W drodze do Buenos

1
Korytarz, Anno Domini 2006. Układ odniesień między ciałami w przestrzeni. Start.

Postać mała, czarna, czyli ja, siedzi w kącie. W ręce trzyma szufelkę. Szczotki brak.

Anka liczy klepki w podłodze. W poniedziałki stąpa powoli, żeby żadnej nie przeoczyć. Nawet nie patrzy na nie. Ona je wyczuwa. Wskazówką są szczeliny oddzielające jedną klepkę od drugiej. Tak więc Anka chodzi wzdłuż korytarza, rozmawia z tobą i liczy klepki. Odpowiada całkiem rzeczowo i sensownie. Oprócz mnie nikt nie widzi, że wyrzuca z siebie zamiast słów, nieociosane, drewniane pale. Drewniane klepki- drewniane pale. Wyładowuję je przez okno, żeby nie tarasowały przejścia. Wióry lecą na wszystkie cztery strony świata, z przewagą północy, gdyż akurat w tamtym kierunku wieje wiatr. Drobiny sypią się mi na głowę. Muszę uciekać pod przeciwległą ścianę. Anka to zauważa. Zawstydzona zakrywa ręką usta. Nawet nie patrzy na mnie. Ona wyczuwa, że mam na włosach jej bełkot. Milknie. Czasem dla podtrzymania tematu wciśnie swoje: och czy bardziej przeciągłe: aaachh. Jakby chciała zadziwić się każdym twoim słowem.

A twoje słowa z pewnością dziwne nie są. Coś tam napomkniesz o literaturze. że nowości wydawnicze. że młodzi. że Nike. Zachwycasz się Sieniewiczem, jego zdystansowanym spojrzeniem na olsztyńskie środowisko i surrealizmem pomysłów. Jest dla ciebie wielką inspiracją. Ona się dziwi. Nie lubisz Bukowskiego, ponieważ pisze o swoim nieciekawym życiu. Twoje jest ciekawe, ale o nim nie piszesz. No może kiedyś... Ona się dziwi. W tym miejscu utwierdzasz się w przekonaniu, że dziewczyny są głupie. Aaahh- jęczy Anka i pospiesznie wdeptuje pojedyncze wiórki w szczelinę, oddzielającą jedną klepkę od drugiej. Tego za wiele. Nie oczekiwałeś szczególnej uwagi, a tu proszę, taki policzek. Stajesz zbity z tropu. Pociągasz nosem, węsząc podstęp. Podstęp ma zapach jej perfum. Zwracasz się ku niej, żeby sprawdzić, czy nie wciska ci kitu tym swoim zainteresowaniem. Anka też zatrzymuje się z ulgą wykorzystując okazję na dokładniejsze przeliczenie klepek. Spoglądacie na siebie, każdy wypchany innymi intencjami. Patrzycie do wewnątrz, egoistycznie. Wtedy się w sobie zakochujecie. Dzwoni dzwonek i rozchodzicie się do klas. Każdy szczęśliwy, że wygrał.

Ja zostaję. Strzepując z siebie resztki wiórków, zastanawiam się, dlaczego Anka liczy klepki. Zdarza się liczyć wypustki na suficie w MDK-u, gdyż jest ich niewiele. Może od czasu do czasu w ramach rozrywki okruchy maku na stole. Ale klepki? Gdyby ich regularnie ubywało, to okej. Oznaczało by to bowiem, że mamy do czynienia ze złodziejem. Naturalną rzeczą jest go schwytać i zamknąć w szatni. Lecz klepek wciąż 77777 sztuk, co do jednej. Pewnie jest samotna- kwituję usatysfakcjonowana odkrywczością i oryginalnością spostrzeżenia. Czytałam o tym w listopadowym numerze Charakterów.

Z łazienki dobiegają śmichy-chichy. Okno otwarte, łazienka otwarta, sala nr 23 otwarta. Ene due rike fucke, padło na łazienkę. W środku lolity bawią się prostownicą. Maszyna, kabelek, wtyczka. Para bucha. Syk jak przy zatrzaskiwaniu klapy gofrownicy. 2000C i włosy nie mają już siły stawiać oporu. Prosty nokaut, usmażenie. Fajna sprawa, gorąco polecam. Laski wychodzą, za nimi truchta ich pociągający imaż. W takich chwilach budzi się chęć spojrzenia w lustro. Stoi duże, oświetlone, wystarczy się obrócić. Można wtedy patrzeć, trenować miny i pomazać się szminką, jeżeli się ją ma. Ja raczej nie mam przy sobie.

Z zaskoczeniem stwierdzam, że brak mi też odbicia. To znaczy jakieś jest, ale na pewno nie moje. Oglądam profil z jednej strony, drugiej. Bardzo niesmaczny to żart, złośliwy i dobrze przemyślany. Szklana tafla robi sobie ze mnie jaja. To nie moja gęba, tylko twoja, że też od razu nie poznałam. Intelygencka mina, krawat w czarno-białe pasy i kilkudniowy zarost. Wcale mnie to nie rusza. Nie robi najmniejszego wrażenia. Wzrok przenosi się na mydło w płynie. Fioletowa lawenda, kwiatowe orzeźwienie. Myję się, może uda mi się zmyć twoją twarz z mojej. W przeciwnym razie pozostaje pracownia chemiczna. Nowe lico mnie kłuje, szorstkie, wredne, zadziorne. Papier ścierny. Teraz jestem facetem pachnącym lawendowym gównem. Takie historie się zdarzają- myślę. W epoce skandalów to nic nowego, delikatna zmiana płci. Na dodatek za darmo. Zaczynam czuć się niezręcznie w damskiej łazience. Cichaczem wychodzę na boisko. Na bieżni, patyczkiem po lizaku wypisuję:

D.O.M

Martus

OBIIT MMVI

CALENDIS NOVEMBRIS

Z drugiej strony

HIC NATUS EST

Piotrus

MMVI

CALENDIS NOVEMBRIS



Wspieram się na ławeczce- usypiam.

