Byt przeklęty

1
WWW Deszcz leje nieustannie już od paru godzin. Wszystkie brudy portowego miasta spływają wydrążonymi kanałami do ścieków. Większość ludzi ogrzewa się teraz w domowym zaciszu, kładzie do snu, lub pije na umór roztrwaniając bezmyślnie pieniądze, lecz nie ja. Unoszę głowę i pozwalam by deszcz siekał przez chwilę w moją twarz. Ta piekielnie brzydka pogoda sprawia, iż bolesne wspomnienia odżywają na nowo i powracają z podwojoną siłą. Otrząsam się więc i kuśtykam w pośpiechu, naciągając kaptur jeszcze mocniej na głowę.
WWW W oknach niektórych domostw połyskują migotliwie świece, a nad nimi wiszą niewyraźne twarze ciekawskich. Gdy tylko skieruje swój wzrok w ich stronę, niemalże natychmiast płomyk gaśnie i twarze znikają w ciemnościach.
WWW Chmury rozrzedzają się powoli, deszcz słabnie, a w oddali wznosi się jutrzenka - to źle dla mnie wróży. Niedługo wyjdą ze swoich ciepłych nor rozwydrzone bachory i zaczną taplać się beztrosko w błocie, a zaraz po nich wyczołgają się ze swoich zakamarków żebracy i bezdomni.
WWW Obracam się więc na drewnianym kołku, który wystaje z kikuta lewej nogi i kieruje się w stronę karczmy. Nic nie widzę w tych gęstych jak smoła ciemnościach, lecz tą drogę znam już nazbyt dobrze i nawet gdyby pozbawiono mnie zmysłu słuchu, węchu i wzroku wciąż trafiłbym do tej cuchnącej speluny.
WWW Już z daleka dochodzi do mych uszu zgiełk i wrzawa, które panują w środku oberży o każdej porze dnia i nocy. Nie zaskakuje mnie również widok gruchających ze sobą ptaszków na ganku. Zbliżam się do drzwi gospody. Mężczyzna, który przygwoździł do ściany dziewkę, jest w zasięgu mojej ręki. Światło chwiejącej się nad wejściem lampy pada na nich oboje. Tak jak myślałem, wzdychająca świszcząco niewiasta to Lisica, dziwka portowa. Każdy miejscowy ją zna i wie, żeby trzymać przy niej swoje żądze w spodniach. Biedak, który wpadł w jej sidła jest najwyraźniej nietutejszy, zapewne sztorm zmusił jego załogę do przybicia do portu. Nie będzie mu tak wesoło, gdy wino przestanie szumieć w głowie i zorientuje się, że dosłownie przerżnął całą zawartość mieszka. Wzrok Lisicy nagle pada na mnie, a ona sama blednie i milknie. Wykrzywiam się na ten widok, otwieram drzwi gospody i wchodzę do środka.
WWW Fala ciepła uderza we mnie gdy tylko przekraczam próg karczmy. Fetor uryny, wymiocin i potu wypełnia prędko moje nozdrza, lecz z biegiem lat przyzwyczaiłem się do tego smrodu. Wiele ust ucichło wraz z moim przybyciem, zaś ci, którzy wciąż mielili ozorami jak najęci byli zbyt pijani by odnotować moją obecność. Zsuwam kaptur i rozpinam bez pośpiechu płaszcz mierząc jednocześnie wzrokiem wszystkich obecnych. Nikt na mnie nie spogląda, czuję jednak bijąca od wielu nienawiść i złość skierowane w moją stronę.
WWW Wierzcie lub nie, ongiś okazywano mi szacunek. Wtedy byłem jeszcze silny, młody i nieustraszony. W prawie każdym mieście portowym krążyły opowieści o mnie lub innych członkach załogi, której byłem członkiem. Byliśmy królami życia, władcami mórz. Mieliśmy wszystko, a jak chcieliśmy jeszcze więcej wystarczyło po to sięgnąć. Nikt nie wchodził nam w drogę, każdy starał się o nasze względy i przyjaźń.
WWW Dlaczego więc jestem teraz samotnym, przeklętym i niedołężnym starcem? To wszystko zasługa mojej zuchwałości i pyszałkowatości. Obie te cechy zaprowadziły mnie dawno temu do zguby.
WWW Pogoda była wyjątkowo paskudna tego dnia. Niebo grzmiało potężnie, a pioruny trzaskały bezlitośnie w spiętrzone morskie bałwany. My zaś piliśmy i bawiliśmy się beztrosko w przytulnej karczmie. Pamiętam nawet dobrze słowa sprośnej piosenki, którą śpiewał bard brzdękając jednocześnie na lutni, choć ledwo utrzymywał się na nogach. Młoda i krągła gospodyni przynosiła bez przerwy kolejne kufle piwa, które były podarkiem od innych. Chcieli się wkupić w ten sposób w nasze łaski. Co prawda nie robiło to na nas żadnego wrażenia, lecz kto o zdrowym rozsądku odmówiłby darmowego trunku.
WWWMoją uwagę przykuł w pewnym momencie zarośnięty pijaczyna, który wykłócał się z towarzyszami o to, że on jako jedyny w tym porcie dałby radę takiemu sztormowi. Był to prosty rybak, zwykły nieudacznik, z którego nawet żona robiła pośmiewisko przy ludziach. Dla mnie to jednak nie miało znaczenia. Nie mogłem puścić takiego wyzwania mimo uszu. Byłem wtedy tak dumny i pyszny, że rzuciłbym się nawet w sam morski wir, gdyby tylko ktoś podważył moją odwagę.
WWW Wskoczyłem więc na stół i ruszyłem powoli w stronę owego moczymordy, rozkopując po drodze kufle i talerze. Założyłem się z nim o parę złotych monet, wiedząc rzecz jasna, iż ten takowych nie posiada, że wypłyniemy dalej niż on na otwarte morze, nie była to bowiem kwestia pieniędzy, lecz honoru.
WWW Twarze jego towarzyszów zalały się strachem, lecz on był zbyt pijany i głupi by wycofać się teraz, gdy skierowany jest na niego wzrok wszystkich obecnych. W powietrzu zrobiło się aż gęsto od napięcia. Po chwili wpatrywania się we mnie spod krzaczastych brwi zgodził się i nie minęła długa chwila, a już staliśmy na swoich łajbach i szykowaliśmy się do wypłynięcia. Wszyscy prócz naszego kapitana, który dobijał wówczas targu ze znajomymi handlarzami, a raczej paserami i nie miał pojęcia o tym, co robimy.
WWW Łachmaniarscy rybacy mieli starą, próchniejącą pinkę, my zaś ogromny i bogato wyposażony galeon, który ukradliśmy hiszpańskim handlarzom. Większość towarzyszów pijaczyny zrezygnowało, więc jego załoga składała się tylko z trzech osób. Tamci woleli bowiem stracić twarz niż własne życie. Gdybym tylko ja miał wtedy ich rozum...
