- Jak to nie ma!? – krzyknął Simon, uderzając pięścią w blat lady. Stojak na prezerwatywy podskoczył delikatnie. Młody, pryszczaty sprzedawca był już cały czerwony ze wstydu. Od niedawna obsługiwał kasę na stacji benzynowej „JacOil” i od zawsze widywał tu tego klienta. Przychodził zazwyczaj parę minut po północy ze środy na czwartek i wykupywał cały zapas lizaków „Sherry&Mint”, które dopiero, co przywieziono z hurtowni. Do tej pory był spokojny i cichy. Do tej pory zawsze były lizaki.
Teraz zmienił się nie do poznania. Co prawda nadal nosił swoje stare i zniszczone ubranie, które przybrało już chyba formę uniformu bo, od kiedy sprzedawca pamiętał, Simon zawsze miał je na sobie. Simon Alexander Stone. Czarny wełniany płaszcz, wytarte dżinsy, powyciągany sweter i trampki. Na nosie okrągłe okulary – lennonki. Na dłoniach rękawiczki bez palców z popękanej już skóry. O imieniu dziwnego klienta dowiedział się przypadkiem, z jednej z opowieści. Na tym osiedlu był legendą. Czarną legendą. Legendarny Stone z Sherry&Mint w ustach. Teraz stał przed nim groźny i bez białego patyczka między zębami.
- Naprawdę nie wiem, co się stało – bronił się sprzedawca – dzwoniłem do hurtowni, ale nikt nie odpowiada….
Simon zginał i prostował palce próbując opanować nerwy. Przeszedł się w tę i z powrotem po stacji benzynowej. Podszedł do stoiska z gazetami i zaczął przeglądać jakiś kolorowy magazyn. Kartkowanie czasopisma nie dało jednak ukojenia nerwom.
- Nie słyszę, żebyś dzwonił po raz kolejny… - syknął do sprzedawcy, który stał jak sparaliżowany za kasą. Co jakiś czas zerkał pod ladę. Raz na nabity pistolet gazowy a raz na czerwony guzik uruchamiający alarm.
- Daruj sobie tę gazówkę. – powiedział spokojnie Stone mierząc chłopaka spojrzeniem jadowicie zielonych oczu zza opuszczonych na czubek nosa ciemnych szkieł - Zanim zdążysz wyciągnąć po nią łapę, twój mózg będą ścierać z butelek tej taniej whisky za tobą – chłopak odruchowo zerknął za siebie - a o alarmie też zapomnij, bo się dopiero mogę wkurzyć – dodał Simon posyłając młodemu szeroki uśmiech. Chłopak przełknął ślinę.
- Tak panie Stone, już dzwonie… - wybąkał macając na ślepo dłonią pod ladą w poszukiwaniu telefonu. Nie spuszczał wzroku z klienta.
Wreszcie chwycił upragnioną słuchawkę i drżącymi palcami wystukał numer. Modlił się, żeby po drugiej stronie ktoś był. Pierwszy sygnał. Drugi. Trzeci. Nic. Umarł w butach – przemknęło przez głowę sprzedawcy. Spojrzał na zegarek. Za pięć pierwsza. Gdzie do kurwy nędzy jest Peter? – pomyślał – Poszedł do tej swojej dupy i miał wrócić za godzinę. Nie ma go już drugą. Ja pierdolę, kurwa jego mać i matko Jezusa, Maryjo, idzie do mnie. – myśli niczym metro po szynach, mknęły przez głowę młodego – Ja nie chcę umierać… - powiedział sobie szeptem.
- Nie umrzesz, dopóki nie sprzedasz mi moich lizaków – rzucił Stone podchodząc do lady – Jak tam hurtownia?
- Bez zmian, proszę Pana… - wydukał – naprawdę mi przykro – dodał wierząc, że przedłużył sobie życie o kolejne pięć sekund.
Simon po raz kolejny uderzył pięścią w blat. Kilka opakowań prezerwatyw spadło ze stojaka. Zacisnął usta z bezmyślnego gniewu. Nie mogę zabić człowieka, bez lizaka. Nie mogę zabić człowieka, bez lizaka. Nie mogę zabić człowieka, bez lizaka. Nie mogę… A chuja! JA MOGę WSZYSTKO!!!
