a.s.

1
fragmencik, troszkę jeszcez niespójny, bo raz- wyrwany z kontekstu, dwa - nie do końca chronologiczny.



Z góry dziękuję za uwagi, zwłaszcza te stylistyczno-warsztatowe ;)





Niektórzy brzydzą się takimi rzeczami








Na zachód. Kiedyś to było oczywiste.

Pociąg do Wrocławia odjeżdżał kilka minut po dziesiątej. Usiedliśmy w ostatnim wagonie, drugi przedział od końca składu. Zapaliłem palmala. Mój ukraiński kolega też zapalił, ale nie palmala, bo palmala to i Polak zapali.

Oczywisty kierunek, oczywiście bezcelowa podróż. Pociąg ruszył, za dziewięć godzin mieliśmy dotrzeć, nie do celu – na miejsce.

Do przedziału weszły dwie stare kobiety i jeden mężczyzna, jeszcze starszy. Jeszcze starszy mężczyzna zasiadł naprzeciw mnie i z niejasnych przyczyn pokazał mi żółte zęby, chyba w uśmiechu. Potem mrugnął prawym okiem, z przyczyn równie niejasnych.

Odwróciłem twarz na lubelskie bloki, odwróciłem twarz na wiszący nad nimi srebrzystobiały księżyc, jak śpiewał niezbyt znany, ale w niektórych kręgach ceniony wokalista.

– Ej – usłyszałem i poczułem dotyk na kolanie, coś jak szturchnięcie.

Staruszek nie uśmiechał się już, nie mrugnął też prawym ani choćby lewym okiem. Patrzył na mnie uważnie, po czym gestem dłoni dał znak, żebym zbliżył do niego głowę, zbliżyłem więc do niego głowę, a on wtedy kolejnym gestem dłoni dał znak, żebym ją pochylił.

Trochę tego za dużo, ale pochyliłem, zastanawiając się nad przyczyną konspiracyjnej ostrożności. Przyczyna była niejasna jak wszystkie na razie przyczyny z nim powiązane.

Staruszek również schylił się, po czym nie spuszczając ze mnie wzroku, obydwoma dłońmi podciągnął nogawkę spodni.

Ujrzałem fragment protezy.

Pokiwał głową, staruszek, nie fragment, i znów odsłonił żółte zęby, niemniej jednak żadnym okiem nie mrugnął.

– Wie pan... – konfidencjonalny uśmiech wykrzywił potwornie pomarszczoną twarz – Niektórzy brzydzą się takimi rzeczami – powiedział jeszcze starszy mężczyzna, a powiedział to tonem nie to co my, prawda.

Machinalnie pomyślałem o mojej pierwszej dziewczynie. Nie, dziewczyna, która wyrwała mnie z pęt prawiczeństwa nie miała żadnej protezy.





Sto dwadzieścia dni z dębiczanką



No nie miała. Gdyby było inaczej, moje życie miałoby szansę potoczyć się odmiennym torem.

– Maks, spójrz – moja pierwsza dziewczyna podciąga nogawkę spodni – niektórzy brzydzą się takimi rzeczami.

Tak, to byłaby pewnie zwrotnica mojego losu. Ale nie, słowa te z ust mojej pierwszej dziewczyny jednak nie padły.

I, co gorsza, nigdy nie padały.

Prawiczeństwo utraciłem bezpowrotnie, tak, właśnie bezpowrotnie, jako dziewiętnastolatek.

– Dlaczego tak późno? – ktoś spyta z politowaniem bądź oburzeniem.

Przybierając wyraz twarzy typu ikonka rol ajs, odpowiem:

– Pizdiet. Uwarunkowania geograficzno-socjologiczne.

Baśka miała fajny biust – śpiewa znany i ceniony polski artysta. Mając za sobą dziewiętnaście dziewiczych lat, nie byłem ani zbytnio znany, ani przesadnie ceniony, a artystą to już w ogóle nie byłem w żadnej, nawet w nie znanej i nie cenionej, dziedzinie. Wskutek tego – i nie tylko tego zresztą – nie mierzyłem tak wysoko; historia moich rozkosznych utrapień rozpoczyna się więc przyziemnie:

Dębiczanka miała piękne nogi.

Niemniej jednak nosiła pełne artystycznego rozmachu imię Baśki – fakt w sumie bez znaczenia, jak fakt noszenia jakiegokolwiek imienia, ale przytaczam go jako ciekawostkę: Baśki, a owszem, mają z definicji fajne biusty, ale nogi – nogi miewają cudowne.

W kwietniu 2004 roku napotkany w przedziale wariat prezentuje mi triumfalnie protezę zastępującą nogę.

W kwietniu 2000 roku moja pierwsza kobieta, ślicznotka pochodząca z Dębicy (Dębica leży nad Wisłoką, nie mylić z Wisłokiem), prezentuje mi triumfalnie swe ponętne nie tylko cudownymi nogami i fajnym biustem ciało, a nie jakieś tam normalne ciało do ryzykownych doświadczeń. Doświadczenia winno się przeprowadzać na istotach lichych, powiedział ktoś, może i nieznany, ale mądry.

Dębiczanka ma fajny biust i piękne nogi, dziadek ma jedną nogę i protezę. Moja kobieta i napotkany wariat – połączeni przełamującym barierę czasu, przełamującym wszelkie bariery estetyczne upartym przekonaniem, że obce jest mi uczucie wstrętu.

Patrzę jak zniesmaczony idiota na protezę, patrzę jak idiota, któremu podniecenie zaraz rozsadzi jaja, na jej smukłe nogi, miętosząc absolutnie fajny biust w jakimś tyle zapamiętałym co nieudolnym naśladownictwie aktorów porno.

