Spotkałem się z opinią, że przebieg opowiadania to systematyczne, powolne wbijanie gwoździa, a na końcu - ŁUP - trzeba ten gwóźdź wbić. Jakkolwiek to rozumieć.
Ale jaki z tego wniosek? Liczy się konsekwencja.
Chyba rozumiem, B.A.Urbański, o co Tobie chodzi w kwestii tych "twistów" rodem z filmów nie bez przyczyny nazywanych mind twister movies, czyli łamigłówki. Pewnie, że łatwo przefajnić. W dodatku, jeżeli to główny atut filmu i za pierwszym razem zakumasz wszystko, to potem nie chce się oglądać/czytać drugi raz, bo nic więcej nie zaskoczy.
Za to do dobrych rzeczy chce się wracać.
Osobiście uwielbiam zakończenia mocne, ale będące wynikiem żelaznej konsekwencji, jakby olśniewające jasnością i prostotą, takie, które -jak się wydaje - można było przewidzieć i przeczuwało się "coś w tym stylu", ale przy których ciary przechodzą po plecach. Wspomniany Głodomór, Złota Galera, Kara większa (od razu mi przyszły na myśl, bardzo polecam) wyróżniają się właśnie takim zakończeniem-olśnieniem (wnioskiem). Może wystąpić przy tym efekt szokującego i efektownego twistu, ale tu chodzi o coś więcej, coś na granicy katharsis nawet
I jeszcze jeden ciekawy przykład. Kurt Vonnegut bardzo często w swoich tekstach jawnie podawał jakie będzie zakończenie, a gdy się dochodzi do tego miejsca, również ciary przechodzą. To dopiero!