Jasny płomień, cz. 3 opowiadania fantasy

1
- Na ścianie w Żelaznym Pałacu wisiał kiedyś gobelin… – mruknął Kornel zatrzymując konia i przyglądając się ciemnemu zarysowi wieży bramnej i murów. Za nimi wznosiła się ciemna masa porośniętego drzewami klasztornego wzgórza. Z gęstwiny wystawały dzwonnice bez dachów i wyszczerbione ściany budowli.

– Pokazywał jak to wszystko wyglądało w czasach Królestwa.

Pamiętał, że tkanina mimo wieku kipiała barwami: szmaragdowe pola, szkarłatna nić jabłek w sadach, budowle lśniące srebrem, tęczowe witraże. Ze śnieżnobiałych chmur święci opiekuńczo wyciągali dłonie nad pielgrzymami ciągnącymi do Klasztoru Dębowej Kaplicy.

- Nie było wtedy murów. Nawet możni mieli u boków mieli tylko myśliwskie kordy.

- To musiały być obrzydliwie pokojowe czasy – stwierdził Andus. – Nie tak jak teraz.

- Nie, nie tak jak teraz – zgodził się Kornel obracając w siodle by przyjrzeć drodze. Szlak po wyjściu z lasu - tam gdzie dawni mistrzowie wyhaftowali na gobelinie zielone pola i sady - wił się między zasiekami i wyglądającymi jak strumienie ciemności rowami, strzegącymi przedpola klasztoru. Westchnął i przeniósł spojrzenie na oddział.

Jego liczebność spadła do dwóch tuzinów po wyczerpującej siły i nerwy nocnej jeździe. Część ludzi rozesłał na wszelki wypadek na skrzyżowaniach, by sprawdzili wszystkie możliwości.

Ci co zostali jechali zbici w przestraszoną kupę. Podczas pościgu towarzyszyły im najdziwniejsze wydarzenia:pohukiwania i wrzaski pełne na wpół zrozumiałych obietnic i groźb. Trzaskały łamane w cienościach konary. Raz coś skulonego i prychającego przebiegło przez drogę płosząc konie. Żołnierze, którzy od lat nie przestąpili progu świątyni dukali modlitwy na głos. Ich kompani zamiast kpić przyłączali się.

Wrota zaczęły nagle otwierać się ze zgrzytem i w zimnym, niebieskawym blasku stanął w nich niski, gruby mężczyzna.

Kilku jeźdźców wymamrotało półprzekleństwa-półmodlitwy.

- Spokój! – ryknął Andus.

Skołtuniona broda i włosy opadające na ramiona przybysza bielały siwizną. Nie nosił żadnych ozdób, a jego stopy były odziane w proste sandały. Wystrzępiona szata mogła być zielona, choć w tym świetle trudno było poznać. Blask dochodził z wypełnionej proszkiem siatki zwisającej z długiego kija, którego używał jak laski. Przy każdym poruszeniu sypały się z niej drobne okruchy tworzące wokół sandałów lśniący krąg.

Próchniczna lampa, Kornel słyszał o nich, ale nigdy do tej pory nie widział.

- Jestem mistrz Karas – rzekł przybysz. – Przełożony tego klasztoru. Z radością powitałbym kapitana Straży Bram w naszym sanktuarium, ale podejrzewam – Karas wskazał ręką na zbrojnych za Kornelem - że macie chęć na przemoc.


- Z chęcią jej uniknę mistrzu Karasie – odparł Kornel. –Wydaj mi uciekinierów i odjedziemy.

- Hy hy... – roześmiał się Karas. – Od razu przechodzimy do rzeczy? Niestety – wzruszył ramionami – na przeszkodzie tak prostemu rozwiązaniu stoi prawo azylu. Nadali je nam starożytni królowie i nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy z niego rezygnować.

- To prawo dotyczy zbiegów i przestępców pragnących odpokutować za swe czyny – zauważył Kornel. - A nie porywacza z jego ofiarą.

Skrzydło wrót za plecami Karasa pozostało uchylone. Spróbować odepchnąć starca i wjechać do środka? Czy ma tam zbrojnych? Z drugiej strony Karas mógł po prostu nie otwierać bramy niczym nie ryzykując. Zamiast tego wyszedł im na spotkanie, sam. Czego chciał?

Przełożony klasztoru pogładził się po brodzie.

- Dziwne, młoda dama nie sprawiała wrażenia porwanej – stwierdził. – Właściwie mówiła coś o ślubie.

- Bez zezwolenia matki i ojca i tak nie macie prawa go udzielić – skontrował Kornel. Zeskoczył z siodła, poprawił płaszcz i stanął twarzą w twarz z mnichem.

- Mistrzu Karasie przypuszczam, że skoro zadałeś sobie trud otwarcia bramy i wyjścia nam naprzeciw – rzekł cicho – zamiast wykrzyczeć swój sprzeciw z murów, jest w tym coś więcej. Może zatem znajdźmy sobie wygodniejsze miejsce na pogróżki i obietnice?

Karas pokiwał głową, jakby tego oczekiwał.

- Tak było by najlepiej – odparł. - Powiedzmy ty i jeszcze jeden z twoich ludzi dla towarzystwa. Pójdziemy do Wysokiej Kaplicy, gdzie nasi goście czekają na zaprzysiężenie azylu. Będziesz mógł przedstawić swoje żądanie przed zgromadzonymi wobec braci. Reszta twoich zbirów poczeka tutaj.

- Dobrze – zgodził się Kornel. – Andus.

Pierwszy porucznik zaklął zrezygnowany.

Ktoś jeszcze zeskoczył z konia. Kornelia. Kornel zawahał się, potem zwrócił do Karasa:

- Chciałbym by mogła ze mną iść jeszcze jedna osoba. Może okazać się głosem rozsądku.

Mnich zmrużył oczy na widok odzianej w kolczugę dziewczyny i skinął głową.



Dziedziniec był pusty. Kornel czuł jednak na sobie przerażone i zainteresowane spojrzenia. Do muru przylegały skromne drewniane chaty i szałasy z wikliny i chrustu. Braciszkowie mieli właściwe priorytety: najpierw zadbali o mury. Nie byli też jedynymi mieszkańcami: żyli tu też korzystający z prawa azylu zbiegli niewolnicy, z szyjami otartymi od żelaznych kołnierzy i chłopi oznakowani piętnami rodowymi wypalonymi na ramionach.

Będą walczyć za zielonych braci. A chłop z polnym kamieniem na murze był groźny dla opancerzonego weterana na dole.

- Prawo schronienia jest w tym miejscu od czasu królów – mówił tymczasem mistrz Karas. – Tędy – wskazał brukowaną aleję oflankowaną przez płonące na drewnianych tyczkach błękitne próchniczne lampy. - Chroni je tradycja i świętość tego miejsca. Prócz tego oczywiście wielu dobrych ludzi, o nieco zbyt krewkiej naturze mogłoby mieć za złe naruszenie spokoju tego sanktuarium.

- Jesteśmy jak najdalsi od naruszania spokoju świętego miejsca – zapewnił Kornel. - Wątpię jednak by poparli porwanie szlachetnie urodzonej panny – dodał zaraz.

- Bo będą zbyt zajęci tarzając się ze śmiechu – odparł Karas. – Bądźmy szczerzy: namiestnik nie jest tu zbyt popularny. Ludzie lubią jak rozbijamy głowy jego Czerwonym Pasom i Amreńczykom. Nadto jeśli zechcesz dowódco Straży oprowadzę cię po murach i spichlerzach by pokazać, że nic nam nie brakuje. Ktokolwiek spróbuje przemocy wobec nas poczuje się jakby kopnął gniazdo szerszeni. A po tygodniu las będzie pełen ludzi czekających na okazję, żeby wpakować oblegającym strzałę w plecy.

- Dokładna analiza – Kornel musiał się zgodzić. – Ale…

- Nie skończyłem – przerwał mu Karas. – Moje zrozumienie sytuacji rozciąga się dalej. Gdy będziecie nam tu służyli ilu odstąpi od namiestnika nie mogąc znieść ataku na święte miejsce? Ilu niezastąpionych żołnierzy stracicie?