– Wykorzystaj mnie... Rób ze mną, co chcesz... – szepcze namiętnie naga dębiczanka, a jej trywialnie wyuzdane słowa są – o czym jeszcze nie wiem – nabrzmiałe tysiącem pragnień, przy których mówienie o odrażającej protezie zwariowanego staruszka trąci metroseksualizmem i to w tym radykalnie zniewieściałym nurcie.

– Niektórzy brzydzą się takimi rzeczami – stwierdza staruszek, zaliczając mnie do elitarnego grona tych, którzy nie brzydzą się takimi rzeczami, a ja przypominam sobie dębiczankę i myślę, że igraszki z nią napiętnowały mnie na całe życie piętnem twardego faceta, niebrzydzącego się nie tylko takimi, ale w ogóle jakimikolwiek, bladź, rzeczami.

Chyba każdy się zgodzi, trudno było o bardziej przytłaczającą presję niż presja robienia tego, co chcę, z cudownym ciałem o arcycudownych nogach i fajnym biuście, presja przyciśnięta dodatkowo brzemieniem skrywanego, a więc tym bardziej ciężkiego, dziewiętnastoletniego dziewictwa. Niemniej jednak przeżyłem, jakoś przeżyłem, i to w zasadzie wszystko, co chcę powiedzieć o wiekopomnej chwili wyrwania się z uciążliwych pęt prawiczeństwa. Gdy delektowałem się zrobieniem tego wreszcie, gdy oto zaczynał się mój nowy etap życia, dumny etap bycia nieprawiczkiem, ona, poprawiając włosy prawą, a drapiąc się po udzie, cudownym udzie, lewą dłonią, powiedziała:

– Było nieźle (tonem – no przyznam, że więcej się po tobie spodziewałam), ale... – ale w połączeniu z przeciągającą się pauzą dramatyczną wyrwało, a raczej wygrzebało mnie z tępej satysfakcji – ale powinniśmy urozmaicić jakoś nasze erotyczne zabawy.

Oczywiście, potrzeba urozmaicenia naszych erotycznych zabaw wydała mi się początkowo naturalna, wszak pierwszy raz był w zasadzie aktem kopulacji, który z seksem (ten błędnie uznałem za synonim erotycznej zabawy) miał tyle wspólnego, że doszło do zespolenia ciał (zespolenie ciał ewidentnie nastąpiło). W potrzebie urozmaicenia (wyjawionej przez dębiczankę już po jałowej inauguracji naszego obrzydliwie wyszukanego pożycia!), ba, w powinności urozmaicenia, pobrzmiewała delikatna, lecz drażniąca dumę, nuta rozczarowania, no ale z tym – jako niezbyt znany i nieszczególnie ceniony, pozbawiony w dodatku artystycznych zapędów, dziewiętnastoletni prawiczek – musiałem się na przedprożu doniosłego aktu inicjacji liczyć. Tak właśnie sobie to tłumaczyłem, tak kombinowałem w swojej już nie przeżartej kompleksem cnoty, ale pełnej podrażnionej godności nieprawiczka, głowie, wkomponowując abstrakcyjnie fantazyjne jeszcze niedawno kategorie w rzeczywistość codziennego życia, w rzeczywistość naszego pożycia – akt kopulacji plus bliżej nieokreślone urozmaicenia równa się udany seks, czyli po prostu seks, bo seks nieudany to imitacja seksu, a więc nie seks jako taki, czyli – wracamy do punktu wyjścia – udany. Jednak z biegiem dni bliżej nieokreślone urozmaicenia przedzierzgnęły się radośnie i otwarcie w ściśle i na mój gust zbyt blisko określone dewiacje, które nazwałbym chętnie zwierzęcymi, gdyby tylko świat fauny wykazywał się tak chorą pomysłowością, gdybym nie przypuszczał, że jeden czy drugi zwierz warknie na mnie gniewnie za tak bezczelne nawiązanie.

– To co takiego robiliście? – ktoś mnie spyta z niekrytą fascynacją osoby niewiedzącej, co takiego można robić z ognistą dębiczanką o cudownych nogach i fajnym biuście, wielu mnie pytało (jedni śmiejąc się, inni śliniąc, jeszcze inni przybierając wyraz twarzy typu ikonka rol ajs).

– Sodomia i Gomoria – odpowiem, odpowiadam tak niezmiennie. Od kwietnia 2004 roku dodaję jeszcze z naciskiem:

– Niektórzy brzydzą się takimi rzeczami.

Niezwykle rzadko, gdy wypiję zbyt dużo (o wiele zbyt dużo), odsłaniam wyzywająco rąbek tajemnicy naszego przerafinowanego erotyzmu, jak staruszek fragment protezy.

– To ty jesteś prawdziwy zbok! – odpowiadają słuchacze, rozdziawiając gęby.

Bladź!

O, ironio, nawet wytrzymaliśmy ze sobą (a ściślej – ja wytrzymałem z nią, a najściślej – wytrzymałem nie tyle z nią, co wytrzymałem jej namiętności) prawie równo cztery miesiące (licząc od dnia, w którym gapiłem się idiotycznie na jej nagie ciało, tak jak cztery lata później na protezę zwariowanego dziadunia).

