"Życzenie śmierci" [horror] krótkie opowiadanie

1
UWAGA! NIEWIELKA LICZBA WULGARYZMÓW!!


Dzień był jednym z tych, o których najchętniej szybko by się zapomniało. Może nie byłoby to tak tragiczne gdyby nie fakt, że wszystko zaczęło się w poniedziałek a był piątek, czyli przeżyłam cały pieprzony tydzień w nastroju tak fatalnym jak chyba nigdy dotąd...
Na szczęście piątek to tygodnia koniec a weekendu początek więc istniały realne szanse, że poziom hormonu szczęścia podskoczy mi gdzieś w okolicach wieczornej imprezy.
Musiałam tylko przetrwać ten jeden dzień w szkole i będzie dobrze. Jednak zanim miało się to wydarzyć, trzeba było do tej placówki oświatowej jakoś dotrzeć..
Niestety moi ukochani rodzice uznali, że skoro nie poprawiłam średniej to nie sfinansują mi kupna żadnego auta, mimo że wcześniej (podobno w ramach „zachęty”) opłacili kurs i egzamin na prawo jazdy, który zdałam z małym palcem w sami-wiecie-gdzie. W efekcie maszerowałam na przystanek autobusowy w deszczu będącym naturalnym dopełnieniem końca tak, złego tygodnia. Silny wiatr wzmacniał efekt, zawsze wiejąc dokładnie w przeciwnym kierunku niż ten, w którym zmierzałam. Bez przerwy wpadałam w zaskakująco głęboką kałużę, brudząc spodnie i buty. Było okropnie zimno i mokro.. Zdecydowanie nie poprawiło to mojego i tak zepsutego humoru.
W końcu doczłapałam się do tej śmiesznej, plastikowej budki w kolorze brudnego śniegu. Większość przystanków, pod jakimi miałam średnią przyjemność przebywać jest przeszklona ze wszystkich stron, aby możliwe było wytęsknione wypatrywanie nadjeżdzającego autobusu, co stanowi ulubione zajęcie przyszłych jego pasażerów.
Ten przystanek takich możliwości nie dawał, był całkowicie nieprzezroczysty. Powody takiego stanu rzeczy były dwa: po pierwsze, kiedy był przeszklony lub z przezroczystego plastiku, miejscowi „artyści” wykorzystywali go jako miejsce, gdzie mogli dać upust swojej nieograniczonej fantazji w zakresie użycia wielokolorowych farb w sprayu (w efekcie czego praktycznie tracił swój walor „przejrzystości”) a potem kilku fanów baseballu urządzało sobie na nim szybki trening, w gwałtownym sposób przywracając mu przejrzystość, niestety kosztem utraty zdolności do ochrony podróżnych przed skutkami wahań pogody.
Myślę, że gdyby korzystało z niego więcej osób, opłacałoby się go naprawiać a i wandale mieli by mniej sposobności do dewastacji. Niestety, miasteczko w którym przyszło mi wegetować nie ma zbyt wielu chętnych na podróże autobusem. Nie żeby sama mieścina była zupełnym pipidówkiem, ale jej mieszkańcy w przeważającej części mają samochody i korzystają z nich bez oglądania się na zużywane przez te bestie paliwo, w końcu średnia dochodów mieściła się wyraźnie powyżej krajowej.
Nawet moja rodzina, choć należeliśmy do biedniejszych w okolicy, miała trzy auta. Problem w tym, że żadnym nie było wolno mi jeździć więc zasuwałam codziennie na autobus, modląc się aby w końcu zdecydowali się zlikwidować tę linię i tym samym zmusić starych do oddania w moją dyspozycję jednej z maszyn.
Było to całkiem prawdopodobne właśnie z powodu frekwencji będącej jednocześnie drugim powodem postawienia tutaj tej góry plastiku. Było to tańsze a poza tym nie kusiło tak „młodych gniewnych”, dzięki czemu stał tak już od prawie dwóch tygodni i nie nosił śladów farby ani nawet uderzeń kijem basebollowym. Czyżby łobuzów wzięła litość?..
Weszłam pod zadaszenie i zdjęłam kaptur kurtki. Krople deszczu bombardowały „biały schron” (jak zwykłam go nazywać) z wyjątkową intensywnością, jakby chciały dokonać dzieła za chłopaków z baseballami. Wiatr wył ocierając się o gładkie ściany, które ani myślały się mu poddać.
Stałam odwrócona tyłem do wnętrza przystanku, gapiąc się na świat, od którego zaskakująco dobrze chroniło mnie kilkadziesiąt kilogramów plastiku. W środku było sucho i prawie wcale nie wiało.
Idziesz sobie w świecie, który wciska Ci zimny deszcz w twarz i w jednej chwili izolujesz się od niego, choć przecież wystarczy zrobić dwa kroki aby znów się w nim znaleść...heh....
Uświadomiłam sobie, że mój makijaż pewnie przestał istnieć lub zamienił się w charakteryzację rodem z horroru o wyjątkowo niskim budżecie.
Odwróciłam się do tyłu przez lewe ramię, zdjęłam plecak i zaczęłam szperać w poszukiwaniu małego, składanego lusterka. Nigdy nie udawało mi się go znaleść szybciej niż w ciągu kilkunastu sekund. Tym razem poszło zaskakująco szybko. Uradowana uniosłam je do góry, dokładnie naprzeciw swoich oczu i otworzyłam. W odbiciu, zamiast siebie zobaczyłam staruszkę..

- Przepraszam, która godzina? – spytała w tej samej chwili a ja krzyknęłam i podskoczyłam wystraszona,.
- Och, przepraszam najmocniej, nie chciałam Cię wystraszyć – powiedziała staruszka wyrażnie zmieszana i wręcz zawstydzona reakcją jaką wywołała. Siedziała na ławeczce, na drugim końcu przystanku.
- Nie, nie szkodzi naprawdę nic się nie stało – odpowiedziałam szybko choć serce wciąż łomotało mi w piersi – jest wpół do ósmej.
- Dziękuje Skarbie, niestety coraz częściej zdarza mi się zapominać różne rzeczy, w tym również zegarek.. – powiedziała uśmiechając się jak te dobre babcie w reklamach ciastek.

