1. Glut
2. Rycerz w lśniącej zbroi
3. Przedstawienie
4. Projekt 12
Tekst zawiera wulgaryzmy i trochę mi się rozrósł. Mam nadzieję, że jest wystarczająco strawny, żeby ktoś dobrnął do końca.
Jeżeli ktoś się chce dodatkowo pomęczyć, tu jest poprzednia, niekompletna wersja: Rycerz w lśniącej zbroi, część 1, kiepska; a tutaj dyskusja o niej.
WWWNa środku krypty stało zombie. Było krzywe, obleśne i miało ręce przepisowo wyciągnięte przed siebie.
WWWBen, telefon.
WWWZacharczało, wywróciło jedynym okiem i zaczęło kuśtykać w kierunku rycerza.
WWWTo może być coś ważnego.
WWWZarąbał je dwoma ciosami paladyńskiego miecza, odchylił się na krześle i sięgnął po rozwrzeszczaną komórkę.
WWWZabrakło dziesięciu centymetrów.
WWWWymamrotał coś nieprzyzwoitego, wcisnął pauzę i z ociąganiem podniósł się sprzed komputera. Niezbyt miał ochotę odbierać. Gdy ktoś do niego dzwonił, na ogół prosił o pomoc. A z odmawianiem pomocy Ben miewał spore problemy.
WWW- Halo?
WWW- Cześć, Ben. Słuchaj...
WWWAsia. Pół biedy.
WWW- ...to ci się nie spodoba, ale możesz włączyć wiadomości?
WWWZamarł.
WWW- Odkryli nas?
WWW- Nie, po prostu włącz wiadomości.
WWWOdetchnął z ulgą. Cokolwiek Asia miała na myśli, nie mogło być dużo gorsze od policji, wojska, tłumu reporterów i cholera wie czego jeszcze.
WWWRozejrzał się za pilotem. Znalazł go pod stertą pustych torebek po chipsach i włączył telewizor.
WWWCycata reporterka komentowała transmisję z pożaru jakiegoś wieżowca. Rzeczywiście, kilkadziesiąt minut temu gdzieś za oknem akademika słychać było syreny, ale przecież w takiej metropolii to norma. Czym różnił się ten pożar od setek innych?
WWW- Oglądasz?
WWW- Oglądam. Jakiś wieżowiec się pali. I co?
WWW- Mówią, że to ten gość od teatru i supermarketu. I nie jakiś wieżowiec, tylko Iglica.
WWWIglica... Coś kiedyś słyszał. Postawili to - to parę lat temu, wielkie otwarcie, te rzeczy.
WWWPrzysunął twarz do ekranu i oderwał wzrok od dekoltu reporterki. Płomienie wydobywały się z trzech miejsc, pożary obejmowały całe piętra. Całość dawała wrażenie, jakby ktoś kilkoma ognistymi cięciami pokroił budynek na plasterki.
WWW- I co w związku z tym? - spytał, chociaż domyślał się już odpowiedzi.
WWW- Ciężko się to gasi, mówią, że jakiś napalm czy coś...
WWW- Asia, nie.
WWWChwila ciszy.
WWW- Ben, tam są ludzie, ja nie mogę tak tu siedzieć i patrzeć.
WWWOna ma rację.
WWW- Asia, nie. To profesjonaliści. Gasili setki takich pożarów, zaraz przyleci jakiś helikopter i zabierze tych ludzi z dachu.
WWW- Ale ci pomię...
WWW- Pomyśl. Pójdziemy tam, zrobimy show, a potem co? Złapią nas, wsadzą do laboratorium, zaczną robić eksperymenty...
WWWZmyślasz.
WWW...zleci się wojsko...
WWWTak, okłamuj się dalej.
WWW...będą nas maglować, tego chcesz?
WWWZnowu chwila ciszy.
WWW- No nie chcę.
WWW- Właśnie. Wyłącz telewizor i idź coś namaluj. Coś wesołego. W porządku?
WWWSłuchawka westchnęła.
WWW- W porządku.
WWWWcale nie w porządku, kretynie.
***
WWWJoanna powolnym ruchem odłożyła telefon. Ben miał rację. Spodziewała się, że nie będzie chciał jej pomóc, ale gdyby ktokolwiek się dowiedział... Ciężko było jej to sobie wyobrazić. Cały świat zwaliłby im się na łeb.
WWWOstatni raz rzuciła okiem na telewizor. Od kiedy prezenterkom wolno mieć takie wielkie dekolty? Wyłączyła bezwstydne pudło i poczłapała do sztalug.
WWWCoś wesołego... Miała zamiar dokończyć zaczęty parę dni temu nokturn, ale widok nagrobków wprawiał ją w podły nastrój. Wyciągnęła nowe płótno i rozejrzała się za żółtą farbą.
WWWNastępne kilka minut upłynęło jej na bezmyślnym wgapianiu się w nic. Zero wesołych pomysłów. Czarna dziura. Biała dziura? Może innym razem.
WWWW końcu żachnęła się i umieściła na sztalugach cmentarz. Jakby nie patrzeć, dobre dziewięćdziesiąt procent jej prac było smutne, a przynajmniej melancholijne. Jakoś się nie czuła w słonecznych pejzażykach i takich tam. Kicz.
WWWKombinowała z farbami, aż uzyskała kilka różnych odcieni szarości i zaczęła malować, nagrobek za nagrobkiem. To nic, że w każdym leżała ofiara pożaru, to nic...
***
WWWBen rzucił komórkę na łóżko i wrócił do wesołego rozwalania hord potworów. Tłukł wściekle, flaki latały na wszystkie strony.
WWWTchórz.