Następnego dnia w budzie całymi dniami siedzę przed lustrem. Patrzę, trenuję miny i żałuję, że nie mam szminki. Dyrektor wzywa mnie do gabinetu. Jestem miły. Wiadomo, on stoi wyżej w hierarchii, ja tylko sprzątam. Uśmiecham się grzecznie i czekam, aż zacznie wypominać, że zaginęły ozdoby choinkowe z magazynu. Nic z tych rzeczy. Zaczyna ochrzaniać mnie, niby daję młodzieży zły przykład.

- Przestała pani dbać o siebie. (...) b l a b l a b l a. Nie goli się pani. (...) b l a b l a b l a. Ma pani takie intelygenckie spojrzenie. Poza tym widziała pani, żeby ktoś sprzątał w krawacie? (...)b l a b l a b l a.

- Nie widziałem-odpowiadam zgodnie z prawdą.

- No wła... Aaa. Pani rodzaje myli, poziom podstawówki, ejże!

- Przepraszam

- Weźmie się pani w garść?

- Jasne.

Mężczyźni mają większe dłonie niż kobiety, co jednoznaczne jest z okazalszymi garściami. Niestety większe garście idą w parze z większym ciałem, więc wziąć się nijak nie potrafię nawet w dwie garście. Wątpię, czy trzy cokolwiek by zmieniły. Jednak trzeba coś zrobić ze sobą. Poszedłem za radą dyrektora i ogoliłem się. ściągnąłem krawat i założyłem fartuch. Zasypałem napis na bieżni i od teraz całą sprawę uważam za nieaktualną.

Było tak, że miałam kilkumiesięczną traumę i szorstką cerę. Siedziałam wtedy w kanciapie przez okrągłe trzy miesiące z kremem nivea, intensywnie nawilżającym na buzi. Poskutkowało i pewnego dnia opuściłam pustelnię. Nikt nie zauważył mojej nieobecności, tyle, że w szkole namnożył się przez ten czas niemały syf. Uczniom poszło to całkiem na rękę. Faceci prześcigali się w zbieraniu robali po kątach i wrzucaniu dziewczynom pod staniki. Na dwudziestominutówce lepili kulki z tumanów kurzu i urządzali klasowe zawody nalotowe. Aby nikt nie oskarżył mnie bezpodstawnie o obijanie się, po zajęciach otworzyłam wszystkie okna i drzwi, wpuszczając wiatr. Roztocza i drobne żyjątka walczyły dzielnie, lecz prędzej czy później zostały wywiane. Puszczały się ścian, podłogi, w posuwistym locie opuszczały mury liceum. Gdyby wiedziały, co jest za oknem, schowałyby się do najciemniejszej z mysich dziur. Ale nie wiedziały. Brak im skomplikowanych połączeń neuronowych. Czytałam w Charakterach, że sama liczba neuronów nie jest wyznacznikiem możliwości mózgu, lecz ilość i konstrukcja połączeń między nimi. Zwiększa się ona wraz z nabywanymi doświadczeniami. Zastanawiam się, jak się mają moje neurony i czy nie brakuje im przygód, niezbędnych do rozwoju. Na wszelki wypadek kupuję 300 Panoramicznych.

Obchodzi imieniny piątego pażdziernika na P.

Pięknie mnie zakasowali.

