Pętla losu

1
Pętla losu
I
Tyle krwi. Skąd w człowieku tyle krwi? A ten skurwysyn uciekł.
- Nie umieraj dziewczyno – błagałem cicho, chociaż ona chyba nie mogła mnie słyszeć.
Jaki jest ten numer? Jeszcze ten pieprzony wyświetlacz. Nic nie widzę. Jest, 112. Żeby tylko działał – mówiłem do siebie czekając na połączenie.
- Halo. Zgłaszam wypadek na ulicy Wyspiańskiego.
- Tak w Bielsku. Samochód potrącił dziewczynę.
- Nie wiem. Jest nieprzytomna, ale oddycha. Pospieszcie się, strasznie dużo kwi straciła.
- Robert Naryt. Tak będę czekał.
Dlaczego poszedłem akurat tędy. Ptaków mi się zachciało słuchać z rana. A może to dobrze? Może nikt by jej w porę nie zobaczył. Tylko ta krew. Nie cierpię widoku krwi. Zawsze mi „marzną” pięty. Nie umiem tego lepiej określić, ale tak już mam. Z jakiegoś powodu, jeśli ktoś w moim pobliżu się skaleczył, zawsze to ja musiałem robić opatrunek i zawsze czułem to w piętach. Cholera, gdzie oni są? Zaczyna przytomnieć.
- Spokojnie, leż spokojnie. Miałaś wypadek, ale karetka już jedzie – mówiłem, jednocześnie trzymając ją za rękę.
Taka młoda. Pewnie licealistka. Spieszyła się do szkoły. Ale ten baran mógł jechać wolniej. I uciekł. Tego nigdy nie zrozumiem. Jak można zostawić rannego człowieka na ulicy. Czym ryzykował? Utratą prawa jazdy, sprawą w sądzie? Czy można to równoważyć ludzkim życiem? – myślałem, patrząc z niepokojem na ranną dziewczynę. Zaczynała mieć dreszcze. Pewnie jest w szoku. Nie miałem czym jej okryć, swoją wiatrówkę podłożyłem jej pod głowę. Może dać pod głowę jej torebkę, a wiatrówką przykryć? Jezu, czemu ich jeszcze nie ma? Ulica też pusta, jak wymarła. Jak nie trzeba to zawsze jest pełno gapiów.
Nareszcie usłyszałem sygnał karetki, a zaraz potem zobaczyłem błyski koguta.
- Pan wzywał karetkę? – spytał sanitariusz podchodząc do mnie, a lekarka już pochylała się nad ranną.
- Tak, jakiś facet potrącił ją, kiedy przebiegała przez ulicę i uciekł.
- Czy może pan zaczekać do przyjazdu policji? Trzeba będzie spisać protokół ze zdarzenia. Już ich powiadomiliśmy, powinni tu zaraz być – powiedział sanitariusz i zaczął wyjmować nosze z karetki.
- Dobrze poczekam, jeśli zaraz będą. Spieszę się do pracy – odparłem, wcale nie zachwycony perspektywą świadkowania w sądzie.
Nie jestem typem bohatera. Zwyczajny, można powiedzieć przeciętny czterdziestolatek. Mam w życiu jakieś drobne sukcesy, dobrą żonę i fajne dzieciaki. Jak wszyscy wokół, przede wszystkim cenię sobie święty spokój. Nie chcę być w centrum uwagi, nie lubię spraw urzędowych, a świadomość przesłuchań, spisywania protokołów, jeżdżenia do sądu mogła mi popsuć humor na długo. Ale nie będę tego unikał. Gdyby mnie zdarzył się ten wypadek, też chciałbym liczyć na pomoc obcych ludzi.
Ranną dziewczynę, jęczącą coś niewyraźnie umieszczono już na noszach i sanitariusz z lekarką lokowali ją w karetce. Tuż obok zatrzymał się radiowóz. Z samochodu wysiadł policjant, wkładając po drodze czapkę.
- Dzień dobry. Pan był świadkiem wypadku? – spytał wyjmując notatnik i długopis.
- Tak, to ja wezwałem karetkę – odpowiedziałem.
- Proszę chwilkę poczekać. Zamienię tylko kilka słów z obsadą karetki i poproszę pana o złożenie wyjaśnień.