WWWCisnął błskawicą w najbliższego zombiaka, który rozpadł się na drobne, dymiące kawałeczki. Jeszcze ze dwadzieśca i będzie level.
WWWTchóóórz...
WWWTen był twardszy, potrzebował aż czterech błyskawic i poprawienia mieczem.
WWWŚmierdzący tchórz...
WWWKolejny zombiak okazał się zbyt potężny. Ben szarpnął wścieke myszką, patrząc, jak jego postać bezwładnie upada na posadzkę krypty.
WWWWlepił niewidzące spojrzenie w przyozdobiony paroma pajęczynami sufit. Kurde, co robić? Znał Asię od dwudziestu lat, dałby sobie głowę uciąć, że wariatka jednak pójdzie. Ufał jej całkowicie, ale gdyby dała się złapać... Czułby się w psim obowiązku ją odbić.
WWWPodszedł do okna. Zadymione, śmierdzące, rozgrzane popołudniowym słońcem Miasto. Pół miliona mieszkańców, szarych, nic nie znaczących Kowalskich. Co chwilę ktoś kogoś podpala, dźga, gwałci... Nie da się wszystkim pomóc, wszystkich uratować od nieszczelnych instalacji gazowych, idiotów na drogach, typków w ciemnych uliczkach, od ich samych. Czemu miałby próbować, czemu to wszystko miało obchodzić Bogu ducha winnego studenta i niespełnioną malarkę?
WWWZ wielką mocą przychodzi wielka odpowiedzialność.
WWWGówno prawda. Głupi cytat z głupiego filmu.
WWWOna tam pójdzie, zobaczysz.
WWWJej broszka.
WWWDobrze wiesz, że nie.
WWWOpadł z powrotem na kulawe krzesło, przywiezione do akademika jeszcze przez mamę. Na wypadek gości. Co za bzdura...
WWWKomputer zgasł, jak zwykle po pięciu minutach ignorowania. Cienias. Oszczędzanie energii, też mi wymówka.
WWWW czerni monitora zamajaczyła znajoma, zmęczona, nieogolona morda. Ben przysunął twarz do ekranu. Morda zrobiła to samo.
WWWStoczyłeś się, Ben. Jeszcze parę lat temu byś się nie wahał.
***
WWWJoanna zatrzymała pędzel w połowie granitowego krzyża. Jak mogła być tak głupia? Znała Bena od dwudziestu lat, przecież zawsze marudził, grymasił, ale w końcu unosił się swoim głupim honorem i pędził na ratunek wszystkiemu, czemu się dało. Jeszcze za czasów szkolnych stawał w obronie wszystkich kujonków - okularników... Wliczając w to ją samą. Nie, nie potrafiła go sobie wyobrazić siedzącego przy komputerze, czy co tam robił, podczas gdy obok mogli ginąć ludzie. Tym bardziej teraz, gdy dysponował czymś tak potężnym.
WWWZerknęła na zegarek. Od jej głupiego telefonu minęło już dobre pięć minut. Ben na pewno zdążył już wszystko przetrawić, teraz pewnie siedzi na tym swoim rupieciu i jedzie pod płonący wieżowiec, nadstawiając karku przez jej bezmyślność. Co ona sobie wyobrażała? Że po takiej akcji będą mogli wrócić do normalnego życia?
WWW Może po prostu zadzwonić? Szybko odrzuciła ten pomysł. Przecież Ben mógł jednak zostać w domu, nie chciała go jeszcze bardziej prowokować. Ruszyła w kierunku drzwi wyjściowych. Przekradła się na palcach obok drzwi sypialni, w której Robert odpoczywał po pracy. Niech śpi. Zawsze miał pretensje o jej spotkania z Benem, nie chciała musieć znowu kłamać.
WWWMinęła wiszące na ścianie przedpokoju lustro. Kątem oka dostrzegła swoje odbicie. Odruchowo zacisnęła powieki i odwróciła głowę. Jeszcze nie była gotowa na siebie spojrzeć. Cały czas pamiętała smród palonych włosów i szok, gdy po próbie na starym boisku dotknęła swojej głowy. Kiedyś będę musiała się przełamać. Jakiś wewnętrzny, nieśmiały głosik zasugerował, żeby to właśnie teraz spojrzała sobie prosto w oczy, ale szybko ucichł. Kiedyś. Teraz miała ważniejsze sprawy na głowie. Zerwała z wieszaka kapelusz z szerokim rondem, który Robert kupił jej po, nazwijmy to, wypadku, i starając się nie narobić hałasu wyszła. Musiała uratować Bena przed wojskiem, eksperymentami i wszystkimi innymi paskudztwami, o których jej opowiedział. A poza tym - zacisnęła pięści - czuła się oszukana.
***
WWWSytuacja rzeczywiście wyglądałą kiepsko. Piąte piętro miało się już całkiem nieźle - z okien leniwie wysuwały się już tylko niemrawe obłoczki dymu, ale między dwudziestym siódmym a trzydziestym ósmym najwyraźniej nadal uwięzieni byli ludzie. Drabiny, po których wspinali się strażacy, wyglądały na śmiesznie małe w porównaniu z drapaczem chmur, który mimo pożaru niewiele stracił na majestacie.
WWWBen zsiadł ze swojego wiekowego Kawasaki i przypiął je do pobliskiego znaku drogowego. Dopiero teraz, gdy hurgot motocykla ucichł, dało się usłyszeć hałasujący gdzieś u góry helikopter. Musiał gasić coś po drugiej stronie wieżowca, bo oprócz charakterystycznego odgłosu nic nie zdradzało jego obecności.
WWWZaczął przedzierać się przez tłum gapiów. Jeszcze nie miał planu jak odwieść Asię od jej durnego pomysłu. Mogło być ciężko, jeśli już tu była i napaliła się na naprawianie całego zła na świecie.
WWWRzucał okiem na każdą chudą brunetkę, gdy dotarło do niego, że powinien przecież wypatrywać łysiny.
WWWTy jej to zafundowałeś.
WWWNie. Skąd miał wiedzieć, że włosy nie wytrzymają pięciu tysięcy stopni, skoro wytrzymała cała reszta?
WWWDobra, dobra. Ja swoje wiem. Jesteś jej coś winien.
WWWGówno prawda.
WWWZatrzymał się i wyciągnął telefon. Przez chwilę rozważał możliwość załatwienia problemu w najprostszy możliwy sposób, ale szybko ją odrzucił. Zawsze istniała szansa, że Asia została jednak w domu i zgodnie z obietnicą malowała jakieś kwiatuszki. Odpada.
WWWDzwoń śmiało.
WWWW tej chwili telefon zawibrował mu w dłoni.
WWWSuper.
WWW- Tak?
WWWJak się wytłumaczyć z panującego wokół hałasu? Gra komputerowa?
WWWNic się nie tłumacz, wal, jak jest.
WWW- Ben, odwróć się!
WWWPosłuchał. Ujrzał przedzierającą się przez tłum Asię. Przy uchu miała komórkę, na głowie dziwaczny kapelusz, a na twarzy wyraz oznaczający tylko jedno.
WWWByła wściekła.
WWW- Idź coś namaluj, tak? - Na powitanie zdzieliła go przez ucho. Zabolało. - Siedź w domu, a ja wpakuję się w najgorsze możliwe gówno, żeby mnie potem Aśka musiała wyciągać?
WWWUniknął następnego ciosu, co tylko rozwścieczyło Asię jeszcze bardziej. Na usta cisnęła mu się riposta, że przecież to ona sama wyszła z pomysłem ratowania świata od zagłady, ale zdecydował się to przemilczeć. Musiała być wyjątkowo wkurzona, skoro powiedziała "gówno".
WWW- Dobra! Ej, stop! Nie po to tu jestem! - Ponownie zrobił unik. Prawie się udało.
WWWA właśnie, że tak.
WWW- To po co? - Asia zatrzymała pięść w połowie kolejnego ciosu i zmierzyła Bena wściekłym spojrzeniem. Dałby głowę, że temperatura wokół nieznacznie wzrosła.
WWW- Chyba po to samo, co ty.
WWWPrzyswojenie tej informacji zajęło Asi kilka sekund.
WWW- A to przepraszam. - Opuściła ręce.
WWWPrzez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Ben widział po oczach przyjaciółki, że myśli o tym samym, co on. Skoro już tu byli, i to oboje...
WWW- Rozumiem, że sobie idziemy? - spytała nieśmiało.
WWWBen, teraz.
WWWZawahał się. Gdzieś za plecami, u góry, narastał hurgot śmigłowca. Pewnie właśnie lądował na dachu...
WWWDobrze wiesz, że to nie wystarczy.
WWW- Chyba idziemy.
WWWBen, nie rób mi tego. Nie jesteś taki.
WWWJeszcze jedna wymiana spojrzeń. Udał przed samym sobą, że nie widzi zawodu w tych oczach, smutnych, pozbawionych brwi. Przez niego.
WWWDobra, to nie była twoja wina. Pasuje? A teraz rusz dupę i ratuj ludzi!
WWW- No to pa.
WWWTchóóórz...
WWWPrzygryzł dolną wargę i bez pożegnania obrócił się na pięcie.
WWWZałapał się akurat na najbardziej widowiskowy moment.
WWWNiebo rozświetliła pomarańczowa łuna. Z dotychczas spokojnych okien wieżowca wystrzelił grad odłamków szkła, parapetów i tynku. Ułamek sekundy później do zgromadzonego na dole tłumu dotarł skumulowany huk trzech eksplozji na trzech nowych piętrach, a następnie chrobot osuwających się fragmentów dachu.
WWWBen skamieniał.
WWWDachu.
WWWHelikopter wywinął w powietrzu kozła i z paskudnym chrzęstem wyrżnął bokiem w sąsiedni budynek. Płaty śmigła roztrzaskały się kolejno o ścianę i dołączyły do spadających kawałków betonu.
WWWPilot wrzeszczał.
WWWLudzie gdzieś u góry wrzeszczeli.
WWWTłum na dole wrzeszczał.
WWWBen siedział cicho i oglądał piekielny spektakl z szeroko otwartymi ustami. Podążał wzrokiem za opadającym kadłubem śmigłowca, z którego cały czas wydobywał się przerażony głos pilota. Podziwiał strzelające z okien jęzory ognia, w pewien trudny do określenia sposób napawał się skokiem ciśnienia w uszach.
WWWW ostatniej chwili rzucił się w bok unikając spadającej bryły betonu i zwalił przy okazji z nóg jakiegoś staruszka, który rozmawiał akurat przez telefon. Komórka wyleciała mu z dłoni, cichy trzask uderzenia rozmył się w ogłuszającym rąbnięciu okaleczonego helikoptera o chodnik paręnaście metrów dalej.
WWW- Sorry, dziadku - wystękał Ben. Chyba był cały, chociaż piekła go ręka, którą się podparł. Wstał i obejrzał się. Drobne otarcie.
WWWRozejrzał się za Asią. Klęczała tuż obok, z telefonem staruszka w dłoni.
WWW- Jesteś cała?
WWWPrzytaknęła, nie odrywając wzroku od ekraniku. Ben zmarszczył brwi. Coś było nie w porządku, widział to po jej twarzy.
