
Opowiadanie sprzed jakiegoś czasu, dzieje się po realiach zaplanowanych w mojej powieści do której cały czas się przygotowuję. Opowiadanie napisane już szmat czasu temu, ale zobaczę, czy w ogóle to było na jakimś poziomie czy powszechny syf to był Niby niektórym sie podobało, ale wiece jak to jest, bez krytyki nie ma dobrej rzeczy.
CZęść I
OśLEPIAJąCA PIęKNOść
Kiedy w czasach obalenia Khanara pojawia się zło i występek, a ludzie, elfowie, niziołkowie dążą do władzy i pieniędzy może się wydawać, że znikąd ratunku.
Kiedy niegodziwość wsłuchuje się w płacze niewiast i szloch dzieci może się wydawać, że znikąd ratunku.
Kiedy na horyzoncie ujrzysz kilku brodatych kompanów, może się wydawać, że... Tak! Jesteśmy uratowani! Nadchodzi Krasnoludzka Brygada!
888
W ciemności oczy porzucają swą rolę i razem z uszami wsłuchują się w otoczenie. Dźwięk stłuczonego kieliszka, chlupanie wody i opętańcze śmiechy. Gdyby tak można było znaleźć pochodnię jakąś czy chociaż ogarek, coby ułatwić oczom zadanie. Ale nic z tego. Tym razem do ściany się trzeba przytulić by usłyszeć, by zobaczyć, by wykreować.
- Haha! - zaśmiał się ktoś chrapliwym, przepitym głosem - A potem ta krzyknęła: „Nie zabijaj! Mój ci on!”
- Hehe – odpowiedziały mu nie mniej przepłukane gardła.
- No, a na końcu było najlepsze, uważajta no! - chrząknął - „Na elfią... „
Gromkie śmiechy zagłuszyły resztę wypowiedzi. Zaraz, to chyba jest... Tak! Czuć naftę. O, jest i lampa. Chwilka... No, teraz lepiej.
- Czekajta no, ktoś się do drzwia dobija.
- Noooo! - krzyknął przeciągle ten pierwszy. - Zbysiu pewno przyszedł z wódeczką!
Istotnie, w drzwiach pojawiła się niewysoka postać, o długiej, szarej brodzie dzierżąc w dłoniach kilka pokaźnych pakunków.
- No, chopy! - powiedział szarobrody – Kieliżki tu moczycie beze mnie?! ładnie to tak?!
- No już, nie gniewaj się Zbysiu! - uśmiechnął się niewyraźnie krasnolud o niebywale skołtunionej brodzie. W zaroście można było dostrzec spływające leniwie, a następnie wsiąkające kropelki trunku. Również gdzieś pośrodku owłosienia widniał kawałek kartofla. - Siądź no se tutaj i przemyśl dzisiejszy dzień!
- Chopie, racjem to ty maż. Dzień zaiste cienżki był.
- A co ty tak dziwnie mówisz, co? - odezwał się wyjątkowo trzeźwym głosem jakiś krasnolud z końca pomieszczenia. Wstał powoli, rozglądając się leniwie po pokoju. Stolik, krzesła. Mogło się wydawać, że z uparciem poszukuje czegoś innego.
- Ty, Kolak, jak byż w mordem dostał dźiż od jakiegoż orka, to...
- No, ale Zbysiu, było – minęło, teraz czas wypić za twój język, no! - krzyknął krasnolud nazwany Kolakiem. Reszta brodaczy z gromkim śmiechem wróciła do zwilżania gardzieli. Kolak podszedł leniwie do „Zbysia” i szybkim, zdecydowanym ruchem wytrącił mu pakunki z alkoholem.
- Pojebało cię, do kurwy nędzy?! - odezwało się kilka agresywnych głosów.
- Nazywajcie to jak chcecie, pojebanie, nie pojebanie, a głosy mnie doszły, że znów robota będzie.
Jęki krasnoludów zdawało się słyszeć jeszcze przez długi czas, dopiero gdzieś parę kilometrów dalej, życie zdawało się wieść bez żalu za wódką.
888
Zaiste, niebezpiecznie jest przechadzać się po zapadnięciu zmroku po alejkach miasta. Tym bardziej niewieście.
Wąską ścieżką, gdzieś na obrzeżach Mupamy spacerowała kobieta, o długich blond włosach skręconych w warkocz. Fioletowa suknia leniwie podążała za każdym jej krokiem, a spiczaste uszy dokładnie rejestrowały wszystkie odgłosy. Jednak wzrok dziewka również niezgorszy posiadała. Ciemności elfom niestraszne, przynajmniej tym bardziej rozwiniętym. Takowym elfem była też Aliana - znana miejska ladacznica. Jej urodę nie tylko opiewały sprośne, wieśniackie piosenki, ale i poemy miejscowych wierszokletów i trubadurów. Aliana nie zwykła afiszować się swym wyglądem, podkreślała tylko swoje bogactwo pięknymi strojami, które zawsze przywdziewała. Drogą biżuterią również nie pogardzała.
Elfka przystanęła na moment, by zorientować się w sytuacji. Wyczuła czyjąś obecność, jednak spokojnie jak przed chwilą wznowiła swój marsz, tym razem z uroczym uśmiechem na twarzy.
- No, no, panienko, czas zdjąć swą sukienkę, hehe! - usłyszała głos dobiegający spomiędzy dwóch, starych, opuszczonych budynków. Ponownie się zatrzymała i odpowiedziała:
- A któż takie niecne plany ma na wieczór dzisiejszy?
- Nie twój interes, suczko. - odparł jej tym razem inny, bardziej głęboki głos.
