokół ciemnoniebieskich, hipnotyzujących oczu tylko dodawały jej uroku. Kobieta zachwycała się w myślach swoim nowym gładkim czołem – wstrzyknięto jej dokładnie tyle botoksu, by odjąć kilka lat, a przy tym nie na tyle, by zupełnie uniemożliwić wyrażanie emocji.
- Dym konserwuje – rzuciła do Andrzeja, zaciągając się po raz kolejny.
Denerwowała się castingiem. Powtarzała w myślach krótkie przemówienie, które przygotowała sobie specjalnie na tę okazję. Reżysera filmu znała od lat, grywała u niego wielokrotnie, ale od czasu pewnego głośnego skandalu musiała wycofać się na jakiś czas z życia publicznego, więc ich kontakty nieco się rozluźniły. Kiedyś nie musiałaby się poniżać, konkurując z setką niedoświadczonych i o wiele brzydszych od niej aktoreczek, ale niestety czasy się zmieniły.
W showbiznesie nie ma miejsca na przyjaźnie, jeśli więc Marek chciał zrobić dobry film, musiał przede wszystkim dobrze dobrać aktorów. A Małgorzata za wszelką cenę chciała udowodnić, że jej wiek nie ma znaczenia i naprawdę da sobie radę z odegraniem roli trzydziestoletniej bizneswoman u progu kariery.
Dziura, w której odbywał się casting, miała dość trudną do zapamiętania nazwę, ale Lindberg sądziła, że o wiele ważniejsze jest zapamiętanie najważniejszych szczegółów ze scenariusza. Od razu upatrzyła sobie pierwszoplanową rolę Jowity, która po pokonaniu wielu życiowych zakrętów, odnajduje wreszcie spokój u boku ukochanego mężczyzny, a przy tym zaczyna spełniać się zawodowo po wielu latach niepowodzeń. Małgorzata odnajdywała wiele podobieństw między sobą a Jowitą i od tego faktu właśnie zamierzała rozpocząć swoją krótką mowę.
- To rola stworzona dla mnie! – miała zamiar przekonywać, starając się przy tym brzmieć świeżo i nie dać po sobie poznać, że te zdania układała w głowie tygodniami. – Wiem dokładnie, co znaczy podnieść się po wielkim upadku i wrócić do gry z podniesionym czołem… Wiem, czym jest prawdziwa miłość i jakie przeciwności musi pokonać, by trwać całe życie! Nikt nie zagra tego lepiej ode mnie, ponieważ ja mam tę jedną przewagę nad moimi rywalkami… Ja w ogóle nie będę musiała grać. Ja to po prostu czuję.
Na koniec miała zamiar przytknąć dłoń do serca, przymykając skromnie oczy. Nie wyobrażała sobie innego biegu wydarzeń. Już wkrótce jej twarz znów pojawi się na billboardach, okładkach gazet i relacjach z bankietów. Wszyscy będą mówili o Małgorzacie Lindberg.
- Nie możesz trochę przyspieszyć? – zapytała niecierpliwie. Była umówiona z Markiem dopiero na pierwszą, ale chciała się jeszcze odświeżyć i dopracować makijaż.
Andrzej spojrzał posępnie na prędkościomierz. Jego stare audi ledwo ciągnęło, ale na samą myśl, że miałby zignorować sugestię Małgorzaty, na czole mężczyzny pojawiły się krople potu, sięgające niemalże sporej łysiny na czubku głowy. Nawet okulary zsuwały mu się nieposłusznie z nosa.
- Będziemy na czas, nie martw się. Zdążysz się przygotować, a potem pójdziesz spokojnie na spotkanie z Markiem. Tak swoją drogą, czy on wszystkie aktorki przesłuchuje podczas lunchu? To trochę niecodzienne.
Małgorzata odgarnęła z wyćwiczoną nonszalancją kosmyk ciemnokasztanowych włosów. Rozparła się wygodnie w fotelu pasażera i mruknęła:
- Oczywiście, że nie! Tym bardziej uważam, że to całe przesłuchanie to tylko formalność! Pic na wodę!
Andrzej pokiwał z zadowoleniem głową. Cieszył się i to wcale nie dlatego, że lubił Małgorzatę – o ile w ogóle dało się lubić taką apodyktyczną, podłą i złośliwą sukę. Jednak kiedyś każde z zer na jej koncie przekładało się na zyski także i dla niego.
- Z pewnością masz rację – odpowiedział mechanicznie, wrzucając lewy kierunkowskaz. Już się przyzwyczaił, by kilka razy w ciągu dnia rzucać komentarzami w rodzaju „Wyjątkowo uroczo dziś wyglądasz”, „Nie byłbym w stanie wyrazić tego lepiej” albo „Jesteś niezastąpiona”. Wtedy Małgorzata stawała się o wiele bardziej znośna, czasem prawie miła. Momentami Andrzej czuł się niczym magiczne zwierciadło w bajce o Królewnie Śnieżce – może z tą różnicą, że tamto było na tyle głupie, by zawsze mówić prawdę.
Kolejne kilka kilometrów przejechali w całkowitym milczeniu. Gdy jednak niekończące się lasy liściaste ustąpiły miejsca starym kamieniczkom i uroczym, małym sklepikom, Andrzej postanowił się wreszcie odezwać:
- Już prawie dojeżdżamy.
Małgorzata otworzyła oczy i usiadła prosto. Z twarzą zawodowego pokerzysty przyglądała się mijanym budynkom i choć gdzieś w głębi serca jej agent miał nadzieję, że być może zauroczy ją piękna architektura, to tak naprawdę dobrze wiedział, co za chwilę usłyszy.
- Czy ten Marek już do reszty ocipiał? On naprawdę ma zamiar kręcić Głos z mego serca w tej zapyziałej norze?!
- Przecież dobrze wiedziałaś, że akcja toczy się w małym miasteczku – zauważył Tkacz, choć sam wielokrotnie przyznawał w duchu, że postać ambitnej bizneswoman w takim otoczeniu jest nieco niewiarygodna.
- Ale nie na wsi! – ryknęła Lindberg tak głośno, że Andrzej na moment stracił słuch w prawym uchu.