Na usta Stone wpełzł dziki uśmiech szaleńca. Jednym ruchem wyszarpnął Glocka z kabury pod pachą i wymierzył w sam środek głowy chłopaka. Zaczął powoli zginać palec.
- No co pan? Za, kurwa, lizaka? – bełkotał młody. ślina ciekła mu z kącika ust. – Za wszystko, kurwa, ale za lizaka? Za lizaka! No, kurwa no!
- Tak! – syknął Stone oblizując suche wargi - Zdechniesz za glukozowy głód!
- Nie, kurwa. Nie za lizaka… Ja nie chcę… Jeszcze w życiu nie miałem kobiety… Nie za lizaka. No kurwa…
- Jak jeszcze nie pierdoliłeś, to chociaż teraz przestań pierdolić bez sensu! – rozkazał Stone – Daj mi się rozkoszować chwilą. Nie mam lizaka, i tylko ta sekunda przed naciśnięciem spustu mi została. Zmów paciorek…
- I to tak bez kapturka… - wymamrotał chłopak, niemal szalejąc ze strachu.
- Noż kurwa mać! – ryknął Stone – Bez tłumika nie przystoi! Dobrze, że mi przypomniałeś. Masz jaja człowieku – dodał z nutką szacunku, opuszczając broń.
- Ehe… - wybełkotał sprzedawca. W powietrzu uniósł się zapach ciepłego moczu i kału.
- Gdzie ja go miałem – mamrotał pod nosem Stone przeszukując kieszenie. Glocka położył przed młodym. Ten wpatrywał się w niego obojętnym wzrokiem. Wkładając dłoń do jednej z licznych kieszeni swojego płaszcza poczuł znajomy kształt. Wyjął przedmiot z kieszeni. Lizak. Zwykły cukierek na patyku zawinięty w czerwono – zielony papierek. Ostatni Sherry&Mint w tym rejonie. Simon jednym ruchem zerwał opakowanie i włożył cukierek do ust. Westchnął, rozkoszując się słodyczą rozlewającą po ustach i wpływającą wraz ze śliną do gardła. Wziął pistolet z lady i schował do kabury.
- Wiesz, gnojku, że masz wykurwiste szczęście – syknął przyciągając młodego do siebie – ale wrócę jutro. I lepiej, żebyś miał dla mnie lizaki. Kumasz? – dodał puszczając chłopaka i podchodząc do rozsuwanych drzwi. Fotokomórka zadziałała błyskawicznie. Przeszklone skrzydła rozstąpiły się z sykiem. Simon wyszedł nie oglądając się za siebie. Postawił kołnierz płaszcza i ruszył w ciemność.
- Ehe – powiedział sprzedawca, gdy tylko ocknął się z szoku. Spojrzał za szalonym klientem. Przez sekundę wydawało mu się, że jakaś postać w szarym płaszczu puszcza do niego oko, ale gdy tylko zamknął i za chwilę otworzył oczy nikogo nie było. Flashback stresu – pomyślał.
- Coś straciłem partnerze? – rzucił Peter radośnie wkraczając do pomieszczenia – Był ten dziwak Simon?
- Byyył…. – syknął młody z dziwnym uśmiechem na twarzy – Kazał ci coś przekazać…
- Co takiego? – zapytał Peter wchodząc za ladę – Co tu tak śmierdzi…?
- Podejdź. – rozkazał chłopak. Starszy kolega usłuchał polecenia.
- Co chciał Stone? – powtórzył Peter.
- Simon powiedział – chłopak odchylił głowę do tyłu i z całej siły uderzył czołem w nos kolegi. Ten zalał się krwią i runął na podłogę. – że skończyły się – Gniew dodał młodemu siły. Zaczął kopać leżącego. – kurwa, lizaki. Kumasz?
- Ehe…
***
Simon leżał na łóżku i od kilku godzin patrzył w sufit. Wpatrywał się weń z taką uwagą, że był niemal pewien, że dostrzega wśród płatów odpadającej farby jakiś kształt. Wielki, apetyczny lizak. Nienawidził swojego nałogu.
