wwwwStalowoszare oblicze niebios zsyłało na porośniętą suchą trawą równinę strugi lodowatego deszczu, podtapiając drobne, stepowe stworzenia szykujące się do zimy, której nieuchronne nadejście zwiastowały mroźne podmuchy północnego wiatru. Myszy, nornice oraz powolne żółwie ukryte w podziemnych norach stanęły twarzą w twarz z nowym, bardzo rzadko goszczącym na tych terenach zagrożeniem - powodzią, gdyż po wielu miesiącach suszy ziemia nie mogła przyjąć ogromnych ilości wody, zbędnych późną jesienią. Okres wegetacyjny już minął, umęczone rośliny zapadały w sen i nie potrzebowały tego życiodajnego płynu, którego tak bardzo łaknęły jeszcze kilka miesięcy temu. Efekty niedawnego ubóstwa okolicy w wszelaką wilgoć były widoczne na pierwszy rzut oka. Kruche źdźbła pożółkłej, zszarzałej trawy, spękana kora pojedynczych, pozbawionych listowia smętnych krzewów oraz wychudzone zwierzęta. Wszystko dookoła cierpiało niedostatek, a nie zanosiło się, aby najbliższa przyszłość przyniosła jakąkolwiek poprawę.
wwwwStado zabiedzonych, szarych stepowych jeleni smukłych, niczym ich kuzynki gazele, usiłowało wyłuskać spośród obumarłej darni coś wartego zjedzenia, lecz bez większych efektów. Przemoknięte, zmarznięte zwierzęta czekała ciężka batalia ze srogą zimą, którą liczne z nich miały przypłacić życiem. Pięcioletni samiec o całkiem dobrej na tle reszty towarzyszy kondycji nagle zastrzygł uszami i uniósł znad pozbawionej wartości odżywczych trawy swój rogaty łeb. Jego czarne nozdrza poruszały się niespokojnie, wychwytując niesiony wiatrem, nieco stłumiony przez ulewę ostry zapach oznaczający niebezpieczeństwo. Chociaż kurtyna deszczu skutecznie zamazywała widok, a jej szum zniekształcał napływające dźwięki, jeleń zrozumiał, cóż za istoty zmierzają w tym kierunku. Dwunogi. Ich obecność zawsze oznaczała kłopoty. Zmieniali step w pola uprawne, z których nie pozwalali im nic uszczknąć oraz polowali na jego braci. Przestraszony zaryczał ostrzegając towarzyszy i umknął w kierunku zarośli drzewiastych krzewów, a reszta stada ruszyła za nim. Po drodze spłoszyli szukające ziarna cietrzewie, które zaniepokojone poruszeniem wśród kopytnych olbrzymów również uciekły ku chaszczom, szukając tam schronienia przed ewentualnym zagrożeniem. Niejednokrotnie więksi roślinożercy lepiej ogarniający wzrokiem okoliczne tereny uprzedzali je o nadejściu drapieżników, więc nie patrząc za siebie usłuchały tegoż swoistego, mimowolnego alarmu. Zresztą nie tylko one. Liczne mniejsze i większe stworzenia umykały przed tajemniczą grozą, przerywając mozolne, przeważnie spełzające na niczym poszukiwanie pokarmu.
wwwwJednak nie wszystkie zwierzęta przyjęły woń ze strachem. U niektórych obudziła ona nadzieje oraz ciekawość, jak na przykład o wychudzonego, pechowego wilka. Niedawno przegrał batalię z silniejszym, wyjątkowo agresywnym osobnikiem o swą zdobycz, odnosząc głębokie rany, które uniemożliwiały mu skuteczne polowanie. Okaleczony, gdy tylko zwietrzył zapach dwunogów, ruszył zaraz ku jego źródłu, wiedząc, iż stada tych noszących metal stworzeń od dłuższego czasu zabijają się nawzajem. Liczył, że teraz albo w najbliższym czasie dojdzie do kolejnej walki, a on będzie mógł napełnić brzuch ucztując na trupach.
