16

Latest post of the previous page:

A co myślicie o współfinansowaniu w opcji: nakład - 1200 egzemplarzy, wkład autora - ok. 4000 zł? Pytam przy okazji całej dyskusji, nie mam akurat na myśli NR ani WFW, lecz inne - bardziej znane i poważane - wydawnictwo, którego nazwy tymczasem wolałbym nie wymieniać :P Kto by poszedł na taki układ?
-- Paweł K.

To nie zabawa / Stara wiara / Niewdzięczność historii / Artysta

17
Też dostałam taką propozycję od pewnego całkiem poważnego wydawnictwa: 1200 egzemplarzy za 6000 zł (z uwagi na długość książki). Co o tym myślicie? Bo ja myślę, że 6000 to niezły kawałek grosza :) Czyż nie?

19
Myślę, że to wygodnie dla wydawnictwa, bo zmniejsza ryzyko. Ale autor raczej swoich pieniędzy nie odzyska. Więc nie zdecydowałam się na to. Wolę trzymać tę książkę w szufladzie.

20
Ebook bez współfinansowania wydany przez wydawnictwo, a nie jako selfpublishing, jest w tym momencie raczej lepszą opcją niż 1200 egz. ze współfinansowaniem autora. Niezbyt chce mi się wierzyć, żeby wydawnictwo wydające książkę ze współfinansowaniem chciało solidnie zainwestować w promocję - raczej przerzucą to na autora - a i z dystrybucją może być... różnie, w związku z czym, jak już zauważono, jest mało prawdopodobne, żeby pieniądze się zwróciły. Pytanie brzmi, czy warto wydać 6 tys. zł, żeby sprzedać np. 400 egzemplarzy? Bo jest ryzyko, że może się sprzedać na przykład tyle - a to jest już poziom sprzedaży osiągalny dla ebooka (nagłośnionego i promowanego). Pytanie, czy ebook jest lepszy od szuflady, to materiał na oddzielną dyskusję, ale prywatnie uważam, że tak.
Między kotem a komputerem - http://halas-agn.blogspot.com/

21
Ignite - zgadzam się z Tobą, że lepiej wydać i wypromować e-booka, niż wydawać ze współfinansowaniem. Ale e-book może zadziałać tylko w przypadku kogoś, kto ma już wyrobione nazwisko. No i możliwości promowania. Moja pierwsza książka ukazała się na papierze, a potem jako e-book i z tego co wiem sprzedaż e-booka jest znikoma. Jeśli nie uda mi się wydać książki w normalnym papierowym wydawnictwie, to poczekam.

22
Nie jestem pierwszym, który to mówi na Wery i nie będę na pewno ostatnim. Wydrukować książkę to pikuś, ten krok zaspokoi pierwszy głód uznania i wiary w siebie.

Ale im większa euforia z okazji zmaterializowania się własnej twórczości w formie drukowanej, tym większa rozpacz, gdy pies z kulawą nogą się owym tysiącsztukowym nakładem dzieła nie zainteresuje. Bo kulą u nogi jest (zwłaszcza przy nieznanym nikomu nazwisku) marketing, a zwłaszcza DYSTRYBUCJA. O tym drodzy Autorzy myślcie i to powinno Wam spędzać sen z powiek. Bo mimo wszelkich obietnic z tym problemem będziecie się musieli borykać sami.

Nie chce mi się cytować przykładów, ale opisy książek kierowanych do dystrybucji choćby przez dwa wymienione w pierwszym poście wydawnictwa pisze chyba pijany krasnoludek po zawodówce, namiętnie oglądający kanał Romance TV. U księgarzy te wykwity mogą tylko spowodować odruch wymiotny, ewentualnie - w łagodniejszej wersji wzruszenie ramion.

Znany jest mi przykład gościa, który przez własną stronę internetową opędzlował pięciotysięczny nakład swojego dzieła. Książka beznadziejna, ale on pisał o czymś tak wyrazistym, jak zbrodnie UPA. Samo Podkarpacie łyknęło pewnie 2/3 nakładu. To też jest jakaś wskazówka :-P
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wydawnictwa”

cron