Zakapturzona postać manipulowała zamkiem. Po kilku próbach opór ustąpił i w niemal całkowitej ciemności wślizgnęła się do przestronnego pomieszczenia. Jej nozdrza uderzył charakterystyczny zapach – zapach powstały przez kumulację różnorodnych sprzętów (całkiem wiekowych sprzętów – wypada dodać). Jako że wszystko miało odbyć się w tajemnicy, intruz poruszał się po omacku (dosyć duże okna znajdowały się tuż przy drzwiach wejściowych). Delikatnie wysuwając lewą nogę, badał to, co znajdowało się przed nim. Potrącił kilka przedmiotów, ale nie usłyszał brzęku. W końcu wydobył z kieszeni niewielką latareczkę i rzucił nieco światła na interesującą go przestrzeń. Prędko zlokalizował szafkę, która wyglądała na taką, co to w niej trzyma się drogocenne przedmioty. Skonstatował, że ktoś nie poświęcił wystarczająco wiele czasu zabezpieczeniu jej, gdyż zamknięta była na uniwersalny klucz do mebli. Traf chciał (a może była to kwestia skrupulatnego przygotowania akcji), iż miał przy sobie taki. Bez żadnych komplikacji otworzył mebel i skierował do środka wątły promień niebieskawego świata.
Fale, poziomice, bezkształtne plamy – wszystkie w odcieniach jasnego brązu (pewnie był to klon europejski). Puste półki niezbyt uradowały wytrwałego poszukiwacza. Na najniższej udało mu się dostrzec niewielki segregator, woreczek stylizowany na skórzany mieszek oraz metalową szkatułkę. Ten ostatni przedmiot zainteresował go najbardziej. Przykucnąwszy, wydobył go i chciwie doń zajrzał. Dokładnie tak, jak się spodziewał – było w nim kilka zwitków banknotów. Po rozmiarze poznał, że nie może liczyć na wielkie nominały, może jakieś 300 złotych w dwudziestkach i dziesiątkach. Nieco rozczarowany zajrzał do woreczka. Znajdowały się w nim monety, lecz prędko udało mu się stwierdzić, iż dawno wycofano je z obiegu. By jeszcze się upewnić, oświetlił je. Jego oczom ukazało się 100zł z 1985r. Wzdrygnął się na widok wyłupiastych oczu Witosa i skierował swoje spojrzenie na segregator. Tam dojrzał kilka dokumentów, trochę znaczków, jakieś notatki. Nie miało to większej wartości.
Kilku władców Polski zadomowiło się w kieszeni luźnych spodni, a intruz zręcznie wycofywał się w stronę wyjścia. Jeszcze raz przyjrzał się rozstawionym po pokoju przedmiotom, ale nie dostrzegł niczego wartościowego. To, co mogłoby go interesować, było duże, a on nie chciał hałasu. Dobre i te banknoty, które zwinął. Może wystarczy.
***
Siedziba Klubu Miłośników Historii znajdowała się w jednej z niewielu kamienic mieszczących się w obrębie rynku małego miasteczka. Niewielka przestrzeń, ograniczona z czterech stron rzędami zabudowań, stanowiła pole bitew w kolejnych kampaniach politycznych. Te nie interesowały jednak historyków, którzy sami stali przed jedną z najważniejszych wojen w swojej (nomen omen) historii. Od jakiegoś czasu towarzystwo nie wyszło z ciekawą inicjatywą, toteż dofinansowania zmalały. Kilku pasjonatów – i tak biednych – nie mogło poradzić sobie z utrzymaniem tego przedsięwzięcia. Burza mózgów trwała od pewnego czasu, ale prawdziwe wyładowanie atmosferyczne miało dopiero nadejść.
