
W komentarzu do ostatniego zamieszczonego fragmentu Rubia napisała:
Pomyślałam, więc że warto wrzucić kawałek o przyjaciołach głównego bohatera, bo sama jestem ciekawa czy kreacja wypada na tyle wiarygodnie, że w odczuciu czytelnika każdy z nich będzie inny.rubia pisze:Fragmenty wyrwane ze środka mają to do siebie, że nie wszystko jest w nich jasne. Nie będę więc pytała, w jaki sposób zamierzasz zindywidualizować aż sześciu facetów, tak, by różnili się od siebie czymś więcej, niż tylko imionami, chociaż tego jestem rzeczywiście ciekawa.
Jest to fragment, który w całości poprzedza ten:
http://www.weryfikatorium.pl/forum/view ... hp?t=14394
Kilka drobnych wulgaryzmów (zależy kto jak odbiera) może się pojawić.
Miłego czytania.

Ledwie wyjechaliśmy, Chris już przegina. Na powitanie włącza włoskie disco polo. Na całe szczęście, zabrałem iPoda. Bez zastanowienia wygrzebuję go z plecaka. Na widok zaplątanych słuchawek wypuszczam wiązankę przekleństw. Chris, ich zagorzały przeciwnik, z całej siły uderza mnie w ramię. Zorientowawszy się, co zamierzam zrobić, uderza po raz drugi.
- Nie odcinaj się. To ma być miła, wspólna wyprawa trójki przyjaciół.
- W takim razie wyłącz to chałturzenie.
- Nie, nie, nie! - Kiwa palcem. - Jedziecie ze mną, słuchacie tego co ja.
Chris to egocentryk ze skłonnościami do narcyzmu. Wszystko musi się zgadzać z jego zamysłem. Jeżeli coś idzie nie tak, następuje wielka obraza majestatu. Manny sądzi, że cierpię na to samo i reaguję podobnie. Szczerze, jakoś nie zauważyłem.
- A nie możemy posłuchać czego innego? W radiu leci dużo fajnych kawałków.
Manuel nie szuka kompromisów. Wychyla się z tylnego siedzenia i wyłącza odtwarzacz.
- Natychmiast zapnij pasy! - Wrzeszczy Chris. Muzyka schodzi na dalszy plan.
Wygląda, jakby zaraz miał dostać ataku. Niewiele sobie z tego robiąc, Manny wygodnie rozkłada się na tylnym siedzeniu, opierając kostkę prawej nogi o kolano lewej.
- Zmuś mnie! - Kiwa głową na boki i pokazuje język.
Wywracam oczami. Jak wspominałem, Manuel to dziecko uwięzione w ciele dwudziestopięcioletniego faceta. Gdy ja cofnąłem się do etapu nastolatka, on już od dawna tkwił na etapie przedszkolaka.
- Manny, jak nas złapią, będziesz płacił karę.
- Luz.- Wzrusza ramionami.
Chris ponownie włącza odtwarzacz. W odwecie Manny wyciąga iPoda i wsuwa słuchawki do uszu. Ja muszę znosić kilka razy z rzędu przyśpiewki typu: Piccolo Amore i Ti amo. Znając życie, resztę dnia będą mi chodzić po głowie, mimo daremnych prób zagłuszania ich innymi piosenkami. Masakra.
Chris patrzy z pogardą w tylne lusterko. W końcu zwraca na mnie te swoje duże, błękitne oczy i mrozi wzrokiem. Chyba wiem o co chodzi...
- Jestem na ciebie bardzo zły - dokładnie wypowiada każde słowo, jakby w obawie, że nie załapię za pierwszym razem. Ciągle przerabia to z Samem i nie może przywyknąć, że inni szybciej kontaktują.
- Czym sobie zasłużyłem na twój gniew? - W domyśle należy dodać: „wasza książęca mość”.
- Thomas by nie jechał. Przez ciebie jesteśmy skazani na tego zboczeńca. Uch! - Wzdryga się.
- Chris, albo on, albo nikt. Jest częścią paczki, pogódź się z tym.
- Dobrze mówi. - Włącza się Manuel.
- Jeszcze na dodatek ściągnąłeś na nas jego teściową. Wiesz jak bardzo mnie nie znosi.
