METR DALEJ
Motto: „Zwyczajna chuć znaczy wielkiego wyzwania rdzeń diamentowy”
Zaczęło się to tak nagle... O bracia moi i siostry moje! Tak szybko... Już nigdy nic takiej prędkości nie rozwinie, bo takie cuda dzieją się tylko raz. Nazywam Was „braćmi i siostrami moimi” nie bez powodu, choć trochę to nieprecyzyjne, bo ja wobec Was jestem raczek jak polip, który podzielił się by nadawać Wam odrębne życia, a może raczej jak taka wolna meduza, która oddzieliła się od Was, niczym ten syn marnotrawny. Ale ani ojcem, ani synem Waszym się nie czuję, skoro nawet nie wiem, którym z nich miałbym być. Jak to się stało? Właśnie wam staram się wyjaśnić, choć sam tego do końca nie pojmuję. A zatem bracia i siostry, jak już wspomniałem, zaczęło się to tak nagle. Co się zaczęło?- spytacie. Wszystko- odpowiadam, przy zachowaniu pełni znaczenia tego magicznego słowa, wprost i bez niedomówień. Zaczęło się wszystko, a może lepiej- „zaczyna się”, bo choć upłynęło od tego dużo, dużo czasu, który się, co logiczne, również wtedy zaczyna, to wciąż to widzę jakby działo się teraz i będę widział zapewne do końca, o ile ten właśnie nie nadszedł.
Zaczyna się od maleńkiego punkciku, w którym i Wy jesteście skondensowani i Wasze światy, choć pozornie to tylko punkt. Nagle czuję, ku wielkiemu zdumieniu, że on to nie ja! Pierwszy raz czegoś takiego doświadczam i wówczas to uświadamiam sobie powoli własną ograniczoność, podział na mnie i nie-mnie, na stare „ja” i nowe „nie-ja”. Ledwo co dostrzeżony świat zewnętrzny zaczyna rosnąć z kropki do rozmiarów kulki. Mogę ją dowolnie obracać i obserwować ze wszystkich stron, ale jej obcość i chropowata powierzchnia ranią...ranią boleśnie. Tak poznaję ból i wiem już, że on musi pozostać ze mną, nie odstępując mnie ani na moment.
Gdy zdradziecka kula tak pęcznieje, tracąc powoli postać kuli na rzecz budowy bardziej chaotycznej, zaczynam czuć pierwszy lęk i pierwszą zazdrość, o to, że ona rosnąc zabiera części mnie i tworzy z nich przestrzeń. Dostrzegam wtedy setki, tysiące, biliardy i jakieś inne większe „-iardy”, o których nikomu się poza mną nie śniło, uświadamiam sobie tak wielkie rzesze punktów ewoluujących w olbrzymie wzgórza, nie wchodzące w skład mojej struktury. Potworne uczucie, tylko ja mogę znieść to co w tej chwili czuję, gdy one tak mnie zżerają jak wielka gangrena! Te które powstały najwcześniej, są już tak gigantyczne, że nie daję rady ich całości objąć swoim postrzeganiem i widzę tylko zewnętrzne ich powierzchnie, zaś reszta ucieka, na zawsze nieosiągalna, gdzieś daleko, daleko, daleko. Już nie tylko nie istnieją jako fragment mnie, ale nawet nie istnieją dla mnie w ogóle, są poza zasięgiem mojego pojmowania. Gdy wiem, że ten dziwaczny „świat zewnętrzny”, jak to nazywam, przerasta mnie, że teraz ja jestem przy nim mały, czuję nieoczekiwany spokój. Zatracam poczucie jakiejś duchowej odpowiedzialności za wszystko (przed Kim lub Czym?!) i swobodnie poddaję się nieuniknionemu rozkradaniu mojego dominium. Co dziwne, im więcej świat ten zabiera z niego i czerpie, tym mniej jest do mnie podobny, jakby wszystko dokładnie przetwarzał na coś przeciwnego, czym to być nie mogło wcześniej, a być pragnęło. Samo istnienie moje, dotąd oczywiste i niepodważalne, staje się nagle cudem, tajemniczą zagadką bez odpowiedzi. Jak to możliwe, że ja to ja?- zaczynam stawiać pierwsze pytania.
