Donaldmaniak vs Godhand - REWANŻ"

1
Bitwa Donaldmaniak vs Godhand


"Bóg i poeta pod parasolem, czyli historia mieszkania nr 52"

Użytkownicy zarejestrowani na forum co najmniej od miesiąca mogą przyznawać opowiadaniom punkty wg schematu:

Pomysł - max 20 punktów.

Styl - max 20 punktów.

Realizacja tematu - max 10 punktów.

Schematyczność - max 10 punktów. (im więcej punktów, tym mniejsze chodzenie utartymi ścieżkami)

Błędy - max 20 punktów. (ort, gram, styl oraz językowe; im więcej punktów, tym mniej błędów)

Ogólnie - max 20 punktów. (wrażenia ogólne, przesłanie, wartości, itp.)

Ocena końcowa - zsumowane punkty


Termin - 6 maja

Teksty na PW do mnie.

Oceny do 14 maja do północy.
Ostatnio zmieniony pn 13 maja 2013, 21:42 przez ancepa, łącznie zmieniany 2 razy.

2
TEKST NR 1

WWWMieszkanie pięćdziesiąt dwa przeciskało się przez lepką galaretkę czasoprzestrzeni. Wiatr upływających lat sprawiał, że wystające z okien żagle łopotały. Lloyd Thompson siedział na parapecie rozkoszując się ciszą. Było ciemno. Pojedyncze zygzaki błyskawic rozcinały inkaustową pustkę, informując o kolejnych zjazdach z autostrady przeszłości. Mężczyzna trzymał w ręku zegarek z osobliwą tarczą pełną cyfr i piktogramów. Wskazówki poruszały się wstecz, zmierzając do punktu oznaczonego czerwonym krzyżykiem. Częstotliwość rozbłysków wzrastała z każdą minutą. Lloyd zeskoczył z parapetu i zamknął okno. Zapalił lampkę stojącą na biurku, przysunął do niego krzesło i usiadł. Wyciągnął z szuflady dwa zawiniątka, położył je na blacie i jeszcze raz spojrzał na zegarek. Miał całkiem sporo czasu do kolejnego przystanku. Odwinął ostrożnie papier, którym szczelnie owinięto pierwszy przedmiot. Puszka po aerozolu. Nic specjalnego. Nic specjalnego dopóki nie posiądzie się informacji, że ta właśnie puszka po aerozolu ma dwa i pół tysiąca lat i przez cały ten czas spokojnie czekała na przypadkowego znalazcę w greckiej amforze. Thompson przetarł znalezisko rękawem, z szyderczym uśmiechem na twarzy. Wyobrażał sobie miny swoich kolegów po fachu, gdyby zobaczyli co robi. No, może nie dokładnie po fachu. Właściwie nie był archeologiem. Raczej motorniczym, który podróżuje w czasie mieszkaniem z wielkiej płyty, z zamiłowaniem archeologicznym. Od scysji z pewną uroczą staruszką starał się, przynajmniej publicznie, nie przyznawać do tego co robi. Chciała koniecznie poznać Elvisa. Lloyd zawiózł ją do Elvisa... A potem poprosił o zapłatę za kilkudziesięcioletnią wycieczkę i został uprzejmie walnięty świecznikiem.
WWWStarał się odczytać cokolwiek z etykiety, ale czas nadgryzł ją tak mocno, że po wszystkich literach i oznaczeniach pozostały tylko wspomnienia. Wstrząsnął opakowaniem. Nic się nie stało. Wyraz znudzenia zagościł na jego twarzy. Liczył na dżina czy chociaż jakiegoś małego, niegroźne ducha albo kosmitę. Zawiódł się kompletnie. Fantastyka była jego ostatnią deską ratunku. Bo jak inaczej miał wytłumaczyć zaistniały paradoks? Aerozole w Starożytnej Grecji były dla niego zagadką pokroju kręgów w zbożu dla ufologa. Gdyby tylko aerozole... Rozwinął drugie zawiniątko. Parasol. Chwycił drewnianą rączkę i zaczął delikatnie ją obstukiwać. Coś trzasnęło, plasnęło, a chwilę później Thompson krzyknął. Mechanizm otwierający. Czuł, że dokładnie wszystko jest nie tak, jak być powinno. Ponownie spojrzał na zegarek. Wskazówki były ledwie kilka milimetrów od czerwonego krzyżyka. Zgasił światło, żeby nie przegapić odpowiedniego rozbłysku i rozpoczął przygotowania do zjazdu z głównej arterii. Czasoprzestrzeń nie sprzyja nagłym skrętom.
WWWBłyskawica przecięła pustkę. Mężczyzna wychylony przez okno walczył z żaglami. Mieszkanie pięćdziesiąt dwa zaczęło się obracać w prawo. Dźwięk dartego papieru narastał z każdą sekundą. Wiatr mijających lat jęczał przeciągle. Ciemność stawała się coraz gęstsza, nabierając konsystencji budyniu... Lloyd odskoczył od okna, gdy podmuch złamał jeden z masztów. Pralka automatyczna świata wirowała coraz szybciej i szybciej. Fala jaskrawego błękitu zalała cały salon. Szeroka wyrwa w czasoprzestrzeni zasysała wszystko z ogromną siłą.... Plompnięcie i głuchy stukot poinformowały Thompsona, że jest już na miejscu. Siła towarzysząca lądowaniu przerzuciła go przez parapet. Czuł się zupełnie jak stary, zniszczony sweter. Nad jego głową jaśniało gorące, greckie słońce.
***
WWWPodstawową sprawą, jeśli chodzi o podróże w czasie jest odpowiedni kamuflaż. Nie można naruszać równowagi prądów przeszłości i przyszłości. Lloyd doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Zdarzało się, że podczas bytowania w starożytnych imperiach spotykał innych eksploratorów czasoprzestrzeni. Łatwo było ich rozpoznać. Wyróżniali się, jeśli nie strojem czy nowinkami technologicznymi, to przynajmniej ekscentrycznym zachowaniem. Thompson miał nieodzowne wrażenie, że w sprawie z parasolem i aerozolem mieszał palce jakiś nieopierzony podróżnik, który nie umiał albo nie chciał wtopić się w tłum. Musiał go odnaleźć i powstrzymać. Choć tym razem nie wyrządził szkód, mógł jeszcze wiele namieszać w bulgoczącym wywarze czasu, dodając do niego składniki spoza receptury. Lloyd widział oczyma wyobraźni Trojan z lornetką czy wikingów z kompasem lub nawigacją satelitarną. Zadrżał, starając się odrzucić wizje.
WWWMieszkanie pięćdziesiąt dwa miało zainstalowany połowicznie zautomatyzowany system kamuflażu, dostosowujący jego wygląd do czasów, w których akurat się znajdowało. Włącznik zamontowany w zegarze sprawdzał się doskonale. Lloyd zdjął mechanizm ze ściany i ustawił wskazówki na dwunastą. Szczęk zębatek akompaniował otwarciu się małych drzwiczek tuż ponad tarczą. Oczom mężczyzny ukazała się kukułka, która robotycznym śpiewem usiłowała zwrócić na siebie uwagę. Thompson usunął ją z wnęki, a w jej miejscu umieścił fragment materiału, który odnalazł wraz z parasolem i puszką po aerozolu. Drzwiczki zamknęły się z cichutkim trzaśnięciem. Coś zazgrzytało, zaturkotało, stuknęło, świsnęło i lekki wstrząs przebiegł wzdłuż mieszkania. Był łagodny, jak szczeniak, ale nie gryzł kapci. Lloyd spojrzał na siebie. Z zadowoleniem przeczesał palcami fałdy himationu o poprawił pasek chitonu, po czym ruszył w stronę wyjścia. Najbliższa przyszłość rysowała się w pastelowych barwach.
WWWDrzwi zatrzasnęły się z hukiem. Thompson spojrzał za siebie. Kamuflaż działał. Jakkolwiek wnętrze mieszkania nadal lawirowało na cienkiej granicy dzielącej wiek dwudziesty i dwudziesty pierwszy, zewnętrze było perfekcyjnie starożytne. Oczywiście, gdyby Lloyd zaparkował w centrum, uknuta mistyfikacja mogłaby zakończyć się tragicznie. Ktoś z pewnością zauważyłby, że jego ulubiona pustka została wypełniona przez górę kamieni. Co innego, gdy ląduje się na terenie mało uczęszczanym. Wtedy zawsze można się wytłumaczyć. Thompson już miał wyruszyć na poszukiwanie nieostrożnego podróżnika obdarzonego niewątpliwie ponadczasowym poczuciem humoru, gdy przypomniał sobie prośbę żony. Prośby żony nie można od tak zignorować, przynajmniej, jeśli chce się mieć wszystkie kręgi na swoim miejscu. Lloyd wbiegł do mieszkania i potykając się od dywan wpadł do łazienki. Ściągnął z półki lakier do włosów i przeczytał etykietę. Hipoalergiczny. Przynajmniej raz kupił to, co trzeba było kupić. Szkoda tylko, że musiał służyć jako królik doświadczalny... Wstrząsnął opakowaniem, spryskał włosy i miał nadzieję, że nikt nie zauważy cudownej trwałości jego fryzury. Musiał być całkowicie pewien hipoalergiczności produktu, jeśli chciał być całkowicie pewien sprawności swoich uszu. Elaine Thompson uwielbiała krzyczeć. Cień przemknął po turkusowych kafelkach. Lloyd wspiął się na palce, by wyjrzeć przez okno. Nikogo nie zobaczył. „To pewnie ptak” - pomyślał i ponownie opuścił dom. Dwa i pół tysiąca lat historii wirowało w powietrzu.
WWWŻar lał się z nieba. Słońce zapalało lampy białych chitonów.
WWW- „Na agorze w dzień targowy, takie słyszy się rozmowy...” - Thompson mruczał pod nosem. Był czujny, ale odczuwał chroniczny brak okularów przeciwsłonecznych. Przeklinał fakt, że wynaleziono je ponad dwa tysiące lat później. Usiłował wypatrzeć w tłumie dowcipnisia, który udawał Greka. Fałszywy Grek, wśród Greków prawdziwych nie powinien być trudny do odszukania.
Hałas był niemiłosierny. Lloyd starał się rozplątać kłębki rozmów, które w strzępach docierały do jego uszu. Rozumiał tylko niewielką część z tego, co usłyszał. Mieszkanie pięćdziesiąt dwa przestroiło co prawda jego aparat mowy, ale rozumiał tylko i wyłącznie grecki. A masa ludzi, która go otaczała używała co najmniej kilku języków. Pozostawało zaufać wzrokowi. Uwagę Thompsona przykuwał zwłaszcza młodzieniec o śniadej skórze, chyba Fenicjanin, który starał się sprzedać kość słoniową. Był wyraźnie podekscytowany, krzyczał głośno i gestykulował zamaszyście.
Jego towar nie interesował nikogo. Lloyd przyglądał mu się przez kilka chwil. Raz czy dwa napotkał jego wzrok, w którym igrały iskry zakłopotania i gniewu. Postanowił, że będzie go obserwował, jak długo to tylko możliwe. W końcu musi się przecież jakoś zdradzić. A potem... Potem Thompson wyartykułuje mu dokładnie wszystko, co tylko musi wiedzieć o podróżach w czasie.
***
WWWMieszkanie pięćdziesiąt dwa stało sobie zupełnie spokojnie. Było mocne, stabilne i monumentalne, jak przystało na porządnego eksploratora czasoprzestrzeni, a przede wszystkim, przynajmniej chwilowo, było domem. Cieszyło się niezmiernie, że nikogo nie interesowało jego bytowanie w starożytności. Miało czas, by rozmyślać o przytulnej, choć nieco ciemnej suterenie, którą poznało podczas wycieczki do lat trzydziestych. Miło im się rozmawiało. Zaskakująco miło. Zwłaszcza, jak na kilkutonowe zbiorowiska cegieł pozbawione wszystkiego. co niezbędne do mówienia i słuchania.
WWWSzybkonogi cień człowieka zbliżył się do mieszkania i z niepokojem pacnął jedną z kolumn cieniem kija. Panowała cisza przerywana łagodnym dźwiękiem fal. Leciutka bryza działała kojąco i odświeżająco. Nic się nie stało. Zachęcona biernością materii nieożywionej postać wbiegła na wewnętrzny dziedziniec. Już miała wkroczyć do gyneceum, gdy zderzyła się z twardą, niewidzialną ścianą. Drzwi antywłamaniowe ukryte na potrzeby starożytnej aranżacji mieszkania pięćdziesiąt dwa zadrżały delikatnie. Lloyd Thompson był doskonale przygotowany na akcje podrzędnych złodziejaszków. Musiał chronić osiągnięcia dwudziestego wieku przed oczami, a tym bardziej przed lepkimi rękami handlarzy z przeszłości. Każdy przeciek międzyczasowy mógł skończyć się katastrofą.
WWWTajemnicza postać próbowała jeszcze kilkukrotnie sforsować zabezpieczenia, badając z czym ma tak właściwie do czynienia. Stukała delikatnie, pukała, biła z całej siły, usiłowała wyważyć przeszkodę taranem sporządzonym z przypadkowej kolumny. Choć nic nie pomagało, nie ustawała w staraniach.
WWWZłodziej oparł się o niewidzialną ścianę dyszący i zmęczony wnikliwymi badaniami. Wiedział już, co zrobić. Wyszeptał, niby sam do siebie, kilka dziwacznych słów, a po chwili z jego palców wystrzeliły błękitne iskry. Drzwi antywłamaniowe ustąpiły bez przeszkód. Zamki zamkami, ale na magię nic poradzić nie mogą.
WWWWnętrze było ciemne i głuche. Włamywacz potknął się o dywan. Zaklął siarczyście. Brnął przez sterty ubrań, które leżały na podłodze. Lloyd nie cierpiał porządku. Twierdził, że perfekcyjny umysł lepiej myśli, gdy nie otacza go perfekcyjny ład. Łazienka była blisko. Cóż z tego, jeżeli złodziej nie miał bladego pojęcia gdzie się znajduje, a w dodatku cierpiał chyba na kurzą ślepotę? Tułał się po salonie o powierzchni kilku metrów kwadratowych, co najmniej przez kwadrans. W końcu jednak ślepy traf postanowił ukrócić jego cierpienie. Intruz zderzył się z włącznikiem światła. Żarówka eksplodowała wartkim strumieniem fotonów. Przerażony włamywacz rzucił się na podłogę, uciekając jak najdalej od piekielnej, w jego mniemaniu, maszynerii. Leżał przez chwilę, jednak wrodzona ciekawość i duszący zapach brudnych skarpetek skłoniły go do powstania. Kroczył niepewnie, unikając spotkania oko w oko z lampą. Dygotał niespokojnie. Krople potu pełzły po jego skroniach. Szukał wzrokiem przedmiotów, które widział wcześniej przez okno. Pamiętał smoka zionącego gorącym powietrzem z dziwnym sznureczkiem zamiast ogona. Pamiętał paskudny, jaskrawy turkus. A przede wszystkim pamiętał syczącego diablika zamkniętego w puszcze, który rozkazywał włosom utrzymywać szyk bez względu na działania wroga. Musiał go zdobyć. Musiał go zdobyć, by ponownie wkraść się w łaski ukochanej.
WWWDrzwi łazienki otwarły się gładko. Zawiasy nie protestowały nawet przez chwilę. Złodziej wkroczył do pomieszczenia na palcach. Nie wychodziło mu to najlepiej. Łapał równowagę, rozpaczliwie machając rękoma, jak linoskoczek w cyrku. Powieka drgała w nerwowym tiku. Oparł się o umywalkę, z ulgą stwierdzając, że jest stabilna i całkiem miła w dotyku. Nie miał ochoty na bliskie spotkania z tymi wszystkimi przedmiotami rodem z Hadesu. Ciche, miarowe kapanie kontrastowało z jego rwanym oddechem. Złodziej chwycił lakier do włosów, mocno zaciskając palce na puszcze. Obrzucił całą łazienkę strachliwym spojrzeniem. Żaden diablik skrytobójca nie czaił się pod sufitem, nie było też Cerbera w wannie ani Erynii obok suszarki do włosów. Włamywacz opanował się nieco. Przestał drżeć. Teraz pozostawała już tylko kwestia opuszczenia domu. Wizja powtórnej wycieczki przez doliny dywanów i wzgórza brudnych ubrań była co najmniej przerażająca. Intruz poszukiwał więc alternatywnego wyjścia. Jego wzrok spoczął na otwartym oknie łazienki. Tym samym, przez które ujrzał Lloyda kilka godzin wcześniej. Było małe, ale wystarczające. W końcu chęć ucieczki napełnia wielką siłą i samozaparciem. Złodziej podskoczył, chwycił parapet i dość niezgrabnie wciągnął się na niego, nie wypuszczając aerozolu z ręki. Przełożył jedną nogę na zewnątrz. Obrzucił pobieżnym spojrzeniem najbliższą okolicę. Nikt nie nadchodził. Przełożył drugą nogę. Zeskoczył i odbiegł w stronę wybrzeża. Odetchnął głęboko, gdy poczuł piasek pod stopami.
***
WWWBytność na agorze nie wniosła zupełnie nic do sprawy. Fenicjanin okazał się Fenicjaninem w stu procentach. Sprzedał wszystko, co miał i po godzinie odszedł do portu. Całe to śledzenie nie wyszło Lloydowi na zdrowie. Jego plecy sprzeciwiały się czołganiu, wyginaniu, skakaniu i bieganiu, bo były przyzwyczajone do miękkiego oparcia. Wracał do domu z ponurą miną. Nie odnalazł dowcipnisia, nie odnalazł tropu. Bolała go głowa. Cały świat stanął nagle przeciwko niemu. Gorąc stawał się coraz gorszy. Powietrze było gęste. Ciągnęło się, jak ser na pizzy.
WWWThompson kroczył powoli. Nie spieszył się. A nawet gdyby się spieszył, nie miał sił, by przyspieszyć. Marzył o powrocie do współczesności. Parasol schowany w fałdach himationu gniótł niemiłosiernie. Thompson zapomniał wyciągnąć go z kieszeni płaszcza, jeszcze przed podróżą. Zastanawiał się, w jaki sposób dotychczas go nie zgubił. Mieszkanie pięćdziesiąt dwa. To zapewne odpowiedź na każde pytanie. Uśmiech zajaśniał na zmęczonej twarzy mężczyzny, gdy dostrzegł w oddali znajomy kształt. Był już prawie w domu. W domu z klimatyzacją, łazienką i dobrze zaopatrzoną lodówką. Spojrzał w dół. Błądził oczami po pęknięciach na wysuszonej ziemi. Poczuł chłodną bryzę, która świadczyła o bliskości morza. Przymknął oczy na kilka chwil. Chłonął historię wszystkimi zmysłami. Ruszył... Krzyk wypełnił jego uszy, a po chwili leżał już twarzą w piasku. Mobilny taran na długich nogach leżał natomiast tuż obok niego, dysząc ciężko. Ściskał w dłoni puszkę aerozolu.
WWW- Co pan robi?! - wrzasnął Lloyd. Nie doczekał się odpowiedzi.
WWW- Co pan do licha robi?! - powtórzył. Brak odzewu.
WWW- Feta, feta, tzatziki, gyros, philosofia, feta!? - Thompson wykrzyczał całą swoją szeroką wiedzę o języku greckim. Miał nadzieję, że to pomoże, jeżeli maszyna do kamuflażu nie zmieniła jego wewnętrznego słownika na odpowiedni.
WWW- Przepraszam? Że co? - Sprawca wypadku postanowił zabrać głos.
WWW- Ano... To taki język dzisiejszej młodzieży. Syn mi tłumaczył.
WWW- Aha. Pewnie służy w armii. Słyszałem o językach zza mórz. Brzmią zdaje się zupełnie podobnie.
WWW- T-tak! W armii... Wracając. Gdzie się panu tak spieszyło?
WWW- Żona jest chora, biegłem z radami od wyroczni i tym tajemniczym serum. – Wskazał na lakier do włosów. - W środku siedzi pewnie jakiś diablik, który odstrasza śmierć. Mówię panu.
WWW- Lakier! Wyrwy w czasoprzestrzeni! Armagedon! Apokalipsa! - Lloyd rzucił się na swego rozmówcę z furią w oczach.
Był lwem atakującym bezbronną antylopę. Tornadem burzącym gips-kartonowe osiedla na zachodnim wybrzeżu USA. Wyrwał puszkę z mocno zaciśniętych palców, odepchnął włamywacza i odbiegł w stronę mieszkania pięćdziesiąt dwa. W chwilach prawdy człowiek dowiaduje się ważnych rzeczy o sobie. Thompson dowiedział się, że biega nieco szybciej od wysportowanego Greka, ale też nieco wolniej od zdesperowanego Fenicjanina, który przychodzi w sukurs wysportowanemu Grekowi.
WWW- Nie dość, że szpieg, to jeszcze złodziej! Spotkaliśmy się już rano, na agorze. A potem śledziłeś mnie aż do samiutkiego portu. Dla kogo pracujesz?
WWW- Dla nikogo, nie jestem szpie...
WWW- Dla kogo pracujesz nikczemniku? - Grek wyczuł swoją szansę na odzyskanie lakieru do włosów.
WWW- Nie jestem szpiegiem!
WWW- W takim razie kim?
WWW- Mów, jak mi Zeus miły albo cała ta sprawa skończy się tragicznie. Nikt tutaj nie toleruje cwaniactwa i szpiegostwa!
WWW- Poetą? - zaryzykował Thompson.
WWW- Poetą? - zapytał Fenicjanin.
WWW- Tak. Z pewnością poetą.
WWW- A możesz to udowodnić?
WWW- Mogę? - Lloyd zdawał się pytać samego siebie. Myślał szybko i intensywnie. Jego położenie nie należało do najlepszych, aczkolwiek mogło być dużo gorzej. Miał już zacząć mówić, gdy do jego uszu dotarły szaleńcze okrzyki, jęki instrumentów i dzikie nuty pieśni menad. Same zainteresowane pojawiły się kilka chwil później, machając jelenimi skórami i tyrsami owiniętymi winną latoroślą. Ze zbitej masy ciał wypływającej z wąwozu sterczały gdzieniegdzie koźle rogi. Tsunami satyrów i bachantek zbliżało się z zastraszającą prędkością.
WWW- Myślę, że oni będą potrafili osądzić czy Muzy mają cię w swojej opiece. Jeśli te monstra przyznają ci rację, to przyrzekam - sam założę wieniec laurowy na twoje skronie i nie pozwolę go nikomu tknąć. - Grek wydawał się niezwykle ukontentowany swoim pomysłem. Wiedział, co potrafią bachantki. Znał potęgę Dionizosa, znał potęgę wina, znał potęgę dobrej zabawy. Przypadkowa ofiara zawsze się trafi.
WWW- A jest pan pewien, że oni potrafią mówić?
WWW- Nie zaszkodzi spróbować. - Fenicjanin uśmiechnął się z aprobatą, po czym zaczął krzyczeć. – Mamy tutaj poetę! Prawdziwego poetę! Takiego, który bez problemu osuszyłby całe źródła Helikonu! Takiego, któremu Safona do pięt nie dorasta!
Odpowiedział mu bełkot i kilka niepewnych okrzyków. Ktoś wyszedł przed szereg. Był pół człowiekiem, pół zwierzęciem. Koźle rogi i broda nadawały mu czysto groteskowego charakteru. Nie mógł ustać w miejscu. Przeskakiwał z nogi na nogę. Przemówił:
WWW- Safona nie dorasta mu do pięt, powiadasz? - Dźwięki był dziwnie przeciągłe i nieludzkie.
WWW- Dokładnie.
WWW- A może zaprezentowałby swoje umiejętności? Tutaj i teraz. – Odwrócił się w stronę Thompsona. - Sław Dionizosa, sław wino, sław śpiew!
WWW- J-już. - Lloyd głośno przełykał ślinę, z przerażeniem przyglądając się wianuszkowi bachantek i satyrów, który otaczał go coraz ciaśniej. Rozpaczliwie usiłował odnaleźć odpowiednią szufladkę w pamięci. Nie przepadał za poezją, a poezja starogrecka obchodziła go mniej więcej tak bardzo, jak żmija pod łóżkiem teściowej. Para zdawała się uciekać uszami, gdy mózg Thompsona pracował na najwyższych obrotach. Rozpychał się łokciami, odpierając ataki zdziczałych menad.
WWW- Szybciej! - wrzasnął Pan, a jego oczy zapłonęły szaleństwem.
WWW- Już! Już! - Thompson musiał pomagać sobie nogami. Kopał mocno i zupełnie na oślep. Zaczął recytować. Wolał naruszyć święte prawa podróżnika w czasie, niż zginąć. Anakreont musiał mu wybaczyć.

Na śniadanie tylko trochę
ułamałem sobie placka.
Za to wina dzban wypiłem;
teraz lekko trącam struny
wdzięcznej liry i piosenkę
śpiewam miłej mej ślicznotce.


Ostatni wers wybrzmiał niepewnie i utonął w burzy radosnych pokrzykiwań menad. Satyrowie bili kopytami o kamienie, wyjąc z zachwytu. Pan mrugnął figlarnie i na kilka chwil przyklęknął na jedno kolano. A Lloyd? Stał dumny jak paw, tworząc zupełnie nową historię Grecji. Jeśli tak się zostaje poetą, to powinien już dawno rzucić czapkę motorniczego w kąt, a zamiłowanie archeologiczne zawiesić na kołku za drzwiami. Poczuł, że ktoś zakłada mu wieniec na głowę. Fenicjanin i złodziej, który ukradł lakier zniknęli z pola widzenia. Ocean dzikich ludzi-nieludzi wciągnął ich w swoją rozgrzaną szaleństwem toń.
WWW- Jak się nazywasz mistrzu? - krzyknął ktoś z tłumu.
WWW- Anakreont. Anakreont z Teos. - Thompson został chwycony za ramiona i podniesiony tak wysoko, jak tylko zdołał. Smakował każdą chwilę. Wreszcie rozumiał, co czuje gwiazda rocka niesiona na rękach przez setki fanów. Orszak płynął dalej. A archeolog poddał się jego wartkiemu nurtowi. Ruszyli w stronę gór z tą samą, dziką melodią na ustach.
***
WWWFlash Moby mają swój urok. Ale kiedy ich uczestnicy są uzbrojeni w rogi i kopyta tracą go zaskakująco szybko. Thompson przeżył swoją chwilę sławy. Kiedy o niej śnił, wydawała się zdecydowanie milsza i mniej męcząca. Nie przypuszczał też, że będzie musiał bić się z własnymi fanami, ale jeśli marzył o powrocie do domu nie było wyboru. Menady, satyrowie, nawet Pan adorowali każde słowo, które wypowiedział. Zastanawiał się czy nie biorą go za jakieś utajone wcielenie Dionizosa, jednak przede wszystkim zastanawiał się, jak długo oszalały tłum będzie go gonić. Miał wrażenie, że znokautował przynajmniej trzy osoby, ale cel uświęca środki. Był wolny.
WWWDroga do mieszkania pięćdziesiąt dwa wlekła się w nieskończoność. W końcu Lloyd padał z nóg jeszcze przed spotkaniem z orszakiem bakchicznym. Występy oratorskie i regularna bitwa ze zdziczałą głuszą odebrała mu resztę sił, którą podświadomie magazynował na nagły wypadek. Chociaż w rzeczywistości nie było go jeszcze na świecie, czuł się jak siedemdziesięciolatek w kiepskiej formie i to po operacji stawu biodrowego. Na dodatek zbierało się na deszcz. Thompson miał wrodzoną awersję do deszczu. Nie cierpiał, gdy te małe, zadziorne kropelki ścigały się po jego skórze. Nie cierpiał, gdy organizowały sobie wczasy we włóknach jego ubrań. Nawet po całym dniu gotowania się w słonecznym rondlu nie miał ochoty na deszcz. Parasol, który tkwił pod chitonem kusił go coraz mocniej.
WWWSłońce ścieliło morskie łóżko, gładząc fale pomarańczowymi promieniami. Zapowiadała się chyba bardzo zimna noc, bo przygotowywało również puchową pierzynę z burzowych chmur. Pojedyncze krople deszczu wygrywały cichutką kołysankę na harfach liści i bębnach kamieni. Pogoda mogła się załamać w krótkiej chwili. Lloyd toczył walkę ze swoją prywatną ideologią. W zasadzie naruszył już znacząco kolej czasu, wymazując Anakreonta z kart historii i wpisując go kilka rozdziałów wcześniej. Wyjęcie parasola nie powinno wywołać katastroficznych skutków. Zwłaszcza, że w pobliży nie było żywego ducha. Bitwa z własnymi myślami bywa kłopotliwa. W końcu człowiek nie chce ulec pokusie, bo twierdzi, że potem wyrzuty sumienia nie dadzą mu spokoju. Ale ulega bardzo często. Więc po co męczyć się po dwakroć, odkładając ten moment i zajmując się tylko myśleniem o myśleniu? Thompson sięgnął po parasol. Nic nie mogło się stać. Było prawie ciemno, a w dodatku zimno. Żywej duszy w pobliżu. Martwej zresztą też. Mechanizm otwierając zadziałał z cichutkim protestem, a chwilę później rozległo się miarowe bębnienie deszczu o nieprzemakalny materiał. Lloyd uśmiechnął się do siebie. Zrozumiał. Wreszcie zrozumiał. To on był tajemniczym dowcipnisiem. Nie wiedział jeszcze w jaki sposób lakier do włosów jego żony i parasol, który trzymał nad głową pozostaną w archaicznej Grecji, ale wiedział, że muszą zostać. Historia toczyła się po właściwych torach. Nie istniało ryzyko wykolejenia. Pozostawało czekać na zrządzenie losu.
WWWThompson dotarł do mieszkania pięćdziesiąt dwa. Wszedł na dziedziniec. Zlokalizował klamkę na niewidzialnych drzwiach sypialni. Już miał wejść do środka, gdy usłyszał czyjś głos. Podskoczył przerażony. Nie widział praktycznie nic. Chciał uciekać, ale ktoś chwycił go mocno za ramiona.
WWW- Spokojnie! Nic panu nie zrobię! - Głos, który wydobywa się z ciemności nie jest zazwyczaj zbyt przekonujący. Ten jednak miał w sobie coś dziwnie kojącego.
WWW- To już nie jestem szpiegiem? - Lloyd nie podejrzewał, by ironia mogła coś zdziałać, ale co szkodzi spróbować?
WWW- A więc rozpoznał mnie pan...Właśnie, gratuluję talentu. Naprawdę wspaniały wiersz.
WWW- Aha... Czyli teraz zostaniemy przyjaciółmi? - Archeolog kontynuował ofensywę.
WWW- W żadnym razie. Ja tylko chciałem przeprosić. Za oskarżenia. Za kradzież. Za kłamstwo.
WWW- Kłamstwo?
WWW- Wiem do czego służy ten syczący diablik w opakowaniu. To coś na włosy, prawda? Musiałem go zabrać. Żona wyrzuciła mnie z domu. Wyrzuciła. Bo przy okazji swojej pracy regularnie niszczę jej fryzurę. Powiedzmy, że współdziałam z deszczem. - Włamywacz zdawał się mówić zupełnie szczerze i ze sporą dozą smutku oraz bezsilności.
WWW- Jest pan kapłanem, zaklinaczem...?
WWW- Czymś w rodzaju przełożonego kapłanów. No i całkiem często gromię moich podwładnych... Proszę to traktować dosłownie. Rzucam błyskawicami.
WWW- Błyskawicami? - Thompson zaniemówił. Właśnie stał tuż obok najważniejszego z olimpijskich bogów. Nie wierzył. Ale musiał uwierzyć. W końcu jedyną materią, która w starożytności mogła sforsować drzwi antywłamaniowe była magia. - Zeus?
WWW- Zeus.
WWW- I naprawdę nie może pan wrócić na Olimp?
WWW- Hera ma wszystkie pioruny. Ja zostałem bez niczego. Wolę nie próbować... Kiedy fryzura jej klapnie jest gorsza od Hadesa. Właśnie Hades! Myślałem, że to on pan przysłał, że chce przejąć mój tron. Ja... Nie jestem typem władcy. To wszystko tylko legendy, mity. Zresztą to chyba widać. Ale los pozwala mi sprawować rządy, więc staram się, jak tylko mogę. Gram groźnego i nieustępliwego... Musi mi pan pomóc! Jeśli zostanę wśród śmiertelników cały czar może prysnąć. Przestaną wierzyć w moją potęgę. Świat wywróci się do góry nogami. Ja...
WWW- Proszę. - Lloyd wręczył Zeusowi puszkę aerozolu oraz parasol. - Lakier do włosów już pan poznał. Natomiast to drugie coś... Kiedy pada, trzeba trzymać nad głową, a włosy pozostaną suche i doskonale ułożone. Serdecznie pozdrawiam małżonkę. - Roześmiał się głośno, wypełniając cały dziedziniec radością. - Tak swoją drogą – pan jest teraz nadal w postaci człowieka czy też w swojej boskiej postaci?
WWW- W tej, powiedzmy, boskiej.
WWW- Szkoda. Liczyłem, że pan świeci. - Thompson wydawał się autentycznie zawiedziony. - I proszę pamiętać, kiedy parasol i lakier przestaną spełniać swą rolę mają trafić do dużej amfory z hoplitą. I żadnych świadków – klepnął rozmówce w ramię.
WWW- Zapamiętam.
Deszcz przestał padać. Nadal było ciemno. Lloyd rozkoszował się ciszą i spokojem. Był szczęśliwy. W pełni szczęśliwy. Tajemnica rozwiązana. Wszystko na swoim miejscu. Można ruszać z powrotem do teraźniejszości. Wszedł do pokoju, wyłączył maszynę kamuflującą i jeszcze raz nacisnął tarczę zegara. Lekki wstrząs świadczył o tym, że mieszkanie pięćdziesiąt dwa znów dryfowało w czasoprzestrzeni. Thompson usiadł przy biurku. Znaleziska leżały na swoim miejscu. Z pozoru dokładnie takie same. Wprawne oko archeologa dostrzegło jednak różnicę. Na rączce parasola ktoś wyrył litery. Lloyd nie znał greckiego, ale był pewien, że układały się w słowo: „dziękuję”.



TEKST NR 2


Recepcjonista żuł leniwie gumę.
Deszcz padał zawzięcie już od kilku miesięcy, każdy dzień przed południem dominowała szarość, po południu - mrok. W strugach deszczu pojawiła się postać. Mała i szara, na burym tle zalanej ulicy, która nawet w pogodny dzień wyglądała na brudną. Nieznajomy, godząc się z deszczowym losem podszedł bliżej drzwi wejściowych i teraz recepcjonista mógł dojrzeć więcej.
Facet był niski i nawet gdyby nie padało wyglądałby jak siedem nieszczęść. Zgarbiony, anatomicznie zagubiony w sobie i pospolity. Nijaki.
Nikt, kogo widok kazałby Prestonowi Juniorowi choć na chwilę zaprzestać żucia gumy.
Przybysz nieśmiało otworzył drzwi. Uderzony ich skrzydłem dzwonek, już dawno pozbawiony serca, wydał dziwny, głuchy dźwięk.
Przestąpiwszy próg mężczyzna spojrzał z zakłopotaniem na swoje przemoczone buty i uniósł wzrok na Prestona, mającego wciąż zupełnie obojętny wyraz twarzy.
- Dzień dobry - powiedział cicho.
- Cześć - odpowiedział Preston Junior. - Kiepski dzień, nie?
Nowy gość obejrzał się przez ramię jakby nie wiedział o czym mowa, przyglądał się przez chwilę ścianie deszczu na zewnątrz, po czym znowu obrócił głowę w kierunku recepcji.
- Kiepski - przyznał.
Recepcjonista kiwnął głową jakby właśnie zawarli tajne przymierze.
- Czego ci trzeba w ten deszczowy dzień przyjacielu?
- Chciałbym wynająć pokój.
Preston zawodowo zmierzył gościa od przemoczonych butów, przez wytarte spodnie i kilkudniowy zarost, aż do oklejonej mokrymi włosami czaszki.
- Kilka dni, co? Nie wiedzie się?
- Tak. Myślę, że kilka dni wystarczy.
Recepcjonista obejrzał się za siebie. W gablocie zamocowano podpisane numerami haczyki do wieszania kluczy. Użyty aktualnie był tylko jeden, numer pięćdziesiąt dwa.
- Sam widzisz przyjacielu, pięć dwa czeka na ciebie.
- Macie tu tyle pokoi? - zdziwił się gość.
Preston parsknął śmiechem.
- To żart szefa. Mamy tu w Heaven hotel, wiesz, taki z prawdziwego zdarzenia. Kryształowy żyrandol w holu, boy i skórzane kanapy. Mają tam czterdzieści osiem pokoi. Pan Bossen uznał, że nie możemy z nimi konkurować, więc u nas jest osiem pokoi, numery od czterdzieści dziewięć do pięćdziesiąt siedem.
- Rozumiem.
- Nie sądzę. Za panem Bossenem mało kto nadąża.
Gość dopiero teraz rozejrzał się po maleńkim holu.
- Ładnie tu. Przytulnie.
Recepcjonista aż zakrztusił się gumą.
- Ładnie! A to ci dopiero! Daj jakiś dokument przyjacielu i leć do pokoju bo nabawisz się grypy.

***

Wszedłem do pokoju. Odrapane ściany i zapach stęchlizny zupełnie mi nie przeszkadzały. Z ulgą zrzuciłem przemoczony płaszcz, wyciągnąwszy wcześniej z wewnętrznej kieszeni butelkę wódki. Strawę dla duszy poety. Otworzyłem okno pozwalając aby dźwięk uderzających o wszystko kropel rozszedł się po pokoju. Było dobrze. Inspirująco.
Pół butelki wódki później dalej patrzyłem na pustą kartkę.
- Może wystarczy? - rozległ się ciepły głos. Padający deszcz wybił dziwny rytm pomiędzy słowami.
Chciałem się odwrócić i zlokalizować źródło dźwięku. Skończyło się na upadku z krzesła. Wstałem i chwiejnie ruszyłem w męczącą wędrówkę po pokoju.
- Daj spokój. - Ten sam głos.
Spojrzałem w najmroczniejszy kąt.
- To tam jesteś?
- A czy może mnie tam nie być? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
Zastanowiłem się.
- Jestem pijany.
- Jesteś - zgodził się głos z ciemności.
Usiadłem ciężko, osuwając się po ścianie i strącając kiepską reprodukcję "Dwóch małp" Bruegel'a.
- Skąd się tu wziąłeś? - zapytałem.
- A ty?
- Szukałem miejsca na końcu świata. Z dala od wszystkiego.
- Ale wszystko co dla ciebie ważne zabrałeś ze sobą.
Spojrzałem na biurko. Na wódkę i notes.
- Chcę pisać.
Z ciemności dobiegł mnie śmiech.
- Chcesz się użalać nad sobą i dorabiać swojej pijackiej samotności jakiegoś artystycznego wymiaru.
- Nieprawda!
- Idziesz za słowami Bukowskiego, że lepiej być sławnym pijakiem niż anonimowym alkoholikiem, ale zapominasz że na jego grobie pisze "nie próbuj".
- Przestań!
Mroczny kąt stał się na powrót zwykłym kawałkiem pokoju skąpanym w ciemności. Powlokłem się do łóżka.

***

Pani Rosalie Bossen wyswobodziła się z silnych ramion Prestona Juniora i sięgnęła po papierosa.
- Powtarzam ci, że słyszałam wyraźnie jak z kimś rozmawiał.
- Niemożliwe Ros - powiedział Junior ubierając spodnie. - Facet był sam i nawet jakby chciał mieć kumpla czy dziewczynę to nie ma szans. Wyrzutek, rozumiesz, nie?
- Wiem co słyszałam Preston. - Rosalie bawiła się zawieszonym na złotym łańcuszku krzyżykiem.
- A ja wiem, że nie ma możliwości żeby ktoś tam wszedł.
- Nie wierzysz mi? - zapytała oskarżycielsko.
- Przesłyszałaś się.
- Myślę, że nie powinniśmy się już spotykać Preston.
Zapinająca klamrę paska dłoń zastygła w bezruchu.
- Co?
Piękna twarz Rosalie Bossen była jak porcelanowa maska.
- Wyjdź proszę. Natychmiast.

***

Wstałem z łóżka i momentalnie wylądowałem na podłodze.
- Jestem pijany - wymamrotałem.
- Ciągle jesteś pijany. Daj ja, że chociaż pokój brałeś w miarę na trzeźwo, w przeciwnym razie ten cudzołożnik miałby z ciebie ubaw.
- Czego chcesz?
- Żebyś wreszcie coś napisał i żeby dach nie przeciekał.
Podniosłem głowę i spojrzałem w górę. Faktycznie, z sufitu systematycznie skapywały wielkie krople.
Podszedłem do biurka i usiadłem ciężko. Głowa bolała a dłonie drżały. Poetycki dzień potworny.
- Ty poważnie tam jesteś? - zapytałem patrząc w ciemny kąt.
- Przecież nie chcesz wiedzieć. Niepewność jest motorem poetów. Podejdź, przekonaj się.
Wcale nie chciałem podchodzić. Kiedy przemyślałem obie możliwości żadna mi nie pasowała.
- Zostanę tutaj.
Milczeliśmy sobie przez chwilę, wsłuchując się w dźwięki, jakie ofiarowywał nam deszcz.
- Mam dla ciebie propozycję - odezwał się kąt.
- Jaką?
- Zostanę przy Tobie jakiś czas. Napiszesz co chcesz. Uwierzysz we mnie a głównie w siebie.
- Czego chcesz w zamian?
- Żebyś wziął parasol, jest jeden hotelowy w szafie. I usiądź tu przy mnie. Kapie mi na głowę.

***

- Już nas opuszczasz? - warknął Preston w kierunku wychodzącego gościa i jednocześnie ocierając czoło. Nawet tu przeciekał sufit.
- Tak.
- Nie lubimy tu cwaniaków. Z kim rozmawiałeś w pokoju?
- Z Bogiem.
Junior wyszedł zza kontuaru i przyjął bojową postawę.
- I co ci powiedział?
- Żebym napisał wiersze - powiedział człowiek, którego nazwisko Preston zapomniał. Głucho zabrzmiał dzwonek pozbawiony serca i po niedawnym gościu nie został żaden ślad. Junior podszedł wolnym krokiem do lady i otworzył księgę gości.
Wpis dokumentujący pobyt mężczyzny był kompletnie nieczytelny. Rozmazany od padających na niego nieubłaganie kropel.

3
Ciekawe zjawisko: jeden tekst bitewny to obraz z karuzeli, drugi przez dziurkę od klucza.
Generalnie: "jarmarczny" temat był nie lada wyzwaniem.

Pomysł: 1:1

Tekst I
Lunapark karuzela, migotanie obrazów, migawki wyobraźni. Mieszkanie 52 i parasol. Potem zwolnienie - akcja "Poeta", potem Bóg". Wydaje mi się, że nie udało się zebrać wszystkich nici, stworzyć spójności. Czegoś mi w opowiadaniu zabrakło - albo czegoś było za dużo. Podobała mi się pierwsza część. Odlot, kompletnie zakręcone. Bajka. Potem niestety szkółka - jeden dzień z starożytnej Grecji i lekki kabaret o Zeusie. To podobało się mniej, bardzo mniej. Pozostał tylko cień wariactwa z mieszkania 52. Drugiej strony - jest coś z nawiązania do Bułhakova - dwudzielność tekstu i wynikający z tego kanon narracji: szalona i spowolniona.

15/20

Tekst II
Przez dziurkę od klucza i ascetycznie - co dało równowagę przy wariactwie tematu.
Kreacja świata niemal pozbawiona indywidualności, więc wydobywa się motyw numeru parasola i Boga. I deszczu... Potop? Wiersze to prefiguracja arki? Kreacje postaci są najsłabszą stroną konstrukcji świata.

15/20


Styl 2:1


Tekst I
Błyska, migoce cekinami, robi sztormy i fale. Wole tę część podróżniczą. Potem mniej.

15/20

Tekst II -
wolty w narracji - rozumiem (wyobrażam sobie) dwa punkty widzenia: np. Bóg i poeta. To trochę umknęło - zmiana optyki nie zmieniała "przezywania świata
zabrakło poety, na miejscu Autora poszłabym w pierwszoosobowej bliżej parasola (czyli metafor)

12/20

Realizacja pomysłu 2:2

tekst I
Nie realizował świetnych założeń. Pogubił się (chyba) w ogromie własnych zamierzeń. To chyba materiał na dużo większy utwór.
4/10
tekst II
Nie jestem pewna, czy miniatura została dopracowana, czy autor jest na razie w fazie eksperymentowania jak zrealizować pomysł
5/10
Błędy 3:2
O błędach dżentelmeni pod parasolem nie rozmawiają
tekst I 15/20
tekst II 9/20

Schematyczność 3:3

tekst I - 5/10 (cześć antyczna zdjęła punkty)
tekst II - 6/10

Wrażenie ogólne: JA wolę tekst drugi (15/20) i podróż w czasie z tekstu I (10/20)

64:62

[ Dodano: Czw 09 Maj, 2013 ]
errata
indywidualności zastąpić indywidualizacji
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

4
TEKST I
Pomysł - 15/20 punktów.
Nie przekonuje mnie postać Zeusa Gromowładnego, który mówi o swoich mocach jak o magii i ucieka przez okno w kibelku. On? Ten numerant od złotego deszczu i łabędzia?

Styl - 15/20 punktów.

Realizacja tematu - 8/ 10 punktów.
Idea podróżnika w czasie i mieszkania-machiny, spotkanie z bogiem i udawanie Anakreonta realizują temat.

Schematyczność - 6/ 10 punktów. (im więcej punktów, tym mniejsze chodzenie utartymi ścieżkami)

Błędy - 15/ 20 punktów. (ort, gram, styl oraz językowe; im więcej punktów, tym mniej błędów)
Kwiatek: jaka jest różnica między głuszą a tłuszczą?

Ogólnie - 15/ 20 punktów. (wrażenia ogólne, przesłanie, wartości, itp.)
Lubię zabawy znanymi motywami i wykorzystywanie ich na nowo. A starożytność i greccy bogowie ze swoimi wadami i dziwactwami, aż się proszą, by trochę z nimi poigrać.

Ocena końcowa - 74 p.

TEKST II

Pomysł - 15/ 20 punktów.
Pytanie: dlaczego Bóg siedzi w ciemnym kącie?

Styl - 15/ 20 punktów.

Realizacja tematu - 8/ 10 punktów.
Jest chwilowe mieszkanie, jest Bóg, poeta i parasol - zrealizowano temat.

Schematyczność - 6/ 10 punktów. (im więcej punktów, tym mniejsze chodzenie utartymi ścieżkami)

Błędy - 12/ 20 punktów. (ort, gram, styl oraz językowe; im więcej punktów, tym mniej błędów)
Przykładowy kwiatuszek: zapominasz że na jego grobie pisze "nie próbuj".

Ogólnie - 14/ 20 punktów. (wrażenia ogólne, przesłanie, wartości, itp.)
Podoba mi się nastrój: ciężki, duszny. Całkiem jakby coś zaraz miało się wydarzyć.

Ocena końcowa - 70 p.

Dziękuję autorom za ciekawą lekturę. :D
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

5
Tekst I

Pomysł
16/20
Styl
15/20
Realizacja tematu
9/10
Schematyczność
7/10
Błędy
16/20
Ogólnie
16/20

Razem: 79 pkt.

Przede wszystkim – ciekawa realizacja bardzo abstrakcyjnego tematu. Dużo humoru, zupełnie nie przeszkadzało mi ukazanie najwyższego greckiego boga jako włamywacza. Starożytni też nie podchodzili do jego osoby z „bożą bojaźnią“. Skoro Zeusowi zdarzyło się wywinąć młynka zamienioną w misia kochanką, tak, że wydłużył jej ogon a nieszczęsna osiadła na niebie w postaci Wielkiej Niedźwiedzicy, czemu miałby nie poszukiwać lakieru dla Hery? Większość elementów układanki już gdzieś widziałam. Sporo skojarzyło mi się z Pratchettem, a co do podróży w czasie i próby ujęcia innego „wędrowca“ – mam we własnej szufladzie tekst z identycznymi motywami. Ale całość posiada, moim zdaniem, świeży, oryginalny wydźwięk. Czytało mi się dobrze, płynnie. Przy fragmencie z Anakreonta śmiałam się już głośno. Natomiast nie widzę w tekście głębszego przesłania, czegoś, co by zostało w myślach na dłużej (to częściowo wynik przyjętej konwencji – ale np. Pratchett potrafi dotknąć jednym zdaniem w potoku humoru). Zgrzytnął mi pomysł z „przestrajaniem“ podróżnika na dany język. Z drugiej strony ten szlachetny motyw pojawia się nawet w Biblii...
A parasol najwyraźniej przyjął się wśród dawnych ludów i stał się całkiem popularny!


Tekst II

Pomysł
14/20 pkt.
Styl
15/20 pkt.
Realizacja tematu
8/10 pkt.
Schematyczność
8/10 pkt.
Błędy
15/20 pkt.
Ogólnie
14/20 pkt.

Razem: 74 pkt.

Tekst o sporym potencjale, nie pasuje mi kilka rzeczy. Pokój to niestety nie mieszkanie (chociaż pomysł z numeracją ciekawy). Postać Rosalie Bossen jest jak dla mnie zupełnie zbędna, a fragment z jej udziałem nie pasuje mi do całości. Przesłanie czai się w kącie, jak Bóg, ale tekst ma potencjał do wywarcia większego wrażenia na czytelniku. No właśnie... Bóg w kącie pokoju, uciekający przed wszystkim w deszczowy dzień – niezwykle mi się to spodobało. Pomysł ma duży potencjał, tylko częściowo wykorzystany w tym opowiadaniu.

Pozdrawiam!

6
Tekst I
Pomysł – 14/20 punktów.
Ciekawy, podoba mi się pomysł podróżującego w czasie mieszkania. Za pomocą żagli :)

Styl – 15/ 20 punktów.
Ładny, bogaty, ale trochę potknięć, język wymyka się i powstają nieco zapętlone kawałki lub krzykliwe, jaskrawe metafory. Wielokropki przeszkadzają, dla mnie osobiście rwały akcję i postrzępiły kawałek, który miał być dynamiczny. Doprawione szczyptą absurdu, wychodzi nieźle, ale jeszcze do dopracowania. Podobała mi się narracja od strony mieszkania.

Realizacja tematu – 7/10 punktów.

Schematyczność – 7/10 punktów.

Błędy – 14/ 20 punktów.
Są.

Ogólnie – 14/20 punktów.
Bardzo podobało mi się wprowadzenie i sam pomysł. Ale jakoś niezbyt przypadło mi do gustu zamieszanie z lakierem i też mam wrażenie, że to był raczej słabszy punkt tekstu. Trochę się rozlazł.

Ocena końcowa - 71

Tekst II
Pomysł – 10/20 punktów.
Ciekawy pomysł zapisany na etapie kiełkowania z ziarenka. A szkoda. Bo przez to tekst płaski, bohaterowie papierowi, dziury fabularne. Sprawia wrażenie machniętego na kolanie – taki szkic historii, surowy, niewykończony.

Styl – 12/ 20 punktów.
Niedoszlifowany. Jakby ciężka atmosfera deszczowej pogody wpłynęła też na lekkość pisania autora. Brakuje precyzji językowej, powierzchowność wykonania. Nie służą zmiany narracji, w moim odczuciu są niepotrzebne, bo w sumie nie widać różnicy poza oczywistą stroną gramatyczną. Percepcja, myślenie, wszystko w podobnym tonie.

Realizacja tematu – 8/ 10 punktów.
Temat wymagający gimnastyki, ale realizacja bez fajerwerków.

Schematyczność – 4/ 10 punktów.
Obskurny motel, pijący autor, wścibski recepcjonista…

Błędy – 10/20 punktów.
Są różnego rodzaju w nasileniu już wpływającym na komfort czytania.
Ogólnie – 10/20 punktów.
Taka miniaturka, którą czytam i zapominam.

Ocena końcowa - 54
Czarna Gwardia
Potęga słowa - II tekst

7
Tekst I

Pomysł: 14/20
Mieszkanie jako wehikuł jest fajne. Natomiast reszta historii jakby cokolwiek naciągana.

Styl: 17/20
Zabawimy się, poszalejemy, zobaczymy, co się uda wycisnąć ze słów, z metafor, z dzikich związków tego z tamtym... Lubię. I ten typ poczucia humoru też lubię. :)

Realizacja tematu: 9/10

Historia mieszkania jest, poeta jest, bóg i parasol też są, chociaż mam wrażenie, że dwa ostatnie motywy jakby nieco na siłę wepchane.

Schematyczność: 7/10
Odsyłam do "Dzienników gwiazdowych" Lema i optymalizacji historii powszechnej w wykonaniu Ijona Tichego.

Błędy: 12/20
Dużo. Tekst nieumyty i nieuczesany przed wysłaniem.

Ogólnie: 16/20
Ogólnie, to mi się strasznie podobało i uśmiałam się jak norka. :D Gdybyż jeszcze drugą część Autor zechciał lepiej przemyśleć, może inne bóstwo by bardziej pasowało? Może z tym parasolem można by jakoś bardziej finezyjnie sobie poczynać?


Razem: 75

Tekst II

Pomysł: 18/20
Pomysł jest świetny, tylko bardzo trudny do realizacji. Chyba nie do końca się to Autorowi udało, niemniej za koncept - brawo!

Styl: 15/20
Ascetyczny. Próba trafienia w sedno przy użyciu jak najmniejszej liczby słów. Czasem to się Autorowi udaje, czasem nie, ale podoba mi się ten kierunek.

Realizacja tematu: 7/10

Bóg i parasol bardzo ładnie, ale brakuje historii mieszkania.

Schematyczność: 8/10
Minus za miejsce i częściowo za poetę (że schematycznie pijany), ale plus za postać boga.

Błędy: 13/20
Są. Ascetyczny styl wymaga bezwzględnej precyzji, niestety. Każde potknięcie odbija się głośnym echem.

Ogólnie: 16/20

Podobało mi się, zwłaszcza ten bóg, który kuli się i moknie w mrocznym kącie, ale nie opuszcza poety. Jest w tym coś przejmująco pięknego.

Razem: 77


Rzeczywiście, pyszna bitwa. Jeden tekst mnie rozbawił, drugi wzruszył. W efekcie jestem spłakana i rozchwiana emocjonalnie. I bardzo mi z tym dobrze! :) Pozdrawiam!
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

8
Tekst 1

Pomysł - 18/20

Styl - 15/20

Realizacja tematu - 9/10

Schematyczność - 7/10

Błędy - 14/20*

Ogólnie - 15/20

78/100

Pomysł jak dla mnie świetny. Zwłaszcza, że bohater wolał nagiąć historię dla własnego dobra (jak wiemy bezowocnie, historia się nie zmieniła). Czytało mi się świetnie. Choć mam wrażenie, że zakończenie pisane było na ostatnich kropelkach sił. Skojarzył mi się też jakoś z doktorem Who i Tardisem :)

Tekst 2

Pomysł - 13/20

Styl - 12/20

Realizacja tematu - 5/10 punktów.

Schematyczność - 9/10

Błędy - 12/20*

Ogólnie - 10/20

61/100

Tekst się nie przebijał jak dla mnie. Mam wrażenie, że pomysł miał autor już wcześniej, a potem starał się wymusić na nim dopasowanie do tematu, za co 5 punktów za realizację. Schematyczność jest, ale sądzę, że zastosowano ją jako zabieg celowy, mający uwydatnić tekst. Przeczytałem, pomyślałem, pomysł z pewnością miał swój potencjał, ale jakoś chyba nie wyszło. Wręcz poczułem się zawiedziony, zwłaszcza po przeczytaniu pierwszego tekstu.

*Wyciągnięta średnia z innych ocen
-Może jak będę dużym chłopcem, ludzie będą mnie prosić o pomoc.
-Albo żebyś się przesunął.

9
Tekst I

Pomysł - 16/20
Dobry pomysł, podobał mi się. Całkiem oryginalnie, mimo kilku niedociągnięć, ale ogólnie pozytywnie pod tym kątem.

Styl - 12/20
Ciężko mi się czytało, pochłonąłem tekst, ale bez entuzjazmu, na dwa razy, niestety. Nie przemawia do mnie taki styl, ale na pewno odnalazłby (odnalazł :)) swoich czytelników.

Realizacja tematu 8/10
Dobra realizacja tematu.

Schematyczność 7/10
Było ok.

Błędy 14/20
Kilka błędów, powtórzenia, kropka w środku zdania.

Ogólnie 10/20
Nie wciągnąłem się. Czytałem w dwóch częściach. Pomysł ok, ale jednak nudziłem się przy niektórych rozbudowanych zdaniach. Nie wiem, pewnie to dobrze, że autor tak świetnie operuje językiem, ale mi się to nie sprzedało i ogólna ocena to przeciętnie.

Tekst I: 67/100

Tekst II

Pomysł - 12/20
Średni pomysł. Bóg w kącie? Dziwnie się czytało, dosyć szybko zrealizowany pomysł, tak na odczepnego jakby... Szkoda, że zaczyna się deszczem. Taki standard chyba ;).

Styl - 14/20
Lepiej to wyglądało na tle poprzedniego tekstu. Mógłbym inne wątki fabularne chętnie czytać napisane w takim stylu, choć brakuje mi błysku, nieco polotu. Do tego te wtrącenia w pierwszej osobie, chyba inaczej bym to widział (rozwiązał).

Realizacja tematu 7/10
Przyzwoicie, choć brakuje mi czegoś o... mieszkaniu.

Schematyczność 5/10
Deszcz, picie, słyszenie głosów. Tak przeciętnie wyszło, jakbym już się spotykał z kilkoma rzeczami wielokrotnie.

Błędy 16/20
Mniej, ale też się potykałem. Pewnie dlatego, bo mniej znaków, mniejsze pole popisu ;).

Ogólnie 9/20
Podobnie. Bez polotu, szybki tekst, który jakoś udało się przeczytać, pewnie dlatego, bo krótki. Bez błysku, bez zachwytów. Ciężko, żebym jutro o nim pamiętał i komukolwiek powiedział.

Tekst II: 63/100

10
Podsumowanie bitwy:
Bitwa Donaldmaniak vs Godhand


Tekst 1 -> suma: 508 średnia: 72,57
Tekst 2 -> suma: 463 średnia: 66,14

Zwycięzcą zostaje: Donaldmaniak

Gratulacje!

Ps. Punkty podliczył - Grimzon. Dziękuję. :)
Zablokowany

Wróć do „Bitwy z przeszłości”