Kaluś Rzeczka i Krótka Sprawa

1
Pierwszy z wyników mojego obcowania z twórczością Pratchetta. Opowiadanie to napisałem jakiś... rok temu. Ale myślę, że nie jest najgorsze, choć przypuszczam, że to może się diametralnie zmienić :D



Enjoy the ride :)







***









Kaluś Rzeczka i Krótka Sprawa



Obudziłem się trochę wcześniej niż zwykle. Przyczyna tego była dość prosta – w koń-cu nastawiłem budzik i nie zlekceważyłem go, gdy dzwonił. Powoli zwlokłem się z łóżka i wyjrzałem przez otwarte okno. Nagle dostałem butem w głowę, a po chwili usłyszałem do-nośny głos krzyczący coś o ekshibicjonizmie. Zlekceważyłem to i poszedłem do kuchni, by przygotować sobie Najważniejszy Posiłek Dnia. Miałem chwilę, by stwierdzić, że spoczywa-jący w mojej dłoni but jest parą do innego, którym dostałem za uśmiechnięcie się do sąsiadki. Zostałem wówczas określony jako nazbyt wesoły podrywacz.

Jak zwykle mój Najważniejszy Posiłek Dnia składał się z miski płatków śniadanio-wych dla dzieci i ciepłego mleka, czyli wszystkiego co zostało mi po wczorajszej wizycie znajomych. No, była jeszcze paczka przeterminowanych chipsów, ale płatki uznałem za bar-dziej adekwatne do pory dnia.

Po śniadaniu wziąłem szybki prysznic, wyczyściłem ząbki, ubrałem się i ruszyłem do swojego biura położonego w centrum miasta. Mimo wczesnej godziny na ulicy był spory ruch. Wszyscy spieszyli na swoje spotkania, gonili własne białe króliki. W tej kwestii miałem niesmak po ostatnim incydencie z facetem, który próbował mi wmówić, że świat to fikcja. Kazał mi podążać za białym królikiem. I faktycznie – zjawił się u mnie znajomy o ksywce Biały (ze względu na łupież) Wiewiór (ze względu na wystające przednie zęby). Cóż, też gry-zoń, kolor się zgadzał, więc poszedłem za nim, jak kazał mi tajemniczy facet parę godzin wcześniej. Biały jednak cierpiał na narkolepsję i zasnął, gdy opuszczaliśmy dom. Stwierdzi-łem wówczas, że nie ma sensu go budzić i od tamtego czasu unikam jakiegokolwiek pośpie-chu.

Tak więc dotarłem do biura po dwudziestu minutach spokojnego marszu. Mojej sekre-tarki jak zwykle nie było. Zapewne wynikało to z wczesnej pory, ale równie dobrze powodem mogło być to, że chyba nie miałem sekretarki. Przynajmniej nauczyłem się, że w dziewięćdziesięciu procentach mogę poradzić sobie sam. W pozostałych dziesięciu poma-gał mi mój partner w interesie – Robercik.

Zjawił się on jak zwykle dość późno. Zdążyłem się już zdrzemnąć w fotelu. Robercik miał ze sobą porcję nowej roboty i, jak powiedział, było parę perełek. Bez ociągania zabrałem się za przeglądanie teczuszki opisanej jako „Sprawy do Rozwiązania”. Zawsze uwielbiałem prostotę, z jaką pracował mój wspólnik. Po pominięciu kart początkowych doszedłem w koń-cu do „Zabójstwa na Zamkowej”. Morderstwa jakoś do mnie nie przemawiały, a ten tytuł sugerował mi, że w muzeum po raz kolejny przewrócił się manekin i stary kustosz Marcin stwierdził, że to zwłoki. Nagłówek następnej kartki mówił „Jeźdźcy Gradu”. Tej sprawie również podziękowałem, ponieważ miałem niestrawność po Jeźdźcach Burzy, a Ci od gradu mogli być jedynie naśladowcami. Poza tym wolałem się cieszyć tymczasową piękną pogodą za oknem. Następne strony dotyczyły jakiegoś kodu. Leonarda chyba. Nie mogłem się doczy-tać, bo wszystko było pisane kursywą, a marginesy zaśmiecały rysunki, szkice dam z futrza-kami i tym podobne. Tę sprawę odstąpiłem Robercikowi, bo wiem, że lubi się takimi zajmo-wać. No i miał kontakty w Luwrze.

Najbardziej zainteresowała mnie sprawa pozostawiona na koniec, co było niewątpli-wie zabiegiem umyślnym, bym opisał wcześniejsze. Otóż dotyczyła ona jakiegoś bogatego biznesmena, którego dylemat wymagał natychmiastowego rozwiązania. Zachęcony pracą dla wyższych sfer i ewentualnym honorarium z więcej niż dwoma zerami zadzwoniłem do wyżej wymienionego i umówiłem się na spotkanie w „Krówce”. Zostawiłem zatem Robercika w biurze, sam na sam z Leonardem, i poszedłem na miejsce spotkania z biznesmenem.

