Z nosa cieknie, hej, jak z uszkodzonego kranu...

1
Szaro.

Z nosa cieknie, hej, jak z uszkodzonego kranu. Zimny beton. Nie ma koca, nie ma wina. Rzeczywistość zlewa się w jedną, nieprzychylną masę, która pożera wszystko, co napotka na drodze. Teraz trawi ciebie. Więc płyniesz z prądem, wśród morza śliny i kwasów żołądkowych Pana życia. Choroba morska. Potrzeba pożaru tak wielkiego, jak wtedy w Rzymie, by rozgrzać zamarznięte ciała, skostniałe ręce, nogi, zmrożone serca. Jeśli nie Prometeusz to chociaż Neron...Niech wreszcie dotkną nas płomienne języki, owiną, utulą, przywrócą do stanu używalności. Lu-dzie ro-bo-ty, ludzie automaty- na stos! Wysoki, sięgający nieba, doskonały w konstrukcji kolos z drewnianych gałązek. Połączenie nieskończoności z ziemią. A tu, w dole swąd palonego mięsa. A tu, w dole piąty żywioł, błoto. Mieszanina ziemi, wody i odpadów komunalnych.

Tak, tak bywa zazwyczaj, wpadasz w wir. Mojry bawią się kłębkiem nici z wpisanym w nią twoim materiałem genetycznym. Posiadasz duże pole do popisu. Możesz rozmnażać się w celu zachowania ciągłości gatunku, patriotycznego polepszenia przyrostu naturalnego kraju, możesz sobie istnieć, wegetować, zużywać tlen. Ostatecznie umrzeć też nikt nie broni. Niech ktoś jeszcze powie, że jest bezradny, to mu wciśniesz przed oczy powyższy tekst. Wszystko możesz!- podszeptuje czart.

Nic nie możesz. Haa, związane nóżki, zakneblowane usteczka. Masz za swoje, gagatku . Nie możesz nic. Przeczesujesz nerwowym ruchem włosy, dłonie masz małe, sine z nabiegłą siecią żył. Uciekaj stąd, uciekaj na przystanek, jedzie zerówka, uciekaj.





I poszedł. Powolnym krokiem, niepewnie. Zegarek w kieszeni wymierzał leniwe tempo. Cyk-cyk. Cyk-cyk. Mijał ludzi, ich wzrok ocierał się o jego chudą sylwetkę. Nie lubił ich zapachu, zachowania, sposobu, w jaki kochają się, kłócą , rozmawiają. Swąd gotowanego kalafiora zamieszkał w nozdrzach i nie zamierzał ich opuścić. Myśli skupiły się wokół rąk. To bardzo kłopotliwa część ciała, cały czas ma się wrażenie, że zwisające bezwładnie wzdłuż tułowia muszą wyglądać naprawdę idiotycznie. Ich zakończeniem nieforemne precelki palcy, jeden z nich ściśnięty tandetnym, złotym krążkiem W kieszeniach się pocą, splecione z tyłu przypominają ukradkową modlitwę. Dotyk niczego nie ułatwia, on przypomina na każdym kroku o namacalność materii. Macki-obłapianie-macanie. łapa na kolanie, łapa na brzuchu, kciuk w oku. Aby usidlić drugie ciało, skrępować mu ruchy, ugniatać wedle własnej koncepcji. Nic bardziej nie oddala od poznania, jak złamanie granicy dotyku. W desperacji coraz głębiej wnikał w obce skóry. Muskał czyjeś dłonie, gładził czyjeś włosy, bawił się z czyimś językiem. Zdarzało się, że wbijał zęby, inne ciała miały posmak soli. Powierzchowne rany, pocałować i przestaje boleć. Nie docierał nigdy głębiej niż do kości, zresztą nie był do końca pewien, czy istnieje jakieś głębiej. Patrzył na swoją linię życia i nie mógł uwierzyć w jej optymistyczną długość. Obserwował białe plamki na paznokciach. Tak, już wiedział, co może zrobić z dłońmi, może na nie patrzeć i marzyć o zanurzeniu ich w kojącej ziemi. Błoto. Znowu błoto wydawało się błogosławieństwem w danej chwili. Kamuflaż. Gdy zaczyna brakować masek, potrzeba czarnej gleby, spod której błyskałyby jedynie białka oczu. Barwy ochronne, ochrona barwy własnej.