II

Do pracy i tak nie poszedłem. Byłem za bardzo podenerwowany porannymi wydarzeniami. Szef chciał dać mi nawet dwa dni wolnego, ale poprosiłem o urlop tylko na dzisiaj. Do domu nie chciałem jeszcze wracać. Żona i dzieci na pewno spali, a ja musiałem ochłonąć. Do niewielkiego parku przy Wyspiańskiego miałem tylko kilka kroków. Usiadłem na ławce, rozmyślając o tym, czego byłem świadkiem i uczestnikiem. Żal mi było tej dziewczyny. Pewnie wyjdzie z tego, ale czeka ją sporo bólu i kłopotów. Miałem tylko nadzieję, że lekarze będą mogli jej skutecznie pomóc i wypadek nie spowoduje poważnych konsekwencji. Nadal nie mogłem zrozumieć zachowania kierowcy. Przecież i tak pewnie go znajdą. Dlaczego się nie zatrzymał? Ja nie potrafiłbym zostawić tej dziewczyny bez pomocy. A może po prostu nie znam wszystkich okoliczności? Może ja też bym tak postąpił? Miałem szczerą nadzieję, że nie.
Moje myśli powoli się uspokajały. Wiosenne słońce i szczebiot ptaków powodowały, że zacząłem myśleć o czymś innym. Nie martwiłem się już koniecznością stawienia się na komendzie, świadczeniem na rozprawach. Będzie, co ma być, a teraz cieszyłem się zwyczajnością poranka, co nie było mi często dane. Praca na dniówki ma swoje prawa.
W końcu uspokojony postanowiłem pójść do domu, przygotować rodzinie śniadanie. Rozejrzałem się czy czegoś nie zostawiłem na ławce i wtedy zobaczyłem to pióro. Nigdy takiego nie widziałem. Było śnieżnobiałe, skrzące się jak płatki świeżego śniegu i bardzo duże. Większe niż łabędzie czy bocianie. Leżało tuż obok mnie na ławce, a nie zauważyłem, kiedy upadło. Nie miałem pojęcia, do jakiego ptaka należy, ale postanowiłem zabrać je domu i pokazać rodzinie. Po za tym miałem dziwne wrażenie, że znalazło się w tym miejscu specjalnie dla mnie. Zabrałem pióro ze sobą, ale myśl, że jest to prezent nie opuszczała mnie całą drogę do domu.
Moja żona Zosia i córki Małgosia i Agatka już nie spały. Zosia, zaniepokoiła się, dlaczego wróciłem do domu. Wyznała mi później, że pomyślała sobie, że straciłem pracę. Cóż w dzisiejszych czasach praca to nic pewnego. Opowiedziałem im, co się wydarzyło. Żona też nie mogła zrozumieć, dlaczego kierowca uciekł z miejsca wypadku, a córki w swoim języku zmieszały go z błotem i rozsmarowały po podłodze. Potem zjedliśmy razem śniadanie i moje dziewczyny wybyły z domu.
Włączyłem telewizor, ulokowałem się w fotelu z zamiarem spędzenia kilku godzin na nic nie robieniu. Każdemu się od czasu do czasu należy relaks złożony tylko z relaksu. Przygotowania do leniuchowania przerwał mi dzwonek. Wypuściłem z ust ciche przekleństwo i otworzyłem drzwi. W progu stał jakiś oberwaniec, na oko trzydzieści parę lat.
- Przepraszam nie poratowałby mnie pan jakimś datkiem. Zbieram na śniadanie i obiad. Może być coś do jedzenia. Będę naprawdę wdzięczny – trajkotał ze smętną miną.
Przerwałem mu machnięciem ręki.
- Niech pan poczeka. Coś znajdę – powiedziałem.
Nigdy nie jestem pewny jak mam postąpić. Odmówić, bo to zwykły naciągacz, czy dać drobną sumę. Ale w końcu tłumaczę sobie, że nie mnie oceniać czy to oszust czy potrzebujący i zawsze coś daję. Wygrzebałem z portfela samotną piątkę i wręczyłem mężczyźnie. Uśmiechnął się i schował monetę do kieszeni rzucając na odchodne – Bóg zapłać.
Zamknąłem drzwi i wróciłem do pokoju. To, co tam zobaczyłem na moment pozbawiło mnie tchu. Na moim fotelu siedział anioł. Taki jak go sobie najczęściej wyobrażają dzieci. Biała szata, skrzydła i cała reszta. Nie potrafiłem sensownie zareagować, z ust zdołałem tylko wyksztusić aaa… , i oparłem się o ścianę, bo nogi mi dziwnie zwiotczały.
- Siadaj Robercie, bo mi jeszcze zemdlejesz – powiedział przybysz ciepłym głosem.
Usiadłem na drugim fotelu zupełnie nie wierząc swoim zmysłom. To się nie mogło dziać. Nabrałem podejrzeń, że to efekt stresu, że przeżyłem poranny wypadek na ulicy bardziej niż myślałem.
- Rozwieje twoje wątpliwości Robercie. To jest naprawdę. A ja przyszedłem do ciebie, aby ci coś dać. To pióro, które znalazłeś w parku, jest moje. Nie będę wszystkiego tłumaczył, ale to był dla ciebie dar, a właściwie zastaw. W zamian za pióro mogę spełnić jedno twoje życzenie. Dowolne, ale musi dotyczyć wyłącznie ciebie – powiedział anioł, obserwując moją reakcję.
A ja nie miałem pojęcia, co powiedzieć, mimo zapewnień nieziemskiego przybysza, nadal miałem wątpliwości i nic z tego nie rozumiałem. Czy to był żart, może jakieś badania socjologiczne? Ale nie, wyglądu anioła i jego wyjątkowej aury nie da się podrobić. Czekałem więc, co jeszcze powie.
- Nadal masz wątpliwości. Niepotrzebnie. Postąp podobnie jak z datkiem dla ubogich. Nie osądzaj, przyjmij dar – oznajmił, uśmiechając się przy tym.
Wiec jednak anioł. Znał moje myśli i moje rozterki. Pomyślałem, że potrafię coś mądrego wybrać. Zosia mi doradzi, jak zwykle dobrze.
- Nie, twoja żona ci nie pomoże. Masz czas do dwunastej. Musisz wybrać sam i ma to być twój wybór. Wierzę, że w głębi serca już wiesz, o co poprosisz. Jeśli będziesz gotów wezwij mnie. Mam na imię Aszkot – powiedział i już go nie było.
Siedziałem patrząc w milczeniu na anielskie pióro, a w głowie krążyła mi tylko jedna myśl – nareszcie będzie mój czas, moje pięć minut. Wiedziałem, co wybrać i nie zamierzałem czekać do południa.

