śpiączka

1
Odkurzyłem, mało oryginalne i bardzo przewidywalne-wiem. Chciałbym byście-nawet bardzo surowo-wypowiedzieli się na temat stylu, cz moje pióro jest dostatecznie lekkie itp. Z góry dzięki za komentarze.


Od trzech miesięcy, czyli od dnia kiedy jej jedyny syn Piotr, zapadł-na w skutek wypadku motocyklowego- w śpiączkę, dzień Anny Burczymańskiej wyglądał jak rozkład jazdy pociągów; dobrze rozplanowany z punktualnymi czasami odjazdów i przyjazdów, a ewentualne zmiany i opóźnienia miały miejsce tylko z przyczyn niezależnych.

Rano wyjeżdżała, zakupioną na raty, białą Skodą Fabia , do lokalnego oddziału banku, gdzie pracowała już blisko od ośmiu lat ,a od czterech była kierowniczką Biura Obsługi Klienta. To atrakcyjne stanowisko, które zawdzięczała swojej ciężkiej pracy i uporowi w dążeniu do celu, dawało jej nie tylko tak ważną dla każdego stabilność finansową ,ale również sprawiało ogromna satysfakcję. Mimo że, jako kierowniczka musiała trzymać w ryzach wszystkich-nielicznych po prawdzie-podwładnych, to zawsze starała się być wobec nich wyrozumiała i sprawiedliwa, a to zaprocentowało tym, iż teraz mogła liczyć na duchowe wsparcie swoich koleżanek i kolegów z pracy.

Po ośmiu godzinach pracy opuszczała siedzibę banku i udawała się do kościoła pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny. Lubiła tą świątynię nie tylko dlatego, że znajdowała się po drodze do kliniki, ale również, a może przede wszystkim, dlatego iż tutaj najłatwiej odzyskiwała spokój ducha

i nadzieję. Zawsze żarliwie się modliła, prosząc Boga o zdrowie jej syna. Podczas niemal każdej wizyty obiecywała ,że gdy tylko chłopak wybudzi się ze śpiączki, wyzdrowieje i będzie mógł wyjść ze szpitala to, natychmiast pojadą na Jasna Górę w Częstochowie, żeby podziękować i oddać się w opiekę Matki Bożej . Po to by, jak sama mówiła, wzmocnić swoje prośby, często wrzucała dwudziestozłotowe banknoty do kościelnej skarbonki, skąd wyciągnięte miały być-podobno- przeznaczone na zakup żywności dla najbardziej potrzebujących parafian. Zresztą nie było powodów, aby w to wątpić, gdyż tutejszy proboszcz wielokrotnie dawał wyraz swej dbałości o ludzi, którzy spóźnili się na pociąg pospieszny o nazwie „Dobrobyt” .Tak więc wrzucone pieniądze nie tylko dawały nadzieję na wysłuchanie jej próśb przez Boga, ale także poprawiały samopoczucie, z mocą nie mniejszą niż czekoladowy batonik podarowany małemu dziecku.

Po opuszczeniu świątyni, udawała się do szpitala, gdzie-z różańcem w ręku i łzami w oczach- spędzała długie godziny przy łóżku jej syna, wypatrując jakichkolwiek oznak przebudzenia się jej syna. Marzyła, że pewnego dnia Piotrek otworzy oczy , uśmiechnie się do niej i cały ten koszmar będzie można uznać za niebyły.

Po kilku godzinach wyczekiwania całowała syna w czoło i wracała do domu, który teraz przygnębiał swoją pustką i porażał chłodem.

Ten swoisty cykl z reguły nie ulegał żadnym poważnym zmianom. Czasem wydawało jej się, że jest bohaterką jakiejś koszmarnej gry komputerowej tudzież bestialskiego reality show, w którym widzowie lub producenci sprawdzali jak wiele cierpienia człowiek może znieść zanim popadnie w obłęd. Nieraz wydawało jej się, że granica szaleństwa jest już tak blisko, iż można zrobić tylko jeden malutki, maluteńki kroczek, by ją przekroczyć i pogrążyć się w nieokiełznanym szale bólu i rozpaczy.

*

Piątek. Pochmurny i deszczowy dzień. Prosto po opuszczeniu biura Anna udała się na parking. Wsiadła do samochodu. Czarną, skórzaną torebkę idealnie pasującą do jej ciemnej garsonki położyła na miejscu przeznaczonym dla pasażera.





Anna wcale nie miała zamiaru wstawać z łóżka tak wcześnie, ale targana jakimiś trudnymi do zdefiniowania uczuciami nie mogła już dłużej spać. Lepiej było wstać niż nerwowo przewracać się z boku na bok. Usiadła na łóżku i kątem zaspanego oka spojrzała na wyświetlacz elektronicznego budzika. Była godzina 05.45, 11 listopad.

