- Coś się tak zamyślił? – zawołał do mnie Karol, który zdążył już wyjąć torbę ze sprzętem z tylnej części furgonetki i był gotowy do pracy.
- Chodźmy – rzuciłem sucho i skierowałem się ku wejściu do budynku.
Szczerze powiedziawszy, nie przepadałem za Karolem. Wysoki, opalony brunet z fryzjerskim wąsikiem emanował dobrym humorem i pewnością siebie. Nie był to oczywiście zarzut sam w sobie, ale uważam, że nasz zawód wymaga poważnego podejścia, może nawet pewnej oschłości. Z drugiej strony, przyznać musiałem, że Karol tkwił w tej profesji znacznie dłużej niż ja, bodajże od pięciu lat. A ja? Cóż, zaledwie rok temu zakończyłem podyplomowe studia medyczne w zakresie eutanazjologii a dopiero w tym miesiącu rozpocząłem objazdy traugerowskie.
Zapukałem do mieszkania opatrzonego numerem 5. Po chwili ktoś podszedł i wyjrzał przez wizjer. Osoba ta z pewnością szybko spostrzegła nasze białe kitle i identyfikatory państwowej służby zdrowia. Dlatego też drzwi szybko zostały otwarte i stanęła w nich średniego wzrostu kobieta, na moje oko, czterdziestoparoletnia.
- Witam, szanowna pani. Jestem doktor Przemysław Pietrowski, a to mój asystent, Karol Biedura z firmy GenericCorp. Pani Elżbieta Karska, nie mylę się? – rozpocząłem uprzejmie.
- Tak, tak. Proszę, wejdą panowie – kobieta pospiesznie odsunęła się od drzwi i zaprosiła nas do pokoju.
Karol spojrzał na mnie porozumiewawczo. Kobieta była trochę przestraszona i chciała, żebyśmy jak najszybciej weszli do jej domu, a raczej wyszli z klatki schodowej. Mimo że nasz zawód był niezwykle potrzebny, to wielu ludzi odbierało nas bardzo negatywnie i tak samo traktowali osoby, które nas zapraszały. Niestety, wiele jeszcze będzie trzeba czasu, zanim idee Traugera przebiją się do każdego umysłu. Całe szczęście, że światłe władze naszego kraju, już pięć lat po pierwszym udanym zabiegu, zaakceptowały działalność profesora a nawet usankcjonowały ją prawnie.
Kobieta wskazała nam fotele i spytała, czy mamy ochotę na herbatę.
- Nie, serdecznie dziękujemy, ale sądzę, że im szybciej przystąpimy do pracy, tym lepiej. Pacjent ma na imię Marek, prawda? – zapytałem, zaglądając do notatnika.
- Tak. Nazwaliśmy go tak na cześć świętego Marka Apostoła. A także na cześć cesarzy rzymskich. Z mojej śp. mężem zawsze mieliśmy nadzieję, że wyrośnie na kogoś wielkiego…
Pokiwałem ze zrozumieniem głową. Która matka nie pragnie dla swego syna tego, co najlepsze?
- Panie doktorze. Niech mnie pan źle nie zrozumie, ja bardzo kocham swojego syna. Naprawdę. Ja was wezwałam, bo po prostu nie widzę innego sposobu, on cierpi… - kobieta zaczynała mówić coraz bardziej nerwowo.
- Ależ oczywiście, przecież my jesteśmy tu tylko i wyłącznie po to, żeby mu pomóc – uśmiechnąłem się do niej kojąco - To, że pani nas do niego wezwała, świadczy jak najbardziej o pani miłości do niego.
- Dziękuję, doktorze, naprawdę. Bardzo mi ulżyło. Ale, panie doktorze – najwyraźniej wymawianie mojego tytułu naukowego sprawiało, że czuła się bezpieczniej, w końcu ktoś z autorytetem naukowym potwierdzał to, co ona myślała – Jest pewien problem. On nie chce zabiegu, opiera się.
- Och, to nie problem, przekonamy go. To nasz zawód – odezwał się milczący dotąd Karol.
Kiwnąłem głową, chociaż wolałem, żeby mój partner był nieco delikatniejszy. Kobieta wskazała nam drzwi pokoju jej syna. Wraz z Karolem skierowaliśmy się w tym kierunku. Zapukałem do drzwi. Nikt nie odpowiedział. Niestety, często zdarzały się podobne sytuacje. Nacisnąłem na klamkę i otworzyłem drzwi.
Naszym oczom ukazał się Marek Karski, przestraszony nastolatek na fotelu inwalidzkim. Przypomniałem sobie zapis z karty lekarskiej. Marek Karski, wiek 17 lat, wzrost 174 cm, waga 65 kg, rozpoznanie chorobowe – uraz kręgosłupa wywołany wypadkiem samochodowym spowodował paraliż wszystkich kończyn, szanse na odzyskanie władzy nad kończynami – minimalne, zagrożenia dla życia – brak.
- Cześć, Marek. Jestem Przemek – uśmiechnąłem się.
Chłopak nie odpowiedział, próbował się tylko cofnąć jeszcze bardziej w głąb pokoju, co w jego stanie było praktycznie niemożliwe.
- Hej, aż tak strasznie wyglądam? – zdziwiłem się – a myślałem, że się dzisiaj ogoliłem – przejechałem ręką po podbródku – Uff, ogoliłem się. Aaaa, to pewnie Karola się boisz, zawsze mu mówiłem, że jest brzydki.
Cóż, żarty może i niskiego lotu, działające raczej na młodsze dzieci, ale na twarzy młodzieńca zauważyłem rozluźnienie. Spodziewał się zapewne doktora śmierć czy kogoś takiego, a tu proszę, dwóch facetów, próbujących być zabawnymi.
- Nie jestem dzieckiem – burknął.
- Rozumiem, nieśmieszne to, co? Myślałem kiedyś, żeby być komikiem, ale rozumiesz już, dlaczego nie wyszło.
- Jesteście tu po to, żeby mnie zabić? – zapytał.
No proszę, nie owija w bawełnę, od razu do rzeczy. Ale najważniejsze, że wszedł w dialog.
- Zabić? Kto ci naopowiadał takich bzdur. Jestem lekarzem!
- Jesteście z „wiecznego odpoczynku”, tak? Ci od eutanazji?
- Tak, jesteśmy z „wiecznego odpoczynku”. Ale czy wiesz, co to jest eutanazja?
- Zabijanie kogoś?
- Nie. Są sytuacje, kiedy człowiek nie chce już żyć, jest zmęczony. Wtedy my oferujemy mu odpoczynek, zapomnienie.
- To fajnie, ale ja nie chcę korzystać z waszych usług.
- Masz takie prawo, oczywiście. My chcemy tylko pomóc. Porozmawiamy, a jeżeli nie będziesz chciał skorzystać z naszych usług, odjedziemy.
- Naprawdę? - spojrzał na mnie nieufnie.
- Oczywiście – zapewniłem – A teraz porozmawiajmy, dobrze?
Chłopak kiwnął głową. Wyraźnie nie miał ochoty na rozmowę, ale jednocześnie bał się nas i miał nadzieję, że po rozmowie rzeczywiście damy mu spokój. Biedak nadal nie rozumiał, że robimy to dla jego dobra.
- Od czasu wypadku jesteś sparaliżowany, tak?
Chłopak kiwnął głową.
- W tym wypadku zginął twój ojciec, prawda? Jakie miałeś z nim relacje.
- Relacje? Był moim ojcem!
- Różne bywają relacje między rodzicem i dzieckiem, czasem nawet patologiczne…
- Mój ojciec mnie kochał. Zawsze się dobrze rozumieliśmy. Zawsze mogłem mu się zwierzyć ze swoich problemów, zawsze umiał mi coś poradzić. Wtedy, w samochodzie planowaliśmy właśnie wypad w góry w te wakacje – na wspomnienie Markowi się załamał głos.
Pokiwałem głową. Wiedziałem o tym wszystkim, dostałem przed wizytą szczegółowy raport środowiskowy. Gdyby relacje z ojcem były złe, całkiem inaczej rozpocząłbym rozmowę.
- To przykre. Zawsze dobrze mieć kogoś, kto cię kocha i rozumie. Ale matka chyba godnie go zastępuje, prawda?- zapytałem.
Wiedziałem z raportu, że pani Karska miała zawsze mało czasu dla Marka a ich relacja była zawsze znacznie gorsza, aniżeli chłopaka z ojcem.
- Tak, w sumie tak – powiedział po chwili Marek.
Nie zabrzmiało to przekonująco.