Nic nie odpowiedziałam, uśmiechnęłam się tylko nieznacznie i odwróciłam aby uratować to nad czym pracowałam przez kilkanaście minut po przebudzeniu. Cały czas zastanawiałam się jak mogłam jej nie zauważyć.
W trakcie poprawiania makijażu co chwila ukradkiem zerkałam na odbicie starszej pani, delikatnie nakierowując na nią lusterko. Była wpatrzona przed siebie, na jej ustach gościł nieznaczny, miły uśmiech. Odniosłam wrażenie, że patrzenie na ulewny deszcz sprawia jej swego rodzaju przyjemność. .
A mimo tego nie spodobała mi się, choć muszę przyznać, jej wygląd budził pozytywne emocje. Strój był elegancki i z pewnością z dobrych, drogich materiałów. Miała na sobie płaszcz i pantofle. Wszystko to w czarnym kolorze nadającym jej dystyngowany, poważny wygląd.. Głowę zdobiły pukle ładnie ułożonych, siwych włosów natomiast okulary w złotej oprawce spoczywały dumnie na nosie. Dłonie zakrywały białe rękawiczki, z boku na ławeczce spoczywała niewielka, skórzana torebka barwy nocy.
Jednak co z tego, że wizualnie nie było się czego przyczepić skoro zdenerwowała mnie już zwróceniem się do mnie na „ty”?. I po co ten tekst o tym, że zdarza się jej zapominać różne rzeczy? Uważacie, że to niewiele i nie ma się czym denerwować? W takim razie nie macie najwyrażniej doświadczenia w kontaktach ze starymi prykami.
Podpowiadało mi ono, że obca staruszka zwracająca się do Ciebie jakbyś była jej wnuczką a nie obcą osobą, a potem częstująca niby niewinną uwagą na temat swej sklerozy, oznacza poważne problemy jeżeli znajdujesz się w miejscu lub sytuacji gdy nie możesz uciec...
Było coś jeszcze.... Czułam dziwny lęk, chyba strach. Może była to tylko pozostałość po niespodziewanym natknięciu na nią..


Skończyłam się malować uradowana faktem, że nie wszystko czym pokryłam twarz przed wyjściem, uległo rozpuszczeniu i usiadłam możliwie jak najdalej od może i sympatycznie wyglądającej ale okropnie podejrzanej starszej Pani.
Gapiłam się w krople deszczu uderzające z impetem w asfalt przed przystankiem i modliłam się żeby pół godziny pozostałe do przyjazdu autobusu upłynęły w ciszy, albo żeby ktoś się dosiadł, stając się ewentualnym celem mojej współtowarzyszki.
Zgodnie z tym wszystkim co działo się od poniedziałku, moje modły nie zostały wysłuchane a ja nabrałam pewności, że ten dzień będzie ciężki.
- Okropna pogoda, prawda? – zagadnęła staruszka niby od niechcenia..
- Tak, fatalna – odburknęłam i niewiele mnie obchodziło co sobie pomyśli.
- Ostatnimi czasy jest tak coraz częściej, boje się, że będzie padać cały dzień...
- Pewnie tak....
Potem nastąpiła nieco dłuższa chwila ciszy, którą każdy odebrałby jako niechęć do dalszej konwersacji ale mojej rozmówczyni to nie zraziło..
- Może i pogoda będzie coraz gorsza, ale za to ludzie trochę lepsi?
- Nie sądzę... – wymamrotałam.
- Uważasz, że lepsi już być nie mogą? – nie wydawała się zaskoczona moją odpowiedzią, zadała to pytanie niemal natychmiast.
- Uważam, że większość nawet nie stara się być lepszymi – odparłam zdając sobie w tym momencie sprawę, że pozwoliłam wciągnąć się do jałowej dyskusji ze znudzoną życiem, starą babą a mimo tego nie próbowałam się wywinąć. Postanowiłam, że złość która we mnie tkwi wyleję na nią i dzięki temu uświadomię w końcu jakiemuś seniorowi jaki jest współczesny świat i jak niewiele o nim wie, mimo swojego wieku a być może właśnie dlatego..
- Żyję na tym świecie nieco dłużej a mimo tego jestem lepszej myśli.... – powiedziała pogodnie, lekko się uśmiechając.
- Długość życia nie musi przekładać się na doświadczenie – powiedziałam zaczepnie.
- Masz rację moja droga, ale gdy jest się tak starym jak ja, doświadczenie przychodzi mimowolnie, niczym nędzne pocieszenie...
- Wiem o życiu więcej niż sugeruje to mój wygląd....
- Ludzie w wieku siedemnastu lat są z reguły przekonani, że wszystko już widzieli i wszystkich już poznali – odpowiedziała szybko ale w jej glosie nie wyczułam próby zaatakowania mnie, raczej brzmiało to jak ogólne, nie skierowane do nikogo stwierdzenie. Tylko skąd wiedziała ile mam lat?.
- Czy my się znamy? – spytałam mając nadzieję, że okaże się babcią jakiegoś sąsiada.
- Ohh, wybacz mi mój brak kultury – powiedziała zmieszana i ze zgrozą zobaczyłam, że wstaje aby się ze mną przywitać. Może i miałam zamiar ją pognębić ale nie mogłam pozwolić aby stała nade mną z wyciągniętą ręką.
- Nazywam się Dorothy Lemort – powiedziała, a ja w żaden sposób nie mogłam skojarzyć nazwiska choć znałam lepiej lub gorzej większość sąsiadów.
- Tina Lektor – odpowiedziałam siląc się na słaby uśmiech, który nie mógł wyglądać szczerze i delikatnie uścisnęłam jej dłoń. Była zimna, wręcz lodowata, nawet jak na bardzo starą osobę.

Ku mojej rozpaczy, usiadła bliżej niż wcześniej. Czułam że pętla złożona ze słów zaciska się coraz bardziej..

- Odkąd pamiętam, zawsze bezbłędnie odgadywałam wiek dowolnej osoby – kontynuowała celowo nie odpowiadając na moje wcześniejsze pytanie lub uznając, że nie musi bo teraz już się „znamy” – Można powiedzieć że to rodzaj wrodzonej zdolności..
- Imponujące – odparłam bez cienia entuzjazmu.
- To jeszcze nic – ciągnęła dalej konspiracyjnym tonem – potrafię powiedzieć nie tylko ile masz lat ale również w którym miesiącu i dniu swego życia dziś jesteś.
- Naprawdę? Bardzo ciekawe.. – Boże, kiedy ta kobieta przestanie paplać? W dyskusję o ludzkich charakterach mogłam się włączyć ale o zupełnych pierdołach nie miałam ochoty gadać..
- W rzeczy samej! O ile się nie mylę masz siedemnaście lat, cztery miesiące i dwadzieścia jeden dni.

