Chyba czas na kolejny wpis.
Przestawiłem się na limit tygodniowy, choć jest o nta tyle że i tak piszę codziennie

Choć świadomość, żę nie muszę, że mogę sobie odpuścić i nadgonić bez złamania własnego postanowienia jest odświeżająca.
Na dysku leżą dwa skończone opowiadania, które pisałem ot tak, bez terminu i bez konkursu, na który mógłbym je wysłać. Leżą i dojrzewają do edycji, którą planuję na początek lutego.
Piszę teraz kryminał, który wymyśliłem (sam zarys fabuły, początek i mniej więcej koniec) we Wrocławiu na warsztatach pisarskich. Z czystej przekory oczywiście, gdy prowadzący zajęcia Mariusz Czubaj powiedział coś w rodzaju "Nikt przecież nie napisze kryminału o...". No i pół godziny później miałem w głowie kryminał właśnie o...
Zdecydowanie łatwiej pisze mi się dłuższe formy, 10k znaków dziennie wpada nie wiadomo kiedy, często więcej. Zwłaszcza, gdy poświęciłem czas na zaplanowanie fabuły, rozrysowanie sobie postaci i powiązań między nimi i zaplecenie ich ciaśniejsze, żeby nie pojawiały się meteoryty, czyli postacie jednostrzałowe, których zadaniem jest jedynie dostarczenie pewnej informacji, po czym rozmycie się w nicości.
Mam za to problem z zaplanowaniem długości tego tekstu. Beta-czytelnicy zgodnie mówią mi, że piszę bardzo szybko - w sensie akcji - pędzę do przodu, niewiele poświęcam na opisy, za mało na budowę nastroju. I tak mam z tym kryminałem, chyba. Materiału fabularnego mam na pewno na powieść. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Ale przy moim pisaniu, to istnieje obawa, że napiszę KONIEC, a plik będzie miał 30k słów.
Opowiadanie to gorsza sprawa, dlatego napisałem te dwa, jako wprawki. Jedno ma 63k, drugie 45k znaków i musiałm się mocno powstrzymywać, żeby nie wyszły mi potwory po 100k każdy. Napisałem je też dlatego, że pomysły na nie tkwiły mi w głowie od lat. Nie przesadzam, od lat. A takie stęchłe idee potrafią zasmrodzić całą spiżarnię, lepiej się ich pozbyć, choćby forma była nie do końca zadowalająca.