- Mistrzu nie idziesz dostatecznie daleko – odparł Kornel. – Władza namiestnika jest słabsza niż myślisz. Jeśli ten ślub nie dojdzie do skutku zostaną przy nim tylko nieliczni. Szybko upadnie. Król Amrenu wkroczy by zrobić porządek na swej zachodniej granicy, Łupieżca uderzy z północy by urwać coś dla siebie, i twoi bracia skończą złożeni w ofierze przez niedźwiedzich kapłanów lub znowu przegnani przez Czerwone Pasy.

Zapadła cisza, Karas zmarszczył czoło przetrawiając słowa Kornela.

Tymczasem przeszli pod wyszczerbionym łukiem bramy dziękczynnej, którą wieńczyły posągi lwów z ułamanymi skrzydłami wyrastającymi z barków. Strzegły drogi procesyjnej wiodącej na szczyt wzgórza między ruinami kaplic, dziedzińców i budowli. Ich mury, kiedyś tak białe, że do ich przestawienia użyto srebrnej nici przecinały czarne pęknięcia, oplotły je pnącza a z dachów sterczały zbutwiałe belki. Ogrody porosły chaszcze.

Trwała odbudowa – część zarośli wycięto, koło drogi leżały stosy posegregowanego, ociosanego kamienia z rozbiórek. Kilka budynków opasywały rusztowania. Klasztor w ciągu ostatnich niespokojnych wieków bywał wielokrotnie najeżdżany, palony, łupiony i zamieniany w legowisko bandytów. Za każdym razem wypędzeni bracia wracali.
Kornel zatrzymał się nagle, idąca za nim Kornelia niemal wpadła na jego plecy. Z murów spoglądały na nich milczeniu kruki i orły. Nigdy nie widział takich ptaków siedzących spokojnie obok siebie, w jednym miejscu. W nocy. Andus wymamrotał jakieś przekleństwo.

- Tak – powiedział Karas. – Posłańcy nieśmiertelnych są z nami. Niebo nad nami patrzy na nas.

- To chyba dobrze – odezwała się niespodziewanie Kordelia.

Zielony mnich zachichotał.

- Czyżby? Dziecko, nie mam na myśli cywilizowanych bogów, potężnych i dalekich, sądzących śmiertelników ze swych tronów, którym wasze szare szaty palą kadzidła i pieją hymny.

Westchnął głęboko.

- Tutejsi bogowie są bardziej dzicy, o zakrwawionych dłoniach a nierzadko pyskach. Lubią mieszać się w sprawy ludzi i od czasu do czasu płodzić heroicznych bastardów. Lub wspólnie z nimi się upić. Z czego wynika wiele… zamieszania. Późniejsze pokolenia mają rozrywkę słuchając sag o krwi i ogniu. Nasze zadanie to bardziej przekupywanie ich by trzymali się z dala. Kazałem złożyć im ofiary. Może odwrócą swe spojrzenia ale nie liczyłbym na to. Patrz jak się gapią. Liczą na lepszą rozrywkę.

- Weź pod uwagę, co powiedziałem mistrzu Karasie - powiedział Kornel po dłuższej chwil, czując na sobie spojrzenie dziesiątek ptasich oczu. Niech go szlag jeśli da się zastraszyć jakiś leśnym bóstwom, nie on który otrzymał od szarych braci błogosławieństwa i zapewnienia o wdzięczności bogów za oddane im w służbie namiestnika usługi. W najgorszym wypadku zawsze mogę pójść w ślady prapradziadka, tego, który bluźnił i wygrażał górskim bóstwom i w bitewnej furii gryzł tarcze, wrogów i stoły. Co prawda jedno mogło być skutkiem drugiego.

– Jasne jest, że nie możecie udzielić im azylu.

- O nie, tu się mylisz kapitanie. Musimy – westchnął Karas. Laska z lampą stukała o kamień, za przełożonym klasztoru ciągnął się powoli gasnący ślad.

- Mistrzu Karasie, wiesz, co każe mi zrobić namiestnik: zająć Dębową Kaplicę bez względu na konsekwencję. Nie ma wyboru. Wolałbym odłożyć takie spory na bardziej spokojne czasy.

- A kiedy takie nastaną? - Karas zachichotał. – Kiedy takie były? Będą? Nie za mojego życia. Prawdopodobnie nie za twojego. Ale pozwól mi pogłębić moje zrozumienie sytuacji. Czy nie jest ci obojętne, że ścigasz człowieka, który uratował ci życie? Tak, znam tą historię. I robisz to na rozkaz człowieka niewiele lepszego niż najeźdźca, prześladowcy wiary i prawa twych przodków? Ludzie z Białego Rogu byli znani z czego innego.

- Nie rozmawiamy o moich przodkach, ani o mnie mistrzu Karasie - odparł Kornel. – Tylko o parze głupich dzieciaków, których bronicie wbrew wszelkiemu rozsądkowi. Cierpliwość ojca dziewczyny jest na wyczerpaniu, a temperament ma gwałtowny. Jeśli nie chcesz podnieść ręki na swoich gości wpuść moich ludzi do środka. Uporamy się z tym bez rozgłosu.

Po chwili marszu w milczeniu Karas odparł:

- Przyznam swobodnie, że to coś innego niż chronienie zbiegłych chłopów i niewolników. – Zachichotał. – Przyjemnie jest patrzeć jak amreńscy baronowe poznają czym jest pokora pod tymi murami i odchodzą bez nieszczęśników, których ścigali. Przy czymś takim dawanie schronienia kochankom wydaje się frywolne. Ale – jego głos nabrał zdecydowania - właśnie dlatego azyl musi pozostać azylem. Jeśli złamiemy to prawo raz, złamiemy je znowu, kiedy pod bramą stanie nam zbrojna drużyna. Jakkolwiek chciałbym by ta sytuacja nie miała miejsca, nie możemy tego zmienić. Ten obowiązek jest w tej ziemi – przełożony wskazał na wzgórze - i tutaj – dotknął własnej piersi.

- Także…– Karas zatrzymał się i wycelował laskę w pierś Kornela - choć wolałbym byśmy byli silniejsi dla wielu braci udzielenie uciekinierom azylu jest okazją do odpłaty pięknym za nadobne. Zbyt dużo naszych braci i sióstr ucierpiało z rąk Amreńczyków i Czerwonych Pasów. Twój pan nic wtedy nie zrobił. Nie, oboje pozostaną tutaj, pod ochroną azylu tak długo jak będą tego chcieli – zakończył z naciskiem i ruszył dalej.

- Zatem po co ta rozmowa? – rzucił w stronę jego pleców Kornel.- Dumne „Nie!” i zatrzaśnięte wrota byłoby prostsze.

- Może chciałem poznać człowieka – rzekł nie obracając się Karas - który wkrótce poprowadzi szturm na to święte miejsce? A może chciałem przekonać go, żeby tego nie robił.

- Niestety mistrzu Karasie – odparł Kornel. – Ja też nie mam wyboru.

Jak doszliśmy do sytuacji, że od jednego ślubu zależy tak wiele? – westchnął w duchu. Gdzieś tu tkwił fundamentalny błąd, który należało wskazać namiestnikowi. Gdy sytuacja się uspokoi.

Resztę drogi pokonali w milczeniu, między oplątanymi przez zarośla figurami świętych i fantastycznych bestii.

***

Wysoką Kaplicę wzniesiono na szczycie wzgórza. Remontowe wysiłki braci jeszcze tu nie sięgnęły. Ze zbutwiałego dachu budowli wystawało drzewo, wrota blokowała gęstwina zdziczałych róż i stosy gruzu. Mnisi oczyścili jedynie owalny dziedziniec przed wejściem. Otaczały go posągi fundatorów i obrońców Kaplicy: wojowników z mieczami i berłami skrzyżowanym na piersi oraz kobiet trzymających otwarte księgi.

