WWW Deszcz leje nieustannie już od paru godzin. Wszystkie brudy portowego miasta spływają wydrążonymi kanałami do ścieków. Większość ludzi ogrzewa się teraz w domowym zaciszu, kładzie do snu, lub pije na umór roztrwaniając bezmyślnie pieniądze, lecz nie ja. Unoszę głowę i pozwalam by deszcz siekał przez chwilę w moją twarz. Ta piekielnie brzydka pogoda sprawia, iż bolesne wspomnienia odżywają na nowo i powracają z podwojoną siłą. Otrząsam się więc i kuśtykam w pośpiechu, naciągając kaptur jeszcze mocniej na głowę.
WWW W oknach niektórych domostw połyskują migotliwie świece, a nad nimi wiszą niewyraźne twarze ciekawskich. Gdy tylko skieruje swój wzrok w ich stronę, niemalże natychmiast płomyk gaśnie i twarze znikają w ciemnościach.
WWW Chmury rozrzedzają się powoli, deszcz słabnie, a w oddali wznosi się jutrzenka - to źle dla mnie wróży. Niedługo wyjdą ze swoich ciepłych nor rozwydrzone bachory i zaczną taplać się beztrosko w błocie, a zaraz po nich wyczołgają się ze swoich zakamarków żebracy i bezdomni.
WWW Obracam się więc na drewnianym kołku, który wystaje z kikuta lewej nogi i kieruje się w stronę karczmy. Nic nie widzę w tych gęstych jak smoła ciemnościach, lecz tą drogę znam już nazbyt dobrze i nawet gdyby pozbawiono mnie zmysłu słuchu, węchu i wzroku wciąż trafiłbym do tej cuchnącej speluny.
WWW Już z daleka dochodzi do mych uszu zgiełk i wrzawa, które panują w środku oberży o każdej porze dnia i nocy. Nie zaskakuje mnie również widok gruchających ze sobą ptaszków na ganku. Zbliżam się do drzwi gospody. Mężczyzna, który przygwoździł do ściany dziewkę, jest w zasięgu mojej ręki. Światło chwiejącej się nad wejściem lampy pada na nich oboje. Tak jak myślałem, wzdychająca świszcząco niewiasta to Lisica, dziwka portowa. Każdy miejscowy ją zna i wie, żeby trzymać przy niej swoje żądze w spodniach. Biedak, który wpadł w jej sidła jest najwyraźniej nietutejszy, zapewne sztorm zmusił jego załogę do przybicia do portu. Nie będzie mu tak wesoło, gdy wino przestanie szumieć w głowie i zorientuje się, że dosłownie przerżnął całą zawartość mieszka. Wzrok Lisicy nagle pada na mnie, a ona sama blednie i milknie. Wykrzywiam się na ten widok, otwieram drzwi gospody i wchodzę do środka.
WWW Fala ciepła uderza we mnie gdy tylko przekraczam próg karczmy. Fetor uryny, wymiocin i potu wypełnia prędko moje nozdrza, lecz z biegiem lat przyzwyczaiłem się do tego smrodu. Wiele ust ucichło wraz z moim przybyciem, zaś ci, którzy wciąż mielili ozorami jak najęci byli zbyt pijani by odnotować moją obecność. Zsuwam kaptur i rozpinam bez pośpiechu płaszcz mierząc jednocześnie wzrokiem wszystkich obecnych. Nikt na mnie nie spogląda, czuję jednak bijąca od wielu nienawiść i złość skierowane w moją stronę.
WWW Wierzcie lub nie, ongiś okazywano mi szacunek. Wtedy byłem jeszcze silny, młody i nieustraszony. W prawie każdym mieście portowym krążyły opowieści o mnie lub innych członkach załogi, której byłem członkiem. Byliśmy królami życia, władcami mórz. Mieliśmy wszystko, a jak chcieliśmy jeszcze więcej wystarczyło po to sięgnąć. Nikt nie wchodził nam w drogę, każdy starał się o nasze względy i przyjaźń.
WWW Dlaczego więc jestem teraz samotnym, przeklętym i niedołężnym starcem? To wszystko zasługa mojej zuchwałości i pyszałkowatości. Obie te cechy zaprowadziły mnie dawno temu do zguby.