- Marek chciał, by prócz fabuły romantyczne było także otoczenie. Spójrz tylko na ten piękny pensjonat! – krzyknął Tkacz głosem ociekającym fałszywą ekscytacją.
Małgorzata rzuciła okiem na kremowe ściany starej kamienicy. Tuż nad wejściem złote litery układały się w napis Pensjonat Klementynka. Usta Małgorzaty wymówiły bezgłośnie tę żałosną i pretensjonalną jej zdaniem nazwę, krzywiąc się przy tym tak, jakby wypluwały oślizgłą ropuchę.
Andrzej tymczasem wyciągnął z bagażnika dwie pokaźne walizki swojej podopiecznej oraz swoją wysłużoną torbę. Małgorzata wsunęła na nos okulary przeciwsłoneczne według starego przyzwyczajenia, kiedy to ledwo po wyjściu z samochodu dopadał ją tłum łowców autografów. Tym razem jednak nikt się nawet nie zatrzymał, a uwagę zwracała jedynie swoimi drogimi okularami, noszonymi w chłodny, październikowy dzień.
Nie czekając na Andrzeja, wyszła z samochodu, obciągnęła obcisłą, bordową spódnicę i krokiem pełnym gracji podążyła do Klementynki. Drzwi nie otwierały się automatycznie, co samo w sobie było już jakąś kpiną i parodią pensjonatu, ale co najgorsze – nie stał przy nich portier witający gości. Kto wnosiłby jej walizki, gdyby nie miała swojego sługusa?! Lindberg pozwoliła, by drzwi zamknęły się za nią, kompletnie zapominając o swoim towarzyszu, którego nos ucierpiał w zderzeniu z zimną szybą. Andrzej rozcierał sobie twarz, wypuściwszy z rąk swoją jedyną torbę. Na szczęście szok spowodowany uderzeniem nie ogłupił go na tyle, by spróbował choć na chwilę wypuścić z ręki walizki swojej podopiecznej.
Małgorzata oceniła wystrój pensjonatu jako skrajnie kiczowaty. Białe żyrandole z kwiecistym ornamentem, niecierpki stojące na parapetach i paprotki wiszące na ścianach… To wszystko sprawiło, że aż zatrzęsła się z obrzydzenia. Żałowała, że niestety przynajmniej jedna z jej zamszowych szpilek musi dotykać tych okropnych płytek, układających się we wzór beżowo-brązowej szachownicy. „Co za tragedia!” – pomyślała, podchodząc do młodej, uśmiechniętej dziewczyny stojącej na recepcji.
- Witam w Pensjonacie Klemetynka – zawołała dziewczyna. Miała na piersi złotą plakietkę z imieniem SARA. – W czym mogę pani pomóc?
- Poproszę klucz do mojego pokoju – odparła Małgorzata, zsuwając z nosa okulary i wkładając je chwilowo za krawędź bluzki.
- Pani nazwisko…?
Lindberg przewróciła oczami. Co za upokorzenie! Na recepcji wita ją jakaś mała smarkula, która nawet nie ma pojęcia, kto przed nią stoi! Już nie mogła się doczekać, aż poskarży się Markowi.
Ale nie, lepiej nie. Niech stary żyje sobie w błogiej nieświadomości i myśli, że wszyscy nadal ją kochają i pamiętają.
- Lindberg. Małgorzata Lindberg – powiedziała z godnością. Smarkula pewnie zaraz się opamięta i zacznie ją przepraszać, słysząc to sławne nazwisko.
Jednak na Sarze nie zrobiło ono najmniejszego wrażenia. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, ukazując rząd prostych, ale domagających się wybielenia zębów („No, ale jej można wybaczyć – pomyślała łaskawie Lindberg. – Jest w końcu tylko zwykłą śmiertelniczką”), po czym zapytała:
- A mogę prosić pani dowód albo jakikolwiek inny dokument ze zdjęciem?
- To jakiś chory żart, prawda? – wycedziła Małgorzata przez zęby, na co Sara zaśmiała się tylko nerwowo.
- Nie rozumiem… Co pani ma na myśli?
- Czy ty zdajesz sobie w ogóle sprawę, z KIM rozmawiasz?!
Dziewczyna odgarnęła z twarzy kosmyk bardzo jasnych, niemalże białych włosów, a jej oczy wytrzeszczyły się ze zdenerwowania.
- Z Małgorzatą Lindberg, prawda?
- Oczywiście, że tak, ty mała gówniaro, ale czy ty w ogóle wiesz, kim jestem?! – krzyknęła Małgorzata, chwytając dziewczynę za kołnierz koszuli. Plakietka z imieniem wbijała jej się przy tym w kciuk.
Za jej plecami rozległy się nerwowe szepty, ale nie dbała o to.
- To Marek ci kazał, tak? Stary kawalarz! – zaśmiała się nagle, klepiąc Sarę po ramieniu. – Prawie się nabrałam! Byłaby z ciebie niezła aktoreczka, kochaniutka!
Jednak jeden rzut oka na Sarę wystarczył, by domyślić się, że dziewczyna nie brała udziału w żadnej grze, a na domiar złego, ona nawet nie ma pojęcia, o jakim Marku mowa. Jej ręce drżały jak u narkomana na głodzie i pewnie jeszcze kilka chwil, a Małgorzata oskarżyłaby ją o ćpanie. Taa, to by wiele wyjaśniało.
- Uspokój się, zarezerwowałem pokój na mnie – usłyszała za sobą aksamitny, męski głos. Sekundę później poczuła mocny zapach perfum Andrzeja, które zazwyczaj ją irytowały, ale tym razem zadziałały wyjątkowo kojąco. – Andrzej Tkacz – rzucił w stronę recepcjonistki, podając dowód osobisty.
- Jeden pokój?! – syknęła Małgorzata.
- Och, daj spokój, przecież to nie pierwszy raz. Zresztą, tak jest taniej.
Uszy Małgorzaty zapłonęły krwistą czerwienią. Owszem, minęły już czasy, kiedy nie musiała wcale liczyć się z pieniędzmi, ale czy ta mała cizia musi o tym wiedzieć?!