WWW Z kolei moi towarzysze uśmiechali się dziarsko i zawadiacko, żartując między sobą, iż taka mżawka działa na nich odświeżająco. To były jednak tylko pozory. W sercu każdego z nich gościły niepewność i strach. Doskonale bowiem zdawali sobie sprawę z niebezpieczeństwa, na które się porywają tylko dlatego, by nie okazać się tchórzami (a raczej rozsądnymi ludźmi).
WWW Dziś jednak wiem, iż to czym się wówczas odznaczyłem nie było odwagą, lecz jedynie głupotą. Tylko ja byłem na tyle upojony własną zuchwałością i pewnością siebie by nie myśleć racjonalnie i nie zdawać sobie sprawy z zagrożenia, na które się piszę.
WWW W końcu wypłynęliśmy. Pioruny rozdzierały niebo z wściekłością nad naszymi głowami, a piętrzące się wysoko fale kołysały z wręcz pogardliwą łatwością obiema łajbami. To było czyste szaleństwo. Nie zdawałem sobie wówczas sprawy z tego, że doprowadzę nas wszystkich do zguby. Stałem więc przed dziobem statku chwytając się pod boki i śmiejąc szyderczo w twarz najpotężniejszego z żywiołów, fale zaś wzbierały tymczasem na sile. Deszcz siekał coraz mocniej, przez co musiałem mrużyć oczy. Pieniste grzywy uderzały z coraz większym impetem o statek, wlewając się ciężkimi zwałami na pokład. Przywiązałem się wtedy do masztu, nie dopuszczając do myśli żadnej ucieczki. Obróciłem się i skierowałem sprężysty krok ku sterowi. Wtedy zauważyłem monstrualną falę sunącą w stronę pinki. Ta śmieszna łajba nie miała nawet najmniejszych szans. Roztrzaskała się niczym zapałka w starciu z poruszającą się morską ścianą. Ten widok zadziałał na mnie jak kubeł zimnej wody. Chwyciłem więc za ster i nie myśląc długo szarpnąłem nim ze wszystkich sił, próbując obrócić statek.
WWW Bez skutku. Statek był już w szponach bezlitosnego żywiołu. Nie mogłem nic na to wskórać, czułem cholerną bezsilność, która wzbudzała we mnie jednocześnie złość i lęk. Rozejrzałem się wokoło i ujrzałem jak niektórzy towarzysze są szarpani i ciągnięci z niezwykłą łatwością po całym pokładzie przez przelewające się fale. Jedni chwytali się desperacko wszystkiego, co tylko wpadło w ich ręce, inni z kolei potracili przytomność w wyniku uderzenia o burtę lub maszt i nie stawiali żadnego oporu, jak lalki ludzkich rozmiarów. Otrząsnąłem się dopiero wtedy, gdy czarna i pienista fala zwaliła mnie na kolana, jakby chcąc bym błagał o łaskę. Nie miałem najmniejszego zamiaru tego robić.
WWW Podniosłem się na nogi. Nie zrobiłem tego jednak z myślą o towarzyszach, którym groziła śmierć z mojej winy. O nie, moja próżność bowiem nie znała wówczas granic. Myślałem tylko o tym, co się stanie jak uda mi się wyjść z tej sytuacji cało. O tym, jakie legendy o wielkim piracie, który rzucił wyzwanie bezlitosnemu żywiołowi i w dodatku wygrał, będą na ustach wszystkich wilków morskich. Tak, już wtedy pobrzmiewały w mojej głowie słowa pieśni, którą będą wykrzykiwały pijackie mordy w każdej karczmie na moją część.
WWW Chwyciłem więc za stery i zacisnąłem na nich dłonie ze wszystkich sił, obiecując sobie, iż nie puszczę ich za żadną cenę. Próbowałem odzyskać kontrolę nad statkiem, lecz moje starania były bezowocne i daremne. Nieokiełznane morze okazywało właśnie swoją potęgę, jakby chciało dać mi nauczkę. Łajba przechylała się niebezpiecznie we wszystkie strony, podskakując na falach, a ja ledwo co unikałem nadlatujących skrzyń, które z pewnością by mnie zmiażdżyły. Deszcz siekał w moją twarz z taką zapalczywością, iż nie mogłem całkowicie unieść powiek ani na moment. Nie widziałem już żadnych członków załogi, tylko ciemnogranatowe fale przewalające się przez pokład i porywające ze sobą do mrocznej otchłani wszystko, co napotkały na drodze. Grzmiące niebo przypominało szyderczy, gardłowy śmiech, a trzaski rozświetlające na krótkie chwile nieboskłon był niczym ryki jakichś piekielnych pomiotów.
WWW Za każdym razem, gdy fale zwalały mnie z nóg, ja wstawałem i chwytałem się desperacko sterów, a ona wykręcały się próbując mi połamać ręce. Na domiar złego niosący zniszczenie piorun roztrzaskał na drobne drzazgi grotmaszt, do którego byłem przywiązany. To jednak nie był kres gniewu potężnego żywiołu. Sięgające ku niebu, ogromne pieniste bałwany nadciągały z obu stron z przerażającą prędkością. Czułem się dosłownie jak między młotem, a kowadłem. Wiedziałem, że nie ma już ucieczki przed śmiercią. Ponury żniwiarz wyciągał powoli ku mnie dłoń. Ja zaś trzymałem się kurczowo sterów, nie chcąc jej uścisnąć. Nie mogłem uwierzyć w los, który mnie czekał. Byłem zbyt młody, zuchwały i nieustraszony, wszystko inne mogło mnie spotkać prócz śmierci. Przynajmniej tak wówczas myślałem. Gdy zmrużyłem oczy nie myślałem o swoich przyjaciołach, o dzieciństwie, ani o szczęśliwych chwilach, nie myślałem o niczym. Moje życie było tak cholernie puste. Wtedy poczułem jak grunt ucieka spod moich nóg, a ja zostaje wciągnięty do piekielnych otchłani razem z tą ogromną, drewnianą mogiłą.
WWW Po dziś dzień nie mogę odgadnąć jakim sposobem udało mi się przeżyć. Wiem tylko jedno, jest to najgorsza z możliwych kar jaką Bóg mógł na mnie zesłać. Początkowo, gdy otworzyłem oczy na brzegu wśród resztek statku, myślałem że to cud. Był już ranek, a wschodzące powoli słońce otulało mnie ciepłym dotykiem. Wykrztusiłem całą wodę zalegającą w moich płucach i śmiałem się z żywiołu, któremu nie udało się mnie pokonać. Gdy tylko odzyskałem wystarczająco sił, wstałem i ruszyłem wzdłuż ruin galeonu, by odnaleźć resztę załogi. Nikogo nie znalazłem, wszyscy zostali wciągnięci pod wodę i już nigdy nie wypłynęli. Dopiero wtedy spełzł głupkowaty uśmiech z mojej twarzy. Coś zaczęło ciążyć na mym sercu, jakby było wykute z kamienia. Wtedy właśnie pomyślałem o swoim kapitanie. Nawet nie mogłem sobie wyobrazić jak zareaguje na wieść o tym, co zrobiłem. Krążyłem więc po piaszczystym brzegu, wśród roztrzaskanych desek, niczym ptak na niebie, próbując wymyślić jakąś historyjkę, którą kapitan kupi.