Środek dziedzińca zajmowała kamienna misa wypełniona wodą, nad którą pochylały nagie konary uschłego dębu. W jego gałęziach setki lat temu założyciel klasztoru dla ochrony przez dzikimi zwierzętami wybudował prowizoryczną kaplicę. Korzenie drzewa wypychały do góry kamienie brukowe. Wszystko oświetlały błękitnym światłem próchniczne lampy zatknięte na tyczkach.

Pod konarami dębu czekali Tiram i Irydia. Naokoło nich grupki mnichów dyskutowały zawzięcie i wymachiwały rękami. Na skraju dziedzińca kilkunastu klasztornych zbrojnych dopinało skórzane zbroje.

Ciszę zapadłą, gdy Kornel i jego towarzysze weszli na dziedziniec przerwała Irydia.

- Nigdy! - wściekłość w jej głosie przypominała najlepsze ataki furii namiestnika. Dłoń dziewczyny opadła na rogową rękojeść ciężkiego myśliwskiego noża u biodra, zupełnie nie pasującego do delikatnego paska. Dużo dziś dowiaduję się o rodzinnych podobieństwach, pomyślał kwaśno Kornel.

Mnisi również zaczęli dawać wyraz swemu oburzeniu:

- Udzieliliśmy im naszego azylu!

- Żadna siła ludzka nie ma do nich dostępu! - dodał drugi głos. Paru użyło niezbyt świętobliwych słów i spuściło wzrok pod spojrzeniem Karasa.

- Chciałbym z nimi porozmawiać – powiedział Kornel.

Karas skinął głową

- Idź.

Zbliżając się do uciekinierów Kornel rozpoznał pośród mnichów znajomą twarz.

- Bracie Ornna – rzekł cicho – miło cię widzieć.

Grubego mnicha otaczał ciasny krąg ludzi, który wydawał się odgradzać go od reszty zgromadzonych. Frakcje i kłótnie były obecne nawet tutaj. Ornna opuścił głowę bez słowa i cofnął się pomiędzy swoich popleczników.

Tiram był wyraźnie zmęczony. Lewe ramię, zranione według Gaidala trzymał pod płaszczem. Przez głowę Kornela przemknęły rozkazy namiestnika i nadzieja na nagłą interwencję bogów, która zakończy to zamieszanie w sposób zadowalający dla każdego. Sam nie potrafił jednak wyobrazić w jaki sposób, a niebianie jak mieli w zwyczaju zachowali na milczenie. Choć widocznie rezerwowali sobie prawo do wyrażenia opinii: na konarach dębu i posągach siedziały nieruchome ptaszyska, wrzawa nie robiła na nich najmniejszego wrażenia.

- Wiesz - powiedział po chwili milczenia Tiram - mógłbyś pozwolić nam odejść.

Kornel pokręcił głową.

- Nie mogę. Co cię napadło szaleńcze!- podniósł głos. - Jak mogłeś popełnić tak monumentalnie bezmyślny czyn?

Tiram spojrzał na Irydię, uśmiech rozjaśnił mu twarz. Przypominał w tym momencie - uznał Kornel - ogłuszonego barana.

- Mam nadzieję, że kiedyś zrozumiesz.

- Wiedziałem - Kornel skrzywił się. - Ta poezja uszkodziła ci rozum. Jest bardziej niebezpieczna od topora.

Zapadła niezręczna cisza.

- Przy bramie... - powiedział cicho Tiram - nie zabiłem nikogo?

- Nie. Ale twój pomocnik nie żyje.

- Wiem. Widziałem jak padał. Dobrzy ludzie między sobą walczyli.

- Ci dobrzy ludzie przez całą drogę dyskutowali jak wydać nagrodę za twoja głowę. Wiesz, co się stanie? Zamknąłeś się tu jak w więzieniu - Kornel wskazał ręką na dziedziniec, ruiny i mnichów. – I pociągnąłeś za sobą innych. Chyba nie myślisz, że namiestnik uszanuje prawo azylu?

- Nie poważy się. Nawet on.

- Głupcze. Znasz go. Pociągniesz braci za sobą do grobu Nie mówiąc o takim głupstwie jak zerwany rozejm z Czarnym Lasem.

- I tak go zawrą – wtrąciła Irydia. – Ślub nie był do niczego potrzebny. Nie...

- Namiestnik bardzo mocno pragnie twojej śmierci. - Kornel zignorował dziewczynę. - Jak najbardziej bolesnej.

- Chcesz wypełnić jego życzenie?

- Oczywiście, że nie. Choć z chęcią obiłbym cię za tę głupotę.

- Kapitanie Straży Bram - Irydia wycelowała w niego palec. - Wiedz, że prędzej umrę, niż wrócę do mego ojca i jego głupich planów. - Nagle na jej twarzy pojawił się bardzo drapieżny uśmiech. – Jeśli staniesz nam na drodze wypruję ci flaki. Jeśli cenisz swoje bezpieczeństwo opuść nas. Jeśli nie, znajdziesz we mnie swego największego wroga – rzuciła spojrzenie w stronę Kornelii. – Niektórzy już znaleźli.

O tak, to zdecydowanie córka namiestnika Aleksjaresa. Dobrze, że nie ja mam ją poślubić. I najwyraźniej nie ma co liczyć, że Kornelia da radę ją przekonać.

Tiram uspokajająco dotknął przedramienia dziewczyny i pochylił się by wyszeptać do jej ucha parę uspokajających słów.

- Spróbuj ucieczki Tiram... - rzekł Kornel. Formułowanie tych słów przychodziło mu z trudem. – Odejdź, nie będę mógł cię zatrzymać. Jeśli Irydia zostanie będę miał pretekst by odjechać do Linirboru. Będziesz miał szansę.

Uśmiech na twarzy Tirama, który pojawił się, kiedy mówił do dziewczyny zgasł.

- Sam – powiedział martwo.

- Tak.

- I nie zobaczę już jej nigdy.

- Może w przyszłości, kiedy zapomną - skłamał Kornel.

- Nie. Odeślą ją do Amrenu i zamkną w jakimś klasztorze. Nie zostawię jej.

Czy tak ma się to skończyć? Kornel miał przemożną chęć skoczyć na Tirama i pięściami wybić mu z głowy to szaleństwo. Przemodelować tą przystoją twarz by już żadna głupia dziewczyna na nią nie spojrzała i nie zagroziła losom państw. Rozwarł zaciśnięte w pięści dłonie i odetchnął. Czy ten głupiec liczył na to, że zostawią ich w spokoju? Że to, co zrobili nie będzie miało żadnych konsekwencji? Ale przecież go znam. Wszystko, czym jest, wszystko, co zjednało mu przyjaciół i sławę wręcz zmusza go do tego.

- Zatem dobrze – westchnął odwracając się. – Nie zostawiasz mi wyboru. Ja też go nie mam.

Czekał przez chwilę ale Tiram nic nie rzekł. Po chwili Kornel odetchnął głęboko i rzekł głośno.

- Domagam się wydania mi tej dwójki!

Pełne oburzenia szepty mnichów umilkły. Karas odparł dobitnie:

- Nie możemy na to pozwolić. Proszę nie łam naszego azylu. Odejdź i postaraj się przekonać swego pana by zostawił nas w pokoju. Proszę.

- Nie mogę.

Mistrz Karas westchnął i dał znak by rozpocząć kolejną część przedstawienia. Klasztorni zbrojni wyszli zza mnichów. Ochraniały ich tylko skórzane zbroje i tarcze. Ale było ich wystarczająco dużo. Kornelia i Andus ustawili się obok Kornela.

- Gdybym zabrał brata Briasa ze sobą – powiedział - mógłby teraz zacząć przerzucać się z Karasem prawniczymi argumentami, cytując starożytne przywileje i precedensy.

Kornelia parsknęła śmiechem. Żałuję, że ją tu zabrałem, pomyślał. Andus podniósł kolczą zasłonę zwisającą na piersi i zawiesił na hełmie osłaniając twarz.