III

Próbowałem dodzwonić się do Zosi, ale po wysłuchaniu kilka razy znanej melodyjki zamiast połączenia, zrezygnowałem. Zresztą Aszkot powiedział, że żona mi nie pomoże. A po za tym to miał być mój wybór, a to czego chciałem miało służyć całej naszej rodzinie. Była dopiero jedenasta, kiedy postanowiłem wezwać anioła. Wprawdzie nadal nie byłem przekonany czy mi się to nie przywidziało, niezwykłe pióro jednak było bardzo realne.
Umyłem w łazience twarz zimną wodą, ubrałem się w najlepsze ciuchy i stojąc na środku pokoju wezwałem anioła.
- Aniele Aszkot przybądź, wiem, o co poprosić – zawołałem niezbyt głośno. Bałem się, że sąsiedzi usłyszą.
Przez chwilę nic się nie działo, a potem zadzwonił dzwonek. Zirytowany poszedłem otworzyć. W drzwiach stał ten sam żebrak, co poprzednio. Już miałem mu powiedzieć, że nic więcej nie mam, kiedy on odezwał się pierwszy:
- Wybrałeś Robercie? Jesteś tego pewny?
Zatkało mnie, więc skinąłem tylko głową, a przybysz wszedł do mieszkania. Zamknąłem drzwi i wróciłem do pokoju, ale tam był już tylko anioł w skrzydlatej postaci.
- Życie Robercie, nie jest takie jak się wydaje. Nie zawsze warto wierzyć swoim oczom i uszom. Prawdziwy świat, ten rzeczywisty, najbliższy jest temu, co czujesz sercem. Ale trzeba chcieć słuchać serca, bo jego głos bardzo łatwo zagłuszyć – powiedział Aszkot, patrząc mi w oczy.
Nie rozumiałem, dlaczego mi to mówi, ale jego wzrok był taki smutny. Czekałem czy jeszcze mi coś powie, ale on się już nie odezwał. Patrzył tylko na mnie czekając na życzenie. Zebrałem się na odwagę i powiedziałem:
- Chcę być bogaty. Tak bogaty, abym do końca życia nie musiał się martwić o pieniądze. Ale muszą to być uczciwe pieniądze. Nie chcę nikogo krzywdzić. Czy to możliwe? – zapytałem, obserwując mojego gościa. Ciągle się bałem, że wybuchnie nagle śmiechem i powie, że to był żart.
- Dobrze Robercie. Jeśli tego naprawdę pragniesz, to będzie ci to dane. Ale zapamiętaj moją radę – słuchaj przede wszystkim swojego serca. I wiedz, że drugiego życzenia nie mogę spełnić. Czy jesteś pewien tego, o co prosisz?
Zastanowiłem się przez chwilę czy dobrze robię. Ale miałem już dość liczenia każdej złotówki, a ponadto prosiłem o uczciwe pieniądze.
- Tak jestem pewien. Chcę być bogaty – powiedziałem i miałem pewność, że teraz już nic nie będzie takie jak dawniej.
- Niech się stanie. Kup dzisiaj kupon lotka, a potem sam będziesz wiedział, co robić. Żegnaj, i życzę ci wszystkiego dobrego. Myślę, że jeszcze się spotkamy – powiedział i zniknął zabierając pióro, a zostawiając po sobie miły zapach, chyba róż.
Nie mogłem doczekać się powrotu żony i córek do domu. Nadal nie byłem pewny czy to co się dzisiaj stało to prawda. Do losowania zostało jeszcze kilkanaście godzin. Nawet było mi trochę wstyd, bo kupiłem kupon systemowy za wszystkie swoje oszczędności. Po prostu nadal miałem wątpliwości i na wszelkie sposoby chciałem pomóc szczęściu.
Wieczorem siedzieliśmy cała rodziną przed telewizorem. Zosia była na mnie zła za nieplanowany wydatek. Córki z wypiekami na twarzy czekały na losowanie. A ja starałem się nie zwariować z emocji. A potem, potem była tylko euforia. Nie mogliśmy uwierzyć, że to prawda. Wielokrotnie sprawdzaliśmy kupon. Była tam, cały czas była tam nasza szóstka. Planowanie tego, co możemy za to kupić i co zrobić zabrało nam prawie całą noc. Nad ranem zmęczeni, położyliśmy się spać.
Dawno nie kochaliśmy się z Zosią z takim żarem. Świadomość, że nie musimy się o nic martwić uwolniła nas od trosk i mogliśmy się zająć tylko sobą.