Sara wyciągnęła spod lady staroświecki klucz z podłużnym, drewnianym breloczkiem, na którym widniał numer pokoju i położyła go idealnie pomiędzy Małgorzatą a Andrzejem. Lindberg szybkim ruchem położyła dłoń na ręce recepcjonistki.
Dopiero na tle młodziutkiej skóry uderzyło ją to, jak bardzo jest już stara. Mogła sobie wciskać botoks, gdzie tylko się dało, robić odmładzające pasemka i używać całej masy kremów, a jednak prawda i tak wyjdzie na jaw… Dotykając delikatnej, alabastrowej skóry i patrząc na swoją czterdziestojednoletnią łapę, poczuła tak silną nienawiść do Sary, że miała ochotę ją zabić.
- Obiecuję ci, że twój szef usłyszy o twojej skandalicznej niekompetencji. Jak się nazywasz, mała?!
Dziewczyna zerknęła z przerażeniem na plakietkę, jakby ze strachu zapomniała swojego nazwiska. Po kilku sekundach wymówiła wreszcie drżącymi wargami:
- Sara… Sara Hansson.
[ Dodano: Pią 28 Gru, 2012 ]
Rozdział I
Zabytkowy zegar wybijał właśnie godzinę dwunastą, kiedy Małgorzata Lindberg zaczęła zalotnie podkręcać swoje długie, ciemne rzęsy. Musiała się tego dnia prezentować olśniewająco, a już i tak czuła, że przez tę małą, niekompetentną cizię w recepcji, na policzki wypłynęły jej niezdrowe rumieńce. Andrzej krążył wokół, rozpakowując jej manatki w dwóch komodach, podczas gdy sam musiał się zadowolić położeniem swojej podróżnej torby na fotelu pod oknem.
- Rozpuszczone czy spięte? – zapytała Małgorzata, okręcając na palcu wskazującym kosmyk swoich kasztanowych włosów.
Andrzej szczerze nienawidził, gdy zadawała mu tego typu pytania. Doskonale wiedział, że ma już w głowie gotową odpowiedź i czeka tylko, aż ktoś utwierdzi ją w przekonaniu o słuszności swojej decyzji. Czasami wręcz nie rozumiał kobiet. Czemu po prostu nie zapyta go, czy rozpuszczone włosy są dobrym pomysłem? Oszczędziłoby mu to wielu nerwów. Wtedy przynajmniej wiedziałby, co ma odpowiedzieć.
„Ależ tak, moja droga, doskonale wiesz, że w takiej fryzurze wyglądasz olśniewająco”.
- Szczerze mówiąc, zawsze wyglądasz pięknie – odparł nieśmiało.
- Jesteś do niczego! – krzyknęła tak głośno, że ktoś w pokoju obok zastukał w rurę w łazience. – Myślisz, że skoro załatwiłeś mi to spotkanie, to możesz już osiąść na laurach? Myślisz, że to wszystko?!
Andrzej dawno nie widział jej w takim stanie. Co prawda, zawsze była dość opryskliwa, jak przystało na rozkapryszoną gwiazdę i trochę wściekła, że jej kariera musiała trochę zwolnić tempa przez pewien dawny skandal, o którym nie można było wspominać w jej obecności. Dzisiaj jednak przeszła samą siebie, a Tkacz sam już nie wiedział, czy chodziło tylko o casting, czy też może o fakt, że przez ostatnie kilka godzin nikt jej jeszcze nie poprosił o autograf.
- Przed tobą najważniejsza część planu – powiedział, zbliżając się do Małgorzaty powoli i ostrożnie, jakby miała go zaraz ukąsić. – Nie możesz pokazać się Markowi z TEJ strony. Uspokój się. Lepiej zacznij już teraz.
Wziął głęboki wdech, usnosząc ramiona, zachęcającym uśmiechem prosząc Lindberg, by zaczęła go naśladować. Po kilku takich spokojnych wdechach i wydechach nieco się odprężyła, a na jej twarz wróciły normalne kolory.
- Więc jak…? – zapytała cicho, machając mu przed nosem złotą spinką w kształcie ważki.
- Rozpuszczone – zaryzykował.
Przez jedną koszmarną sekundę był pewien, że zaraz nastąpi kolejny wybuch, ale tym razem Małogorzata zarzuciła mu ręce na szyję, przycisnęła mocno usta do jego ust, po czym wyszeptała:
- Dziękuję ci. Jesteś niezastąpiony!
W takich chwilach naprawdę się cieszył, że jest przy niej. Był z siebie dumny, że maczał palce w jej małych sukcesach, kilka lat po tym, jak skreśliła ją niemalże cała branża. Tylko on w nią wierzył i teraz łudził się, że tylko jego Małgorzata Lindberg całowała ze szczerym uczuciem.
Prawda była niestety taka, że jego usta nie były tego dnia jedynymi, które całowała, by dostać swoją wymarzoną rolę.
Godzinę później Małgorzata weszła do restaracji w budynku pensjonatu, wystrojona w bordową spódnicę i czarną bluzkę z dekoltem w serek. Trochę drapały ją nowe, grafitowe rajstopy z drobnym ornamentem po bokach, ale tego dnia była zdeterminowana, by znieść wszystko. Nawet fakt, że musiała założyć buty na żałośnie niskim obcasie, chociaż doskonale wiedziała, że jej nogi najlepiej prezentują się na dwunastoncentymetrowych szpilkach. Miała jednak na uwadze, że reżyser, Marek Zięba, niski, grubawy i łysiejący człowieczek, wyjątkowo źle znosił towarzystwo wyższych od siebie kobiet.
Wystrój restauracji był równie żałosny, co wystrój całego pensjonatu. Na jednej ze ścian wisiały obrzydliwe, zakurzone łby dwóch jeleni i dzika, a pod nimi błyszczała zabytkowa strzelba. Jak na gust wybrednego tyłka Małgorzaty, siedzenia były stanowczo zbyt twarde. Dobrego wrażenia nie robił także poplamiony obrus ani kelner chuchający na szklanki i wycierający je różową serwetką.
