WWWStuk, stuk. Klap, klap. Rżenie konia.
WWW– Hej, paniusiu! Uważaj, jak idziesz!
WWW– To ty uważaj, dziadu jeden!
WWW– Fotografka wielka z „National Geographic”. Konia mi płoszy latarką. Dzień jest! Wyłącz te błyski, gangreno!
WWW– Chi, chi, chi – zaśmiała się lękliwie jakaś inna kobieta.
WWWStuk, stuk. Klap, klap. Pstryk, błysk.
WWW– Prrr!
WWW– Niech pan jedzie. Niech pan nawet nie myśli się zatrzymywać! – zawołała turystka, która naraziła się dorożkarzowi. – Jak się nie zna na fotografii, to niech siedzi na pośladach i zjeżdża!
WWWKońskie kopyta zastukały niezbornie. Kucający pod ścianą Duch niczego nie widział, ale wyczuwał rosnące napięcie. Zewsząd zbiegali się ludzie.
WWW– Ratunku! Na pomoc! – zawołała piskliwie kobieta, która jeszcze przed chwilą chichotała głupio.
WWWKtoś zeskoczył na bruk.
WWW– Co, kobietę chcesz pan bić?! Reporterkę z prasy?!
WWW– Taki chojrak z ciebie, woźnico?
WWW– Siadaj z powrotem na kozioł i spadaj!
WWWDuch rozpoznał po głosie trzech artystów z głównego rynku, którzy ruszyli na pomoc. Zdziwił się, że porzucili swoje stanowiska. Ten czwarty facet, udający starorzymski posąg, pozostał nieruchomy jak zwykle. Nie chciał obnażać tajników profesji.
WWWDuch wsparł się na ręku, przeczekał zawrót głowy i zbliżył oczy do otworu w bramie. Czerwony ze wściekłości woźnica zaciskał i otwierał pięści. Chichotka w dorożce odsunęła się jak najdalej, jednak nie wysiadła. Odruchowo przycisnęła torebkę do piersi i jedną nogę w srebrzystym pantofelku podstawiła na stopniu dorożki. Na wszelki wypadek.
WWWSprawczyni zamieszania nie należała do osób, które zapienionym stangretom się kłaniają, zwłaszcza że miała za plecami tłum świadków i trzech tubylców, którzy zachowywali się jak samozwańczy stróże prawa. Stanęła szeroko na nogach. Skierowała obiektyw na woźnicę. Zastygł, wyciągając rękę w stronę bata. Kobiecie nic jednak nie groziło i wiedziała o tym. Jeden przeciw wszystkim. Na takiej podstawie nawet gołąb potrafiłby obliczyć swoje szanse. Zresztą właśnie odleciał. Woźnica powiódł wzrokiem dookoła, splunął na bruk i obrzucił artystów nienawistnym spojrzeniem. Rozprostował palce i wspiął się na kozła. Kapitulacja. Artyści uśmiechnęli się krzywo, poklepali jeden drugiego po plecach i rozeszli się do porzuconych kramów.
WWW– No! Sprawiedliwości stało się za dość – rzuciła turystka. Opuściła aparat i mrugnęła do stangreta. Ten warknął, uniósł się lekko, ale chwycił wodze i cmoknął na konia. Tłum zaczął się rozchodzić. Dzięki brawurowej obronie wzrosło zainteresowanie twórczością plastyków.
WWWDuch obserwował ich od rana z bramy opuszczonej kamienicy. Nikt go tam nie widział, za to on miał widok na większą część placu. Kłódkę na końcu łańcucha otworzył niezawodnym zestawem narzędzi. Siedział wciśnięty we wnękę, w zaciszu zacieków, zgnilizny i wysychających kałuż moczu. Gdy udawało mu się odsunąć myśli o smrodzie i pustym żołądku, przytykał oczy do dziury w blasze (lewą ręką zaciskając na pręcie, by utrzymać wycieńczone ciało, prawą na brzuchu, by powstrzymać torsje) i wodził wzrokiem za gestami artystów, szczególnie gdy odbierali pieniądze od nabitych w butelkę jeleni.
WWW– Duże uszy, bujny wąs, na swój widok przeżyj wstrząs! – W ten sposób rysownik karykatur nawoływał turystów, żeby przysiedli na stołku i pozwolili naszkicować swoje krzywe zęby i spuchnięte podbródki. Jeszcze zanim zobaczyli efekt końcowy, robili z siebie pośmiewisko, ponieważ wokół karykaturzysty zbierał się krąg ciekawskich. Ciekawscy natychmiast zmieniali się w krytyków sztuki.
WWW– Góry, lasy po wsze czasy! – To malarz kiczowatych widoczków odpowiadał na zawołanie kolegi.
WWWByli jak zsynchronizowany mechanizm. Oni i ten trzeci, który się nie odzywał, ponieważ zajęty był fałszowaniem na harmonii. Dla niego trzeba by zmienić nazwę instrumentu na dysharmonia. Dźwięki, które wygrywał, przypominały zagracony pokój nastolatka. Możesz słuchać na własną odpowiedzialność, ale nie spodziewaj się, że w tym bałaganie rozpoznasz melodię. Mimo że przyjmował datki co łaska, turyści omijali go jak zarazę. Posąg rzymski nikogo nie nawoływał. Jego rola była statyczna, ale dlatego cieszył się zainteresowaniem. Dzieciaki nie spuszczały go z oczu. Próbowały przyłapać w ruchu. Na próżno. Wreszcie zmusiły do współpracy gołębie, które wzniosły się w powietrze i zaatakowały Rzymianina bronią biologiczną. Fekalia spływały mu z czoła, ale nawet nie mrugnął powieką.