Mój pogląd na sytuację – że tak to ujmę – ewoluował – od bezmyślnej akceptacji neofity (stanowisko widocznie tak się robi) – pierwszego, przez perwersyjne zaciekawienie pojętnego ucznia (stanowisko jak daleko posunie się moja kobieta) – drugiego, narastającą konsternację ucznia wysnuwającego niepewnie własne wnioski (stanowisko moja kobieta posuwa się chyba zbyt daleko) – trzeciego, aż do ściśle fizjologicznego wstrętu człowieka, który przesadził (stanowisko zaraz się porzygam) – czwartego miesiąca.



Rozstania nie muszą być bolesne



Stanowisko zaraz się porzygam ostatniego, czwartego miesiąca wyuzdanych zabaw z ognistą dębiczanką nie oddaje zbyt dobrze natury wyuzdanych zabaw, a raczej odnosi się tylko do ich części, chciałbym powiedzieć bardziej niewinnej, ale może jednak nie powiem nic. Rzyganie rzyganiem, fizjologia fizjologią, ale jej zachcianki – poza wzbudzaniem wstrętu – wkroczyły odważnie w dość niebezpieczną fazę, fazę bardzo niemiłą – fazę nieukojenia w poniżeniu.

Tak. Nie wdając się w szczegóły, bladź, na samo wspomnienie, moja dziewczyna lubiła być upokarzaną, pragnęła być upokarzaną i nie czuła się w trakcie naszych, niewinnych w jej mniemaniu, choć już chyba urozmaiconych, zabaw erotycznych upokorzoną należycie, na miarę swych potrzeb, na miarę chronicznego nieukojenia w poniżeniu. No więc odsłaniała mi swe kolejne erotyczne marzenia, a ja wyglądałem na faceta, który takimi rzeczami się nie brzydzi.

O, genialna kompozycjo mojego życia! Finalną perorę wygłosiłem pod kiblami jednego z dębickich klubów. Wiem, finalna perora pod kiblami dębickiego czy nawet niedębickiego klubu trąci małostkowością, jest niemiła, ale nie miałem wyboru, nie mogłem jej dłużej odraczać, sprawa dojrzała do sznura. To dość rzadki zmysł kompozycji mojego życia o roboczej nazwie z niektórymi kobietami można rozstać się tylko w okolicach kibla.

Tak, zaraz się porzygam wkraczało w fazę topniejącego z każdą sekundą zaraz, więc trudno sobie wymarzyć lepszy anturaż dla finalnej perory, niemniej jednak zasadniczy powód był bardziej przyziemny. Otóż jeden z dębickich klubów, a także – jak przypuszczam – inne dębickie kluby, jeśli tam takowe istnieją, znam tylko jeden, ba, nawet niejeden z klubów niedębickich – nie są przystosowane do finalnych a nawet niefinalnych peror akustycznie. Mówiąc wprost, tylko pod kiblami dało się coś komuś, określenie trochę na wyrost, powiedzieć.

– Koniec tego – powiedziałem więc, określenie trochę na wyrost, rozpoczynając finalną perorę pod kiblami jednego z dębickich klubów, powiedziałem dębiczance, robiącej minę niewiniątka, jakby jej największym doświadczeniem seksualnym był pocałunek w policzek koleżanki. – Koniec tego. Mam dość twoich zachcianek. Brzydzę się tobą. Chcę się bzykać, zwyczajnie bzykać, chcę umieć nazwać po polsku to, co robię z dziewczyną w łóżku, tak, w łóżku, nie w kiblu, nie w pociągu, nie w chuj wie czym. Chcę – bladź, naprawdę to powiedziałem! – normalności. żadnych chuingów muingów – jakaś dziewczyna wchodząca do ubikacji spojrzała na mnie z zaciekawieniem – chcę po polsku, powtarzam.

Si, si. Baśka nauczyła mnie wielu angielskich i chyba nie tylko angielskich słówek.

– A ty jesteś... – ciągnąłem. – Nie wiem, jak to ująć właściwie... żeby cię nie obrazić, żeby trafić w sedno, żeby cię nie zranić... Ty jesteś... No zboczoną kurwą jesteś!

Ciężko oddychała, myślałem naiwnie, że zaraz się rozpłacze, ale nie – jej oczy zasnuła mgiełka podniecenia, jak piszą nieznani i niecenieni prozaicy erotyczni.

Bladź, bladź, po trzykroć bladź!

– Uderz mnie, ukaż – wyszeptała. – Proszę, ostatni raz, zasłużyłam...



















Zjawia się pedał




W Kielcach wagon zapełnił się dziećmi. Kto i gdzie, do jasnej cholery, wiezie dzieci w środku nocy, zastanawiałem się. Jeszcze dzieci religijne.

Na jeziorze burza, ale ja nie boję się, Jezus ze mną w łodzi jest, Jezus ze mną w łodzi jest.

Tak śpiewało, określenie trochę na wyrost, grono dziewczynek, przypominając niektórym pasażerom, że w polskich pociągach dalekobieżnych lepiej nie zasypiać nocą. śpiewać to one raczej nie umiały albo umiały w stopniu średnim, w takim, w jakim ja umiem przeklinać po rosyjsku.

Do naszego przedziału weszła zakonnica. No tak, wszystko jasne, jakaś oaza czy jak to się zwie.

– Niech będzie, bla bla bla, czy znajdzie się jedno wolne miejsce?

Niech będzie, znajdzie się, od Radomia jechaliśmy w czwórkę, ja, mój ukraiński kolega i dwie stare, ale młodsze od dziadka z protezą zamiast nogi, kobiety.

Zakonnica wprowadziła do przedziału chłopczyka, dziesięciolatka z blond czupryną i pucołowatą twarzą, a sama fortunnie odeszła. Nie lubię zakonnic. Daleko mi do osoby przesądnej, ale spotkanie zakonnicy zbyt często było w moim życiu zapowiedzią czegoś niemiłego, a już zakonnica w przedziale jest czymś samym przez się niemiłym.

Dziewczynki, okupujące sąsiedni przedział (jak sądziłem po docierającym do nas hałasie) wyczerpały po kilkunastu minutach repertuar pieśni religijnych i sięgnęły po piosenki znanych i cenionych polskich zespołów.

Nie będę jadła, kocham cię, nie będę piła, kocham cię – rozbrzmiało w pociągu i ostatni lekkomyślni podróżni zapomnieli o śnie, a kilku z nich odeszło – do innego wagonu.

Wyszedłem na zewnątrz przedziału, razem z ukraińskim kolegą. Ilekroć zajmuję przedział dla palących, ktoś przekreśla dzieckiem znaczek papierosa na drzwiach, no i trzeba wychodzić, żeby nie szkodzić otoczeniu zawierającemu dziecko. Tak, otoczenie zawierające dziecko wyklucza nawet żałosną nikotynową uciechę.

Nienawidzę otoczenia zawierającego dziecko.

Herbata stygnie, zapada zmrok, a pod piórem ciągle nic – zaśpiewały dziewczynki.

– Blaaadź – powiedziałem, pokrzepiony ich niezważającym na nieudolność efektu zapałem.

– Daj sobie spokój. Nie umiesz. Nigdy się nie nauczysz. – Mój ukraiński kolega zaciągnął się wyniośle nie papierosem, ale Parliamentem.

Gdyby chociaż mucha zjawiła się...

Mucha nie zjawiła się, ale zjawił się ktoś inny. Gdy wróciliśmy do przedziału, dziewczynki nagle przestały śpiewać (przestały usiłować śpiewać), słychać było jakąś rozmowę, a potem wybuchy śmiechu, coraz bardziej gwałtowne.

Chłopczyk opuścił przedział, poszedł zobaczyć, co dzieje się u już nie rozśpiewanych koleżanek, by powrócić po kilku minutach, powrócić z blond czupryną i pucołowatą twarzą, powrócić – z fascynującą wiadomością. Fascynującą wiadomość skierował oczywiście do mnie, z przyczyny jasnej jak jego czupryna. Nienawidzę dzieci, o wiele bardziej niż zakonnic. Niestety, bez wzajemności. Dzieci mnie kochają.

Chłopczyk oznajmił mi radośnie:

– Proszę pana, w pociągu jedzie kosmita! Pije własne siki! Pedał!











Więcej ofiarować nie mogła




Tak. Dzieci mnie kochają. Nie, to nie jest miłe. Bywa natomiast upierdliwe.

Mam w sobie coś, o czym marzy każdy pedofil, coś, co je wzywa, jakieś pieprzone wpuśćcie maluczkich wypisane na kontrowersyjnej gębie.

W lipcu albo w sierpniu roku 1997 albo 1998 siedziałem na ławce przy jakimś placu w centrum Tarnowa z kolegą z Dąbrowy Tarnowskiej nad Brniem albo Brnią, nigdy nie pamiętam, jaką płeć ma ta rzeczułka. Sączyliśmy piwo i rozmawialiśmy smętnie albo i nie sączyliśmy piwa i tym smętniej rozmawialiśmy.

Ale raczej sączyliśmy, bo też po co siedzieć bez piwa na ławce przy jakimś placu w centrum Tarnowa, po co bez piwa smętnie rozmawiać.

A jeśli sączyliśmy piwo, to w zasadzie nie było to piwo, ale hit ówczesnych czasów – czeskie piwo w półtoralitrowych plastikowych butelkach.

– Oni jednak wcześniej wejdą do Unii Europejskiej – mawiał mój kolega z Dąbrowy Tarnowskiej nad Brnią albo Brniem, zachwycając się piwopodobnym trunkiem, nawet nazywaliśmy go wspaniałomyślnie piwem, pięć złotych za butelkę z plastiku..

A więc siedzieliśmy i prawdopodobnie sączyliśmy nie piwo, a czeskie piwo w półtoralitrowych plastikowych butelkach, niesłodkie i niespokojne zresztą, cholernie trudno było toto otworzyć, siedzieliśmy i sączyliśmy, gdy podeszła do mnie, tak, właśnie do mnie, sześcio albo siedmioletnia dziewczynka, podeszła z warkoczami blond włosów, podeszła – w kwiecistej sukience.

Podeszła i uśmiechnęła się arcypromiennie, patologicznie promiennie, jakby właśnie doświadczała miłości od pierwszego wejrzenia, i to takiej chorej miłości, upiornie anielskiej.

Rzuciłem jej to jedno lakonicznie wymowne spojrzenie, jakie mam w zanadrzu na takie sytuacje, spojrzenie typu spierdalaj stąd.

Spuściła wzrok, zgasiła uśmiech, odeszła, mnąc rąbek kwiecistej sukienki, odeszła z blond warkoczami i upiornie anielską miłością, miłością wzgardzoną.

Kolega z Dąbrowy Tarnowskiej nad Brniem, zaryzykuję, stwierdził to, co już wielu przed nim i wielu po nim miało jeszcze przy rozmaitych okazjach stwierdzić. Stwierdził mianowicie, że kiedyś i tak niechybnie zostanę pedofilem, bo to tak już jest na tym świecie, w końcu musimy pokochać nie tych, których kochamy platonicznym pragnieniem nieplatonicznej miłości, lecz tych, którzy kochają nas, kochają nas jakimkolwiek pragnieniem. Musimy po prostu pokochać czyjąś miłość, a odrzucić swoje prawdziwe o niej rojenia.

Bo miłość jest obłędnym obopólnym kochaniem czyjejś miłości. A mnie, diabli wiedzą czemu, kochają tylko dzieci. (Lipiec albo sierpień roku 1997 albo 1998, jak i inne miesiące tych lat, należał, przypominam, do posępnej ery bycia prawiczkiem.)

Dla ścisłości – pedofilów nienawidzę jeszcze bardziej niż ich obiektów pożądania czy tam uczuć, żeby nikogo nie obrażać, ale oni przynajmniej nie wchodzą mi obecnie w drogę, a w czasach mojego dzieciństwa pedofilia nie była jeszcze lansowana medialnie, więc i zjawisko było marginalne.

Miłość, dziecka czy niedziecka, pedofilska czy nie, jest uparta, o czym pisało już wielu, mniej lub bardziej znanych i cenionych poetów i prozaików. Dziewczynka wróciła, już nie tylko z warkoczami blond włosów, kwiecistą sukienką, ponowionym uśmiechem i drugim spojrzeniem miłości od spojrzenia pierwszego.

W rączkach, zdrobnień też nienawidzę, mniej niż pedofilów wprawdzie, ale trochę bardziej niż dzieci, w wyciągniętych ku mnie sześcio lub siedmioletnich rękach trzymała pustą butelkę po żytniej. Znak przyjaźni. Znak łączności? Znak oddania?

Znak niemożności.

Bladź.

A może tylko sugestia, że, teraz zyskuję pewność, piliśmy czeskie piwo w półtoralitrowych plastikowych butelkach, sugestia, że jest coś lepszego, bardziej ambitnego? że wstąpimy do Unii szybciej niż Czesi? No nie wiem, gubię się.

W każdym razie trzymała tę pustą butelkę po żytniej, już nawet nie byłem w stanie rzucić jej wymownie jedynego spojrzenia na takie sytuacje, rzuciłem inne, rezerwowe, typu a na chuj mi pusta butelka po żytniej.

W odpowiedzi kolejne spojrzenie miłości od spojrzenia pierwszego. Trzymała tę żałosną daninę, aż wreszcie skrzekliwy głos jej matki uciął romantyczną scenę:

– Karolinko, co ty robisz! Chodź tu natychmiast, nie przeszkadzaj panom!

Odeszła, bezpowrotnie, z dramatyczną miłością, z blond warkoczykami, z pustą buteleczką w sześcio albo siedmioletnich rączkach.

























Avatar winy, czyli sąd ostateczny nad jednym obrazkiem




Przywołuję ten obrazek.

Dzieciak wyciąga dłoń w geście typu spójrz, pedał, a ja zapalam papierosa i idę wolnym krokiem w kierunku mężczyzny, patrzącego na mnie jak na ostatnią nadzieję, patrzącego na mnie oczami, w których wzbierają szkaradne łzy poniżenia.

Stop.

Między dzieckiem zapraszającym do zabawy a wariatem z jego smutkami. Dziecko dostrzega we mnie dziecko. Wariat dostrzega we mnie normalnego, z wszelkimi konsekwencjami takiej percepcji.

Si, si. To w moim życiu dość typowy obrazek.

Czasem mam wizję sądu ostatecznego, w myśl której przeszłość nie ma znaczenia, o ile grzesznik w porę się nawróci.

A więc niechby tak było. Niechby jakiś potencjalnie wszechmogący bóg zatrzymał tę opętańczą karuzelę, właśnie wtedy, ot, może dla zabawy, może już mu się znudziło jej śledzenie. żaden potop, żaden kataklizm. Jeden przycisk, stop, i życie zatrzymuje się, i boska komisja rozpoczyna obchód po świecie, i przystępuje do ostatecznego sądu, i liczy się tylko ten jeden moment, w którym pokraczne istoty zamieszkujące planetę zostały utrwalone.

Ten sąd wygląda w mojej wyobraźni jakoś tak:

(Komisja kroczy od domu do domu, od mieszkania do mieszkania, wchodzą, jak to się kolokwialnie mówi, bez pukania, znaczy się niby pukają, ale tylko z grzeczności, bo przecież i tak mieszkańcy zastygli. Ludzie, w bezruchu, nic nie mówią, lecz komisja czasem odczytuje niezastygłe myśli. I tak, na przykład – wizyta boskiej komisji w domu studenckim.)

Och, tacy młodzi, a leżycie razem w łożu i to, niech zgadnę, pozamałżeńskim? A, to pech. Piekło! że co? No i chuj, że to wasz pierwszy raz! Jak to było – nie znacie dnia, ani godziny! Jeszcze nawet nie zaczęliście? No to naprawdę macie pecha.

(Ale boska komisja wizytuje też domy niestudenckie.)

O, alkohol pijemy, nieładnie... Co? że wyjątkowo, akurat impreza była, że urodziny męża? Piekło, i to wszyscy! Tam sobie poimprezujecie, że hej, wyjątkowo, ha ha! Pani nic nie piła? To trzeba było z niepijącymi się zadawać! Piekło, powtarzam, nie ma wyjątku. Hiiiiiiiiiii!

Idziemy dalej.

(Wizytuje nawet ubikacje.)

O! Mamy cię, onanisto! Piekło! Koniec tej parszywej radości, teraz wieczna męka, ha, ha!

(End soł on, boska komisja dociera wreszcie do zastygłych gdzieś pomiędzy Kielcami a Częstochową wagonów. Wizytuje więc. I sądzi.)

A teraz ten pieprzony pociąg, wchodzimy do środka. Ech, w zasadzie nocne pociągi najlepiej byłoby w całości wtrącić w piekielną czeluść.