Marek się jeszcze nie zjawił, co Lindberg przyjęła z ogromną ulgą. W innych okolicznościach na pewno nie czekałaby sama w restauracji na jakiegokolwiek mężczyznę. Teraz jednak sytuacja była zupełnie inna – ten facet stanowił o jej być albo nie być; o jej wielkim powrocie albo o zesłaniu w wieczne zapomnienie.
Zaskoczył ją swoim przybyciem. Ze zdenerwowania ułożyła ze swojej łososiowej serwetki dziwaczny kształt – coś pomiędzy koniem a wielorybem. Zastanawiała się właśnie, co to dokładnie jest, gdy zimne, żabowate wargi musnęły jej policzek. Małgorzata ukryła obrzydzenie pod fasadą fałszywego uśmiechu i z całych sił starała się zdusić w sobie nagłą potrzebę wyszorowania twarzy pumeksem.
- Długo czekasz? – zapytał Zięba, uśmiechając się do niej szeroko.
Lindberg zaprzeczyła, wybuchając przy tym uroczym, perlistym śmiechem. Przyglądała się Markowi zza menu i stwierdziła, że pomijając powiększającą się łysinę na czubku głowy, jest dokładnie taki, jakim go zapamiętała. Nie wyróżniał się z tłumu, tylko kilka drobiazgów – takich jak drogi zegarek, telefon czy złoty sygnet – świadczyło, że jest nieco lepszy od szaraków, jakich mijało się na ulicach. Na jego krótkim, grubym palcu od lat błyszczała platynowa obrączka, której nie ściągał nawet, testując młode aktoreczki do swoich filmów.
- Naprawdę cieszę się, że przyjdzie nam razem pracować po raz kolejny – zaczął po kilku minutach, delektując się drogim, czerwonym winem. – Zawsze byłaś taka ambitna i nigdy się nie poddawałaś.
Małgorzata zaczęła nerwowo bawić się obrączką, modląc się w myślach, by nie padło słowo o jej dawnych wyczynach. Nie po to ukrywała się przed mediami te kilka lat, by dzisiaj na nowo wałkować swoje błędy. Wiedziała jednak, że po zagraniu głównej roli w filmie Marka, rzucą się na nią wścibscy dziennikarze, a wraz z nimi powrócą te krępujące pytania.
„Kto za tym wszystkim stoi?”, „Czy działała pani na czyjeś zlecenie?” i to najgorsze: „Czy ma pani wyrzuty sumienia po śmierci Idy Połanieckiej?”.
Lindberg potrząsnęła głową na to paskudne wspomnienie i zamrugała kilka razy powiekami, jakby znowu oślepiły ją flesze. Zazwyczaj lubiła podobną atmosferę, ale obawiała się, że wywiady i migawki aparatów już na zawsze będą kojarzyły się jej z tamtym koszmarnym wieczorem.
- Ja też się cieszę. Nawet nie wiesz, że jaki to dla mnie zaszczyt, że taki wspaniały reżyser zdecydował się przyjąć mnie pod swoje skrzydła! – powiedziała, doskonale pamiętając o słabym punkcie Marka. Łykał wszystkie pochlebstwa na swój temat jak młody pelikan świeże ryby. Mogłaby mu powiedzieć, że ubóstwia takich wysokich i przystojnych mężczyzn jak on, a Zięba poklepałby się tylko z zadowoleniem po swoim nadętym brzuchu.
- No, no! – mruknął, opróżniając kieliszek i kiwając na kelnera. – Jeszcze cię nie przygarnąłem.
- Czytałam scenariusz. Uważam, że to rola wymarzona dla mnie! – zaczęła swoje przemówienie Małgorzata. – Wiem dokładnie, co znaczy podnieść się po wielkim upadku i wrócić do gry z podniesionym czołem… Wiem, czym jest prawdziwa miłość i jakie przeciwności musi pokonać, by…
Marek Zięba machnął niecierpliwie ręką, jakby jej gadanie miało mu przeszkodzić w ocenianiu klarowności wina. Po chwili wyszczerzył w uśmiechu swoje poszarzałe zęby, na widok których Małgorzacie zawsze robiło się niedobrze. Nagle zapragnęła wrócić do pokoju hotelowego, w którym czekał na nią kochający Andrzej – może nie najprzystojniejszy, ale przynajmniej nie budzący w niej obrzydzenia. Marzyła o tym, by przytulić się do jego szczupłego ciała i wsłuchać się w ten głęboki, aksamitny głos, który zawsze ją uspokajał.
- Wiesz, że jestem profesjonalistą i nie lubię do moich filmów angażować byle kogo. Robię dla ciebie wyjątek. Zapewne słyszałaś, że ten pisarzyna jest strasznie kapryśny.
Małgorzata pokiwała głową. Film pod pretensjonalnym tytułem Głos z mego serca powstaje na motywach powieści jednego z najbardziej znanych ostatnio w kraju pisarzy. Ta książka jest dla niego wyjątkowo ważna, gdyż przyniosła mu największy rozgłos, dlatego też upierał się, by mieć wpływ na obsadę.
- Rozumiem. Mam stawić się na castingu? Zapewne dużo aktorek ubiega się o tę rolę, musisz być pewien, że wybierzesz najlepszą – stwierdziła Małgorzata, ignorując swoje złe przeczucie, że zaraz padnie to zdanie, którego najbardziej w świecie bała się usłyszeć.
Na twarzy Marka rozlał się kolejny uśmiech. Tym razem pobłażliwy i kpiący, jakby reżyser chciał powiedzieć: „Jaka ty jesteś naiwna…”. Nachylił się w stronę Małgorzaty, prawą dłonią muskając jej palce, a lewą odnalazł pod stolikiem jej kolano.
Lindberg przełknęła ślinę. Przed skandalem mogłaby pozwolić sobie na to, by wbić widelec w jego obleśną łapę i wyjść z restauracji, oblewając go czerwonym winem. Udzieliłaby potem tuzina wywiadów, w których żaliłaby się na bezlitosny świat filmu, ostrzegając młode dziewczyny przed napalonymi reżyserami, a Zięba byłby skończony. Teraz jednak miała tylko dwa wyjścia: albo się zgodzić, albo powrócić do pielenia ogrodu i gotowania obiadów dla swojego nudnego męża.