wwwwPodszedł bliżej i zaczął znów węszyć, aby odkryć do jakiego konkretnie rodzaju dwunogów należał ostry zapach. Niestety nie miał szczęścia, ów nie pochodził ani od elfów, ani od ludzi czy małych, posiadających delikatne mięso niziołków, tylko od żyjących na północnym zachodzie ras o twardej skórze. Oni często polowali na jego braci, nie gardząc posiłkiem z mięsa drapieżników oraz ceniąc sobie ich skóry. Gdyby mógł, zakląłby szpetnie, lecz zamiast tego przylgnął do skapanego deszczem podłoża, sprawiając, iż jego płowe futro niemal całkowicie zlało się z wysokimi trawami - odwrót nie wchodził w grę, gdyż nadzieja na posiłek w jego obecnej sytuacji znaczyła zbyt wiele.
wwwwZ niejaką ciekawością, wykraczającą poza jego pusty żołądek obserwował nadchodzących, gdyż w tych okolicach stanowiących tereny ludzi, widok zielonoskórych stanowił rzadkość. W całym swym trzyletnim życiu napotkał ich tutaj może z cztery razy, a wtedy zawsze chadzali w niewielkich, lecz dobrze uzbrojonych grupach niosąc białe flagi – poselstwo, tak to nazywali. Natomiast teraz nos mu mówił, że nadchodzi ich ogromne stado, toteż z zainteresowanie spoglądał w kierunku skąd dochodził zapach. Po kwadransie ich dostrzegł, lecz aby przyjrzeć im się z bliska musiał odczekać następny.
wwwwRzeczywiście szła ich cała masa, ale nie mógł porównać tego do ogromnych stad ludzi, których parokrotnie widział, kiedy zmierzali na zachód, żeby skoczyć do gardeł swym przeciwnikom, lecz ostatnimi czasy zwykle odnosili porażki. Okolicznym drapieżnikom, w tym jemu, było to na rękę, gdyż wielu ciężej rannych nie doczekiwało powrotu do miast i padało w drodze, oferując bestiom suty posiłek ze swych martwych ciał. Jednak maszerujący miarowym, lecz szybkim krokiem zielonoskórzy sprawiali wrażenie zdrowych, w pełni sił. Wysokie, mierzące ponad dwa metry sylwetki kroczących na przedzie, dumnych orków wyglądały wręcz posągowo, opierając się z łatwością gwałtownym, niemal huraganowym podmuchom wiatru, który szarpał ich splecione w grube warkocze, kruczoczarne włosy. Tańczące pod szarozieloną skórą strąki twardych niczym skała muskuł jasno świadczyły o ich ogromnej sile. Dzięki temu, iż w przeciwieństwo do innych istot chadzających po ziemi, włókna mięśniowe tejże rasy nie ulegały rozrostowi, tylko namnożeniu mogli oni dźwigać swe ogromne, ciężkie miecze i topory zachowując przy tym normalne proporcje ciała. Wilk wyczuwał promieniującą z tych postaci życiową moc, budzącą w nim lęk groźbę, lecz z zadowoleniem zauważył, że metalowe skorupy jakie nosili nie opinały ich ciał w całości. Ludzie zwykli okrywać wojów od stóp do głów w stal, utrudniając tym samym pożarcie trupów swych towarzyszy, zaś pancerze orków, chociaż grube, uzbrojone w ostre kolce, chroniły jedynie najbardziej newralgiczne miejsca, nie krępując ruchu właścicieli oraz umożliwiając padlinożercom szybkie oczyszczenie pola bitwy.
wwwwPo bokach oddziału prócz orkowej piechoty poruszali się również jeźdźcy na wielkich, przerażających bestiach, które wilk oglądał pierwszy raz w życiu. Z daleka ich czarne sylwetki o trójkątnych, nieco spłaszczonych łbach zwieńczonych szpiczastymi uszami oraz zwinnych, lecz zarazem zwalistych ciałach wyglądały jak jego gigantyczni bracia, lecz węch ostrzegł go, iż to coś innego, groźniejszego. Gdy podeszły bliżej dostrzegł krótkie, lecz ostre ciosy, płaskie, zadarte nosy oraz ogromne racice tratujące step. Dziki. Wilkopodobne, przerośnięte czarne dziki o ostrych kłach, pomarańczowych ślepiach oraz ogonach przypominających bardziej lwie niż świńskie kroczyły jeden za drugim, z psim posłuszeństwem wykonując polecenia swych panów, których mogłyby rozerwać jednym kłapnięciem ryja. Przestraszony tym widokiem zapamiętywał ich zapach, aby już zawsze się go wystrzegać, gdyż nie miał wątpliwości, iż wejście tym zwierzętom w drogę byłoby samobójstwem. Jednak węsząc wyczuł również aromat innych stworzeń, tłumiony przez wszechobecną woń dwunogów. Coś jakby bobry czy świstaki oraz kozy? Tak, wyraźnie czuł kozy.
wwwwNa ten zapach od razu popłynęła mu ślina do pyska, gdyż przypomniał sobie smak tychże zwierząt wykradzionych ludzkim pasterzom, lecz, gdy ujrzał jaka konkretnie rogacizna podąża za jeźdźcami dzików, nagle stracił apetyt. Zaiste były to kozy, z tym, że rozmiarami dorównywały koniom, ciała miały chronione przez grubą wełnę, a ich głowy zdobiły długie na ponad pół metra, niezwykle ostre rogi wyglądające niczym obsydianowe szable. Zresztą dosiadające ich szaroskóre dwunogi, hobgobliny o mogących zakrawać na lwie grzywy włosach również posiadały poroże, z tymże skręcone, przypominające baranie. Wszystkich dosiadających utu - właśnie tak zwano owe wielkie kozy - chroniły długie kolczugi dzwoniące przy każdym kroku wierzchowców, a ściskana w dłoniach broń stanowiąca coś pomiędzy włócznią i mieczem groźnie połyskiwała. Jednak to nie uzbrojenie czy owe kręte rogi zwracały na nich uwagę, budząc fascynację, lecz oczy, których większą część powierzchni zajmowały jaskrawozielone, opalizujące tęczówki.
wwwwWykonując mentalny odpowiednik ciężkiego westchnienia, wilk wlepiał swe złote ślepia w maszerujący oddział mając nadzieję, że przynajmniej owe świstako-bobry, które wywęszył okażą się mniej niebezpieczne z wyglądu i apetyczne, lecz nigdzie nie potrafił ich wypatrzyć… Na swoje własne szczęście. Widok porośniętego grubym, granatowo-szarym futrem gryzonia, gafafa, będącego swoistym skrzyżowaniem bobra z szczurem o rozmiarach niedźwiedzia mógłby źle wpłynąć na jego nerwy. Jednak obecność tychże bestii w najmniejszym stopniu nie przeszkadzała srebrnookiej sowie żałobnej, nadlatującej ku zbrojnym. Jej rodzaj zawdzięczał swój przydomek dwóm rzeczom: po pierwsze nietypowemu czarno-szaremu upierzeniu, gdzie czarne pióra porastały podbrzusze i spód skrzydeł, natomiast szare ich wierzch oraz grzbiet, a po drugie temu, iż na starość często przechodził z drapieżnictwa na padlinożerstwo. Owa sowa była prawdziwą seniorką wśród swego gatunku, dożyła aż trzydziestu lat, podczas gdy większość ledwo dobiegała dwudziestki, a w tę okolicę, podobnie jak wilka, zwabiła ją perspektywa ucztowania na ciałach poległych lub chociaż skradzenia jakichś resztek. Jednak w przeciwieństwie do niego cieszyło ją, iż to właśnie zielonoskórzy przemierzają step, a nie ludzie. Ci drudzy uważali jej siostry za zapowiedź nieuchronnego nieszczęścia, więc przesądni wojacy strzelali do nich, gdy tylko te podleciały nazbyt blisko. Szczęśliwie żadna z ras Hordy nie miała podobnych obiekcji, dlatego sowia staruszka bez strachu zatoczyła kilka kół nad maszerującym oddziałem po to, aby w końcu zasiąść na szczycie wielkiej, stalowej klatki, ulokowanej na dwukołowym, ciągniętym przed okłaga - owego ogromnego, „wilczego” dzika, stanowiącego pospolite zwierzę juczne i wierzchowe orków - wozie. Niestety w tym ciasnym więzieniu zamknięto dwie ludzkie kobiety, sądząc po strojach szlachcianki, więc przybycie zmokniętego, ponoć złowróżbnego ptaka wywołało małą falę obelg i narzekań. Jednak ów w ogóle się nie przejął nieudolnymi próbami przegnania i utkwił swe okrągłe oczy w czymś o wiele ciekawszym od poirytowanych pań, a mianowicie w jadącej na gafafie goblinicy, która wydawała dźwięki charakterystyczne dla przeżuwania. Sowa nie mogła stwierdzić, cóż spożywa ta niska istota, gdyż spod okrywającego ją szczelnie, długiego płaszcza z brązowej skóry wystawał jedynie półtorametrowy, „szczurzy” ogon zielonoskórej oraz „psie” nogi, którym jej rasa zawdzięczała zdolność do niezwykle prędkiego i zwrotnego biegu. Nagle wiatr zadął jakby mocniej i uderzył silnym podmuchem w jeźdźczynię, strącając kobiecie z głowy kaptur, szarpiąc upięte w kucyk, rude włosy oraz siekąc skórę barwy młodej, soczystej trawy lodowatym deszczem.
wwwwOrtjax zaklęła szpetnie, kładąc wielkie, niemal nietoperze uszy po sobie i gwałtownym ruchem otuliła się na powrót płaszczem. Okropna pogoda, ta nieustanna wilgoć i ziąb wprawiały goblinicę w potworny nastrój, zresztą nie tylko ją. Wszyscy wojownicy Sojuszu Zielonoskórych przemoczeni, wychłodzeni, co rusz tonący w kałużach lub błocie nieustannie przeklinali pod nosami aurę, mając serdecznie dość tej bezsensownej, wywołanej przez szalonego, elfiego władcę, trwającej ponad dekadę wojny. Ów obłąkaniec zamordował swego pierworodnego za to, iż ów się ważył poślubić orkijską kobietę, a chcąc ukoić swój ból, winę za dokonaną zbrodnię zrzucił na ludy Hordy. Sam akt synobójstwa nikogo z zielonoskórych nie zaskoczył, gdyż elfowie z nieznanych przyczyn darzyli orków szczególną, sięgająca początku dziejów nienawiścią, więc afekt szlacheckiego młodzieńca został potraktowany jak coś na wzór zdrady. Jednak pochopne wypowiedzenie wojny, którą poparł chciwy król ludzi, liczący na to, że wspierając elfy podbije nowe tereny i zyska bogactwo, było niespodzianką. Rządza pieniądza, gorycz i rasowe uprzedzenia wpędziły prawie połowę kontynentu w krwawy konflikt. Najbardziej ucierpieli na nim sami winowajcy – po początkowych sukcesach ich ziemie nawiedziła dwuletnia susza, a potem dziwna zaraza trawiąca zboża zwana potocznie błękitną plagą. Utracili zapasy, ludność zaczęła przymierać głodem, lecz dalej zawzięcie atakowali, mimo iż coraz częściej odnosili sromotne porażki, a poddani zaczęli wszczynać bunty.
wwwwTeoretyczne fakt, iż szala zwycięstwa zaczęła się gwałtownie chylić na stronę Sojuszu powinien cieszyć Ortjax, lecz po trzynastu latach nieustannych walk dałaby wszystko, aby po prostu to skończyć. Wbrew ludzkim opiniom, bazującym na atakach różnego rodzaju klanów barbarzyńskich, ucywilizowani zielonoskórzy nie byli łaknącymi krwi, dzikimi bestiami. Szanowali życie i niezwykle cenili sobie spokój, jednak tego goblinica nieprędko miała zaznać. Znużona przetarła swe karmazynowe oczy wierzchem długopalcej dłoni, żując liście ziół wspomagających odporność – ostatnim czego jej brakowało podczas tej wyprawy to przeziębienie.
wwww- Mamusiu zimno mi. Kiedy to się skończy? – Dobiegło z klatki piskliwe kwilenie piętnastoletniej szatynki o okrągłej, księżycowej twarzy, tulącej się do korpulentnej matki.
wwww- Już nie długo kochanie, już nie długo. Te bestie jutro dowiozą nas na miejsce wymiany i już wszystko będzie dobrze. – Wymruczała troskliwie kobieta, poczym rzuciła ostre spojrzenie hobgoblińskiej strażniczce i wydarła się skrzekliwie. – Mojej córce jest zimno! Dajcie dodatkowy koc!
wwwwAdresatka tychże słów wykrzywiła gniewnie swe smolistoczarne usta, obnażając ostre, niezbyt długie, lecz wyraziste kły i zgromiła wzrokiem buńczuczną baronową najwyraźniej nie pojmującą, iż jest więźniarką.
wwww- Zamilcz ty głupia, wygodnicka krowo. – Powiedziała głośno, tak, iż słyszeli ją wszyscy dookoła, lecz nie krzycząc. – Siedzicie w osłoniętej przed deszczem kapą klatce, macie na sobie grube, ciepłe futra, jako jedyne z wszystkich osób w oddziale jesteście suche, jadacie nawet lepiej niż my i jeszcze śmiecie narzekać? To zabiedzone chuchro, które u was służyło, chociaż ma na sobie jedynie zgrzebną togę, tunikę czy czym jest ta szaro-bura szmata, co mu ją dałyście, ani razu nie pisnęło, że mu źle. Żarłyście frykasy, płaszczyłyście dupy w cieple, żerując na krwawicy biednego dziecka, to teraz pocierpcie trochę.