Szukam w szufladzie bez dna kluczy do magazynu na strychu. Mało która buda może pochwalić się tak okazałą rupieciarnią. Tam jest wszystko, co już nie żyje, albo przynajmniej udaje. Wraki, trafiony- zatopiony. Kiedy doczłapuję się do najwyższego pietra, czuję, że moja twarz przybiera barwę buraków z niedzielnego talerza. 350 schodów, 4 piętra, coraz bliżej nieba. To zabawne, że cmentarzysko, a najwyżej. Wkładam kluczyk, przekręcam, naciskam. Nic. Wkładam kluczyk, przekręcam, naciskam. Nic. Wkładam kluczyk, przekręcam, naciskam. Nic. Sezamie otwórz się. Mówić do tych drzwi, jak do ściany. Bo ci deski powygryzam- odgrażam się, lecz chyba nie biorą mnie na serio. Nie mam nawet kogo prosić o pomoc, na tym piętrze zajęcia mają same alcybiadesy. Starzy, po siedemdziesiątce, siwi historycy, muzykolodzy i fizycy. Dostają ten przydział, jako zachęta do przejścia na emeryturę. Po windzie została tylko ciemna jama. Dziwię się, że jeszcze nikt tam nikogo nie wrzucił. Może próbowali, lecz jama stosunkowo mała, młodzież wyrośnięta, więc z akcji nici. Kopię drzwi z kapcia i proszę sobie wyobrazić, przemoc przeważnie skutkuje. łelkam tu nju łorld- straszy kredowy napis na zmurszałej belce. łelkam, łelkam. Tak się składa, że znam tylko rosyjski. W języku angielskim umiem powiedzieć: Hi, How do you do, I love you, fuck off- czyli najpraktyczniejsze zwroty. Zgodnie z zasadą: jeśli czegoś nie rozumiesz, to się nie zagłębiaj, idę dalej. Wiadomo, pajęczyny, brud i te sprawy, zgodnie z oczekiwaniami. Poczerniałe tablice z wmontowanym liczydłem na górze. Dziesięcioletni zapas kredy. Stare pianino. Otwieram klapę, na klawiszach wylęgarnia małych, czarnych i błyszczących żyjątek. W kartonach stare klasówki, zeszyty i dyplomy. Zdzisław Dętka, 3 miejsce w pchnięciu kulą, rok 1946. Teraz Zdzisław buja się pewnie w fotelu z kocem na kolanach i nie zdaje sobie sprawy, że ktoś jeszcze może docenić dawną siłę jego ramion. Stare fotografie klasowe. Dawniej wierzono, iż dusza może zamieszkać w zdjęciu, dlatego uwieczniano zmarłych, za pomocą aparatu. Pstryk, umieszczano w albumie rodzinnym. Szare twarze, zapadłe policzki. Dzieci, kobiety mężczyźni, starcy. Jeśli jakiś przypadkowy odkrywca przeglądał taki zbiór, dziwił się, dlaczego wszyscy mają zamknięte oczy. Gdy do niego dotarło, co trzyma w rękach, robił się siny, upodobniony do postaci na zdjęciach. Zbliżone uczucie, jak przy dotykaniu trupa. Nigdy tego nie robiłam, ale potrafię sobie wyobrazić zimne, śliskie zetknięcie z byłym- kimś. Albumy klasowe przedstawiają żywych. żywych kiedyś, teraz nie wiadomo.

Pozostaną zdjęcia, dyplomy i pały na klasówkach.

Następnym razem powiem panu Heńkowi, żeby to spalił. Grudzień, zbliżający się wielkimi krokami, będzie ciepły, a dym z komina uleci w górę, rozsypując prochy pamiątek.

Choinka stoi w najdalszym rogu, wyniośle odcinając się od reszty bezużytecznych przedmiotów. Ona jest użyteczna, na parę dni w roku, ale zawsze coś. Ogromny kolos z tworzywa sztucznego. Obejmuję ją bezpardonowo i tyłem, niczym rak, ruszam do wyjścia. Potykam się o karton z dyplomem Zdzisława Dętki, 3 miejsce w pchnięciu kulą, rok 1946. Kolejna złośliwość losu. Moje neurony muszą mieć jazdę. Upadam. Przyciśnięta zieloną damą, leżę w puchatej warstwie kurzu. Chcę się poruszyć. Nie da rady. Zepchnąć drzewko. Ani drgnie. Myślę sobie, że śmiesznie byłoby umrzeć z odwodnienia pod zielskiem z plastiku z gwiazdką na czubku. Wesołych świąt. Ho-ho! Wesołych świąt.

Potrącili mi z pensji za zniszczenie mienia szkolnego w postaci choinki, a pan Heniek powiedział, że niczego nie będzie palić, bo jestem wariatka.

Hej ty! No daj już tej Ance spokój. Ona cię nie lubi. Ona lubi mnie. Skąd wiem? Bo mi mówiła. Mówiła też, że jesteś strasznie głupi, myślisz tylko o sobie i nie rozumiesz jej potrzeb. Nawet nie wspominałam, że byłam przez jakiś czas tobą, jeszcze by dziewczyna nabrała do mnie obrzydzenia. Ty nawet nie wiesz, czym ona się interesuje. To ci powiem: sportem, muzyką i filmem. Gdy nasza reprezentacja siatkarska grała w finale z Brazylią, Anka ustawiła sobie opis na gadu-gadu: POLSKA WYGRA! :*, a na blogu umieściła notkę o swoich refleksjach, dotyczących mistrzostw. Nie czytałeś. Pewnie. Jeśli już siadasz przy kompie, to tylko po to , by wyrywać laski na tekst: Chcesz może moje foto? A na twoim foto masz kilkudniowy zarost i otwarte oczy.

Anka słucha Happysadu, a jej ulubionym aktorem jest Orlando Bloom. Ty traktujesz ją pobłażliwie tylko dlatego, że ma oczy jak spodki, skore do zdziwienia. Co to w ogóle za przesłanki są? Zero tolerancji w szkole. Ona mi to wszystko mówi, mówi, płacze w rękaw. łzy przeciekają przez deski w podłodze na niższe piętra, przez co w sali nr 1 powstaje na suficie grzyb. W głowie rodzi mi się pomysł, jakby to się ciebie dyskretnie pozbyć. Proponuję, żeby złożyła oskarżenie o molestowanie, pewnik, że wygra. Trafisz do więzienia na parę lat i będziesz miał dużo czasu, żeby zrozumieć, jak mocno zraniłeś serce twojej dziewczyny. Ale Anka jak na złość ryczy i dalej swoje. Mówi, że nigdy jej nie kochałeś, że cały czas udawałeś i romansowałeś na boku z jedną z tych lolit, co sobie w łazience włosy prostują. To ja jej na to, że przecież nigdy ją to nie obchodziło, że sobie liczyła klepki w podłodze i było jej dobrze. Anka patrzy na mnie zdziwiona, jak to ona tylko potrafi i mówi, że o żadnych klepkach nie ma pojęcia, to chyba jakaś pomyłka. że nigdy nie lubiła maty i powyżej setki przeważnie się gubi. Ja swoje wiem, ale jej nie męczę, i tak dużo wycierpiała. Staram się zmienić temat, pocieszyć przyjaciółkę, z tobą rozprawię się sama. Pytam czy woli świetlickiego czy Grabaża. Ona, że żadnego, bo każdy przypomina jej ciebie. Myślę, że zaraz oszaleję, wciskam jej czekoladę do ust, za pomocą szklanki wylewam przez okno słone wody nieszczęścia, sięgające już po kostki. Nie ten to następny, wkładam jej do ręki drugą tabliczkę Milki i wypycham na lekcje.

