Porwanie

1
Jest już grubo po północy, a tej smarkuli jeszcze nie ma w domu! Odkąd jej matka odeszła, same z nią problemy! – pomyślałem. Te nastolatki! Tylko im ciuchy i imprezy w głowie! Znowu nie raczyła mnie powiadomić gdzie jest, z kim i co robi! Pewnie przesiaduje u tej Anki. Postanowiłem jednak dać temu spokój i położyć się spać. Za bardzo byłem zmęczony kolejnym, ciężkim dniem pracy (najpierw szpital, potem prywatna klinika) żeby się nią ciągle przejmować. Wtem zadzwonił telefon.

- Pan Mazurkiewicz? – zapytał nieznajomy głos w słuchawce.

- Tak. Słucham?

- Dobry wieczór. Radzę, aby był pan za godzinę na skrzyżowaniu ulic Potockiej i żelaznej.

- Przepraszam, ale o co chodzi? Kim pan jest? Nie rozumiem… – odpowiedziałem mocno zdziwiony.

- Dowie się pan na miejscu – ten ktoś odłożył słuchawkę.

Pomyślałem, że to głupi żart i położyłem się spać. Po pewnym czasie, kolejny telefon wyrwał mnie już z głębokiego snu.

- Halo, słucham – odpowiedziałem zaspany.

- Przypominam! Ma pan jeszcze pół godziny!

- To jakieś głupie żarty! Nie macie co robić gówniarze?!

- To nie są żadne jaja. To nie fikcja, to czysta prawda. Wiem, że masz córkę. Ma na imię Marysia… czy tak?

- Tak… ale skąd … o co chodzi?

- Tato pomóż! –usłyszałem, w słuchawce telefonu, słaby głos mojej kochanej córeczki. Ratuj mnie tatusiu! Błagam, pomóż mi…

- Marysiu, Marysiu… Nic ci… co…

- Jak za pół godziny będziesz tam gdzie się umówiliśmy, to być może jeszcze uratujesz jej życie…

Usłyszałem przerywany sygnał w słuchawce pi…pi…pi. Ten ktoś rozłączył się. Błyskawicznie opadły ze mnie resztki snu. Wstałem, ubrałem się. Zacząłem trzeźwo myśleć, starałem się nie panikować. Wahałem się, czy zadzwonić na policje. Po chwili namysłu, jednak zdecydowałem się.

- Komenda dzielnicowa policji słucham?

- Dobry wieczór… Czy mógłbym rozmawiać z komendantem Kierszyńskim?

- Niestety nie. Skończył już służbę.

Nagle przypomniałem sobie, że mam do niego numer prywatny. Zadzwoniłem na jego komórkę.

- Przepraszam, że niepokoję ciebie, o tak później porze Krzysiek, ale mam bardzo poważną sprawę… chodzi o to, że… prawdopodobnie porwano moją córkę. Moją Marysię porwali, rozumiesz!?

- Rozumiem… zobaczę co się da zrobić. Oddzwonię za pół godziny. Aha! Czy zażądali okupu, stawiali jakieś warunki?

- Nie! Zupełnie nie wiem, o co chodzi?! Słyszałem tylko jej głos w słuchawce. Nie mam czasu. Za pół godziny mam tam być. Teraz muszę jechać na spotkanie z nimi.

- Jak to? Już?

- Tak, dzwonili do mnie już dwa razy. Mam się tam stawić za dwadzieścia minut.

- Poczekaj! To nie ma sensu. Co ci powiedzieli? Nie wysunęli żadnych żądań?

- Nie, powiedzieli tylko, że mam być na rogu Potockiej i żelaznej, bo inaczej nie zobaczę więcej córki. Słuchaj Krzysiek, słyszałem jej głos. Ona prosiła, błagała mnie o pomoc. Kurwa, Bóg jeden wie, co oni jej zrobią. Albo, co już zrobili?! Skurwysyny! Zajebię ich, jak ich dorwę!

- Spokojnie Staszek! Jesteś lekarzem, wiesz co trzeba robić w takich sytuacjach. Musisz zachować zimną krew. Musisz trzeźwo myśleć. Zobaczę, co się da zrobić. Pogadam z chłopakami. Będę z tobą w stałym kontakcie. Czekaj na bliższe informacje. Jedź tam, tylko błagam cię nie rób żadnych głupstw! Nie zgrywaj bohatera! Dam znać komu trzeba. Wyślę tam chłopaków, którzy zajmą się tą sprawą. Będą was obserwować. Jakby co, to wkroczą. Trzymaj się!

