gips gips

1
Twarze osnute szarym materiałem, cienie do powiek zasłaniające oczy, puder kryjący strach. Lustro twardo wyznacza zasady. Zimna szklana tafla, centralny punkt każdego przedpokoju. Podnoszę rękę i ty także. Wystawiam język, ty też! Marszczę czoło, szczerzę zęby, oblizuję wargi. Uciekam. Do codzienności, do lnianych worków na głowach, do skrywania gęby pod ciemnymi okularami. Nie wyściubiaj nosa, bo zostaniesz ZDEMASKOWANY. Tonik, mleczko, wacik. Czy miałeś kiedykolwiek ochotę zmyć z siebie narastające z biegiem lat warstwy?

Maski. Wyjść z kokonu i wzbić się w górę do powietrza i wolności. Tam za oknem majaczy puste niebo, ani jednej istoty, cisza spokój, stagnacja. Zupełnie puste niebo. Ludzie, ludziki, mrówki zostają w dole, przykuci ciężarem swoich ról. W sytuacji B, w stosunku do osoby numer 3, wypadałoby zastosować zespół gestów: raz mrugnięcie oczka, dwa razy przelotny uśmiech. Natomiast w sytuacji C, z osobą 5, zrobię minkę: nos lekko zmarszczony, brwi ściągnięte. A może by na odwrót...Co zrobi dobre wrażenie? Moja autokreacja musi pozostać bez zarzutów, moja pełna niezwykłości osobowość uwypuklana do granic możliwości, „aż do twardego rzygu”.

Maski. Zewnętrze staje się priorytetem, by ukryć co naprawdę czai się w zakamarkach jaźni. Nikt nie wystawi swoich bebechów na widok publiczny, lepiej je schować z powrotem i zaserwować oszałamiający uśmiech. To nic, że zaciskasz pięści, paznokcie wbijają się w skórę, tworząc krwiste zakola. Ciągi jelit przelatują przez palce. Poranna kawa wycieka bokiem, pozostawiając na podłodze czarną plamę. Jest super, cool, git. Błysk zębów, u którego dentysty je wybielałeś? W którym supermarkecie sprzedałeś imię? Szary człowieku, tak bardzo nienawidzisz swojej szarości. Nakładasz na siebie kolorowe piórka, papugo. Szminkujesz usta wyzywającą pomadką, kokietko. Tuszujesz rzęsy czarną maskarą. Ciężko. Tak łatwo zapomnieć, jak wygląda prawdziwa twarz, przyjmując, że taka istnieje. Tony tapet musiałoby zostać zerwanych, jak podczas przeprowadzki do nowego domu. A nuż, za setnym zwojem kryjesz się TY. Nagle patrzysz na siebie bez okrycia. Bez złudnych mazideł, gąszczu kłamstewek i oszustw. Masz ochotę się schować, wysypać na ciało białą mąkę.

Maski. Kiedy czuję zapach szybkoschnącego gipsu, mam wrażenie, że taką woń roznosić będzie moje ciało za kilkadziesiąt lat. łączę szary pył z wodą. Zanurzam dłoń w kojącej masie. Najpierw paznokcie, potem koniuszki palców, całe ręce. Szybko, łapczywie mieszam, wir, wielki wir szarawej cieczy. Zdawałoby się, że tej samej, z której zostaliśmy ulepieni. Teraz ja pobawię się w stworzyciela. Szeregowego, nic nie znaczącego amatora, posiadającego jednak pierwiastek działania. Niewytłumaczalny pęd do pozostawiania po sobie śladów na piasku. Nie szkodzi, że zmyje je pierwsza, nadchodząca fala. Tworzę replikę, mały wyrywek człowieka. Tak samo podatny na uszkodzenia i delikatny, lecz mimo to niewzruszoną i stały w swojej posągowej powadze. Odlew gipsowy, kopia istnienia realnego, sama całkowicie wydarta wszelkim ramom i ograniczeniom. Nieśmiertelna do czasu, kiedy rozkrzyczany wnuczek niechcący strąci łokciem z mebla starą pamiątkę swojej babci. Do czasu, gdy tryby dni, miesięcy, lat zgniotą ją w swoim miażdżącym ruchu jednostajnym ku przyszłości.