Pani Roth od pierwszego spotkania uważa Chrisa za geja. A ponieważ nie toleruje odchyleń i perwersji, nie daje mu żyć. Niejednokrotnie próbowaliśmy ją przekonać, że Chris z gejami ma niewiele wspólnego, ale z upartym nie warto dyskutować. Nawet argument, że Chris związał się z dziewczyną nie pomógł. Pani Roth potraktowała wiadomość jako przykrywkę dla jego „prawdziwej” natury.
- Daj spokój... przyjedzie najwyżej na jeden dzień.
- Właśnie. Przyjedzie, w tym problem. Thomas to skończony kretyn. Ja nigdy w życiu nie schowałbym pod łóżkiem gadżetów erotycznych.
- W takim razie gdzie, mądralo? - Manny splata ręce na piersiach.
- Jak to gdzie? W szafie - odpowiada zadowolony z siebie.
Wymieniamy z Manuelem porozumiewawcze spojrzenia. Chce coś powiedzieć, ale kręcę głową.
- W szafie?... Myślisz, że tam by nie zajrzała? Weź pod uwagę, że mówimy o Hiszpańskiej Inkwizycji w połączeniu z instytucjami wywiadowczymi.
- Specjalnie dla tych gadżetów wybiłbym drugie dno. - Uśmiecha się jeszcze szerzej.
- Jakiś ty... inteligentny… - Manny klaszcze w dłonie. - Może przebiłbyś się do sąsiada, co?
- No! - Chris podłapuje ideę.- Podrzuciłbym mu skrzynkę i powiedział pani Roth, że to jego własność.
- Twoja logika jest... - Biorę głęboki oddech. - Rozbrajająca…
Ujmę to tak: we mnie siedzi nastolatek, w Manuelu dziecko, a w Chrisie logicznie myśląca kobieta. Nie pociesza mnie myśl, że resztę paczki stanowią równie szalone osobistości. Nawet Andre i Sam mają swoje za uszami.
Po pół godzinie jazdy zagłębiam się w lekturę. Zabrałem dwie książki Agathy Christie- jedną na podróż do, drugą na powrót. Uwielbiam kryminały, zwłaszcza tej pani. Potrafiła zaplątać nić zagadki do tego stopnia, że w żadnej z powieści do samego końca nie wiadomo kto zamordował. Kilkakrotnie próbowałem z Poirotem bądź panną Marple rozwiązać parę spraw, jednak za każdym razem kombinowałem inaczej i nie trafiałem na właściwego mordercę. Po kilkudziesięciu lekturach nadal nie potrafię go wytypować- zwłaszcza w książkach Agathy. U innych autorów idzie mi znacznie lepiej, więc przyjmuję, że moje małe szare komórki działają bez zarzutu.
Na moment przerywam czytanie, żeby spojrzeć na widoki z prawej strony. Widziałem włoskie Apeniny, polskie Tatry, hiszpańskie Pireneje i rosyjski Ural, ale żadne z tych gór nie mogą równać się z Alpami. Jestem skłonny do sprzeczki z każdym, kto uważa inaczej, chociaż moja opinia to kwestia dosyć subiektywna. Mam sentyment do Alp- wiąże się z nimi spora część mojego dzieciństwa. Od szóstego roku życia przez osiem lat dziadkowie od strony taty zabierali mnie na górskie wyprawy. Przemierzaliśmy kolejne szlaki. Zdobywaliśmy szczyty w deszczu, śniegu, upale. Spaliśmy w schroniskach i jedliśmy konserwy. Traktowałem to jako szkołę przetrwania i życia. Zamykam oczy. Wiele bym dał, żeby wrócić do tamtego okresu... Otwieram oczy i patrzę na srebrno- szare szczyty sięgające bezchmurnego nieba. Nawet latem pokrywa je warstwa śniegu. Marszczę nos. A gdyby tak zabrać ekipę na Zugspitze? Zerkam na Chrisa. Nie przejdzie. Zaraz wyskoczy z tekstem, że jego skóra jest zbyt wrażliwa na górski klimat. A co w tym wypadku powie Brazylijczyk?
Manuel rozłożył się na całej długości tylnego siedzenia i śpi w najlepsze z rękami splecionymi na piersi, dokładnie jak w dniu, kiedy się poznaliśmy. Tyle że wtedy leżał pod drzewem w parku. Znalazłem przyjaciela w dość nietypowych okolicznościach...