Miarka się przebrała. Finito. Na drugi dzień przyłapuje cię na korytarzu, kiedy jesz drugie śniadanie. Zapisuję do kajetu, jako osobę, która nie używa obuwia zmiennego, przez co niszczy moją pracę. Otwierasz i zamykasz pechową listę. Za karę masz zostać po zajęciach, odpracowując winę. Buntujesz się, fikasz, lecz nie da rady z tak upartą woźną. Jako rejon porządków wybieram najwyższe piętro. Jeździsz ze ścierką, ja krytycznym palcem wytykam błędy. O tu paproch, tu kolejny. Gdy odkładasz zestaw szmata + szczotka, przypominam o brudach w otchłaniach tunelu po windzie. Schylasz się, żeby mieć już z głowy. Nie spodziewasz się ciosu, kiedy trafiony z rozbiegu w tyłek, lecisz w czarną dziurę. Niestety w moje obliczenia wdarł się chochlik, albo przytyłeś przez te kilka dni, ponieważ utknąłeś między podłogą na czwartym piętrze, a mroczną otchłanią tunelu.

- Nic ci nie jest?

- Aaaaaa- dochodzi do mnie podwojony przez pogłos jęk

- Ja przepraszam za kłopot- mówię i przygryzam ze wściekłości wargę. Proszę o cierpliwość, zaraz cię uratuję.

Chwytam za cienkie nogi i ciągnę. Liczę po cichu, że może chociaż może chociaż załapiesz się na złamanie.

- Nie oddychaj, wciągnij brzuch.

Może uduszenie? Trzy- czte-ry. Z impetem uderzam o ścianę a ty klęczysz i krztusisz się. Z ust wylatują ci pająki i muchy zaplątane w pajęczyny. Pomagam ci wstać, klepię przyjacielsko po ramieniu.

- Widzisz chłopcze, następnym razem nie zapominaj o butach na zmianę.

Od tego czasu wszyscy uczniowie zaczęli chodzić w halówkach, a Ania tryska szczęściem.

Patrząc na siebie okiem krytycznym trudno powiedzieć mi cokolwiek pozytywnego. Po tym incydencie z windą straciłam sympatię do swojej osoby. Biorąc pod uwagę całokształt znikomych osiągnięć, moralne wyjałowienie oraz mało medialną osobowość, czuję się zepchnięta na margines społeczny. Niby alternatywna, ale stara. New punki poklepują mnie po plecach, swojak, ale co z tego, skoro stara. Na ulicy mało kto się obejrzy. Nagromadziły się zaległości w lekturze „Charakterów”. Najnowsze doniesienia naukowe z uniwersytetu of Kalifornia nie budzą tej dawnej radości i szczęścia.

Gdybym miała dziecko, sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej. Macierzyństwo stanowiłoby element łączący mnie z resztą świata. Moje geny przekazane dalej, namiastką nieśmiertelności, a becikowe nadzieją na nowy telewizor. Jednak powstrzymuję się z powiększeniem jednoosobowej familii ze względów czysto medycznych. Nie przebyłam jeszcze żadnej z tych chorób, co każdy musi przejść- różyczki, odry i świnki. Więc czekam aż je zaliczę, by nie stwarzać niepotrzebnych sytuacji zagrożenia zdrowia potomka.

Dałam Ance ostatnią czekoladę.

Postanawiam poważnie zastanowić się nad możliwością rozpoznania u siebie depresji i pójścia na chorobowe. Rozpisuję drzewko decyzyjne, urządzam zabawę gorące plusy i minusy, które się zzerowały. Stoję w punkcie wyjścia, czyli drzwiach głównych, tamując ruch. Młodzież chce wyjść na fajkę. Usuwam się. Delete. Backspace. Ctrl+Alt+Del. Ludzie lubią jak jest prosto, z instrukcją i krótkim wyjaśnieniem. Delete. Backspace. Bo co taka woźna może powiedzieć więcej. Delete. Backspace. Nie mówi gwarą, za to jej chwała. No czego chcieć więcej? Delete. Backspace. Ala ma kota. Kot jest czarny. Czarny kot przebiegł mi dziś drogę.

Czarny batman, jak F-16 przemierza korytarzową przestrzeń. Potyka się o poły swej czarnej sukni i trzepie czarnymi ramionami. Wielkimi susami zmniejsza dystans dzielący nas. Mija mnie od tak, wbiega do kanciapy, zamyka drzwi. Wariat- sobie myślę, ale nie wypowiem tej herezji, by ocalić język od rozkładu. Otwieram niepewnie drzwi, mało brakowało, żebym zapukała do własnego królestwa. Znowu mnie wycykał.

- Kawy bym się napił.

- Bez przywitania, bez be i me na dzień dobry i dobry dzień?

- Nie zauważyłem ciebie. Ja tu, moje myśli tam. Rozumiesz, w gruncie rzeczy jesteś do mnie podobna.

- No tak. To skutek zaciągania się duszącymi zapachami perfum starszych dam, podczas Mszy.

- To smutne, że tak myślisz. Jakieś masz ateistyczne zapędy i pewnie niemieckie korzenie. Poglądy niechybnie lewicowe. Krytykujesz starsze panie, a sama do młodych nie należysz. Może zaraz mi wytkniesz moją religię? Moją wielką miłość do Boga? To smutne, że tak myślisz. że myślisz tak skrajnie i bezkompromisowo. Ale kawę robisz dobrą. Masz jakieś małe co nieco? Na myśli mam ciastka i inne łakocie.

- Ance oddałam ostatnią czekoladę swoją, aby ulżyć w bólu i wesprzeć w potrzebie bliźniego swego, a konkretnie mego.

- To niedobrze, niedobrze, że nic nie ma.

Ty wiesz? Ty zdajesz sobie sprawę, jaki ja mam świetny kontakt z młodymi?

Zwierzają mi się ze swoich najgłębszych problemów. Chcesz posłuchać?

- Taa.

- Chciałabyś, chciała.

- Nie, wcale nie, tak tylko.

- To ci nie powiem, jak nie chcesz..

Prawie dławi się od duszącego śmiechu. Basowy chichot zadaje mi prawego sierpowego. Muszę podtrzymać opadającą szczękę i przywiązuję ją wstążką do reszty głowy. Tynk się obsypuje i przyprósza świecący, spocony kontur łysiny mojego rozmówcy oraz jego ramiona i właściwie resztę ciała też.

- Wyglądasz nieziemsko.

Takie pierwsze moje skojarzenie przez to białe upstrzenie tynkiem.

- żebyś mnie widziała 10 lat temu.

Puszcza filuteryjnie oko i dopija kawę.

- My tu gadu gadu, tere fere, a ja mam religijne obowiązki wobec owieczek. No to cześć, dobranoc, na wieki wieków, narka, do jutra.

Pa.

Akcja-reakcja. Dynamika. Tej fabule brak żywotności, rozprostujmy zmurszałe kości. Wprowadzam dozę dyscypliny. Regulamin poszukiwany, który mówi jak żyć. Nakazuje, zakazuje i wprowadza wartości. Zbiór punktów- idea jedna: przyswój, naucz się na pamięć, powtarzaj rano i wieczorem. Którejś nocy uwierzysz, że oddychasz dzięki formułce, że to bardzo przydatny produkt, magiczne zaklęcie, kod PIN.

Co trzy dni czyszczę i wycieram z kurzu skromną antyramę, wiszącą obok ogłoszeń drobnych i plakatów ekologicznych. REGULAMIN SZKOLNY- brzmi napis, wykonany pogrubioną czcionką Arial. ściągam go z haczyka, wysuwam z szybki. Czerwonym flamastrem urządzę korektę, pod lupą każdą literkę obejrzę.

Celem niniejszych przepisów jest zwrócić uwagę młodzieży na konieczność utrzymania porządku w szkole.

Mój komentarz: Owszem, jak najbardziej popieram, podpisuję się dwoma rękami, wszystkimi, które posiadam.

1. Młodzież, która ma w przyszłości świecić innym swoim przykładem, powinna dbać o dobre obyczaje, pamiętając o tem, że przez nieład i lenistwo upadają społeczeństwa i narody.

Po „świecić” umieszczam w nawiasie: (jak dioda, anoda i katoda elektroda). Kropka.

Następnie do poprawy dochodzi punktów: 1,2,3, traktujących o usprawiedliwieniach i spóźnieniach.

4. Jeśli uczeń jest do lekcji nie przygotowany, musi zakomunikować o tem wychowawcy, w razie jego

nieobecności nauczycielowi danego przedmiotu przed rozpoczęciem lekcji.

- Panie psorze, chciałbym zgłosić nieprzygotowanie z życia.

- W rodzinie znaczy się? Przygotowania do życia w rodzinie? Komórka jajowa, owulacja i zygota?

- Nie tylko w rodzinie, moje nieprzygotowanie ma charakter bardziej ogólny, transcendentny i przesiąknięty metafizyką.

- Przykro mi Stachu, wyczerpałeś limit.

5. Przed rozpoczęciem lekcji i po pauzach na odgłos dzwonka wszyscy uczniowie powinni powracać na swe miejsca.

Mój komentarz: Dobrze jest mieć swoje miejsce, do którego można wrócić..

6. Od pierwszego listopada do pierwszego marca po godz. 7-ej, w pozostałych miesiącach po 8-ej wieczorem uczeń może chodzić po mieście w towarzystwie rodziców lub opiekunów.

Mój komentarz: Przełom jesienno-zimowy czasem zadumy. Po co właściwie wychodzić z domu. Lepiej nie.

Jeszcze uwzględnić muszę jeden z punktów. Fenomenalny, według mnie i niesamowity w swoim przekazie:

7. Uczeń w szkole, na ulicy lub gdziekolwiek się znajduje winien być, ale czysto umytym i ubranym.

Podkreślam tekst dwoma grubymi krechami a na końcu stawiam wykrzyknik.

Tym motywem kończę przeróbkę. Tak udoskonalony regulamin, wzbogacony o poprawki, nadające mu wymiar aktualny, wieszam na miejsce.

Dyrektor się wścieka, mówi, że ten żart „urąga dobremu imieniu naszej szkoły”. Zastanawiam się, jakie nasze szkoła ma imię, lecz facet nie daje spokoju i ględzi dalej: z tym trzeba coś zrobić. Wąsy wirują faliście. A to kozak. Na Sicz z nim! Wysyła mnie, żebym zdjęła hańbiący materiał. On znajdzie sprawcę, choćby miał zbadać odciski palców. Zatrzymując się po drodze na kawkę, leniwym krokiem zmierzam do tablicy ogłoszeń. Ludzie przed nią zatrzymują się, uśmiechają. Mówią, że dobry chwyt marketingowy, że to takie nowoczesne rozwiązanie. Połączenie archaicznego języka ze współczesnym uzupełnieniem. Chwalą nowe przedsięwzięcie dyrektora. „Staruszek się postarał, żebyśmy to przeczytali. Ma nas”. Kozak po wysłuchaniu relacji pokornieje, baa jest z siebie nawet dumny, aktywny inicjator, wie, jak podejść młodzież.

Później nasza reprezentacja w zawodach piłki nożnej przegrywa mecz. Bramkarz z furią rzuca za siebie piłkę. Ona leeeeeecii, leeeci. Gdyby celem gry było wyrzucenie jej jak najdalej, zdobylibyśmy złoto. Tafia przez otwarte okno na parter, uderza z impetem w tablicę z ogłoszeniami drobnymi, plakatami ekologicznymi i regulaminem. Po godzinach zbieram szkło i wypunktowane zasady. Głaszczę delikatnie palcami pożółkły papier, mówiąc: „ Dzięki tobie poznaliśmy nakazy, zakazy i wyższe wartości. Zrobiłeś kawał dobrej roboty. śpij spokojnie w koszu i czekaj na recykling”.

Tomasz Bąk to postać bardzo znana. Każdy wie kto to Tomasz Bąk. Na widok jego olśniewającego uśmiechu mdleją nastolatki. Sposób, w jaki stawia stopy naśladują mężczyźni. Nigdy bym nie przypuszczała, że spotkam kiedykolwiek Tomasza Bąka. Nigdy też nie marzyłam o pieniądzach i sławie. Jednak zacznę, jak to w opowieściach bywa, od początku.

Filozofowanie, filozofowaniem, narzekanie, narzekaniem, lecz co tu dużo kryć, lubię tę szkołę. Fajna jest Anka i mój przyjaciel ksiądz też w porządku facet. Atmosfera taka retro, brakuje mi tylko czarnych rękawiczek za łokcie. Uczniowie noszą mundurki, pochodzą z dobrych rodzin, płacą na komitet, za co mogę sobie kupić dużo mopów oraz past do podług. Moja porażka życiowa, nieudana próba zaistnienia w świecie psychologii, powoli blaknie. Jeszcze parę wiosen i dawne ambicje trafi szlag.

Wpycham sobie watę w małżowiny, oczodoły, usta. Misternie ubijam. Wata jest cukrowa, słodycz skapuje na buty. Piję herbatę z konopi, wiem, że kiedyś pokonam Babilon. Jest w porządku. No tak, powiedzmy to sobie w końcu, jest okej. Mogło być sto razy gorzej a lepiej? Raczej nie. Tak sobie mówiła zwykła dziewczyna, która nie miała jeszcze szczęścia poznać Tomasza Bąka.

Dyrektor ma jedno małe zboczenie. Może nie jedno, lecz to wybija się na pierwszy plan. Nałogowo wyszukuje w Internecie konkursy dla szkół, których jeszcze nie wygrał. Tak więc mamy tytuł: Super-szkoły 2006, Ekstra-liceum początku XXI wieku, Szkoły Dla Każdego, Szkoły Marzeń. Mało mnie to obchodzi, koncentruję się na czyszczeniu dyplomów.

Któregoś dnia na dużej przerwie staram się wydobyć mleczne draże spod ławki. Wpadły tam rano, gdy skakałam z radości, aż pod sufit, myśląc, że rozgryzłam maszynę losującą TotoLoto. Alarm fałszywy, lecz draże wciąż w moim zasięgu, to sobie zjem. Grzebię i nagle czuję na sobie czyjś wzrok. Biała kulka wylatuje mi z buzi i turlając się po schodach spada na najniższe piętro. Na mnie wypiętą przy ławce wgapia się oko kamery. Facet obok macha energicznie rękami, podchodzi do mnie.

-Oto jesteśmy w pierwszej, na naszej drodze, szkole z klasą”. Jaki był w tym pani udział?

Myślę tradycyjnie, że czub, program dla czubów prowadzi. Jednak staram się odpowiedzieć racjonalnie, nie dać się wciągnąć w wariacki wir.

-Nie pierwsza nie ostatnia, a klas mamy, proszę sobie wyobrazić, więcej niż jedną, oprowadzić pana?

Widzę, że odpowiedź zbija czuba z tropu, mówi, że innym razem, adios, już go nie ma.