WWW Pogoda była wyjątkowo paskudna tego dnia. Niebo grzmiało potężnie, a pioruny trzaskały bezlitośnie w spiętrzone morskie bałwany. My zaś piliśmy i bawiliśmy się beztrosko w przytulnej karczmie. Pamiętam nawet dobrze słowa sprośnej piosenki, którą śpiewał bard brzdękając jednocześnie na lutni, choć ledwo utrzymywał się na nogach. Młoda i krągła gospodyni przynosiła bez przerwy kolejne kufle piwa, które były podarkiem od innych. Chcieli się wkupić w ten sposób w nasze łaski. Co prawda nie robiło to na nas żadnego wrażenia, lecz kto o zdrowym rozsądku odmówiłby darmowego trunku.
WWWMoją uwagę przykuł w pewnym momencie zarośnięty pijaczyna, który wykłócał się z towarzyszami o to, że on jako jedyny w tym porcie dałby radę takiemu sztormowi. Był to prosty rybak, zwykły nieudacznik, z którego nawet żona robiła pośmiewisko przy ludziach. Dla mnie to jednak nie miało znaczenia. Nie mogłem puścić takiego wyzwania mimo uszu. Byłem wtedy tak dumny i pyszny, że rzuciłbym się nawet w sam morski wir, gdyby tylko ktoś podważył moją odwagę.
WWW Wskoczyłem więc na stół i ruszyłem powoli w stronę owego moczymordy, rozkopując po drodze kufle i talerze. Założyłem się z nim o parę złotych monet, wiedząc rzecz jasna, iż ten takowych nie posiada, że wypłyniemy dalej niż on na otwarte morze, nie była to bowiem kwestia pieniędzy, lecz honoru.
WWW Twarze jego towarzyszów zalały się strachem, lecz on był zbyt pijany i głupi by wycofać się teraz, gdy skierowany jest na niego wzrok wszystkich obecnych. W powietrzu zrobiło się aż gęsto od napięcia. Po chwili wpatrywania się we mnie spod krzaczastych brwi zgodził się i nie minęła długa chwila, a już staliśmy na swoich łajbach i szykowaliśmy się do wypłynięcia. Wszyscy prócz naszego kapitana, który dobijał wówczas targu ze znajomymi handlarzami, a raczej paserami i nie miał pojęcia o tym, co robimy.
WWW Łachmaniarscy rybacy mieli starą, próchniejącą pinkę, my zaś ogromny i bogato wyposażony galeon, który ukradliśmy hiszpańskim handlarzom. Większość towarzyszów pijaczyny zrezygnowało, więc jego załoga składała się tylko z trzech osób. Tamci woleli bowiem stracić twarz niż własne życie. Gdybym tylko ja miał wtedy ich rozum...
WWW Z kolei moi towarzysze uśmiechali się dziarsko i zawadiacko, żartując między sobą, iż taka mżawka działa na nich odświeżająco. To były jednak tylko pozory. W sercu każdego z nich gościły niepewność i strach. Doskonale bowiem zdawali sobie sprawę z niebezpieczeństwa, na które się porywają tylko dlatego, by nie okazać się tchórzami (a raczej rozsądnymi ludźmi).
WWW Dziś jednak wiem, iż to czym się wówczas odznaczyłem nie było odwagą, lecz jedynie głupotą. Tylko ja byłem na tyle upojony własną zuchwałością i pewnością siebie by nie myśleć racjonalnie i nie zdawać sobie sprawy z zagrożenia, na które się piszę.
WWW W końcu wypłynęliśmy. Pioruny rozdzierały niebo z wściekłością nad naszymi głowami, a piętrzące się wysoko fale kołysały z wręcz pogardliwą łatwością obiema łajbami. To było czyste szaleństwo. Nie zdawałem sobie wówczas sprawy z tego, że doprowadzę nas wszystkich do zguby. Stałem więc przed dziobem statku chwytając się pod boki i śmiejąc szyderczo w twarz najpotężniejszego z żywiołów, fale zaś wzbierały tymczasem na sile. Deszcz siekał coraz mocniej, przez co musiałem mrużyć oczy. Pieniste grzywy uderzały z coraz większym impetem o statek, wlewając się ciężkimi zwałami na pokład. Przywiązałem się wtedy do masztu, nie dopuszczając do myśli żadnej ucieczki. Obróciłem się i skierowałem sprężysty krok ku sterowi. Wtedy zauważyłem monstrualną falę sunącą w stronę pinki. Ta śmieszna łajba nie miała nawet najmniejszych szans. Roztrzaskała się niczym zapałka w starciu z poruszającą się morską ścianą. Ten widok zadziałał na mnie jak kubeł zimnej wody. Chwyciłem więc za ster i nie myśląc długo szarpnąłem nim ze wszystkich sił, próbując obrócić statek.