Ręka Marka zawędrowała nieco wyżej i przesunęła się na wewnętrzną stronę jej uda.
- Jesteś jeszcze taka młoda i taka piękna… - wyszeptał. – Wiesz, czego chcę. Poszukuję kogoś, kto zrobi dla tej roli wszystko.
Poszukuję kogoś, kto zrobi dla tej roli wszystko. Właśnie tego zdania się obawiała. Nie słyszała go od tak dawna! Kilka razy proponowano jej to na początku kariery, kiedy kręciła się po planie jako zaledwie osiemnastoletnia dziewczyna, podając kawę reżyserom. Wtedy tylko fukała oburzona i pewnie gdyby nie pewna młoda, ambitna reżyserka, której nie stać było na zatrudnienie samych znanych twarzy – podawałaby kawę do dzisiaj.
- No, powiedz, skarbie, dobrze trafiłem? – Marek uśmiechnął się szeroko, pewny swojego zwycięstwa.
Małgorzata Lindberg przełknęła głośno ślinę, starając się powstrzymać odruch wymiotny na widok jego trzech trzęsących się z pożądania podbródków. Była bardzo zdesperowana, a on doskonale o tym wiedział.
- Dobrze trafiłeś – powiedziała wreszcie, zmuszając się do gwiazdorskiego uśmiechu.
- To świetnie – mruknął Marek, który wcale nie wyglądał na zaskoczonego. Opróżnił swój kieliszek wina, po czym wstał, podając po rycersku ramię Małgorzacie.
- Dołączę do ciebie za chwilkę, dobrze? – zapytała niepewnie, na co Zięba zareagował tylko uniesieniem brwi.
- Zgoda, tylko nie każ na siebie długo czekać. Zapukaj do siedemnastki.
Lindberg siedziała przy stoliku, obserwując odchodzącego Marka. Chciała w nim widzieć ostatnią szansę na powrót na salony, a nie brzydkiego, podstarzałego buca, jakim niewątpliwie był. Jednak jej oczy uparcie nie zaprzeczały koszmarnej prawdzie o Marku Ziębie, a rozum wymyślał coraz to nowe powody, by nie iść do pokoju pod numerem siedemnastym.
Małgorzata pragnęła tylko jednego: by jej rozum wreszcie się zamknął, a oczy przestały rejestrować najbliższe kilkadziesiąt minut. Wiedziała, że to, co zaraz zrobi, niewiele pomoże, ale mimo to podeszła do baru i rzuciła:
- Setkę wódki. Byle szybko.
Tymczasem Sara Hansson nie mogła dojść do siebie po bliskim spotkaniu z dawno zapomnianą gwiazdą. Obawiała się, że ta szalona Lindberg spełni swoją prośbę i pójdzie do szefowej. Dziewczyna ledwo mogła się skupić na swojej pracy, raz źle zapisała termin rezerwacji, a dwa razy zdarzyło jej się wydać zły klucz do pokoju.
- Kotuniu, czemu masz taką smutną minkę? – zapytała Sabina, która pół swojego życia spędziła, szorując podłogi w Klementynce.
Sara spojrzała na nią przestraszona. Pracowała w pensjonacie od niecałych trzech miesięcy, więc nie wiedziała jeszcze, co jest większym, a co mniejszym przewinieniem, jednak była pewna jednego – Sabinie mogła zwierzyć się zawsze ze wszystkiego.
- Chyba zrobiłam coś złego… - wyszeptała przerażona.
Wysłuchawszy całej historii, Sabina ryknęła głośnym śmiechem. Oparła się nonszalancko o swojego mopa, po czym zapytała:
- Serio, dziewczynko, to jest ten twój wielki problem? Jakaś zakompleksiona, żałosna baba? Powiedz, w którym mieszka pokoju, a obiecuję, że umyję jej kibel jej szczoteczką do zębów.
- Dzięki, Sabinko, kusząca propozycja, ale z tą Małgorzatą Lindberg mieszka jakiś facet… On jest w porządku. Lepiej zostawmy ich w spokoju.
- Co ty powiedziałaś? Małgorzata Lindberg? – Sabina wytrzeszczyła oczy. – Ona naprawdę była kiedyś wielką gwiazdą.
Sara w odpowiedzi tylko przygryzła wargi. Więc jednak dała straszną plamę. Szefowa na pewno wywali ją na zbity pysk za zdenerwowanie celebrytki. A jeśli ta cała afera przecieknie do prasy i jutro wszystkie nagłówki będą krzyczały o tej prowincjonalnej gęsi, która nie rozpoznała diwy wielkiego ekranu? Dziewczyna pokręciła mocno głową, żeby tylko odpędzić od siebie tę koszmarną wizję.
- Myślałam, że po tym co się stało, zakończyła karierę raz na zawsze – Sabina zniżyła głos do szeptu. – Czy wiesz, że ona podobno…
- Co to za pogaduchy?
Sabina chwyciła mopa, uśmiechając się do szefowej. Laura wysunęła dolną szczękę, jak zawsze, gdy coś wisiało w powietrzu, a tym razem było to coś, czego szczerze nie znosiła – zaniedbywanie obowiązków.
Kupiła ten pensjonat kilkanaście lat temu, gdy jej polski narzeczony przekonał ją, by opuściła Niemcy i zamieszkała w jego rodzinnym mieście. Wtedy Klementynka była na wpół zrujnowanym budynkiem, którego nikt nie chciał nawet oglądać z zewnątrz, a co dopiero wynająć w nim pokój. Po latach ta ruina poszła w niepamięć, a to wszystko dzięki ciężkiej pracy Laury i ludzi, którym dawała pracę.
Choć dawno minęły już czasy, kiedy musiała się martwić o swój pensjonat, nadal obsesyjnie dbała o to, by wszystko było dopięte na ostatni guzik. Podłogi miały lśnić, dania zachwycać smakiem, a dziewczyna na recepcji – szerokim uśmiechem. Tymczasem sprzątaczka została przyłapana na plotkowaniu, a recepcjonistka wyglądała, jakby zobaczyła ducha.