Następnego dnia zdaję sobie sprawę z dwóch rzeczy:

1. Telewizja pogrubia.

2. I LO wygrało konkurs w ramach akcji magazynu „School” i zdobyło tytuł „Szkoły z klasą”.

Co za idiotyczna nazwa. Skąd niby miałam wiedzieć, że coś takiego istnieje, nie mógł wariat się dosadniej wypowiedzieć, zamiast mówić szyframi?

Od tej pory zaczynają składać mi wizyty osoby z branży rozrywkowej. A to mnie do reklamy chcą zwerbować, a to do mega-opłacalnego przedsięwzięcia. Wszystkie propozycje odrzucam, nie chcę być kojarzona z kulturą masową. Lecz, gdy widzę w drzwiach, zbliżającego się Tomasza Bąka, już wiem, że nie będę w stanie odmówić. Słynna w szołbiznesie postać postanawia nakręcić swój pierwszy niezależny film, w którym widzi mnie, jako główną bohaterkę. Mówi, że zachwyca go moje nietuzinkowe poczucie humoru, a także oryginalny styl. Poza tym, dzięki feralnemu nagraniu, zaczynam być osoba rozpoznawalną na ulicy, co oczywiście również składa się na moją atrakcyjność, jako aktorki. Pomysłu na projekt jeszcze nie ma, Tomasz chce, byśmy razem wymyślili główny motyw i sens płynący z dzieła. Zastrzega, że musi to być rzetelne i realistyczne. Codzienne, blisko widza, cholernie prawdziwe i kłujące w oczy. Problemy społeczne na przykład. I forma też się liczy oczywiście. Najlepiej bardzo zawiła i z pozoru niezrozumiała, aby zmusić widzów do refleksji. Proponuję, żeby film był o moim życiu, niestety Tomasz odrzuca propozycję. Mówi, że nie chce mnie urazić, ale to byłby bardzo nudny obraz. Protestuję, opowiadam o przygodach, ale on tylko kiwa przecząco głową. Nikt mi nie uwierzy, widz pomyśli, że ściemniamy i nabierze do nas niepotrzebnego dystansu. To być nie może, to się nie sprzeda, nie dostaniemy statuetki żadnej, jak będzie o moim życiu. Daje mi swój numer telefonu i informuje, żebym najlepiej dziś pakowała walizki. Zdjęcia kręcone będą w biednych przedmieściach Buenos Aires, przy krwawych zachodach słońca, zapowiadających przyszłe nieszczęścia.

Bardzo się cieszę. Bardzo. Tak, tak, Marta, świat się o ciebie dopomina. Jesteś w centrum uwagi, nie musisz już pisać bloga. żegnam się z dyrektorem, upominam o zaległą wypłatę. Nawet w biednych przedmieściach Buenos Aires trzeba za coś żyć. Na odchodne wyrywam z podłogi jedną klepkę. Ciekawe, jak zareaguje Anka, gdy wyliczy jej brak.

2
Nikomu się nie chce czytać.

Nie wiem już sama, tego tekstu obawiałam się najbardziej. Taki-nie-w-moim-stylu. Eksperyment.
Co możesz wiedzieć o życiu, jeśli nigdy się nie biłeś?

3
Dobre jak zwykle. Znów płynniutka narracja.



Jednak zastanowiłbym się nad "połamaniem" tekstu na kawałki. Wyraźnie wyczuwam w których miejscach zaczyna się nowy wątek, i warto by to podkreślić choćby odstępem jednego wiersza.



Zamiast zbitej kolumny tekstu mielibyśmy zbiorek połączonych fabularnie krótkich etiud, ładniej by wyglądało.



Pomysł, fabuła... Nie mam wystarczająco dużo "klepek" żeby wymyślać podobnie pokręcone zdania i wysuwać chwilami aż tak abstrakcyjne wnioski.

Ilość "piruetów intelektualnych" nieco przytłacza, ale płynna narracja przeprowadziła mnie przez całość bez szwanku.



Brakuje mi jeszcze (nie wiem czemu) jakiejś celowości. Nie jest to Masłowska, której bełkot jest po prostu jak klisza byle aparatu, którym robi zdjęcia codzienności. U Ciebie "szara" rzeczywistość staje się pięknym i misternie wyhaftowanym gobelinem, nawet jeśli wciąż jest szara, i ma z tyłu metkę "made in China". Nieciekawe rzeczy pokazujesz jako najmisterniejsze z tajemnic.



Ale brakuje mi. Brakuje wyższego celu. Samo piękno dla piękna, szczególnie tak zgrabnie przedstawione jak to aż kusi żeby przemycić w nim jakieś mocne, własne refleksje, albo zawrzeć w nim jakąś ideę.