WWW Bez skutku. Statek był już w szponach bezlitosnego żywiołu. Nie mogłem nic na to wskórać, czułem cholerną bezsilność, która wzbudzała we mnie jednocześnie złość i lęk. Rozejrzałem się wokoło i ujrzałem jak niektórzy towarzysze są szarpani i ciągnięci z niezwykłą łatwością po całym pokładzie przez przelewające się fale. Jedni chwytali się desperacko wszystkiego, co tylko wpadło w ich ręce, inni z kolei potracili przytomność w wyniku uderzenia o burtę lub maszt i nie stawiali żadnego oporu, jak lalki ludzkich rozmiarów. Otrząsnąłem się dopiero wtedy, gdy czarna i pienista fala zwaliła mnie na kolana, jakby chcąc bym błagał o łaskę. Nie miałem najmniejszego zamiaru tego robić.
WWW Podniosłem się na nogi. Nie zrobiłem tego jednak z myślą o towarzyszach, którym groziła śmierć z mojej winy. O nie, moja próżność bowiem nie znała wówczas granic. Myślałem tylko o tym, co się stanie jak uda mi się wyjść z tej sytuacji cało. O tym, jakie legendy o wielkim piracie, który rzucił wyzwanie bezlitosnemu żywiołowi i w dodatku wygrał, będą na ustach wszystkich wilków morskich. Tak, już wtedy pobrzmiewały w mojej głowie słowa pieśni, którą będą wykrzykiwały pijackie mordy w każdej karczmie na moją część.
WWW Chwyciłem więc za stery i zacisnąłem na nich dłonie ze wszystkich sił, obiecując sobie, iż nie puszczę ich za żadną cenę. Próbowałem odzyskać kontrolę nad statkiem, lecz moje starania były bezowocne i daremne. Nieokiełznane morze okazywało właśnie swoją potęgę, jakby chciało dać mi nauczkę. Łajba przechylała się niebezpiecznie we wszystkie strony, podskakując na falach, a ja ledwo co unikałem nadlatujących skrzyń, które z pewnością by mnie zmiażdżyły. Deszcz siekał w moją twarz z taką zapalczywością, iż nie mogłem całkowicie unieść powiek ani na moment. Nie widziałem już żadnych członków załogi, tylko ciemnogranatowe fale przewalające się przez pokład i porywające ze sobą do mrocznej otchłani wszystko, co napotkały na drodze. Grzmiące niebo przypominało szyderczy, gardłowy śmiech, a trzaski rozświetlające na krótkie chwile nieboskłon był niczym ryki jakichś piekielnych pomiotów.
WWW Za każdym razem, gdy fale zwalały mnie z nóg, ja wstawałem i chwytałem się desperacko sterów, a ona wykręcały się próbując mi połamać ręce. Na domiar złego niosący zniszczenie piorun roztrzaskał na drobne drzazgi grotmaszt, do którego byłem przywiązany. To jednak nie był kres gniewu potężnego żywiołu. Sięgające ku niebu, ogromne pieniste bałwany nadciągały z obu stron z przerażającą prędkością. Czułem się dosłownie jak między młotem, a kowadłem. Wiedziałem, że nie ma już ucieczki przed śmiercią. Ponury żniwiarz wyciągał powoli ku mnie dłoń. Ja zaś trzymałem się kurczowo sterów, nie chcąc jej uścisnąć. Nie mogłem uwierzyć w los, który mnie czekał. Byłem zbyt młody, zuchwały i nieustraszony, wszystko inne mogło mnie spotkać prócz śmierci. Przynajmniej tak wówczas myślałem. Gdy zmrużyłem oczy nie myślałem o swoich przyjaciołach, o dzieciństwie, ani o szczęśliwych chwilach, nie myślałem o niczym. Moje życie było tak cholernie puste. Wtedy poczułem jak grunt ucieka spod moich nóg, a ja zostaje wciągnięty do piekielnych otchłani razem z tą ogromną, drewnianą mogiłą.