Przypuszczałem, że „Krówka” to jakiś bar mleczny, ale okazało się, że to ekskluzyw-na, pięciotortowa cukiernia, cokolwiek by to miało znaczyć. W środku dorwało mnie dwóch drabów. Zanieśli mnie na zaplecze, gdzie przy niewielkim stole, oświetlonym jedynie lampką biurkową, siedział niewysoki mężczyzna. Spostrzegłem, że zarówno on jak i jego pomocnicy mają w ustach lizaki o okrągłych główkach. Nie trzeba było być geniuszem, by stwierdzić, że jak na tak poważnie wyglądających panów, było to dość zabawne. Nie przypuszczałem zresz-tą, by rzucali palenie. Nie byli nawet łysi.

Gdy już postawiono mnie na ziemi, biznesmen wstał i wyciągnął prawą dłoń w geście powitania.

- Witam, panie Rzeczka. Pan pozwoli, że się przedstawię: Lech Ciastko. Dziękuję za tak rychłe przybycie.

- Zjawiłem się najszybciej jak mogłem. Wie pan, przy tak napiętym planie dnia… - mu-siałem przedstawić się z jak najlepszej strony.

- Rozumiem. Przejdę zatem od razu do rzeczy. Nieoficjalnie, jestem szefem mafii cu-kierkowej…

Ostatnie słowa pana Ciastko wywołały u mnie zdziwienie, które po chwili zostało za-stąpione nagłym olśnieniem. Wiedziałem, że pamiętałem jego nazwisko!

- Coś obiło mi się o uszy… - powiedziałem wykonując gest dłonią o bliżej nieokreślo-nym znaczeniu.

- To dobrze. Otóż, panie Kalusiu, jeśli mogę się tak zwracać, sprawa jest krótka – mamy poważne problemy z zębami.

- A czy chodzi o jakąś konkurencyjną firmę dentystyczną? – zapytałem, unosząc lewą brew.

- Ależ skąd! – oburzył się Ciastko – chodzi o nasze uzębienie. Boimy się wizyt u denty-sty, więc dlatego zwracam się do pana. Ufamy, że jest pan dyskretny. Jakieś wstępne przy-puszczenia co do przyczyn?

- A panowie często konsumują słodycze? – spytałem, wskazując na „kodżaki” w ich ustach.

- Ależ oczywiście. Wszak jesteśmy mafią cukierkową! Czego się pan spodziewał? że będziemy sprzedawać słodycze drożej na czarnym rynku? – biznesmen starał mi się wmówić, jak irracjonalny był mój pytający ton.

- No to sprawa rozwiązana – chyba nigdy nie udało mi się wyrzec tych słów tak szybko po rozpoczęciu jakiejś roboty. – Próchnica. Za dużo słodkości, panowie.

- Jak to? Nie przeprowadzi pan śledztwa ani nic? To nie ma sensu!

- Proszę mi wybaczyć, taka prawda.

- A co tutaj prawda ma do rzeczy? Ja chcę śledztwa! żeby pan się czymś zajął na jakiś czas!

- Naprawdę niezwykle mi przykro – starałem się, by ton mojego głosu był jak najbar-dziej współczujący.

- No cóż. Honorarium i tak już wpłynęło na pańskie konto. W takim razie dziękuję i do widzenia.

Ciastko pożegnał mnie uściskiem dłoni, chociaż nie był już taki pewny jak przy powi-taniu.

Dwaj ochroniarze biznesmena wynieśli mnie z cukierni, a jeden z nich poczęstował mnie nawet lizakiem oznaczonym jako „first class”. Bez większego namysłu, który ograniczył się do stwierdzenia, że wypada dostarczyć mózgowi trochę glukozy, odpakowałem cukierka i rozpocząłem jego powolną konsumpcję.

Nie pomyślałem, że ta sprawa może zakończyć się tak szybko. Wyglądało wręcz na to, że będę musiał wybrać którąś z pozostałych. Z drugiej strony miałem sporo czasu, by znaleźć sekretarkę i przypomnieć sobie hasło mojego konta.

Czasami miałem nieodparte wrażenie, że żyję w jakimś groteskowym świecie...
ad finem.

