Impresja

1
Nadszedł czas urządzania się w nowym pokoju, szukania świeżych znajomości, upalny okres jeżdżenia gdzie bądź. Ale najczęściej pochłaniało mnie beztroskie śmiganie po nieoświetlonym osiedlu, jeżdżenie pomiędzy betonowymi uliczkami, ich środkiem lub wyasfaltowanymi alejkami chodników. Przyznam się, że byłem wtedy zauroczony zazdrosnym staniem w cieniu drzew, tuż pod nieznanym balkonem czy oknem pełnym gwaru; wreszcie nastąpił długo wyczekiwany okres wsłuchiwania się w ton i rytm rodzinnych rozmów, sporadycznych sprzeczek, przekomarzań i cichnących burz, a docierające sylwetki nieznanych ludzi, sylwetki zgromadzone przy stołach o zapachu kolacji, zmuszały mnie do rewizji poglądów na życie, które wiodłem do tej pory.

Kiedyś jednak wróciwszy z kolejnej nocnej wyprawy, zmęczony jak nigdy, uwaliłem się bez mycia lub przebierania i zapadłem w sen, ustawicznie ten sam i ciągle niezrozumiały, sen z facetem, którego nie poznawałem z początku, ale później – owszem, bo kiedy znalazł się poza moim wzrokiem, gdy musiało mu się wydawać, że już go nie widzę, że już go nie obserwuję, tracę z oczu cel, dokąd podąża, może więc w końcu odetchnąć, pozbyć się przestrachu, rozluźnić usztywnione ja, zachowywać się swobodnie, jak gdyby koszmar naszego spotkania należał już do atrybutów przeszłości, do niesympatycznych incydentów bez znaczenia, groteskowych zdarzeń, epizodów wspominanych po latach z pobłażliwą nostalgią, okazał się mną.

Naraz jego sylwetka nie była jak przed chwilą: wyprostowana, dumna i nonszalancka, toteż mógłbym przysiąc, że stała się przywiędła, stłamszona, tak autentyczna w swojej niepewności i wahaniach, jak gdyby uszła z niej dotychczasowa agresja, jak gdyby w trakcie mary ulotniła się złośliwa szybkość laski, którą energicznie, nerwowo, wściekle obstukiwał ściany i którą, niby maczetą, torował sobie drogę przez dżunglę korytarza; jego sylwetka przemieniła się, łagodniała, wydobywała spod utajnionych, nieznanych warstw duszy i poczęła ukazywać prawdziwą maskę, lecz maskę ze skruchy chwilowej, przelotnej, gdyż kiedy tylko zamknęły się za nim drzwi, razem z nim, przygarbionym i znikającym we mgle, jego starcza twarz rozbłyskiwała nieoczekiwanym blaskiem odprężenia.

Do teraz nie mam pojęcia, skąd o tym wiem. Może przeczucie, może jakiś dodatkowy zmysł, w każdym razie było to intensywne wrażenie, jakiego doświadczam za każdym razem, kiedy wydaje mi się że widzę to, czego nie widzę.
Marek Jastrząb (Owsianko) https://studioopinii.pl/dzia%C5%82/feli ... N9tKoJZNoo

nieważne, co mówisz. Ważne, co robisz.

2
Przyznam się, że byłem wtedy zauroczony zazdrosnym staniem w cieniu drzew
"przyznam się" -> "przyznam"
"zazdrosne stanie w cieniu drzew" jest moim zdaniem zwrotem raczej chybionym. Bo powiedz mi, proszę, jak się niby stoi zazdrośnie? Przymiotnik z czasownikiem kompletnie nie współgra, wyobraźnia odmawia współpracy.
stołach o zapachu kolacji
Znów cokolwiek nietrafne określenie - od razu nasuwa mi się wizja kolacyjnego lasu, w którym igliwie roztacza aromat kotleta i z którego drzewa wycina się, by z nich zbić stoły o zapachu kolacji.
Przyznam się, że byłem wtedy zauroczony zazdrosnym staniem w cieniu drzew, tuż pod nieznanym balkonem czy oknem pełnym gwaru; wreszcie nastąpił długo wyczekiwany okres wsłuchiwania się w ton i rytm rodzinnych rozmów, sporadycznych sprzeczek, przekomarzań i cichnących burz, a docierające sylwetki nieznanych ludzi, sylwetki zgromadzone przy stołach o zapachu kolacji, zmuszały mnie do rewizji poglądów na życie, które wiodłem do tej pory.
To zdanie jest przerażająco długie. Czytałam je trzy razy, by wychwycić sens. Można by je rozbić na dwa lub jeszcze lepiej na trzy:
Przyznam, że byłem wtedy zauroczony zazdrosnym staniem w cieniu drzew, tuż pod nieznanym balkonem czy oknem pełnym gwaru. Wreszcie nastąpił długo wyczekiwany okres wsłuchiwania się w ton i rytm rodzinnych rozmów, sporadycznych sprzeczek, przekomarzań i cichnących burz. Docierające sylwetki nieznanych ludzi, sylwetki zgromadzone przy stołach o zapachu kolacji, zmuszały mnie do rewizji poglądów na życie, które wiodłem do tej pory.
Kiedyś jednak wróciwszy z kolejnej nocnej wyprawy
Nadmiar zaimków troszkę. Nie lepiej po prostu: Wróciwszy z kolejnej (...)? "Kolejnej" samo w sobie sugeruje "jednej z wielu, które miały kiedyś miejsce", a "jednak" jest zupełnie zbędne.