W pewnym momencie, bracia i siostry, czuję że ja zostałem dla tego, niezdefiniowanego wciąż czegoś takim maleńkim punkcikiem, który teraz ono ledwo zauważa, nie rozróżniając nawet jego nowych, wymyślnych kształtów. Wówczas istnienie przybiera inną postać- łamanych zawile kresek i różnorodnych barw, jakbym tylko ja spośród tego wszystkiego miał formę świadomości. Ale i to jest mi w końcu odbierane. Gdy tylko przybliżam się nierozważnie do tej mozaiki, na odległość metra, ona zaczyna mnie wciągać, metr dalej i jeszcze metr za metrem. Wbijają się w tę ostatnią ostoję mojej odrębności cienkie włókna zewnętrznej substancji, przenikają ją, tworząc wewnątrz skomplikowane systemy, niemalże cyfrowe, a w końcu cyfrowe w pełni. Popadłem w całkowite uzależnienie od tego, co nazwałem światem zewnętrznym, upośledzony przez zbudowane z niego ciało i nim wyrażany. Moje istnienie podtrzymują jego prawidła. Osadzony jestem wśród tych wszystkich wiązek światła i konstrukcji pierwiastków. Tak to najstarszy z bytów staje się nową osobowością. Najprostsze pojęcia- „ja”, „jednia”, „świadomość”, „przestrzeń”, już nie wystarczają i muszę pośpiesznie tworzyć nowe, coraz bardziej abstrakcyjne- „stół”, „ciasto”, „ciotka”, „matura”, „podwieczorek” i tym podobne, bo tylko nimi opisać mogę tę dziwną rzeczywistość, zdumiewającą kompozycję masy i energii.
Siedzę więc u ciotki na podwieczorku, a przede mną na stole, leży skromnie zdobiony ornamentyką roślinną talerzyk z apetycznie wyglądającą wuzetką. Nie wiem skąd, ale wiem, że nie powinienem jej dotykać, gdy patrzą otaczające mnie oczy. Odbiornik radiowy za ścianą trzeszczy, docierają do mnie echa niewyraźnych drgań powietrza.
- Teraz masz, Anka, przesrane z tą maturą. – orzeka ciotka- ale zdaj to, a potem rzuć w pizdu to wszystko i spokój!
Już nawet pojęcie „ja”, okazuje się niewystarczające, zbyt ogólne, dlatego nazywam się Anka, ale i to nie wystarcza, bo obok siedzi moja daleka kuzynka, też Anka i dlatego trzeba dalej kombinować i tworzyć.
-Będzie się uczyć, to zda. – oznajmia jakiś męski, ohydny głos po mojej lewej stronie, a ja korzystając, że zebrał uwagę reszty otoczenia, sięgam szybko po kawałek wuzetki i zaczynam jeść.
-Zostaw to, spasiona świnio!- zdaje się, ma ochotę powiedzieć kuzynka, która przecież nie może mnie nazywać „Anką”, o czym już wspominałem, a w zasadzie to wspominałam, bo to już po tym, jak poczułam w sobie płciowość, to błogosławieństwo żeńskiego pierwiastka. Ta moja imienniczka nie wypowiada jednak myśli swojej na głos, bo ją też, tak jak i mnie, krępuje sytuacja i ona także woli nie podejmować ryzyka, choć i tak wszyscy widzą i wiedzą, jak jestem gruba.
- Taa..- Po co się ma uczyć, jak jej Giertych da amnestię?- odpowiada pytaniem retorycznym ciotka, a ja czuję, że moje uwarunkowanie biologiczne, struktura zewnętrznego świata w moim ciele, nakazuje mi coś odpowiedzieć. Przez to wysyłam komunikat i próbuję nawiązania dialogu z tą barbarzyńską siłą!
- Muszę się uczyć, bo...- ale nie kończę, ponieważ przestaję już odczuwać potrzebę, a raczej silniej odczuwam inną potrzebę, potrzebę jedzenia i zatykam usta kawałkiem wuzetki. Byłaby całkiem niezła, ale czuć od niej cebulą, zarówno w zapachu, jak i w posmaku na bitej śmietanie. Widocznie ciotka znów zapomniała o umyciu noża, jedynego w mieszkaniu, który przez swoją jedyność służył do krojenia wszystkiego, co krojenia wymagało.
- Będziesz się uczyć, a on i tak da amnestię- ciągnęła wątek sąsiadka ciotki- Ty nie zdasz, a on ci powie, że zdałaś. Przecież nie będziesz się kłócić z takim!
Czego oni w ogóle ode mnie chcą?! Jaka matura, jaki Giertych?! Boże! Przecież jedność w wielości.., przecież ja widziałam, ja byłam... Boże, co to właściwie znaczy to „Boże”, co to jest?
- On to chyba zrobił, żeby ta Begerowa zdała!- ocenia głos po lewo, należący jak się zorientowałam do syna sąsiadki.- No bo po co to?- domyślam się, nie wiem skąd, znaczenia końcówki wypowiedzi, choć dosłownie brzmiało to jak jedno, długie „o-o-o-o-o?”.
- Bzdura!- ocenia ciotka natychmiast, a ona nie myli się nigdy, dla jej osądu nie było wyższej instancji- Jak on to wymyślił, to ona już na studiach była! Na dwóję, bo dwóję, ale maturę to bez niego zdała!- mdli mnie powoli od tych rozmów i od cebulowej deformacji smaku ciasta.
- Mówcie co chcecie o Begerowej, ale ja ją lubię!- powiada sąsiadka, zauważywszy pewnie, że i ciotka musi podzielać tę sympatię, skoro tak broni podmiotu dyskusji- Bo ona to chociaż szczera jest! Jak miała te kurwiki w oczach, to wcale nie ukrywała, że je ma, tylko wprost się przyznała. A te inne to mówią, jakby to wielkie inteligenty były!
- A bo one to takie świętojebliwe wszystkie.- podsumowuje syn sąsiadki, a mnie jego paskudny głos tym razem dochodzi stłumiony, jakby przez zaciśnięte uszy. Przełykam ostatni kęs deseru i czuję, że te moje myśli też już są obce, to co mi zostało na koniec, też mi jest wydzierane. Wychodzi ze mnie głośne beknięcie i jego brzmienie wypełnia przestrzeń pokoju.Ostatni moment, w którym coś jeszcze tam znaczę. Ten odgłos to ostatnia próba podjęcia walki, ale już na to za późno. Nie czuję teraz cebuli, nie czuję jak bezwładnie osuwa się moje ciało z krzesła i z hukiem, którego nie słyszę, ale domyślam się, uderza o posadzkę. Czuję zaś ból, ale chyba dochodzący z daleka, z tego świata zewnętrznego, nie ze mnie. Wokół mnie brzmią głosy bezbarwne, tylko po treści słów domyślam się że w ogóle są.
- Pogotowie. Pogotowie wezwijcie.
- Co jej. Zemdlała.
- no przecież widzisz że zemdlała dzwoń po pogotowie zamiast pitolić.
- a-to-sama-dzwoń-co-nie-możesz-ty-dzwonić?!
-toztegoobżarstwatakagrubaajeszczeżrećsięzachciało
-pogotowiewezwaćpocojaktopoconiechjązabierzeżebyjejpavulonudali
Ich bełkot zlewa się w beztreść, a potem ustaje. Resztka świadomości skupia się przez chwilę na warkocie samochodowego silnika. Zbłąkana myśl zdaje się przekonywać uparcie, że wiozą mnie karetką. Chyba krążą wokół obce istoty, nachylając się co jakiś czas nad nie moim ciałem, które nosiłam dotąd jak więzienne pasiaki. Słyszę głos syna sąsiadki, ale uszlachetnia się on stale, staje się piękny i nieziemski. To jednak nie tamten mężczyzna, ale jakaś bezpłciowa nadistota. Obwieszcza ze spokojem, że Małysz skoczył na drugim treningu w Kuusamo metr dalej od Ahonena; przynosząc mi błogie poczucie ulgi. Usiłuję zebrać to wszystko ponownie w całość, ale poszczególne elementy zupełnie do siebie nie pasują. Przymioty osobowości są mi odbierane tak gwałtownie i tak boleśnie, jak jeszcze nie dawno się we mnie wdzierały. Moje męczeństwo wchodzi na ostatnią stację, więc padnijcie na kolana...
Widzę maleńką kropkę, którą byłam przed całkowitym pochłonięciem. Ja która byłam wszystkim, byłam kropką- upokarzające! Ale to i tak nie najgorzej-zrozumiem-gdy za moment przestanę być w ogóle.
THIS IS THE END
Metr Dalej
1- Nie skazują małych dziewczynek na krzesło elektryczne, prawda?
- Jak to nie? Mają tam takie małe niebieskie krzesełka dla małych chłopców... i takie małe różowe dla dziewczynek.