2
Zaśmiałam się dwa razy - przy łupieżu i zwłokach manekina :)

Ogólnie tekst nie jest zły, ale czuję, że mógłby być też lepszy. Denerwują mnie wyrazy pisane przez myślnik: o wła-śnie ta-k. Pratchett też tak pisze? Coś tam czytałam kiedyś i nie zauważyłam, żeby tak robił. Były małe błędy w stylu "ci" z dużej litery, jakieś tam niepasujące słówko w zdaniu, o kodzie Leonarda tak trochę na siłę, ale nie jest źle, a to już prawie dobrze :D

3
Nie, nie, chwilka. Te myślniki to wina mojego niedopatrzenia. Nie zwracajcie na nie uwagi. Po prostu miałem w wordowym tekście włączone dzielenie wyrazów i umknęło mi to przy zamieszczaniu. To nie był zabieg celowy :)



Mógł by być lepszy? Hm, racja. Ale pisałem go, jak nadmieniłem, rok temu i nie chciałem za wiele zmieniać. Zresztą Kaluś Rzeczka nie jest postacią jednorazową :)
ad finem.

4
Całkiem zgrabnie napisane ale zabrakło pomysłu. Sekretarka, której w istocie nie ma, to zbyt oklepany dowcip, bym się z niego zaśmiał. Początku trochę nie zrozumiałem i nie fatygowałem się, by czytać drugi raz. Momentami trochę chaotycznie jest... Kompletnie nie rozumiem zabiegu z myślni-kami.

Można przeczytać.

5
Chyba zmienię sobie nick na "Mefistofeles".



Nie podobało mi się zbytnio. Teksty typu: gag, gag, kolejny gag, koniec, mnie z reguły męczą. Rozumiem pęd cywilizacyjny do ciągłego ośmieszania wszystkiego i nadrabiania ludziom braku humoru w ich życiu poprzez tego typu opowiadania. Ja jednak wolę literaturę, która poza śmiechem przekazuje coś jeszcze. Taki już jestem.



Co do tekstu to brak kilku przecinków. Szybkie tempo, więc czyta się raczej dobrze.



Ja się nie uśmiechnąłem ani razu, gdyż jak napisałem wcześniej nie przepadam za humoreskami, parodiami i innymi temu podobnymi historiami.



Chciałbym cię zobaczyć w czymś bardziej poważnym, bo uważam, że śmieszne teksty jest łatwo z reguły napisać. A co za tym idzie trudno mi wypowiedzieć się na temat twojego stylu.



Pozdro.



Bez oceny, bo...powód wypisany gdzieś powyżej.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

6
Hm, rozumiem.

Cóż, nad ambitniejszymi tekstami też pracuję. Chociaż w zasadzie jak sobie je przejrzałem to większość się tu nie nadaje.

Ale nie ma problemu, będzie co innego na pewno. Jeśli sam siebie nie zawiodę to nawet nie jedno :)
ad finem.

7
Pomysł: 4=



Nie lubię takiego tempa akcji. Już fiu, bździu, bohater jest, już wstał, już idzie do pracy, od razu jakieś spotkanie, tralala, już fiu bździu, koniec. Nie zdążysz się na dobre wkręcić, "poczuć" bohatera i klimatu a tu już koniec. Niewykorzystany potencjał. Mogłoby być zdecydowanie dłuższe.



Co do samej treści, cóż, jako miłośnik Pratchetta widzę pewne inspiracje, ale raczej do poziomu Pana Terry'ego jeszcze daleka, kręta droga. ;)



Generalnie widać coś ciekawego, ale jak rzekłem - niewykorzystane to to. Czy może to tylko wstęp? Ogólnie trafiasz mi w gusta, bo uwielbiam absurd i groteskę.



Styl: 4



Całkiem nieźle, widać, że masz zadatki na interesujący styl, ale z chęcią przeczytałbym coś więcej, bo jak narazie to wszystko dla mnie zdecydowanie zbyt chaotyczne. Przydałoby się zwolnić akcję, bardziej wczuć się w bohatera, i te pe.



Schematyczność: 3+



Cóż, trochę fajnych gagów, wszędobylska groteska, ale jednak wciąż czuje się, że gdzieś to już było i nie jest to zbytnio oryginalne.



Błędy: ?



Przyznaję bez bicia, jestem zbyt zmęczony by sprawdzać.



Ocena ogólna: 4=



Generalnie wg mnie zbyt wszystko szybko i chaotycznie napisałeś, przydałoby się trochę zwolnić, poczucie humoru całkiem spoko.



Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

8
Ee, wow... To i tak dużo. Dzięki.



Cóż, nigdy nie uważałem, że mogę sięgnąć poziomu Pratchetta, po prostu się nim inspiruję i podziwiam go. To tak jak z Hemingwayem i Dostojewskim w bardzo miniformacie ;)



Za szybka akcja... No cóż, jak wspomniałem wyżej - Kaluś Rzeczka nie jest jednorazowy. Masz rację, jeszcze nie wczułem się dobrze w tę postać i to właściwie był mój wstęp do dalszych prac... JAKIEś wyniki na pewno obiecuję ;)



Się poprawię. Dziękuję raz jeszcze :)
ad finem.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron