Sztuka zabijania [kryminał]

1
Wulgaryzmy

WWW Przerwa na papierosa. Moja ulubiona pora dnia. Wychodzę na dach biurowca i przed moimi oczyma rozpościera się obraz tętniącego życiem miasta i wielkiej, ogrzewającej kuli wiszącej na horyzoncie. Przynajmniej tak to wygląda na kiczowatych komediach romantycznych, w rzeczywistości kręci mi się w głowie jak spoglądam w dół i przez ten pieprzony wiatr nie mogę nawet odpalić papierosa. Dlaczego więc tutaj przychodzę? Cóż, to jedyne miejsce, nie licząc kibla, gdzie nie muszę oglądać wiecznie wykrzywionej w grymasie twarzy szefa. Wypalam więc w spokoju tego papierosa i staram się nie patrzeć w dół.
WWW Wracam energicznym krokiem do swojej małej klatki, w której jestem ja, mój komputer i telefon. Łudzę się, że mój przełożony zajął się czymś pożytecznym i dzisiaj nie będę musiał wysłuchiwać jego gadaniny. Już jednak widzę jak za mną leci, ten niski, łysiejący grubasek. Nawet strach pomyśleć jak wiele ma kompleksów, skoro musi być takim sukinsynem.
- Jake, artykuł do działu „Kultura” gotowy? Zrecenzowałeś ten film, na premierę którego dostaliśmy bilety? Masz wywiad z tą cycatą blondynką z telewizji śniadaniowej? Pewnie tak, skoro masz czas żeby sobie spacerować.
- Nie, nie i nie – odpowiadam krótko.
WWW Jego twarz przybiera purpurowy kolor, już ma zaraz wybuchnąć, na co tylko czekam, lecz nagle uspokaja się. Tego jeszcze nie było.
- Dobra, zajmiesz się tym później, mam dla ciebie ważniejsze zadanie. Andreas Bjørn, mówi ci to coś?
- No raczej. To jeden z najsławniejszych współczesnych malarzy. Zapraszają go ciągle do programów telewizyjnych, jest na każdej prestiżowej imprezie, choć niewątpliwie jest utalentowany to jednak bardziej ludzi interesuje jego ekstrawagancja i kontrowersyjność. Ostatnio głośno było o jego obrazie, który przedstawiał martwe płody i oblizującego palce z krwi lekarza.
- Coś o nim wiesz, to dobrze, bo udało mi się namówić go na wywiad.
- Wywiad? Dla naszego magazynu? – Drwiący uśmiech mimowolnie wkradł się na moją twarz. – Bez obrazy, ale z pewnością ma dużo ciekawsze propozycję niż wywiad z nami.
- Może i ma, ale to cholerny dziwak, więc kto wie co tam sobie myśli. Liczy się tylko, że się zgodził na rozmowę, co więcej, w swoim domu. Pójdziesz tam i dowiesz się o wszystkich dziwactwach, które jeszcze kryje przed światem, to będzie dla nas przełom, a ty dostaniesz premię o jakiej nie śniłeś.
WWW Choć nigdy nie zgadzam się z tym kurduplem to tym razem miał rację. Taki wywiad może sprawić, że w końcu będziemy czymś więcej niż gazetą czytaną podczas posiedzenia w kiblu. Bardziej jednak kusi mnie ta premia. Już dawno chciałem kupić sobie nowy samochód i spalić tego grata, przez którego najadłem się już tyle wstydu.
- Pamiętaj, liczę na tłusty czek.
WWW Miałem się u niego zjawić za trzy dni, na kolacji. Niespełna siedemdziesiąt godzin by przygotować się na spotkanie i dowiedzieć o nim wszystkiego. Chyba po raz pierwszy poczułem ekscytację związaną z tą pracą, to było coś więcej niż wywiad z jakimś facetem, który pobił rekord w jedzeniu ostrych papryczek. To był bilet do lepszej przyszłości. Siedziałem więc z gałami wlepionymi w monitor i czytałem różne artykuły, wywiady i plotki związane z Andreasem. Choć to zabrzmi absurdalnie, czułem się jakbym znał go od lat. Wiedziałem co lubi robić w wolnym czasie, jakie są jego poglądy, ulubione danie, a nawet kolor. Muszę przyznać, że był jeszcze bardziej ekscentryczny niż mi się wydawało. Przeglądając jego makabryczne prace odczuwałem niepokój, który wzrastał momentami do lęku. Najbardziej zadziwiało mnie mistrzowskie odwzorowanie mimiki namalowanych postaci. Czułem jak świdrują mnie wzrokiem, czasami błagalnie, a czasami ze szczerą chęcią mordu. Nieraz oglądałem się za siebie, oczekując, iż jedna z tych postaci wyrośnie za moimi plecami. Nigdy nie interesowałem się malarstwem, lecz nawet taki laik jak ja nie mógł zaprzeczyć, że jest on prawdziwym geniuszem w tym co robi. Na dwie godziny przed spotkaniem ubrałem się w najlepszy garnitur jaki miałem (nieczęsto miałem okazję go przywdziać) i zadzwoniłem po taksówkę. Dopiero gdy opuściłem mieszkanie zauważyłem, że pada deszcz i szaleje burza. Wróciłem się więc po parasol i zaraz zbiegłem na dół. Samochód już czekał, a za jego kierownicą siedział mężczyzna o nieciekawej aparycji. Był trochę zdziwiony, gdy podałem mu adres, Andreas bowiem mieszkał za miastem, na jakimś wzgórzu. Już widziałem oczyma wyobraźni jakiś upiorny zamek na tle księżyca, otoczony armią strzelistych drzew, niby prastarych strażników. To z pewnością byłoby w jego smaku. Jechaliśmy więc w tym okropnym deszczu, który tylko potęgował narastający powoli w moim sercu niepokój. Pioruny trzaskały nad naszymi głowami, stając się z czasem jedynymi źródłami światła, nie licząc samochodowych lamp.