W pierwszej chwili nie zwróciłam uwagi na to co powiedziała, jednak sekundę później w moim umyśle zapaliła się czerwona lampka z napisem „ONA MOŻE MIEĆ RACJĘ!!” i szybko przeliczyłam czy jest tak rzeczywiście. Było..
Odwróciłam powoli głowę zastanawiając się czy nie widziałam jej nigdy wcześniej. Nie potrafiłam sobie przypomnieć. Siedziała lekko pochylona w moją stronę, z uśmiechem cwanego dzieciaka który zrobił wredny żart koledze. Mimowolnie przeszły mnie ciarki ale to pewnie z powodu chłodnej i mokrej aury.
- Skąd mnie Pani zna? – spytałam nieco ostrzejszym tonem aby tym razem uzyskać konkretną odpowiedź.
- Oo! Więc znów mi się udało! – powiedziała uradowana i nieco za bardzo roześmiana – jak widać instynkt wciąż mnie nie zawodzi!
- Odpowie Pani na moje pytanie?! – tym razem naprawdę uniosłam nieco głos.
Spojrzała na mnie spod okularów, robiąc minę wielce zdziwionej. Jej twarz zdobił uśmiech ale oczy zdawały się wyzywać mnie na pojedynek. Byłam już na nią trochę nakręcona. Dziwna baba...
- Widzę Cię pierwszy raz w życiu i nie wiedziałam nawet jak masz na imię dopóki się nie przestawiłaś – powiedziała nieco obrażonym tonem, po czym kontynuowała spodziewając się dalszych pytań – Przyjechałam tutaj do pewnej starej przyjaciółki, pomóc jej ulżyć w cierpieniu..
- Mówi Pani o Elizabeth Terens? – spytałam o sąsiadkę mieszkającą cztery domy od naszego. Wiedziałam o niej, że jest ciężko chora ale nie orientowałam się w szczegółach.
- Tak, dokładnie o niej moje dziecko – potwierdziła lekko wzdychając i zamyślając się chwilę. Bardzo nie spodobał mi się zwrot „moje dziecko”... – okrutna choroba trawiła jej ciało już bardzo długo, zdecydowanie dłużej niż była w stanie to znieść, ale ciągle zbyt krotko aby pragnęła uwolnienia się od wszystkiego – dodała w głębokiej zadumie. Brzmiało to jak bełkot a ja nabierałam przekonania, że siedzę obok nawiedzonej wariatki.
- Niestety, kiedy ma się ponad dziewięćdziesiąt lat, trzeba liczyć się z tym, że nie wszystko działa tak jak powinno – powiedziałam siląc się na pseudofilozoficzne stwierdzenie
- Przede wszystkim trzeba liczyć się z tym, że wszystko może zwyczajnie przestać działać – stwierdziła a ponury ton jej głosu sprawił, że odwróciłam głowę. Patrzyłam w wielkie kałuże wyrastające na drodze.
- Na szczęście jest jeszcze niebo – parsknęłam prześmiewczo. Nie miałam zamiaru poddać się jeszcze bardziej dolinującej atmosferze.
- Albo piekło – powiedziała tonem obojętnym i bez wyrazu.
- Albo reinkarnacja jeżeli jest się buddystą – znów walnęłam. Oczywiście dążyłam do jej rozgniewania. Niech no tylko da mi okazję...
- Być może.... – powiedziała pogodnym głosem, zupełnie innym niż chwilę wcześniej. Wydawało się, że zupełnie nie obchodziły ją moje zaczepki – a Ty jak sądzisz, ile ja mam lat? – zmieniła temat wracając do poprzedniego.