- Oh, kto tak zwykł się do damy odzywać? - powiedziała ironicznie.
- Pan „Ptaszek” i pan „Tyłeczek”, skarbuszku.
888
- A więc powiedz nam teraz, co jest tak ważne, że aż winko i wódeczkę odstawić musieliśmy? - zapytał rudobrody krasnolud.
- A to, że koniec wakacji, Ginar – odpowiedział Kolak ze skrzywioną miną. On też nie był rad z tego, że długi okres spokoju, bo aż kilku tygodni, przerwała jakaś błaha z pozoru sprawa. Nie lubił tego pomieszczenia. ściany dokładnie obite hygem, czyli potężnymi płytami z żelaza, ciemność i smród. Nigdy nie wiedział, skąd on się bierze, Splunął na podłogę, zatarł ręce i podjął: - Dostaliśmy zawiadomienie o gwałcie.
- Noż kurwa, chyba żobie żartujeż! - wrzasnął Zbysiu wstając z krzesła na równe nogi. Chwycił się ręką za brodę, szarpnął nią z całej siły i ponownie krzyknął: - Przerywajom nam wakadzje żebyżmy, kurwa, problemami jakichż... - nie dokończył bo do pokoju weszła elfka o jasnych włosach.
- Panowie, oto pani Aliana. - przedstawił elfkę Kolak. Widząc miny krasnoludów szybko dodał: - Pokrzywdzona.
- Dziękuję ci, panie. - uśmiechnęła się elfka i lekko dygnęła – Owszem panowie, zostałam... Zgwałcona – zaszlochała.
- Zanim przejdziemy do sedna, pozwoli pani, że przedstawię moich kolegów. Ginar – rudobrody krasnolud powstał, podszedł do Aliany i pocałował ją w rękę – Zbysiu – wskazał krasnoluda namiętnie skubiącego swoją brodę – Fakolpet – ten skinął tylko głową – oraz Aexalven – uśmiechnął się lekko krasnolud o czarnej, długiej brodzie, i niemniej czarnych i długich włosach. Elfka dopiero teraz zwróciła uwagę, że wszyscy krasnoludowie, za wyjątkiem Aexalvena, byli łysi. - A teraz chciałbym prosić panią za mną, cobyśmy mogli spisać zeznania, zapraszam – pokazał ręką drzwi i puścił Alianę przodem. Kiedy już Kolak i elfka zniknęli za drzwiami w pokoju wybuchł śmiech.
- Haha, widżita to chopy? - zarechotał Zbysiu – Jak nic, zabujoł żię w tej... No, nazwijmy to kobiecie!
- Ano, za ładna to ona nie jest – jęknął Fakolpet przeciągając się na krześle.
- Prawda – podjął Aexalven - A ja słyszałem tak wiele o tej elfce, że niby to piękność niewyobrażalna, bóstwo wręcz.
- Nawet kobieta piękna jak ludzkie czy elfickie bóstwa, jak bez brody, to nie krasnoludzkie gusta – powiedział Ginar.
- Utrafiłeż w żamo żedno – przyznał mu rację Zbysiu.
- Dobra, jak to kiedyś Aexalven powiedział, kto nie bije... - zaczął Fakolpet.
- Niech wypije! - krzyknęli wszyscy razem.
888
- Proszę tędy, zaraz zaprowadzę panią do Elfhamka – powiedział Kolak.
- Do czego, przepraszam? - zdziwiła się Aliana.
- No... - zmieszał się krasnolud nie wiedząc jak odpowiedzieć. Podrapał się chwilę po głowie po czym odpowiedział: - Zaraz pani, no, zobaczy.
Elfka wyraźnie dziwnie spojrzała na Kolaka, ale bez cienia protestu postanowiła ruszyć za krasnoludem. W końcu znaleźli się w pomieszczeniu o białych ścianach, a po środku pustego pokoju siedział... Elf.
- Na Kanhara! - krzyknęła elfka – Cóż to ma być?!
- No, to jest właśnie nasz Elfhamk. - ponownie zarumienił się Kolak – Jest to... No... Taka... Przechowuje informacje, o!
- Jak to?! - oburzyła się elfka.
- Już tłumaczę – odzyskał odwagę krasnolud – Otóż, niektórzy kryminaliści, jak na przykład pan Lelorden Kohlin, którego szanowna pani widzi przed sobą, mają na swym sumieniu zbyt wiele, by wolno im było chodzić po tej ziemi.
- Od czego są więzienia?
- Ten nie zasługiwał nawet na więzienie. Nasi alchemicy wstrzyknęli mu specjalne płyny powiększające mózg i zwiększające kilkusetkrotnie pamięć, jednak kosztem świadomości. Za to nasi magowie uwięzili jego duszę, coby wszelkie informacje zgromadzone w mózgu nie zostały w niewłaściwy sposób użyte, lub spożytkowane.
- A więc co się dzieje z duszą? - zaciekawiła się Aliana.
- Nie chce pani wiedzieć – odparł zdecydowanie. - Może zademonstruję jak to... No... Działa.
Kolak podszedł leniwym krokiem do elfa, przykucnął i zbliżywszy głowę do jego uszu powiedział: „ Sprawa Nadera Blingela” po czym dodał szeptem tak, aby Aliana go nie usłyszała: „Hasło... Nabalin”. Ciało elfa drgnęło, by po chwili powstać. Po chwili z jego lekko otwartych warg wyleciały bezbarwne słowa:
- Sprawa Nadera Blingela. Elf, lat dwadzieścia siedem. W dzieciństwie bezdomny, karany za młodu za rozboje. W wieku lat dwudziestu aresztowany przez Alinga Benefara za morderstwo na miejscowym cieśle. Siedem lat później ujęty przez Krasnoludzką Brygadę – KB – pod zarzutem wielokrotnego morderstwa na miejscowej ludności. Ofiar – cztery. Wyrok. Aexalven, jaki wyrok? Skąd mam kurwa wiedzieć?!