Marian – mężczyzna w podeszłym wieku, który nosił długą siwą brodę i ubierał zawsze nieco przestarzałe stroje (największą uwagę skupiało palto – jakby przewiezione wehikułem czasu z drugiej połowy XIX stulecia – chociaż często mówiono także o jego meloniku), poruszając się przy tym w sposób iście komiczny, opuszczał tego ranka dom z prawdziwą radością. Lubił przychodzić do siedziby Towarzystwa Miłośników Historii. Tam przygotowywał sobie kawę, wygodnie rozsiadał się w nieco zapadłym fotelu (kogo innego faktura materiału doprowadzałaby do szału, Marian traktował jej szorstkość jak najsłodszą z pieszczot) i rozpoczynał przeglądanie prasy. Nie, nie była to prasa aktualna, Marian wciąż błądził w minionych latach, poszukując inspiracji. To dziwne upodobanie doprowadziło do tego, że niektóre z artykułów znał na pamięć. Kiedy mu to mówiono, nie zwracał uwagi i czytał dalej.
Jego mieszkanie od charakterystycznej kamienicy (była największa na rynku, co samo w sobie mogło stanowić powód do dumy) dzielił niewielki dystans. Wczesną wiosną (a taka właśnie była) zazwyczaj spacerował, mijając klomby, na których przebiśniegi, niczym peryskopy, bacznie wpatrywały się w słońce. Po drodze nierzadko spotykał Marka – swego towarzysza. Także nie był to człowiek młody, jednak nieco mniej oderwany od świata. Emerytowany nauczyciel i wciąż aktywny elektryk przemierzali skrajny rejon parku, przechodzili przez jezdnię i zbliżali się do swego azylu. Oprócz nich do Towarzystwa Miłośników Historii należało jeszcze trzech innych członków. Pierwszym był Adam – uczeń będący osobą dosyć praktyczną (przynależał do grupy, by zbierać dobre oceny z historii). Drugim była Adela, która zaczytywała się w historycznych romansach, co sprawiało jej niezwykłą radość. Spędzając czas wśród „swoich” odkrywała, że historia (szczególnie ta najnowsza) często jest o wiele bardziej prozaiczna niż wydumane opowieści, co napełniało ją smutkiem. Jako trzeci, najmłodszy stażem, ale mocno zaangażowany, do grupy dołączył Krystian – fan gier fabularnych i bitewnych. Miał olbrzymią wiedzę o II wojnie światowej, toteż prędko zyskał sympatię. Ceniono także jego sprawne ręce – wszak wprawę zdobywał, malując figurki. Był jeszcze szósty członek Towarzystwa Miłośników Historii, ale o nim nie mówiono głośno. Burmistrz miasteczka, chcąc nieco ocieplić swój wizerunek, dołączył do pasjonatów, chociaż z historią łączyło go niewiele (może poza tym, że jego pies nazywał się Neron). Początkowo wniósł nawet trochę finansów, ale gdy przekonał się, iż siła rażenia stowarzyszenia jest niewielka, stopniowo wycofywał się z jego działań, zawsze będąc jednak gotowym, by, w razie potrzeby, pełnić honory.
Schody zawsze były problemem, szczególnie dla Mariana. Starszemu mężczyźnie ciężko było pokonywać nierówne stopnie (trudności pogłębiały się z każdym rokiem). Nie było żadnej nadziei na przeprowadzenie remontu, o windzie w ogóle nie wspominano. Towarzystwo znajdowało się na skraju, sytuacja wyglądała na bardzo trudną.
W czasie otwierania drzwi Marian zauważył, że coś jest nie w porządku. Dałby sobie rękę uciąć (lewą, bo tę miał mniej sprawną), iż zamknął je na dwa przełożenia. Teraz zamek przeskoczył tylko raz. Kiedy mężczyźni przekroczyli próg wielkiego pomieszczenia, ich oczom nie ukazało się nic szczególnego. W siedzibie Towarzystwa Miłośników Historii zawsze panował bałagan. Przedmioty leżały rozrzucone; wszędzie walały się notatki i czasopisma; a od kiedy dołączył do nich Krystian, musiało znaleźć się miejsce dla figurek, farbek i innych akcesoriów niezbędnych mu do działania. To uśpiło czujność wchodzących do siedziby.