-Przynajmniej nie trzeba iść do pracy-mruknęła niewyraźnie sama do siebie.

Zgarbiona, nieśpiesznym krokiem-ziewając w międzyczasie- ruszyła do kuchni. Nalała sobie szklankę soku pomidorowego i usiadła przy stole.

Feeria błyskawic i głuche dudnienie za oknem, wyrwało ją z zadumy, uświadamiając jednocześnie, że za oknem szaleje potężna burza.

-Wczoraj słońce, dzisiaj ulewny deszcz.-bąknęła pod nosem-Pewnie przez tą cholerną zmianę pogody nie mogłam spać.

Zwalanie winy, a to na pogodę, a to na ciśnienie-raz za wysokie, raz za niskie-było jej ulubionym wyjaśnianiem różnorakich dolegliwości i utrapień jakie na nią , od czasu do czasu, spadały. Weszło jej tak w krew, że każdy jeden objaw gorszego samopoczucia, od uporczywego swędzenia w nosie do strzykania w plecach i kłucia pod łopatką, potrafiła wytłumaczyć złośliwością warunków atmosferycznych, które tylko czyhały ,aby z całą swoją perfidią zaatakować jej bezbronne ciało i umysł. Nieznacznie poprawiało jej humor to, że koleżanki i koledzy z pracy, również uskarżali się na ataki tych niewidzialnych, a tak przecież złośliwych mocy natury.

****************

Ubrana w elegancką kremową garsonkę ,wysiadła z samochodu i nieśpiesznym krokiem ruszyła do szpitala. Nie potrzebowała parasola, gdyż o porannej ulewie przypominały już tylko liczne kałuże mętnej wody, które Anna, w trosce o swoje buty, zgrabnie i skutecznie omijała. Z każdym krokiem, co zrozumiałe, była trochę bliżej kliniki, ale już znacznie mniej zrozumiałe, że z każdym krokiem ogarniał ją coraz większy strach i niepokój. Mimowolnie przyspieszyła .Schody, których uważny obserwator doliczyłby się 16, pokonała w zaledwie kilka sekund ,a szpitalny próg przeskoczyła już biegnąc.

Serce biło jej coraz szybciej. Im bliżej znajdowała się sali ,w której leżał jej syn, tym większe ogarniało ją przekonanie, że z jej synem dzieje się coś złego. Na próżno próbowała odgonić od siebie czarne myśli, tłumacząc sobie, iż cały personel medyczny, a w szczególności, pochodzący z Ukrainy dr Kostenko, to znakomici specjaliści.

Energicznie chwyciła i pociągnęła za klamkę, otwierając tym samym drzwi sali nr 338. Weszła i ...zamarła w bezruchu. Zrobiło jej się piekielnie zimno, zupełnie jakby zamiast w szpitalnej sali, znalazła się w komorze kriogenicznej. Z trudem łapiąc oddech, podparła się o ścianę. Aby sprawdzić, czy to co przed chwilą widziała nie było zwykłym psikusem jej wyobraźni, przymknęła na chwilę oczy, by po chwili znów je otworzyć. Niestety, nic się nie zmieniło. łóżko, na którym , podłączony do skomplikowanej aparatury, jej syn spędził blisko 90 dni, było puste. To mogło oznaczać tylko jedno; Piotr nie żył!

Chwiejąc się i wciąż podpierając o ścianę, podeszła do okna. Otworzyła je i łapczywie pochłaniała każdy kęs świeżego powietrza, który mógł tylko się dostać do płuc. Miała wrażenie, że cały świat sprzysiągł się przeciwko niej. Chciała, stojąc przy otwartym oknie, wykrzyczeć cały swój ból i rozpacz. Chciała, aby wszyscy usłyszeli o tym, że blisko 9 lat temu ,choroba rodem z piekła, chyba tylko dla niepoznaki zwana rakiem, zabrała jej męża .A dziś ...

Wymownie spojrzała w niebo, chcąc zapytać :dlaczego? Ale choć z całych sił próbowała wrzasnąć, krzyknąć, to nie mogła tego uczynić. Głos grzązł jej w gardle, łzy same zaczęły napływać do oczu. Nieopisane cierpienie zawładnęło jej sercem. Nie była w stanie myśleć o niczym innym niż śmierć. Własna śmierć. Nie myślała, nie kalkulowała. Podstawiła szpitalne krzesło i niezgrabnie wspięła się na parapet. Spojrzała w dół. Czwarte piętro. Zrobiła krok do przodu. Ostatni w życiu krok.



Dwa piętra wyżej Dr Kostenko uśmiechał się do Piotra. Po tylu dniach śpiączki pacjent wybudził się.

- Zaraz skończymy badania i będziesz mógł zobaczyć się z mamą.- doktor nawet nie przypuszczał, że w momencie, gdy wypowiadał te słowa po matce Piotra została już tylko mokra plama na przyszpitalnym chodniku.










J

2
Masz rację, zupełnie przewidywalne i mało oryginalne. Jako ćwiczenie może być, ale na coś większego nie wyciśnie się z tego nic.



Więc chcesz wiedzieć czy masz lekkie pióro?

Hm, powiem ci tak szczerze, bez owijania w bawełnę.

Nie, nie jest lekkie. Jest znośne.

Według mnie za dużo próbujesz wcisnąć w jedno zdanie, przez co powstają tasiemce. Dodajmy do tego wtrąceni, które można sobie odpuścić albo zapisać zupełnie inaczej i mamy pierwszą rzecz, która uderza w twarz niczym prawy sierpowy Muhameda Aliego.



Następnie mamy do czynienia z powtórzeniami. Przykład? "Dzień", "łóżko", "wstać", "praca", coś się jeszcze znajdzie. Wybacz, że nie wkleiłem fragmentów tekstu, ale chodzi mi o całość.



Błędów nie sprawdzam, gdyż nie jestem w tej kwestii najlepszy.



Ok, czytając tekst czułem się jak w czasie gdy w szkole kazano mi się nauczyć czegoś na pamięć (nie lubiłem tego uczucia).



Jakoś tak, hm, sztywno.



Pisz dalej, chociaż mówisz, że to odkurzone opo. więc jestem ciekaw jak posunąłeś się do przodu od czasów tej opowiastki.



Zapomniałbym o ocenie:

Pomysł:3-

Styl:3

Schematyczność:2

Błędy: -

Ocena ogólna:3-
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

3
Dzieki Weber za konstruktywną krytykę, tekst powstał bodaj 3 lata temu. Niestety, od tamtej pory niewiele pisałem.



Czekam na kolejne opinie:)

4
Weber - święte słowa (jak zwykle. Ja-też-kadzę-jak-zwykle.).

Powinieneś napisać "skoda fabia", a nie "Skoda Fabia".

Poza tym, El Sonadorze, wyjaśnij mi "Od trzech miesięcy, czyli od dnia kiedy jej jedyny syn Piotr, zapadł-na w skutek wypadku motocyklowego- w śpiączkę". "zapadł-na w skutek wypadku motocyklowego- w śpiączkę". Czy nie lepiej byłoby napisać po prostu "Od trzech miesięcy, czyli od dnia, kiedy jej jedyny syn Piotr zapadł w śpiączkę na skutek wypadku motocyklowego"?

Rzecz następna - trochę brakowało przecinków, a te, które się pojawiły... To idzie tak "Ble", przecinek, spacja, następne "ble". Tak samo kropki. Wypowiedzenie "Ble bli blu pla", kropka, spacja, następne zdanie. Zwróć na to uwagę.

Na koniec - pióro. Ciężkie. Pomyśl o porządnym - Parker, Watermann, Mont Blanc.

5
Pomysł: 2



Tak jak rzekł Weber, wtórne i nieciekawe. Nie wiem czy to tylko ja, ale nie lubię opowiadań skonstruowanych w sposób takiego suchego opisu czyjegoś życia. "Pan Bla był szczupły, wysoki, miał bordowe oczy i małpie usta. Kiedy miał 15 lat, został zgwałcony. Od tego czasu bla bla bla..."



Pozbawione finezji, dynamiki, dialogów i po prostu czegoś, co mogłoby wyróżnić tekst spośród tysiąca innych.



Jak powiedziano wyżej - jako ćwiczenie ujdzie, ale nic więcej.



Styl: 3



Zdania - tasiemce i spora ilość powtórzeń skutecznie zniechęcała do ukończenia tekstu (a zauważ, że jest raczej króciutki).

Owszem, zdarzały się ciekawe określenia, porównania, ale to jak dwutygodniowy chleb posypany małą ilością cukru-pudru.

Szlifuj język, pisz częściej i spróbuj bardziej przykuwać czytelnika. Formą opisania historii, jaką wybrałeś, nic nie wskórasz. Nudzisz czytelnika i sprawiasz, że w żaden sposób nie może choć trochę "zespolić się" z bohaterem.



Schematyczność: 2



Samobójstwa, nieporozumienia, ciężkie choroby. [wysuwa język 20cm p.p.m*]





(*- pod Patrena miną)





Błędy: 3



Jak na tak krótki tekst zdecydowanie za dużo. Powtórzenia, zły zapis dialogów, brak odstępów między myślnikami (często niepotrzebnymi).



Ocena ogólna: 2+



Spróbuj wymyślić bardziej ciekawą i rozbudowaną historię. Staraj się łapać ciekawość czytelnika i kusić ją Scooby chrupką, miast rzucać w nią zniszczonym, brudnym traperem. No i szlifuj język, pisz więcej, bo widać, że coś może z tego być.



Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”