- Na pewno wiesz, co robisz? – zapytała Kornelia. Dobyła miecza. Brała udział w oblężeniu Białego Rogu, z entuzjazmem rzucała kamieniami w oblegających ich sąsiadów. Wujowie zadbali o jej edukację w dziedzinie przemocy ale nigdy jeszcze nie brała udziału w walce. – Na razie wygląda to jak katastrofa.

- Nie bądź głupcem - zawołał Tiram. – Odejdź w pokoju.

- Mam ich dokładnie tam, gdzie chciałem – Kornel zapewnił kuzynkę.

- To mają wyryć na twoim nagrobku? – zapytała.

Rozwiązanie było dość poetyckie zdecydował w duchu Kornel. Tiram na pewno biłby brawo minstrelowi, który wymyśliłby taką historię. Czemu zatem wydawało się zostawiać paskudny posmak?

Potem przypomniał sobie namiestnika Aleksjaresa, stojącego naprzeciwko stada ludzkich drapieżników. Niespecjalnie go lubię, pomyślał Kornel, ale w tej chwili jest wszystkim, co mamy. Przykro mi… Tiramie… przyjacielu. Postaram się, żeby cholerni poeci mieli dobry materiał do swoich pieśni.

- Głupcy! – zawołał donośnym głosem. – Możecie przelać moją krew. Będziecie musieli, bo nie odejdę z pustymi rękoma. Śmiało! Ale, co z tego będziecie mieli? Zdradzony ojciec nie puści tego płazem. A namiestnik choćby chciał nie będzie mógł darować obrazy swego honoru. A jeśli zawiedzie? Aleksjares upadnie a jego następcy spuszczą ze smyczy Czerwone Pasy. Tego chcecie?! Tego? Śmiało! – położył rękę na rękojeści miecza.

- Mam nadzieję, że wiesz co robisz – Andus powtórzył opinię Kordelii. Zbrojni otoczyli ich półkolem. Porucznik wodził głową po otaczającym ich tłumie, z ugiętymi nogami i pochyloną głową przypominał okrążonego przez psy dzika. Błękitne światło próchnicznych lamp migotało na kolczej osłonie twarzy, otwory na oczy przypominały ciemne jamy.

Mgliście, pomyślał Kornel.

Twarze klasztornych strażników były ponure i zacięte. Wrony zaczęły krakać z uciechą.

Jeden z okrążających ich zbrojnych wyróżniał się hełmem z posrebrzaną maską wykrzywioną w gniewie i zwieńczony czerwoną kitą. Antyk, być może dziękczynne wotum, które musiało pamiętać czasy wczesnego Królestwa. Dowódca.

- Odejdź w spokoju – rzekł – jak przykazał mistrz Karas.

Dla zachęty przesunął kciukiem po ostrzu swojego topora. Chyba pragnął by nie wykonano jego polecenia. Ludzie namiestnika naprawdę nie cieszyli się tu miłością.

- Stójcie! – powiedział głośno Tiram. - Stójcie! – powtórzył i szybkim krokiem podszedł do Karasa. Strażnicy spojrzeli na srebrną maskę i kiedy ten skinął głową cofnęli się, ciągle czujni.

- Szlachetni bracia – rzekł Tiram. – Nie mógłbym znieść by to święte miejsce, które udzieliło nam schronienia zmieniono w pole bitwy.

- Nie – krzyknęła Irydia. – Nie pójdziesz z nimi. Nie pozwalam!

Tiram spojrzał na nią, z uśmiechem, uspokajająco dotknął jej ramienia, po czym rzekł do Kornela.

- Jest jedno wyjście. Wiesz jakie. Odejdzie stąd tylko jeden z nas. Wygram i odjeżdżamy nie niepokojeni. Przegram... Ktoś będzie się musiał zaopiekować moją panią. W tym mogę ci zaufać.

Kornel poczuł się jakby kopnął go w pierś. Poezja wygrała, pomyślał. Miał nagłą ochotę dopaść jakiegoś minstrela i połamać mu palce.

- Nie pozwalam ci! – Irydia podbiegła do Tirama. – Ty głupi…

Cień przemknął po twarz Karasa, gdy napotkał spojrzenie Kornela pochylił głowę i zacisnął usta.

„Pozostaną tutaj, pod ochroną azylu tak długo jak będą tego chcieli”. Nie martw się mnichu, twoje słowa nie powinny cię prześladować. Ja znam Tirama i wiem w jak przewidywalne kanały… doły grzebalne wpadają jego myśli. Jeśli kiedykolwiek mnie zaskoczył to zachowując się bardziej rycersko niż myślałem, że to możliwe. Jego miejsce jest bardziej pośród legend, po tym jak skończą z nimi poeci niż wśród żywych.

- Poważysz się stanąć przeciwko największemu szermierzowi Linirboru? – zapytał Karas, jakby pragnął by Kornel zmienił zdanie i sobie poszedł.

– Tak, oczywiście, że tak – rzekł Kornel głośno. Przez zgromadzonych przebiegła fala protestów i poparcia dla propozycji. Kilka głosów zaczęło zachwalać szermierczą sprawność Tirama i sprzeciwy umilkły.

- Łatwiejsza część za nami – szepnął tak, że usłyszeli go tylko Andus i Kornelia.

- Sukces – wysyczała kuzynka. – Chcesz dać się zabić, wszystko zgodnie z planem.

Andus tylko splunął.

- Przegram, mój porucznik odejdzie ze Strażą – obiecał Kornel. - Wygram Irydia wróci razem ze mną.

Namiestnik natychmiast ruszy w pogoń, ale to już nie będzie moje zmartwienie i nie muszę im o tym przypominać.

- Zgromadzenie klasztorne… - Karas, rozejrzał się czekając na protesty. Nie znalazł ich. - Zgadza się by dla sądu miecza zawiesić prawo azylu. Czy wymagasz odpoczynku? – zapytał Kornela.

Pokręcił głową.

- Miejmy to jak najszybciej za sobą.

Irydia trzymała Tirama za ramię, szeptała gorączkowo do ucha. Potem południowiec wyślizgnął się z jej uchwytu i sięgnął po tarczę ze srebrnym łabędziem. Założył ją bez trudu. A niech to, pomyślał Kornel. Naprawdę mam nadzieję, że Gaidal nie miał zwidów z tym ramieniem.

- Jesteś tego pewny? – Andus brzmiał ponuro. - Pamiętaj, kim on jest. Możemy stąd odejść. Otoczyć górę. Nikt nie ucieknie.

- Za późno – rzekł Kornel. - Przeznaczenie. Dziwka Fortuna. Palec bogów – wskazał na ptaki.

Przeszył go dreszcz. Czy naprawdę był to jego pomysł? Kto kim manipulował? Belos Kamerion, opiekun bardów, znany ze swoich miłosnych przygód i pojedynków maczał swoje paluchy w tej sprawie? Jego ptakiem były kruki. Orły – Kornel przeszył dreszcz pobożnej grozy - były natomiast posłańcami Dromosa Melichiora, patrona sprawiedliwości i cywilizacji. Porządku i przysiąg. Głowy Panteonu.

- Poza tym, mam wątpliwości czy pozwolili by nam odejść – kontynuował, starając się nie myśleć o teologii. - Ja na ich miejscu uczyniłbym z nas dodatkowych zakładników. I tak nie jesteśmy w stanie teraz zablokować klasztoru.

- To Tiram... - mruknął ponuro Andus.

Kornel wzruszył ramionami

- W razie czego wyciągnij stąd Kornelię i miej na nią oko. I pożycz mi twoja tarczę.

- Bierz. - Andus wyszczerzył zęby w uśmiechu i podał mu tarczę. – A będę mógł sobie wziąć twojego konia?

- Spróbuj. Złamie ci kark, jeśli spróbujesz go dosiąść.

Kornel poprawił pas, poruszał ramionami by upewnić się, że kolczuga dobrze leży. Sprawdził zapięcie hełmu pod brodą. Na koniec odpiął pochwę z mieczem od pasa i podał ją Kornelii.