Dalej było, jak to każdego ranka, swojsko. Marek zajął się robieniem kawy, Marian zasiadł w szorstkim fotelu i sięgnął po pierwszą lepszą gazetę, która leżała obok. Była sprzed dziesięciu lat, a on sam musiał czytać ją kilkukrotnie. I tym razem rozłożył ją przed sobą, zatapiając wzrok w morzu wyblakłych literek.
Jeszcze kilka lat temu historycy radzili sobie naprawdę dobrze. Niemal każdego dnia ktoś ich odwiedzał, poszukując informacji lub po prostu okazji do rozmowy. To wpływało na nich mobilizująco – wciąż pozyskiwali nowe wiadomości, sprowadzali książki, czasem nawet przyjechał ktoś z prelekcją. Od pewnego czasu (wiadomo, Internet i te sprawy) działo się coraz gorzej. Teraz każdą wizytę traktowali jak swego rodzaju święto. Sami także nieco zgnuśnieli, żywe dyskusje podejmujące pasjonujące ich tematy były rzadkością. Już nie obudowywali się w twierdzach swoich poglądów, ustępowali, odchodzili od swych przekonań. Nawet „świeża krew” wiele nie pomogła. Kilka młodych osób nie mogło zastąpić tych, którzy kiedyś zrezygnowali, widząc bezcelowość dalszego angażowania się w istnienie upadającego towarzystwa.
O 14, zaraz po lekcjach, do pokoju wszedł Krystian. Przyniósł kilka nowych figurek od dawna budzących jego pożądanie. W siedzibie był tylko Marian. Marek wyszedł ok. 11, by zająć się domowymi sprawami. W przeciwieństwie do swego kolegi miał rodzinę. Teraz mieszkał sam z żoną, ale czasem odwiedzały ich dzieci, które studiowały. Mężczyzna był z nich naprawdę dumny, często nawet opowiadał o ich sukcesach, lecz do Mariana prawie nic nie docierało. On żył w swoim świecie.
Zniknięcie pieniędzy zauważono trzy dni po wizycie tajemniczej postaci. Stagnacja, w jakiej pogrążyło się towarzystwo spowodowała, że dopiero wówczas nadarzyła się okazja, by zerknąć do szafki. Kwota, która tam się znajdowała, nie była wielka, ale stanowiła zabezpieczenie bieżących potrzeb towarzystwa. Teraz sytuacja stała się jeszcze gorsza, naprawdę dramatyczna. Jednak mogło się zdawać, że żadnego z członków towarzystwa to nie poruszyło. Wszystko toczyło się swoim rytmem, a brakujące pieniądze zeszły na dalszy plan. Jedynie Marek, na którego barkach spoczywała odpowiedzialność za losy towarzystwa (Marian dawno przestał zwracać uwagę na wszelkiego rodzaju pisma dostarczane przez skrupulatnego listonosza), coraz więcej myślał na ten temat.
Wiosna, jak przystało na obowiązkowego i poczciwego rzemieślnika, coraz silniejszymi uderzeniami rozbijała śnieżną skorupę otaczającą miasto. Chciałoby się rzec, że także ludzkie serca stawały się cieplejsze, ale to absolutna nieprawda. Stawały się jeszcze bardziej żądne sławy i pieniędzy. Te pragnienia obudziła wiosna w sercu burmistrza, który przypomniał sobie o istnieniu Towarzystwa Miłośników Historii. Wiedział przecież, że źle dzieje się w jego szeregach, chociaż sam dawno nie pojawił się w pokoju na najwyższym piętrze charakterystycznej kamienicy. Pomyślał sobie, iż warto byłoby im pomóc, wszak inne przedsięwzięcia będą wymagać sporego zaangażowania, a poprawa losu towarzystwa będącego niegdyś chlubą miasteczka (to akurat prawda) może być posunięciem efektownym i, co najważniejsze, tanim. Myśl ta kiełkowała w głowie burmistrza.