Przystanął, żeby chociaż raz powziąć stanowczą decyzję. Między Fabryczną a Polną. Między przeszłością, a tym, co wkrótce w przeszłość odpłynie. Dlaczego wszyscy chadzamy w tej mlecznobiałej mgle, a tylko on miał wrażenie, że spowija go budyń? Waniliowy, gęsty, sporządzony na tłustym mleku. Przesłodzony. W nim tonie świat, tonie on, to nie on. Najbardziej brakuje wyrazistości konturów. Zarys domów, drzew jest rozmazany, jakby nie widziały czy stać pewnie, czy rozpłynąć się w powietrzu. Droga powrotu też straciła barwy, wypłowiała, nie ma możliwości, żeby odwrócić się na pięcie, pobiec do domu i schować się za piecem w kuchni. Na rozkładzie jazdy rządek numerków i nazwy ulic. Brunatna pachnie kurzem, utrzymuje przedwojenne kamienice. Słoneczna zobowiązuje do radości, szerokiego uśmiechu od ucha do ucha, tam konieczne są różowe okulary i krótkie spodenki. Malinowa pozwala na słodkie zapomnienie. Nie tego szukał, nie po to uciekał. Sunął palcem w dół rozkładu, odrzucając kolejne możliwości. Folia pokrywająca informację była śliska, chłodna, a miejscami zatłuczona, widać nie on jeden tu dotarł. Zatrzymał się na ostatniej nazwie: ulica... Dalej nie mógł odczytać, ponieważ litery zlewały się w czarną plamę. Zniszczony autobus wtelepał się na przystanek. żółty- czerwony, żółty – czerwony, Autosan był żółto- czerwony.



Pojechał na gapę, bo czym miałby zapłacić? Banknoty, monety i zdjęcie psa porzucone w portfelu, porzuconym na stole, w porzuconym pokoju, na porzuconym strychu. Zawsze można ukraść komuś portfel, wynająć nowy pokój na innym strychu, złożyć kolejny stół i przygarnąć bezdomnego psa. Nudziły go takie rozważania, nudziły go na wyrost, nawet, kiedy postanowił z nich zrezygnować. Nudziła go podróż, zanim wsiadł do autobusu. Nudziło życie w brzuchu matki zanim z krzykiem przyszedł na świat. Widocznie w kodzie genetycznym zapisane miał znużenie. Zdawałoby się, że oglądał krajobraz za oknem, najbardziej narzucające się zajęcie, najbardziej oczywiste. Nie, on obserwował swoje odbicie w szybie. Czasem znikało, to znów pojawiało się ponownie. Patrzył na oczy, nos, usta, żeby zapamiętać, jak wyglądają. żeby podczas spaceru chodnikiem tajemniczej ulicy nie zgubić własnej twarzy. Mógł stracić wszystko inne, tylko nie wizerunek, a raczej jego zniekształcony obraz w szybie autobusu. Przestała istnieć muzyka, słychać było tylko jednostajne sapanie pojazdu.



Postanowił nadać sobie imię, żeby widząc siebie, móc wypowiadać na głos nazwę tego, zarysowanego na szkle. Imię spowoduje także, że na ulicy otrzyma możliwość należenia do kogoś. Będzie można go przywoływać, gdy zbytnio się oddali. Będzie można go pokochać. Bo jak można kochać kogoś, na kogo nawet słów brakuje, nazw, imion i nazwisk. Zdarza się pokochać przybłędę, warunkiem jest solidny rodowód. Z drugiej strony czy potrzebna mu była wtedy miłość. Nie wytrzymał presji otoczenia, kazali mu uciekać, więc sobie poszedł. Złamał się, lecz zaczął poszukiwania. Miał pewność, że odrodzi się na nowo, powstanie z popiołów. Jakie argumenty? Zero argumentów. Przeczucie. Po prostu. Każde z imion wydawało się zbyt patetyczne, albo zbyt trywialne. Pozostał więc Bezimiennym, wiecznym gościem w zatłoczonym mieście, wiecznym gościem, bez własnej smyczy i kolczatki. Smętny głos kierującego oznajmił, że to ostatni przystanek, później będzie wracać tą trasą, którą przyjechał . Kierowca potrafił zawrócić? Więc to musi być Bóg o idealnej ostrości widzenia w budyniowej masie. Nie, to nie Bóg, to Magik- przemknęło mu przez myśl. Poprawił krawat i dotknął stopą nowego gruntu.