- Jesteśmy już prawie na miejscu. Nie wiem co pana tutaj ciągnie, ale mam nadzieję, że nie ma pan jakichś głupich pomysłów. Kiedyś miałem kuzyna, który w podobną pogodę wybrał się na spacer i po dwóch tygodniach ktoś znalazł go w lesie. Powiesił się. Od tego czasu…
- Dobra, dobra. Nie chcę tego słuchać.
WWW Samochód zatrzymał się przed żeliwną, dekoracyjną bramą. Wyszedłem na zewnątrz, otworzyłem parasol i rzuciłem kierowcy parę wymiętych dolarów. Wiatr dął silnie, niemalże wyrywając mi parasol z dłoni. Deszcz siekł pod takim kątem, że i tak nie miałem z niego wiele pożytku. Stałem niepewnie przed bramą i mokłem. Z początku szukałem jakiegoś dzwonka, czy czegoś podobnego, lecz na próżno. Popchnąłem lekko furtkę, a ta ku mojemu zdziwieniu była otwarta. Zdobyłem się w końcu na odwagę i wszedłem na posesję. Wybrukowana i oświetlona lampkami ścieżka prowadziła w głąb lasu. Nie widziałem w oddali nic, prócz migocącego pomiędzy drzewami światła. Podążyłem więc drogą i przyśpieszyłem kroku, nie chcąc przemoknąć do ostatniej nitki. Patrzyłem ciągle pod nogi, mrużąc mimowolnie oczy, więc prawie potknąłem się o schodki, które wyrosły nagle z ziemi.
WWW Uniosłem w końcu wzrok, lękając się, iż moje obawy okażą się słuszne. Na szczęście nie miałem racji. Posiadłość pana Andreasa nie była ponurym zamczyskiem, lecz nowoczesnym i przestronnym, kremowym domem w kształcie prostokąta. Spodziewałem się jakiejś makabrycznej kołatki przy drzwiach, lecz ujrzałem najzwyklejszy na świecie dzwonek. Zakasłałem, chuchnąłem w dłoń, wyprostowałem się i zadzwoniłem. Długo nie musiałem czekać. Drzwi otworzyły się, a za nimi pojawił się elegancko ubrany, wysoki mężczyzna w średnim wieku. Miał sympatyczny wyraz twarzy, podkreślany przez okrągłe okulary i kędzierzawą brodę. Przypominał po prostu starego, dobrego wuja.
- Proszę do środka, prędko!
WWW Wzdrygnąłem się na te słowa, nie wiedząc do końca o co chodzi, lecz usłuchałem go. Zatrzasnął za mną drzwi.
- Och, jest pan cały mokry! To moja wina, dzwoniłem do pańskiego przełożonego, by przełożyć spotkanie, lecz nie mógł się do pana dodzwonić. W tych okolicach nie ma zasięgu, więc jestem panu winny przeprosiny.
WWW Stałem przez chwilę w osłupieniu, powoli trawiąc myśl, że osoba taka jak on przejmuje się kimś takim jak ja.
- T-to nic – wydukałem. – Naprawdę nie ma problemu. Chyba że woli pan spotkać się innym razem.
- Nie, nie pozwolę panu wracać w taką pogodę. Kolacja nadal aktualna! Proszę za mną, w łazience będzie mógł pan się wytrzeć, a potem przejdziemy do jadalni, gdzie ogrzeje się pan przy kominku i lampce wina.
WWW Pan Andreas ruszył przed siebie sprężystym, młodzieńczym wręcz krokiem, a ja podążyłem z trudem w jego ślad. Starałem się uchwycić jak najwięcej szczegółów i niepokojących rzeczy po drodze, lecz mijany korytarz i pokoje wyglądały najnormalniej na świecie, co szczerze mówiąc trochę mnie rozczarowało. Na ścianach nie wisiały żadne obrazy, zamiast futra z lwa na podłodze leżał jednokolorowy dywan. Cały wystrój utrzymany był w dwóch barwach, czarnej i białej. Wbrew moim oczekiwaniom było bardzo czysto. Liczyłem, że po podłodze będą walać się różne dziwne graty, które raz spodobały się artyście i postanowił je zatrzymać, ale pod tym względem również się zawiodłem. Po krótkim namyśle doszedłem do wniosku, że już moje mieszkanie wygląda bardziej na siedlisko dziwoląga. Pan Andreas nie mówił nic przez całą drogę, uśmiechał się tylko tajemniczo do siebie. W końcu doszliśmy do łazienki i tam zgodnie z poleceniem wysuszyłem się. Nie zaskoczę nikogo mówiąc, że łazienka też była bardzo pospolita. Dom wyglądał na mieszkanie jakiejś bardzo praktycznej osoby, niźli ekstrawaganckiego artysty. Słyszałem już w głowie wyzwiska i krzyki szefa, gdy wrócę z pustymi rękoma. Lepsza przyszłość, której zapach już prawie czułem, oddalała się teraz bezpowrotnie. Może jednak jest jeszcze jakaś szansa, może powie mi coś, czego nie powiedział nikomu innemu. Musiałem wrócić tam i wydobyć z niego jakieś pożyteczne informacje. Tak, wszystko będzie dobrze.