Powiesz coś od siebie? Co jako autorka starasz się wyrażać, i takie tam farmazony?
Pozdrawiam
Nine

Dziewięć Języków - blog fantastyczny
Portfolio online

4
Piękny tekst. Jest taki leciutki i zakręcony jednocześnie, co rzadko się zdarza. Nie boisz się otrzeć czasem o granicę kiczu i zręcznie przy niej manewrujesz. Brakuje jakiejś myśli przewodniej, która scalałaby te rozległe akapity w całość, poza tym mam wrażenie, że większość zdań (ponad 50%), choć kunsztownie groteskowych, nie ma sensu. Mimo tych braków koncepcja budowania świata przedstawionego poprzez takie tam luźne gadki i proste obrazki, podniesione do rangi sztuki, bardzo mi odpowiada. Podsumowując- mimo kilku drobiazgów (bo czymże więcej jest w literaturze brak sensu), tekst mnie urzekł popartową plastycznością obrazów i oryginalnością wywodów (sam sposób rozumowania postaci to niemal jakaś nowa logika!). To jeden z takich tekstów, które dają błogosławieństwo obcowania z literaturą wyższych lotów, a jednocześnie poczucie luzu i lekkości.
- Nie skazują małych dziewczynek na krzesło elektryczne, prawda?
- Jak to nie? Mają tam takie małe niebieskie krzesełka dla małych chłopców... i takie małe różowe dla dziewczynek.

5
To tekst bezideowy, jak serial telewizyjny. Akcja się toczy, aktorzy odgrywają kolejne sceny, z których nic nie wyniknie. Tylko czekamy, pewni, że telenowela się kiedyś skończy, wreszcie będziemy mogli oderwać się sprzed telewizorów i ugotować obiad.

Mini-sensy, mini- smaczki wyłapujemy z poszczególnych fragmentów, odcinków. Przecież jest trochę polewki z Anki, chociaż jest młoda, można jej wybaczyć dziecinadę. Woźna opiera swoje przekonania, na „Charakterach”, ona naprawdę w to wierzy, tak jak wierzyliśmy kiedyś w horoskopy i wróżby. Dzisiaj nam to nie wystarcza, sięgamy do lepiej ulepionych prawd objawionych, psychologia, tak psychologia to jest bóg. Niektóre rzeczy podane na talerzu, inne może lekko ukryte, ot taki mały wycinek szalonych opowieści, które nigdy nie miały miejsca. Nie ma możliwości, żeby się ziściły, chyba, że na szklanym ekranie, tam lubią szare scenariusze, maskujące się barwną skorupą.
Co możesz wiedzieć o życiu, jeśli nigdy się nie biłeś?

6
Odnoście Twej twórczości wypowiem się niecnie cytatem p.Andrzeja Kijowskiego o p.Camusie:



"Czytałem Camusa. Umierałem z nudów. To student, student uzdolniony literacko."



Posłużyłem się nim w tym sensie, że pisanie przychodzi Ci z łatwością,

o której niektórzy (np.: ja) mogą tyko pomarzyć, styl świetny, czyta się lekko i przyjemnie i tak dalej i tak dalej.



Ale brakuje właśnie tego czegoś co odróżnia Mistrza od Studenta. Jakieś, powiedzmy, głębi. Nie wiem do końca jak to wyrazić. Mam nadzieję, że rozumiesz.



Oczywiście, nie znaczy to, że ja odznaczam się czymś takim. Jestem bardzo daleki od takich karkołomnych twierdzeń.



Pozdrawiam Serdecznie.
„Marceli ocknął się na sekundę ze straszliwego koszmaru i ujrzał rzeczywistość zwykłą normalnego człowieka. Było strasznie – uciekł szybko do swoich światów."

"Jedyne Wyjście" - S.I. Witkiewicz.

7
Ten tekst ma być płytki jak powierzchowne spojrzenia bohaterów. Nie ma miejsca na głębię, jeśli mowa o tym konkretnie opowiadaniu.

Niestety nie rozumiem tej „głębi”. W czym ma się ona objawiać? W błyskotliwości wniosków końcowych? W osobowości tworzonych postaci?

Czytamy Gombrowicza, czytamy Chmielewską. Czy Gombrowicz jest mistrzem, a Chmielewska studentem? Co jest wyznacznikiem?



peesik: „Oczywiście, nie znaczy to, że ja odznaczam się czymś takim. Jestem bardzo daleki od takich karkołomnych twierdzeń.”

Nie warto się tłumaczyć;] Naprawdę. Co nam po tej oficjalnej skromności i grzecznych formułkach.
Co możesz wiedzieć o życiu, jeśli nigdy się nie biłeś?

9

Czytamy Gombrowicza, czytamy Chmielewską. Czy Gombrowicz jest mistrzem, a Chmielewska studentem? Co jest wyznacznikiem?
Wyznacznikiem i punktem odniesienia jest czytelnik. Jeżeli piszesz dla siebie to pisz, ale nie odnoś się do opinii czytelników.

Na mnie tekst nie zrobił wielkiego wrażenia. Kolejne babranie się, grzebanie palcem w jakis jaźniach i pseudopsychikach. Uwierz mi, ze tego typu opowiadań jest mnóstwo. Rozpisujesz się nie w tym miejscu co trzeba. Dobrze mówią inni, że nie odnajdują w tekście zbyt wiele dla siebie. Giętką mową zamykasz czytelnikom szansę na podjęcie intelektualnej dyskusji. Sprawnie opisujesz, trzymasz dobry rytm, ale powiedz mi gdzie tu jest jakis środek ciężkości? Do czego mam odnieść twoje pisanie? Odbieram to jako kolorową do bólu oczu mozaikę, wpatruję się w nią i nie znajduję obrazu. Myślę, że czytelnik nie chce się zagłębiać w jakieś filozoficzne popierdy. Opowiadanie napisałeś raczej dla krytyków.
- Twój brat tam siedzi? - spytał jakiś kolega.

- A co?

- Nic. Cała podłoga we krwi...
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”