- Ups... Eeee... - zaczerwienił się Kolak – Chyba puściłem tą, no... Złą wersję.
- Wyrok – elfhamkowanie – dokończył elf.
- Niesamowite – zdumiała się Aliana – Nie wiem czy dobrze zrozumiałam... Czy tylko elfowie zostają poddawani elfhamkowaniu?
- Zazwyczaj tak. Ludzie raczej nie przeżywają tego procesu, to kwestia chyba organizmu. Krasnoludowie mają zbyt silną wolę na coś takiego, a niziołkowie mają zbyt mało rozwinięty mózg. Jak więc pani widzi, pada na elfich kryminalistów.
Elfka wciąż jakby czekała na więcej słów wyjaśnień, jednak nie usłyszawszy więcej wyjaśnień podjęła:
- A więc, teraz pan, panie Kolak, każe złożyć zeznania przy tym... Czymś?
- Oczywiście, proszę się nie obawiać, pani personalia nie wyciekną poza umysł tego elfa, jeśli nie poda się odpowiedniego hasła do pani sprawy.
- No dobrze – przytaknęła Aliana.
888
- No, panowie, jak się coś sypie to wszystko naraz – zasmucił się Kolak – Ledwo trzy dni temu dokonano gwałtu na pani Alianie...
- Ha! - zarechotał Aexalven – Słyszyta go? „Pani Alianie”
Reszta krasnoludów ponownie zaniosła się gromkim śmiechem. Kolak zaczerwienił się nieznacznie, jednak szybko odzyskawszy normalne barwy odpowiedział z większym naciskiem:
- Mam ci przypomnieć jak swoją lubą poznałeś Aexalvenie?
- A w ryj byś nie chciał? - zdenerwował się długowłosy krasnolud – Ostrzegałem, wrócimy do tych wydarzeń sprzed ośmiu Kolind i każdy, kto weźmie udział w rozpamiętywaniu tych chwil, zostanie wymłucony po dupie kilofem.
- Proszę, jakie długie zdanie ułożyłeś – nie ustępował Kolak – Widzę, że zdolności formułowania zdań w końcu ci wracają.
Aexalven poderwał się i z pięściami skoczył na Kolaka. Ginar szybko podbiegł do dwóch bijących się brodaczy i rozdzielił ich dając im po kopniaku.
- Mamy chyba, kurważ mać, jakąś robotę, a wy zachowujecie się jak jakieś pieprzone elfie małolaty!
Aexalven wstał z podłogi, splunąwszy na nią wcześniej i zatrzaskując drzwi za sobą, opuścił pokój.
- No, brawo panowie – zirytował się Fakolpet. Odczekał chwilę, ale widząc, że Kolak nie ma zamiaru podnieść się z podłogi dodał: - Ogarnij pana, Zbysiu.
- Kurwa, wiesz, że nienawidzę, jak tak mówisz!
- Ja za to kocham słuchać, jak...
- Jeszcze jedno nieodpowiednie słowo padnie na tej sali i ja również wychodzę! - krzyknął Ginar.
- A idź se – parsknął Zbysiu.
Ginar tak też zrobił i wychodząc nie omieszkał również splunąć na posadzkę. Był zadowolony ze swojej wielkiej, uformowanej kuli flegmy, która teraz brudziła posadzkę. Z uśmiechem na twarzy wyszedł z pokoju i postanowił poszukać Aexalvena. Opuściwszy siedzibę KB rozejrzał się po okolicy, wypatrując błąkającego się gdzieś krasnoluda. Jednak nie zobaczywszy go, zagwizdał. Momentalnie na ramieniu wylądował mu wróbel i śpiewnym głosem wyraził swoje niezadowolenie.
- Wybacz Niluś, ale mam prośbę – uśmiechnął się krasnolud – Aexalven, ten z długimi włosami, poszedł gdzieś w cholerę, a mam ważną sprawę do niego, no... No więc, znajdź go z łaski swojej, hę?
- Wróbelek kiwnął lekko główką i wzniósł się w powietrze. Ginar nie musiał długo czekać na jego powrót. Po zaledwie jednej chwili na nieboskłonie pojawił się Niluś, obwieszczając radośnie, iż znalazł „zgubę”. Usiadł ponownie na ramieniu brodacza i pomachał główką jakby chciał rzec: „Co za leniwy, brodaty baran”. Jednak po chwili jakby dodając: „Tam jest, matole!”. Ginar zaufawszy bystremu spojrzeniu swojego pupila ruszył we wskazanym kierunku. Aexalven wcale daleko się nie oddalił. Starczyło tylko przejść obok kilku krzaków i drzew by znaleźć zagubionego siedzącego na kamieniu z rękoma splecionymi na klatce piersiowej. Ginar przykucnął za jakimś krzewem i postanowił przez chwilę poobserwować krasnoluda. Gestem poprosił wróbelka, żeby był cicho, ten dał znak ogonkiem, iż rozumie. Nie wiadomo, czy czekając na jakąś reakcję, czy może z chwili zapomnienia Ginar przesiedział na trawie dobre kilkanaście minut. Jedyne co zaobserwował, to powolne unoszenie się brody i klatki piersiowej w rytm oddechu krasnoluda i czasami ślinę lecącą na leśne posłanie. Nagle Aexalven powstał z głazu i zdążał w kierunku siedziby KB. Podglądacz nie chcąc być zamaskowanym dał susa w pokrzywy, jednak zorientował się, że to zły pomysł po tym jak wydał z siebie lekkie syknięcie. Aexalven przystanął i rozejrzał się, żeby zlokalizować źródło hałasu. Podreptał chwilę w miejscu i odwróciwszy się na chwilę, potajemnie wyjął mały toporek do rzucania i cisnął nim w stronę dobiegającego dźwięku. Szczęśliwie, oraz zamierzenie, chybił. Ginar widząc wcześniej nadlatujące ostrze odmówił w duchu kilka modlitw, najszybciej jak to tylko możliwe. Wstał i machając ręką prosił o niepowtarzanie incydentu.