Tiram również był gotowy. Nałożył hełm, w lewej dłoni trzymał tarczę ze srebrnym łabędziem, w drugiej Łabędzi Szpon, miecz trzech pokoleń swych przodków. Klinga była długa, szeroka i cienka. Pokrywały ją faliste wzory ciemniejszego żelaza i jaśniejszej stali, splecionych przez płatnerza dla nadania broni twardości i giętkości. Tiram przeciął nim kiedyś opadającą batystową chustę, wywołując okrzyki podziwu zgromadzonych dwórek. Rozciął nim gwoźdź, po czym puścił miecz po sali. Ucztujący z zazdrością i podziwem oglądali nienaruszone ostrze. Ostatniej zimy wykroił nim życie z wrzeszczącego szaleńca, próbującego skrócić Kornela o głowę.

- Zabij go - powiedziała głośno Irydia.

Andus prychnął.

- Krwiożercza panna.

- Najwyraźniej jesteście jedynym, który nie życzą mi tu szybkiej i bolesnej śmierci - powiedział Kornel.

- Nie zapominaj, że jak cię załatwią to dostanę konia. I może awans na kapitana Straży Bram.

- Szlag – westchnął Kornel. – Nie pomyślałem o tym. Może przynajmniej ty kuzynko życzysz mi powodzenia?

- Częściowo. Ale jeśli dasz się zabić tej byle przybłędzie z południa to nie ma mowy o pieśniach żałobnych z mojej strony.

- Spróbuję wspiąć się na wyżyny sztuki szermierczej – odparł. - Uważajcie na Irydię. Może zrobić coś niemądrego.

- Zabij go – mruknął Andus.

Kornelia bez słowa podała mu miecz. Zacisnął dłoń na rękojeści, wyczuwając znajomy układ owijających ją rzemieni. Nie patrząc na swych towarzyszy ruszył w stronę Tirama.

Jak zawsze przed walką broń zachwyciła go idealnym wyważeniem, sprawiającym, że wydawała się nieważka, gotowa przeciąć wszystko, co stanie na drodze jej właściciela. Nagle poczuł jak zmartwienia odpływają. Pozostało jedynie ciekawość. W ich treningach z Tiramem zawsze było ziarno rywalizacji i nieco zazdrości. Kto byłby lepszy, gdyby drewniane miecze były ostre?

Spojrzał na wschód. Niebo niedługo zacznie szarzeć.

- Mam nadzieję zobaczyć wschód słońca – mruknął. Uniósł klingę do ust i pocałował starą stal, krawędzie ostrza były niemal tak gładkie jak w dniu, kiedy opuściły warsztat płatnerza, tylko płaz pokrywały delikatne rysy, świadectwo kilku pokoleń utalentowanych szermierzy, którzy zwykli trafiać to, w co mierzyli.

Gdy stanęli naprzeciwko siebie otaczający dziedziniec ludzie przestali mieć znaczenie. Wrażenie było boleśnie znajome. Po treningu odkładali drewniane miecze na stojak pod ścianą dziedzińca. Tiram machał do Irydii i jej dwórek, śledzącym ćwiczenia z balkonu, potem szli napić się w kompanii sypiącego żartami brata Ornny. Za dobrze znamy swoje nawyki, słabe i mocne strony, przemknęło przez głowę Kornela.

- Szkoda, że do tego doszło – stwierdził południowiec.

- Zgoda. Cholerna szkoda.

- Zdajesz sobie sprawę Kornelu, ja zazwyczaj wygrywam - rzekł Tiram. - Nie chcę z tobą walczyć.

- Mam wrażenie, że nie powinienem był zapraszać cię na tą ucztę – Kornel wzruszył ramionami.

- Cokolwiek mnie czeka –roześmiał się południowiec - za to jedno będę ci zawsze dozgonnie wdzięczny.

Nie wyglądało to najgorzej. Kolczuga Tirama była lżejsza. Okrywała uda i ramiona do połowy. Nie miał opancerzonych rękawic. Mógł być ranny. Obaj byli zmęczeni. Tarczę, zauważył Kornel trzymał teraz odrobinę za blisko siebie. Albo tylko chciał sprawić wrażenie, że ma niesprawne ramię.

- Czy warto było? – zapytał.

- Nie zrozumiesz. Jeśli pewnego dnia spotkasz... - w tej samej chwili, kiedy głos Tirama zabrzmiał dziwnie tęsknie, jego spojrzenie mimowolnie uciekło w bok w stronę Irydii Kornel skoczył.

Mierzył wysoko. Tiram podniósł tarczę. W połowie ataku Kornel zmienił kierunek uderzenia i ostrze pomknęło w wysuniętą do przodu lewą nogę przeciwnika.

Prawie się udało.

Tiram półobrotem zaczął uciekać przed ciosem i równocześnie przeszedł do ataku. Łabędzi Szpon uderzył z wysoka w prawe ramię Kornela. Ten podstawił tarczę, w tej samej chwili jego miecz przejechał po udzie południowca wgryzając się w ciało. Niestety za płytko. Irydia krzyknęła.

Tiram pchnął swoją tarczą i Kornel odskoczył do tyłu by nie stracić równowagi. Zbyt wolno. Łabędzi Szpon uderzył odpłacając pięknym za nadobne. Ogniwa z hartowanej stali chroniące udo kapitana ustąpiły, trysnęła krew. Walczący odskoczyli, śledząc się zza uniesionych tarcz. Ciepły strumyki spływał po łydce do buta Kornela. Poruszył nogą, noga działała.

Tiram ponownie zaatakował uderzając nisko, starając się ciosem zadanym pod tarczą dosięgnąć ścięgien kolanowych Kornela. Odparł ten atak, ale południowiec przejął inicjatywę i nie było już czasu na świadomą myśl, ciało i umysł mogły tylko reagować.

Tiram zaczął spychać go tam, gdzie korzenie dębu czyniły podłoże zdradliwym. Przy kolejnym zwarciu zahaczył krawędzią tarczy o rękojeść miecza Kornela i szarpnął nim, próbując go wyrwać. Jednocześnie pchnął Szponem w powstałą lukę. Kornela uratował nieelegancki odskok, sztych zgrzytnął na jego kolczudze. Tarcze zderzyły się z trzaskiem prawie obalając Kornela na plecy. Kolejny cios rozciął mu kolczugę na prawym barku. Paskudny kopniak sparaliżował łydkę.

Za wolny, jestem za wolny przemknęło przez głowę Kornelowi w trakcie kolejnej wymiany ciosów trwającej niewiarygodnie długo. Czy tak czuł się ten wrzeszczący wariat podczas zimowej kampanii? Ogłuszony Kornel mógł tylko patrzeć jak toczący pianę z ust wojownik Łupieżcy cofa się pod ciosami Łabędziego Szponu aż w końcu jedno cięcie pozbawia go głowy.

A potem była chwila spokoju. Walczący odstąpili od siebie dysząc ciężko. Ile czasu minęło? Na dziedzińcu było wyraźnie jaśniej. Ból nogi ustąpił tępemu odrętwieniu. Ale zginała się, kiedy tego potrzebował. Poczuł, że po szyi spływa mu coś wilgotnego. Pot? Krew? Skąd? wzięła? Ale nic ważnego, bo już bym nie żył, pomyślał.

Zanim zdążył wziąć kolejny oddech Tiram znowu nadszedł i znowu krążyli wokół siebie zadając i odbijając ciosy. Płuca Kornela pracowały jak miechy. Lewy but zaczął mlaskać przy każdym kroku, jakby wdepnął w głęboką wodę. W ustach czuł metaliczny posmak krwi. Od rozpoczęcia walki nie miał już okazji do zadania ciosu. Bronił się tylko, coraz bardziej pewny, że nie zostało mu wiele czasu. Następnym razem, pomyślał podczas krótkiej przerwy, gdy obaj łapali oddechy pójdę nisko, krawędzią tarczy uderzę w lewe kolano. Podczas treningu raz wyszła mi podobna sztuczka … To będzie ostatnia szansa.

Jakby wyczuwając, że dał przeciwnikowi zbyt dużo czasu Tiram ponownie skoczył do ataku.