- Dobra jadę! – rzuciłem mu krótko na pożegnanie.

Ubranie zajęło mi jakieś dwie minuty, kolejne trzy i byłem już w aucie. Szybką jazdę utrudniał gęsto padający śnieg. Dojeżdżałem już do umówionego miejsca, gdy nagle na drogę wyskoczył policjant z lizakiem. Nie miałem wyjścia, musiałem zjechać na pobocze. Chociaż przez moment strasznie mnie korciło, żeby przyspieszyć.

- Dobry wieczór, sierżant Lebieniecki – kontrola drogowa. Czy wie pan jakie jest ograniczenie prędkości w terenie zabudowanym? Proszę o pańskie prawo jazdy i …

- Panie policjancie… błagam, bardzo się śpieszę. Porwano mi córkę. Muszę jechać na spotkanie z porywaczami…

- Spokojnie proszę pana. Cokolwiek się stało, nie oznacza to, że można łamać przepisy ruchu drogowego, prawda?

- Błagam! To sprawa życia lub śmierci!!!

- Drogi panie, a jakby każdy się tak tłumaczył… to, co? Co wtedy by było?

Spojrzałem na zegarek było za dwie wpół do. Pomyślałem: Co robić? Co robić? Mnóstwo myśli przelatywało mi przez głowę. Byłem w kropce. Jeżeli teraz zacznę uciekać to będą mnie gonić i spłoszę przez to porywaczy, ale jeśli tak będę stał tutaj i z nim rozmawiał to na pewno się spóźnię. Bóg jeden wie, co oni mogą jej zrobić… strach pomyśleć, co się może stać. Moja biedna Marysia!!

– No to jak, przyjmuje pan mandat? Czy ślemy wniosek do sądu grodzkiego?

- Wszystko mi jedno.

Gdy policjant cofnął się do radiowozu, aby wypisać mi mandat, ja wysiadłem z samochodu i pobiegłem, co sił przed siebie.

- Niech pan się zatrzyma. Stać policja! –słyszałem krzyczącego za mną policjanta. Weźcie sobie to auto w rozliczeniu, na poczet kosztów sądowych - pomyślałem. Słyszałem jeszcze za sobą - Stać policja! Miałem tylko jedno w głowie. Musiałem zdążyć na czas. Spojrzałem na zegarek i uświadomiłem sobie, że jestem już spóźniony. Na szczęście było już nie daleko. Gdy znalazłem się na skrzyżowaniu, zadzwonił mój telefon komórkowy.

- Spóźniłeś się! Nie tak się umawialiśmy….

- Wiem, miałem pewne problemy… Halo, Halo odezwijcie się!! - lecz telefon pozostał głuchy.

Stałem tak na środku skrzyżowania, w kilkustopniowym mrozie, zupełnie nie wiedząc co robić, gdy ponownie zadzwonił telefon.

- Cześć Staszek! Słuchaj, podjąłem już pewne kroki. Chłopaki zajmą się tą sprawą, tylko musisz podać trochę więcej informacji. Za mniej więcej pół godziny przyślę ich do ciebie, to sobie pogadacie.

- Dzięki ale,… zresztą nie ważne. Będę czekał. Tylko… jak mogą niech będą trochę później. Zaszły pewne okoliczności… Zatrzymała mnie drogówka i wiesz… nie mam samochodu, dlatego nie mogę wracać do domu… sam rozumiesz…

- Co ty wykombinowałeś?

- Nic, po prostu powiedz im, że będę pod innym adresem.

- Co ty! Chcesz się ukrywać?!

- No na razie muszę. Nie mam wyjścia. Pewnie roześlą za mną listy gończe. Mają moje dokumenty wozu.

- W coś ty się wpierdolił?

- Sam już nie wiem. Nic nie wiem. Najważniejsze jest dla mnie uwolnienie Marysi. Rozumiesz?!

- Tak jasne. Wysyłam chłopaków. Dam im znać, jaki jest ten nowy adres. Później się z tobą skontaktuję. Do jutra. Cześć.

- Cześć – odpowiedziałem.

Co teraz? Gdzie mam się schować? Drogówka na pewno zawiadomiła resztę. Już pewnie jadą do mojego domu. Postanowiłem skorzystać z mojego drugiego mieszkania (właściwie mojej garsoniery), które znajdowało się na przeciwnym końcu miasta. Aby tam dojechać musiałem skorzystać z autobusu nocnego. Do przystanku był jeszcze kawałek. Mroźna, śnieżna noc dawała o sobie znać. Gdy wreszcie do niego wsiadłem, w moje nozdrza wpadł odór alkoholu zmieszany z ludzkim potem. Czuć było także jedzeniem z fast-foodów. W autobusie było bardzo głośno za sprawą kilku młodzieńców, mocno już pijanych, którzy najwyraźniej dobrze się bawili. Podchodzili do każdego z pasażerów z zapytaniem, czy nie mają papierosa, wyraźnie szukając zaczepki. Kiedy podeszli do mnie, chciałem zbagatelizować sprawę i ich nie drażnić. Miałem na dzisiaj dość stresów i przygód. Chciałem jak najszybciej znaleźć się w moim mieszkaniu.

- Ty koleś, masz szluga? – zapytał jeden z tych podrostków.

- Nie, nie palę – odpowiedziałem.

- Może jednak, chociaż jednego?

- Nie, nie palę- powtórzyłem.

- Mam sprawdzić?

Gość wyraźnie zaczynał działać mi na nerwy.

- Powiedziałem, że nie palę. Poza tym w autobusach się nie pali.

- Ty, zobacz, jaki mądrala się znalazł – zwrócił się do tamtego inny. Będzie mi mówił, gdzie mam palić, a gdzie nie…

Czułem, że sytuacja zaczyna przybierać zły obrót, zmierzając w bardzo niekorzystnym dla mnie kierunku. Byłem już mocno zmęczony i miałem wszystkiego dość. Postanowiłem jak najszybciej załagodzić sytuację.

- Panowie miałem bardzo ciężki wieczór. Dajcie spokój. Nie palę, ale gdybym palił, to bym was poczęstował. Ale nie palę.

- Ty! Nie pali. Mówi, że nie pali. Uwierzymy mu?

- Chuj wie… Jakiś kurwa dziwny, może to pedał? – powiedział inny.

- Panowie dajcie spokój…

- Przestań pierdolić koleś! Nawijasz w kółko jak zdarta płyta! Jesteś frajer, czy co?

Zaczynało mi się to bardzo nie podobać.

- Może i nie palisz, ale wyglądasz na dzianego? Kasę musisz mieć. Taki elegancik, kurwa, a nocnymi jeździ.

- To jakaś, kurwa, ciota! Mówię ci, szuka frajerów, żeby ruchać ich za kasę!

- To jak nie palisz, to dasz nam kasę na szlugi. No wyskakuj z siana!

Nagle zauważyłem jego szybki ruch ręką, zobaczyłem błysk i poczułem coś zimnego przy szyi.

- No jazda dawaj kasę! Ile, kurwa, mamy czekać! Dawaj kasę grzecznie, po dobroci, albo cię zajebię!

- Dobra ile chcecie? – z trudem wykrztusiłem z siebie - nóż wpijał się lekko w moją skórę.

- Nie tak szybko, teraz wysiądziesz z nami.

Autobus zatrzymał się na przystanku. Jeden z nich, ten z nożem, złapał mnie jedną ręką za płaszcz i wypchnął mnie z autobusu. Jego kumple wyszli za nami. Myślałem, że śnię. To jakiś koszmar. Teraz mnie zadźgają nożem! A moja Marysia?! Co z nią będzie?! Kurwa, tylko nie teraz! Co za pech! – myślałem.

- Panowie, dogadajmy się! Dam wam ile chcecie, tyle, ile mam w portfelu. Albo nie, weźcie go całego, tylko zostawcie mnie w spokoju.

- Dawaj, kurwa, ten portfel i nie pierdol!

- Zamknij ryj! - odezwał się inny. Teraz z tobą zatańczymy!

- Wpierdolimy ci, za to, że polujesz na dzieciaki, zboczona cioto!

Zadał mi silny cios w krocze, a potem kolanem walnął mnie w twarz. Upadłem na śnieg. Czułem, jak krew sączy się strumieniem z nosa i ust. Gdy leżałem, jeszcze kilka razy kopnęli mnie w brzuch.

- Ty pierdolona cioto. Teraz cię wykastrujemy…

Nagle usłyszałem głos syreny policyjnej. Stawał się coraz głośniejszy. Słyszałem ich gorączkowe szepty, sekundy później, ich oddalające się szybkie kroki. Po pewnej chwili syrena ucichła. Może to była karetka albo straż pożarna. Wszystko jedno. Dobrze, że ich już nie ma… ale boli… prawie nie mogę się ruszać. Muszę wstać, bo inaczej tu zamarznę. Muszę ratować Marysię! Muszę!

Dźwignąłem się lekko na równe nogi i chwiejąc się poszedłem w kierunku mojego drugiego mieszkania. Postanowiłem już więcej nie korzystać z usług nocnego autobusu.