WWW Czekał na mnie w korytarzu. Nie wykazywał żadnych oznak zniecierpliwienia, uśmiechał się pogodnie jak od samego początku.
- Musi pan kogoś poznać.
WWW Ktoś jeszcze tutaj jest? Któż mógł to być, jakaś inna ważna osobistość? Może jakiś dziennikarz z konkurencyjnego magazynu?
WWW Weszli do jadalni, spowitego w półmroku pomieszczenia, w którym jedynym źródłem światła były świece rozstawione na długim stole, przy którym siedziała kobieta. Brunetka, opalona, na oko trzydziestoletnia. Miała na sobie czarną, wiele odsłaniającą sukienkę.
- Moja ukochana, Francesca.
- Jake, bardzo mi miło.
WWW Los chyba się do mnie uśmiechnął. Pan Andreas uchodził dotychczas za kawalera. Nikt nie wiedział o istnieniu tej kobiety, aż do teraz!
WWW Kobieta uśmiechnęła się lekko do Jake’a, lecz nie odezwała się ani słowem.
- Cóż, niech pan się nie zrazi jej milczeniem. Jest włoszką i uważa angielski za bardzo surowy i brzydki język, uczenie się go byłoby dla niej stratą czasu.
- Rozumiem. Na pierwszy rzut oka widać w niej włoską krew, jest bardzo piękna.
-Ha detto che sei molto bella – powiedział malarz do kobiety, wskazując na mnie głową.
-Non sapevo che ci fosse un' altra persona, devi pagare il doppio per questo – odpowiedziała z wyraźną irytacją, wpatrując się w swego ukochanego z wyrzutem.
- Tak, włoski temperament odziedziczyła z urodą jak widać. – Zaśmiał się beztrosko. – Proszę siadać, jedzenie stygnie!
WWW Dalsza część kolacji nie przebiegała jednak po mojej myśli. Nie licząc ukochanej artysty, nie dowiedziałem się o nim niczego nowego. Ja zadawałem pytania, a on zaraz zmieniał temat i zaczynał mówić o czymś zupełnie innym. Grzeczność zabroniła mi zwracać mu uwagę, więc siedziałem i słuchałem jego wywodów dotyczących przeszłych jak i przyszłych bankietów, wystaw i tak dalej. W pewnym momencie zabrała głoś Francesca i zaczęli się kłócić po włosku, więc nie miałem zielonego pojęcia o co poszło.
- Francesca jest zmęczona i chce się położyć. Zaprowadzę ją do sypialni i zaraz do pana wrócę, proszę poczekać.
- Nie mam zamiaru nigdzie uciekać – uśmiechnąłem się.
- Muszę panu przyznać – zatrzymał się w przejściu, spoglądając przez ramię – że zrobił pan na mnie dobre wrażenie. Dziennikarze to zazwyczaj zwykłe hieny, które nie mają żadnych zahamowań. Pan taki nie jest, dlatego pokażę panu coś, czego nikt inny jeszcze nie widział. – I zniknął za drzwiami.
WWW Coś czego nikt inny jeszcze nie widział? Zapewne chodzi mu o nowy obraz. Tak, to jest jak wygrana na loterii, albo i jeszcze lepiej. Już widzę minę tego kurdupla jak wypisuje niechętnie czek z premią. Może nawet awansuję? Zresztą, pieprzyć go. Za takie informacje inne gazety zapłacą mi znacznie więcej, jak dobrze to zaplanuje to może nawet mnie zatrudnią i nie będę musiał już oglądać tego grubasa. Gdyby moja była mnie teraz widziała. Mówiła, że nie mam żadnych ambicji i do niczego nie dojdę kiedy mnie opuściła, ha! Wkrótce będzie żałowała swojej decyzji.
WWW Już sobie wyobrażałem jak walczą o mnie najpopularniejsze magazyny, zastanawiałem się na co wydam pieniądze. Nowy samochód? A może założę własną firmę? Rozmarzyłem się tak, że nawet nie zdałem sobie sprawy z upływu czasu. Spojrzałem w końcu na komórkę i zorientowałem się, że już siedzę tutaj sam przez godzinę. Wszystko wszystkim, ale nikt aż tak długo nie każe na siebie czekać. Może coś się stało? Lepiej się rozejrzę, jak spotkam pana Andreasa na korytarzu to chyba zrozumie mój niepokój.
