TEKST ZAWIERA JEDEN "LEKKI" WULGARYZM
Ostatnia noc - cz.1.
1.
Na południowym krańcu Miasta Lebab dobiegał już wieczór. Gama barw na niebie sięgała od rozbielonej żółci, poprzez krwistą czerwień, aż po ciemny kobalt. Powietrze było suche i ciepłe, wiatr lekki i przyjemny, a morze za oknem Pałacu Południa irytująco nieruchome.
Cały ten spokój działał Nadii na nerwy. Może dlatego, że zbyt ostro kontrastował z obecnym stanem jej psychiki. Może dlatego, że młoda księżniczka - tytuł ten przyprawiał ją o mdłości - miała wrażenie, że udziela się on wszystkim mieszkańcom Lebabu, a przynajmniej tej ich części, która uważa ją za dobrodziejkę i zbawicielkę tego państwa. Nie wspominając już o tych bardziej nawiedzonych, którzy uważali ją za zbawicielkę całego świata. Wiedziała, że jeżeli tej nocy uczyni to, co zamierza, cały ten ich spokój zostanie zburzony. Piękny zachód słońca, zwiastujący ciepłą noc i dobrą pogodę przypominał o tym, jakie bezimienny tłum pokłada w niej śmieszne nadzieje, jakby jakaś siła wyższa chciała ją skarcić, jak nauczyciel krnąbrnego ucznia. Nie wywoływało to w niej zbytnich wyrzutów sumienia - to nie jej wina, że ludzie lubią dopisywać legendy do dramatycznych wydarzeń, dopatrywać się jakiś pozaziemskich interwencji, w tym, co im trudno zrozumieć. Jeżeli lud południa miał jakikolwiek związek z jej niepokojem, to tylko taki, że z politycznego punktu widzenia, powinna mieć chociaż lekkie poczucie winy wobec nich.
Powinna.
Niczego takiego jednak nie odczuwała.
Zeszła z parapetu w swoim pokoju, którego w przeciwieństwie do większości mieszkańców pałacu, nie nazywała komnatą. Wiszący na ścianie zegar wskazywał godzinę dziewiętnastą z minutami. Mędrzec Tyyni powinien już skończyć rozmowy z władzami miast podlegających Lebabowi. Należał on do ostatnich osób, z którymi dziewczyna chciałaby teraz rozmawiać. Był również niestety jedną z tych, z którymi musi zamienić parę słów, chociażby dla zwykłej przyzwoitości. Była jeszcze Anneko, ale o niej Nadia wolała nie myśleć.
Zdjęła i rzuciła na łóżko długi sweter, który miała założony na samą bieliznę.
Stanęła przed lustrem i przyjrzała się brzydkim zgrubieniom na żebrach. Rana pod piersią zagoiła się całkiem ładnie, prawie nie była widoczna, ale te zrosty poniżej zostaną jej na zawsze. Po innych obrażeniach już nawet nie było śladu. Przeczesała palcami sięgające do ramion rude włosy. Ubrała się w czarne spodnie i fioletową tunikę. Miała teraz do dyspozycji całą garderobę ze "strojami godnymi księżniczki Lebabu", ale zdecydowanie nie zamierzała się w nie stroić. Nie chciało jej się malować, więc posłużyła się drobną iluzją – oprawa jej oczu zmieniła odcień z rdzawego brązu na czerń. Zupełnie jakby obrysowała oczy węglem i wytuszowała rzęsy.
Doprowadziwszy się do stanu używalności, zmrużyła powieki i przywołała w myślach obraz korytarza przed gabinetem Mędrca Tyyni. Poczuła szarpnięcie w potylicy i przestrzeń wokół niej załamała się w znajomy sposób. Po sekundzie otworzyła oczy. Znajdowała się przed rzeźbionym w drewnie drzwiami z miedzianą kołatką.
Zastukała. Po chwili drzwi się otworzyły i stanął w nich Mędrzec Tyyni we własnej osobie.
- Witaj Nadio. Mogę ci w czymś pomóc?
Dziewczyna skłoniła się lekko, jak zawsze, gdy miała do czynienia z Mędrcem.
- Bardzo bym chciała porozmawiać z ekscelencją, jeśli oczywiście ekscelencja ma dla mnie czas.
- Ależ proszę, wejdź.
Tyyni ubrany był w swoją tradycyjną, czarną togę, siwą brodę miał zaplecioną w warkocz. Mimo niezbyt imponującego wzrostu stu pięćdziesięciu dwóch centymetrów, samą swoją postacią wzbudzał szacunek.
- Herbaty, kawy? - zapytał się uprzejmie.
- Bardzo dziękuję, nie mam ochoty.
- A ja nawet bardzo. Ci wszyscy książęta, hrabiowie i burmistrzowie, potrafią być bardzo męczący.
Nadia dopiero drugi raz w ciągu tych kilku lat spędzonych w Lebabie znalazła się w gabinecie mędrca. Pierwszy raz był wtedy, gdy pałac został zaatakowany przez Arcymistrza Magii Orjana de Sulio, wtedy atmosfera nie służyła jednak podziwianiu wystroju, więc magiczka czuła się, jakby nigdy tutaj nie była. Pomieszczenie to miało kształt kwadratu o boku około siedmiu metrów. Na ścianie naprzeciwko drzwi wejściowych znajdowały się dwa olbrzymie okna, wychodzące na morze. Białe ściany były niemalże całkowicie zasłonięte przez niezliczone regały z książkami. Pod oknami stało ogromne biurko, po którego obu stronach stały wyściełane krzesła. Poza znajdującą się na półkach ilością książek i drobiazgów o mniej lub więcej wiadomym dla Nadii przeznaczeniu, całe wnętrze było urządzone bardzo skromnie.
- Proszę usiądź, moja droga. - wskazał jej dłonią miejsce na przeciw okna. Sam usiadł po drugiej stronie biurka. - Właściwie, to powinienem mówić do ciebie "pani" albo "księżniczko", jeśli sobie życzysz.
O tak, tego by jeszcze brakowało. – pomyślała dziewczyna. Uśmiechnęła się nerwowo i pokręciła głową.
- Szczerze mówiąc, to się ucieszyłam, kiedy wchodząc tu usłyszałam, że ktoś się zwraca do mnie bez tytułowania. - starała się mówić swobodnie, ale jej głos drżał.
Tyyni przyglądał się jej z dobrodusznym wyrazem twarzy. Nadia miała wrażenie, że czyta w jej myślach, przyłapała się nawet na tym, że bezwiednie zaczęła tworzyć zaporę mentalną.
- Nie muszę się w żaden sposób włamywać do twojego umysłu, żeby wiedzieć, że nie leży ci rola księżniczki Lebabu.
Dziewczyna splotła ramiona na piersiach i zaczęła rozglądać się po kątach. Jej wzrok rejestrował różne przedmioty, tytuły ksiąg. Ich obraz nie trafiał do jej świadomości, gdyby ją ktoś zapytał o to, co przed sekundą przeczytała na grzbiecie opasłego tomu z najbliższego regału, nie potrafiłaby odpowiedziec.
- Mędrcze Tyyni - zaczęła drżącym głosem. - Jak ekscelencja zapewne wie, poza moim pokrewieństwem z czterdziestym siódmym Księciem Lebabu, nie mam żadnych predyspozycji do rządzenia tym miastem, nie mam predyspozycji do rządzenia w ogóle. Nie mam żadnego doświadczenia, brakuje mi odpowiedniego wykształcenia, dyplomacji... - urwała, żeby złapać oddech. Liczyła, na to, że mędrzec coś powie. Milczał. - Chodzi o to, że... Ja tego nie chcę. A ci wszyscy ludzie, którzy myślą o mnie niestworzone rzeczy, gdyby tylko byli świadomi tego, jakby mogłyby wyglądać moje rządy... znaczy, ja sobie nawet ich nie wyobrażam... oni by też nie chcieli... - urwała. Tyyni wstał i zaczął przechadzać się po pokoju.