- Ja pierdole – powiedział do siebie, drapiąc się po kroczu, przez materiał brudnych bokserek. Reszta ubrań rozrzucona była po małym, obskurnym mieszkanku, które wynajmował.
Gdyby wiedział to, co wie teraz, to za życia nie zaczynałby palić. Tak. To było bardzo dawno temu. Przypominał sobie wszystko. Nieomal od kiedy pamiętał, towarzyszyły mu papierosy. Od trzynastego roku życia, mniej więcej. To miała być taka zabawa. Udowodnienie światu, że Simon Alexander Stone jest już dorosły i może wszystko. Chuja tam. Pod koniec ogólniaka nie mógł się obyć bez papierosa. Dwie, trzy, a czasem nawet cztery paczki jeśli tylko dzień był stresujący. Naturalnie, skończył w pożarze. Niby jak inaczej.
Gdy prosił Lucyfera o powrót na ziemię, nie wiedział, że sprawy nabiorą takiego obrotu. Po śmierci i wskrzeszeniu odnowiło mu się ciało, ale nałóg pozostał. Nawet więcej. Uległ wzmocnieniu. Nie było jednak tak pięknie. Jak to stwierdził Luca Brasi, jeden z pierwszych „znajomych” spotkanych po powrocie „Niektórzy przynoszą ze sobą własne piekło na ziemię”. Częścią jego kary był głód nikotynowy. Lecz gdy tylko spróbował zapalić okazało się, że dym nie smakował. Głód nie dawał mu żyć powtórnie. Szukał substytutu. Znalazł. Lizaki. Sherry&Mint był jego ulubionym. Dawał mu podobny posmak jak jego ulubione papierosy „Zephyr Mentol”. Lizak stał się jedyną ucieczką od głodu.
A teraz ich zabrakło. Jego mali przyjaciele opuścili go. Dostawał szału. Nie wiedział, czemu Sherry&Mint dostarczano tylko do jednej sieci stacji benzynowych ale musiał do tego przywyknąć. I dostosować się.
- Ja pierdolę, kurwa – powiedział do siebie, wycierając nos o nadgarstek i przekręcając na bok. Starał się patrzeć w niebo. Blask księżyca oświetlił gigantycznego lizaka z obłoków.
- No nie. Czasami świat przegina… – jęknął zamykając oczy.
- To nie świat, Szymonie. To zwykła słabość prostego człowieka… - usłyszał głos zza pleców. Błyskawiczny obrót. Palce zaciskają się na Glocku pod poduszką. Lecz jakaś siła nie pozwala mu wyjąć broni.
- Odpuść, Vespazian. Wiesz, że to odruch… - mruknął smętnie Stone siadając na łóżku. Stopy włożył w wytarte, różowe łapcie.
Z ciemnego kąta wyłoniła się wysoka postać w szarym prochowcu. Wokół szyi opleciony miał krwistoczerwony, wełniany szalik. Ręce trzymała w kieszeniach. Szerokie spodnie – dzwony przy każdym z kroku odsłaniały wypastowane glany. W ciemności błyszczały jego oczy. Jedno szkarłatne a drugie niebieskie.
- Czego chciałeś? – zapytał Simon gdy tylko postać zasiadła na starym krześle, zrzucając z niego brudne ubrania.
- Och, niczego konkretnego. Zastanawiam się po prostu czy naprawdę chciałeś zabić tamtego niewinnego chłopca, czy tylko blefowałeś? – głos postaci, choć męski nie był pozbawiony zniewieściałych nut.
- Zabiłbym go, a co? – odparł Stone drapiąc się po pośladku jedną dłonią a drugą przytrzymując drzwi niedużej lodówki.
- Jesteś ohydnym potworem, wiesz o tym? – rzucił Vespazian oskarżycielskim tonem.
- Sram na to. Chcesz piwa? – zaproponował Stone pokazując mężczyźnie butelkę.
- Jestem twoim Aniołem Stróżem, to by było niepedagogiczne… - odpowiedział.
- Shit happens – rzucił Simon wzruszając ramionami.
- Dobra, daj. – zdecydował anioł. Stone przyniósł dwie butelki. Jedną podał Vespazianowi. Usiadł na łóżku i odkręcił korek. Na chwilę zapanowała cisza.
- Wiesz jaki mam z Tobą problem, Szymonie? – odezwał się anioł.
- Jak znów walniesz mi jedno ze swoich pedalskich kazań, wylecisz na zbity pysk. – syknął ponuro Stone upijając łyk piwa. Chmiel nie zastąpi tytoniu.
- Nie. Po prostu ostatnio kontemplując przyrodę i medytując doszedłem do wniosku, że niosę na swoich barkach większy ciężar niż inni bracia Stróże. To nie ty potrzebujesz ochrony a świat wokół ciebie…
- Pierdolicie Hipolicie – przerwał mu Simon – do rzeczy…
- Dziś uratowałem życie dwóm ludziom… Ba! Kto wie? Może nawet większej ilości, dając ci jedynie lizaka. Jednego lizaka, Szymonie. Czy nie uważasz, że…
W mgnieniu oka anioł leżał na ziemi. Do podłoża przygniatał go Simon. Jedną ręką trzymał anioła za klapę płaszcza, druga zaś przyciskała mu lufę Glocka go skroni. Patrzył prosto w oczy Vespaziana wzrokiem pełnym szaleństwa i chęci mordu. Wyszczerzył żółte zęby w groteskowym uśmiechu. Dyszał jak zwierzę. Anioł odwracał twarz od źródła smrodliwego oddechu.
- Daj mi Go. – syczał przez zaciśnięte zęby – Daj mi mojego lizaka. Proszę… – zaskomlał.
- Nie jestem pewien czy zasłużyłeś… - powiedział anioł spokojnie.
- Ależ oczywiście, że zasłużyłem. Byłem przecież grzeczny… - mówił dociskając lufę do skroni anioła. – Szymon mówi: Daj lizaka!
Vespazian wolno wciągnął dłoń z kieszeni. Między smukłymi palcami, tkwiły trzy cukierki. Simon porwał je odrzucając broń. Zerwał z jednego z nich papierek i wpakował do ust. Niemal jęknął ze szczęścia. Krążył po pokoju mrucząc jak kot. Bawił się pozostałymi słodyczami. Anioł Stróż tymczasem wstał z podłogi i otrzepał płaszcz. Ustawiwszy sobie krzesło, usiadł i dopił resztkę piwa.
- Mówił ci ktoś, że bywasz żenujący? – zapytał anioł odstawiwszy butelkę na podłogę.
- Piehdol shie . – wymamrotał Simon, obracając w ustach swoją zdobycz. Na twarzy miał wymalowany błogostan. Położył się na łóżku i zamknął oczy. Po chwili otworzył je i wyciągnął rękę w kierunku anioła.
- Cohś ty mi dahł? – zapytał nadal obracając cukierka językiem.
- Muszę chronić ludzi przed Tobą, Szymonie. – odpowiedział spokojnym, matczynym tonem Vespazian głaszcząc Simona po sztywnych z brudu włosach – W cukierkach jest środek nasenny. Jeśli użyjesz ich rozsądnie pozwolą ci przetrwać do jutrzejszej nocy, bez uczucia głodu. Jeśli nie, będziesz cierpiał. Wiem, że chciałeś kupić sobie ukojenie a nie je ukraść, więc dam ci szansę. Jutro o północy, okaże się jak daleko sięga Twoje piekło – anioł uśmiechnął się czule – mój Szymonku…
- Nihe dotykhaj mnie, pedahle… - wyszeptał Simon czując, że odpływa. Zamknął oczy. Głowa opadła mu bezwładnie na bok. Anioł wyjął mu z ust lizaka. Cukierek wyparował od razu. Vespazian nachylił się i ucałował śpiącego Stone’a w usta, po czym przykrył do kocem. Stanął nad nim i poprawił sobie szalik.
Uśmiechnął czule i, całując własną dłoń, dotknął nią dłoni śpiącego. Odwrócił się i bez słowa przeszedł przez pokój. Rozwiał się niczym mgła, tuż przed odrapaną ścianą.