WWW Słońce chyliło się już ku zachodowi, kiedy zdecydowałem się wrócić do karczmy. Powtarzałem sobie w głowie słowa, które miałem zamiar powtórzyć kapitanowi. Czułem się dziwnie, gdy myślałem o tym, co się wydarzyło naprawdę. Nie wiedziałem wówczas, że są to wyrzuty sumienia, które zagnieździły się gdzieś na dnie mojego oschłego serca i rozrastały powoli, zakorzeniając się jednocześnie coraz głębiej.
WWWNieustanny gwar i hałas ucichł w momencie, gdy otworzyłem z hukiem drzwi do karczmy. Wszystkie oczy skierowały się na mnie, pełne zaskoczenia i niedowierzania. Spoglądali na mnie wówczas jakby widzieli ducha.
WWW Powłóczystymi krokami ruszyłem w głąb oberży, czując na sobie wzrok ciekawskich gapiów. Opadłem bezsilnie na najbliższe krzesło i jednym gestem rozkazałem karczmarzowi nalać sobie piwo. Opróżniłem kufel jednym haustem, przecierając wąsy z piany i zabierając w końcu głos. Złowrogie pomruki i stłumione śmiechy przebiegły wśród stolików, gdy spytałem o swojego kapitana. Nikt jednak nie odpowiedział, gdzie on jest. Gdy spytałem po raz drugi, zgiełk przybrał na sile. Czyjś jednak głos przebił się przez ów gwar, odpowiadając na moje pytanie. Zdawało mi się, iż nie dosłyszałem, więc spytałem ponownie. Okazało się, iż interesy kapitana nie poszły dokładnie po jego myśli i wybuchła kłótnia pomiędzy nim, a paserami. Kapitan został dźgnięty w brzuch, przez co wykrwawił się na śmierć, lecz nim wyzionął ducha, upewnił się, iż oszuści pójdą do piekła razem z nim.
WWW Mięśnie mojej twarzy zaczęły drgać z nerwów, aż w końcu roztrzaskałem kufel o pobliski stolik i zakląłem soczyście ile sił w płucach. Wówczas wybuchła wrzawa i wszyscy zaczęli się przekrzykiwać. Niektórzy śmiali się ze mnie, a inni obwiniali słusznie o śmierć towarzyszów, wiedząc już o tym co się stało. Dotychczas szanowany i nieustraszony teraz stałem się celem ich gróźb i wyzwisk. Jeden z roślejszych mężczyzn podszedł do mnie i zamachnął się pięścią. Poczułem dziwne gruchnięcie w szczęce i opadłem razem z krzesłem na podłogę. Gdy tylko olbrzym się nade mną nachylił, łapiąc mnie za poszarpane łachmany, trzasnąłem go uchem kufla, wbijając ostry koniec w jego oko. Przewrócił się na bok, wyjąc żałośnie z bólu i trzymając się za twarz, a ja wymacałem w pobliżu gruby kawałek szkła i zacząłem dźgać go na oślep, wyładowując na nim narastający we mnie gniew i rozpacz.
WWW Ktoś w końcu mnie od niego odciągnął. Gdy trochę ochłonąłem, zorientowałem się, iż ponownie zapadła cisza. Oczy wszystkich znowu były skierowane w moją stronę, lecz tym razem pełne obrzydzenia i pogardy. Rzuciłem na bok zakrwawiony kawałek szkła, przechodząc nad zmasakrowanym mężczyzną, którego klatka piersiowa unosiła się jeszcze, lecz on sam nie wyglądał na żywego. Skierowałem się ku wyjściu, zataczając się na boki z wyczerpania. Mojemu wyjściu towarzyszyło grobowe milczenie. Ludzie schodzili mi z drogi, lecz już nie z szacunku, tak jak kiedyś.
WWW Tamtej nocy poszedłem do kryjówki naszej załogi, gdzie znajdowały się wszelkiego typu zapasy i bogactwa, które uzbieraliśmy. Siedziałem tam dniami, a nawet tygodniami, opróżniając beczki rumu. Kilka razy próbowałem targnąć się na swoje życie, lecz za każdym razem jakimś cudem udawało mi się przeżyć. Sznur pękał albo pistolet dziwnym trafem nie chciał wystrzelić. Pewnego dnia wdało się w moją nogę zakażenia i powoli traciłem w niej czucie. Miałem nadzieję, iż ów choroba rozejdzie się po całym ciele, aż w końcu umrę, lecz nadaremnie. Gdy omdlałem raz z bólu, ktoś znający się na chorobach zajął się mną i amputował kończynę, zapobiegając w ten sposób rozprzestrzenianiu się choroby. Normalny człowiek uznałby takie zrządzenie losu za cud, lecz nie ja. W końcu zrozumiałem, iż przetrwanie katastrofy nie było aktem łaski, lecz najgorszą z możliwych kar.
WWW Rzucam więc przemoczony do ostatniej nitki płaszcz na wystający ze ściany gwóźdź i kuśtykam w stronę lady. Sędziwy i pomarszczony karczmarz, który ongiś uśmiechał się na mój widok, spogląda na mnie z obojętnością, pod którą kryje się dobrze zamaskowana pogarda. Wypełnia bez pośpiechu kufel piwem, a ja w tym czasie wygrzebuje z mieszka poszczerbione monety. Czuję na sobie wzrok innych i wręcz namacalną nienawiść, którą mnie darzą. Jestem dla nich przeklętym człowiekiem, którego obecność nie zwiastuje nic dobrego. Krążą jednak opowieści o tym, co się stało z ostatnim śmiałkiem, który podniósł na mnie pięść. Nikt nie chcę popełnić tego samego błędu, więc jedyne co mogą to spoglądać na mnie ze szczerą nienawiścią. Nie raz prowokowałem pijaczków, mając w duchu nadzieję, że ktoś w końcu uwolni mnie od tego cierpienia, lecz bezskutecznie. Kuśtykam przed siebie w kierunku pustego, pokrytego grubą warstwą brudu stolika. Siedzący w pobliżu mężczyźni przenoszą się w inne miejsce. Wszyscy traktują mnie jak trędowatego, wokół którego unosi się jedynie odór śmierci. Zasiadam więc przy stoliku skazany na samotność i wpatruje się w mętny trunek, w którym zapewne pływa plwocina. W szklanym odbiciu kufla widzę twarz, która napawa mnie obrzydzeniem. Po chwili przykładam naczynie do sinych, popękanych warg i przechylam je, wlewając w siebie całą zawartość. Mrużę oczy i nie muszę długo czekać, by widzieć w myślach blade, wzdęte twarze opadających na dno towarzyszów; pokiereszowane, pełne blizn oblicze olbrzyma, którego zadźgałem na śmierć w porywie gniewu. Szykuje się kolejna noc koszmarów, które znam już nazbyt dobrze. Zapadam więc w sen, mając nadzieję, iż tym razem się nie obudzę.
Ostatnio zmieniony wt 25 lut 2014, 23:32 przez Bron, łącznie zmieniany 2 razy.
"Laugh and the world laughs with you, weep and you weep alone." Ella Wheeler Wilcox