- A koledzy, jak zareagowali, wpadają do ciebie w odwiedziny?
Chłopak zagryzł wargi. Ta, oczywiście że nie przychodzą do niego. Kto chce się zadawać z kaleką. W piłkę z takim nie pograsz, na piwo nie wyjdziesz, nawet przez komórkę czy Internet nie pogadasz… Szybki odpływ kolegów i przyjaciół jest w takich przypadkach typowy. Nie inaczej było i tutaj.
- Na początku przychodzili, potem mniej….
- W porządku rozumiem. Wiesz co u nich słychać?
- Sprawdzam czasem fora klasowe na necie, więc sie trochę orientuję.
Karol uniósł brwi zaskoczony. No tak, nie wczytał się w raport. Inaczej wiedziałby, że Marek nauczył się, za pomocą trzymanego w ustach długopisu, ograniczonego posługiwania się komputerem.
- Chodzą na zabawy, wyjeżdżają na wakacje, omawiają swoje romanse i miłostki, planują pójście na studia, prawda? – spytałem delikatnie Marka.
Chłopak kiwnął głową.
- No właśnie, a ciebie tam nie ma. To jest to, co straciłeś. Kochający ojciec, koledzy, plany, ciekawe życie, to już utraciłeś. I każda chwila będzie ci o tym przypominała. O tym, że to jest rzeczywistość, w której już cię nie ma. Że gdyby tylko jakiś baran nie wyprzedzał na trzeciego, to wszystko nadal by było twoim udziałem! – przystąpiłem do ataku.
Widziałem, że każde moje słowo jest ciosem dla biednego chłopca. Jednak zdawałem sobie sprawę, że to konieczne, żeby mu przedstawić prawdę.
- To co ci zostało, to ból. Dojmujący, wieczny ból, który będziesz odczuwał do końca życia. I nic w zamian. To dlatego wieczny odpoczynek jest wybawieniem.
Marek zaszlochał. Karol uśmiechnął się tryumfalnie. Drań. Miałem wątpliwości, czy on rozumie całą ideę naszej służby.
Młodzieniec przestał w końcu płakać i popatrzył mi głęboko w oczy.
- Doktorze, a jeśli umrę, to czy jest tam coś po drugiej stronie?
Nie znosiłem tego pytania. Bo jakże na nie odpowiedzieć komuś, kto za chwilę umrze. Gdyby jeszcze był starszy, to zapewne zrozumiałby jakim wybawieniem jest nicość, uwolnienie od bólów tego świata. Ale młody człowiek zapewne wolałby usłyszeć o niebie, aniołach i tym podobnych bzdurach. Jednak przecież każdy inteligentny człowiek w tych czasach wiedział, że takie rzeczy nie istnieją. Jednocześnie jako lekarz, nie mogłem się przecież posunąć do kłamstwa.
- Szczerze powiedziawszy, nie wiem. Może coś jest, może jest tylko wieczny spokój. Ale to i tak chyba lepsze od tego co jest teraz.
- Ja też nie wiem, doktorze. I boję się. Bo widzi doktor, ja wiem, jak żałosne jest moje życie. Ale nawet teraz, kiedy utraciłem jego większość, chcę się chwycić tego, co mi pozostało. Bo nawet w takim stanie, mogę spojrzeć na niebo i pomarzyć, mogę słuchać, co się dzieje na świecie, śmiać się z przeczytanych dowcipów. Mogę w końcu mieć nadzieję, że spotkam kogoś, kto mnie zrozumie i będzie chciał ze mną spędzać czas. Rozumie pan, doktorze, póki jest we mnie jakaś iskierka życia, chcę ją wykorzystać.
Trudny przypadek. Ale i na takich jest sposób.
- Rozumiem, ale spójrz na to z innej strony. Twoja mama musi cię utrzymywać. Wydawać pieniądze na leki, które tylko w części są refundowane przez państwo. Dostaniesz wprawdzie od państwa rentę i zasiłek, ale będą one na tyle nieduże, że zawsze będzie trzeba do tego dokładać. Twoja matka do swojej śmierci będzie musiała sobie wszystkiego odmawiać, żeby utrzymywać twoją wegetację. A co po jej śmierci? Czy w ogóle dasz sobie radę? A jeżeli znajdzie się ktoś, kto się tobą zajmie, to czy i dla niego nie będziesz ciężarem? Profesor Trauger pierwszą eutanazję na życzenie wykonał właśnie na sparaliżowanej kobiecie. Poprosiła go o to, bo nie chciała być dłużej ciężarem dla ubogiej rodziny. Dzisiaj jest bohaterką, nawet mój szpital nosi jej imię. W ten sposób zamiast ciężarem, będziesz bohaterem. Może nie na światową skalę, ale dla swojej matki na pewno. A także dla tej anonimowej osoby, która miałaby okazję cię kiedyś poznać.