***
- Stójcie wszyscy spokojnie to nikomu nic się nie stanie! – krzyknął młody chłopak w żółtej kurtce i bejsbolówce założonej daszkiem do tyłu. Za dwadzieścia dwunasta wszedł na stację „JacOil’ i sterroryzował sprzedawców. Był blady i trzęsły mu się ręce. Narkoman. Tak go przynajmniej ocenił Peter stojący tego dnia na kasie. Nos nadal bolał go po wczorajszej bójce z Henrym. Gówniarz nieźle go urządził.
- Wrzuć kasę, do torby i macie spokój – krzyknął złodziej przekładając pistolet do drugiej ręki. Młody Henry ruszył nieco w kierunku Petera, lecz od razu został wzięty „na muszkę”
- Gdzie ci się spieszy? – rzucił w kierunku młodego – Chcesz zarobić w cymbał? – Młody sprzedawca pokręcił przecząco głową – Też tak myślę. Nie chciałbym pobrudzić berettki ojca waszą juchą, więc nie wkurwiajcie mnie.
- Proszę, oto pieniądze – powiedział Peter podając młodemu złodziejowi torbę. Gdy tylko tamten odebrał, kasjer podniósł dłonie do góry.
- Dobry chłopczyk. Jest git, chłopaki. Nawet was lubię – mówił złodziej podchodząc do półki z pojemnikami pełnymi lizaków. Sherry&Mint.
Dostawca odjechał na kilka minut przed przybyciem złodzieja. Tłumaczył się, że wczoraj miał mały wypadek a w hurtowni wiatr pozrywał druty i nie było prądu. Taki już pechowy dzień. Henry i Peter, wiedząc swoje o pechu, od razu wyłożyli je na półki, bojąc się, że Simon zechce przyjść wcześniej po swoje ulubione słodycze i znów się wścieknie, nie mogąc ich dostać. A tego nie chcieli. A teraz było za pięć dwunasta a złodziej właśnie kończył wrzucanie do torby ostatnich lizaków.
- Uwielbiałem je jak byłem mały – mówił do siebie – macie wyłączność na krajową dystrybucję, to dlatego tak chujowo ciężko je dostać?
- Ehe… - wymamrotał Peter.
- Nie chcę znów umierać za lizaka. Nie znów. Nie za lizaka. No, kurwa no… - powtarzał pod nosem młody Henry.
- Dobra, chłopaki. Ja spierdalam, a wy cię trzymcie – rzucił wesoło złodziej w bejsbolówce i wybiegł ze sklepu. W wejściu minął jakiegoś lumpa w wełnianym płaszczu.
- GLUKOZY! – ryknął Simon stając w progu. Sprzedawcy spojrzeli na siebie przerażeni. Henry miał minę jakby zamierzał się rozpłakać.
- Masz ci, kurwa los! Kumulacja! – jęknął i wrócił do swojej mantry – Nie za lizaka. Nie chcę umierać za lizaka…
- Co nawija ten popierdol? – syknął Stone wchodząc wolno do sklepu i podchodząc do lady. Peter tylko wybełkotał coś pod nosem i zacisnął powieki.
- Panie Simonie. Ten ćpun, z którym się pan minął zabrał nasz utarg i pańskie lizaki… - wyjęczał młody Henry.
- Doprawdy? – syknął Stone zmieniając cel i podchodząc do Henry'ego. Nagle pod jego stopą coś chrupnęło. Spojrzał pod nogi. Sherry&Mint pozostawiony przez złodzieja. Simon zacisnął pięści aż chrupnęły kości.
- Dorwę skurwysyna! – ryknął rzucając się w pościg.
Nie minęło piętnaście minut jak przez otwarte w ostatniej chwili skrzydła drzwi wleciał złodziej, uderzając barkiem jeden z regałów. Za nim dumnie i z lizakiem w ustach wkroczył Simon Alexander Stone. Torbę rzucił Peterowi a sam zajął się złodziejem. Ten wił się pod jego stopami. Próbował wstać. Kopniak pomiędzy żebra ponownie posłał go na regał. Jęknął, gdy trafiło go kilka spadających puszek pełnych piwa. Jedna podbiła mu oko.