WWW Wstałem od stołu i skierowałem się w stronę korytarza. Światła były wszędzie zgaszone, szukałem przez chwilę jakiegoś przełącznika, lecz na próżno. Wróciłem się więc po jedną ze świeczek leżących na stole i ruszyłem ostrożnym krokiem na poszukiwania malarza. Migotliwe światło dopalającej się świecy nie było zbyt pomocne. Krążyłem po korytarzach prawie na oślep, nie widząc ani śladu malarza, ani jego ukochanej. Otaczał mnie mrok, z którym wątły płomień ledwo dawał sobie rady. Nie słyszałem żadnych odgłosów, prócz siekającego złowrogo w szyby deszczu. Dwa razy upewniałem się co jest pode mną nim stawiałem kolejne kroki. W końcu dostrzegłem coś na jedwabnym dywanie pod sobą. Był to but na obcasie. Bez wątpienia należał do Włoszki, pasował do jej sukienki. To już było coś. Idąc tym tropem rozejrzałem się po pomieszczeniu. Nie było tutaj praktycznie niczego, prócz wielkiego fortepianu. Dopiero gdy się doń zbliżyłem, zauważyłem drugi but, który leżał pod ścianą, obok lekko odchylonych drzwi. Podszedłem bliżej, lecz wówczas przeciąg dochodzącego z kolejnego pokoju zdmuchnął świeczkę. Cholera. No nic, trzeba sobie jakoś radzić. Wyjąłem więc komórkę i zacząłem nią świecić. Był to stary model, więc bijące od wyświetlacza światło było znikome.
WWW Przy drzwiach zauważyłem włącznik. Wahałem się chwilę, nie będąc pewien co mogę znaleźć w tym pokoju, lecz w końcu go nacisnąłem. Wcisnąłem go po raz drugi i trzeci, lecz nic się nie wydarzyło. Nie ma prądu, pewnie przez burzę. Dlaczego wszystko musi się pieprzyć, gdy już szło po mojej myśli? Dobra, to nie czas na użalanie się nad sobą. Popycham więc delikatnie drzwi i przechodzę przez próg. Czuję zapach kobiecych perfum, lecz nie wiele widzę. To chyba sypialnia. Tak, na środku stoi duże łóżko… a na nim ktoś leży. Zbliżam się więc bez pośpiechu, ostrożnie stawiając kroki, gdy nagle słyszę czyjś głos.
- Francesca to piękna kobieta, nie sądzisz? Uznałem, że szkoda by było, gdyby jej uroda się zmarnowała, dlatego muszę uwiecznić ją na obrazie. To jest właśnie dzieło, którym chciałem ci się pochwalić.
Pan Andreas stał spowity mrokiem w kącie pokoju nad łóżkiem. Nagle rozbłysło oślepiające na moment światło. Malarz trzymał w dłoni latarkę, którą skierował powoli na łóżko. Wnętrzności skręciły się w moim żołądku, a kolacja podskoczyła do gardła na makabryczny widok, który pojawił się przed moimi oczyma. Francesca leżała na plecach z rozłożonymi na boki rękoma. Jej dłonie i stopy przebite były jakimiś gwoździami, w głowę zaś wpijała się korona cierniowa z drutu kolczastego. Nie ruszała się. Nie żyła.
WWW Bez chwili wahania rzuciłem się do ucieczki. Mój wzrok odzwyczaił się od ciemności przez światło latarki, więc potykałem się o własne nogi, uderzałem o ściany i meble, lecz nie odwracałem się za siebie. Parłem wciąż naprzód, szukając wyjścia. Większość drzwi było zamkniętych, więc korzystałem z tych, które były już odchylone. To było podejrzane. Czułem, że moja ucieczka jest częścią planu tego świra, wolałem w to jednak nie wierzyć. W pewnym momencie zatrzymałem się, unikając w ten sposób połamania wszystkich kości i skręcenia karku. Przede mną stały schody, prowadzące na dół. Wiedziałem, po prostu wiedziałem, że nie powinienem tam schodzić. Nie miałem jednak innego pomysłu, ani nie mogłem tracić czasu.
WWW Zbiegłem na dół i popchnąłem drzwi, które były zimne w dotyku, chyba z metalu. Na progu uderzył mnie powiew chłodu, dreszcze przeszyły wzdłuż kręgosłupa, a włoski stanęły na karku. Tutaj również było ciemno. Szedłem więc po omacku, wytężając wzrok. Potknąłem się nagle o coś twardego i ciężkiego. Był to długi, plastikowy worek. Domyślałem się co w nim jest, coś jednak kazało mi sprawdzić. Przykucnąłem więc i chwyciłem za zamek. Wziąłem dwa głębokie oddechy i rozsunąłem go. Zasłoniłem dłonią usta, by powstrzymać się od zwrócenia kolacji. Zgodnie z moimi oczekiwaniami był to zamarznięty trup. Co więcej, kojarzyłem tą twarz. Z początku nie wiedziałem skąd, lecz po chwili sobie przypomniałem. Ten człowiek był na jednym z obrazów Andreasa. Był nagą, rozdziobywaną przez kruki kukłą, pląsającą po scenie teatru, a za sznurki pociągała ogromna ręka. Zasunąłem worek i rozejrzałem się dookoła. Takich plastikowych worków było mnóstwo, jedne większe, inne mniejsze.