Marek zacisnął zęby. Widziałem, że rozważa to co powiedziałem. W końcu zwrócił się do mnie.
- Doktorze, może i jestem egoistą, ale mimo wszystko chcę żyć. Wielu jest bezrobotnych, pijaków i innych, którzy są obciążeniem dla bliskich. Czy ich wszystkich doktor by chciał namówić na eutanazję?
***
Po godzinie weszliśmy z Karolem do łazienki. Nie chcieliśmy by nas słyszał Marek albo jego matka. Otarłem pot z czoła. Próbowałem przekonywać Marka jeszcze na wiele sposobów, ale efekt był zerowy.- Twarda sztuka, co doktorku? – uśmiechnął się Karol.
- Tak. Nic tu nie zdziałamy. Zadzwonię do szpitala, że odwołujemy eutanazję.
- Czekaj, czekaj. Zastosujmy procedurę nr 6
Jestem spokojnym człowiekiem, ale tym razem komórka mało nie wypadła mi z ręki.
- O czym ty mówisz? Czy ty w ogóle wiesz, co to jest procedura nr 6?
- No proszę, nie rób ze mnie głupka. To jest po prostu kryptoeutanazja.
- Tak, a przeprowadza się ją wtedy, kiedy pacjent nie potrafi sam zakomunikować swojego zamiaru i może to za niego zrobić jego opiekun lub członek rodziny.
- O, to właśnie.
- Karol! Tu nie zachodzi taka sytuacja.
- Cii, bo cię usłyszą. Oczywiście, że zachodzi. Chłopak jest w szoku spowodowanym ciągłym bólem fizycznym i psychicznym, więc nie potrafi racjonalnie myśleć. Dlatego może za niego zadecydować matka.
- Taka ekwilibrystyka jest po prostu śmieszna. I godna prawnika a nie lekarza. Dzwonię powiedzieć, że odwołujemy zabieg.
- O nie – Karol złapał mnie za rękę i wyrwał telefon. Byłem zbyt zaskoczony by zareagować.
Karol westchnął.
- Ech, i na mnie znowu spada uczenie nowicjuszy. Ok, posłuchaj, doktorku. Wiesz dlaczego w ogóle chodzimy dwójkami?
Zacisnąłem zęby. Drań traktuje mnie jak uczniaka. No dobrze, pogram w tą jego gierkę, ale jak tylko skończymy dzisiejszy objazd, to zadbam, żeby pożegnał się z pracą.
- Jeździmy we dwóch, bo ja jestem wykwalifikowanym lekarzem przeprowadzającym zabieg, natomiast ty pełnisz rolę asystenta, który mi pomaga, świadka, że wszystko przebiega za zgodą pacjenta oraz przedstawiciela firmy farmakologicznej, który nadzoruje właściwe wykorzystanie leku, który podajemy pacjentom – odpowiedziałem.
- Tak, tak. Zapomnij o tych dwóch pierwszych, to taka otoczka, żeby ładnie wyglądało. Najważniejsze jest to trzecie. GenericCorp jest jedynym w Polsce producentem leku używanego do eutanazji. Opracowaliśmy recepturę pozwalającą na maksymalnie szybki i bezbolesny zgon.
Skrzywiłem się. On chyba celowo nie użył słowa odejście, albo zejście ale ordynarnego słowa „zgon”.
- A teraz powiedz mi mądralo, dlaczego państwo kupiło ten cały zabieg Traugera?
- Chodzi o to, żeby człowiek, który nie chce już żyć…
- Tratata. Daj spokój tym frazesom. Akurat guzik to nasz rząd obchodzi. Ważne jest co innego. Kryzys ekonomiczny wydrenował budżet państwowy, a ten musi utrzymywać wszelkiej maści nierobów. Najgorsi są tacy jak ten tutaj. Całe życie nic nie będzie robił. A państwo będzie mu wypłacało zasiłki, renty przystosowanie obiektów użyteczności publicznej pod jego potrzeby, itp. Wiesz jaka to strata dla budżetu? A tak chłopak do piachu, a kasa zostaje w budżecie.
- Jak śmiesz insynuować podobne rzeczy! To oburzające.
- Nie skończyłem jeszcze. Budżet państwa płaci GenericCorp zarówno za wytwarzanie trucizny czy tam, jak wolisz, leku, jak i za przypilnowanie, żeby zabiegów było jak najwięcej. Takie przypadki jak dzisiaj się zdarzają, nie są szczególnie rzadkie. Nie wiem, co tam ci na uczelni powbijali do głowy, ale wielu ludzi trzyma się kurczowo życia, nawet jeżeli jest ono nic nie warte. Ale gdybyśmy tak rezygnowali w każdym z takich przypadków, liczba zabiegów by się zmniejszyła, a co za tym idzie, nasz kontrakt z rządem uległby zmniejszeniu. Dlatego nie możemy sobie pozwolić na porażkę.
- Bardzo ciekawe – wycedziłem – Naprawdę, bardzo jestem ciekaw, co powie ordynator.
- Przekonaj się – Karol z uśmiechem wręczył mi mój telefon.
Zadzwoniłem na prywatną komórkę ordynatora i przedstawiłem mu sytuację.
- A co mówi Karol? – zapytał ordynator.
- Chce wykonać procedurę nr 6. Poza tym…
- A, to świetnie, wykonaj ją.
- Ale nie ma żadnych przesłanek…
- Karol ma doświadczenie, posłuchaj go.
- Panie ordynatorze, ja nie mogę…
- Posłuchaj młody, wykonaj zabieg, jeżeli chcesz tu jeszcze pracować – ordynator rozłączył się.
Zdruzgotany spojrzałem na uśmiechającego się bezczelnie Karola.
- A na koniec bonus. Twój szpital dostaje od nas dodatek finansowy za każdy zabieg. A wiesz, szpital jest zadłużony, przyda mu się.
- To wszystko, to nie tak miało być – wybełkotałem.
Karol objął mnie ramieniem.
- No już, nie jest tak źle. Niektórzy młodzi gorzej reagują. Nie martw się, przyzwyczaisz się. No, a teraz nie pozwólmy pacjentowi czekać.
***
Karol podszedł szybkim krokiem do Marka i zakrył mu usta. Idąc jak w transie przybliżyłem się do fotela Marka i wbiłem mu w szyję strzykawkę z trucizną. Mimowolnie spojrzałem mu w oczy i zobaczyłem w nich smutek, uciekające iskierki światła…Otrząsnąłem się, chłopak był martwy. Razem z Karolem wyszliśmy z pokoju. Kobieta obrzuciła nas pytającym spojrzeniem. Nie potrafiłem nic powiedzieć. Zastąpił mnie Karol.
- Już po sprawie, proszę pani. Nie cierpiał.
- To dobrze. Biedny Marek… A, chciałam zapytać. Coś tam czytałam, że teraz wprowadzono jednorazowy zasiłek pogrzebowy dla rodzin.
- Ależ oczywiście. Proszę, oto pięć tysięcy złotych. A, pozwoliłem sobie wezwać już karawan. Firma mojego kuzyna, więc nie ma się czego obawiać. Będzie zrobione szybko i solidnie. A, i tanio oczywiście. No, my musimy już lecieć, do widzenia pani.
Jadąc samochodem, nie mogąc już wytrzymać wesołego podśpiewywania Karola, wybuchnąłem.
- Nie myśl, że wszystko jest w porządku! To patologia! To się musi zmienić! Gdyby profesor Trauger wiedział…
- Ach, znowu wyskakujesz z tym swoim profesorkiem? Dobra, to powiem ci jeszcze coś ciekawego, pewnie nie uczyli cię tego na akademii. Wiesz co to jest Clanzet sp. z o.o.?
- Nie mam pojęcia.
- A szkoda. To spółka mająca większość udziałów w GenericCorp. A sama Clanzet jest własnością Traugera.
Moje oczy rozszerzyły się do granic możliwości.
- Czyli…
- Tak, mój drogi. Trauger jest de facto właścicielem GenericCorp.