- Imbecyl! - wrzasnął Aexalven. - Cholerny kretyn! życie ci nie miłe, broda nie pasuje?!
- Ja, no – zmieszał się Ginar – Poszukać cię chciałem.
- Po jaką chol...
- Chodzi o nią – przerwał mu.
- Którą „nią”? - zirytował się. - O tę elfią ladacznicę?
- Dobrze wiesz o kogo mi chodzi. Nigdy nie wspominałeś dokładnie, co się stało. Co ona ci zrobiła?
- Ona? Ona nie zrobiła kompletnie nic. No, prawie – szukał usprawiedliwienia dla ukochanej – Ale takie miała rozkazy, inaczej...
- Rozkazy i rozkazy – załamał się Ginar – Czy cały świat musi się toczyć wokół rozkazów i ich wykonywania? Czy rozkazy to jedyny cel w życiu? Czy rozkazy...
- Oh, zamknij się, kurwa. - zastanowił się chwilę – Niech stracę. Choć do mnie, uchylę ci rąbka tajemnicy.
- Barku też uchylisz? - uśmiechnął się z zadowoleniem i triumfem na twarzy.
- Jeśli trzeba – również nieznacznie ułożył w wargi w kształt łuku – Zapraszam.
888
- To tutaj? - zagadał Ginar. Stał właśnie pod wielkim domem otoczonym niezliczonymi drzewami. Szczególną uwagę przykuwał dąb stojący zaraz przy drzwiach. Miał dobre kilkanaście metrów wysokości i nie starczyłoby członków KB coby objąć go w szerokości. Podziw dla drzewa wyraził przeciągłym westchnięciem. - Zielono tu. Tak żywo...
- Wierz mi – podjął Aexalven spojrzawszy na przyjaciela spode łba – ja się już śmierci naoglądałem.
Sięgnął do sakwy zawieszonej na szerokim, skórzanym pasie, który zwykł mu przytrzymywać służbowe spodnie z wieloma kieszeniami, choć jak sam często mówił, owym pasem można „nieźle elfickie dupy przetrzepać”. Rozsupłał sakwę i wyjął z nich pokaźny pęk kluczy. Popatrzył na nie przez moment i wybrał największy z nich o zdobionym trzonku. Jak zauważył Ginar, zdobionym wzorem kwiatów liliowych. Aexalven podszedłszy do drzwi włożył powoli klucz i ku zaskoczeniu Ginara drzwi otworzyły się od razu. Gospodarz widząc zdziwienie krasnoluda powiedział:
- Magiczny.
Gość kiwnął lekko głową, jakby trochę z niedowierzaniem. Widząc, iż Aexalven pokazuje mu ręką, że może już wejść, dziarskim krokiem wkroczył w progi domostwa. Dom zaiste był piękny. Z przedpokoju odchodziło niesłychanie wiele pokoi, każdy eksponował się innym kolorem. Na lewo w kolejności – czerwony, niebieski, zielony, na prawo – fioletowy, czarny, żółty. Ginar zaczekał, aż Aexalven zamknie drzwi na zamek, jednak ten ponownie tylko włożył klucz w dziurkę i usłyszał tylko lekkie trzaśniecie niosące się przez chwilę po pomieszczeniu.
- ładne echo – postanowił zagadać gość. Widział, że przyjaciela coś gnębi, dlatego próbował rozluźnić sytuację.
Aexalven nie odpowiedział, machnął tylko niedbale ręką. Poprosił o zdjęciu butów, argumentując: „Nie lubi bałaganu”. Ginar bez słowa zdjął obuwie i ułożył je starannie pod szafką zawieszoną na ścianie po prawej stronie. Pan domu wszedł do niebieskiego pokoju, nakazując koledze poczekanie na niego. Ginar postanowił skorzystać z chwili nieobecności przyjaciela i rozejrzeć się po mieszkaniu. Czerwony pokój, jak wydawało się krasnoludowi, spełniał rolę salonu. Wielki, okrągły stół zajmował połowę przestrzeni, resztę wypełniały krzesła i ogromny barek przypominający wyglądem ogromny kufer. Fioletowy wydawał się typowo kobiecy. Pachniał lawendą i kilkoma innymi zapachami, których brodacz nie rozróżniał. Ozdobiony był magicznymi, czarnymi pnączami, o których kiedyś słyszał na bazarze. Jakiś mag wyjątkowo je zachwalał. Pod ścianą znajdowało się niewielkie łóżko, jednak bardzo wytworne, oczywiście na nim leżała piękna, fioletowa pościel. Ginar nagle pomyślał o łazience. łazienka...
- Aex? - zapytał nieśmiało – Gdzie łazienka?
- Za żółtym, na prawo! - odkrzyknął.
Krasnolud ruszył we wskazanym kierunku jednak nagle jego uwagę przykuł czarny pokój. Zatrzymał się przy nim momentalnie, jednak jego plany pokrzyżował Aexalven właśnie wychodzący z niebieskiego pomieszczenia. Przyłapany udawał, iż cały czas zmierza za potrzebą, jednak gospodarz nie dał się zmylić i wrzasnął:
- Wypierdalaj!