Tutaj dotyk nabierał zupełnie nowego znaczenia, nie miał nic dawnej pazerności i obżarstwa. Poza tym dookoła nie było nikogo, kto mógłby nadawać się do fanatycznego uścisku. Na granatowej tabliczce widniał biały napis: ul. Wewnętrzna. To tutaj trafiają ci, którzy maniakalnie przypatrują się swoim bebechom. W tym miejscu mogą robić to bez przerwy, jedyne zajęcie. Ul. Wewnętrzna jest pusta, zupełnie niezaludniona, żeby nic nie rozpraszało uwagi. Można znowu skupić się na sobie, na swoich odczuciach, emocjach. Rozdrapywać strupy, z zaciekawieniem przyglądając się ich powierzchni. Otwierać blizny, penetrować zakamarki sfałdowanego mózgu. Buntować się.

Ul. Wewnętrzna skazuje na rozmowę z lustrem. Inni, z dawniejszych czasów, uważali go za wartościowego. On się tym napajał, celebrował. Nie otwierał się na „głębsze niż warstwa kości”, by ochronić skarb. Zamknij oczy, no zamknij te oczy, zaciśnij pięść, na kłódkę, na szyfr. Otwórz oczy, puk-puk, halo, otwórz. Otworzył i nigdy wcześniej nie czuł takiego rozczarowania. Był pusty od środka! Napełniony powietrzem. Ani grama tajemnicy, żadnej nuty niepowtarzalności. Pustka. Niezamieszkałe, przestronne pokoje, bez mebli, bez biegających dookoła stołu dzieci. Lalka. Został zrobiony z myślą o oszczędności. Aby nie marnować za dużo materiału, sprawili mu psikusa, nie wypełnili środka. Tyle czasu w iluzji, że jest się czegoś wart. Tyle samooszukiwania się. Tyle kłamstw. Wystraszył się, nie na żarty poczuł wszechogarniający strach. Chwila z rodzaju tych, kiedy trzeba postawić pytanie: „Co dalej?”. Doszedł do wniosku, że nic dalej, że dalej już nic być nie może. Da poigrać wirowi, przestanie szarpać się z Mojrami.

Nic nie możesz. Haa, związane nóżki, zakneblowane usteczka. Masz za swoje, gagatku . Nie możesz nic. Przeczesujesz nerwowym ruchem włosy, dłonie masz małe, sine z nabiegłą siecią żył. Uciekaj stąd, uciekaj na przystanek, jedzie zerówka, uciekaj.



Tym razem nie miał nawet sposobności, by rzucić okiem na rozkład jazdy. Wskoczył do autobusu i ukrył twarz w dłoniach. Pod jego dotykiem zaczęła ulegać deformacji. Spłaszczał się nos, zacierała linia ust. Wypadały brwi i rzęsy. Skóra rozciągała się jak ciasto, zęby wypadały z dziąseł. Oczy, chciał ratować oczy. One przynosiły iluzję, wolał iluzję od prawdy. Wysunęły się z oczodołów i znikły gdzieś za rzędem siedzeń. Bezimienny bez twarzy i pusty w środku stawał się coraz bardziej przygotowanym do tego, co miało go jeszcze spotkać. W terminarzu miał umówione spotkanie z życiem. O dwunastej w południe. Zmierzał na miejsce schadzki, kierowca znał drogę. Teraz był idealnie przygotowany. Pozorne narodziny ofiarowywały puste komnaty, pomiędzy jednym a drugim żebrem, nihilizm zmusił do podróży, a zapatrzenie w siebie zmyło twarz, resztki indywidualizmu. Wreszcie spełniał standardy, wreszcie szykował się na szczęście. Proces socjalizacji zakończony.



Szaro

Z nosa cieknie, hej, jak z uszkodzonego kranu. Zimny beton. Nie ma koca, nie ma wina. To nic takiego. Jest całkiem przyjemnie. Robisz tak, żeby się nie narobić. Pijesz tyle, żeby się nie schlać w trupa. Wydalasz w tempie przyzwolonym przez Unię. Bo nie ma żadnych granic i twoja afirmacja rzeczywistości też nie może być zmniejszana. Mogło być gorzej, mogło być tysiące razy gorzej. „Super express” przynosi nową dawkę newsów dzisiejszego dnia. żadna przegrana- wmawiasz sobie. Doświadczenie uczy pokory. Rozczarowania przycinają pazury. Lęk ucisza pytania. Uśmiech od ucha do ucha, ulica Słoneczna. Nazywasz się Jan Nowak

Na lata młodości patrzysz z pobłażaniem. Głupi smarkacz, rzucał się jak ryba bez wody, myślał, że wszystkie rozumy pozjadał. Głupi smarkacz jeździł autobusem na gapę. Głupi smarkacz zamknął się w piwnicy i zjadł klucz. Złoty kluczyk pobrzękuje w jego brzuchu. Bezimienny poszedł spać.

2
Lubie takie filozoficzne teksty. Podoba mi sie. Ale nie sugeruj sie moim zdaniem - laik ze mnie, niestety.



Pozdrawiam



i.. pisz dalej.

3
Nie podoba mi się. Jest za gęsto, za szybko, w sumie nie dokońca wiem, o czym napisałaś.

Znów potok myśli, jednak tym razem łasic nie nadąża za autorką. Chaos, chaos. ładnie dobierasz słowa, ale tekst zupełnie mi nie pasuje.

Pozdrawiam.
"Niechaj się pozór przeistoczy w powód.
Jedyny imperator: władca porcji lodów."

.....................................Wallace Stevens

4
Dajcie mi prywatnego weryfikatora 8) żeby nade mną pracował! I pisał mi takie dłuugie komentarze, analizując każde zdanie.

Teraz sie zastanawiam, komu się będzie chciało czytać takie cosie. Mamusi, babci i cioci, aby mi sprawić przyjemność. Trzeba się wziąć za opowiadanie z fabułą palce lizać.

też Cię pozdrawiam ;]
Co możesz wiedzieć o życiu, jeśli nigdy się nie biłeś?

5
Na weryfikatora zdarza się czekać dłużej, niż na osobowy do Słupska :P ( lokalny żart, nie przejmować się :P ). Ja też się piekliłam, wiem jak to jest. W końcu, kiedy ogarnie Cię zwątpienie, przybędzie ów upragniony weryfikator i namiesza Ci w głowie... ( sorki, moi drodzy, znów mam wolne, odbija mi )



A tak na serio, jeśli tak potrafisz żonglować słowami, powinnaś wziąść się za jakieś opowiadanie. Takie z narratorem, bohaterami, rytmem, opisami. Myślę, że będzie dobre.
"Niechaj się pozór przeistoczy w powód.
Jedyny imperator: władca porcji lodów."

.....................................Wallace Stevens

6
Mała próbka powstającego opowiadania jest w dziale "jestem w trakcie pisania", jeśli masz czas, zerknij :)
Co możesz wiedzieć o życiu, jeśli nigdy się nie biłeś?

7
Zerknęłam. Homework nawet zadałam 8)
"Niechaj się pozór przeistoczy w powód.
Jedyny imperator: władca porcji lodów."

.....................................Wallace Stevens

8
Nawet, nawet.

To nie jest zła proza. Czyta się jak po sznurku. Nie lubię takich przedobrzonych narracji, ale tutaj jest dobry potencjał. Zachowujesz rytm i to jest ważne, bo nie męczy.

Troszkę poprawić, uporządkować myśli, przypatrzyć sie uważnie logice i nie zawsze trafnym przenośniom. Dodać do formy treści i będzie super.

Podobało się, przeczytałem z przyjemnością. :D

9
Nie mam siły się wypowiedzieć. Ten teks straszliwie mnie wykończył.


Nie podoba mi się. Jest za gęsto, za szybko, w sumie nie dokońca wiem, o czym napisałaś.

Chaos, chaos. ładnie dobierasz słowa, ale tekst zupełnie mi nie pasuje.

A tak na serio, jeśli tak potrafisz żonglować słowami, powinnaś wziąść się za jakieś opowiadanie. Takie z narratorem, bohaterami, rytmem, opisami. Myślę, że będzie dobre.

Czyta się jak po sznurku.


I tyle.


Pozdrawiam.
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.

„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.

"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)

10
Gott - foo! Toż to plagiat :P
"Niechaj się pozór przeistoczy w powód.
Jedyny imperator: władca porcji lodów."

.....................................Wallace Stevens

11
Przecież wyraźnie pisze, że cytat cytat cytat...
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.

„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.

"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)

12
Cholera, piszę na laptopie i paluchem niechcący cuś kliknęłam, i wysłało się powyższe. Poza tym, co widzicie powyżej, chciałabym dodać, że Gendek wzbudziła niezłe poruszenie na forum. To się nazywa świeżynka :P



Czuję że, niestety, nasze gusta co do formy nie znajdą wspólnego mianownika ale i tak jestem pod wrażeniem. ładnie Ci to wychodzi.





Prośba do "Góry" - jak wyjdą dwa posty, poproszę skleić.

Dziękować... z góry :oops:
"Niechaj się pozór przeistoczy w powód.
Jedyny imperator: władca porcji lodów."

.....................................Wallace Stevens

13
Witam.



Przyznam szczerze - z wielkim trudem i dopiero za trzecim podejściem, ale przeczytałem.