2
Niestety, nie kupuję tej opowieści. Przede wszystkim ze względu na wielorakie nieprawdopodobieństwa fabuły. Po pierwsze: załoga statku (wszystko jedno, wojennego, handlowego czy pirackiego) jest grupą, w której obowiązuje ścisła hierarchia. Nie wiadomo, jakie miejsce zajmuje w niej Twój bohater, lecz na pewno nie jest kapitanem. Otóż: jest całkowicie niemożliwe, aby załoga zdecydowała się wypłynąć z portu bez wiedzy i woli kapitana (chyba, że chodzi o jawny bunt, ale tu mamy do czynienia z jakimś pijackim zakładem). Młodzieniec po pijaku może mieć najbardziej fantazyjne pomysły, ale na nich powinno się skończyć.
Jakiś cień prawdopodobieństwa widziałabym w sytuacji, gdyby zakładali się dwaj bogaci, rozwydrzeni młodzi ludzie, dysponujący prywatnymi łodziami. Załoga wtedy jest mała, można ją przekupić albo zaszantażować. Ale nie na galeonie z ładunkiem!
Po drugie: zakład pozbawiony jest sensu. Rozumiem, że pijanemu młodzieńcowi może spodobać się nawet rywalizacja z jakimś marnym mitomanem, którym gardzi własna żona, lecz jednak jego kumple powinni wiedzieć, że takie współzawodnictwo jest po prostu ośmieszające. Deklasacja, niegodna panów wszystkich mórz i portów. To naprawdę nie jest wszystko jedno, jakiego przeciwnika się wybiera.
Po trzecie: skutki całej tej awantury. Rozbicie statku w czasie sztormu, śmierć załogi - owszem, to może być powód do pogardy, lecz na pewno nie do takiego drastycznego wykluczenia ze społeczności. Oczywiście, w przypadku kapitana, który po pijanemu podjął błędną decyzję i zmusił ludzi do wypłynięcia podczas burzy, a potem ocalał jako jedyny. Ludzie inni, niż kapitan, decyzji w takich sytuacjach nie podejmują.
Reasumując: sugerowałabym dość radykalną zmianę okoliczności, w jakich Twój bohater stał się bytem przeklętym. Zakład dwóch zamożnych młodzieńców z bardzo dobrych rodów, dodatkowo jeszcze śmierć paru synów miejscowych notabli - wtedy narrator miałby słuszny powód do degrengolady. Bo, prawdę mówiąc, życie prostych marynarzy, nawet na pirackim statku, mało kogo obchodziło, więc też i ich śmierć nie była powodem do takiego odium.