Ginar nie miał najmniejszego zamiaru wychodzić, Widział, że przyjaciel coś ukrywa, jakąś bolesną prawdę. Postanowił nie ustępować i twardo stał tam gdzie stał.
- No co? Wypierdalaj mówię!
- Powiedz mi o co chodzi, widzę, że coś cię gryzie – zatroskał się przyjaciel. Mówiąc to starał się lekko podejść do Aexalvena jednak ten odsunął się szybko i powiedział:
- Podobno macie sprawę w KB. Idź się nią zajmij, ja biorę wolne.
- Ale...
- No wypierdalaj! - zakrzyknął i zaczął popychać Ginara w stronę drzwi. Ten jednak usłyszał jakieś jęknięcie i zapytał:
- Co to było?
Aexalven ukrył twarz w dłoniach i zrezygnowany usiadł pod ścianą. Kompan podszedł do niego powoli i położywszy mu dłoń na ramieniu uśmiechnął się nieznacznie i podjął:
- Nie wiem o co chodzi, ale muszę ci pomóc, inaczej zwariuję. Nie przerywaj. – powiedział, zauważając iż krasnolud zamierza mu przerwać – Pamiętasz jak pomogłeś mi wtedy, w Olkingarze? Tak, pamiętasz naszą krainę, wiem. Nie wiem, czy ona nadal istnieje, nikt nie chce nam powiedzieć. Jesteśmy jedynymi krasnoludami na tym kontynencie. Nie wiemy, czy gdzieś są jeszcze inne. Ale wiem, jak my się tu znaleźliśmy i ty też to wiesz. I wiesz jeszcze lepiej co należy teraz robić, Kto nam powierzył naszą misję. Musimy trzymać się razem, inaczej zginiemy tu, a inni razem z nami. Zobacz co do tej pory osiągnęliśmy, ilu zbirów już nie chodzi po tym padole. Ty zawsze pomagałeś, zawsze miałeś wielkie serce.
- Pierwsza sprawa – zaczął Aexalven pociągając nosem – Co ja ci pomogłem? Jak jak ci kurwa pomogłem, i tak straciłeś rodzinę, nic na to nie mogłem poradzić – załamał się – Druga sprawa. Jak sam powiedziałeś, miałem wielkie serce, może coś się zmieniło, może już nie mogę dłużej?!
- To nic, że straciłem rodzinę. Dzięki tobie mogłem sprawić, że ich ostatnie chwile były najpiękniejsze w życiu. Powiedz co cię gnębi, musisz mi to powiedzieć – naciskał.
Aexalven wstał powoli i z mokrymi oczyma podszedł do czarnego pokoju. Ginar podążył za nim. Gospodarz szepnął: „Khanashar” i pokój rozjaśnił się nieco, choć wciąż pozostawał czarny. Kompan zajrzał natychmiast do środka i jedyne co zdołał z siebie wydusić to: „O kurwa mać”.
888
- Podsumujmy... - zaczął Kolak – Aexalven wyszedł i napluł, Ginar wyszedł i...
- Napluł – dokończył Fakolpet – Obrażalskie niewiasty.
- Pierdolisz, nie wiesz co przeszli – zaoponował Zbysiu.
- A ty wiesz co ja przeszedłem?! - zdenerwował się Fakolpet – Nóż w plecy. Tylko, że zamiast noża dostałem rapierem, wierz mi, nieprzyjemne uczucie.
- Ale zemściłeś się chyba? - zapytał Kolak.
- Ta... - odpowiedział przeciągle – Prawie... Chyba wiesz jak skończyła się nasza „Wielka Zemsta”.
- Ano, nieciekawie, słyszałem.
- No, ale jakoś się wszystko ułożyło, choć nie tak fajnie jakby wszyscy chcieli. Teraz mamy taki burdel jaki mamy.
- Dobra, mówta no, jaka sprawa jest na rzeczy, bom umówiony dzisiaj – pospieszył innych Zbysiu.
- A, tak – zaczął Kolak – Dostałem wiadomość o masowych oślepieniach ludności. Nie wiadomo o co chodzi – dodał widząc ich zdziwione miny.
- Ale, co, oczy wydłubują? - spytał Fakolpet z ciekawością. Brakowało mu jakiegoś obrzydliwego podmiotu w sprawach.
- Zmartwię cię, ale nie. Po prostu, idzie i widzi aż nagle, nie widzi. Jest wtedy okradany, bity...
- Gwałcony? - pomyślał Zbysiu.
- Oślepienie dotyka tylko mężczyzn.
- To takie chujstwo! - zaśmiał się Fakolpet – No to panowie, sprawa prosta, a przynajmniej o połowę prostsza. Szukamy kobiety.
- Albo samca o wybujałej wyobraźni i lubiącego wesołe igraszki z ptaszkami i innymi tego typu rzeczami – powiedział Kolak przewracając oczami.
- Ornitolog się znalazł – zirytował się Zbysiu. - Dobra, to co robimy, bo ja na prawdę muszę...
- Tradycyjnie panowie... Rozpoznanie. Ale za mało nas, gdzie do cholery jest Ginar i Aexalven? Jak nie pojawią się za parę minut trzeba będzie zająć się wszystkim samemu.
- Znajdź i ogarnij ich Zbysiu! - ryknął śmiechem Fakolpet.
- Pierdol się.
888
- I jak postępowanie w mojej sprawie panie Kolak? - zapytała zniecierpliwiona Aliana.