Z nosa ciekła mi krew. Bolał jak cholera – chyba złamany. Cały byłem poturbowany. Nogi odmawiały posłuszeństwa. Wyczerpanie psychicznie i fizycznie dawało o sobie mocno znać. Chciało mi się pić! Nawet nie wiedziałem, gdzie jestem. Co to za okolica? Zazwyczaj jeżdżę samochodem. W którą stronę iść? Przeszedłem tak, utykając, jeszcze kilkaset metrów, gdy ujrzałem zbliżającą się postać.

- Przepraszam pana bardzo… jak dojść na ulicę Stawową? W którą stronę mam iść?

- To jeszcze niezły kawałek… ale co panu… nic panu nie jest? Może powiadomić pogotowie?

- Poradzę sobie. Niech się pan nie martwi.

- Pan krwawi… co się stało? Pobito pana?

- Tak… ale to nie ważne. Dziękuję za informację.

- Przecież jeszcze nic nie powiedziałem…

- No tak racja. To wie pan gdzie to jest?

- Tak, proszę iść jeszcze cały czas prosto, następnie przy takim dużym czerwonym budynku skręcić w lewo… Czy na pewno nie potrzebuje pan pomocy?

- Dziękuję, poradzę sobie.

Odszedłem parę kroków utykając, wszystko mnie bolało. Kręciło mi się w głowie. Robiło mi się słabo. Nagle w mojej kieszeni zadzwonił telefon.

- Halo - wykrztusiłem.

- Tato… pomóż mi. Jestem sama… oni… sobie poszli… gdzieś … zabrałam im telefon… tato pomóż…

- Córeczko, gdzie jesteś? Nic ci nie jest? Jesteś cała?

- Tak tato, oni mnie trzymają… ja wiem, gdzie to jest… pi pi pi.

- Kochanie, Marysiu!

Na nic zdało się już moje wołanie w głuchy telefon. Rozłączyła się albo oni przyszli… Boże, może ją nakryli, kiedy do mnie dzwoniła… żeby tylko nic jej nie zrobili! Co robić? Co robić? Marnuję tutaj tylko czas… może jeszcze zadzwonią… Skup się! Od ciebie zależy życie twojej córki! Trzeba trzeźwo myśleć. Poczekam na telefon od chłopaków Kierszyńskiego. Może Marysia się jeszcze odezwie… Nic… trzeba iść dalej, do domu, bo tu zamarznę, z tego cholernego zimna.

Kluczyłem po mieście, w tym koszmarnym mrozie, jeszcze jakąś dobrą godzinę, zanim znalazłem się przed wejściem do mojego drugiego mieszkania. Byłem wykończony, ale bólu już nie czułem. Cieszyło mnie tylko to, że teraz położę się, chociaż na chwilę, w ciepłym, wygodnym łóżku. Gdy zbliżyłem się do drzwi wejściowych, usłyszałem hałasy. Odgłosy muzyki i jakiegoś ruchu lub tańca. Tego było już za wiele! Ktoś włamał się do mojego domu i urządza sobie w nim imprezę! Było mi wszystko jedno. Niczego się nie bałem i byłem gotowy na wszystko. Otworzyłem kluczem drzwi i wszedłem zdecydowanie do mieszkania. W pokoju gościnnym znajdowało się kilka osób, siedzieli przy stole i pili alkohol. Dwie pary tańczyły. To byli jacyś nastolatkowie! Smarkacze! Gówniarze!

- Co tu się, kurwa, dzieje! – wyparowałem. Ledwo mogłem usłyszeć swój głos, z powodu cholernie głośnej muzyki.

Siedzący, w jednej chwili, stanęli w przerażeniu, na baczność. Dwie pary ciągle tańczyły. Gdy zapaliłem w pokoju światło, oni także przestali i spojrzeli na mnie. Jedną z tańczących była… moja córka!!! Na mój widok wydała z siebie tylko ledwie dosłyszalny, piskliwy głos.

- Tatusiu, to był tylko niewinny żart. Zawsze mówiłeś, że lubisz w życiu trochę adrenaliny… Nie przejmuj się, to był żart. Niewinny żart. Nie chciałam, żeby tak wyszło… ale co się tobie stało?! Boże, tatusiu jak ty wyglądasz?! Kocham cię i przepraszam! Tak bardzo żałuję! Przepraszam!