WWW- Co, zepsuł się?
WWWWłaśnie był świadkiem katastrofy roku, a pyta o komórkę jakiegoś dziada. Fuck logic.
WWWAsia pokręciła przecząco głową i powolnym ruchem pokazała mu telefon.
WWWPrzez chwilę wpatrywał się w wyświetlacz. Najpierw pojawiło się niedowierzanie. Potem najzwyklejszy w świecie strach.
WWWA na sam koniec pieprzone poczucie obowiązku.
WWWRzucił się w kierunku staruszka, ale ten był szybszy. Zaskakująco energicznie doskoczył do klęczącej dziewczyny, wyrwał jej z dłoni telefon i pognał w kierunku zaparkowanych w bocznej uliczce samochodów.
WWWBen poczuł znajomy przypływ adrenaliny.
WWWJuż? Możemy?
WWW- Asia, zostań tu i ratuj kogo się da, ja jadę za nim.
WWWI co, nie można było tak od razu?
WWWPobiegł w kierunku motocykla. Czas na zabawę w bohaterów.
WWWW końcu po to tu przyszli.
***
WWWTępe spojrzenie posterunkowego Jakuba Bulaja skakało po twarzach gapiów i udawało przed właścicielem, że szuka tej jednej, parszywej, aż za dobrze utrwalonej w pamięci mordy. Gość pod sześćdziesiątkę, zadbany, siwa broda i krzaczaste wąsy. Charakterystyczny. Nie wygląda na zamachowca, raczej na sympatycznego dziadka, który lubi zanudzać wnuki opowieściami z czasów okupacji. Uchwycony na nagraniach z pożaru teatru i katastrofy w supermarkecie. Przypadek? Prawdopodobnie.
WWW- Weź otwórz okno, coś tu śmierdzi. Myłeś się dzisiaj?
WWW- Myłem. - Jakub niby przypadkiem odwrócił głowę, żeby nie chuchnąć inspektorowi Nawrockiemu w twarz mieszanką alkoholowych smrodków. Posłusznie opuścił szybę z głębokim postanowieniem, że przy najbliższej chwili nieuwagi przełożonego podniesie ją z powrotem. Odrobinę zwiększone ryzyko zostania przyłapanym za kierownicą na kacu było całkiem uczciwą ceną za przytłumienie skowytu syren.
WWW- Szukaj dziada, a nie na laski się oglądasz.
WWWJakub mimo chwili wytężonej uwagi nie dostrzegł lasek, za którymi warto by było się obejrzeć, za to szarpanina między chudym brunetem w skórzanej kurtce a jeszcze chudszą, bosą dziewczyną w idiotycznym kapeluszu wydała mu się całkiem interesująca.
WWW- Szefie, tam ktoś się bije.
WWWNawrocki przystawił do oczu lornetkę i skierował ją we wskazanym kierunku.
WWW- Teraz tylko na siebie patrzą. Co ta mała, nie stać ją na buty? - Zaniósł się prymitywnym śmiechem.
WWW- Szefie, niech pan spojrzy na włosy tej dziewczyny.
WWWInspektor pomajstrował coś przy pokrętle.
WWW- Gówno widać przez ten kapelusz.
WWWJakub wywrócił oczami. Na kacu i bez lornetki widział lepiej niż Nawrocki, trzeźwy i uzbrojony w swoje zabawki.
WWW- Jest łysa.
WWW- A, pewnie. Widzę. Łysa i bosa. Co z tego?
WWW- Może ma raka i podpala, żeby się zabawić przed śmiercią? Wie pan, pozabijać kogo się da w odwecie za niesprawiedliwość świata...
WWW- Bredzisz, Bulaj.
WWWJakub pokornie przyjął to do wiadomości i zaczął ukradkiem podnosić szybę.
WWWWtedy nastąpiła eksplozja.
WWWLudzie zaczęli wrzeszczeć, w dach radiowozu zabębnił grad odłamków. Kłęby czarnego dymu zasłoniły Słońce, pogrążając całe ulice w półmroku.
WWWCoś wielkiego, ciężkiego i metalowego zwaliło się na chodnik, aż kierownica zatrzęsła się Jakubowi pod kurczowo zaciśniętymi palcami. Jeden szczególnie przerażony głos umilkł.
WWW- O kurwa... - wystękali równocześnie obaj gliniarze, i obaj się tym zdziwili. Rzadko bywali w czymś zgodni.
WWW- Bulaj, mamy dziada!
WWW- Gdzie?
WWW- Do samochodu biegnie! Z tym od łysej!
WWWNie było to do końca prawdą. Chudzielec przez chwilę biegł za staruchem, a potem skręcił w bok i dopadł zdezelowanego motocykla, opartego o zakaz zatrzymywania się.
WWW- Co się gapisz, Bulaj, kurwa, jedź!
WWWJakub zerknął, czy z góry nie nadlatuje coś jeszcze, skoncentrował się na tyle, na ile pozwoliły mu pozostałe po wczorajszej imprezie promile i ruszył. Postanowił przy pierwszej okazji dać się wyprzedzić wsparciu. Może w tej chwili mało trzeźwy, ale swój rozum jednak miał.
***
WWWPrzed nosem niebieski mercedes. Za plecami cztery radiowozy. Po bokach przemykające w dzikim pędzie latarnie.
WWWA pośrodku debil.
WWWPo cholerę się za to brał? Owszem, dziad był szybki, ale nie miał szans uciec przed całą policją w mieście. Wszystkie wylotówki na pewno były już obstawione, gra skończona, Ben był zbędny jeszcze zanim się w to wszystko wpakował.
