Dobra, serio.

Wstajecie rano. Wypijacie kawkę albo dwie, głaszczecie kota, odpalacie "Do muzy suplikację przy ostrzeniu pióra" Kaczmarskiego i siadacie do klawiatury. Włączacie dzieło, nad którym aktualnie pracujecie. Czytacie, żeby wdrożyć się w klimat. Ale coś nie gra. Coś jest nie tak. Włączacie inny plik. Kolejny. Następny. Jeszcze inny. Najlepsze, co kiedykolwiek napisaliście. Wasze operis magnis...
... chała. Badziew. Dno. Kompletny szajs. Matko Bosko loretańsko i wszyscy Święci pańscy do spółki, nigdy nie napisaliście nic dobrego. Nic nie wnosicie do historii literatury. Dramat. Tragedia. Całkowita. Groteskowe połączenie Ajschylosa i Sofoklesa w wydaniu późny postmodernizm. Historie nudne i płytkie, styl sztywny i płaski jak decha, wiersze grafomańskie, opowiadania tandetne, powieść chałturna, koncepcja literacka naiwna i bezwartościowa. Wszystko nie tak.
Znacie to?
Co wtedy?