Podeszła do mnie i przytuliła się do mojego umęczonego i obolałego ciała. Szeptała coś mi jeszcze czule do ucha, ale już nie słuchałem. Nawet nie zapytałem, skąd miała klucze do tego mieszkania, ani co tam robiła. Nie wiedziałem czy się cieszyć, czy płakać. Było mi wszystko jedno. Boże, jakie ja głupie dziecko spłodziłem – pomyślałem tylko, bezmiernie zdruzgotany swym ojcostwem.



Admin Edit_Lan:
temat zostaje zamknięty i przeniesiony do chwili, gdy przedstawisz się w odpowiednim dziale.

2
po pierwsze lepiej sie przedstaw w opdpowiednim dziale, bo Ci Na Górze cie zjedzą;)



samo opowiadanie niestety słabe, bez polotu, najbardziej rzuca mi się w oczy sztuczność. wszystkiego: reakcji bohatera, dialogów itp.



"Przepraszam, że niepokoję ciebie, o tak później porze Krzysiek, ale mam bardzo poważną sprawę… chodzi o to, że… prawdopodobnie porwano moją córkę. Moją Marysię porwali, rozumiesz!?" <-- nie dość, że nikt tak nie mówi (właszcza to "niepokoje ciebie" :wink: ) to jeszcze błędy - przecinki.



sam początek i moment, kiedy ojciec odbiera telefony - nadużywanie zwrotów "o co chodzi, ale... nic ci... nie rozumiem... skąd..." męczy i i jest zupełnie hm... nieżyciowe :wink:



reakcja komendanta - tak samo. córke kumpla porywają, a on mówi: "rozumiem, zobacze co sie da zrobić", jakby chodziło co najwyżej o zgubiony portfel.



kolejna rzecz - narracja pierwszoosoobowa - nie wiem czy to najlepszy pomysł. w sumie twój wybór, ale moim zdaniem lepiej by to brzmiało w narracji trzecioosobowej.



puenta do bólu przewidywalna.



no i koszmarne ostatnie zdanie.
żyj tak, aby twoim znajomym zrobiło się nudno, gdy umrzesz.

3
Dzieki za opinie. W narracji uzylem pierwszej osoby, zeby oddac wnetrze bohatera. Wiem, jeszcze duzo pracy przede mna. Pozdrawiam!

4
W opowiadaniu brak polotu. Wygląda jakbyś zbudował jego podstawę z tego, co obejrzałeś w filmach siódmej kategorii, w dodatku pozlepiał bez składu wyciągnięte z nich informacje.


Spokojnie Staszek! Jesteś lekarzem, wiesz co trzeba robić w takich sytuacjach.
No tak, lekarze są przeszkolenia na taką sytuację. Porwania mają dwa razy w tygodniu.


Bolał jak cholera – chyba złamany
Jest lekarzem, a nie potrafi stwierdzić czy ma złamany nos? Co prawda nie piszesz jakiej jest specjalizacji, ale nawet pediatra powinien wiedzieć coś takiego.


- Przepraszam, że niepokoję ciebie, o tak później porze Krzysiek, ale mam bardzo poważną sprawę… chodzi o to, że… prawdopodobnie porwano moją córkę. Moją Marysię porwali, rozumiesz!?

- Rozumiem… zobaczę co się da zrobić. Oddzwonię za pół godziny. Aha! Czy zażądali okupu, stawiali jakieś warunki?

- Nie! Zupełnie nie wiem, o co chodzi?! Słyszałem tylko jej głos w słuchawce. Nie mam czasu. Za pół godziny mam tam być. Teraz muszę jechać na spotkanie z nimi.

- Jak to? Już?

- Tak, dzwonili do mnie już dwa razy. Mam się tam stawić za dwadzieścia minut.

- Poczekaj! To nie ma sensu. Co ci powiedzieli? Nie wysunęli żadnych żądań?
Mam tam być, mam tam być. Ale gdzie? Dopiero później piszesz gdzie, a policjant nie pyta w dodatku nagle sobie przypomina standardowe pytanie przy porwaniach. Zgrzyt aż oczy bolą.


- Ty! Nie pali. Mówi, że nie pali. Uwierzymy mu?

- Chuj wie… Jakiś k***a dziwny, może to pedał? – powiedział inny.
Po co dwa razy "nie pali"? Właściwie masz rację jeśli się nie pali, jest się co najmniej dziwnym.



Ogólnie bardzo słabe opowiadanie. Brak przecinków, stylistyczne, niedomówienia powodujące zamęt, sztuczne aż do bólu dialogi i sposób prowadzenia narracji.



Słabiutko.



Pomysł:2

Styl:2+

Schematyczność:2

Błędy:3

Ocena ogólna:2+




Pozdro.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”