Na tym dzisiaj kończę, do spraw formy jeszcze wrócę.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

3
Przeczytałam całość, analizowałam językowo pierwszą część

Całość zabrzmiała mi jak wyhaftowany naturalizmem Zoli i Conradowskim absolutyzmem moralnym Robinson Cruzoe. Nie podobało mi się, brzmiało sztucznie, prawie nienaturalnie, opisy zbudowane na kliszach, stereotypach.
Bohater - narrator wyszedł niewiarygodnie.

Pochwalić mogę szkatułkową narrację i dyscyplinę kompozycyjną. Popracuj nad opisami - wymyśl swoją dzielnicę portową , wymyśl czy zobacz swoich własnych marynarzy, swoje sztormy, łodzie i morze, swoją tawernę. Mam wrażenie, że posklejałeś wszystko z branych garściami stereotypów z piosenek, obrazów, filmów i literatury.

Trochę łapanki

Bron pisze:W oknach niektórych domostw połyskują migotliwie świece, a nad nimi wiszą niewyraźne twarze ciekawskich.
horror? twarze wiszą? zbudowałeś opis mrożący krew w żyłach.
Bron pisze: ciepłych nor rozwydrzone bachory i zaczną taplać się beztrosko w błocie
- rozwydrzone i beztrosko kłóci się w obrazowaniu z norami
Bron pisze:Nie zaskakuje mnie również widok gruchających ze sobą ptaszków na ganku.
ptaszki? gołębie?
Bron pisze:Mężczyzna, który przygwoździł do ściany dziewkę, jest w zasięgu mojej ręki.
przygwoździł? Zaczynam widzieć ten obraz surrealistycznie
Bron pisze: Nie będzie mu tak wesoło, gdy wino przestanie szumieć w głowie i zorientuje się, że dosłownie przerżnął całą zawartość mieszka.

to brzmi strasznie komicznie. Po dziewce portowej można się spodziewać, że jej mieszek... ma zawartość ;) przerżnął ma tu dość jednoznaczne konteksty.
Bron pisze:Wiele ust ucichło wraz z moim przybyciem, zaś ci, którzy wciąż mielili ozorami jak najęci byli zbyt pijani by odnotować moją obecność
- usta nieruchomieją, gdy człowiek milknie - wyszedł babolec. Cały ten fragment jest przekombinowany - pijani notowali? chyba lepiej - zauważyć

Błędy ortograficzne, gramatyczne
zwróć uwagę na pisownię 1 osoby - ma końcówkę Ę
Tę - nie "tą"
frazeologia:
Bron pisze:piekielnie brzydka
ogrzewa się teraz w domowym zaciszu
- piekielnie przywodzi na myśl gorąco jak diabli
frazeologicznie - chroni się (chowa) w domowym zaciszu

To są najczęstsze typy błędów językowych
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

4
Rozbicie statku w czasie sztormu, śmierć załogi - owszem, to może być powód do pogardy, lecz na pewno nie do takiego drastycznego wykluczenia ze społeczności.
Głównym powodem takiego wykluczenia ze społeczności było przede wszystkim zabicie mężczyzny w karczmie i ów wykluczenie ukazywało również jak fałszywy był ten szacunek, którym darzyli mieszkańcy portu piratów (został sam, więc nie widzieli żadnych korzyści z podlizywanie się mu).
Reasumując: sugerowałabym dość radykalną zmianę okoliczności, w jakich Twój bohater stał się bytem przeklętym. Zakład dwóch zamożnych młodzieńców z bardzo dobrych rodów, dodatkowo jeszcze śmierć paru synów miejscowych notabli - wtedy narrator miałby słuszny powód do degrengolady. Bo, prawdę mówiąc, życie prostych marynarzy, nawet na pirackim statku, mało kogo obchodziło, więc też i ich śmierć nie była powodem do takiego odium.
Moim zdaniem jakiś rozpieszczony młodzieniec nie miałby takich wyrzutów sumienia po takim wydarzeniu, tylko wróciłby do swojego przytulnego domku, pełnego wygód i zastanawiał się w co się pobawi jutro. Takie myślenie, że każdy marynarz był prostym człowiekiem jest strasznie stereotypowe i chciałem właśnie ukazać pirata z ludzkiej, emocjonalnej strony.
Popracuj nad opisami - wymyśl swoją dzielnicę portową , wymyśl czy zobacz swoich własnych marynarzy, swoje sztormy, łodzie i morze, swoją tawernę. Mam wrażenie, że posklejałeś wszystko z branych garściami stereotypów z piosenek, obrazów, filmów i literatury.
Obawiam się, że wtedy wszystko byłoby "niewiarygodne" ;)
"Laugh and the world laughs with you, weep and you weep alone." Ella Wheeler Wilcox