Ponownie odwróciłam głowę w jej stronę. Patrzyła na mnie, jej twarz znów była pogodna, ręce złożone na kolanach, wszystko jak do pamiątkowego zdjęcia. W sam raz na pudełko „ciasteczek babuni”. Zamierzałam na nią zerknąć a następnie wypluć dowolną cyfrę między 85-95 (tyle lat musiała mieć jako dobra, stara przyjaciółka mojej sąsiadki). Nie miałam ochoty bawić się w jej ulubioną zabawę w zgadywanie wieku, bo nigdy za czymś takim nie przepadałam, ale moje plany od razu trafił szlag.
Coś było nie tak....
Na pierwszy rzut oka była wzorcem zadbanej, wręcz arystokratycznej starej damy mogącej z powodzeniem zastąpić na tronie brytyjską królową ale kiedy wyszukiwałam oznak starości, które powinna mieć, odkryłam coś zdumiewającego – nie miała żadnych!
Doświadczyłam czegoś takiego pierwszy raz w życiu i muszę przyznać, że bardzo mnie to zabsorbowało. Na skórze twarzy nie dostrzegłam śladu zmarszczek, również pod oczami, zęby były naturalnie białe i równe (odniosłam wrażenie, że nie była to sztuczna szczeka ale nie potrafię tego do końca uzasadnić). Włosy, choć zupełnie siwe, sprawiały wrażenie zdrowych i mocnych. Oczy nie przypominały tych na wpół ślepych, zamglonych i jakże często nieobecnych, które widywałam niejednokrotnie u ludzi po osiemdziesiątce ale również tych młodszych. Wydawały się mieć więcej życia i zawziętości niż „zwierciadła duszy” jakiegokolwiek z moich rówieśników. Były bardzo ciemne, wręcz czarne. Coś się za nimi kryło, coś zuchwałego, pewnego siebie i w jakiś trudny do opisania sposób nieprzyjemnego, wręcz niebezpiecznego. Jak ślepia tygrysa, które mają w sobie hipnotyzujące piękno choć należą do stworzenia gotowego pożreć człowieka na podwieczorek.
- Myślę, że około dziewięćdziesięciu – powiedziałam dość nagle, wypadając z otrzęsienia.
Uśmiechnęła się jeszcze bardziej. Przez ułamek sekundy zdawało mi się, że widzę biały, pojedyńczy kieł w jej górnej szczęce.
- Niestety, chyba mi nie dorównujesz – powiedziała z lekką wyższością – mam nieco więcej niż 90-lat.
- W takim razie ile? – spytałam odruchowo.
- Ohh, kochana, kobiet o wiek się nie pyta – niby zażartowała.
- Ale Pani mnie spytała - odpowiedziałam.
- Nie, ja odgadłam ile masz lat, nie musiałam pytać... – stwierdziła i miała rację.
Nie miałam zamiaru dalej się w to bawić więc nic więcej nie mówiłam i z powrotem odwróciłam głowę.
- Tak więc uważasz, że ludzie są źli? -spytała nagle
- Nie wszyscy, ale z pewnością wielu z nich – odpowiedziałam po chwili zamyślenia
- To smutne, czyż nie? – powiedziała i miało to bardzo sarkastyczny ton.
Uznałam, że lepiej będzie jeżeli dalej będę wpatrywała się w deszcz. Poczułam dziwną mieszaninę strachu i złości..
- Zgadzasz się ze mną? – ponagliła mnie wyraźnie zniecierpliwiona brakiem odpowiedzi.
Zacisnęłam dłonie na kolanach. Miałam jej dość.
- Tak, zgadzam – odparowałam rozdrażniona
- A którzy ludzie są Twoim zdaniem najgorsi? – zapytała tak ciepło jakby pytała czy chcę kilka ciasteczek które sama upiekła.
- Tacy którzy są zbyt starzy aby robić cokolwiek pożytecznego i zajmują się pierdołami – powiedziałam i spojrzałam na nią gniewnie.
Spodziewałam się ujrzeć na jej obliczu ogromne zdziwienie i wysłuchać litanii na temat szacunku dla starszych ale nic takiego się nie wydarzyło.
Patrzyła na mnie uśmiechając się chytrze. Sprawiała wrażenie wręcz ucieszonej moimi słowami a już na pewno nie rozgniewanej.
- Ahh, widzę że spotkałam młodą gniewną – powiedziała niemal nie ruszając ustami ułożonymi w szeroki uśmiech.
- Mam powody aby taka być a Pani nie ułatwia mi wyjścia z tego! – powiedziałam to nieco za głośno, wręcz krzyknęłam. Zrobiło mi się głupio. Mimo całej złości, którą w sobie miałam, nie powinna tego robić.
- Wiem, że masz powody moja droga – jej głos wydał się nagle niezwykle kojący – domyślam się, że to właśnie źli ludzie sprawili, że taką się stałaś...
Zamurowało mnie. Jej reakcje wciąż budziły we mnie duże zdziwienie, a teraz jeszcze próbuje ze mną rozmawiać o problemach osobistych. Nie byłam pewna czy wściec się jeszcze bardziej czy siedzieć spokojnie i znieść te kilkanaście minut zachowując zimną krew.
- Tak, istnieją pewne osoby, które w przeciągu tego tygodnia poważnie zaszły mi za skórę – te słowa wypłynęły z moich ust zupełnie swobodnie, niczym powietrze przy wydechu.
- Może zechcesz mi o tym opowiedzieć? – powiedziała i delikatnie oparła swoją dłoń na moim prawym barku – być może będę w stanie Ci pomóc?
W pierwszej chwili miałam ochotę warknąć na nią żeby nie wciskała nosa w nie swoje sprawy ale parę sekund później nawiedziła mnie błoga myśl aby powiedzieć jej co nieco. Nie byłam pewna czy mi to pomoże ale nie sądziłam też, że może zaszkodzić. Zresztą do przyjazdu autobusu zostało niewiele czasu więc będę musiała się streszczać.
- Jeszcze w zeszły piątek miałam chłopaka, z którym byłam jakieś pół roku, czyli bardzo długo jak na mnie – zaczęłam bez żadnego wstępu i poczułam się trochę jak na kozetce u psychoanalityka. Było to miłe uczucie choć nie pozbawione pewnej dozy absurdu.
- Kochałaś go? – wtrąciła z wyraźnym zainteresowaniem
- Nie, ale był przystojny i nie robił mi obciachu – skłamałam, bowiem tak naprawdę czułam do niego coś więcej– W piątek wieczorem na imprezie przyłapałam go na całowaniu się i macaniu jakiejś żywej lalki barbie... – na samą myśl o tym jak się wtedy poczułam, ścisnęlo mnie w żołądku i łzy podeszły do oczu. Na szczęście w porę się powstrzymałam.
- To rzeczywiście bardzo źle z jego strony – powiedziała babcia z wyraźną troską w głosie, a ja dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że nerwowo bawię się guzikiem kurtki – z pewnością chciałabyś by spotkała go za to jakaś kara?
- Chciałabym by zdechł – wyparowałam odruchowo, te słowa nie wynikały z żadnego procesu myślowego, były czystym wyrazem emocji, które mną targały, wspomnień gdy podchodzę do niego a on namiętnie całuje inną dziewczynę, trzyma ją za pośladki i to wszystko na środku parkietu! Nawet nie próbował się usprawiedliwiać, nigdy później za to nie przeprosił. Przeryczałam z tego powodu cały weekend, a potem, przez resztę tygodnia musiałam patrzeć jak przechadza się z tą zdzirą po szkolnym korytarzu (okazało się, że jest to jakaś nowa uczennica z naszego rocznika, która niedawno przeprowadziła się z innego miasta).
- To bardzo ostre słowa, naprawdę chciałabyś tego? – zapytała staruszka pochylając się ku mnie chytrze.
- Tak, chcę by cierpiał za to co mi zrobił, jak mnie upokorzył – nie byłam w stanie powstrzymać łzy, która pociekła po policzku zostawiając mokry ślad.
- Możesz być pewna, że spotka go kara za jego niegodziwość – stwierdziła i zaczęła się dziwnie śmiać... – czy jest jeszcze ktoś, komu życzyłabyś śmierci?
- Tak – mówiłam jak w transie – niech tę sukę spotka to samo!
Ścisnęłam mocno dłonie, wbijając w nie długie paznokcie i zaciskając zęby. Roznosiła mnie wściekłość. Naprawdę chciałam aby umarli po tym wszystkim co przez nich przeżyłam. Kiedy ktoś sprawia Ci olbrzymi ból, pragniesz jego zagłady, chcesz by znikł na zawsze. Z zamkniętymi oczami na nowo przywoływałam obrazy, emocje, słowa....
Dopiero kiedy je otworzyłam, spostrzegłam, że zimna dłoń wiedźmy ciągle spoczywa na moim barku a ona patrzy na mnie z miną pełną troski, od której przeszły mnie ciarki. Nieodparcie czułam, że nie są to szczere gesty. Odwróciłam się znów w kierunku deszczu strącając zimną, martwą dłoń. Zapragnęłam stamtąd uciec, wrócić do domu i udawać chorą. Zresztą, było mi wszystko jedno, byle tylko być jak najdalej od tej staruchy. Coś było z nią nie tak, albo ja wariowałam. Moje zmysły zdawały się mieszać i buntować.
Mięśnie nóg napięły się aby mnie podnieść i w tej samej chwili ulewa gwałtownie przybrała na sile. Przypominało to przekręcenie wody w prysznicu z minimum na maksimum w ciągu jednej sekundy. Krople uderzały w plastikowe ściany przystanku z siłą gradu a świat zwyczajnie znikł za lustrem wody, która jednak nawet nie próbowała wlać się do wnętrza.
- Nie uważasz moja droga, że panna Grosberg również zasługuje na coś takiego? – spytała staruszka melodyjnym głosem, który mimo swej łagodności i cichego brzmienia, bez problemu przebijał się przez ogłuszający huk deszczu bombardującego biały bunkier.

Panna Grosberg uczyła historii, na którą posłali mnie rodzice, a której ja nienawidziłam. Uczyłam się fatalnie i z tego powodu byłam w wiecznym konflikcie z rodzicami i tą właśnie nauczycielką. Była starą panną o wyjątkowo wrednym i nieprzyjemnych charakterze. Od początku się na mnie uwzięła, bez przerwy zmuszając do pisania długich wypracowań i uświadamiając przed całą klasą jak niski poziom intelektualny (w jej mniemaniu) przedstawiam.
We wtorek znów ośmieszyła mnie przed wszystkimi, pytając o miejsca, wydarzenia i daty, które jakoby powinnam doskonale znać, a które nic mi nie mówiły. Pastwiła się nade mną przez cale dziesięć minut, każdą moją odpowiedź (a w zasadzie jej brak) kwitując mini-wykładem, dotyczącym tego, o co pytała. Robiła to w taki sposób, jakby miała do czynienia z upośledzonym umysłowo dzieckiem a cała sala bawiła się wybornie moim kosztem..
Znienawidziłam ją wówczas doszczętnie. Uparła się pognębić mnie akurat wtedy gdy byłam najsłabsza. Zasługiwała na śmierć.
- Tak, to prawda, zasługuje... – wymamrotałam.
Czułam, że dzieje się ze mną coś złego, że wylewam z siebie ogrom żółci w której sama mogę utonąć.
- Ach, jakże łatwo przychodzi skazać kogoś na śmierć, prawda? – jej głos się zmienił, był jakby ochrypły i niższy. Nie spojrzałam na nią...bałam się...
Rozbolała mnie głowa, poczułam się słabiej. Ukryłam twarz w dłoniach. Musiałam stamtąd uciec i to jak najszybciej. Czułam się jak zwierzę które wpadło w sidła i próbuje się z nich wyrwać mimo swego beznadziejnego położenia..
- Prawda? – ponowiła pytanie – chciałabyś ich zabić?
- Czego ode mnie chcesz starucho?! – krzyknęłam wściekła.
Kręciło mi się w głowie, miałam ochotę wymiotować. Woda spływała z nieba tak potężną kaskadą jakbym stała pod wodospadem. Gdzie ten pieprzony autobus?! Powinien już być!
- Chcę wiedzieć, czy wiesz o co prosisz, młoda damo – odparła tym samym głosem kochającej babuni, głosem tak słodkim, że aż chciało się od niego wymiotować - Ludzie często nie mają pojęcie co robią, prosząc mrocznego kosiarza o przybycie.....
- Wiem co mówię i nie wmawiaj mi, że jest inaczej! – ryknęłam próbując przekrzyczeć deszcz.
Spojrzała na mnie przez chwilę a potem zdjęła okulary i zaczęła je czyścić białą szmatką wyjętą z kieszeni kurtki. Uśmiech!. Śmiała się ze mnie!
- Niczego nie wiesz, jesteś zwykłą, puszczalską szmatą, której wydaje się, że w wieku siedemnastu lat osiągnęła szczyt wiedzy, doświadczenia i poziomu intelektualnego ludzkiej rasy – jej pogardliwy ton głosu doprowadzał mnie do szału – Żal mi Ciebie....
Myślałam, że śnię! Ta stara szmata ma czelność mnie obrażać! Czyści te swoje bryle i szydzi ze mnie! Oczy zaszły mi mgłą, serce przyspieszyło w nieregularnym tempie. Miałam jakiś atak.. Zimny pot zalewał moje plecy, ukłucie w klatce piersiowej promieniowało bólem na całą lewą stronę ciała..
- Pomocy – powiedziałam słabym, zanikającym głosem – moje serce...
Położyłam się na ławce, głowę oparłam o zimne drewno. Widziałam tylko miliony kropel deszczu spadających z nieba, ale był to obraz coraz słabszy, coraz mniej wyraźny, zanikający..
- Chcesz aby ktoś pomógł Ci przeżyć, choć sama skazujesz ludzi na śmierć? –nie byłam w stanie dostrzec jej twarzy, odniosłam wrażenie, że te słowa padają z zupełnie innych ust. Głos tego czegoś był przeciągły i niski, niósł za sobą echo. Rozsądek podpowiadał mi, że mdleję i stąd te „efekty” ale jednocześnie nie potrafiłam pozbyć się uczucia, że prawda jest inna.
- Proszę... – wyszeptałam ostatkiem sił.
Nigdy nie słabłam tak po prostu, zupełnie bez powodu. Byłam zdrową, młodą dziewczyną, może nie wysportowaną ale też nie otyłą. Lubiłam wypić ale nie paliłam więcej niż inni, nie brałam niczego mocniejszego.
Zanim zupełnie straciłam przytomność zobaczyłam coś dziwnego i przerażającego zarazem.
Rozmazany obraz deszczu został przesłonięty przez ciemny, mroczny kształt, który mógł być głową staruszki ale równie dobrze zakapturzoną postacią bez twarzy. To coś chwilę na mnie patrzyło a potem gwałtownie wyskoczyło w moim kierunku pogrążając wszystko w ciemności, a ja straciłam świadomość.

Obudziłam się z potężnym ssaniem w żołądku i posklejanymi powiekami. Nad sobą zobaczyłam biały sufit pełen niewielkich, punktowych świateł.
Rozejrzałam się wokół.
Białe ściany, łóżko, na którym leżałam i sprzęt medyczny nie pozostawiał wątpliwości gdzie jestem.
Szpital.
Przekręciłam głowę w lewo. Na krześle przy łóżku siedziała śpiąca kobieta w średnim wieku. Wydała mi się znajoma ale nie potrafiłam przypomnieć sobie skąd....
Kobieta uniosła powoli głowę, jej oczy otworzyły się leniwie ale gdy tylko mnie zobaczyły, od razu stały się wielkie niczym talerze.
- Tina! Skarbeńku! – zaspana do niedawna postać poderwała się z krzesła i rzuciła w kierunku łóżka. Chwyciła mnie mocno za lewą dłoń i ucałowała w policzek.
Dopiero wtedy dostrzegłam kim jest.
- Mamo – powiedziałam słabo. Chciałam wskoczyć jej w ramiona ale nie miałam zupełnie siły – co się ze mną stało?
- Zasłabłaś na przystanku – powiedziała przez łzy – znalazł Cię kierowca autobusu. Spóźnił się z powodu ulewy. Miałaś jakiś atak, lekarze ciągle nie wiedzą co to było...
- Już dobrze, już wszystko dobrze – próbowałam ją uspokoić.
Popłakała się jeszcze bardziej. Nigdy nie widziałam jej w takim stanie, z natury była bardzo opanowaną kobietą.
- Gdzie jest tata? – zapytałam
- Rozmawia z lekarzami... – tylko tyle zdążyła powiedzieć zanim zalała ją kolejna fala łez.
Wiedziałam wtedy, że jest coś jeszcze, coś dużo gorszego niż moje zasłabnięcie....
- Mamo, co się dzieje? – powiedziałam z dużym trudem..
Widziałam jak walczy z samą sobą, jak zastanawia się czy powinna to robić teraz...
W końcu się poddała....

- Patrick – wymieniła imię chłopaka, który tak bardzo zranił mnie przed tygodniem – on nie żyje....
- Coo....? – zdziwienie i przerażenie jednocześnie opanowały moją świadomość
- Popełnił samobójstwo przedtem zabijając swoją nową dziewczynę – wypowiedziała te słowa bardzo szybko, jakby ją parzyły lub mogły być trujące.
Znała całą historię rozstania, choć nie pozwoliłam aby poznała skalę mojego bólu...
- Ale....dlaczego? – ciągle nie byłam w stanie objąć tego wszystkiego umysłem...
- Zostawił list... – zaczęła i musiała przerwać aby choć minimalnie się opanować – napisał w nim, że zabija siebie i tamtą dziewczynę z powodu wyrzutów sumienia....
Nie zadałam naturalnego w tej chwili pytania o jakie wyrzuty sumienia chodzi, widziałam, że mama chce mi to powiedzieć, potrzebuje tylko chwili...
- Miał AIDS i wiedział o tym – jej ręce trzęsły się jak u chorego na Alzheimera – zaraził tę dziewczynę i nie tylko....
- Kogo jeszcze? – spytałam i w tej samej chwili usłyszałam ciepły glos staruszki z przystanku
„CIEBIE MÓJ SKARBIE, CIEBIE ZARAŻIŁ! Heheheheheheheheheheh!!”
Dochodził zewsząd i znikąd zarazem, był w moim umyśle, głośny i wyrażny jak wtedy gdy była obok...
- Ciebie..... – powiedziała mama sekundę po tym jak ucichł jędzowaty śmiech wiedźmy – lekarze zbadali Twoją krew.....
Popłakała się jeszcze bardziej, niczym niemowlak po opuszczeniu ciepłego, matczynego łona i znalezieniu się w tym parszywym świecie.

Nie uroniłam w tamtej chwili żadnej łzy. Byłam zbyt zszokowana i zbyt....zamyślona.
Myślałam o tej dziwnej staruszce i umysł podpowiadał mi rzeczy, w które nie potrafiłam uwierzyć, słowa, które nie mogły być prawdziwe, obrazy, które były zbyt straszne....

Jej wygląd, dziwne zachowaniem, spojrzenie.....

W tej samej chwili do sali wszedł mój ojciec w towarzystwie lekarza. Zobaczył, że mama płacze i dostrzegł, że już się obudziła. Jego mina sugerowała, że domyślił się wszystkiego co przed chwilą zaszło.
Podszedł do swojej żony i uściskał ją czule, zupełnie bez słów. Lekarz stał i zmieszany udawał, że przegląda jakieś dokumenty.

- Tato? – zwróciłam się do niego
- Tak kochanie? – spytał niemal tak cicho jak ja.
- Czy Pani Terens żyje? – spytałam o sąsiadkę, którą miała odwiedzić spotkana przeze mnie staruszka

Ojciec spojrzał na mnie wyraźnie próbując dociec dlaczego zadałam akurat to pytanie.
Nasze oczy spotkały się i w zaskakująco łatwy, niemal telepatyczny sposób doszliśmy do porozumienia...

- Nie, zmarła wczoraj nad ranem.... – odpowiedział z wahaniem.
- Panna Grosberg też nie żyje... – stwierdziłam i spojrzałam w sufit aby uniknąć pytającego spojrzenia ojca.

- Skąd to wiesz, kto Ci powiedział? – zapytał wyraźnie zdumiony.

Nie miałam prawa wiedzieć o śmierci sąsiadki i nauczycielki a jednak wiedziałam....

- Proszę wyjść z sali i zostawić chorą! – odezwał się lekarz, przełamując niezręczną ciszę i pomagając wstać mamie.
- Siostro, proszę podać pacjentce leki! – zwrócił się do pielęgniarki i pomógł wyjść rodzicom.

Ciągle gapiłam się w sufit. Próbowałam przypomnieć sobie wszystkie szczegóły ze spotkania z demoniczną starszą panią, wszystkie...
- Jak się czujesz, Słonko? – moje rozmyślania przerwał głos młodej pielęgniarki, która stała już obok mojego łóżka.

Powoli odwróciłam głowę i spojrzałam na nią.
Wstrzymałam oddech i wybałuszyłam oczy. Usta otworzyły się gotowe do krzyku ale ze ściśniętego gardła nie wydobył się żaden dźwięk.
Tuż obok mnie, z wielką strzykawką w dłoni stała ta sama osoba co wtedy na przystanku, tyle że tym razem nie wyglądała jak elegancka starsza pani. Była młodą i niezwykle urodziwą dziewczyną w białym kitlu i czapce osadzonej na długich, jasnych włosach. Poznałam ją od razu, tych rysów twarzy miałam już nigdy nie zapomnieć.
Patrzyła na mnie wielkimi, czarnymi niczym węgiel oczami, uniesiona do góry strzykawka trysnęła nagle odrobiną swojej zawartości...
Uśmiechnęła się do mnie ukazując szereg śnieżnobiałych kłów. Każdy jej ząb przypominał szpikulec do lodu.
- Dobranoc, słodki skarbie – syknęła i wbiła strzykawkę w moje prawe ramię.

Śledziłam ją wzrokiem tak długo jak tylko dałam radę. Widziałam jak uśmiech znika z jej ust, jak twarz czernieje i rozkłada się niczym trawiona ogniem, papierowa maska. Po chwili miała na sobie czarną, poszarpaną szatę z wielkim kapturem którego wnętrze kryło trupie oblicze. Odwróciła się i zaczęła powoli sunąc w stronę wyjścia. Podpierała się olbrzymią kosą, której ostrze spływało czerwoną posoką.

Drzwi otworzyły się przed nią i wyszła na korytarz....



Dziś minęły cztery dni od chwili gdy wróciłam ze szpitala...
Biorę leki....dużo leków....bardzo różnych...

W końcu odważyłam się sprawdzić nazwisko, które mi podała....
Być może gdybym lepiej uczyła się francuskiego.......wiedziałabym..

Żegnajcie. Nie miejcie proszę do mnie żalu.

Kocham was mamo i tato ;*

Wasza córeczka....


[/u]

[ Dodano: Pon 18 Paź, 2010 ]
Widzę że nie ma zbyt wielu chętnych do czytania nie mówiąc o jakiejkolwiek ocenie :/ Chyba muszę więcej pracować nad tekstem...
Ostatnio zmieniony sob 30 mar 2013, 13:40 przez MPWD, łącznie zmieniany 3 razy.

2
Nie lubię tych zagranicznych imion i nazwisk. To po pierwsze.

Po co wychodzic na przystanek pół godziny przed czasem? To również zastanawia...

Bardzo dobre dialogi. Fabuła tez na plus.
Mimo że mało straszne to jakieś tam poloty na horror ma.

No nawet mi się podobało. Zwłaszcza te nastoletnie spojrzenie na świat; gdy dziewczyna się wkurza na jakąś stara babke za niewiadomo co. Może dlatego, że akurat jestem w stanie to zrozumieć :D

pozdrawiam
..

3
MPWD pisze:W efekcie maszerowałam na przystanek autobusowy w deszczu będącym naturalnym dopełnieniem końca tak, złego tygodnia.
MPWD pisze: Nic nie odpowiedziałam, uśmiechnęłam się tylko nieznacznie i odwróciłam aby uratować to nad czym pracowałam przez kilkanaście minut po przebudzeniu. Cały czas zastanawiałam się jak mogłam jej nie zauważyć.
Zacznijmy od tego, że czasami stawiasz przecinki, gdzie chcesz.
MPWD pisze:Myślę, że gdyby korzystało z niego więcej osób, opłacałoby się go naprawiać a i wandale mieli by mniej sposobności do dewastacji.
MPWD pisze:wystarczy zrobić dwa kroki aby znów się w nim znaleść..
Zdarza ci się również walić byki ort.
MPWD pisze:Niestety, miasteczko w którym przyszło mi wegetować nie ma zbyt wielu chętnych na podróże autobusem. Nie żeby sama mieścina była zupełnym pipidówkiem, ale jej mieszkańcy w przeważającej części mają samochody i korzystają z nich bez oglądania się na zużywane przez te bestie paliwo, w końcu średnia dochodów mieściła się wyraźnie powyżej krajowej.
A i z logiką wypowiedzi bywa jakoś tak na opak. Bo co ma piernik do wiatraka i o czym mówisz w przytoczonych wyżej zdaniach?

Potem nagle pojawia się wiedźma, ponury żniwiarz i AIDS. Ileż tego!

Mnie ten tekst nie przekonuje. Za wiele wszystkiego na raz. Mówią co prawda, że od nadmiaru głowa nie boli, jednak ja bym im nie ufała. Wrzuciłaś do jednego tygla zbyt dużo i teraz to buzuje, ale nie tworzy lśniącej, płynnej całości. Nie czyta się dobrze.

Bohaterka niby ma określony charakter. jest młoda, zbuntowana i nieszczęśliwa. Do tego wredna i niegrzeczna. Mam jej współczuć? Nie da rady. Mam ją zrozumieć? Nie potrafię. Jakoś tak opisujesz bohaterkę, że nie wywołuje pozytywnych uczuć. raczej rozdrażnienie. Tak miało być?

Pozdrawiam.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

4
Witam i z góry dziękuje za wszystkie uwagi.

Zacznę od tego, że nie będę komentował błędów ortograficznych itp. Są one bezdyskusyjne i z pewnością muszę nad tym popracować.

"Niestety, miasteczko w którym przyszło mi wegetować nie ma zbyt wielu chętnych na podróże autobusem. Nie żeby sama mieścina była zupełnym pipidówkiem, ale jej mieszkańcy w przeważającej części mają samochody i korzystają z nich bez oglądania się na zużywane przez te bestie paliwo, w końcu średnia dochodów mieściła się wyraźnie powyżej krajowej."

Muszę przyznać że ten fragment rzeczywiście nie wyszedł najlepiej ale spróbuje go "obronić". Powyższy cytat jest trochę wyjęty z kontekstu. Pojawia się przed nim między innymi takie zdanie:

"Myślę, że gdyby korzystało z niego więcej osób, opłacałoby się go naprawiać a i wandale mieli by mniej sposobności do dewastacji."

Główna bohaterka ma zły dzień, jest marudna i wszystko ją denerwuje. Bardzo nie podoba jej się fakt, że jako jedyna w całym miasteczku, drepcze rano (i w deszczu) na przystanek autobusowy który uważa za wyjątkowo paskudny (biały, nieprzezroczysty plastik). Nikt go nie naprawia bo i dla kogo skoro wszyscy poruszają się samochodami? Ten przystanek jest taki bo poprzednie ("ładniejsze") zostały zniszczone przez wandali. Cała linia jest przeznaczona do likwidacji z powodu nikłego "obłożenia" (ale nie dlatego, że miasteczko jest małym "pipidówkiem") a ona "biedna" siedzi na tym przystanku jako jedyna co ją dodatkowo nakręca.
Całym tym fragmentem chciałem pokazać z kim mamy do czynienia i przy okazji zabezpieczyć się przed pytaniami w stylu: "a dlaczego rano jest sama na przystanku?".

"Potem nagle pojawia się wiedźma, ponury żniwiarz i AIDS. Ileż tego! "

Takie było założenie - pierdu, pierdu obrażonej na świat nastolatki której życie w jednej chwili obraca się do góry nogami. Czytelnik ma już sam ocenić na ile "dostała co chciała" (a może nie zasłużyła?) w wyniku swojego zachowania. Tekst miał być krótki ale w pewnym momencie odniosłem wrażenie, że za bardzo się rozrasta, więc przyspieszyłem nieco akcje.

"Bohaterka niby ma określony charakter. jest młoda, zbuntowana i nieszczęśliwa. Do tego wredna i niegrzeczna. Mam jej współczuć? Nie da rady. Mam ją zrozumieć? Nie potrafię. Jakoś tak opisujesz bohaterkę, że nie wywołuje pozytywnych uczuć. raczej rozdrażnienie. Tak miało być?"

Tworząc tą historię sam miałem mieszane odczucia co do bohaterki - każdy był lub będzie nastolatkiem i wie (lub się przekona) że w tym okresie swojego życia często drażnią nas sprawy mało istotne, wydaje nam się że nikt nas nie rozumie no i w końcu bardzo łatwo przychodzi nam życzyć komuś jak najgorzej. Nie musisz jej współczuć - w końcu smarkula życzy wszystkim wokół śmierci! Jednocześnie jednak ktoś ją jakoś zranił i najwyrażniej nikt nie potrafi zrozumieć, mało tego wymyśla kary które dla niej są okropne a które nic nie znaczą dla kogoś starszego. Jeżeli nie rozumie się bohatera to też jego wybory i emocje nie będą miały znaczenia. Bohaterka ma wzbudzać rozdrażnienie typowe dla osób w wieku "gimnazjalnym" (temu służą między innymi jej puste dywagacje o przystanku) - kluczowa jest odpowiedz na pytanie: co by się stało gdyby obok takiej młodej osoby pojawił się ktoś (lub "coś") zdolny do urzeczywistnienia jej negatywnych myśli? Czy w takim razie jest sama sobie winna, czy też zrzucimy wszystko na jej wiek?

Dziękuje za wszystkie opinie!