I wtedy przyszedł koniec.

Tiram unosił miecz do ciosu i Kornel zareagował instynktownie, nawet nie zdając sobie sprawy, że dostrzegł cień szansy. Od zderzenia tarcz poszło echo. Ramię Tirama zawiodło, krzyknął z bólu. Gaidal nie zmyślał. Kornel ściągnął obie tarcze w dół a potem, pchnął mieczem nad ich krawędziami nie troszcząc się o obronę. Łabędzi Szpon odskoczył od kolczugi na jego lewym barku, Kornel wykonał półobrót, a Tiram straciwszy równowagę po nieudanym ciosie poleciał do przodu. Upadł na swoją tarczę. Łabędzi Szpon wypadł z jego dłoni i pojechał podskakując z brzękiem na kamieniach dziedzińca.

Koniec?

Tiram szarpnął się i zamarł w bezruchu. Irydia krzyczała.

Koniec.

Kornel upuścił tarczę. Oddychał ciężko. Było już jasno, jasny pasek słońca zaczął wysuwać się horyzontu. Ptaki poderwały się w powietrze, ogłuszająco kracząc i skwirząc jakby trwała między nimi kłótnia. Mnisi milczeli.

Kornel spojrzał na przełożonego klasztoru i otworzył usta by zadać pytanie i widząc szok na jego twarzy obrócił na czas by zobaczyć jak Andus łapie Irydię i wyłuskuje z jej pięści myśliwski nóż. Biegła w jego kierunku. Broń upadła z podobnym brzękiem jak Łabędzi Szpon. Irydia nie przestała na przemian krzyczeć i bluzgać przekleństwami.

Kornel wrócił spojrzeniem do Tirama. Wokół jego głowy zdążyła się już rozlać kałuża krwi. Pokuśtykał do ciała południowca, przykucnął, przewrócił je z trudem na plecy i zamknął oczy. Potem wziął Łabędzi Pazur i włożył w splecione na piersi dłonie.

Jeśli zaraz nie zatrzymam upływu krwi mogę mieć problem, przemknęła mu przez głowę myśl.

Pobliski pień dębu wyglądał na wygodne oparcie. Irydia nie przestała się awanturować. Uniósł głowę na czas by zobaczyć jak Andus zarobił szramę na ramieniu. Zabrał jej mały sztylet, którym go zraniła i złapał za ręce, kiedy usiłowała złamać mu nos. Na koniec został opluty.

- Co mam zrobić z tą furiatką?! - wrzasnął Andus.

- Delikatnie ogłusz – poradziła Kornelia.

- Córkę namiestnika?! Delikatnie?!

Irydia wykorzystując szansę kopnęła go w krocze. Andus stęknął a córka namiestnika uniosła głowę i krzyknęła w stronę ciągle krążących i hałasujących ptaszysk:

- Proszę pomścij go! Błagam!

Andus walnął ją w szczękę.

Z dzikim skrzeczeniem, którym niemal słychać było wrzask gniewu kruki zerwały się do lotu. Zapanował chaos. Ludzie zaczęli krzyczeć. Kornel uniósł ramię na czas by szpony wymierzone w jego oczy zazgrzytały na kolczudze. Niezliczone skrzydła i dzioby uderzyły, za słabo by pokonać metal ale przecież nie pokrywał on całego ciała. Szpony rozorały mu brodę, rozszarpały nogawkę spodni.

I nagle coś uderzyło w niego z impetem i zaskwirzyło ogłuszająco tuż koło ucha. Odsunął przedramię by ujrzeć orła, który usiadł mu na piersi. Cuchnął, w sposób nie przystający królowi ptaków padliną i opiekuńczo rozłożył nad nim skrzydła. Potem poderwał się by dołączyć do innych, goniących kruki nad dziedzińcem. W powietrzu wirowały czarne pióra.

Błysnęło światło. Nie błękitne próchnicznych lamp, lecz czerwone, ogniste i groźne. Słowa, których nie można było zapamiętać, lecz pozostawiały po sobie wrażenie ciężkie jak kamień, ciśnięte w powietrze przez mistrza Karasa. Kruki rozpierzchły się z wrzaskiem do góry gubiąc pióra, kilka zwiotczało w locie i spadło na dziedziniec, orły pognały za nim skwirząc tryumfalnie. Pan Panteonu wygrał to starcie i opuścił swoje śmiertelne pionki. Przełożony Dębowej Kaplicy zakończył wykrzykiwanie ciężkich słów opuścił uniesione ręce w dół i upadłby, gdyby nie podtrzymało go dwóch mnichów.

- Jej ojciec nie będzie się gniewał? - zapytał w zapadłej ciszy Andus. Trzymał bezwładną dziewczynę jakby nie bardzo wiedział, co ma z nią zrobić. Jego spojrzenie krążyło między córką namiestnika, kapitanem Straży Bram i ptakami na niebie.

- Nie powinien – Kornel wzruszył ramionami. Sięgnął po miecz i otarł go z krwi. Właśnie zabiłem Tirama od Łabędzia i próbowało mnie zadziobać stado boskich kruków. Nadzwyczajne. Czuł się sennie. Prawdopodobnie zły znak.

Kiedy po jakimś czasie otworzył oczy zobaczył klęczącego Andusa.

- W życiu czegoś takiego nie widziałem – porucznik pokręcił głową.

- Faktycznie ptaki…

- Nie one. Wy dwaj. Pojedynek. Jak się czujesz?

Kornel nie odpowiedział. Przespałbym się, pomyślał. Zawroty głowy. Upływ krwi, zauważyła jakaś trzeźwiejsza część jego umysłu.

- Ej sukinsyny dajcie lekarza! - krzyknął Andus.

Pojawił się Karas. Wystrzępionym rękawem otarł zakrwawione wargi. Zwinnymi palcami obmacał udo.

- Ciemna krew. Dobrze. Musisz mi pomóc – zwrócił się do Andusa. - Muszę zatamować. Potem go przeniesiemy...

To były ostatnie słowa, które Kornel usłyszał.

***

Ocknął się na wąskim, twardym łóżku. Nad jego głową zwisały pęki suszonych ziół. Przez okno nad jego głową świeciło słońce. Popołudniowe.

- No nareszcie – Andus uniósł głowę. Siedział na stołku, śledząc wzory na ostrzu Łabędziego Szpona. – Znakomita broń.

Odłożył miecz i podszedł do Kornela. – Bracia znają się na rzeczy. Rany były czyste, żadnych ogniw kolczugi czy kawałków ubrania.

Kornel dotknął opatrunku na twarzy. Tu mnie też dostał? – zdziwił się w duchu.

- Poważne?

- Najwyżej mała blizna – uspokoił go Andus. – Zresztą najwyższy czas. Do tej pory miałeś nieprzystojnie gładką gębę. A ta będzie sam raz do opowiadań. Ani za duża ani za mała. Kobiety takie lubią... I tak, żeś się tanio wywinął jak na Tirama od Łabędzia.

- Pomóż mi wstać – wychrypiał Kornel. Zasyczał. Brak bólu był zwodniczy. Nagle dały znać o sobie wszystkie rany i siniaki.

- To głupota – ocenił Andus. – Mistrz Karas mówił, żeby cię nie ruszać. Posłuchałbym go na twoim miejscu. Mądry jest. I tak nie jesteś w stanie dosiąść konia. Wysłałem gońców. Irydia jest w sąsiednim pokoju, związana i pilnowana przez Kornelię. Nikomu… i sobie nic nie zrobi. Karas przystał na kilku naszych Strażników. Sprawiał nawet wrażenie, że wolałby byśmy w stanie się bronić. Stoją teraz na zewnątrz a niektórzy braciszkowie ciągle krążą powykrzywiani i mruczą przekleństwa. Odpoczywaj.

- Ornna?

- Widziałem jak go prowadzili. Mistrz Karas kazał ci przekazać, że mnich spędzi wiele lat celi pokutnej. Zamurują wejście zostawiając tylko dziurę na pożywienie. Myślę, że schudnie. Złożył niedozwolone ofiary, które przyciągnęły uwagę niebian. Zrobił to, bo współczuł Tiramowi i Irydii. Czy stąd się wziął ten niedorzeczny pomysł ucieczki – Andus wzruszył ramionami. – Któż to wie?

Kornel zamknął oczy. Lóżko kusiło.


Była jednak pewna rzecz do zrobienia. Westchnął i z wysiłkiem, mimo protestów Andusa zaczął się podnosić.


Karas wybrał puste miejsce między ruinami i krzewami dzikiej róży, osłonięte przed spojrzeniem ciekawskich, z widokiem na zalesioną dolinę Wiji.

Milczący mnisi ułożyli stos drewna. Karas zaczął odprawiać pogrzebową ofiarę. Wyraźnie postarzał się po wydarzeniach ostatniej nocy i poranka. Mówił cicho i z trudem. Raz musiał zamilknąć w połowie ofiary i otrzeć krew, która pojawiła się na jego wargach.

- Słowa potrafią ranić – zbył z uśmiechem pytanie Kornela o wydarzenia na dziedzińcu.

- Pogrzeb mógł poczekać – rzekła Kornelia.

- Nie – Kornel pokręcił głową. – Znam namiestnika. Czasem bywa mściwy. Mogą mu przyjść do głowy pomysły. Jak zatykanie głów i innych części ciała na włóczniach. Tak jest lepiej. To dobre miejsce na spoczynek.

Karas zakończył ofiarę i młody mnich podłożył ogień. Zieloni bracia nie pożałowali suchego drewna i oliwy, chciwy, jasny płomień skoczył wysoko, błyskawicznie zasłaniając sylwetkę Tirama na stosie.

Irydia stała bez słowa, jej oczy zaczerwienione lecz suche, jej każdy ruch pilnowany przez Andusa i trzech Strażników. Kornelia podtrzymywała swego kuzyna i unikała spojrzenia córki namiestnika. Kolejny problem pomyślał, obok chaosu w Linirborze. Mam nadzieję, że nikt nie dał upustu emocjom i nie zabijają się tam teraz.

Obróci się od stosu. Może miałbym mniej problemów, gdybym dał się zadziobać?
Ostatnio zmieniony śr 26 wrz 2012, 00:14 przez Baltazar, łącznie zmieniany 1 raz.

2
Baltazar pisze:mieli u boków mieli
wiadomo
Baltazar pisze:zgodził się Kornel obracając w siodle by przyjrzeć drodze.
Tutaj drobny psikus. Te "się" by się jednak przydały. A z nimi zdanie wychodzi już w ogóle koślawe. Trzeba by tę wstawkę przerobić.
Baltazar pisze:Jego liczebność spadła do dwóch tuzinów po wyczerpującej siły i nerwy nocnej jeździe. Część ludzi rozesłał na wszelki wypadek na skrzyżowaniach, by sprawdzili wszystkie możliwości.
Że co? Co to znaczy "wszystkie możliwości" w tym kontekście? Zdanie bez treści i brzmi nieco komicznie.
Do tego początek zacytowanego fragmentu... No come on, to są wojacy, tak? Nie wiem, z jakiej liczby spadli do tych dwóch tuzinów, ale że niby co im się stało? Jednej nocy w siodle nie wyrobią? Jak to królestwo w ogóle się jeszcze kupy trzyma?
Baltazar pisze:Ci co zostali jechali zbici w przestraszoną kupę. Podczas pościgu towarzyszyły im najdziwniejsze wydarzenia:pohukiwania i wrzaski pełne na wpół zrozumiałych obietnic i groźb. Trzaskały łamane w cienościach konary. Raz coś skulonego i prychającego przebiegło przez drogę płosząc konie. Żołnierze, którzy od lat nie przestąpili progu świątyni dukali modlitwy na głos. Ich kompani zamiast kpić przyłączali się.
Rany... Sorry, ale wiarygodność -100. Jeden, drugi, trzeci dziwny wypadek. ok, na bieżąco mogli się zestrachać, ktoś mógł krzyknąć, spaść z konia, wyszeptać modlitwę, ok... Ale żeby dalej jechali stado zbitych psów? To Twoja wizja. Ale tutaj wypada totalnie niewiarygodnie. We wcześniejszej części nie dałeś mi żadnych sugestii, co do tych wydarzeń. Tutaj je streszczasz, wymieniając w gruncie rzeczy drobiazgi (bo każdy odruchowo mógłby sobie je chociażby racjonalizować: "przesłyszało mi się", "ot, zwierzyna w lesie", "jakieś małe, cholerne, dzikie coś"), a ja mam uwierzyć, że to kompletnie rozłożyło psychicznie powiedzmy trzydziestu chłopa. I to gości zaprawionych w boju.
Nie kupuję tego, nie ma opcji.
Baltazar pisze:Wrota zaczęły nagle otwierać się ze zgrzytem i w zimnym, niebieskawym blasku stanął w nich niski, gruby mężczyzna.
Że co? Jakie wrota? Ledwo co staliśmy przed "zarysami wieży bramnej i murów" i głównie patrzyliśmy na lasy, a tu nagle wrota? Do czego, gdzie?
Baltazar pisze:wypełnionej proszkiem siatki
To mieli tam siatki plastykowe? Bo wiesz, gdyby to była tradycyjna siatka (w sensie sieci o drobnych oczkach), to ten proszek byłby na ziemi.
Baltazar pisze:- Hy hy... – roześmiał się Karas.
To nie brzmi poważnie. Nie pasuje. Ogólnie zapisywanie dźwięków dość rzadko się sprawdza. Tutaj lepiej napisz po prostu, że Karas się roześmiał. Ewentualnie opisz, jak to brzmiało.
Baltazar pisze:Ich mury, kiedyś tak białe, że do ich przestawienia użyto srebrnej nici przecinały czarne pęknięcia, oplotły je pnącza a z dachów sterczały zbutwiałe belki. Ogrody porosły chaszcze.
Chyba "przedstawienia" ;)
A na takie zdania jak podkreślone uważaj. Nie wiadomo, co zostało przez co porośnięte. Poza tym to nieładnie brzmi.
Baltazar pisze:Niech go szlag jeśli da się zastraszyć jakiś leśnym bóstwom, nie on który otrzymał od szarych braci błogosławieństwa i zapewnienia o wdzięczności bogów za oddane im w służbie namiestnika usługi.
Niegramatyczne trochę to zdanie.
Baltazar pisze:Sam nie potrafił jednak wyobrazić w jaki sposób, a niebianie jak mieli w zwyczaju zachowali na milczenie.
Potworek ;)
Sam nie potrafił SOBIE wyobrazić.
I "zachowali NA milczenie"? Cóż to za cudo?
Baltazar pisze: Przypominał w tym momencie - uznał Kornel - ogłuszonego barana.
Nieładny szyk z tą wstawką "uznał Kornel". Albo zacząć jakoś od "Kornelowi przypominał w tej chwili...", albo w ogóle sobie darować.
Tiram uspokajająco dotknął przedramienia dziewczyny i pochylił się by wyszeptać do jej ucha parę uspokajających słów.
Powtórzenie.
- Nie. Odeślą ją do Amrenu i zamkną w jakimś klasztorze. Nie zostawię jej.
?? Bzdura. Wydadzą ją za jakiegoś tam typa. I Tiram o tym wie.
Baltazar pisze:Przemodelować przystoją twarz

poza tym "przystojną"
Baltazar pisze:Ale przecież go znam.
Skąd przejście nagle na pierwszą osobę?
Baltazar pisze:Nie zostawiasz mi wyboru. Ja też go nie mam.
Dlaczego "też"? Jaki jest sens tych dwóch zdań obok siebie?
Baltazar pisze:Karas odparł dobitnie:

- Nie możemy na to pozwolić. Proszę nie łam naszego azylu. Odejdź i postaraj się przekonać swego pana by zostawił nas w pokoju. Proszę.
To proszenie nie bardzo kojarzy się z dobitnym, silnym tonem. Zachodzi tutaj pewna rozbieżność pomiędzy narracją, a wydźwiękiem wypowiedzi.
Baltazar pisze: - Jest jedno wyjście. Wiesz jakie. Odejdzie stąd tylko jeden z nas. Wygram i odjeżdżamy nie niepokojeni. Przegram... Ktoś będzie się musiał zaopiekować moją panią. W tym mogę ci zaufać.
No i tutaj tekst się rozkłada.
Albo Tiram to kretyn po prostu.
Skąd mu się wzięła ta (pogrubiona) idea? Przecież już ustalono (powtórzyli to już tysiąc razy), że namiestnik nie odpuści i śmierć jakiegoś tam przydupasa niewiele tu zmienia. Co więcej niby jak mają się zorientować ci goście pod murami, że mają odpuścić? Zatłuczono nam szefa, to się zmywamy, a nagroda za Tirama niech w skrabcu spokojnie leży?
Baltazar pisze:- Przegram, mój porucznik odejdzie ze Strażą – obiecał Kornel. - Wygram Irydia wróci razem ze mną.

Namiestnik natychmiast ruszy w pogoń, ale to już nie będzie moje zmartwienie i nie muszę im o tym przypominać.
Ok, po prostu Tiram jest głupi.
Po pierwsze, że wierzy, że Andus odejdzie ze strażą (bo niby dlaczego miałby? - "zaciukałeś mi kumpla, powieszą mnie, jak się dowiedzą, ze cię puściłem, będę musiał znów za tobą ganiać, aha i jeszcze nagroda... Spoko, zwiewaj"?). Po drugie to, o czym wspomina Kornel.
Baltazar pisze:Przeszył go dreszcz. (1)Czy naprawdę był to jego pomysł? Kto kim manipulował? Belos Kamerion, opiekun bardów, znany ze swoich miłosnych przygód i pojedynków maczał swoje paluchy w tej sprawie? Jego ptakiem były kruki. Orły – (2)Kornel przeszył dreszcz pobożnej grozy - były natomiast posłańcami Dromosa Melichiora, patrona sprawiedliwości i cywilizacji. Porządku i przysiąg. Głowy Panteonu.
Fragment pokopany stylistycznie.
1. Ponieważ domyślnym podmiotem cały czas jest Kornel, to to zdanie nie ma sensu (walka to pomysł Tirama).
2. Kornela
3. Powtórzenie
Baltazar pisze:Łabędzi Szpon, miecz trzech pokoleń swych przodków.
Całych pokoleń? Dość komiczna wizja.
Baltazar pisze:- Najwyraźniej jesteście jedynym, który nie życzą mi tu szybkiej i bolesnej śmierci - powiedział Kornel.
Przeszedłeś na liczbę mnogą ("jesteście obywatelu"? ;) ) i pokopałeś dalej gramatykę.
Baltazar pisze:- Najwyraźniej jesteście jedynym, który nie życzą mi tu szybkiej i bolesnej śmierci - powiedział Kornel.

- Nie zapominaj, że jak cię załatwią to dostanę konia. I może awans na kapitana Straży Bram.

- Szlag – westchnął Kornel. – Nie pomyślałem o tym. Może przynajmniej ty kuzynko życzysz mi powodzenia?

- Częściowo. Ale jeśli dasz się zabić tej byle przybłędzie z południa to nie ma mowy o pieśniach żałobnych z mojej strony.

- Spróbuję wspiąć się na wyżyny sztuki szermierczej – odparł.
Sorry, ale to wesołkowanie brzmi tutaj głupawo. Taki "element komiczny" wstawiony na siłę.

Tutaj jakoś przestałam wypisywać błędy. Wybacz, trochę za dużo. Sporo potknięć, których może jeszcze nie umiesz sam wyłapać, ale do tego literówki, chaos interpunkcyjny, Kordelia raz jest sobą, a raz Kornelią (z przewagą tej drugiej) itd. Czyli niechlujnie, szkoda.

A teraz do ogółu.

Po pierwsze cieszę się, że to skończyłeś. Wiele opowiadań zaczyna się, rozwleka niemiłosiernie i nigdy nie kończy. Fakt, że umiesz zamknąć fabułę to zawsze plus.

Samą fabułą jestem ostatecznie mocno rozczarowana. Budujesz szeroki świat, masę problemów, opowiadasz mi o kilku królestwach, ich stosunkach, bogach, mnichach, przeznaczeniu, historii... Po to, żeby dwóch gości epicko się potłukło (bez właściwie logicznego powodu, tylko przez głupotę Tirama).
Przewaga formy nad treścią. A konkretnie tła nad fabułą. Tła, które usypia, jest dość mętne.

W tej części poszedłeś w dialogi, zamiast w opisy. To znowu wszyscy zaczęli niemiłosiernie ględzić. Ile razy Karas przypomina o azylu, a Kornel że "nie ma wyboru"... I tak dalej. Potem jest trochę konkretniej, ale tylko trochę. Brakuje nadal wyważenia, wyczucia. Lekkości (tak jak w tym wesołkowaniu).

Mam tez poczucie, że pomiędzy częściami były straszne luki. Jakieś przeskoki, po których zupełnie nie wiedziałam, gdzie wylądowaliśmy i do czego pijesz. Może to wina pisania tego w częściach? Nie wiem. W każdym razie też zwróć na to uwagę.

Językowo jest dużo do poprawienia. Od prostych błędów gramatycznych, powtórzeń przez stylistykę, konsekwencję wypowiedzi itd. Są lepsze fragmenty, ale ogólnie nie czyta się zbyt łatwo.

Mnie się w tekście najbardziej podobały elementy, które tylko zasygnalizowałeś. Niestety, wydaje mi się, że wszystkiego zasygnalizowałeś za dużo, w związku z tym, w tak prostej fabule, nie było miejsca na ich rozwinięcie. Na przyszłość spróbuj może ograniczać świat przedstawiony do najważniejszych rzeczy. A za to zadbaj, zeby to one miały smak.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

3
Cześć
Nadchodzi wiosna to i odtajałem na tyle, żeby zająć się ponownie twórczością. Przepraszam cię za długi czas na odpowiedź ale miałem zbyt dużo zajęć żeby na poważnie zająć się opowiadaniem. Nie mówiąc już o problemach z odkryciem hasła do konta, które zapodziało się gdzieś na zbuntowanym dysku.

Przechodząc do głównego zarzutu – tak, odkryłem, że pisanie w częściach ma swoje wady. Poza tym opowiadanie jest tym, co pozostało po projekcie na epicką powieść fantasy pełnej intryg, wielkich bitew, bóstw, demonów i walki z przeznaczeniem, itp. Pewnego dnia przyjrzałem się temu, co już napisałem, stwierdziłem, że nic z tego raczej nie będzie, przynajmniej w postaci takiej jak sobie wymarzyłem i postanowiłem uratować, co się da.

Skutkiem czego powstał „Jasny płomień”. Dużą ilość pierwotnego materiału została wycięta, a i tak pozostała cała masa opisów kultury, historii i polityki bez których po prostu nie potrafiłem się obejść. Wydarzenia poprzesuwałem i połączyłem, na przykład pojedynek Tirama i Kornela czyli finał opowiadania miał być wydarzeniem, od której miała rozwinąć się cała masa wydarzeń (Irydia miała na przykład od tej pory stać się śmiertelnym wrogiem Kornela, Kornelowi spało na głowę ratowanie kuzynki przed zemstą Irydii, jedni bogowie byli wkurzeni a inni zadowoleni z wydarzeń tej nocy a biedy bohater znalazł się między nimi, itp.) W planie była również inwazja Łupieżcy, wojna domowa, oblężenia, odbudowa cywilizacji i parę innych rzeczy.

Jeszcze raz dzięki za przejrzenie tekstu. Może kiedyś, kiedy nadejdą lepsze czasy coś z niego wyrośnie, na razie postanowiłem napisać parę rzeczy krótszych i prostszych. Powinienem je wrzucić na stronę w najbliższej przyszłości.
Prawdopodobieństwo legend rośnie nocą.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”