- Dziecko... ile ty masz lat tak właściwie?
- Dwadzieścia trzy.
Nadię zdziwiło lekko to błahe pytanie.
- Chodzę po tym świecie prawie osiem razy dłużej od ciebie.
- Do czego ekscelencja zmierza?
Stary mag uśmiechnął się łagodnie i oparł dłońmi o biurko.
- Do niczego ważnego. Po prostu myślę jak długo już żyję i o tym, jak długo piastuję już urząd doradcy i tytuł Mędrca Południa. Widziałem już wielu władców tego miasta, lepszych i gorszych. Władza przypadała tutaj już nawet młodszym od ciebie. Ale ty jesteś jak do tej pory najmłodszą osobą, która potrafiła wprost powiedzieć, że jej nie chce i nie czuje się odpowiednią osobą do jej sprawowania. Nie wiem nawet, czy w ogóle nie jedyną, która zdobyła się na coś takiego.
Nadia nie wiedziała co powiedzieć. Wiedział. Wiedział, że nie chodzi jej o dobro państwa ani poczucie odpowiedzialności.
- Jeśli zrzekniesz się swojej władzy, Starszyzna Południa zwoła wybory. Twój następca zostanie wybrany spośród kandydatów zgłoszonych przez poszczególne Domy. Ani całe Południe, ani nawet miasto Lebab nie obrócą się z tego tytułu w ruinę.
Zależy, kogo wybiorą. - pomyślała rudowłosa.
- Ludzie, którzy pokładają w tobie nadzieje, będą zawiedzeni, ale być może właśnie podjęłaś najwłaściwszą dla nich decyzję.
Dziewczyna podniosła się ze swojego miejsca. Chce w niej wzbudzic wyrzuty sumienia. Przecież wie, że tak naprawdę ma w poważaniu lud i całą tą farsę dotyczącą jej osoby.
- Myślę, że odchodząc stąd, nie zawiodę ich bardziej, niż rządząc niezgodnie z ich wyobrażeniami.
Mędrzec Tyyni patrzył na nią cały czas tym samym spojrzeniem, łagodnym i uważnym.
- Ty już podjęłaś decyzję. Mam nadzieję, że znajdziesz cel, do którego zmierzasz i swoje miejsce na świecie. Życzę ci jak najlepiej. Władza, która ci przypadła w tak dziwnych i tragicznych okolicznościach nie jest podejrzewam twoim jedynym problemem…?
Nadia zaczęła już zbliżać się do wyjścia. Wzięła głęboki oddech i zgarnęła dłonią włosy na lewe ramię.
- My nie mamy swojego miejsca. - powiedziała gorzko.
- Mamy, mamy. Tylko szukamy go dłużej niż ludzie. W końcu mamy trochę więcej czasu niż oni, więc jest to chyba sprawiedliwe, nie uważasz?
Czarodziejka zdobyła się na wymuszony uśmiech. Tyyni wiedział, że umyślnie udała, iż nie słyszy ostatniego pytania, czuła to. Wiedział też, że prawdziwa odpowiedź na nie tkwiła w Nadii zbyt głęboko, by wyciągać ją z niej siłą.
- Do widzenia, ekscelencjo.
Nie śmiała powiedziec „żegnaj”.
Wyszła na ciemny korytarz. Nie użyła teleportacji, wolała się przejść. Chociaż zdobione, drewniane drzwi się zamknęły, Nadia cały czas czuła na plecach spokojne spojrzenie mędrca. Może tylko jej się wydawało, a może Tyyni przełamał jej blokadę i przekazał coś, czego nie powiedział, zanim wyszła z gabinetu.
Słyszała gdzieś w swojej głowie zdania, których nie miała ochoty słuchac.
Zbiór uniwersalnych mądrości, żeby nie powiedzieć banałów. Nie zamierzała nikogo szukać, nie zamierzała się na nikim się mścić. Chciała tylko wymazać ze swojego życia ostatnie kilka miesięcy, może nawet ostatnie kilka lat. Opuścić miejsce, w którym od początku czuła się obco.