5
Głównym powodem takiego wykluczenia ze społeczności było przede wszystkim zabicie mężczyzny w karczmie i ów wykluczenie ukazywało również jak fałszywy był ten szacunek, którym darzyli mieszkańcy portu piratów (został sam, więc nie widzieli żadnych korzyści z podlizywanie się mu).
Zabicie oprycha w samoobronie ma być powodem do pogardy i wykluczenia ze społeczeństwa? Według mnie powinno być zgoła odwrotnie - szaleniec, który jako jedyny przeżywa katastrofę co zabiła całą załogę, zjawia się zaraz po owej [owej, nie ów!] katastrofie w karczmie i jeszcze potrafi odeprzeć atak karczemnego zabijaki, którego nazywasz olbrzymem... przecież ci ludzie powinni go za to ubóstwiać! Tym bardziej, że, jak rozumiem, akcja powieści dzieje się w czasach niewspółczesnych (to nasz świat, czy twój własny twór?) a marynarze to ludzie prości - dlatego też łatwo ulegający zabobonom i wierzący w siły nadprzyrodzone. Ktoś taki byłby dla nich wybrańcem bogów w czystej postaci, a nie wyrzutkiem.
A z resztą w tekście dajesz do zrozumienia (nie wprost), że bohater bywał członkiem niejednej załogi - co sugerowałoby, że sam w sobie jest znany i poważany. Przez coś takiego nie straciłby renomy starego, twardego morskiego wilka (pirata na dodatek) - której przecież nie zyskuje się okradaniem kurników, lecz bezpardonowymi rabunkami, połączonymi z wybijaniem opornych członków obrabowywanych okrętów. Twój bohater musiał mieć już niejedno życie na sumieniu, inaczej nie byłby piratem, którego się szanuje i się mu podlizuje.
Obawiam się, że wtedy wszystko byłoby "niewiarygodne"
A to dlaczego? Niewiarygodnie jest teraz, kiedy bohater używa zwrotów w stylu:
Ponury żniwiarz wyciągał powoli ku mnie dłoń. Ja zaś trzymałem się kurczowo sterów, nie chcąc jej uścisnąć.
lub
Chmury rozrzedzają się powoli, deszcz słabnie, a w oddali wznosi się jutrzenka - to źle dla mnie wróży. Niedługo wyjdą ze swoich ciepłych nor rozwydrzone bachory i zaczną taplać się beztrosko w błocie, a zaraz po nich wyczołgają się ze swoich zakamarków żebracy i bezdomni.
...a nie zwraca kompletnie uwagi na bezpośrednie otoczenie w najczystszej postaci. Trochę zwyczajnych opisów nie zaszkodzi - twój bohater jest morskim zabijaką i ochlejmordą, prawdopodobnie bez imponującej edukacji, dlatego zbyt poetycki język wygląda tu dziwnie.

6
Bron pisze:Moim zdaniem jakiś rozpieszczony młodzieniec nie miałby takich wyrzutów sumienia po takim wydarzeniu, tylko wróciłby do swojego przytulnego domku, pełnego wygód i zastanawiał się w co się pobawi jutro.
Niezależnie od tego, jak oceniasz morale hipotetycznych młodzieńców (zamożny nie znaczy zresztą rozpieszczony), to jeżeli ktoś nie jest kapitanem statku, musi mieć absolutną przewagę nad całą załogą, żeby ta uległa jego fanaberiom. A taką przewagę daje wyłącznie władza albo pieniądze (duże). Szansa, że na opisany przez Ciebie wyskok może pozwolić sobie zwykły członek załogi (nigdzie nie określiłeś jego rangi!), jest równa zeru.
Bron pisze:Głównym powodem takiego wykluczenia ze społeczności było przede wszystkim zabicie mężczyzny w karczmie
Bron pisze:Takie myślenie, że każdy marynarz był prostym człowiekiem jest strasznie stereotypowe i chciałem właśnie ukazać pirata z ludzkiej, emocjonalnej strony.
Ludzką, emocjonalną stronę może mieć zarówno prosty pirat, jak i dowódca floty wojennej w służbie Jego Królewskiej Mości (admirał Nelson dobrym przykładem). Tyle, że czym innym są indywidualne wyrzuty sumienia delikwenta po popełnieniu zabójstwa, a czym innym - reakcja otoczenia. Przepraszam, lecz nie uwierzę, że bywalcy portowych tawern przeklną i na zawsze wykluczą spośród siebie kogoś, kto zabił przeciwnika w czasie bijatyki w karczmie. A jak sobie radzili Twoi piraci zdobywając te łupy, których potem mieli pełne kryjówki? Łagodną perswazję stosowali, że nagle wstrząsa nimi widok zabójcy?