WWWKarykaturzysta i malarz krajobrazów siedzieli blisko siebie. Akordeonista i posąg po przeciwnej stronie ulicy. Wyglądali jak członkowie mafii. Co i rusz wymieniali spojrzenia, dawali sobie potajemne znaki i w razie kłopotów działali jak jeden organizm. Trzech zdolnych do ruchu mężczyzn przywracało ład w rewirze, czwarty w tym czasie obserwował kramy i ukradkiem poprawiał makijaż. Tylko niewidoczny Duch przyłapał go na gorącym uczynku. Gdy wszyscy pochłonięci byli draką, posąg wyciągnął rękę spomiędzy fałd togi. Przytknął dłoń do czoła w geście myśliciela i ukrytym pomiędzy palcami białym smarowidłem wygładził smugi na twarzy. Nieświadomi gapie pochłonięci byli woźnicą, który przerabiał rondo kapelusza reporterki na kołnierz.
WWWDuch, który popierał emancypację kobiet, przeklął ją pod nosem. Zaczynał tracić rozum i czuł się skonfundowany. Przed chwilą kot podrzucił mu pod nogi martwego szczura. Zastanawiał się, czy nie skorzystać z darmowego posiłku, ale jeszcze nie pozbierał się po przygodzie z wodą z rzeki, która na cały dzień zatrzymała go w krzakach, gdzie co pół godziny zdejmował i zakładał spodnie, wydawał bogate dźwięki i wonie, ochlapywał trawę, podcierał się liśćmi babki i padał półprzytomny na twarz. Wciąż odczuwał reperkusje tego feralnego incydentu.
WWWKopnął szczura w kąt, pozbywają się z oczu powodu negatywnych emocji. Galopada w jelitach zwolniła do kłusu. Ulga trwała jednak tylko chwilę, ponieważ dzięki fotografce, do woni moczu dołączył fetor łajna pozostawionego przez konia, który zabijał czas w oczekiwaniu na rozwój wydarzeń. Skoro jednak Duch stwierdził, że obserwacja i wyciąganie wniosków to jedyny sposób na przechwycenie pieniędzy artystów, mógł tylko mocniej uchwycić się pręta, a drugą dłonią zatkać nos.
WWWKlap, klap. Puk, puk. Kopyta coraz ciszej uderzały w bruk bocznej alei. Zebrany tłum wrócił na swoje szlaki zwiedzania.
WWW– Ile wyciągnąłeś? – spytał karykaturzysta swojego kolegę.
WWWMalarz widoczków uchylił wypchaną banknotami kieszeń.
WWW– Che, che, che.
WWW– Który gamoń? – rysownik obrzucił spojrzeniem tłum obijający się o siebie niczym kulawi na pierwszej lekcji tańca.
WWW– Ten czy tamten. Niejeden – rzucił malarz w powietrze, niechętny zdradzić źródła utrzymania. Spuścił wzrok i zanurzył pędzel w słoiczku z błękitem paryskim. – Dobra farba.
WWW– Burgund lepszy. Krew i wino.
WWW– Che, che, che. Skończył mi się. Wypiłem – dodał i wyszczerzył zęby, obnażając czerwone dziąsła.
WWWDuch stwierdził, że nie będzie miał wyrzutów sumienia, gdy przejmie ich utarg. Byli takimi samymi złodziejami jak on, a nawet lepszymi, jeśli wziąć pod uwagę, że minęło południe, a Duch wciąż nie wymyślił, jak przezwyciężyć problem opróżnienia ich kieszeni tak, żeby niczego nie poczuli. Niestety, gdy oni wykorzystywali swe złodziejskie umiejętności w praktyce i był to najlepszy moment, żeby Duch się czegoś nauczył, akurat zajęty był amortyzowaniem upadku. Omdlewająca ręka odmówiła posłuszeństwa i posłała Ducha na glebę. Artyści niezauważeni uprawiali swoją sztukę.
WWWAkordeonista nie nadawał się do celów Ducha. Za grosze z jego czapki mógłby co najwyżej kupić zapalniczkę, a przecież nie palił. Był na to za młody. Skupił się na posągu. Gdyby tylko odwrócił uwagę całej czwórki, gdyby wywabił ich z rynku, udałoby mu się wykraść bilon Rzymianina. Sterta rzucona u podstaw kolumny doryckiej mieniła się w słońcu, mówiąc „weź mnie”. Plan jednak miał dwie wady: nawet gdyby ich wywabił, nie potrafił się teleportować ani tym bardziej przebywać w dwóch miejscach na raz. Rozważania przerwał nagły atak torsji. Wymiociny chlusnęły na bramę. Za nimi poleciał Duch. Brama stanęła otworem. Błękit paryski roztrzaskał się na chodniku. Ucichła dysharmonia.
WWWKlap, klap. Stuk, stuk. Znów ten parszywy koń. Oddziaływał na Ducha jak komunikat podprogowy.
Mocny w gębie Duch Rewanżu (fragm. powieści łotrzykowskiej)
1
Ostatnio zmieniony wt 23 lip 2013, 14:08 przez Tine, łącznie zmieniany 1 raz.