- Boże, on tych wszystkich ludzi pozabijał – wyrwało mi się na głos.
- Pozabijał? Bynajmniej. Ja im zapewniłem życie wieczne. Wszyscy oni byli pomiatani przez innych, nikt się z nimi nie liczył. Umarliby ze starości i nikt by o nich nie pamiętał, a teraz? Dzięki mnie pamięć o nich przetrwa wiele pokoleń. Będą widnieli na ścianach czyichś przytulnych mieszkań – rzekł z nieskrywaną satysfakcją schodząc powoli po schodach.
WWW Rzuciłem się znowu do ucieczki, potykając się co chwilę o plastikowe worki z ciałami. Część mnie wiedziała, że to już koniec, druga z kolei nie chciała się poddawać. Wpadłem nagle na coś twardego, uderzając się w głowę. Poczułem nagły napływ ciepła. Lewe oko zalała krew, musiałem rozciąć sobie łuk brwiowy. Próbowałem zatamować krwawienie dłonią, gdy nagle zauważyłem, że to, na co wpadłem, to jest drabina. Uniosłem głowę i ujrzałem właz, który prowadził najprawdopodobniej na zewnątrz. Wspiąłem się więc po drabinie i napierając całym ciałem odepchnąłem blaszane wrota. Tak, udało się. Wyszedłem z piwnicy, chłodni, czy cokolwiek innego to było. Krople deszczu uderzały bezlitośnie w moją twarz i nigdy nie mogłem się spodziewać, że będzie to takie przyjemne uczucie. To nie był jednak jeszcze koniec koszmaru. Nie będę bezpieczny dopóki nie wydostanę się z posesji tego psychopaty. Rozejrzałem się wokoło. Byłem chyba na tyłach domu. Księżyc świecił jasno srebrzystą poświatą, dzięki czemu nie musiałem już kluczyć na oślep. Przez chwilę miałem ochotę pobiec do bramy, lecz szybko zrozumiałem, że właśnie tam będzie się mnie spodziewał. Postanowiłem wbiec do lasu. Trudno będzie znaleźć mnie w miejscu, w którym sam się zgubię, czyż nie? Wdrapałem się na siatkę i przeskoczyłem na drugą stronę. Wędrowałem sprężystym krokiem przez las, przeskakując przez wyrastające korzenie, omijając powalone na ziemię drzewa, aż nagle poślizgnąłem się i uderzyłem w tył głowy. Nie wiem jak długo leżałem nieprzytomny, lecz gdy się ocknąłem była wciąż noc i dalej padało. Już miałem się podnieść, gdy coś przykuło moją uwagę. Coś kołysało się na pobliskim drzewie. Coś mi to przypominało, lecz głowa pulsowała bólem i nie mogłem się skupić, wytężyłem więc wzrok.
WWW Na gałęzi wisiały zwłoki. Teraz sobie przypomniałem. Jeden obraz przedstawiał las, lecz zamiast owoców, na drzewach wisieli ludzie. Rozejrzałem się powoli ze zgrozą i dostrzegłem, że wisielców jest więcej. Spróbowałem się podnieść, lecz zakręciło mi się w głowie. Dotknąłem swojego czoła, krew wciąż wyciekała z rany, obmywana przez deszcz. Musiałem trochę jej stracić, stąd takie osłabienie. Podźwignąłem się do pobliskiego drzewa i oparłem o niego. Rozpiąłem marynarkę, wysunąłem z niej dłonie i zerwałem kawał rękawa koszuli, który następnie obwiązałem przez głowę. Zacząłem ponownie ubierać marynarkę, gdy usłyszałem trzaskające w oddali gałązki. To musiał być on. Już po mnie, nie mam siły by się podnieść. Stanę się kolejnym dziełem sztuki, choć wcale się z tego nie cieszę. Słyszę, że się zbliża. Zsuwam się więc w dół, próbując zrównać z błotem i ściółką leśną. Może mnie nie zauważy, może pójdzie sobie dalej. Jego kroki są coraz głośniejsze. Jest tuż obok. Zmuszam się, by unieść powieki i widzę jak stoi parę metrów ode mnie. Trzyma coś w dłoni. Siekiera, trzyma pieprzoną siekierę. Czuję dziwne ciepło poniżej pasa. Tak, zlałem się w spodnie. Idź sobie, proszę, idź.
WWW Idzie. Nie zauważył mnie, poszedł dalej. Słyszę jak jego kroki oddalają się. Wzdycham z ulgą, rozluźniając się troszkę. Poleżę jeszcze chwilę i pójdę w drugą stronę, w końcu trafię na jakąś drogę. Nagle jednak czuję coś dziwnego w kieszeni. Wibracje. Mój telefon dzwoni. Tylko nie to, do diabła. Klepie się nerwowo po kieszeniach, lecz już jest za późno, mój dzwonek zaczyna grać głośno i wyraźnie. Wciskam z nerwów wszystkie przyciski, próbując odrzucić połączenie, lecz odbieram je.