WWWA jednak jechał dalej, wyciskając z wiekowej maszyny maksimum możliwości. Już nie po to, żeby zrobić dobry uczynek. Teraz chodziło o ratowanie honoru. Zaczął, to skończy, tym bardziej, że zostawił Asię samą z zadaniem znacznie trudniejszym i bardziej niebezpiecznym.
WWWMercedes zaczął się oddalać. Staruch dobrze wiedział, którędy jechać. Kluczył po bocznych uliczkach, ale starannie omijał te najkrótsze i najwęższe, w których motocykl mógłby zdobyć przewagę.
WWWSilnik zawył w proteście, gdy Ben przekręcił manetkę gazu do oporu. Nienawidził tak forsować ukochanej maszyny, ale syreny za plecami stawały się coraz bardziej natarczywe, a właśnie zaczęło do niego docierać, że gliny niekoniecznie muszą wiedzieć, kto tu jest ten zły. Jakby nie było, i on, i staruch właśnie uciekali z miejsca zbrodni.
WWWNależało działać szybko. Rzeka znajdowała się dobre kilkanaście przecznic dalej, na willę z basenem w centrum miasta nie było co liczyć. Pozostała improwizacja.
WWWOderwał jedną rękę od kierownicy, uchylił przyłbicę kasku i splunął na dłoń, po czym od razu zacisnął ją w pięść, żeby pęd powietrza nie zdmuchnął śliny. Ostrożnie rozchylił palce i wbił wzrok w błyszczącą maź. Ta uniosła się na wysokość jego oczu, uformowała w cienką igłę i zamarzła na kość.
WWWUtrzymanie igły nie było łatwym zadaniem. Przy każdym zakręcie pęd powietrza próbował zmuchnąć ją na bok, a najmniejsze mrugnięcie oznaczałoby jej stratę. Poza tym trzeba było jeszcze kątem oka patrzeć na drogę.
WWWWyjechali na prosty odcinek. Ben wytrzeszczył oczy, skupił się najmocniej jak potrafił i posłał igłę prosto w tylną oponę samochodu.
WWWNie stało się nic.
WWWMiotnął bogatą wiązanką przekleństw. Pomysł był dobry. Tyle, że nie na tę okazję.
WWWWidok mercedesa perfidnie przemykającego na żółtym świetle był co najmniej demotywujący. Ben przejechał na późnym czerwonym, o mało nie wpadł pod tramwaj, pokazał jakiejś babie z wózkiem gdzie jej miejsce i ponownie skręcił za staruchem, ale pomału tracił już zapał. Nie zdradził się jeszcze ze swoimi mocami, może z glinami dałoby się jakoś normalnie pogadać?
WWWAni mi się waż.
WWWWtedy dziad nieświadomie popełnił błąd. Skręcił w kolejną uliczkę. Na końcu tej uliczki majaczyło rondo. A na środku ronda stała fontanna.
WWWBen uśmiechnął się do wnętrza kasku i zjechał na lewy pas. Pole widzenia było więcej niż wystarczające.
WWWKilkaset litrów wody uniosło się w powietrze, z gracją przelewitowało nad asfalt, rozłożyło się po nim elegancką, równą warstwą i zamarzło.
WWWWyprostował kierownicę i usztywnił ręce w łokciach i barkach. Może gołoledź nie była najskuteczniejszym sposobem na zatrzymanie pędzącego samochodu, ale przynajmniej dawała im obu szansę na wyjście z pościgu bez szwanku. Nie miał ochoty tłumaczyć się później z krwawej miazgi rozmazanej po lodowej ścianie albo czymś takim.
WWWWjechał na zmrożoną powierzchnię równocześnie ze staruchem, który gwałtownie zahamował, odruchowo skręcając przy tym w bok. Rozległ się przenikliwy pisk opon, mercedes obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i z paskudnym chrzęstem wyrżnął w fontannę.
WWWBen wydał dziki okrzyk triumfu. A jednak! Pierwsza akcja i od razu sukces! Dotarł do końca oblodzonego odcinka, zatrzymał się i zdjął kask. Już nie dbał o policję, miał dość. Czas na fanfary i rękę księżniczki.
WWWOdwrócił się.
WWWKurwa.
WWWKurwa.
WWWPolicja nie była przygotowana na gołoledź w środku lata.
***
WWWJoanna stała na ostatnim piętrze, tuż pod ogromną dziurą w dachu. Była wyczerpana. Trzy z pięciu pożarów ugasiła, wystarczyło wlecieć na odpowiednie piętro, skoncentrować się i rzucić parę spojrzeń, najgorsze było ciągłe uciekanie przed strażakami. Raz, że nie chciała ich poparzyć - sądząc po żółtawym blasku była rozgrzana do dobrych dwóch tysięcy stopni - dwa, że świecenie przed funkcjonariuszami gołym tyłkiem nie należało do jej najgłębszych marzeń. Potrzebowała tej temperatury do latania, a bezpieczne, oślepiające pięć tysięcy nie wchodziło w grę w obecności tylu łatwopalnych sprzętów.
WWWBetonowa posadzka sczerniała jej pod stopami. Odruchowo odskoczyła w bok, po kilkukrotnym przepaleniu się przez drewniane panele była na tym punkcie mocno przeczulona.
WWWPo prowadzącej na dach drabince nie było śladu, w miejscu sufitu ziała tylko postrzępiona, dymiąca jeszcze dziura. Joanna spojrzała na skrawek pociemniałego nieba. Ryzykowny manewr - pomyślała.
WWWRaz kozie śmierć. Ułożyła ręce równo wzdłuż ciała i pozwoliła rozgrzanemu powietrzu po nich spłynąć. Siła odrzutu wybiła ją przez otwór na kilka metrów w górę.
WWWW najwyższym punkcie odchyliła jedną rękę w bok i wypuściła z niej jeszcze jeden strumień. Gdyby był zbyt silny, wyrzuciłby dziewczynę poza krawędź budynku. Za słaby z kolei mógłby skutkować nadzianiem się na poszarpany brzeg otworu. Obie opcje nieciekawe.
WWWWymierzyła jednak całkiem nieźle i wylądowała na w miarę stabilnym kawałku dachu. Poczuła na nagiej skórze gwałtowne, urywane podmuchy wichru. Gdyby jeszcze miała włosy, pewnie malowniczo by je rozwiał... Skupić się!
WWWRozejrzała się i od razu tego pożałowała.
WWWPierwsze ciało było tylko lekko zwęglone, leżało tuż obok wyrwy w dachu. Widok do przeżycia, ot, młoda kobieta, była, nie ma, koniec, kropka, amen, jedna z wielu, każdy kiedyś umrze, nic wielkiego, po prostu, trzymać się czegoś, nie zemdleć.
WWWDrugiemu spod nieregularnego bloku betonu wystawały tylko nogi. Szerokość szpary między bryłą a podłożem nie pozostawiała żadnych wątpliwości, i całe szczęście. Joanna nawet nie wiedziałaby, jak ratować właściciela plastikowych sandałów. Galopująca wyobraźnia już podsuwała jej makabryczne obrazy, widziała powoli pękającą czaszkę, krew buchającą uszami, grymas niewyobrażalnego bólu, szare plamy pły...
WWWWeź się w garść.
WWWTrzecie ciało, a raczej - pół ciała, nie zagłębiać się w szczegóły, tym razem nie, leżało kawałek dalej i w zakrwawionych spokojnie resztkach ramion dasz radę tuliło ciało czwarte.
WWWCiało czwarte cicho kwiliło i niemrawo machało maleńkimi rączkami.
WWWPierwszy impuls szarpnął Joanną w stronę dziecka, ale zatrzymała się w pół kroku. Nie mogła do niego podejść! Mimo szalejącego na tej wysokości wichru cały czas była rozgrzana do przynajmniej kilkuset stopni, a schładzać się na zawołanie nie umiała. W ogóle, co za konował stworzył tę moc? Koszmarna sterowność podczas lotu, bieganie na golasa, nagrzewanie bez chłodzenia... Ben miał fajniejszą, bez dwóch zdań.
WWWDzieciak nie wyglądał, jakby działa mu się wielka krzywda, nawet nie płakał, jak to w ogóle możliwe? Można poczekać, pozwolić wiatrowi się schłodzić do normalnej temperatury, może wtedy coś się wymyśli... Może ktoś przyjdzie, strażak, drugi helikopter, ktokolwiek, i nie będzie trzeba znowu latać z gołym tyłkiem. Ukryła twarz w falujących od gorąca dłoniach. Pierwszy przelot nad tłumem gapiów, ubrania schowane pod śmietnikiem, taki wstyd... Ale przecież musiała!
WWWCzerwony błysk.
WWWWstrząs pod stopami.
WWWHuk głośniejszy, niż wszystkie poprzednie razem wzięte.
WWWGdy grunt zaczął się przechylać, odruchowo objęła wygiętą, poczerniałą antenę . Przez chwilę stała tak, zdezorientowana, przytulona do mięknącego pod jej dotykiem metalu. Prawdziwa groza sytuacji dotarła do niej dopiero, gdy zobaczyła jak towarzyszka Zwęglona osuwa się za krawędź dachu.
WWWKolejny wybuch. To znaczy, że Ben...
WWWSkoczyła do dziecka, które w końcu wybuchnęło płaczem. Wyszarpnęła je z martwego uścisku Połówki i rzuciła się w przepaść.
WWWPęd powietrza.
WWWWyjące z bólu dziecko.
WWWPłaskogłowy przelatuje obok.
WWWBoże, jak ono płacze!
WWWCoś miękkiego, gdzie jest coś miękkiego? Trzeba je zrzucić jak najszybciej, ale przecież nie na chodnik...
WWWŚmieci!
WWWOdchlyliła wolną rękę w bok i pojedynczym impulsem skierowała się nad rosnący przed oczami kontener. Teraz jaka wysokość? Dwadzieścia metrów przeżyje? Trochę dużo, ale co gorsze?
WWWPuściła jakieś dziesięć metrów nad kontenerem, po czym od razu wystrzeliła w dół najsilniejszy strumień, na jaki było ją stać. Trzy dźwięki zbiegły się w czasie. Głuche pacnięcie dziecka o worki ze śmieciami, pełna bólu, zniekształcona rozrzedzonym powietrzem wiązanka przekleństw i ogłuszający łoskot uderzenia ton żelbetu o ziemię.
***
WWWJakub zaczynał mieć Nawrockiego serdecznie dość. Inspektor wrzeszczał mu do ucha sprzeczne rozkazy, ciskał się o byle co, ogólnie - robił wszystko, żeby pogłębić wzajemną niechęć policjantów. W zależności od jego humoru Jakub podążał to za osobówką, to za motocyklem, co w praktyce polegało na prowadzeniu radiowozu albo bliżej osi jezdni, albo chodnika. Jak się jedno do drugiego miało Jakub nie wiedział i wiedzieć nie chciał.
WWW- Szybciej, do kurwy nędzy! Ratler nas dogania!
WWWJakub nie miałby nic przeciwko temu, żeby powszechnie poniżany na komendzie grubasek Ratlewicz miał swoje pięć minut. Raz, że biedakowi współczuł, dwa, że chciał zrobić Nawrockiemu na złość. Świeżo upieczony inspektor robił sobie z pogoni za przestępcami prywatny wyścig.
WWW- Wciśnij pierdolony gaz! Kto cię jeździć uczył, chuju zajeba...
WWWChuj zajebany nie wytrzymał. Zaparł się mocno rękami o kierownicę i zamiast pierdolonego gazu wcisnął hamulec.
WWWRadiowóz zatrzymał się z piskiem opon. Jakub zamknął oczy i uzbrojony w znudzony uśmiech oczekiwał na kolejny wybuch przełożonego. Za oknem usłyszał omijające ich pozostałe jednostki, w którymś samochodzie musiał być Ratlewicz...
WWW- Kurwa, Bulaj, mało brakowało...
WWWJakub ze zdziwieniem otworzył oczy. Miał zamiar spojrzeć na inspektora, ale to, co rozgrywało się przed przednią szybą mu na to nie pozwoliło.
WWWTrzy radiowozy sunęły bokiem po... lodzie?
WWWTrzeźwa część umysłu Jakuba zaczęła pracować nad ciągiem przyczynowo - skutkowym, który mógł doprowadzić do powstania gołoledzi w lipcu, podczas gdy reszta dalej przetwarzała sygnały przekazywane przez oczy.
WWWJeden radiowóz z upiornym chrzęstem wyrżnął w lampę uliczną, dwa pozostałe w towarzystwie niebieskiej osobówki wpakowały się w stojącą na środku ronda fontannę. Tylko motocyklista przejechał po lodzie bez szwanku i zatrzymał się kawałek za karambolem, gdzie asfalt miał już normalną, czarną barwę.
WWWJakub wlepił wzrok w chłopaka. Czemu skubaniec nie uciekał? Wręcz przeciwnie, zdjął kask, odwrócił się i szczerzył jak głupi.
WWW- Bulaj, bierzemy go, gazuuu! - Nawrocki wygrzebał się spomiędzy fotela a poduszki powietrznej, otworzył drzwi i z odbezpieczonym pistoletem pobiegł w kierunku motocyklisty.
WWWJakub, cały czas nie wierząc w to, co widzi, powoli wysiadł z radiowozu. Lód. Elegancka, równa tafla, na której inspektor właśnie próbował utrzymać równowagę. Skąd do cholery lód w środku lata?
WWWMoże to resztki wczorajszego alkoholu dodawały mu odwagi, żeby po raz kolejny zignorować bezpośredni rozkaz. Nie wiedział, nie zastanawiał się nad tym. W każdym razie mając do wyboru pomóc Nawrockiemu lub kolegom w porozbijanych radiowozach wybrał to drugie.
***
WWWPoczerwieniały na twarzy policjant najwyraźniej nie wiedział, co ze sobą zrobić. Ciskał wściekłymi spojrzeniami, wrzeszczał na przemian "Stać!", "Bulaj!" i "Kurwa!". Broń w jego dłoni może wywarłaby większe wrażenie, gdyby ją w kogoś wycelował, zamiast machać na wszystkie strony. Poza tym Ben akurat w tej chwili słabo rejestrował rzeczywistość, właśnie próbował przetrawić fakt, że stał się sprawcą karambolu.
WWWNa co czekasz?
WWWOtrząsnął się z osłupienia. Miał zamachowca jak na widelcu, dziad niemrawo gramolił się z roztrzaskanego samochodu. Ręce miał pokiereszowane, po pomarszczonym czole spływała strużka krwi. Nie wyglądał wcale groźnie, raczej... żałośnie.
WWWZrób coś, unieruchom go chociaż.
WWWBen spojrzał na fontannę. Po prostu przymrozi starucha do ziemi, niech gliny zajmą się resztą.
WWWNie, nie ujawniać się z mocą! Nikt nie widział, że to właśnie on stworzył gołoledź, jeszcze nie jest spalony!
WWWA rąk nie masz?
WWWZrobił zdecydowany krok w kierunku mercedesa.
WWW- Stać! Ręce do góry! - Gliniarz w końcu zaczął robić coś konkretnego.
WWWBen spojrzał w lufę pistoletu. Serce podeszło mu do gardła, pierwszy raz ktoś do niego mierzył. Wizja pogadanki na komisariacie stała się nagle bardzo kusząca.
WWWBierz starucha! Superbohatera nie ruszą!
WWWZamachowiec powoli stawał na nogi. Zgięty wpół, jedną ręką oparł się o powyginaną karoserię, drugą uciskał brzuch.
WWW- Bulaj, kurwa, chodź tu!
WWWDopiero teraz Ben zauważył drugiego policjanta, który kręcił się przy porozwalanych radiowozach. Dwóch gliniarzy na jednego, rannego piernika? Poradzą sobie bez superbohatera.
WWWNie poradzą. Jeden przygłup, drugi ma wszystko w dupie.
WWWPodjął decyzję. Podniósł ręce nad głowę i stanął przodem do policjanta. Chrzanić, najwyżej zapłaci mandat za to czerwone światło.
WWWTchóóórz...
WWW- Bulaaaj!
WWWDrugi glina w końcu zareagował. Wyciągnął broń, podbiegł niemrawym truchtem i wziął Bena na cel.
WWWCoś było nie w porządku z jego oczami, coś znajomego...
WWWGość ma kaca. Nie poradzą sobie.
WWWCzerwony w końcu zajął się zamachowcem.
WWW- Ręce na maskę!
WWW- Rzuć broń, albo rozwalę wszystko!
WWWBen i Skacowany błyskawicznie przerwali pojedynek wzrokowy i wlepili w starucha pełne zaskoczenia spojrzenia. Mimo bólu w oczach miał na twarzy szeroki uśmiech. W wysoko uniesionej dłoni trzymał komórkę.
WWW- Blefujesz! - Broń w rękach Czerwonego zaczęła się trząść.
WWWZamachowiec tylko się zaśmiał.
WWW- Pięć - oznajmił spokojnie.
WWW- Rzuć to, chuju!
WWW- Cztery.
WWW- Będę strzelał!
WWW- To strzelaj. Trzy. - W spojrzeniu starucha pojawiła się kpina.
WWW- Bulaaaj!
WWW- Dwa. - Skierował komórkę na dymiący w oddali wieżowiec, jakby miał zamiar wyłączyć telewizor.
Trzask broni upadającej na beton.
WWW- Jeszcze ty. - Zamachowiec uśmiechnął się do Skacowanego. - Jeden.
WWWKilkaset litrów wody uderzyło starucha w pierś, owinęło się wokół wyciągniętej ręki, zalało usta, nos, w końcu całe ciało. A potem w ułamku sekundy zamarzło.
WWWZbyt późno. Czerwona łuna rozświetliła niebo nad miastem, powietrze przeszył ogłuszający huk eksplozji. Ze wszystkich boków Iglicy buchnęły kaskady odłamków.
WWWPrzez chwilę nie działo się nic, tylko zwały gruzu bezgłośnie pikowały w kierunku ziemi.
WWWA potem rozległ się przyprawiający o dreszcze chrobot betonu o beton. Czubek, kilkanaście ostatnich pięter, zaczął się przechylać.
WWWCałe miasto, na żywo lub siedząc przed telewizorami, patrzyło jak setki ton żelbetu powoli zwalają się na bok i uderzają w sąsiedni budynek. Jak grzebią ekipę strażacką i gapiów, miażdżą samochody. Jak w końcu urywa się przekaz z kamer.
WWWI tylko jedna osoba wychwyciła wzrokiem małą, świetlistą plamkę na dachu.
***
WWW- Tam jest. - Głos nawet teraz bezbarwny, pozbawiony emocji.
WWW- Uważaj, nie podjeżdżaj za blisko. Jest czerwona, to będzie...
WWW- Około czterysta.
WWWA więc wiedział. Joanna, mimo obietnicy, wyśpiewała mu wszystko. Można było to przewidzieć, w końcu był jej chłopakiem.
WWWWysiedli z taksówki. Nie miał pojęcia, skąd Robert ją miał i co zrobił z kierowcą. Po prostu podjechał na miejsce wypadku, postraszył gliny wielką spluwą, również nieznanego pochodzenia, i nieznoszącym sprzeciwu tonem kazał Benowi wsiadać. A on myślał tylko o tym, czy przyjaciółka dała radę uciec z wieżowca.
WWWNo i dała radę. Tylko czemu się nie ruszała?
WWW- Schładzaj, szybko.
WWWNie dał sobie tego powtarzać dwa razy. Bryła lodu, spoczywająca do tej pory na tylnym siedzeniu, błyskawicznie rozmarzła. Woda uniosła się w powietrze i chlusnęła na żarzącą się, drobną sylwetkę. Zasyczało, w powietrze uniosły się kłęby pary.
WWWBen pierwszy raz słyszał, żeby Asia tak bluzgała.
WWW
***
WWWJechali w milczeniu. Ben co chwilę spoglądał w boczne lusterko, na Joannę, która leżała na tylnych siedzeniach, przykryta kocem. Kilka minut temu znowu straciła przytomność. Była ranna, ale Robert z wiadomych powodów nie pozwolił mu jej obejrzeć. Sam zakładał prowizoryczne opatrunki, podczas gdy Ben "zabezpieczał tyły".
WWW- Robert?
WWW- Czego?
WWW- Może jednak wrócilibyśmy po mój motocykl?
WWWRobert w odpowiedzi tylko podgłośnił radio.
WWW- ...podczas gdy służby ratownicze wydobywają spod gruzów ofiary dzisiejszej tragedii, w zachodniej części miasta trwają poszukiwania motocyklisty, który według naocznych świadków dokonał samosądu na głównym podejrzanym o zamach. Wszelkie informacje na temat mordercy prosimy zgłaszać...
WWWBen wciągnął głośno powietrze.
WWWOn. Morderca. On, który mógł siedzieć w domu i nakurwiać zombiaki, mając wszystko inne w dupie. Naoczni świadkowie? Dwaj beznadziejni gliniarze, którzy oczywiście zgarną wszystkie laury.
WWWJakby nie było, zabiłeś człowieka.
WWWNie. Nigdy więcej. Żadnego bezinteresownego pomagania. Od dzisiaj przestaje słuchać swojego daimonicznego sumienia.
WWWTa, jasne.
WWWKoniec z tym.
WWWJeszcze zobaczymy.
WWWKurwa, zabiłem człowieka!
WWW- ...badają też okoliczności śmierci półrocznego dziecka, znalezionego w kontenerze na śmieci, dwie przecznice od miejsca katastrofy. Lekarze jako przyczynę zgonu podają "tajemnicze oparzenia". A teraz połączymy się z...
WWWZ tylnego siedzenia dobiegł go cichy szloch.
Dzięki za przeczytanie.
[ Dodano: Sob 07 Wrz, 2013 ]
Jak coś to nie bójcie się napisać, że jest nadal kiepskie. Zmiany względem poprzedniej wersji są w większości kosmetyczne, oczywiście nie licząc dopisania drugiej części.
[ Dodano: Sro 11 Wrz, 2013 ]
Nikt, nic?
Rycerz w lśniącej zbroi [Urban fantasy], całość
1
Ostatnio zmieniony pt 23 maja 2014, 09:53 przez Articuno, łącznie zmieniany 2 razy.