Przechadzali się właśnie jakieś dwie ulice od bazaru i szukali sprawców gwałtu na elfce. Wrzawa była niesamowita, nawet z tej odległości zdało się słyszeć krzyki kupców i babulinek kłócących się ze sobą nieustannie. A to, że jakieś aksamity sprzedają, to ryby, zazwyczaj nie pierwszej świeżości, bo miasto za daleko od morza, to owoce, często zatrute, a ostatnio wynaleziono ciekawą rzecz. Kolak zaciekawiony był nowym wynalazkiem zwanym „papierem dupnym”. Ponoć gładkie liście lilii wodnych miały wyjść z użycia. Ciekawe, ciekawe – myślał Kolak.
- Robimy wszystko co w naszej mocy pani, ale rysopis przez panią podany nie jest zbyt... Dokładny. Wiele mężczyzn ma lekki, kilkudniowy zarost, niebieskie oczy i długie włosy. Potrzebujemy jakichś znaków szczególnych.
- Czy... - zaczęła, ale zawahała się. Krasnolud jednak uśmiechem nakazał kontynuować – Czy pseudonimy mogą być?
- A jak się do siebie zwracali?
- Obrzydliwie, jakoś pan tyłeczek i pan ptaszek czy coś równie nieprzyzwoitego.
Nieprzyzwoitego – pomyślał Kolak. I to mówi prostytutka.
- Dobrze, zrobimy co w naszej mocy, a narazie proszę się rozglądać, może pani kogoś pozna.
888
Cienie szybko wirowały nad łożem, wprawiały w trans kobietę na nim leżącą. Wokół unosiły się na jakieś kilka stóp nad ziemią pomniejsze demony o paskudnych, zakrzywionych pyskach i ostrych, ogromnych zębach. Uśmiechały się parszywie i szaleńczo, co rusz po kolei dotykały swymi czarnymi, szponiastymi łapami głowę i ręce kobiety i ciągnęły z całej siły, nie chcąc jednak wyrwać cennych części ciała. Co jakiś czas pojawiały się inne istoty, jeszcze bardziej parszywe, składające pocałunki swymi oślizłymi, popękanymi i czarnymi wargami wysysając z ofiary siły życiowe. Na domiar złego, następnie całowały raz jeszcze tym razem wprowadzając do duszy splugawioną energię. Wszystko to nadzorowały dwa niewielkie żywiołaki Ciemności. Rytmicznie chrapały i wydawały przeraźliwe dźwięki, ze swoich wystających poza szyję krtani. Dwie postacie przypatrywały się temu wszystkiemu. Dwaj krasnoludowie, jeden o czarnej, następny o brązowej brodzie. Ten drugi nie mogąc wykrztusić innych słów nieustannie powtarzał: „O kurwa”. żywiołaki zauważając gości puszczały ze swych gardzieli drażniąco - duszące opary i upuszczały sobie krwi rozcinając jamę brzuszną i ukazując pokaźną plątaninę długich jęzorów, które wijąc się i chlapiąc śliną dokoła dawały znać o swym istnieniu. Jeden oddzielił się od reszty i ślimaczym ruchem wchodził na łoże, by tam usadowić się na piersi kobiety. Nagle z lekka pojaśniało i żywiołaki dając znać demonom opuściły czarne pomieszczenie. Pokój momentalnie stał się biały, a kobieta się w nim znajdująca wydała przeraźliwy okrzyk bólu. Trzęsła się w drgawkach i konwulsjach oraz pociła się niezmiernie. łoże zaczęło podskakiwać i bujać się na wszystkie strony dopóki niewiasta z nań nie spadła. W tym momencie ten czarnobrody pospieszył do kobiety i otulając ją mocno puchatym kocem zwrócił się do przyjaciela:
- O to chodzi – powiedział, po czym szepnął do kobiety – Już po wszystkim. Już po wszystkim.
Ginar obserwował to wszystko z wielkim przerażeniem nie rozumiejąc co się stało. Zauważył jednak, że kobieta jest niebywale piękna. Miała delikatne rysy twarzy oraz typowo krasnoludzki nos. Uwagę przykuwały jej piękne, sięgające do ramion ciemne włosy ułożone w loki. Aż dziw, że po takiej męczarni wciąż posiadała nienaganną fryzurę. Kiedy otworzyła oczy krasnolud zachwycił się jej pięknymi, dużymi, szarymi oczami.
- Jak jej na imię, nigdy nie mówiłeś?
- Natasza – powiedział, ale raczej tylko mechanicznie, wciąż był zajęty uspokajaniem ukochanej.
- C-co? - szepnęła kobieta usłyszawszy swoje imię. Otworzyła szerzej oczy i powodziła nimi po izbie. Odetchnęła z ulgą widząc, że pokój odzyskał swój naturalny kolor.
Aexalven przytulił ją jeszcze mocniej i ręką wytarł jej łzy bólu i smutku. Powiedział coś cicho, jednak Ginar nie usłyszał co. Nie wiedział, co powinien teraz powiedzieć, czy spytać się o zaistniałą sytuację czy po prostu wyjść pozostawiając ich samych sobie. Ciekawość jednak wzięła górę i wypalił:
- Co... Co to było?
Aexalven upewnił się, że Natasza jest szczelnie okryta kocem, wziął ją na ręce i polecił kompanowi by udał się do salonu i tam na niego zaczekał. Bez wahania Ginar wykonał polecenie. Po cichu opuścił pomieszczenie, jednak stojąc w przedsionku kompletnie nie wiedział, co ze sobą począć. W głowie miał tyle pytań, na które nie potrafił odpowiedzieć, bał się, wyjątkowo jak na krasnoluda, bał się. Wciąż przed oczyma miał straszliwe demony a w nosie wciąż swędziało go od oparów. Napiję się – pomyślał.
Tak też zrobił przekonawszy się o bogactwie Aexalvenowego barku. Kiedy miał zamiar nalać sobie trzecią lampkę wina do pokoju wszedł Aexalven trzymając za rękę Nataszę. Jak przekonał się Ginar, nie była ona wiele wyższa od krasnoluda, ledwie dwa, trzy centymetry. Odziana była jednak w piękną i zwiewną suknię. Zachwycała swą czernią i długością, ciągnęła się za właścicielką jak welon. Jednocześnie sprawiała wrażenie niebywale lekkiej. Aexalven dał znać gościowi by szedł za nim i po chwili znaleźli się na zewnątrz. Kobieta niewiele myśląc udała się do ogrodu. Ginar wziął przyjaciela na stronę i zaczął:
- Puścisz ją teraz samą?
- Oczywiście – powiedział bezstrosko – Ciągnie ją do zieleni i życia zawsze po... Po tym.
- Nie dziwię się. Ale powiedz mi do cholery co to było.
Krasnolud westchnął, przełknął ślinę, odchrząknał i zaczął:
- Natasza Spylingen – demonica na usługach nie istniejącego już boga Vanerliena. Dostawszy rozkaz przejmowania dusz przed wielką bitwą na polach Ashenval wykonywała go bez wahania. Aż trafiła na mnie. Jej taniec, bo tak zwykła opętywać ofiary, podziałał na mnie inaczej, nie byłem całkowicie w jej władzy, jednak straciłem większość świadomości. Byłem świadom duszy, ale nie ciała i moich poczynań. Kiedy ona była w pobliżu czułem się szczęśliwy. Kiedy znikała, ogarniała mnie pustka i wtedy chodziłem po świecie bez celu. Nie będę wnikać w dalsze szczegóły. Jednak coś ją tknęło, odezwała się jej dobra natura. Przejąwszy część mojego „ja” przejęła też chyba miłość. Ten Dar obrócił się przeciwko niej. Była przez to prześladowana przez inną demonicę, która niegdyś swój utraciła. Jednak nie potrafiła mnie uwolnić od zaklęcia, coś blokowało antyczary. Pewnego dnia napotkaliśmy razem niebywałą aurę. Biła mocą i powagą. Wtedy zaczęliśmy wirować, kręcić się, nie wiem jak to określić, nie znam odpowiednich słów. Podczas każdego jakby okrążenia widzieliśmy inne obrazy. Było widać postać boga, któremu służyła Natasza, następnie zdało się czuć upływającą z niego moc, aż w końcu przestaliśmy ją w ogóle czuć, a ja odzyskałem świadomość.
Ginar słuchał tego wszystkiego z zapartym tchem, chłonął każde słowo uparcie analizując każde z nich. Opowieść była trochę chaotyczna, jednak krasnolud rozumiał to.
- Ale te cienie, upiory, jak...?
- To jest kara. Jej kara za złamanie swej natury, za porzucenie służby, za miłość. Ciemność nie zwykła ustępować. Uprzedzając twoje pytanie, to nie dzieje się cyklicznie jak babski okres. Ostatni raz trafiło ją to trzy miesiące temu, czyli miała długi odpoczynek. Oboje myśleliśmy, że to minęło. Srogo się jednak zawiodłem, jak tydzień temu znów ją dopadło. Zazwyczaj trwało to tylko kilkadziesiąt minut, teraz jednak trwało to parę dni. Nie wiem co robić, boję się wychodzić z domu, jestem nieobecny. Nie mogę po prostu.
- A czy ona...?
- Nie, nie zdaje sobie z tego sprawy jak długo trwają tortury. Równie dobrze w jej mniemaniu mogą trwać tylko chwilę, ból odczuwa jednak cały czas. Ten ból przytępia jej zmysły, omamia, dlatego traci rachubę czasu. I dzięki za to Dunkerowi.
- Nie wiem co powiedzieć... Teraz rozumiem... Nie, nie rozumiem. Nic kurwa nie rozumiem.
- Ja też nie, przyjacielu. Ja też nie.
888
- Daj pan kasy, błagam.
Przy jarmarku siedział skulony człowiek, ubrany w stare szmaty i proszący o jałmużnę. Na oczach miał zawiązany bandaż, a z nosa ciekła mu krew. Zaczepił przechodzących Alianę i Kolaka, ci jednak czując zapach alkoholu ominęli żebraka szerokim łukiem. Ten usłyszawszy to rzucił:
- Zajebę tę sukę, kurwa, zajebę!
Kolak stanął jak wryty i szybko podszedł do biedaka. Zdjął mu opaskę z oczu i...Przeraził się nieobecnego spojrzenia w swoje oczy. źrenice stały się szarawe a białka straciły swój naturalny kolor. Dopiero teraz skojarzył. Podszedł do elfki i spytał:
- Czy to ten? - wskazał na żebraka.
- Oh, tak, to on! - krzyknęła uradowana. Podeszła powoli do krasnoluda i zapytała – Skąd pan wiedział, skąd u pana taka intuicja?
- Chwileczkę, droga pani. Procedury każą mi się upewnić – uśmiechnął się paskudnie pod nosem, tak by nie widziała do elfka – Musimy zabrać panią i tego paskudnika na przesłuchanie.
- Ale ja nie, nie mogę – powiedziała zaskoczona – Mam ważne spot...
- Może poczekać! - przerwał jej groźnie – Wracamy do siedziby. Tak, proszę za mną – dodał widząc, że elfka ma zamiar ruszyć w inną stronę.
888
- No, panowie, w końcu mamy kogoś na przesłuchanie – radośnie obwieścił Kolak Fakolpetowi i Zbysiowi – Czas ciągnąć losy.
Krasnoludowie z wielką ochotę pociągnęli losy, jednak ku niezadowoleniu Zbysia, ten wyciągnął karteczkę z napisem „Frajer raz, frajer dwa, teraz tylko rzec 'kurwa'. Frajer trzy, frajer cztery, i ominą cię bajery. Frajer pięć, frajer sześć, wypierdalaj se coś zjeść”
Fakolpet z zadowoleniem zagadał do Kolaka:
- To ja biorę tego brudasa z ulicy. Nie śmiem ci odebrać narzeczonej – zarechotał.
- I dobrze się składa. Do roboty! - zachęcił go.
888
- A więc, napijesz się czegoś? - zapytał Fakolpet – Mamy wódeczkę, winko, piwka też pod dostatkiem. Wiemy co ci zrobiła, dlatego, wiesz, wynagrodzimy ci to.
żebrak z ochotą poprosił o wódkę. Wypiwszy dwa kieliszki nagle zakasłał po czym zwalił się z krzesła na podłogę, wijąc się i charcząc. Krasnolud podszedł powoli, dostojnie, podniósł krzesło i usadowił przesłuchiwanego z powrotem na meblu.
- Nie jest mocna. To po prostu Krin, nasz KB'owski specjał. Pali w gardziołko, ale rozsupłuje języczek. O tak, język ci się bardzo przyda, jeśli chcesz zachować nosek, oczka, nóżki – wymieniał z paskudnym uśmiechem na twarzy – Rączk... Niee... Rączki zostawimy, przydadzą ci się w samotne wieczory. Ale po co rączki, skoro nie będzie przy czym majstrować prawda? Panie „Ptaszek”! - wrzasnął i wymierzył kopniaka gwałcicielowi – Zaśpiewam ci coś. Był sobie człowieczek, zwykle wesół bardzo, niby skowroneczek, co nim geje gardzą. Lecz pewnego dnia, bardzo słonecznego, napotkał słonia, tak napalonego. Skowroneczek dupcię musiał mu wystawić, bo inaczej słonik, gotów go rozwalić. Kiedy już się wdrążył, w odbytnicę ptaszka, wtedy se pomyślał – kiepska ta igraszka! Zostawił człowieczka, nie napalonego, no i po tym wszystkim, gwałtów brak u niego!
„Ptaszek” słuchał tej piosenki ze łzami w oczach, łzami i bólu i wywołanymi przez tajemniczy napój. Gdyby nie to, że język mu dziwnie zesztywniał powiedziałby wszystko. Wszystkie swoje grzeszki i uczynki. Jednak nie mógł tego zrobić, język uwiązł mu w gardle.
- Co, języka w dupci nie masz? Mam kolegę, zna się na „Tyłeczkach”. Włoży rączkę, wyjmie języczek i włoży z powrotem do buźki. Zawołać kolegę? Oh, widzę, żeś nie skory do współpracy. No cóż... Aleś ty obrzydliwy! - wrzasnął po tym jak żebrak zwymiotował na podłogę – Jakiś ty kurwa obrzydliwy! - krzyczał wycierając podłogę jego włosami.
Język się nagle „znalazł” i biedak wypalił:
- Zgwałciłem, kradłem, biłem! Dość!
- Kurwa, wiedziałem, że dadzą mi za małą porcję – zasmucił się Fakolpet – No nic, zabawa skończona, pójdziemy skarbeczku zapamiętać zeznania!
Krasnolud wyprowadził gwałciciela i celnymi kopniakami wskazywał mu drogę. Nagle z pokoju obok wyszedł Kolak z zamkniętymi oczyma.
- Co się stało? - zapytał się Fakolpet – Coś ci zrobiła?
- Ano właśnie nie, dzięki temu nie zdołała. Mamy dwie sprawy zrobione za jednym zamachem. To wiedźma jest, pozbawia ludzi wzroku, następnie ich okrada i... - otworzył oczy – Jakaż ona paskudna, bez swojego iluzjonicznego czaru. Ble, ohyda.
- Co z nią robimy?
- Ma na koncie prawdopodobnie jeszcze kilka morderstw, jednak samo używanie takich czarów starczy by poddać ją elfhamkowaniu. Zajmę się tym, zwołam alchemików i magów.
- A tego gdzie wyślemy?
Kolak spojrzał na ożyganego faceta i powiedział:
- Czy ja wiem... Rzućmy kośćmi ile mu dać.
888
- Ale skąd wiedziałeś, że to ona? - zapytał się Zbysiu, jednak wciąż był naburmuszony – Przecież...
- Wszystkie przypadki cechowały się dwoma rzeczami. Pierwsze, to wizyta w burdelu, drugie to dziwny wygląd oczu po oślepieniu. Dwa dni temu w lustrze zauważyłem, że moje oczy też zaczęły się lekko zmieniać, znów założyłem na jakiś czas okulary. Jednak przebywałem z nią za krótko, i ot, cała historyja.
Kiedy Fakolpet i Zbysiu kiwnęli z uznaniem głową do siedziby KB weszli Aexalven i Ginar. Jednak nie zamierzali usiąść tylko oznajmili:
- Bierzemy urlop, nie będzie nas parę dni.
- Ale... - zaczął Zbysiu.
- Ty się Zbysiu nie aluj, tylko... - Ginar rozejrzał się i zobaczył, że pod ścianą stoi woskowa figura elfickiego przestępcy. Podszedł do niej, wymierzył jej celnego kopniaka i zwrócił się do krasnoluda – Ogarnij pana, Zbysiu!
KONIEC CZęśCI I