I kilka innych kwestii. Nie będę powtarzała tego, co wychwyciła Natasza.
Bron pisze:krążyły opowieści o mnie lub innych członkach załogi, której byłem członkiem.
Bez komentarza.
Bron pisze:ruszyłem wzdłuż ruin galeonu,
Szczątków, nie ruin.
Bron pisze:Krążyłem więc po piaszczystym brzegu, wśród roztrzaskanych desek, niczym ptak na niebie,
Ptak na niebie nie krąży wśród roztrzaskanych desek.
Bron pisze:Coś zaczęło ciążyć na mym sercu, jakby było wykute z kamienia.
To serce zaczęło mu ciążyć, a nie coś na nim.
Bron pisze:są to wyrzuty sumienia, które zagnieździły się gdzieś na dnie mojego oschłego serca
To sumienie mamy w sercu?
Generalnie, piszesz żywo i sugestywnie, lecz kontroluj porównania i metafory. To jest taka trochę dziewiętnastowieczna stylistyka, przy której łatwo popaść w przesadę. Jednak gdyby nie wątpliwa wiarygodność samej fabuły, czytałoby mi się to opowiadanie całkiem nieźle.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

7
rubia pisze: To sumienie mamy w sercu?
A narrator nie może sobie w to wierzyć?
I tak muszę czekać 30 dni, co jest okrutne ze strony administratorów. Gdyby ktoś jednak był niecierpliwy albo ciekawy, może wejść na pewnego bloga:

www.witaliskita.blog.pl

Znaleźć można mnie też na pewnym portalu społecznościowym, ale to ostateczność. Tam będę hasał, gdy sława weźmie mnie w obroty.

8
witalis_kita pisze:rubia napisał/a:

To sumienie mamy w sercu?


A narrator nie może sobie w to wierzyć?
Widzisz, jeśli narrator jest pierwszoosobowy, to na jego konto pójdą wszystkie potknięcia, które w przypadku narratora trzecioosobowego przypisuje się - i słusznie - autorowi. Czyli, teoretycznie, pierwszoosobowy narrator może powiedzieć każdą bzdurę, gdyż istnieje prawdopodobieństwo, że to tylko element kreacji postaci głównego bohatera. W tym przypadku jednak narrator posługuje się rozbudowanym słownictwem, tworzy skomplikowane figury stylistyczne, które świadczą, że jest człowiekiem edukowanym. A rozróżnienie pomiędzy sumieniem, czyli osądem moralnym postępowania, a sercem, które jest źródłem uczuć, jest zagadnieniem znanym od starożytności i z upodobaniem wałkowanym w ciągu kolejnych stuleci przez moralistów wszelkiej maści, świeckich i duchownych. To kiedyś ludzi naprawdę zajmowało i była to wiedza dostępna każdemu, kto liznął edukacji.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

9
Co nadal nie zmienia faktu, że narrator może sobie wierzyć w to, iż sumienie = serce.

Aha, łączenie narratora (nawet trzecioosobowego) z autorem nie jest najlepszym pomysłem, naprawdę. To zawsze jest kreacja.

Rubia edit: Ależ może, może wierzyć, w cokolwiek zechce. Mi to akurat nie pasuje, lecz nie aspiruję do reprezentowania jedynie słusznego punktu widzenia.
Jeżeli masz ochotę na rozmowę o narratorze, autorze i relacjach między nimi, to możesz założyć temat w Jak pisać albo w Kreatorium. Możesz też sprawdzić, czy nie ma już podobnego tematu i dopisać swój post. W komentarzach w Tu wrzuć piszemy o sprawach związanych wyłącznie z przeczytanym tekstem.
Ostatnio zmieniony pn 20 maja 2013, 19:15 przez witalis_kita, łącznie zmieniany 2 razy.
I tak muszę czekać 30 dni, co jest okrutne ze strony administratorów. Gdyby ktoś jednak był niecierpliwy albo ciekawy, może wejść na pewnego bloga:

www.witaliskita.blog.pl

Znaleźć można mnie też na pewnym portalu społecznościowym, ale to ostateczność. Tam będę hasał, gdy sława weźmie mnie w obroty.

10
i jeszcze potrafi odeprzeć atak karczemnego zabijaki, którego nazywasz olbrzymem... przecież ci ludzie powinni go za to ubóstwiać!
Ten karczemny zabijaka był jednym z tych bywalców, zapewne dobrze go znali i chciał po prostu przywalić temu piratowi, może dlatego, że wcześniej go ośmieszył przy znajomych, a teraz był sam i w dodatku wszyscy mieli mu za złe to, co uczynił, to postanowił wykorzystać swoją szansę.
Twój bohater musiał mieć już niejedno życie na sumieniu, inaczej nie byłby piratem, którego się szanuje i się mu podlizuje.
Sęk w tym, że podlizywali mu się, bo był członkiem znanej załogi, ale kiedy ta zginęła i został sam to stał się jednocześnie nikim. Wiadomo jak to jest, ludzie boja się tych, którzy mają "duże plecy", dlatego ich tolerują, ale gdy już ci są sami jak palec to sytuacja się zmienia.
Niezależnie od tego, jak oceniasz morale hipotetycznych młodzieńców (zamożny nie znaczy zresztą rozpieszczony), to jeżeli ktoś nie jest kapitanem statku, musi mieć absolutną przewagę nad całą załogą, żeby ta uległa jego fanaberiom. A taką przewagę daje wyłącznie władza albo pieniądze (duże). Szansa, że na opisany przez Ciebie wyskok może pozwolić sobie zwykły członek załogi (nigdzie nie określiłeś jego rangi!), jest równa zeru.
Owszem, nie określiłem rangi, ale chyba można było się domyślić, że jest on na wysokim szczeblu w tej hierarchii, skoro reszta załoga poszła za nim :)
Przepraszam, lecz nie uwierzę, że bywalcy portowych tawern przeklną i na zawsze wykluczą spośród siebie kogoś, kto zabił przeciwnika w czasie bijatyki w karczmie. A jak sobie radzili Twoi piraci zdobywając te łupy, których potem mieli pełne kryjówki? Łagodną perswazję stosowali, że nagle wstrząsa nimi widok zabójcy?
Jak już napisałem, ci prości ludzie i marynarze tolerowali piratów, bo wiedzieli jak się skończy sprzeciwienie się choćby jednemu z nich, ale gdy został sam jeden, nie musieli się już dłużej go lękać.
Generalnie, piszesz żywo i sugestywnie, lecz kontroluj porównania i metafory. To jest taka trochę dziewiętnastowieczna stylistyka, przy której łatwo popaść w przesadę. Jednak gdyby nie wątpliwa wiarygodność samej fabuły, czytałoby mi się to opowiadanie całkiem nieźle
Z tą wiarygodnością to też trochę sporna kwestia, bo moim zdaniem to już kwestia tego, co autor chciał przekazać. W innym razie to trochę tak jakby szukać wiarygodności w filmach Tarantino, czy dziełach wielu abstrakcyjnych pisarzy :D
"Laugh and the world laughs with you, weep and you weep alone." Ella Wheeler Wilcox

11
Ten karczemny zabijaka był jednym z tych bywalców, zapewne dobrze go znali i chciał po prostu przywalić temu piratowi, może dlatego, że wcześniej go ośmieszył przy znajomych, a teraz był sam i w dodatku wszyscy mieli mu za złe to, co uczynił, to postanowił wykorzystać swoją szansę.
Kompletnie tego nie kupuję - zbyt naciągane :>
Sęk w tym, że podlizywali mu się, bo był członkiem znanej załogi, ale kiedy ta zginęła i został sam to stał się jednocześnie nikim. Wiadomo jak to jest, ludzie boja się tych, którzy mają "duże plecy", dlatego ich tolerują, ale gdy już ci są sami jak palec to sytuacja się zmienia.
W kolejnej wypowiedzi twierdzisz, że jednak bohater stał wysoko w hierarchii załogi. W jaki sposób tam doszedł? Wybijając się ponad hołotę musiał się jakoś wykazać - zatem sam też mógł poszczycić się osobistą sławą, której z pewnością nie straciłby wraz z odejściem załogi.
Z tą wiarygodnością to też trochę sporna kwestia, bo moim zdaniem to już kwestia tego, co autor chciał przekazać. W innym razie to trochę tak jakby szukać wiarygodności w filmach Tarantino, czy dziełach wielu abstrakcyjnych pisarzy
Z całym szacunkiem, porównując się do Tarantino trochę "pojechałeś" ;) Tarantino wyolbrzymia, koloryzuje, ale mimo wszystko jego scenariusze tworzą logiczną całość.

Natomiast fabuła twojego tekstu wydaje się niewiarygodna, gdyż jest w niej wiele różnych sprzeczności, które po prostu kłócą się z prostą ludzką logiką. Miałeś pomysł, ale w kilku miejscach poszedłeś złą drogą. "Kwestia tego co autor chciał przekazać"? Ale bez przesady! Chciałeś zawrzeć za wiele na raz, skacząc od jednego elementu do drugiego trochę na skróty, tak by na pozór się wszystko zgadzało. Jednak nie do końca tak jest. Nie próbuj na siłę przekonać wszystkich do swoich racji, bo jak widać, tylko Tobie nic tutaj nie zgrzyta - pozostali komentujący wytykają wiele nielogicznych rozwiązań. Chyba warto trochę otworzyć się na krytykę, skoro postanowiłeś podzielić się z użytkownikami swoim tekstem - póki co mam wrażenie, że jesteś święcie przekonany wyłącznie do swojej wizji i całą krytykę odbierasz jak atak - a nikt nie ma tu złych intencji...

12
Z całym szacunkiem, porównując się do Tarantino trochę "pojechałeś" ;) Tarantino wyolbrzymia, koloryzuje, ale mimo wszystko jego scenariusze tworzą logiczną całość.
Nie porównuje się do Tarantino, broń Boże, proszę nie nad-interpretować ;p
Nie próbuj na siłę przekonać wszystkich do swoich racji, bo jak widać, tylko Tobie nic tutaj nie zgrzyta
Chyba trochę źle się zrozumieliśmy, bo ja nie próbuję na siłę do niczego przekonywać, wyjaśniam po prostu swoją wizję i nie twierdzę, że jest ona słuszna i najwiarygodniejsza, bo nie znam się z historycznego punktu widzenia na tych czasach.
pozostali komentujący wytykają wiele nielogicznych rozwiązań
Jestem chyba znany z tego, że często myślę i działam nielogicznie, ale pracuję nad tym ;p
Chyba warto trochę otworzyć się na krytykę, skoro postanowiłeś podzielić się z użytkownikami swoim tekstem - póki co mam wrażenie, że jesteś święcie przekonany wyłącznie do swojej wizji i całą krytykę odbierasz jak atak - a nikt nie ma tu złych intencji...
Jestem otwarty na krytykę, w innym razie nie byłoby mnie tutaj, większość rad wezmę do serca i postaram się je zastosować w przyszłości, szkoda trochę, że masz o mnie takie mylne wrażenie :)
"Laugh and the world laughs with you, weep and you weep alone." Ella Wheeler Wilcox
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”