(Ale boska komisja zauważa zakonnicę.)

Niech będzie, niech będzie... No niebo, co zrobić, ale dajmy jej jeszcze trzydzieści lat czyśćca, żeby sobie nie myślała! Spokój, siostro. Nie, nie, my nie spowiadamy.

Co my tu mamy dalej – dzieci, ach, dzieci.

Niewinne, bo dzieci są niewinne. Niebo, niebo, a z tych bliźniaczek najlepiej zrobić jakieś aniołki albo coś! No, pomyślcie nad tym.

A to co? Wygląda mi na skruszonego pedała! No cóż, trzeba wybaczyć. Czyściec, jakieś... a, damy mu pięćset lat! Albo tysiąc, bo cuchnie od niego straszliwie.

Dobra, jeszcze ten...

(Boska komisja ogląda mnie z wszystkich stron; w ustach mam dawno już wygasły niedopałek, a ściślej przypalony filtr – no co, widocznie ich stop-klatka nie objęła papierosów.)

Ten też wygląda jakoś niemiło, nie uważacie? No nie wiem, nie wiem, co z nim zrobić. Raczej piekło, ale zastanowię się jeszcze, jak nie zapomnę, a na razie niech zostanie w tej głupawej dezorientacji i tyle. Fajrant, jestem zmęczony. Wciśnijcie tam plej, ten duży, niebieski! Ej, ten trójkątny, tamten zsyła potop!

Dobra, zmywamy się. My tu jeszcze wrócimy!

(Wypluwam z ust to, co zostało z papierosa.)

Tak, właśnie tak. W wersji demo.

I życie toczy się dalej. Niestety.

A pokraczne istoty śmieją się, pieprzą, masturbują, piją, złorzeczą, śmierdzą, żałują, nie piją, przepraszają, nie pieprzą, myją, nie masturbują, w smutku o wybaczenie proszą...

Płaczą, cierpią...

Marzą i kochają.

2
Na początek powiem, że tekst jest przepełniony powtórzeniami. Wypływają one poza brzeg talerza powodując brzydkie plamy po zupie na obrusie.

Strasznie to drażni gdy się czyta po raz setny w krótkim tekście słowo biust, kibel czy choćby proteza.


Mój ukraiński kolega też zapalił, ale nie palmala, bo palmala to i Polak zapali.
Przepraszam, ale mimo zaprzęgnięcia wszystkich sił umysłowych nie potrafię zrozumieć sensu tego zdania. Jest on mi tak bardzo nieznany jak znajoma jest mi pisownia nazwy tych papierosów i tego, że marki z reguły piszemy z dużej litery - Pall Mall. Chociaż nie pale.




Do przedziału weszły dwie stare kobiety i jeden mężczyzna, jeszcze starszy. Jeszcze starszy mężczyzna zasiadł naprzeciw mnie i z niejasnych przyczyn pokazał mi żółte zęby, chyba w uśmiechu. Potem mrugnął prawym okiem, z przyczyn równie niejasnych
Nie wiem czemu, ale zdania tego typu trącą mi alogicznością.


Prawiczeństwo
Czy na pewno w ten sposób odmienia się słowo "prawiczek"? Bo od niego pochodzi to słowo, czy tak?



Na błędy nawet nie będę patrzył, znaczy się spojrzę i ocenię, ale nie wymienię, bo nie chcę żeby ten post zrobił się zbyt długi.



Pomysł:2+

Kompletnie nie zainteresowałeś mnie jako czytelnika. świat przedstawiony jak i dialogi są sztuczne aż do bólu.

Styl:2+

Słabo, nawet bardzo.

Schematyczność: -

W sumie nie wiem pod co to przykleić. Zostawię to na później.

Błędy:3=

Ocena ogólna:2+
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

3
drogi weberze



rozumiem, że nie przemawia do Ciebie pomysł czy styl, ale skoro piszesz:


Na błędy nawet nie będę patrzył, znaczy się spojrzę i ocenię, ale nie wymienię, bo nie chcę żeby ten post zrobił się zbyt długi.


to wypdałoby, żebyś choć kilka (sic! ) wskazał :roll:



A Ty piszesz:


ak znajoma jest mi pisownia nazwy tych papierosów i tego, że marki z reguły piszemy z dużej litery - Pall Mall.


choć powinieneś zauważyć, że wszelkie "zapożyczenia" są pisane konsekwentnie fonetycznie




Nie wiem czemu, ale zdania tego typu trącą mi alogicznością.


też nie wiem




Czy na pewno w ten sposób odmienia się słowo "prawiczek"? Bo od niego pochodzi to słowo, czy tak?


określenie potoczne, jak wg Ciebie się odmienia? :wink:



Na początek powiem, że tekst jest przepełniony powtórzeniami


wskaż mi choć jedno, które jest stylistycznym błędem albo czymś w tym stylu.





Dzięki za pochylenie sie nad tekstem.

4
Ech, brak wiary. Cóż począć?

Wedle życzenia.




Na zachód. Kiedyś to było oczywiste.

Pociąg do Wrocławia odjeżdżał kilka minut po dziesiątej. Usiedliśmy w ostatnim wagonie, drugi przedział od końca składu. Zapaliłem palmala. Mój ukraiński kolega też zapalił, ale nie palmala, bo palmala to i Polak zapali.

Oczywisty kierunek, oczywiście bezcelowa podróż. Pociąg ruszył, za dziewięć godzin mieliśmy dotrzeć, nie do celu – na miejsce.

Do przedziału weszły dwie stare kobiety i jeden mężczyzna, jeszcze starszy. Jeszcze starszy mężczyzna zasiadł naprzeciw mnie i z niejasnych przyczyn pokazał mi żółte zęby, chyba w uśmiechu. Potem mrugnął prawym okiem, z przyczyn równie niejasnych.

Odwróciłem twarz na lubelskie bloki, odwróciłem twarz na wiszący nad nimi srebrzystobiały księżyc, jak śpiewał niezbyt znany, ale w niektórych kręgach ceniony wokalista.
Znalazłem je bez wpatrywania się w tekst. Całości nie wkleję tak, gdyż ogólnie tekst jest napisany w podobnej tonacji - zdartej płyty.


prawiczeństwa
Potoczność, potocznością, ale ja nie znałem wcześniej takiego "przeinaczenia". Ja bym tu użył standardowego słowa - dziewictwo mimo, że utarło się tylko w stosunku do kobiet.



Wiesz dlaczego twoje zdania wydają mi się alogiczne? Gdyż przekazują zupełnie to samo, trzy zdania, a w nich ten sam zwrot i ta sama akcja (opis sytuacji itp.) są dla mnie równie bez sensu jak stwierdzenie masło maślane. Mam nadzieję, że pojmujesz o co mi chodzi. Jak nie to później rozwinę myśl, teraz mam zamiar zjeść spóźniony obiad.


No nie miała.
Jeżeli już chcesz użyć tego stwierdzenia (no - dla mnie jest to język ludzi o IQ poniżej przeciętnej), to po "no" daj przecinek.


Wskutek tego – i nie tylko tego zresztą – nie mierzyłem tak wysoko; historia moich rozkosznych utrapień rozpoczyna się więc przyziemnie:
Nie rozumiem po co używasz tutaj tych znaków: ";" i ":". To znaczy wiem, co miałeś na myśli, ale są one zupełnie zbędne.


miętosząc absolutnie fajny biust w jakimś tyle zapamiętałym co nieudolnym naśladownictwie aktorów porno.
Albo zjadłeś "nie" w "nie tyle", albo jestem tak zacofany językowo, że nie rozumiem tego zdania. Zresztą i tak jest ono dla mnie lekko dziwne.



W kółko powtarzasz w tekście:
– Niektórzy brzydzą się takimi rzeczami – stwierdza staruszek, zaliczając mnie do elitarnego grona tych, którzy nie brzydzą się takimi rzeczami
Za drugim razem już drażni.


nuta rozczarowania, no ale z tym
Wyrzuć "no". Jest zbędne.


To co takiego robiliście
Przecinek przed co.


rol ajs
Mogłeś to zapisać poprawnie, nie fonetycznie.


na sytuację – że tak
Z tego co mi się wydaje, myślnik nie zwalnia z obowiązku postawienia przecinka.


No więc odsłaniała
Przecinek przed więc.


choć powinieneś zauważyć, że wszelkie "zapożyczenia" są pisane konsekwentnie fonetycznie
Od kiedy nazwa marki jest zapożyczeniem? Poza tym nie wszystkie, zapewniam cię, nie wszystkie.



Mam nadzieję, że tym razem cię usatysfakcjonowałem.



Pozdro.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

5
Znalazłem je bez wpatrywania się w tekst.


powtórzenia oczywiście jak najbardziej celowe. nie odpowiada Ci narzucona konwencja. szanuję zdanie i , po przeczytaniu Twojego tekstu, rozumiem doskonale dlaczego.










eżeli już chcesz użyć tego stwierdzenia (no - dla mnie jest to język ludzi o IQ poniżej przeciętnej), to po "no" daj przecinek.


nie, nie:



nie w tym:


1. partykuła o charakterze ekspresywnym używana jako wzmocnienie trybu rozkazującego (lub jego znaczeniowych równoważników), niekiedy z odcieniem nalegania, perswazji; jako wzmocnienie trybu rozkazującego złożonego może wyrażać warunek, możliwość, przypuszczenie, powiązanie przyczynowe, czasem z odcieniem pogróżki


lecz w tym


2. partykuła używana dla nadania szczególnego charakteru ekspresywnego (zależnie od kontekstu i użytej intonacji) zdaniom lub ich częściom nie zawierającym form trybu rozkazującego


zdarzeniu użyłem "no" ;) potoczne, bo nie stronię od potoczności.



Nie rozumiem po co używasz tutaj tych znaków: ";" i ":". To znaczy wiem, co miałeś na myśli, ale są one zupełnie zbędne.


tutaj masz chyba rację





Albo zjadłeś "nie" w "nie tyle", albo jestem tak zacofany językowo, że nie rozumiem tego zdania. Zresztą i tak jest ono dla mnie lekko dziwne.


skoro tak twierdzisz ;)



zapamiętały nie znaczy udolny. natomiast chyba przecinków brakuje




Wyrzuć "no". Jest zbędne.


nie chcę , aby tekst był zbyt ugrzeczniony, jest w potocznym tonie gawędy przeca




Przecinek przed co.


absolutnie nie




Mogłeś to zapisać poprawnie, nie fonetycznie.




mogłem. ale nie chciałem.



Z tego co mi się wydaje, myślnik nie zwalnia z obowiązku postawienia przecinka.


he? że przecinek przed myślnikiem



:shock:



Przecinek przed więc.




absolutnie nie




Od kiedy nazwa marki jest zapożyczeniem?




dlatego też wrzuciłem w cudzysłów; chodziło mi o wszystko, co "obcojęzyczne"





postanowiłem jednak ustosunkować się do Twojego postu, bo chyba o to chodzi, żeby sie uczyć, a uczymy się, m. in. dzieląc się uwagami, zarówno krytycznymi jak i polemicznymi .