- Jake, próbuję się do ciebie dodzwonić od kilku godzin, Jake, słyszysz mnie?
Poznaję głos szefa. Przykładam telefon do ucha i szepcę.
- Andreas jest mordercą, maluje swoje ofiary, wezwij policję, on chce mnie zabić – mówię szybko, połykając słowa.
- Jake? Nic nie słyszę, coś przerywa, Jake?
Cisza. Połączenie zostało zerwano. Wszystko przez ten pieprzony zasięg. Ten psychol na pewno usłyszał dzwonek i zmierza w tym kierunku, muszę uciekać. Zrywam się więc na proste nogi i choć kręci mi się w głowie, choć chce mi się wymiotować, biegnę przed siebie. Słyszę trzaskające gałązki za plecami. Biegnie za mną. Jestem od niego o wiele młodszy, lecz straciłem sporo krwi. Uda mi się uciec? Wystarczy jedno potknięcie i po mnie. Wydaje mi się, że biegnę już od kilku godzin. Nie czuję już nóg, lecz jakimś cudem stawiają kolejne kroki. Przez myśl przechodzi mi, by zatrzymać się i pogodzić ze swoim losem. Już nie mam ochoty dalej tego ciągnąć, jestem skazany na porażkę. Od urodzenia byłem pechowcem. Przypominam sobie wszystkie niepowodzenia, porażki i rozczarowania, gdy dzieje się coś, co rozpala we mnie płomień nadziei na nowo. Asfalt. Pod moimi stopami jest asfalt. Jestem na ulicy.
WWW Rozglądam się i widzę w oddali światła samochodu. Biegnę w jego stronę wymachując rękoma i krzycząc. Jest coraz bliżej. Nie oglądam się za siebie, nie myślę o tym psycholu tylko o ciepłym, przytulnym wnętrzu samochodu. Ten jednak zamiast zwolnić przyśpiesza i jedzie prosto na mnie. Stoję i krzyczę by się zatrzymał, lecz na nic. Jedzie coraz szybciej. W ostatniej chwili skręca, omijając mnie, a ja odskakuję w bok, przewracając się na śliskiej nawierzchni i upadając niefortunnie. Krzyczę jeszcze przez chwilę za nim, lecz wkrótce krzyki o pomoc zamieniają się w wyzwiska. Próbuję się podnieść, lecz czuję nagle przeszywający ból w prawej nodze. Chyba sobie skręciłem kostkę.
- Ja cię pochwaliłem, a ty mi robisz same problemy! Wstydziłbyś się!
Andreas wyszedł z lasu. Miał siekierę w dłoni i obłęd w oczach.
Zacząłem czołgać się w przeciwnym kierunku, jakbym miał jeszcze szansę uciec. Jego makabryczny śmiech dudnił w mojej głowie. Słyszałem jak ciągnięta po asfalcie siekiera zgrzyta złowrogo.
WWW Tyle myśli tłoczyło się w mojej głowie. Nie widziałem wcale całego swojego życia przed oczami. Widziałem tylko tą ogromną siekierą, która zaraz rozłupie z gruchotem moją czaszkę. Zamiast tego usłyszałem jednak pisk opon.
- Stój, ręce do góry!
Spojrzałem w bok i zauważyłem policyjny samochód i funkcjonariusza, celującego w Andreasa z broni.
- Rzuć tą siekierę, to ostatnie ostrzeżenie!
Spojrzałem na Andreasa. Ten uśmiechnął się ponuro i opuścił narzędzie. Już miał je wyrzucić na ziemię, gdy nagle ryknął jak jakiś dziki zwierz i zamachnął się na mnie. W tym samym czasie rozległ się strzał. Kaliber musiał być duży, gdyż strzał rozwalił połowę twarzy Andreasa. Przekręciłem głowę i zdałem sobie sprawę z tego, że uderzył siekierą kilka centymetrów obok mojej twarzy. Kilka głupich centymetrów i byłoby po mnie.
WWW Andreas upadł bezwładnie obok mnie. Połowa jego twarzy była w całości. Patrzył na mnie i uśmiechał się… półgębkiem. Nawet będąc już trupem, przerażał mnie śmiertelnie.
- Nic ci nie jest?
Policjant podszedł do mnie, mówiąc coś do krótkofalówki.
- Nie ruszaj się, zaraz przybędzie pomoc.
Przerzucił wzrok na człowieka, którego zastrzelił. Patrzył na niego prze chwilę, marszcząc brwi, po czym otworzył szeroko oczy.
- Czy to ten mala…
- Tak, to on – przerwałem mu, nie chcąc już nigdy o nim słyszeć.
WWW Zawieziono mnie później do szpitala. Policja przeszukała dom Andreasa i odkryła wszystkie zwłoki. Ich liczba była równa liczbie jego obrazów. Ofiarami byli ludzie samotni, lub z zagranicy, nie mający bliskich, nikogo kto by się zainteresował ich zniknięciem. Jak o tym pomyślę, to pasowałem do tego wzoru. Skąd się wziął tamten policjant? Cóż, okazało się, że ten upierdliwy taksówkarz pomyślał, że podobnie jak jego kuzyn chcę popełnić samobójstwo i zadzwonił na policję. Akurat jeden z patroli był w okolicy, więc postanowili sprawdzić to zgłoszenie żeby mieć czyste sumienie. Trudno mi uwierzyć w to, jakie miałem szczęście. Byłem dosłownie o włos od śmierci. Moje marzenie o lepszej przyszłości jednak poniekąd się spełniło. Napisałem książkę o tym zwyrodnialcu, która okazała się być bestsellerem. Do dziś jednak mam uraz do sztuki.
Ostatnio zmieniony wt 10 cze 2014, 13:30 przez Bron, łącznie zmieniany 2 razy.
"Laugh and the world laughs with you, weep and you weep alone." Ella Wheeler Wilcox

2
przeczytałem- i jestem z tego dumny, ciężko było, oj ciężko
mówiąc wprost chyba wszystko jest źle;
fabuła- chyba bardziej oklepanej nie ma, tu poprowadzona jest haniebnie banalnie (haniebnie banalnie?)
dialogi- sztuczne, naiwne- na szczęście nie ma ich wiele,
narracja- czast teraźniejszy, przeszły, poza tym to klasyka drewna, wręcz mogłoby to posłużyć jako przykład drewna, najgorsze są te przemyślenia bohatera- w czasie ucieczki przed śmiertelnym zagrożeniem człowiek nie myśli w ten sposób- wszystko jest pomieszane w sposób karygodny
tego tekstu nie da się poprawić, przykro mi, poczytaj coś, myślę, że Maclean będzie dobry byś zrozumiał jak pisać taką akcję- ba, nawet na forum są na tyle dobre kawałki, że powinieneś zauważyć różnicę i zainicjować zmiany we właściwym kierunku

3
Wracam energicznym krokiem do swojej małej klatki, w której jestem ja, mój komputer i telefon. Łudzę się, że mój przełożony zajął się czymś pożytecznym
zbedne.
Nawet strach pomyśleć jak wiele ma kompleksów, skoro musi być takim sukinsynem.
paskudne to zdanie.
Zrecenzowałeś ten film, na premierę którego dostaliśmy bilety? Masz wywiad zcycatą blondynką z telewizji śniadaniowej? Pewnie tak, skoro masz czas żeby sobie spacerować.
zaimki zbędne, powt. też.
To jeden z najsławniejszych współczesnych malarzy. Zapraszają go ciągle do programów telewizyjnych, jest na każdej prestiżowej imprezie, choć niewątpliwie jest utalentowany to jednak bardziej ludzi interesuje jego ekstrawagancja i kontrowersyjność. Ostatnio głośno było o jego obrazie, który przedstawiał martwe płody i oblizującego palce z krwi lekarza.
to trzeba odciążyć nieco, spróbuj wywalić zbędne wyrazy, zobacz, co wyjdzie.
- Coś o nim wiesz, to dobrze, bo udało mi się namówić go na wywiad.
- Wywiad? Dla naszego magazynu? – Drwiący uśmiech mimowolnie wkradł się na moją twarz. – Bez obrazy, ale z pewnością ma dużo ciekawsze propozycję niż wywiad z nami.
drugi wywiad na luzie można zbanowac, a nast zdanie zakończyć na propozycjach.
- Może i ma, ale to cholerny dziwak, więc kto wie co tam sobie myśli. Liczy się tylko, że się zgodził na rozmowę, co więcej, w swoim domu. Pójdziesz tam i dowiesz się o wszystkich dziwactwach, które jeszcze kryje przed światem, to będzie dla nas przełom, a ty dostaniesz premię o jakiej nie śniłeś.
to cholerny dziwak, czort wie, co mu we łbie siedzi, grunt, ze...

pozbądź się powtórek, spróbuj napisac to samo inaczej, krócej.
da się.
Nigdy nie interesowałem się malarstwem, lecz nawet taki laik jak ja nie mógł zaprzeczyć, że jest on prawdziwym geniuszem w tym co robi. Na dwie godziny przed spotkaniem ubrałem się w najlepszy garnitur jaki miałem (nieczęsto miałem okazję go przywdziać) i zadzwoniłem po taksówkę.
pogrubienie zbędne. a nawias jest w tej formie irytujący.
Był trochę zdziwiony, gdy podałem mu adres, Andreas bowiem mieszkał za miastem, na jakimś wzgórzu.
pogrubienie zbedne.
To z pewnością byłoby w jego smaku.
stylu.
Wyszedłem na zewnątrz, otworzyłem parasol i rzuciłem kierowcy parę wymiętych dolarów. Wiatr dął silnie, niemalże wyrywając mi parasol z dłoni.
powt. jak zmienisz szyk pierwszego zdania, w drugim można dać rzeczownik.
Deszcz siekł pod takim kątem, że i tak nie miałem z niego wiele pożytku.
styl.
To moja wina, dzwoniłem do pańskiego przełożonego, by przełożyć spotkanie, lecz nie mógł się do pana dodzwonić.
nie mógł się z panem skontaktowac, nie mógl pana zlapac. synonimy.
Pan Andreas nie mówił nic przez całą drogę, uśmiechał się tylko tajemniczo do siebie.
a skad bohater to wie, skoro idzie za malarzem?


powtórzeń nie bede juz wymieniać, znajdziesz, jak bedziesz chciał.
Jest włoszką
ort.
-Ha detto che sei molto bella – powiedział malarz do kobiety, wskazując na mnie głową.
-Non sapevo che ci fosse un' altra persona, devi pagare il doppio per questo – odpowiedziała z wyraźną irytacją, wpatrując się w swego ukochanego z wyrzutem.
własnie wpatruję się z wyrzutem w ciebie, czujesz to?
Wstałem od stołu i skierowałem się w stronę korytarza.
to się rozumie samo przez się, pisać, ze wstał nie trzeba już.
Wyjąłem więc komórkę i zacząłem nią świecić.
:roll: nie chcę się czepiać, ale komórka byla od poczatku racjonalniejszym wyjściem, i bardziej wiarygodnym btw, niz swieca.
kolacja podskoczyła do gardła na makabryczny widok, który pojawił się przed moimi oczyma.
kolecja podeszla(...) na widok makabry...
Przede mną stały schody, prowadzące na dół.
?? może wystarczy "były"?
Próbuję się podnieść, lecz czuję nagle przeszywający ból w prawej nodze. Chyba sobie skręciłem kostkę.
serio? scary movie 7?

ech, przeczytałam, chociaz technicznie tekst jest do korekty - miałes pomysł, pewnie, gdyby napisac to porzadnie, nie byłoby źle, ale z tą dawka powtórzeń, stylistycznych wygibasów i błedów, czytelnik - zamiast skupić się na fabule, dac się porwać opowieści, zgrzyta zebami że co chwila cos go wybija z rytmu.

daj tem opowiadaniu czas, jeśli chcesz z nim coś robić, spróbuje pozbyc się zbędnych wyrazów, popracuj nad synonimami - to niekoniecznie tylko wyrazy bliskoznaczne, mogą tez być zdania, tę samą informacje mozna przekazać na wiele sposobów, uciekając od wstawiania "się" co drugi wyraz.

podobał mi się poczatek - jest najlepsza częscią opowiadania, pomysł wyslania faceta na dach, opisanie wrazeń, zanosiło sie na cos ciekawego, nośny pomysł też z stukniętym malarzem, chociaż wolałabym, zeby nasz dziennikarz sam sobie z nim poradził, zamiast niczym deux ex machina pakowac w opowiadanie policjanta.

B16 - Zatwierdzam
Ostatnio zmieniony wt 01 kwie 2014, 09:16 przez ravva, łącznie zmieniany 1 raz.
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

4
:roll: nie chcę się czepiać, ale komórka byla od poczatku racjonalniejszym wyjściem, i bardziej wiarygodnym btw, niz swieca.
Niekoniecznie, weź sobie którąś z tych starszych komórek, czarno-białych albo tych pierwszych z kolorowymi wyświetlaczami. Świeczka świeci o wiele jaśniej.
serio? scary movie 7?
Nie oglądałem tego :P
ech, przeczytałam, chociaz technicznie tekst jest do korekty - miałes pomysł, pewnie, gdyby napisac to porzadnie, nie byłoby źle, ale z tą dawka powtórzeń, stylistycznych wygibasów i błedów, czytelnik - zamiast skupić się na fabule, dac się porwać opowieści, zgrzyta zebami że co chwila cos go wybija z rytmu.
Teraz jestem zły na siebie, że nie poczekałem paru dni po napisaniu tekstu, bo wtedy z pewnością bym wyłapał większość powtórzeń i innych błędów. Spodobał się ten tekst paru koleżankom, więc pomyślałem, że może nie jest tak źle i to zadecydowało o wcześniejszym wrzuceniu.
daj tem opowiadaniu czas, jeśli chcesz z nim coś robić, spróbuje pozbyc się zbędnych wyrazów, popracuj nad synonimami - to niekoniecznie tylko wyrazy bliskoznaczne, mogą tez być zdania, tę samą informacje mozna przekazać na wiele sposobów, uciekając od wstawiania "się" co drugi wyraz.
Właśnie zauważyłem przy Twojej weryfikacji, że "się" i zaimki powtarzają się zbyt często. Zacznę zwracać na to większą uwagę.
podobał mi się poczatek - jest najlepsza częscią opowiadania, pomysł wyslania faceta na dach, opisanie wrazeń, zanosiło sie na cos ciekawego, nośny pomysł też z stukniętym malarzem, chociaż wolałabym, zeby nasz dziennikarz sam sobie z nim poradził, zamiast niczym deux ex machina pakowac w opowiadanie policjanta.
Uznałem właśnie, że jeśli ten malarz go zabije to będzie oklepane, a jeśli będzie odwrotnie to będzie miało wiarygodne, bo w końcu nie był uzbrojony, tamten miał doświadczenie w zabijaniu itp. Ta postać taksówkarza powstała na bieżąco w trakcie pisania i pod koniec pomyślałem, że można go wykorzystać. Dzięki za pomoc. :)
"Laugh and the world laughs with you, weep and you weep alone." Ella Wheeler Wilcox
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”