***
Zacznę od tego, że kiedy przyjęli mnie na studia, postanowiłem na dobre wyprowadzić się z domu. Nie było mnie stać na własne mieszkanie, wpadłem więc na pomysł, by coś tymczasowo wynająć. W ten sposób nie obciążałem finansowo ani siebie, ani rodziców. Ci ostatni uznali, że powinienem zostać z nimi i dojeżdżać dzień w dzień do uczelni. Nie- powiedziałem- jestem dorosły i wolałbym zamieszkać sam. No... może nie do końca. Dowiedziawszy się, że Sam Kirsche- mój bliski kumpel z gimnazjum też zaczyna studiować ekonomię na Uniwersytecie Technicznym, zaangażowałem go w poszukiwania mieszkania, bo zależało mi na rozłożeniu miesięcznych kosztów. Zgodził się i rozpoczęliśmy przeglądanie całej masy ofert. W ten sposób trafiliśmy na dwupokojowe mieszkanie (dwie osoby na pokój) w sercu Monachium wynajmowane przez dwóch studentów medycyny: Andre Schneidera i Thomasa Maiera. Bez zastanowienia skontaktowałem się z Andre. Umówiliśmy spotkanie, a dalej... wiadomo: umowa, przeprowadzka, integracja (aby jedna), liczne imprezy w ciągu roku i zakuwanie do egzaminów pod koniec semestru.
Mieszkanie w czwórkę spodobało się nam do tego stopnia, że kontynuowaliśmy je przez kolejne cztery lata. Stanowiliśmy naprawdę zgraną paczkę. Byliśmy niczym Muszkieterowie albo NATO- atak na jednego traktowaliśmy jak atak na resztę. W sumie, na jedno wychodzi. Tak czy inaczej, pomimo wielu różnic świetnie się rozumieliśmy. Na drugim roku dołączyli Manuel i Christopher. Tutaj dochodzę do dnia, w którym poznałem mojego najlepszego przyjaciela.
Wracaliśmy z Samem, Thomasem i Andre z wesołego miasteczka, gdzie bawiliśmy się w najlepsze na Octoberfest. Gdzieś po drodze zabłądziliśmy. Obaliłem pięć kufli piwa, chłopaki może mniej, może więcej- nic dziwnego, że w pewnym momencie straciliśmy kontakt z rzeczywistością. Nie wiem, jakim cudem zdołaliśmy dojść na pieszo do Ogrodu Angielskiego, który jeszcze na dodatek w ogóle nie był nam po drodze. Tam pod jednym z drzew zauważyłem śpiącego Murzyna. Być może trudno w to uwierzyć, ale później okazało się, że Manuel wracał z tego samego wesołego miasteczka. Zrządzenie losu? Całkiem możliwe.
Podszedłem do kolesia i zacząłem go rytmicznie dźgać palcem w ramię.
- Heeej... Czarnuchuuu...
Otworzył oczy. Powiedział coś w obcym języku, po czym z powrotem pogrążył się we śnie.
- Eeej nooo... - Dźgałem go coraz mocniej.
Wyrzucił z siebie kolejny potok obcych słów, ale tym razem nawet nie uchylił powieki.
- Chooopakhi... nie moszemy gho takh sostafiś... - wydusiłem.
Mgliście przypominam sobie, że padłem obok Manuela. Koledzy mieli więc utrudnione zadanie. Musieli donieść do mieszkania nie jednego lecz dwóch pijaków.
Następnego dnia, zaraz po przebudzeniu, omal nie dostałem ataku. Nie dość, że rozebrano mnie do bokserek, obok zastałem ciemnoskórego faceta. Dobre pięć minut siedziałem na łóżku nie mogąc uwierzyć oczom. Atakowały mnie setki pytań. Kiedy urwał mi się film? Jak do tego doszło? Czy my...? Zalał mnie zimny pot. Wiadomo, jak bywa po imprezach... Gdy rano czeka cię podobna niespodzianka, wiesz, że było ostro. To przebiło wszystko. Dziewczynę jeszcze bym zrozumiał, ale faceta?!... Czy byłem aż tak pijany? A nawet jeśli, dlaczego kompani mnie nie powstrzymali? Przecież wiedzieli, że z moją orientacją wszystko w normie.
Rozejrzałem się po pokoju. Na sąsiednim łóżku w najlepsze spał Sam. Dobra. Czegoś tu nie łapałem... Ostrożnie, żeby nie obudzić „towarzysza niedoli”, wstałem. Naciągnąłem dżinsy i wyszedłem z pokoju. Jedyną osobą, która pomogłaby mi odświeżyć wspomnienia był Thomas- najtwardszy zawodnik w piciu. Wydarzenia z poprzedniej nocy streścił w jednym zdaniu:
- Przykro mi, Matt.
Poklepał po ramieniu i zostawił samego z chaosem w myślach. Siedziałem na kanapie chowając głowę między kolanami. Nie chciałem uwierzyć, że spałem z facetem... Co powiedzą koledzy z uczelni? Co pomyślą rodzice? Leonie (jeszcze nie chodziła z Thomasem, więc miałem co do niej poważne plany)? Wiedziałem, że jeżeli sprawa wycieknie, koniec ze mną... Co prawda, coraz większa część społeczeństwa sprzyjała związkom homoseksualnym, mimo wszystko obawiałem się odrzucenia przez najbliższe otoczenie. Konserwatywny ojciec na pewno by mnie powiesił... za klejnoty.
Cały czas miałem wrażenie, jakby moja dusza weszła w zupełnie obce ciało, które w dodatku budziło we mnie obrzydzenie. Poszedłem do łazienki z nadzieją, że prysznic zmyje poczucie wstydu. Nie pomogło. Jeszcze bardziej pogrążony w rozpaczy wróciłem do salonu, gdzie siedział Andre. Rozjaśnił mi wspomnienia. Opowiedział dokładnie, co wydarzyło się po imprezie. Między mną, a obcokrajowcem do niczego nie doszło. Trafiliśmy razem do łóżka dzięki Thomasowi, który wpadł na kretyński pomysł, żeby przyprawić mnie o siwe włosy w wieku dwudziestu jeden lat. Nie wysłuchałem historii do końca. Pognałem do pokoju chłopaków i porządnie stłukłem Thomasa, żeby pamiętał, że nienawidzę doświadczać głupich żartów na własnej skórze. Manuel zareagował identycznie. A że nic tak nie łączy jak wspólny wróg, zjednoczyliśmy się. Po dwóch latach zamieniliśmy pakt w szczerą przyjaźń, która trwa do dziś.
Manuel spędził u nas całą niedzielę i poniedziałek. Jego współlokator z akademika- Chris wychodził z siebie. Dopadł nas na uczelni (on i Manny byli na tym samym roku co ja i Sam) i zapytał czy przypadkiem nie widzieliśmy niskiego Brazylijczyka z burzą czarnych kędziorków. Manny nie wspomniał, że dzieli z kimś pokój w akademiku. Jego też nie poinformował, że nie wróci na resztę weekendu. Nic więc dziwnego, że Chris był gotów poruszyć niebo i ziemię, żeby odnaleźć kolegę. I udało mu się.
Jeszcze tego samego wieczoru zintegrowaliśmy się ze studentami z wymiany, a nasza paczka zyskała dwóch nowych członków.
Tak w przybliżeniu, bez grzebania w szczegółach, wygląda historia naszej ekipy.
***
Manuel śpi w najlepsze. Ja i Herkules Poirot zgłębiamy zagadkę morderstwa w Błękitnym Ekspresie. A Chris bacznie obserwuje drogę. Już nie. Czuję jego spojrzenie.
- To obrzydliwie... - mówi. - Jak możesz zjadać kawałek siebie?
Momentalnie odciągam rękę od ust. Nawyk. Gdy czytam, muszę coś gryźć. Jak nie mam nic pod ręką, zabieram się za skórki przy paznokciach.
- Tylko je obgryzam.
- W takim razie co robisz z obgryzionymi skórkami?
- Wypluwam.
- Gdzie?
- Gdzie popadnie. - Macham dłonią.
Rozdziawia usta. Z wyraźnym niedowierzaniem patrzy na deskę rozdzielczą, po czym przenosi wzrok na podłogę, moje kolana i wolną przestrzeń na fotelu. Mina całkiem mu zrzedła.
- Matulu... - Jęczy przeciągle.
- Chris, nie dramatyzuj! I patrz na drogę, bo w kogoś wjedziesz!
- Posprzątasz!
- Eche... powodzenia.
- Jesteście okrutni! Przez niego - wskazuje kciukiem za siedzenie - dostanę mandat, a ty robisz mi syf. Już nigdy więcej was nie zabieram!
- Wolałbyś jechać z Thomasem? Pomyśl tylko... bite dwie godziny słuchasz seks historii...
- Nie myślałem o Thomasie, tylko Samim i Andre.
- Taaa... Andre... Rozłożyłby na desce rozdzielczej swoje świętości. Jak im było? Werner... Alfred i...?
- Greta - mamrocze Manny.
- Wolę jego świętości niż twoje obślinione skórki.
- Kawałki DNA... - Manny siada.- Chcesz też moje?
- To byłaby już lekka przesada. - Rzucam mu ostrzegawcze spojrzenie.
- Tak sobie tylko żartowałem. - Szczerzy proste, śnieżnobiałe zęby. Andre- z wykształcenia stomatolog- zachwyca się nimi przy każdej okazji i nie może przeboleć, kiedy Manny wciska w siebie czekoladę i cukier.
Właśnie wyciąga z plecaka okrągłe, czerwone pudełko z jego ukochanymi kulkami rumowymi. Otwiera z namaszczeniem, bierze garść i wpycha do ust, nawet nie pytając czy mamy ochotę. Cały Manny.
- Cham i prostak- komentuje Chris.
- Chcesz? - Wysuwa rękę.
Chris obrzuca kulki obojętnym spojrzeniem.
- Nie.
- Ciebie nie pytałem. Wiem, że żyjesz na sałacie, poza tym prowadzisz. Mattie?
- Dzięki. Może później.
- Później już nie będzie.
- Trudno. - Wzruszam ramionami.
Manny opada na siedzenie. Wracam do lektury. Chcę skończyć przed przyjazdem. Potem nie będę miał czasu, a zależy mi, żeby jak najszybciej poznać rozwiązanie zagadki Błękitnego Ekspresu.
W Schwangau dzwonię do Andre. Informuje mnie, że musimy pojechać na południe w kierunku zamku Hohenschwangau i w połowie drogi odbić w prawo. Oczywiście z Chrisem za kierownicą, mimo ustawionego GPS-u, błądzimy dobre pół godziny. Ale w końcu docieramy.
Dom wygląda dokładnie tak jak w wyobrażeniach. Typowa bawarska jednopiętrowa chata o bielonych ścianach z małymi oknami i spadzistym dachem pokrytym bordową dachówką. Uważnie oglądam najbliższy teren. Rozciąga się stąd idealny widok na górujące nad miasteczkiem zamki Ludwika. Zakładam, że w hotelu musielibyśmy dodatkowo płacić za tego typu luksus.
Na widok Neuschwanstein zawsze przechodziły mnie ciarki. Potężne zamczysko, wyciągnięte prosto z bajki Disneya byłoby idealnym miejscem na zabawy w chowanego- tak stwierdziliśmy z Manuelem, kiedy po raz pierwszy pokazałem mu największą atrakcję turystyczną Bawarii. Ludwik II niewątpliwie miał nierówno pod kopułą. Dla własnego widzimisię, kazał służbie rozpalać świece w caluteńkim zamku, by móc podziwiać go pod osłoną nocy. Ale jakby nie było, koleś wiedział co zrobić, żeby przyciągnąć żądnych wrażeń turystów ze wszystkich zakątków świata.
Kątem oka dostrzegam Andre. Ciężko nie zauważyć najwyższej osoby w paczce, zwłaszcza jak szczerzy swoje idealnie proste zęby. Doprowadzenie ich do tego stanu sporo go kosztowało, dosłownie.
- Nie wspominałeś, że mamy tak zarąbistą miejscówkę - zwracam się do kolegi nie odrywając oczu od Neuschwanstein. - Jak chcesz się pozbyć domu, chętnie go odkupię. Nie wiem, co prawda za co, ale...
- Nic z tego. - Z uśmiechem kręci głową. - Zamieszkamy tu z Nicole po ślubie. - Mruga okiem.
Z Nicole?! Z tą wiecznie niezadowoloną cnotką niewydymką? Zaciskam usta i robię dobrą minę do złej gry. Staram się nie okazywać jak bardzo jej nie lubię.
- Widzę, że traktujesz sprawę poważnie. - Również odpowiadam mrugnięciem.
- Zastanawiam się nad oświadczynami, ale szszsz.... - Przykłada palec do ust. - Tylko ty wiesz.
Oświadczynami?! Przecież ona zmarnuje mu życie! Cholera, nie życzyłbym Nicole wrogowi, co dopiero przyjacielowi, w dodatku absolutnie morowemu gościowi! Bardzo szanuję Andre. Jako jedyny z paczki potrafi przywołać nas do porządku w każdej sytuacji. Zawsze można liczyć na dobre słowo, genialną radę lub trafne rozwiązanie problemu. W zasadzie pełni rolę opiekuna. I choć jest najstarszy, wiek wcale nie gra roli, chodzi raczej o wewnętrzną dojrzałość, klarowną hierarchię wartości i określone perspektywy na przyszłość- nie to co u mnie, wiecznie niezorganizowanego w oczekiwaniach.
Oczywiście, nie zaklasyfikuję go do chodzących ideałów, bo też miewa swoje widzimisię, zwłaszcza na punkcie zębów. Kiedy mieszkaliśmy razem sprawdzał czy wszyscy umyliśmy je po śniadaniu, obiedzie i przed snem. Ogólnie, zawsze traktuje wszystko serio, czasami aż za bardzo.
- Jeszcze nie gratuluję- wykrztuszam.
- Nie, nie. Wolałbym nie wzbudzać przedwczesnej sensacji.
- Spokojnie. - Klepię go w ramię. - Nie puszczę pary z ust.
„Prędzej pawia.”- dodaję w myślach.
Najpierw Thomas. Teraz Andre. Kto następny wpakuje się w małżeństwo?
Chłopaki pomagają nam wyciągnąć ekwipunek z bagażnika. Na widok trzech toreb z laptopami, Andre marszczy czoło.
- Nie wiem po co wam one, skoro tu nie ma Internetu.
- Jak to: nie ma?! - Wybuchają równocześnie Manny i Chris.
- Po prostu nie ma- Andre bezradnie rozkłada ręce.- Możecie spróbować złapać łączność w pobliskim hotelu, ewentualnie gdzieś w Schwangau.
- Gdzie ten hotel?- Manny zaciera ręce.
- Do tego dojdziemy. Chodźcie. - Wskazuje głową w kierunku domu. - Musimy podzielić się łóżkami.
Krótki korytarz prowadzi do przestronnego salonu, zajmującego prawie cały parter. Oba pomieszczenia wyłożono sosnową boazerią. Małe okna wpuszczają dostatecznie dużo światła, dzięki czemu pokój sprawia wrażenie całkiem przytulnego, pomimo skąpego umeblowania. Brakuje mi szafek i regałów, zamiast których wstawiono dwa kufry pamiętające czasy sprzed drugiej wojny- dziadkowie trzymają na strychu identyczne, dokładnie z tego okresu. W południowym rogu salonu stoi stół na sześć osób. Część północno- zachodnią zajmują dwie długie kanapy, stolik i szafka ze starym modelem telewizora. Już zapomniałem jak wyglądają „pudła”; od ośmiu lat kupujemy plazmy. Ściana wschodnia przypadła w udziale kamiennemu kominkowi, pod którym leży ciemnobrązowy, puchaty dywan.
- Na górze wygląda to nieco bardziej cywilizowanie - mówi Andre. - Jak się pewnie domyślacie, za tymi drzwiami - wskazuje na te obok stołu - jest kuchnia, a za tamtymi - w powietrzu nakreśla palcem linię prostą - łazienka. Na górze mamy jeszcze jedną i dwa pokoje. Uprzedzam, w jednym jest łoże małżeńskie.
- A w drugim, rozumiem, osobne łóżka? - pyta Chris.
- Dokładnie. To co? - Klaszcze. - Jak dzielimy?
Żeby uniknąć kłótni i losowania szybko odpowiadam:
- Ja i Manny możemy spać na kanapach.
- Świetnie. W takim razie pozostaje kwestia pokoi na górze...
- Od razu mówię, że chcę pokój z Samim - akcentuje Chris.
- W porządku. Pięć lat mieszkałem z Thomasem, więc co mi tam. - Wzrusza ramionami Andre. - To jak? Losowanie czy ulegacie i bierzecie łoże małżeńskie? - Szczerzy zęby.
- Losowanie - odpowiada Sam.
O tu się schował! Z początku go nie zauważyłem. Malutki i cichutki prawie nie rzuca się w oczy. Manny określił go kiedyś: „Przyczajony tygrys, ukryty smok”, dla mnie to Ninja. Nie widać go, ale gdy nadejdzie pora zaatakuje znienacka trafną uwagą albo zwalającym z nóg dowcipem. Sądzę, że gdyby był pewny siebie, jak ja, mógłby w młodym wieku zostać premierem Bawarii, a potem samym kanclerzem Niemiec. Niestety, woli skrywać wysokie IQ pod osłoną nieśmiałości.
Rzucają monetą. Jeżeli wypadnie orzeł Chris i Sam biorą pokój z oddzielnymi łóżkami, a jeżeli reszka- wiadomo. Wypada orzeł. Chris chichocze z zadowolenia, a Andre nieufnie spogląda na Thomasa. Na twarzy tego ostatniego widnieje diabelski uśmieszek.
- Żadnych pornosów – Andre ostrzegawczo celuje palcem w jego pierś.
- Czy ja coś mówię? - Unosi ręce w geście obronnym.
- Nie, ale się uśmiechasz, to mnie niepokoi.
Thomas posyła mu kolejny bezczelny uśmieszek, po czym sięga po torbę i idzie na górę. Reszta ekipy podąża za nim, tylko ja i Manuel zostajemy na dole.
- Geniuszu zła! - Poklepuje mnie po ramionach.
Opadamy na kanapę pod ścianą. Druga stoi w poprzek naprzeciwko telewizora.
- Dostaniemy pościel, prawda? - pyta.
- Mam nadzieję, bo nic nie wziąłem.
Siedzimy w ciszy i kontemplujemy wystrój salonu. Przynajmniej tu nie brakuje firanek, landszaftów i zdjęć. Wstaję i podchodzę do fotografii przedstawiającej trzech dwunasto, góra trzynastoletnich chłopców. W najwyższym rozpoznaję Andre. Z zadowoleniem prezentuje światu pokryte drutem zęby.
Manuel też podchodzi.
- Dobrze, że nie musiałem przez to - pokazuje na swoje - przechodzić.
Mnie też to ominęło. Odchodzę od ściany. Ciekawość wiedzie mnie do kuchni, a właściwie do wąskiego pomieszczenia z aneksem kuchennym złożonym z małej lodówki, kuchenki gazowej i regału z przyprawami. Przeszklone drzwi po przeciwnej stronie prowadzą do ogrodu identycznego jak w powieści „Tajemniczy ogród”, zanim Mary z Colinem... albo Dickiem- chyba tak go zwali- zaprowadzili gruntowne porządki. Pożółkła trawa musiała strzelić niezły foch na kosiarkę. Nie widziały się z dobre dwa lata. Drewniany stół i krzesła obrosły jakąś zieloną naroślą. Nawet huśtawka nie przetrwała ataku. W pobliskich klombach zamieszkały krety. Jedynie małe choinki stoją nieporuszone, jakby zakryte niewidzialnym kloszem odpornym na klimat i czas. Wzdycham ciężko. Lepiej, żeby Andre odczarował to miejsce, zanim na dobre wprowadzą się z Nicole.
- Masakra! - Podsumowuje Manuel.
- Raczej nie będziemy korzystać z ogrodu.
- No nie, ale... tak - ogarnia ręką teren - witać gości?
- Manny, słyszałeś co powiedziałem?
- Tak, ale... jakbyście zrobili mi wjazd na chatę, porządnie bym posprzątał, włącznie z ogrodem. To wyklucza grilla. - Krzywi się.
O tym nie pomyślałem. Andre najwyraźniej też nie. Przywiedziony myślami wchodzi do ogrodu.
- Tu jesteście!- Kładzie nam ręce na ramionach.- Położyłem wam śpiwory i poduszki na kanapach. Mam też maleńką prośbę... Obczaicie restaurację w hotelu? To zaraz za rogiem...
- Jasne. - Kiwamy głowami. - Nie ma sprawy.
Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że przekraczając jego próg wywrócę te wakacje i własne życie do góry nogami...
CDN.