- Sara – zaczęła Laura. Silny niemiecki akcent sprawiał, że to imię w jej ustach brzmiało zawsze: „Zaaraa”. – Co ci jest? Mogę ci jakoś pomóc?
Sara pokręciła tylko głową. Postanowiła jednak, że opowie Laurze o wszystkim, zanim zrobi to wściekła Małgorzata Lindberg. Podniosła więc na szefową swoje wielkie, migdałowe, jasnobłękitne oczy i starając się wyglądać jak wcielenie niewinności, po raz drugi w ciągu ostatniego kwadransa streściła swoje spotkanie z niegdyś bardzo słynną aktorką.
Serce Laury topniało z każdym słowem, choć nie dała tego po sobie poznać. O stanowisko recepcjonistki w Klemetynce ubiegały się trzy dziewczyny, a pozostałe miały o wiele lepsze kwalifikacje niż ta mała Hansson. Jednak Sara poruszyła wszystkie struny w sercu Laury. Porcelanowa cera oraz proste, niemalże białe włosy, odziedziczone po szwedzkim ojcu wraz z nazwiskiem, nadawały jej iście anielski wygląd. Gdy Sara uśmiechnęła się na przywitanie, Laura pomyślała, że to właśnie taki uśmiech powinna mieć dziewczyna na recepcji. Uśmiech który sprawi, że wszyscy uwierzą, iż są w Klementynce mile widziani.
- Nigdy w życiu nie słyszałam o tej aktorce – skłamała gładko Laura. – Nic się nie stało, Sara. Porozmawiam z nią, jeśli zajdzie taka potrzeba, dobrze?
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, nie wierząc we własne szczęście. W myślach żegnała się właśnie z tą pracą, miłą Sabiną i przystojnym kelnerem Bartkiem. Myślała, że na recepcji Klementynki siedzi po raz ostatni.
- A teraz jedź do domu – zarządziła szefowa.
- Proszę…? Jednak… jednak mnie pani zwalnia? – serce Sary na chwilę zamarło.
- Tak, ale tylko dzisiaj. Idź, poradzę sobie.
- Nie, to nie będzie konieczne, pani Lauro, ja obiecuję, że…
- Do domu! – rozkazała Laura, wracając do swojego ostrego tonu. Mogła mieć sentyment do tej dziewczyny, ale doskonale wiedziała, że Sara w takim stanie i tak się do niczego nie nadaje.
Dłonie jej drżały, gdy z wdzięcznością uściskała swoją szefową, co tylko utwierdziło Laurę w przekonaniu, że miała rację, dając jej wolne do końca dnia. Sara odpięła szybko plakietkę ze swoim imieniem, zostawiając ją na blacie, po czym popędziła na parking do swojego starego, czerwonego fiata. Cieszyła się, że nikt jej nie zwolnił i jutro znów zasiądzie na recepcji, jednak nie wiedziała, że rację miała tylko w jednym.
Nie straciła stanowiska, ale Sara Hansson już nigdy nie pojawiła się w Klementynce.
Czy można upaść jeszcze niżej? – zastanawiała się Lindberg, podnosząc z podłogi swoje czarne rajstopy. Marek zawodził pod prysznicem stare piosenki, podczas gdy ona miała ochotę zapaść się pod ziemię. Nie mogła doczekać się, aż Zięba wreszcie wróci, powie, że wszystko załatwione i już za miesiąc będzie mogła stawić się na planie, by zagrać wymarzoną Jowitę.
Potem kilkugodzinna kąpiel, kilka drinków i być może nawet zapomni, co tu się przed chwilą działo.
Gdy Zięba wyszedł wreszcie z łazienki w puchatym, łososiowym szlafroku, siedziała przy stoliku, czekając na finał tej żałosnej historii.
Reżyser usiadł naprzeciwko, nie dbając wcale o to, że poły szlafroka rozchyliły się odrobinę za bardzo, ale Małgorzata starała się tam po prostu nie patrzeć. Z całych sił skupiła się na tym, co za chwilę usłyszy. Postanowiła, że od dziś Andrzej będzie zwracał się do niej jej nowym filmowym imieniem, tak aby lepiej wczuła się w rolę.
- Masz tę rolę, kotku – powiedział wreszcie Marek. – Będziesz doskonałą Krystyną.
Uśmiech na twarzy Małgorzaty zbladł. Przez jedną naiwną sekundę myślała, że to było jedynie koszmarne przejęczenie, jednak potem dotarło do niej, że w scenariuszu JEST jedna Krystyna – ciotka jej wymarzonej Judyty.
- To chyba pomyłka. Miałam się ubiegać o główną rolę – powiedziała, czując narastającą suchość w ustach.
- Zmieniłem zdanie, nie mówiłem ci? – zapytał Marek z niewinnym uśmiechem. – Rolę Jowity powierzyłem już komuś innemu.
Oddech Małgorzaty stawał się coraz płytszy; czuła jak ogarnia ją fala gorąca, podobnie jak wtedy, gdy zdenerwowała ją ta mała na recepcji. Jednak tym razem nie było obok niej Andrzeja, który wyszeptałby jej prosto do ucha: „Spokojnie, mam wszystko pod kontrolą”. Nawet gdyby tu był, nie stanąłby w jej obronie, po tym co zrobiła. Nie uznawał takich metod i gdyby się dowiedział za jaką cenę dostała tę rolę, już nigdy, przenigdy by się do niej nie odezwał.
- Małgosiu, to było przecież oczywiste – wyszeptał Marek. – Podstawowa matematyka. Jowita ma trzydzieści lat, jej ciotka czterdzieści siedem, a ty czterdzieści trzy.
- Czterdzieści jeden – poprawiła go, czując zbliżający się atak histerii.
- Co jednak nie zmienia faktu, że nadal bliżej ci wiekiem do Krystyny.