Minęły dwa tygodnie; niewiele się zmieniło. Marian nadal błądził wzrokiem po starych gazetach; Adam i Adela pojawiali się sporadycznie; Krystian w spokoju malował figurki. Tylko Marek intensywnie zastanawiał się nad zaginioną kwotą, rozważając zgłoszenie sprawy na policję. Dlaczego nie zrobił tego wcześniej? Wyszło na jaw, że pewne papierkowe formalności nie zostały dopięte, a gdyby ktoś to dostrzegł, konsekwencje mogły okazać się znacznie poważniejsze niż marne 300zł. Teraz Marek miał pełne ręce roboty, bacznie dokonując wyliczeń i kontroli wydatków z minionych lat.
***
W wielkim domu znajdującym się na uboczu miasta korpulentna postać siedziała przed komputerem, uporczywie wpatrując się w biały ekran. Do bogato zdobionej bramy stanowiącej wyłom w wysokim murze koloru piaskowego zbliżała się niewysoka postać. W jej lewej ręce widniała napęczniała siatka. Brama nie stanowiła dla niej oporu, więc prędko znalazła się ona po drugiej stronie. Musiała doskonale znać teren, gdyż szybko zbliżyła się do drzwi wejściowych, które były otwarte.
___- Tato, przyniosłem ci pączki. Jak idzie prasa? – zrzucając kaptur, młodzieniec powiedział do siedzącego przed komputerem mężczyzny.
___- Dziękuję synku, teraz może coś mi się rozjaśni. Zupełnie nie wiem, co zrobić z tym Towarzystwem Miłośników Historii. Gdybym wysunął ciekawą inicjatywę, mogłoby to umocnić moją pozycję. Ale co ty możesz o tym wiedzieć, synku, masz dopiero 9 lat – z nieskrywanym rozczuleniem odpowiedział ojciec, sięgając ręką po lukrowanego pączka i nadal wpatrując się intensywnie w ekran. Białą plamę pustej kartki stopniowo zapełniała się literkami. „Moja kadencja będzie trwać dłuuuuuugo” – pomyślał burmistrz.
Następnego dnia listonosz przyniósł do siedziby Towarzystwa Miłośników Historii kopertę, na której widniała pieczątka burmistrza. Marek prędko otworzył przesyłkę i, nerwowo przyglądając się charakterowi pisma nadawcy, wydobył kartkę z taką oto treścią:
„Witam. W celu poprawienia pozycji Towarzystwa Miłośników Historii polecam zorganizować otwarte spotkanie. Gotów jestem użyczyć sali w ratuszu gdzie mogłoby się ono odbyć. Tematem spotkania będzie wiek XVIII a główną atrakcją będzie obecność praprapra(i tak dalej)wnuka osoby żyjącej w tych czasach”.
_________________________Pozdrawiam Burmistrz Miasteczka
_________________________(odręczny podpis)
Jak Towarzystwo Miłośników Historii wyszło z zakrętu
1
Ostatnio zmieniony czw 18 lip 2013, 13:30 przez witalis_kita, łącznie zmieniany 1 raz.
I tak muszę czekać 30 dni, co jest okrutne ze strony administratorów. Gdyby ktoś jednak był niecierpliwy albo ciekawy, może wejść na pewnego bloga:
www.witaliskita.blog.pl
Znaleźć można mnie też na pewnym portalu społecznościowym, ale to ostateczność. Tam będę hasał, gdy sława weźmie mnie w obroty.
www.witaliskita.blog.pl
Znaleźć można mnie też na pewnym portalu społecznościowym, ale to ostateczność. Tam będę hasał, gdy sława weźmie mnie w obroty.