Zdjęcia, równo, schludnie ułożone w albumie z zaschnięty liściem na okładce nie odświeżą moich wspomnień. Lecz, gdy ujmuję w dłoniach twoją twarz, a raczej jej gipsową namiastkę czuję, że przeszłość nie jest o końca stracona. Mogę wciąż zarysowywać palcem linię ust, wygładzać brwi, snuć wzrokiem po drobnych zmarszczkach wokół oczu. Zamknięte oczy, martwe oczy na moich maskach. Zamknięte oczy, gdzie mam doszukać się ich zieleni? Wiszą na ścianie, jedna za drugą, każda odzwierciedla osobę dla mnie wyjątkową. Z każdej z nich chciałabym czerpać dla siebie. Stopić je w jedną, idealną całość i zestawić ze swoją twarzą. Powstałby dysonans, całkowita dysharmonia. Wszystkie są idealnie piękne, kolory żywe, tylko gips miejscami się kruszy. W świecie homo sapiens, ponoć myślących trzeba nieźle się nagimnastykowac, by ulepić podobną maskę. Ileż to intryg i karkołomnych zabiegów, by skryć się w bezpiecznym cieniu osłony.

Pytam: „Zgodzisz się na zrobienie twojego odlewu”. Spotykam się z gradem pytań. Co to takiego? Czy oby na pewno nie będzie bolało? Czy dopływ tlenu jest na sto procent zapewniony? Masę o gęstej konsystencji nalewam na posmarowaną wcześniej kremem nivea buzię. Najpierw okolice nosa i oczy, tam jest najtrudniej. Trzeba pamiętać o każdej szczelinie. Kolejno czoło, policzki, fragment szyi. Czuje się lekką obawę, nie można otwierać oczu, oddycha się przez małą szparkę. Po kilku minutach ciepło rozchodzi się od środka twarzy, po same skronie, oznaka, że gips się zawiązuje. Ciepło towarzyszy już do końca. Głosy osób trzecich dobiegają, jakby przez ścianę. Skupienie na swoim niecodziennym stanie. Przyjemny odpoczynek, dobrze, gdyby można było tak leżeć godzinami. Wdech-wydech. Nie liczy się świat wokół ciebie, liczysz się ty. Skupiasz uwagę wszystkich dookoła, a sam wyłączasz kolejno zmysły. Z kilkucentymetrową warstwą wody i budowlanego pyłu na sobie, zaczynasz rozumieć sens istnienia masek. Od czasu do czasu cudownie ukryć się, zaszyć, zakamuflować. Nie za często, ustabilizowanie, w normie. Delikatnie odsuwam zaschniętą już matrycę od twarzy modela. Otaczam ją pastą do podłóg, cudownym izolatorem, pozwalającym oddzielić w przyszłości granice dwóch form. Wylewam kolejno, teraz już rzadszą konsystencją. Odstawiam do zastygnięcie, a po paru dniach... pilnikiem do paznokci próbuję dostać się do gotowego odlewu. Mama znowu będzie narzekać na biały pył, trzymający się przyborów kosmetycznych.

Pęknięcia nad lewą brwią, małe dziurki w brodzie. Wszelkie usterki można zatuszować. Pstryk i już. Wada znika, pozostaje jedynie delikatny ślad muśnięcia pędzlem. Ideał zaczyna krystalizować się, zimny materiał czeka tylko na przyznanie mu duszy. Co stanowi duszę maski? Jej barwa, nasycenie, rozmieszczenie kolorów. Tutaj rozpoczyna się symfonia wrażeń wzrokowych, jeden odcień, przechodzący w drugi, by nagle odciąć się zupełnie od konwencji kontrastem, złamaniem reguł. Nikt mnie nie ograniczy, mogę zmieniać, nadawać indywidualny charakter, modelować, ugniatać według własnej modły. Namiastka, bądź też substytut władzy. Nic nie musi być realnym. Zielony odcień skóry, dyskretne ciemniejsze żyłki na skraju czoła, karmin wydatnych ust.