Małgorzata wstała nagle, przewracając stolik. Mały wazonik z kwiatami rozbił się na podłodze, zostawiając po sobie skorupy i kałużę stęchłej wody.
- Kim ona jest?! – wrzasnęła.
- Kto? – zapytał Zięba, bez śladu przerażenia na twarzy. Wyglądał, jakby świetnie się bawił.
- Ta, którą wybrałeś do mojej roli! Zaraz ci udowodnię, że nie jest wcale lepsza ode mnie!
- Masz rację, nie jest wcale lepsza od ciebie – odparł, uśmiechając się porozumiewawczo. Małgorzacie na ten widok drugie śniadanie podeszło do gardła.
- Chcę wiedzieć, kto to jest! – zażądała, powstrzymując łzy cisnące się jej do oczu. Jeszcze tego by brakowało! Żeby popłakała się jak mała dziewczynka, której ktoś zabrał cukierka!
- Dlaczego tak ci na tym zależy? Chcesz zrobić z nią to, co zrobiłaś z Idą? – zapytał beznamiętnie Marek. Na dźwięk imienia Idy Małgorzata zamarła niczym sarna w świetle reflektorów na autostradzie. Z szoku, że odważył się przy niej wymówić wspomnieć o dawnym skandalu, dostała silnej czkawki.
- Wiesz dobrze… że… nie miałam nic wspólnego ze śmiercią Idy!
- O ile wiem, byłaś w tym pokoju, gdy skoczyła… albo została wypchnięta z okna – zauważył z zagadkowym uśmiechem.
Małgorzata wzniosła się w swojej opinii na wyżyny upokorzenia. Czego on teraz od niej żądał?! By przyznała się do czegoś, czego nie zrobiła? Owszem, robiła paskudne rzeczy, rywalce z planu zamieniła kiedyś szampon na krem do depilacji, a innej przed castingiem do serialu upiłowała obcas, ale nigdy nie posunęłaby się do morderstwa! Chciała tylko wkurzyć tę głupią Idę i skłamała, że reżyser ma zamiar dla niej zostawić żonę. Nigdy by tego nie powiedziała, gdyby miała choćby cień podejrzenia, że TO właśnie obiecywał tej naiwnej Połanieckiej. Już do końca życia Małgorzatę miał prześladować rozpaczliwy płacz Idy i widok, jak jej rywalka rzuca się z okna na dziesiątym piętrze.
- Nie zrobiłam tego! – powtórzyła po raz tysięczny w swoim życiu.
Czuła, jak tusz do rzęs spływa jej po policzkach, a oczy puchną od niekontrolowanego płaczu. Wydawało jej się, że Marek wciąż się uśmiechał, gdy wybiegła z pokoju numer siedemnaście, głośno trzaskając drzwiami. Obijała się o ściany w drodze do swojego pokoju, gdzie czekał na nią Andrzej. Po drodze zgubiła buta, ale nie dbała o to. Na drżących nogach weszła do piątki, gdzie przy stoliku siedział jej agent, czytając spokojnie gazetę.
Na widok Małgorzaty podniósł się i chwycił ją, zanim osunęła się na podłogę. Jego dotyk palił ją nawet przez gruby materiał czarnej bluzki. Czuła się brudna i nie chciała, by kiedykolwiek ktokolwiek jej jeszcze dotykał. W jej głowie huczało echo koszmarnych słów Marka i przeraźliwego płaczu Idy. Nie miała pojęcia, co zrobić, by wreszcie zapadła kojąca cisza, ale doskonale wiedziała, że ten stan nie jest możliwy w przeklętym pensjonacie.
- Daj mi klucze do auta – zażądała. – Muszę stąd wyjechać.
- Nie jesteś w stanie prowadzić. Powiedz, dokąd chcesz jechać, zawiozę cię tam – powiedział Andrzej, odgarniając jej z twarzy spocone włosy. Delikatnym ruchem otarł jej łzy z policzków, nie dbając o to, że na dłoni zostały mu czarne smugi tuszu.
- Nie, chcę jechać sama. Wrócę wieczorem. Wtedy masz być spakowany.
- Co się stało? Powiedz mi, błagam – wyszeptał Andrzej. Okulary zsunęły mu się na czubek nosa, ale nie poprawił ich, wciąż trzymając Małgorzatę w ramionach. Zaczął ją delikatnie kołysać, ale kobieta wyrwała się i kulejąc na jednym obcasie, podeszła do stolika. Szukała pod gazetą, pod stolikiem i na parapecie.
- Gdzie są kluczyki?! – wrzasnęła wreszcie.
- Nie będziesz prowadzić – odparł stanowczo Tkacz.
- Chcesz się przekonać? – wycedziła przez zęby, przeszukując kieszenie jego płaszcza. Z jej ust wyrwał się okrzyk triumfu, gdy wyczuła palcami chłodny metal. – Zejdź mi z drogi – warknęła, ściskając kluczyki.
- Nie.
Małgorzata zebrała w sobie cały gniew i frustrację, po czym pchnęła Andrzeja pod ścianę. Zupełnie nieprzygotowany na taki cios, mężczyzna zatoczył się i upadł, uderzając głową o krawędź komody. Półprzytomnie patrzył, jak jego ukochana, której nie poznawał, wychodzi z pokoju, zostawiając go całkiem samego.
Co do jednego Małgorzata musiała przyznać Andrzejowi rację – nie była w stanie prowadzić. Zastanawiała się, czy wypita na szybko wódka oraz kieliszek wina już wyparowały z jej organizmu, ale nawet jeśli, pod wpływem tak silnych emocji na pewno nie mogła mianować się dobrym kierowcą. Jej zmęczone płaczem oczy marzyły o kilkugodzinnym porządnym śnie, a opuchnięta twarz straszyła w górnym lusterku. Jednak Lindberg nie rezygnowała z przejażdżki – wyżywanie się na pedale gazu i jazda z niedozwoloną prędkością naprawdę dobrze jej robiły.