IV

Wszystko potoczyło się tak jak sobie wymarzyłem. Po odebraniu wygranej zwolniliśmy się oboje z pracy. Kupiliśmy piękny dom nad jeziorem na skraju lasu. Trochę pieniędzy rozdaliśmy w rodzinie i wśród przyjaciół. Planowaliśmy na początku dać znacznie więcej, ale jak zaczęliśmy liczyć okazało się, że nie możemy sobie na to pozwolić. Może i dobrze, bo i tak powstały niesnaski, a niektórzy mieli do nas pretensje, że dostali tylko tyle. W nowym domu i nowym środowisku poczuliśmy się trochę obco. Ale widok szczęśliwych i szalejących po najdroższych sklepach żony i córek całkowicie to rekompensował.
Polubiłem jazdę samochodem. Nie miałem pojęcia, że prowadzenie nowoczesnego, luksusowego auta sprawi mi tyle frajdy. Planowaliśmy też zwiedzić świat, bywać we wszystkich najciekawszych miejscach, o których marzyliśmy oglądając National Geografic. Ale to później. Teraz musiałem dobrze zainwestować pieniądze. Powinienem być spokojny, anioł obiecał, że będę wiedział, co robić. Mimo to i tak przeżywałem stres, czekając na zamknięcie sesji giełdowej. Cały kapitał ulokowałem na giełdzie. Miałem szczęście, a może opatrzność czuwała na de mną, bo szybko wielokrotnie zwiększyłem majątek. Żałowałem tylko, że nie możemy spędzać tyle czasu z Zosią ile byśmy chcieli. Naprawdę szkoda, bo turnusy SPA i usługi profesjonalnych kosmetyczek odmieniły moją żonę. Wypiękniała i odmłodniała. Niestety, moja działalność giełdowa oraz wielkość majątku została zauważona przez media i bywanie na salonach zajmowało sporo czasu. Bywaliśmy na bankietach wspólnie z żoną, ale nawet wtedy każde z nas załatwiało sprawy w innym towarzystwie.
Rola znanego i poważanego biznesmena sprawiała mi dużą przyjemność. Wierzyłem, że jest skutek otrzymanego daru od anioła, ale on obiecał bogactwo dla mnie. Nie byłem pewny, czy dotyczy to też mojej rodziny. My z żoną może moglibyśmy obejść się bez tego wszystkiego, co nas teraz otaczało, ale marzyłem, aby nasze córki nie musiały się martwić o swój byt i miały wszystko, czego zapragną.
Dawniej może nie bywaliśmy na niedzielnym obiedzie w Monachium, albo Paryżu, ale siedząc wspólnie przy stole, albo przed telewizorem mogliśmy opowiadać sobie banalne, nieskomplikowane historie o tym, co spotkało nas w minionym tygodniu, albo jakie mamy marzenia i problemy do rozwiązania. To jednak wróci. Wróci, kiedy tylko zabezpieczę rodzinę, dzieci i ich dzieci na przyszłość. Siądziemy w naszej pięknej rodzinnej posiadłości i będziemy mogli spokojnie cieszyć się z naszych sukcesów.
Myślałem, że moje córki są szczęśliwe. Jeździły z grupą przyjaciół po całym świecie. Bawiły się i flirtowały. Nie wdawały się w żadne awantury, a brukowce o nich nie pisały. Ale ja nie miałem pojęcia o ich problemach. I nadal wierzyłbym, że wszystko jest dobrze, że budujemy sobie szczęśliwą przyszłość, gdyby nie nagłe wezwanie do kliniki. Małgosia, nasza starsza córka chciała popełnić samobójstwo. Gdyby sprzątaczka hotelowa nie zorientowała się, po wejściu do pokoju, że jego lokatorka nie śpi zwyczajnym snem, na płukanie żołądka i ratunek byłoby już za późno.
Małgosia zakochała się. Chłopak był parę lat od niej starszy, przystojny inteligentny i czuły. Zawrócił dziewczynie w głowie tak, że świata po za nim nie widziała, ale chciała się tylko przekonać, czy naprawdę ją kocha. Czy pokocha ją taką, jaka jest, a nie za to, co ma?
Ponieważ jest bardzo wrażliwa, postanowiła zawiesić studia, wziąć urlop dziekański i pojechać na rok do Tajlandii z misją UNICEF-u. Była pewna, że ukochany ją poprze, może nawet pojadą razem, a on powiedział jej, że nie ma czasu na to by na nią czekać i jeśli nie zmieni zdania to on odchodzi. Dla mojej córki to był koniec świata. Załatwiła sobie proszki nasenne i postanowiła umrzeć.
Uratowali ją, ale dziewczyna nie chciała dalej prowadzić lekkiego, niby beztroskiego życia. Doprowadziła sprawy do końca i wyjechała do Azji na roczną misję. Martwiliśmy się o nią, ale była dorosła i pozostało nam tylko uszanować jej decyzję.
Życie toczyło się dalej, a mnie wciągnięto do polityki. Początkowo zabiegano o moje wsparcie dla liczącej się partii, a potem sam zaangażowałem się w problemy lokalnej społeczności. Świadomość, że mogę wpływać, na jakość egzystencji mieszkańców potrafiła mnie zmobilizować do działania, dostarczając mojej codzienności nowego smaku.
Teraz startuje do wyborów parlamentarnych i miałem bardzo duże szanse na zostanie posłem.

