O niepatriotyzmie - próba interpretacji

1
Męczy mnie poczucie rozmijania się z rzeczywistością, które bierze się z różnicy sposobu, w jaki sobie interpretuję tekst Nataszy i odczytaniem go przez innych.
Pomyślałem – trzeba skonfrontować „moje” oczywistości z „czyimiś” oczywistościami, bo najwyraźniej oczywiste nie są.

Tytułowy niepatriotyzm jest tylko pisarskim narzędziem, klamrą spinającą myśli, dobranym świadomie do roli kija w mrowisku. Jak hasło do kampanii reklamowej, idealnie trafiające w target.
Za tym hasłem kryją się rzeczy o jeszcze większym ciężarze gatunkowym. Da się błysnąć mądrym słownictwem – czysta, żywa ontologia w życiowym wymiarze, przyswajalna mimochodem, bez zakuwania kanonu filozofii.

To zacznijmy od patriotyzmu, funkcjonującego we wspólnej, językowej przestrzeni w sposób oczywisty, wyssany z mlekiem Matki-Polki, a w istocie swej zawłaszczony przez kolejne rzeczpospolite, kij im w oko, jakie miały, mają, czy będą mieć numery. I tak nie ma się wpływu na to, w której się człowiek urodził i w której przyszło mu żyć. I zgoła żaden, no dobrze (niech będzie – dla tych entuzjastycznych, pozytywnie nastawionych), całkiem maleńki na to, JAKIE są.

W tej bękarciej, Ludowej ubek wplątujący człowieka, na którego popadło bęc! w pajęczynę obleśności miał ów patriotyzm w żelaznym repertuarze zmiękczaczy, aż głowę dumnie podnosił mówiąc o obowiązku wobec Ojczyzny, już, już wstawał, iżby hymn odśpiewać.

W tej wolnej, demokratycznej polityczny kuglarz z zimnymi oczami i lisim uśmieszkiem odmienia patriotyzm przez wszystkie przypadki, ręce układając w wiarygodny koszyczek, kropelkami śliny opluwając kamerę.
Walcie się na ryj.
Razem z nędzną łapówką za wspólnotowe dziobanie w hierarchicznym łańcuchu – w postaci bezpłatnej z nazwy opieki zdrowotnej, czy głodowej emerytury.

Niepatriotyzm Nataszy to w istocie emancypacja pierwotnego pojęcia, wyrwanie go spod monopolu władzy, której służy za poręczną legitymację głupot i draństw, jakie czyni w imieniu „wspólnego dobra”. Sprowadzenie pojęcia na poziom jednostkowego oglądu, przeniesienie do sfery intymnej, uwewnętrznienie, z gwarancją jakości opartą o solidną refleksję, niezależną od jakiejkolwiek szkolnej czy encyklopedycznej definicji.

I nikomu nic do tego, czy w wyniku wspomnianej refleksji patriotyzm ostał się w podręcznym skarbczyku Autorki, czy jest po nim czarna dziura. Bo nawet jak jest czarna dziura, to ja się jej nie boję, a patriotyzmu z wypracowania, marszowego, trybunowego i owszem – czasami.

Niby, że ta hipotetyczna czarna dziura trąci anarchizmem.
No i co z tego? Anarchizm jest dobry. Nie ideowy w sensie defilady noga w nogę z burzycielami wszystkich porządków. Myślowy. Trochę – lub bardziej niż trochę - dojrzały, obwieszony życiowymi przypadkami. Z prądem płyną tylko zdechłe ryby.

"Wszystko jedno, kto cię rżnie: Bóg, ojczyzna czy facet" Tak, tak, po trzykroć tak. Wymiękłaś, Natasza. Niepotrzebnie. Jeśli za tym, kto Cię rżnie stoi czysta siła, bez Twojej zgody i przyzwolenia, choćby bez garści świecidełek, na które z własnej nieprzymuszonej woli dasz się nabrać, to istnieje wspólny mianownik.

Co więcej?
Człowiek w trybach maszynerii zwanej Historią.
Jakoś mi się Nataszowe epopeje skojarzyły z „Piątą stroną świata”. Niesamowicie ludzie, niesamowite historie, nieoczywiste puenty. Wieczny kontredans życia otulony mgiełką smutku.

I słowa-klucze, takie, jak słusznie przywołana „godność”. Jest jeszcze „uczciwość”, „prawość”, „odwaga”, „miłosierdzie” i jeszcze inne, podstawowe, najbardziej człowiecze z człowieczych.

I jeszcze jest mozół codziennego nanizywania koralików wartości na żyłkę własnej egzystencji, ustalania aksjologicznego porządku, w którym „godność” i „patriotyzm” będą miały swoje, właściwe miejsce. Może nie codzienna, ale jakoś tam umieszczona w czasie modlitwa wspierająca się tym różańcem, redefiniująca poszczególne paciorki w zderzeniu ze strumieniem myśli i czynów, dokonanych lub powstrzymanych, swoich bądź cudzych.

I trudne wybory, których skutki będą rachunkiem do spłacenia, może jutro, może po latach.

I życie po swojemu, bez parcia na siłowo wykreowaną oryginalność, ale też z niezgodą na wszystko zastane. Ze świadomością bycia kosmicznym pyłkiem obok innych, podobnych przecież drobinek i z szacunkiem dla nich. Ale jednak rozumne bytowanie z refleksją o tym, skąd się przyszło i że coś chce się ze swoim życiem zrobić.

Tako rzecze do mnie Natasza.

2
Dziękuję, Leszku.
Bo tak naprawdę nie jest mi wszystko jedno, kto mnie "rżnie". Jest mi wtedy strasznie.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Dziennikarstwo i publicystyka”