Zastanawiała się, co teraz robi Andrzej. Nie mógł chyba nigdzie pojechać, skoro zabrała mi samochód, jednak co będzie jeśli okaże się, że Tkacz zostawił ją na tym pustkowiu? Chciała do niego zadzwonić, ale przeszukawszy schowek, uświadomiła sobie, że jej komórka musiała zostać w pensjonacie. Miała tylko nadzieję, że nie spotka już nigdy Zięby na swojej drodze. Po raz kolejny posądzono by ją o morderstwo, ale tym razem całkiem słusznie.
Nie wiedziała nawet, jak daleko odjechała od Klementynki. Nie zaważała na drogę, kilka razy zdarzyło jej się przejechać obok tej samej stacji benzynowej. Krajobraz za oknem był do bólu monotonny – albo ciemne lasy liściaste, albo idylliczne domki pokryte czerwoną dachówką. Miała nadzieję, że zgodnie z obietnicą jakoś uda jej się trafić z powrotem przed zmierzchem.
Jej oczy znów natrafiły przypadkowo na odbicie w lusterku. Skrzywiła się na widok zapuchniętych oczu i pokrytych rozmazanym tuszem policzków. Z tym coś trzeba zrobić… Małgorzata sięgnęła prawą dłonią do schowka w poszukiwaniu chusteczek. Auto podskoczyło na wyboistej drodze i cała zawartość schowka znalazła się nagle pod siedzeniem pasażera.
- Cholera – mruknęła, nurkując pod siedzenie. Po kilkunastu sekundach spod sterty papierów, kosmetyków i starych wizytówek udało jej się wreszcie odnaleźć chusteczki.
Obiema dłońmi chwyciła kierownicę, ale było już za późno na manewry. Jechała złym pasem, a ostatnią rzeczą, jaką zobaczyła, były wystraszone oczy dziewczyny z recepcji.
Stop, stop, stop!!! – powtarzała w myślach Sara, jednak za nic nie mogła trafić na hamulec. Fakt, że widziała tylko ciemność, także jej nie pocieszał. Pamiętała tylko tyle, że na zakręcie znikąd pojawił się na jej pasie drugi samochód, a za kierownicą siedziała chyba ta koszmarna Lindberg.
Sara słyszała wyraźnie jakieś podniecone głosy i syrenę karetki. Potem szybkie kroki, krzyki, trzaśnięcie drzwiami samochodu… Co się dzieje? Czemu nie mogę otworzyć oczu? – myślała gorączkowo.
- Podejrzewam krwotok wewnętrzny – powiedział męski głos. – Co z tą drugą?
- Nic nie możemy zrobić. Proszę, niech się państwo odsuną.
Czy Sara dobrze zrozumiała? Lindberg… nie żyje? Musiała się o tym przekonać, musiała to zobaczyć na własne oczy. Skupiła się na tym, by wstać i nagle poczuła, że staje się lekka, lekka jak piórko i unosi się w górę z taką łatwością, jakby nic nie ważyła. Nie czuła pracy mięśni ani stawów. Stanęła na twardym asfalcie, lecz miała wrażenie, jakby stała na młodej kępie trawy. Wszystko było aksamitne i piękne, w uszach dźwięczał jej anielski śpiew i już nie mogła się doczekać, jakie cuda ujrzy, gdy wreszcie otworzy oczy.
- Tracimy ją! – zawołał męski głos, ten sam, który powiedział, że Małgorzata Lindberg nie żyje.
Jednak jak może nie żyć, skoro stoi tuż obok? I na dodatek przemawia do przerażonej i zagubionej Sary…
- Szkoda by ciebie było – mruknęła. – Ja straciłam już wszystko, ale ty masz życie przed sobą.
- O czym ty mówisz? – zapytała Sara. Jej głos był przytłumiony, jakby była pod wodą.
- Obejrzyj się za siebie.
Sara posłuchała polecenia i ujrzała swoje własne ciało, rozciągnięte na zimnym asfalcie. Jej twarz była blada i podrapana. Mężczyzna w czerwonym kombinezonie robił wszystko, by wróciła do życia, a para stojąca obok przyglądała się temu z przejęciem. Sara wiedziała, że ich zna, ale jej myśli nie były tak bystre jak kiedyś. Coś je hamowało, coś sprawiało, że czuła się coraz słabsza…
- Proszę, córeczko, wróć do mnie… - zaszlochała kobieta.
Nagle dziewczyna zrozumiała wszystko. Ostatkiem sił przyczołgała się do matki, choć coś wzywało ją w kierunku ciała. Domyśliła się, że to matka oraz ojczym natknęli się na drodze na wraki samochodów i to właśnie oni musieli zawiadomić pogotowie.
Przyciąganie ku ciału stawało się coraz silniejsze, jednak nie tylko Sara je czuła. Małgorzata wpatrywała się z młodą, pozbawioną zmarszczek twarz, po czym rzuciła okiem za siebie na zmiażdżone audi, w którym tkwiły jej zmasakrowane szczątki. Jakby to było – zacząć wszystko od nowa? – pomyślała, nachylając się nad bladym ciałem dziewczyny. Dotknęła jej policzka w momencie, gdy ratownik wyjątkowo mocno przycisnął klatkę piersiową. Przebiegł przez nią prąd i nagle opuściło ją uczucie lekkości – zapadła ciemność i Małgorzata Lindberg poczuła obezwładniający ból w prawym boku.
- Mamy ją! – krzyknął jeden z ratowników.
Matka Sary wzniosła radośnie dłonie ku niebu, a jej ojczym odetchnął z ulgą, ściskając swoją żonę.
Jedynie Sara, a właściwie dusza Sary Hansson, stała na poboczu i nie mogła uwierzyć, w to, co właśnie widziała. W chwili, gdy Małgorzata wstąpiła w jej ciało, zniknęło owo dziwne przyciąganie i poczucie niebiańskiej lekkości. Teraz Sara nie czuła niczego, zupełnie jakby nigdy nie istniała.
Tajemnica Sary Hansson
1
Ostatnio zmieniony ndz 18 maja 2014, 21:35 przez Licealistka, łącznie zmieniany 3 razy.
Kocham pisać, bo wtedy choć raz mam okazję poczuć, że posiadam kontrolę nad czyimś życiem, gdy nad własnym już dawno straciłam...