Czasem boję się ich, tak jak boję się porcelanowych lalek, naśladujących człowieka, lecz o zimnych, nieludzkich oczach. Wielki spokój drzemie w tych rzeźbach, tak wszechogarniający, że wszelki ruch w ich towarzystwie zdaje się być nietaktem. Wyrażają nieodłączny rekwizyt aktora, podczas wykonywania swojego zawodu, stałą przywarę ludzi, chowających się za kolumnami i rogami budynków. Maski są częścią Ciebie. Możesz to negować, krzyczeć zbuntowany, że zawsze byłeś, jesteś i będziesz sobą. Możesz krzyczeć, ja zareaguję na wrzask lekkim uśmiechem. Lustro twardo wyznacza zasady. Zimna szklana tafla, centralny punkt każdego przedpokoju. Podnoszę rękę i ty także. Wystawiam język, ty też! Marszczę czoło, szczerzę zęby, oblizuję wargi. Uciekam. Moja maska podąża za mną.

2
Znowu wciąga.



Twoje teksty to kawał porządnej telepatii. Odprężający strumień świadomości. Czytelnik wyobraża sobie wszystko co napiszesz. Jeśli napisałabyś, że nigdy tak naprawdę nie robiłaś takiej maski, to bym Ci nie uwierzył.



To jest świetne. Tak bardzo jak nie lubię strumieni świadomości, tak Twoje cholernie mi się podobają. Są odprężające.



Zastanawiam się, co planujesz mając taką "moc pisarską". Jakąś powieść? Publicystyka? Czy tylko same miniatury?
Pozdrawiam
Nine

Dziewięć Języków - blog fantastyczny
Portfolio online

3
Jestem przekonana, pewna na sto procent, zdeterminowana od dawna, żeby utrzymywać się w przyszłości z pisania. Wiem, że nie będzie to „pstryk i już”, łatwy kawałek chleba. Mam też wątpliwości, gdzie się zaczepić. Pierwsza lepsza redakcja w mieście, gdzie skończę studia i będą chętni na współpracę? Nie znam współczesnych realiów literackich od strony kuchni, na razie sobie-piszę i uczę do matury;] No i kolejny dylemat, jaki kierunek. Wstępnie nastawiam się na filozofię. W innym wypadku filologia polska. Więc podsumowując: życie zweryfikuje, jaki gatunek mi przypadnie. Czuję, że powieść zdecydowanie powinna poczekać na swoją kolej. Ale nie sądzę, żebym wytrzymała długo latając z wywalonym jęzorem, by odnaleźć panią Jadzię spod piątki, zrobić z nią wywiad na tematy związane z jej działalnością charytatywną, cyknąć jej fotę i papa.
Co możesz wiedzieć o życiu, jeśli nigdy się nie biłeś?

4
Zgadzam się z Nine, ciekawy tekst.



Pomysł: 4

ciekawy, temat "masek" jest dość znany, ale ciekawie to ujęłaś



Styl: 4+

zdecydowanie podobają mi się twoje opisy. potrafisz robić to bardzo plastycznie. Masz dobrze wyćwiczony warsztat i bogate słownictwo. Ach i to "coś" :)

przeszkadza mi tylko wielokrotne zdrabnianie rzeczowników.



Schematyczność: 4-



Błędy: 5=



nie ma nic, szczególnie rzucającego się w oczy


w albumie z zaschnięty liściem
zjadłaś "m"
Lecz, gdy ujmuję w dłoniach twoją twarz,
ujmuję w dłonie



Ogólnie: 3-

bez urazy, ale zdecydowanie wole inne teksty. Te miniatury myślowe, jeśli można je tak nazwać, nie dokońca do mnie przemawiąją. Dobry tekst, ale dodam po cichu, że czekam na coś innego - jeśli wiesz, co mam na myśli :)



pozdrawiam
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".

"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".

- Nieśmiertelny S.J. Lec
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”