5
Fabuła najpierw rozwija się dość interesująco, potem jednak zaczyna się rozłazić. Problem w tym, że nie dałeś bohaterce przeżyć skutków swoich życzeń, a w zamian zafundowałeś zbędne efekty specjalne. Samobójstwo chłopaka, gdy dowiedział się, że ma AIDS? Nawet całkiem prawdopodobne, ale jak to ma się do gry w "spełnię twoje życzenie"? Gdyby zginął wraz ze swą nową dziewczyną w wypadku samochodowym, Twoja bohaterka miałaby problem: jej życzenia przyczyniły się do tego, czy nie? AIDS zdejmuje z niej wszelką odpowiedzialność, nawet nie ma się nad czym zastanawiać, natomiast wiadomość, że sama też została przez niego zarażona, w niczym nie rozwija głównego wątku opowiadania. To są dwie sytuacje, które rozmijają się, chociaż dotyczą tej samej osoby. Podobnie z nielubianą nauczycielką: zmarła, ale mało to starszych osób umiera nagle? Nie ma żadnego sygnału, że życzenia dziewczyny mają z tym jakikolwiek związek (choćby nawet tylko ona sama go widziała).
W ogóle, rozgrywanie motywu "życzenia śmierci" ma sens wówczas, kiedy bohater zostaje skonfrontowany ze skutkami swoich pragnień i musi przyjąć za nie odpowiedzialność, choćby tylko sam przed sobą. Wprowadzenie ostrzeżenia typu "nie życz nikomu śmierci, bo sam też umrzesz" mija się z celem, gdyż umierają wszyscy, także osoby, które nigdy nie miały takich pragnień. Nieprzypadkowo stawką w grze z losem (albo diabłem, czasem też że śmiercią, chociaż ta akurat rzadko się targuje) jest dusza, ten nieśmiertelny kawałek ja, wraz z całą pamięcią własnych uczynków.
A tak przy okazji - Śmierć robi swoje w sposób beznamiętny. To nie jest osoba - instytucja, która by kogokolwiek karała za cokolwiek.

Tak więc, uważam, że opowiadaniu wyszłoby na dobre, gdyby jego bohaterka dojechała bezpiecznie do szkoły, wróciła z niej, a potem się dowiedziała o paru śmierciach, które mogłaby powiązać z dziwną rozmową na przystanku. To by tworzyło rzeczywiste napięcie, umożliwiało jakąś refleksję i wewnętrzną przemianę jej samej.
A teraz o sprawach narracji i konstrukcji całości, a także logiki wydarzeń. Nie cytuję, bo zbyt wiele miejsca by zajęło. Właśnie: jak na dość krótkie opowiadanie, stanowczo za dużo w Twoim tekście rozważań i opisów całkiem zbędnych. Forma przystanku, rozważania, kto go niszczył, jak i dlaczego, miałyby sens w znacznie dłuższej całości, w której jakąś rolę odgrywałoby i samo miasteczko, i jego mieszkańcy. Dla Twojej bohaterki znaczenie ma tylko to, że jest tam sama, osłonięta od deszczu, więc może poprawić makijaż. Pomijam już fakt, że marną wiatę autobusową trudno byłoby nazwać "górą plastiku".
Mało prawdopodobne jest, by troskliwa matka, siedząca w szpitalu przy nieprzytomnej córce, tuż po jej ocknięciu się raczyła ją wiadomościami, że: a) jej chłopak popełnił samobójstwo, b) zdążył ją zarazić AIDS. Takie wieści ukrywa się przed chorymi, dopóki można. Reguły życiowego prawdopodobieństwa można czasem zawiesić ze względu na potrzeby narracji, lecz przebieg opisywanych przez Ciebie wydarzeń wcale nie narzuca takiej konieczności. Pielęgniarka-Śmierć nie jest przecież skrępowana ograniczeniami czasu i przestrzeni, równie dobrze mogłaby się pojawić znacznie później, nawet w domu dziewczyny - rekonwalescentki.
I jeszcze parę spraw językowych.
MPWD pisze:Dzień był jednym z tych, o których najchętniej szybko by się zapomniało. Może nie byłoby to tak tragiczne gdyby nie fakt, że wszystko zaczęło się w poniedziałek a był piątek, czyli przeżyłam cały pieprzony tydzień w nastroju tak fatalnym jak chyba nigdy dotąd...
1. Co nie byłoby tak tragiczne?
2. Wszystko, czyli co?
Za dużo ogólników, jak na sam początek. Coś jest tragiczne, lecz nie wiadomo co, wszystko się zaczęło, i również nic nie wiadomo... Rozumiem, że bohaterka ma fatalny humor, lecz czytelnikowi należy się bardziej składne wprowadzenie w akcję.
MPWD pisze:Musiałam tylko przetrwać ten jeden dzień w szkole i będzie dobrze. Jednak zanim miało się to wydarzyć, trzeba było do tej placówki oświatowej jakoś dotrzeć..
Miało się wydarzyć, że będzie dobrze?
MPWD pisze: Bez przerwy wpadałam w zaskakująco głęboką kałużę,
Jakim cudem nie mogła ominąć jednej kałuży?
MPWD pisze:zmusić starych do oddania w moją dyspozycję jednej z maszyn.
Oddaje się do dyspozycji.
MPWD pisze:Odwróciłam się do tyłu przez lewe ramię, zdjęłam plecak i zaczęłam szperać w poszukiwaniu małego, składanego lusterka. Nigdy nie udawało mi się go znaleść szybciej niż w ciągu kilkunastu sekund. Tym razem poszło zaskakująco szybko.
To jest właśnie nadmierna drobiazgowość opisu. Owszem, można rejestrować gest po geście, ale jedynie wtedy, gdy to ma istotne znaczenie dla rozwoju opisywanej sytuacji. Tutaj wystarczyłoby proste: W plecaku szybko znalazłam małe, składane lusterko. Przecież ważne jest to, że bohaterka chciała obejrzeć makijaż, a przy okazji ujrzała w lusterku staruszkę...
O błędach ortograficznych pisała już dorapa.
MPWD pisze:- Dziękuje Skarbie, niestety coraz częściej zdarza mi się zapominać różne rzeczy,
Skarb to imię? Interpunkcję też masz dość fantazyjną.
MPWD pisze:okulary w złotej oprawce spoczywały dumnie na nosie.
Trudno, żeby spoczywały gdzie indziej, dumnie czy też skromnie. Staruszki noszą na ogół okulary optyczne, którymi nie ozdabia się czoła. Ponieważ opisujesz starszą panią jako osobę elegancką, wystarczyłaby wzmianka, że miała okulary w złotej oprawce.
MPWD pisze:podejrzanej starszej Pani.
MPWD pisze: Skąd mnie Pani zna?
MPWD pisze:A którzy ludzie są Twoim zdaniem najgorsi?
Przecież to jest opowiadanie, nie list, więc skąd te wielkie litery?
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”