Jeden zarzut przyjmuję z pokorą - zupełnie zniechęcił Cię styl.





pozdrawiam i jeszcze raz dzięki za uwagę i pochylenie się nad moimi wypocinami

Dodane po 44 minutach:

jeszcez co do prawiczeństwa



hm, już myślałem, że cuś pionierskiego wymyśliłem heh



ale nie


Aleksander Fredro" pisze:
Prawiczeństwo zniesione, jebanie jest wolne

Jeno sądy dziewice uznają za zdolne.

Mężowie są żon swoich tylko sługojeby,

Których te używają od dziennej potrzeby,




;)





p.s. tam wyżej sie przesłowiłem, znaczenie, nie zdarzenie

6
Ok, kat.. Mam większe problemy na głowie w tym momencie i polemikę z tobą uważam za zbędną. Nie podoba ci się moja opinia na temat tekstu, dobrze. Nie ujrzysz podobnej z mojej strony, gdyż po prostu nie zajrzę do tematu założonego przez ciebie.

Nie mam ochoty na dyskusje tego typu, raz już taką podjąłem i wystarczy.



P. S. Brak mi słów. Szczerze.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

7
Czytam wyrywkowo powyższą dyskusję. Tekst kata mnie nie zainteresował, więc tylko szybko przebiegłam oczami po waszych wypowiedziach. Pozwólcie, że zrobię mały offtop w związku z jednym, krótkim zdaniem.

„No - dla mnie jest to język ludzi o IQ poniżej przeciętnej.”

Czy nie irytują was tego typu złote myśli? Na szczęście minął czas robienia testów IQ i na podstawie tego oceniania wartości człowieka. Mimo różnego typu możliwych zastawów testowych, jak dotąd nikomu nie wpadło do głowy oceniać inteligencji, wzorując się na używaniu, bądź nie słowa „no”. Jeśli chcemy wyrazić dezaprobatę poziomem rozmówcy lepiej użyć trafniejszych środków. Po prostu, zabrzmiało to bardzo snobistycznie.
Co możesz wiedzieć o życiu, jeśli nigdy się nie biłeś?

8
W pierwszej kolejności powiem, że tekst podobał mi się i to bardzo. Po prostu odpowiada mi ten styl. Co do jakichkolwiek błędów to nawet nie próbowałem ich szukać, gdyż nie czuję się do tego upoważniony (co tu dużo mówić na gramatyce nie znam się zbyt dobrze).





W drugiej kolejności będę chciał napisać coś, co zapewne większość forumowiczów uzna za głupotę. Mianowicie, uważam, że instytucja "Weryfikatora" powinna zostać zniesiona. Po prostu nie widzę podstaw, żeby istniała, a kiedy czytam jeszcze takie teksty Webera jak ten:


Jeżeli już chcesz użyć tego stwierdzenia (no - dla mnie jest to język ludzi o IQ poniżej przeciętnej), to po "no" daj przecinek.


to robi mi się słabo.



Pozwolę sobie poświecić chwilę postaci Webera. To Weber, że ty lubisz czytać ksiązki jakiegoś rodzaju (niestety nie mam pojęcia jakiego, ale z twoich ocen wnioskuję, że masz zgoła inny gust literacki niż ja) jest twoim wyborem, ale nie możesz przez to uważać, że wszystko co inne jest złe. Oczywiście - wyrażaj swoją opinię, ale w konstruktywny sposób a nie tak jak zrobiłeś to chociażby w powyższym przykładzie, gdyż moim skromnym zdaniem nic Cie do tego nie uprawnia (powiem wprost - uważam twoje teksty za niewyrużniające się i powinieneś wiele pracować, żeby osiągnąć swego rodzaju status "guru" na forum literackim).



Co do Weryfikatorów, to może, żeby nie być zbyt agresywnym w swojej wypowiedzi po prostu spytam: Dlaczego teksty nie mogą być umieszczane w jednym dziale i weryfikowane w ten sam sposób przez wszystkich użytkowników? (a jeżeli już istnieją weryfikatorzy czy nie powinny to być osoby, które zdobywają to wyróżnienie na podstawie jakiś osiągnięć literackich?)



Dziękuję z góry za ewentualną odpowiedź.
„Wszyscy siedzimy

w rynsztokach, ale niektórzy

z nas patrzą w gwiazdy.”

Oscar Wilde

9
Dlaczego teksty nie mogą być umieszczane w jednym dziale
Bo w ten sposób zapobiega się sytuacji, że jakiś nowy tekst zagubi się wśród całej masy inny i pozostanie bez zadnej odpowiedzi.



A innym użytkownikom naprawdę nikt nie broni oceniać, dlatego te argumenty są bez sensu.



Jak dla mnie to raczej skarga na konkretnego użytkownika (czy wszyscy Weryfikatorzy są źli i brzydcy?). Jeśli chcesz napisz pw do Administratora albo temat w Sprawach organizacyjnych, nie rozpętujmy dyskusji nie na temat pod cudzym tekstem, dobrze?

10
Dobrze. Załóżmy, że póki co ta odpowiedź mnie zadowala i przepraszam za poruszanie tej kwestii w tym temacie.
„Wszyscy siedzimy

w rynsztokach, ale niektórzy

z nas patrzą w gwiazdy.”

Oscar Wilde

11
Hail_ttt pisze:W pierwszej kolejności powiem, że tekst podobał mi się i to bardzo. Po prostu odpowiada mi ten styl.


cieszę się i dziękuję za koment



pozdrawiam
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”