Powtarzasz te same będy, które wytknąłem Ci w poprzednim opowiadaniu, nie będe więc pisał swojego kanonu ocen, poniewaz wystarczy poczytac poprzedni.

Z przykrościa musze stwierdzic, że nie wziełaś moich (zresztą, nie tylko moich) sugestii pod uwagę.

Pozwolisz zatem że spróbuję ci przynajmniej część z nich wytłumaczyć w bardziej obrazowy sposób:



obrazek nr 1:



http://3000.blox.pl/resource/perspektywa.JPG



obrazek nr 2:



http://jv.gilead.org.il/zydorczak/images/napwio26.jpg



Teraz pytanie: który łatwiej jest odczytać? Na którym jestes w stanie ( bez błądzenia po nim wzrokiem) wyróżnic głównego bohatera obrazu? a na którym znajduje sie przesyt szczegółow, przeszkadzający w rozpoznaniu kto jest głównym bohaterem, a kto lub co, wyłącznie dodatkiem i tłem?

chmm?



Teraz przenieś swoja odpowiedż na opowiadanie, które napisałaś i "dłuższą formę" z działu "jestem w trakcie..." i sama spróbuj odpwoedziec sobie co jest zle, bo ja juz niemam sił.

I zacznij w końcu pisac o czymś. Poprzednicy, nie krytykują opowiadania specjalnie, albo tak na złość. Umiesz naprawde dobrze pisać a na takich formach poprostu się marnujesz.



No i zacznij pisac zdania złożone.



Ten styl jest głupi. Bardzo. Nie da się tego czytać. Ani jednej literki.Ani jednej kropki.Ani przecinka. Ani niczego innego. Choćbym próbował. Bardzo. Tak bardzo jak potrafie. Z całego serca. I duszy też.



Dotarło? Taki styl jest dobry na jedno opowiadanie,a nie na wszytskie. Dla czytelnika to poprostu droga przez orkę.



Jeżeli miałabys jakies pytania, to zapraszam na prv. Postaram się pomóc jak tylko potrafie.



Pozdrawiam i czekam na cos co mnie powali z nóg.



Black
"Stąpać po krawędzi, gdzie lęk i strach..."

Muszę uczyć się polityki i wojny, aby moi synowie mogli uczyć się matematyki i filozofii. John Adams.

14
Formułowanie zdań złożonych jest dla mnie niewykonalne. To jest wyższa szkoła jazdy dla mistrzów pióra. Zawrzeć kilka czasowników w jednym zdaniu! Podziwiam tych, którzy opanowali tą trudną sztukę. Lekcja obrazkowa była bardzo pomocna. Nauczyłam się wielu przydatnych umiejętności. Dziękuję, jednak, jak przystało na smarkatego amatora- uparciucha, nie skorzystam.



Teraz na poważnie. Powód? Nie mogę zmienić stylu pisania, żeby czytelnikowi czytało się jednym tchem. Jedna osoba przeczyta dwa zdania i stwierdzi, że chujnia. Druga osoba dotrze z trudem do końca i dalej- patrz poprzednie zdanie. A trzecie będzie spijała każde słowo i rozpływała się w mnogości interpretacji (czyli ja. {dobra, może nie tylko ja }). Przecież to oczywiste! Nie będę pisać opowiadań przygodowych, kryminałów, fantasy, harlekinów. Po pierwsze nie mam ochoty, po drugie wyjdzie pewnie chała z tego wszystkiego. Czujesz różnicę? Te opowiadania są dla tych, którzy LUBIą czytać podobne teksty. Nie ma co drążyć, czy takich ludków na jedno województwo przypada sztuk jedna, pięć czy dziesięć. Wiem, że nie mogę zakładać klapek na oczy i brnąć zawzięcie przed siebie, ale tak dużej elastyczności ode mnie wymagać nie można. Bo czuję, że to, co tworzę jest moje moje moje, meine, mine, mien, mia. Wniosek: nawracanie mnie to strata czasu.
Co możesz wiedzieć o życiu, jeśli nigdy się nie biłeś?

15
Witam.

A jednak powyższą odpowiedz udało Ci się napisać w miarę dobrym stylem. Innym niz ten, którym piszesz swoje opowiadania.

To dobrze rokuje na przyszłość.



Widzisz, ponoć Bóg tez zaczynał od zera.

Liczą sie tylko chęci...



Pozdrawiam.

Black
"Stąpać po krawędzi, gdzie lęk i strach..."

Muszę uczyć się polityki i wojny, aby moi synowie mogli uczyć się matematyki i filozofii. John Adams.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron