Jestem młodym pisarzem i to pierwszy tekst, który kiedykolwiek napisałem. Jest on częścią pokaźnej już książki. Krytykujcie surowo - tego oczekuję.
___________________________________________________
PROLOG
Rador Wester
- Daleko jeszcze?
Skurczybyk. Zadał zakazane pytanie po raz trzeci odkąd weszliśmy do tuneli. Mance nie raczył go nawet skwitować pogardliwym spojrzeniem.
Nie wiem po co tak naprawdę wzięliśmy ze sobą Dennisa. Wiadomo było, że chłoptaś dopiero co oderwany od mamusinego cyca posłuży nam tu najwyżej jako mięso armatnie, ale Glenn upierała się jak szalona, by go zabrać. Pieprzyła coś o tym, że Dennis jest już „prawdziwym mężczyzną”. Mam nadzieję, że nie spodziewa się go z powrotem. Właściwie, czy ktoś z Faer Vox spodziewa się kogokolwiek z nas z powrotem? Ale jak zachęcali, mój Boże, jak zachęcali!
- Jesteście naszymi najlepszymi ludźmi. – zachwalali.
- Uratujecie przyszłe pokolenia! – mówili.
Tylko to nie oni piąty dzień zacierają tropy swoich własnych odchodów, by Nacjonalistyczni fanatycy nie mogli ich dopaść.
Wiedzieliśmy że niedługo dojdziemy na miejsce. Było ciężko, nie wiem nawet jak zdołaliśmy dojść tak daleko. Nasza czwórka była już wymęczona, ale gdy pomyśleliśmy jak głęboko jesteśmy na terytorium Nacjonalistycznych, czuliśmy nowe siły płynące do nas i zasilające nasze umysły.
- Ile nam zostało wody? – Dennis starał się zabrzmieć twardo i bezlitośnie zadając to pytanie, lecz nikt nie dał się omamić. Czułem, że Mance już za chwilę wybuchnie.
- Mało. Nie trać czasu na gadanie tylko idź. – odburknął mu tylko. Dowódca to dowódca, nawet ten z charakterkiem. Jeśli zaczniemy teraz marudzić to jak wrócimy mogę mieć przechlapane. Jeśli wrócimy.
- A może się zatrzymamy? Po nocy nabierzemy sił i zdecydujemy co zrobić dalej. – Ponownie rzucił pytanie, tym razem jednym tchem nie wytrzymując już napięcia.
- A może zamkniesz mordę i zaczniesz iść? – wykrzyknął Mance – Jesteśmy prawie u celu, został nam może kilometr drogi ty pieprzony mięczaku, jeśli chcesz tu zostać i nadal tarzać się we własnym gównie, to proszę, ale jeśli liczysz na to, że ci założę pieluchę, to się mylisz. Trzeba było zostać z Glenn.
W kącikach oczu chłopaka zobaczyłem łzy, ale upór przez niego przemawiał i znowu zaczął maszerować przed siebie. Słowa Mance’a bolały, ale były prawdziwe. Nie usprawiedliwia go to, że był sierotą.
To był najdłuższy kilometr w moim życiu. Przy każdym kroku bałem się, że tunel przed nami za chwilę się zapadnie, że już nigdy z niego nie wyjdziemy. No ale w końcu lepiej pod ziemią niż przez hordy uzbrojonych Nacjonalistycznych. Zróżnicowanie geologiczne było niesamowite, w jednych miejscach piasek był czarny a w innych miał nawet odcienie szarości.
- Uwaga, zbliżamy się – powiedział Mance, po czym wyjął czujnik i zaczął delikatnie nim machać przed ślepym zaułkiem w tunelu.
– Szybciej! Rozwalić czymś tę kupę piachu przed nami! – powiedział.
Zgodnie z jego rozkazem zacząłem kopać moją starą dobrą łopatą razem z innymi, póki mur z piasku nie runął. Gdy opadł pył, stanęliśmy jak wryci. Absolutnie nic nie mogło nas przygotować na widok, który rozpościerał się przed nami. Słyszałem legendy, opowiadania opisujące to miejsce, lecz nigdy nie wyobrażałem czegoś takiego. Stanęliśmy obok reliktu przeszłości sprzed Końca, staliśmy obok korzeni Wielkiego Dębu. Wszędzie roiło się od Nacjonalistycznych baz polowych, budynków rządu, żołnierzy. Pień i korzenie tego monstrualnego drzewa sięgały głęboko pod ziemię, wybudowano więc specjalną, kilometrową na wysokość jaskinię, by ułatwić dostęp. Wyszliśmy w na wysokości pięciuset metrów, musieliśmy więc spuścić się w dół pół kilometra. Zobaczyłem przerażenie w oczach Dennisa.
- Mój Boże. Zapiera dech w piersiach. – rzekł Hanz, zwykle małomówny, stary komandos.
- Rzeczywiście. Nie bądźcie jednak teraz rozkojarzeni. Mamy misję do wypełnienia – uspokoił wszystkich Mance.
Wyciągnął linę z hakiem i zrzucił go na dół. Zrobiliśmy to samo i po chwili zaczęliśmy się spuszczać powoli w dół. Nikt nie mógł zauważyć nas z takiej dalekiej odległości, a poza tym mieliśmy stroje z kamuflażem pustynnym. Po zejściu na dół zaczęliśmy szybkim marszem zbliżać się do Nacjonalistycznego „miasteczka”.
- Mance, a skąd pewność że oni nie wykryją czujnika? Wiem, że są bardzo zacofani technicznie, ale jeśli jednak? – zapytał Carl, jasnowłosy amant.
- Zostaliśmy wybrani, ponieważ jesteśmy najlepsi! Rada wybrała właśnie NAS, bo nikt inny nie robi NASZEJ pracy lepiej od nas. Jeśli zginiemy, zginiemy za ludzkość, jak źle by ona nas nie spostrzegała. – oznajmił dowódca.
Carl zarzekał się, że nigdy się nie ożeni, a zrobił to najwcześniej z całej Kompanii. Po ślubie stał się strasznie ostrożny.
Dalsza podróż obyła się bez komentarzy, chociaż było widać jak bardzo Dennis chciał zadać pytanie. Bez problemu przeszliśmy przez miasteczko, nikt nas nie sprawdzał. Gdy patrzyłem na tych biednych ludzi w mieszkalnym regionie, to serce mi pękało. Głupi, fanatyczny, zapatrzony w jedną osobę lud, który jest przekonany, że lepiej być nie może. Głodowali, ginęli bijąc się o pożywienie, umierali jeden na drugim w szpitalach, w których brakowało lekarzy, a nikogo nie interesujące trupy walały się na wielkich stosach. Przecież to piekło. Ale im się podoba.
- Jesteśmy Faer Vox, jesteśmy po to by to zmienić – powtarzałem sobie w chwilach zwątpienia.
Lecz teraz jakoś te słowa wypadły mi z pamięci.
Nacjonalistycznym nie przyszło by do głowy, że ktoś miałby czelność ich zinfiltrować. Byliśmy już prawie u celu, gdy podszedł do nas jakiś Nacjonalistyczny wojskowy.
Był wysoki i ogolony na łyso, lecz z przerażeniem zauważyłem, że na lewym policzku miał wytatuowaną fizjonomię swojego prezydenta.
- Chwała Dariusowi Vasherowi! Co was sprowadza w sektor korzenny? – rzucił leniwie.
- Chwała Wielkiej Nacji! Mamy skontrolować stan kory w sektorze A7 – powiedział Mance brzmiąc nienaturalnie spokojnie. On to musiał mieć stalowe nerwy.
-Mhm.. Rozumiem – mężczyzna spojrzał się niepewnie na dowódcę – powodzenia więc.
- Tak, wracaj do swoich dziwek – odparł Mance, gdy mężczyzna już odszedł.
Przeszliśmy przez bramę prowadzącą do ogromnego, szarego budynku o nazwie „Techniczne Kontrole Kory”. Już mieliśmy do niego wejść, gdy zaczepił nas jakiś brygadier.
- Stop! Przyszła do mnie wiadomość od kapitana. Panowie do sektoru A7.. zgadza się? – spytał Mance’a
- Tak, zgadza się – potwierdził dowódca.
Mężczyzna wziął jakieś prymitywne urządzenie i coś do niego powiedział. Przypominało mi to Imperialny holofon, tyle że bez ekranu.
- Ten sektor był już dziś sprawdzany – odrzekł brygadier po skończeniu rozmowy – dokumenty poproszę.
Mance dał sygnał przystawiając dwa palce do warg. Usłyszałem głośny krzyk ciszy oznajmiający, że za chwilę Dennis, Hanz, Carl i ja za chwilę zobaczymy ile tak naprawdę jesteśmy warci. Migiem przeanalizowałem sytuację, obok nas stał tylko brygadier Nacjonalistycznych, jeśli weźmiemy ich z zaskoczenia, to może zdążymy dobiec do szarego budynku, a potem tylko improwizacja. Właśnie w tym Kompania jest dobra.
- Dokumenty, tak.. – powiedział Mance grzebiąc w kieszeni – mam je chyba… TUTAJ! Wyjął Elektryk i zanim oczy brygadiera zdążyły zarejestrować obraz nieznanego im urządzenia, już wypływały one z oczodołów w ciekłej postaci. Zaraz wszystko potoczyło się bardzo szybko. Rozległy się syreny. Wbiegliśmy do budynku.
- W imię Dariusa Vashera, STAĆ! – było słychać krzyki Nacjonalistycznych.
W budynku od razu przygwoździł nas ogień z wieżyczki. Wpadliśmy jednym ruchem za osłonę. Mance rzucił granat oślepiający, co zostało przywitane krzykami Nacjonalistycznych:
- To Zenit! Zakon zesłał na nas Zenita w swoim gniewie!
Wiedzieliśmy, że nie kupi nam to zbyt dużo czasu. Dopiero teraz spojrzałem się na nasz oddział. Dennis leżał w szoku patrząc się na coś, co kiedyś było jego nogą.
- Jezu krew, Jezu wszędzie krew! To krew! – krzyczał wniebogłosy.
Szybkie spojrzenie reszty uświadomiło mi, że on już tutaj zostanie na zawsze.
- Dennis popatrz się na mnie – próbowałem mu umilić ostatnie sekundy życia – wiesz co mi powiedziała Glenn, zanim pojechałeś?
- C-co? – Dennis był zszokowany stanem nogi, nie kontaktował.
- Powiedziała mi, że była dumna, że mogła cię wychować. Powiedziała, że nareszcie czuła, że ma syna.
Mance zabił go, zanim zdążyli to zrobić Nacjonalistyczni. Umarł z uśmiechem na twarzy.
Słyszeliśmy jak biegną ku nam oddziały wroga. To koniec – pomyślałem. Czaszka Hanza nie wytrzymała potężnej kuli snajperskiej. Carl ubezpieczał nasze tyły, póki rakieta nie rozerwała go na przykre szczątki dwunastnicy i jelita grubego. Patrzyłem na to wszystko jak w transie, to mogłem być ja.
- OCKNIJ SIĘ! – ryknął do mnie Mance – musimy uciekać!
Porwał mnie i rzucił się ze mną do otworu rury na śmieci. Przynajmniej mam nadzieję, że to była rura na śmieci. Zjeżdżaliśmy w dół parę chwil, gdy zobaczyliśmy przed nami wielkie wysypisko. Próbowałem balansować ciałem i upadłem na miękki materac. Mance nie miał takiego szczęścia, upadł na kawał żelaza.
- Wszystko w porządku? – krzyknąłem.
- Moja noga… przecięta czymś…
- Czekaj, zaraz cię wyciągne.. – podszedłem do niego i z przerażeniem zauważyłem, że to nie było żelazo, tylko drzeworyt.
Krótkie spojrzenie między nami uświadomiło mi, że dowódca już stąd nie wstanie.
- Rador… - zaczął.
- Mance, nie! Nawet nie zaczynaj mi z tą gadką o bohaterstwie, nie. Damy radę tylko…
- Daj przyszłym pokoleniom nadzieję na lepszą przyszłość. Ktoś musi dokończyć to, po co przyszliśmy.
- Ale..
- Zamknij się. Pozwól dowódcy umrzeć z godnością. – uciszył mnie stękając z bólu.
Rzucił mi czujnik. Wziąłem go.
- Pamiętaj, po której stronie walczyłeś. A teraz biegnij! Szybko!
Obejrzałem się ostatni raz.
Świat pewnego razu pozna prawdę, i zrozumie nasze poświęcenie, przynajmniej miałem taką nadzieję. Pobiegłem. Dotrzeć do korzeni. Dotrzeć do… O Jezu, usłyszałem krzyki za sobą. To chyba Mance. Nie myśl o tym. Dotrzeć do korze… Zostawiłem go samego...
Nagle przede mną wyskoczył Nacjonalistyczny. Zanim zareagował znokautowałem go Elektrykiem.
- Tam jest! Za nim! - krzyknęła reszta jego oddziału.
Uciekałem z wysypiska śmieci, póki nie odnalazłem windę prowadzącą do pnia Wielkiego Dębu. Stamtąd dostanę się do celu. Nacisnąłem przycisk, słyszałem krzyki Nacjonalistycznych za sobą, lecz to prymitywne cholerstwo nie chciało ruszać szybciej. Nagle, winda stanęła. Dwa metry za nisko, nie dostanę się na platformę.
- Poddaj się! – mówił głos z megafonu z dołu – Nie masz dokąd uciec!
Z dołu cały oddział Nacjonalistycznych celował na mnie. Zatrzymałem się na wysokości pięćdziesięciu metrów, więc skakanie odpada. Po prawej nic, po lewej tylko Wielki Dąb.
- Masz trzy sekundy na podniesienie rąk do góry!
Co robić? Nie ma gdzie uciekać!
- Dwie….
Zaraz… a co jeśli wskoczę do środka Wielkiego Dębu?
- Jedną !
Nie ma czasu na przemyślenia. Biorę długi rozbieg i…
- Nie! Rozsierdzisz Wielki Dąb, plugawcze! – przemówił głos z megafonu.
Skaczę. Nie wierzę, że to zrobiłem. Najprawdopodobniej tego nie przeżyję. Pieprzeni Nacjonalistyczni i ich zabobony.
Dam radę dobić do środka pnia, gdzie żaden człowiek jeszcze nie wszedł, ale co dalej? Zbliżam się, upadam.
A potem tylko ciemność.
Prolog powieści [SF]
1
Ostatnio zmieniony wt 25 lut 2014, 23:04 przez Cherveza, łącznie zmieniany 1 raz.