V

- Więc to dla tego? – Pytanie przerwało moją opowieść.
Młody policjant przerwał pisanie raportu i popatrzył na mnie znużonym wzrokiem.
- Tak. Bałem się, że wszystko stracę. Wybory do sejmu były dla mnie naprawdę ważne.
Przerwałem na chwilę, namyślając się jak mam zakończyć tę historię. W końcu policjant nie musiał mi wierzyć, ale skoro wyznałem już tyle, resztę trzeba było dopowiedzieć.
- Widzi pan, panie aspirancie. Dzisiaj moje życie zatoczyło krąg. Kiedy potrąciłem tą dziewczynę na tej samej ulicy, na której byłem świadkiem wypadku kilka lat temu, myślałem tylko o tym, co ludzie powiedzą i że stracę szansę na mandat poselski. Liczyłem na to, że ktoś tej dziewczynie pomoże, wezwie pogotowie, a ja spróbuję się później dowiedzieć, co się z nią stało i jakoś jej to wynagrodzić. Więc uciekłem, ale byłem spokojny, bo w lusterku widziałem, że ktoś podbiega do leżącej na ulicy ofiary mojej nieuwagi. Kluczyłem potem trochę po mieście i wtedy zastawił mi drogę na przejściu jakiś bezdomny. Zatrzymałem się i poznałem go od razu. Podszedł do mnie i kiedy otworzyłem okno, zapytał:
- Czy było warto Robercie. Czy to wszystko było tego warte? – Popatrzył mi w oczy i odszedł.
A ja osłupiały ruszyłem dopiero poganiany klaksonami stojących za mną kierowców. Nie pojechałem do domu. Zadzwoniłem do żony i powiedziałem, że muszę załatwić coś bardzo ważnego, a potem przyjechałem tutaj. I powiem panu, panie aspirancie, że znam odpowiedź na pytanie anioła.
Nie było warto, i gdybym tylko mógł to chciałbym nigdy go nie spotkać, bo nie wiem czy potrafiłbym poprosić o inne życzenie. Po prostu wolałbym nigdy nie wybierać.
Są rzeczy ważne, ważniejsze i te do zrobienia
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”