- Powiedz mi, Archie jak to jest kraść? - zapytał Simon z uśmiechem na ustach. W odpowiedzi usłyszał niewyraźny bełkot. Ostatnia ze spadających puszek wybiła złodziejowi dwa przednie zęby – Zła odpowiedź! – rzucił, chwytając złodzieja za ramię i rzucając nim o ladę. Uderzył tym samym barkiem, co poprzednio. Chrupnęło.
- Jak to jest kraść? – zapytał po raz kolejny, podchodząc do poturbowanego złodzieja. Złapał go za rękę i energicznie podniósł do góry. Znów chrupnęło. Archie zawył w bólu i zapluł ladę krwią i śliną.
- źLE!! – krzyknął z wysiłkiem. Uśmiech nie schodził z twarzy Simona.
- Zła odpowiedź – wycedził szczerząc żółte zęby. Umiejętnie przekręcił przedramię złodzieja. Seria chrupnięć. Archie zapiszczał, łkając – Bardzo źle! Powiedz teraz ładnie, Panom: „Przepraszam” – rozkazał chwytając za zdrową rękę.
- Przepraszam… – wymamrotał ostatkiem sił, krztusząc się krwią i plwocinami. Miał nadzieję, że przeprosiny uchronią go przed tym szaleńcem. Mylił się.
- Bardzo ładnie! – rzucił Stone ponownie wykonując identyczny ruch, co poprzednio. Z podobnym skutkiem. Złodziej zemdlał z bólu.
Sprzedawcy, obaj bladzi jak kreda patrzyli jak Stone z namaszczeniem wyjmuje kolejne lizaki z torby Archie'go i wkłada je do kieszeni, po czym wyciąga swój portfel i kładzie na ladzie banknoty i kilka monet. Bez słowa zostawia torbę i przestępując nieprzytomnego złodzieja podchodzi do wyjścia. Drzwi posłusznie rozsuwają się.
- Dobranoc, Panom – rzucił spokojnym tonem, przekraczając próg. Drzwi zamknęły się.
- Ehe… - odpowiedzieli chórem.
Simon Alexander Stone podniósł kołnierz swojego płaszcza i poprawił okulary na nosie. Wcisnął dłonie w kieszenie i szedł szybkim krokiem przed siebie. W ustach tkwił Sherry&Mint. Nareszcie było normalnie. Spokój i czystość myśli.
- Jesteś z siebie zadowolony? – usłyszał za sobą znajomy głos. Vespazian wyłonił się z cienia i dołączył do Simona.
- A czemu miałbym nie być? – odpowiedział nie patrząc nawet w stronę Anioła Stróża.
- Przed chwilą prawie zakatowałeś człowieka na śmierć. Nie martwi cię twoja… nadpobudliwość?
- „Prawie” robi wielką różnicę, pamiętaj o tym, Vespazian – rzucił chłodno Stone.
- Chcesz mi powiedzieć, że takie jest życie i kolej rzeczy? – zapytał anioł patrząc w niebo.
- Tak. Parę minut wcześniej ten złodziej, chciał zabić niewinnych ludzi – stwierdził - Tak już jest. Ale dobrze. Przyznaję się, że ostatnio nie byłem sobą. Głód stał się wyjątkowo silny. Być może zaczął mi mieszać w głowie…
- Co zamierzasz z tym zrobić? – spytał rzeczowo anioł spoglądając z ukosa na Stone’a.
- A co ja mogę? Taka jest część mojej kary. Muszę nieść ze sobą swoje piekło. Jak każdy z nas, nieprawdaż Vespazianie? – zapytał wiedząc jak trafić w czuły punkt. Anioł zamyślił się i poprawił szalik.
- Tak, Szymonie – odparł - jesteśmy marnymi kukłami w rękach Boga…
- Pierdolisz, jak zwykle, aniele – rzucił jakby od niechcenia – Patrz trzeźwo na świat. Co my możemy zrobić wobec tego, co nami rządzi? Wobec naszego własnego Piekła? – zapytał sentencjonalnie, także spoglądając na przejrzyste, czarne niebo - Dajmy sobie z ty spokój… Lizaka?
Słyszałeś, że niektórzy mają p
1"Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy, gdyż wiedza jest ograniczona"