WWW Po dziś dzień nie mogę odgadnąć jakim sposobem udało mi się przeżyć. Wiem tylko jedno, jest to najgorsza z możliwych kar jaką Bóg mógł na mnie zesłać. Początkowo, gdy otworzyłem oczy na brzegu wśród resztek statku, myślałem że to cud. Był już ranek, a wschodzące powoli słońce otulało mnie ciepłym dotykiem. Wykrztusiłem całą wodę zalegającą w moich płucach i śmiałem się z żywiołu, któremu nie udało się mnie pokonać. Gdy tylko odzyskałem wystarczająco sił, wstałem i ruszyłem wzdłuż ruin galeonu, by odnaleźć resztę załogi. Nikogo nie znalazłem, wszyscy zostali wciągnięci pod wodę i już nigdy nie wypłynęli. Dopiero wtedy spełzł głupkowaty uśmiech z mojej twarzy. Coś zaczęło ciążyć na mym sercu, jakby było wykute z kamienia. Wtedy właśnie pomyślałem o swoim kapitanie. Nawet nie mogłem sobie wyobrazić jak zareaguje na wieść o tym, co zrobiłem. Krążyłem więc po piaszczystym brzegu, wśród roztrzaskanych desek, niczym ptak na niebie, próbując wymyślić jakąś historyjkę, którą kapitan kupi.
WWW Słońce chyliło się już ku zachodowi, kiedy zdecydowałem się wrócić do karczmy. Powtarzałem sobie w głowie słowa, które miałem zamiar powtórzyć kapitanowi. Czułem się dziwnie, gdy myślałem o tym, co się wydarzyło naprawdę. Nie wiedziałem wówczas, że są to wyrzuty sumienia, które zagnieździły się gdzieś na dnie mojego oschłego serca i rozrastały powoli, zakorzeniając się jednocześnie coraz głębiej.
WWWNieustanny gwar i hałas ucichł w momencie, gdy otworzyłem z hukiem drzwi do karczmy. Wszystkie oczy skierowały się na mnie, pełne zaskoczenia i niedowierzania. Spoglądali na mnie wówczas jakby widzieli ducha.
WWW Powłóczystymi krokami ruszyłem w głąb oberży, czując na sobie wzrok ciekawskich gapiów. Opadłem bezsilnie na najbliższe krzesło i jednym gestem rozkazałem karczmarzowi nalać sobie piwo. Opróżniłem kufel jednym haustem, przecierając wąsy z piany i zabierając w końcu głos. Złowrogie pomruki i stłumione śmiechy przebiegły wśród stolików, gdy spytałem o swojego kapitana. Nikt jednak nie odpowiedział, gdzie on jest. Gdy spytałem po raz drugi, zgiełk przybrał na sile. Czyjś jednak głos przebił się przez ów gwar, odpowiadając na moje pytanie. Zdawało mi się, iż nie dosłyszałem, więc spytałem ponownie. Okazało się, iż interesy kapitana nie poszły dokładnie po jego myśli i wybuchła kłótnia pomiędzy nim, a paserami. Kapitan został dźgnięty w brzuch, przez co wykrwawił się na śmierć, lecz nim wyzionął ducha, upewnił się, iż oszuści pójdą do piekła razem z nim.
WWW Mięśnie mojej twarzy zaczęły drgać z nerwów, aż w końcu roztrzaskałem kufel o pobliski stolik i zakląłem soczyście ile sił w płucach. Wówczas wybuchła wrzawa i wszyscy zaczęli się przekrzykiwać. Niektórzy śmiali się ze mnie, a inni obwiniali słusznie o śmierć towarzyszów, wiedząc już o tym co się stało. Dotychczas szanowany i nieustraszony teraz stałem się celem ich gróźb i wyzwisk. Jeden z roślejszych mężczyzn podszedł do mnie i zamachnął się pięścią. Poczułem dziwne gruchnięcie w szczęce i opadłem razem z krzesłem na podłogę. Gdy tylko olbrzym się nade mną nachylił, łapiąc mnie za poszarpane łachmany, trzasnąłem go uchem kufla, wbijając ostry koniec w jego oko. Przewrócił się na bok, wyjąc żałośnie z bólu i trzymając się za twarz, a ja wymacałem w pobliżu gruby kawałek szkła i zacząłem dźgać go na oślep, wyładowując na nim narastający we mnie gniew i rozpacz.
WWW Ktoś w końcu mnie od niego odciągnął. Gdy trochę ochłonąłem, zorientowałem się, iż ponownie zapadła cisza. Oczy wszystkich znowu były skierowane w moją stronę, lecz tym razem pełne obrzydzenia i pogardy. Rzuciłem na bok zakrwawiony kawałek szkła, przechodząc nad zmasakrowanym mężczyzną, którego klatka piersiowa unosiła się jeszcze, lecz on sam nie wyglądał na żywego. Skierowałem się ku wyjściu, zataczając się na boki z wyczerpania. Mojemu wyjściu towarzyszyło grobowe milczenie. Ludzie schodzili mi z drogi, lecz już nie z szacunku, tak jak kiedyś.
WWW Tamtej nocy poszedłem do kryjówki naszej załogi, gdzie znajdowały się wszelkiego typu zapasy i bogactwa, które uzbieraliśmy. Siedziałem tam dniami, a nawet tygodniami, opróżniając beczki rumu. Kilka razy próbowałem targnąć się na swoje życie, lecz za każdym razem jakimś cudem udawało mi się przeżyć. Sznur pękał albo pistolet dziwnym trafem nie chciał wystrzelić. Pewnego dnia wdało się w moją nogę zakażenia i powoli traciłem w niej czucie. Miałem nadzieję, iż ów choroba rozejdzie się po całym ciele, aż w końcu umrę, lecz nadaremnie. Gdy omdlałem raz z bólu, ktoś znający się na chorobach zajął się mną i amputował kończynę, zapobiegając w ten sposób rozprzestrzenianiu się choroby. Normalny człowiek uznałby takie zrządzenie losu za cud, lecz nie ja. W końcu zrozumiałem, iż przetrwanie katastrofy nie było aktem łaski, lecz najgorszą z możliwych kar.
WWW Rzucam więc przemoczony do ostatniej nitki płaszcz na wystający ze ściany gwóźdź i kuśtykam w stronę lady. Sędziwy i pomarszczony karczmarz, który ongiś uśmiechał się na mój widok, spogląda na mnie z obojętnością, pod którą kryje się dobrze zamaskowana pogarda. Wypełnia bez pośpiechu kufel piwem, a ja w tym czasie wygrzebuje z mieszka poszczerbione monety. Czuję na sobie wzrok innych i wręcz namacalną nienawiść, którą mnie darzą. Jestem dla nich przeklętym człowiekiem, którego obecność nie zwiastuje nic dobrego. Krążą jednak opowieści o tym, co się stało z ostatnim śmiałkiem, który podniósł na mnie pięść. Nikt nie chcę popełnić tego samego błędu, więc jedyne co mogą to spoglądać na mnie ze szczerą nienawiścią. Nie raz prowokowałem pijaczków, mając w duchu nadzieję, że ktoś w końcu uwolni mnie od tego cierpienia, lecz bezskutecznie. Kuśtykam przed siebie w kierunku pustego, pokrytego grubą warstwą brudu stolika. Siedzący w pobliżu mężczyźni przenoszą się w inne miejsce. Wszyscy traktują mnie jak trędowatego, wokół którego unosi się jedynie odór śmierci. Zasiadam więc przy stoliku skazany na samotność i wpatruje się w mętny trunek, w którym zapewne pływa plwocina. W szklanym odbiciu kufla widzę twarz, która napawa mnie obrzydzeniem. Po chwili przykładam naczynie do sinych, popękanych warg i przechylam je, wlewając w siebie całą zawartość. Mrużę oczy i nie muszę długo czekać, by widzieć w myślach blade, wzdęte twarze opadających na dno towarzyszów; pokiereszowane, pełne blizn oblicze olbrzyma, którego zadźgałem na śmierć w porywie gniewu. Szykuje się kolejna noc koszmarów, które znam już nazbyt dobrze. Zapadam więc w sen, mając nadzieję, iż tym razem się nie obudzę.
Byt przeklęty
1
Ostatnio zmieniony wt 25 lut 2014, 23:32 przez Bron, łącznie zmieniany 2 razy.
"Laugh and the world laughs with you, weep and you weep alone." Ella Wheeler Wilcox