Nadia nie wiedziała, czy to faktycznie mędrzec Tyyni przekazał jej swoje myśli, czy to tylko jakiś jej wewnętrzny głos rozsądku przybrał aż tak realną formę, że słyszała go w swojej głowie. Może zaczyna wariować, tak jak Rasmus? Może Orjan zrobił z nią to samo co z jej przyjacielem, tylko że z jakiś powodów na nią magia zaczęła później działać...
Dziewczyna parsknęła ironicznym śmiechem na tę myśl. Nie byłoby to nawet takie złe. Przemieszczać się myślami po niewidocznych dla oka wymiarach, bez kontroli i świadomości... Przynajmniej byłoby jej wtedy wszystko jedno. Ale na taki luksus chyba sobie nie zasłużyła.
Skierowała swoje kroki do ogrodu. Nigdy się nie dowiedziała jakie techniki czarodziejskie sprawiają, że w tym pałacu zawsze się trafia tam, gdzie chce, mimo, że na mapach przypominał on istny labirynt. Zapewne nigdy się tego nie dowie. Podświadomie czuła, że już tutaj nie wróci.
Ogród był najbardziej efektownym i przesyconym magicznymi sztuczkami miejscem w Lebabie. Zdawał się być olbrzymi, a w każdej alejce znajdowała się zupełnie inna roślinność. Były tutaj intensywnie pachnące kwiaty, przypominające róże o ogromnych koronach we wszystkich kolorach tęczy. Wszelkie drzewa owocowe. Olbrzymie paprocie. Palmy i drzewa iglaste. Gdy Nadia kilka lat temu pierwszy raz ujrzała to miejsce, była po wrażeniem jego piękna, z czasem jednak zaczęła dostrzegać wszechobecną w nim sztuczność. Wszystko było perfekcyjną iluzją, którą jej oko – ponieważ właśnie ta gałąź magii była jej specjalnością - wychwytywało natychmiast. Prawdopodobnie ogród nie miał nawet zbyt dużej powierzchni, tak samo jak cały Pałac Południa.
Dlatego Nadia już od dawna unikała przebywania w obrębie tej budowli, częściej włóczyła się po obrzeżach miasta, gdzie szukała podobieństw do swoich rodzinnych stron.
W zagajniku otoczonym drzewami o błękitnych kwiatach, przy niskiej ławie, która wyglądała jakby była zrobiona ze szkła, siedział na kocu Rasmus. Ciemność wieczora rozświetlały białe kule z chłodnych płomieni. Rasmusowi towarzyszyła pani Anais, kiedyś pokojówka, teraz pełniąca bardziej rolę opiekunki księcia.
Gdy rudowłosa spojrzała na twarz młodego mężczyzny, miała ochotę wyrzucic ze swojej pamięci to, co ją przed chwilą rozbawiło. Luksus? Rasmus miał półotwarte usta i martwy wzrok, wpatrzony w jakiś niewidzialny punkt na stole. W prawej ręce ściskał brzeg koca. Przetłuszczone, fioletowe włosy były ciasno zaplecione w warkocz. Gdy osiem lat temu magiczka pierwszy raz zobaczyła go w tym właśnie ogrodzie, kolor jego włosów wydał się jej jedynym nienaturalnym elementem otoczenia. Teraz wiedziała, że cała obecna wokół nich przyroda jest tylko doskonałym oszustwem, a fioletowe włosy to u pół krwi varikana najzwyklejsza cecha pod słońcem.
- Dobry wieczór. - przywitała się z Anais. Ta zerwała się ze swojego koca i nisko ukłoniła. Nadia poczuła się bardzo niezręcznie.
- Przepraszam, nie zauważyłam pani.
- Nic nie szkodzi. - Nadia uśmiechnęła się nerwowo. - Jak Rasmus się czuje?
Anais westchnęła i rozłożyła ręce.