Drugi akapit - to jedno, wielkie, długie zdanie. Które w dodatku powtarza samo siebie - znalazł się poza moim wzrokiem i nie widzę i nie obserwuję. Lanie wody. Miało być fajne, ale nie jest fajne. Jest nużące.
Naraz jego sylwetka nie była jak przed chwilą
Tu lepiej by zagrało "taka jak przed chwilą".

I znowu - trzeci akapit, rozpaczliwie długie zdanie. Powtarzanie w kółko tego samego.

Nie przekonał mnie tekst do siebie, bo jest... no, w zasadzie jest o niczym. Ktoś jeździ nocą po mieście (na rowerze? w sumie nie wiadomo) i zagląda ludziom w okna. Później śni mu się nieznany facet, a gdy przestaje go widzieć, facet ów okazuje się narratorem. Jest i go nie ma. Coś więdnie, coś stuka. Ostatnie zdania nie przynoszą żadnego katharsis czy olśnienia. Dwa środkowe akapity niezbyt współgrają z pierwszym, a ostatni urwał się z choinki. Tyle w kwestii traktowania tekstu jak tekstu.
Trochę lepiej jest, jeżeli na niego spojrzeć z perspektywy tytułu - faktycznie jak na obraz, impresję. Chociaż tu mi trochę zabrakło plastyczności opisu, tego, co pozwala wszystko sobie odtworzyć i zobaczyć. Dużo tu miejsca na czytelnicze dopowiedzenia. Chyba trochę za dużo, tak że przekaz kompletnie się rozmył.
jestem zabawna i mam pieski

3
Cerro
Należysz do pokolenia cykających SMS-y, więc nic dziwnego, że nie rozumiesz długich zdań. A tym bardziej treści. Co jest dosyć zabawne, bo od razu widać, że nie czytałaś Updike’a, a twórczość Faulknera, to dla Ciebie chińszczyzna. Lecz głowa do góry: poznanie przyjdzie z wiekiem.
Marek Jastrząb (Owsianko) https://studioopinii.pl/dzia%C5%82/feli ... N9tKoJZNoo

nieważne, co mówisz. Ważne, co robisz.

4
Należysz do pokolenia cykających SMS-y, więc nic dziwnego, że nie rozumiesz długich zdań. A tym bardziej treści. Co jest dosyć zabawne, bo od razu widać, że nie czytałaś Updike’a, a twórczość Faulknera, to dla Ciebie chińszczyzna. Lecz głowa do góry: poznanie przyjdzie z wiekiem.
Można i tak odczytać mój komentarz ;)
Niemniej Updike'a czytałam Czarownice..., a Faulknera Absalomie, Absalomie i Intruza - niezbyt wiele, ale bynajmniej nie uważam żadnego z panów za Chińczyka.
jestem zabawna i mam pieski

8
TO CIEKAWE, DLACZEGO MASZ KŁOPOTY ZE ZROZUMIENIEM TYCH ZDAŃ.
Hmmm... nasuwa się naturalny wniosek, że są mniej zrozumiałe od tych Updike'a i Faulknera.
Albo to wszystko SMSy.
Moje, to pikuś w porównaniu z Joycem.
Z wielkimi nazwiskami się porównujesz.
Dziwi mnie tylko, że przedtem było o Faulknerze i Updike'u, a teraz wyskakujesz z trzecim pisarzem - zresztą też nie zaliczanym do jakiegoś elitarnego grona, znanego tylko wybrańcom.

To ja już może wyjdę, rumieniąc się i gnąc w ukłonach, zanim i z mojej strony zaczną się wycieczki nie tam, gdzie trzeba.
jestem zabawna i mam pieski
ODPOWIEDZ

Wróć do „Miniatura literacka”