- Bez żadnych zmian, odkąd go pani ostatni raz widziała. Nie ma z nim kontaktu, ale przynajmniej już tak często nie krzyczy, jak zaraz po tym, kiedy go odratowali. Pani nie wie, bo leżała w szpitalu, ale straszne to było. Do teraz, jak mi się tylko aby zdaje, że się czymś zdenerwował, to się boję, że znowu dostanie jakiegoś ataku.
Nadia słuchała jej z kamienną twarzą, chociaż wewnątrz czuła, jak palą ją prawdziwe wyrzuty sumienia, jak powoli wypełnia ją pustka po stracie najbliższej osoby. Chciała czuć to wszystko, chciała się ukarać. To co się stało było przecież po części jej winą.
- Musimy mu podawać kroplówkę, bo nie chce jeść.
Dziewczyna pokiwała głową i przyklękła na kocu obok Rasmusa.
- Hej... Rasmus... To ja, Nadia.
Żadnej reakcji. Nie widział jej, nie było go tutaj. Było tylko ciało, skorupa, która wciąż funkcjonowała, ale umysł był gdzieś daleko. Los gorszy od śmierci.
- Mogłaby nas pani zostawić na chwilę samych? - zwróciła się do Anais. Ta zawahała się, chcąc może coś powiedzieć, pokiwała jednak głową i zniknęła za zasłoną drzew.
Przez chwilę dziewczyna milczała. Czuła się, jakby była w tym zagajniku zupełnie sama. Wpatrywała się w twarz przyjaciela, która przypominała bardziej maskę.
- Rasmus... Ja naprawdę nie wiedziałam, że to się tak skończy... - chciała mu opowiedzieć o tym, co ją dręczy, tak jak to zrobiłaby kiedyś, ale jej głos się załamywał. Wzięła głęboki oddech. - Przepraszam...
Miała wrażenie, że to słowo nic nie oznacza. Wobec tego, co z jej winy spotkało Rasmusa, wydawało się być pustą zbieraniną liter.
- Odchodzę z Lebabu. Nie mogę tu już dłużej być. To nie jest moje miejsce, nigdy nie było. Nie wiem gdzie pójdę. Może gdzieś na północ... Tam jest podobno straszna dzicz, ale miejscowi cenią sobie magów. Albo wrócę do Viriewska. To głupie, wiem, co ja tam będę robić... Ale nie mogę i nie chcę tu zostać. Przepraszam...
Rudowłosa czuła się, jakby duchem była gdzieś daleko, jakby to jakaś obca osoba wypowiadała te słowa. Gdy zamilkła na chwilę, uświadomiła sobie, że płacze. W tym samym momencie poczuła ucisk na swojej dłoni. Rasmus trzymał ją za rękę. Patrzył na nią zupełnie przytomnym wzrokiem, sprawiał wrażenie całkowicie świadomego. Nadia była w szoku. Usłyszała szept, wydobywający się z jego ust;
- Lina.
- Rasmus...? - odwzajemniła uścisk dłoni.
- Przetnijcie linę.
Dziewczyna nie wiedziała czy to się dzieje naprawdę, czy tylko jej wyobraźnia zaczęła sobie z niej stroić makabryczne żarty.
- Księżniczko! Czy coś się stało?
Ujrzała nad sobą zatroskaną twarz Anais. Spojrzała na swoją dłoń, która nie była już złączona z dłonią Rasmusa. Jego twarz była pozbawiona wyrazu, spojrzenie puste. Z kącika ust ciekła mu ślina.
- Nie, nie... W porządku wszystko. Chyba już pójdę.
- Jak sobie pani życzy.
Nadia podniosła się z koca i ruszyła w kierunku ścieżki, którą tutaj przyszła.
- Do widzenia, dobranoc.
Niebo nad jej głową miało teraz czysty, szafirowy kolor, gdzie nie gdzie usianie było błyszczącymi gwiazdami.
Bardzo ładna iluzja. W tym pieprzonym ogrodzie nawet niebo jest oszustwem. - pomyślała dziewczyna.
Ostatnia noc - cz.1. [fantasy, elementy psychologiczne]
1
Ostatnio zmieniony wt 15 kwie 2014, 02:26 przez Milandra, łącznie zmieniany 2 razy.