wwww Kobieta zamilkła drżąc z oburzenia, otoczona przez ciche, złośliwe chichoty, a na twarzy Ortjax zagościł nieprzyjemny, pogardliwy uśmiech. Podzielała zdanie strażniczki na temat więźniarek. Głupie nie opuściły swego dworu w przekonaniu, iż Horda będzie atakować tylko wioski i miasta, traktowały ich jak bandę potworów i popychadeł, a w dodatku to dziecko… Dziesięcio, może jedenastoletnia dziewczynka tak wychudzona, iż było jej widać wszystkie kości - jedna z schwytanych przez nich służących baronostwa. Słyszała, że mała była u nich od niedawna, że to nie oni doprowadzili ją do takiego stanu, lecz i tak sposób w jaki traktowali tę osóbkę, wołał o pomstę do nieba. Zamiast dać jej porządne odzienie, podkarmić, żeby doszła do siebie, to ci cholerni, ludzcy arystokracji tylko gonili dziecinę do pracy, pozwalając jej biegać w tych starych łachmanach. Brudna, przestraszona, wręcz zdziczała, nie mówiąca ani słowa bardziej przypominała bitego psa niż kogoś z Ras. Kiedy najechali dwór jako jedyna nie uciekała, najwyraźniej nie widząc w atakujących większego zagrożenia niż w swych panach. Całą walkę przesiedziała cicho w kącie, a potem grzecznie pozwoliła się odprowadzić do jednej z klatek. W sumie, póki co, opłacała jej się taka postawa. Dostała od nich kurtę po jednym z zabitych, goblińskich towarzyszy, aby nie zamarzła podczas podróży oraz była karmiona. W prawdzie posiłki jakie jej ofiarowali składały się praktycznie z samych pomyj i musiały niezbyt dobrze smakować, lecz były sute oraz regularne. Strach pomyśleć jak do tej pory jadała, skoro na takim wikcie odrobinę, lecz jednak utyła. No oczywiście odgrywał tu pewną rolę fakt, iż część oddziału zaczęła traktować dziewczynkę jak swoistego rodzaju maskotkę i podkarmiała ją różnymi resztkami. Nadgnite jabłko, nie do końca ogryziona kość, wszystkie te rzeczy mała przyjmowała z ostrożnym uśmiechem i wdzięcznością połyskującą w czarnych jak dwa węgle oczach.
wwww- Słyszałem, że to królestwo zabrania niewolnictwa, więc czemu ta mała…? – Odezwał się nagle Jarrah, idący obok niej, orkowy młodzieniec służący w armii dopiero od dwóch miesięcy, który już zdążył zabłysnąć swymi umiejętnościami topornika. Jak każdy nowicjusz, niemal zaraz po wcieleniu do wojska znalazł sobie kogoś na wzór przewodnika pomagającego mu zorientować się w nowych realiach, którym została właśnie Ortjax. Widząc jej chmurne czoło bez trudu odgadł o czym ta myśli i poruszył od dłuższego czasu gnębiące go zagadnienie. W złoto-brązowych, posiadających czarne białka oczach wojownika gościło zarazem zaciekawienie jak i swoisty niepokój. Jego niedoinformowanie niejednokrotnie irytowało kobietę, lecz pamiętając jak bardzo czuła się zagubiona ledwie cztery lata temu, kiedy trafiła do oddziału, cierpliwie tłumaczyła mu wszystko. Tym razem było tak samo.
wwww- Ona nie jest… Nie była niewolnicą, a w każdym razie nie do końca. Musiała popełnić jakieś przestępstwo, przypuszczam, że ukradła jedzenie lub zrobiła coś podobnego, a podczas tak długotrwałej wojny nikt nie dba o wrzucanie ludzi do więzień… Zresztą panuje głód, więc brak żywności dla więźniów. Za młoda, aby wcielić do wojska, za słaba, żeby wychłostać, bo pewnie przypłaciłaby to życiem, więc odesłano ją na przymusową służbę, aby odpracowała winę. Niestety miała pecha i trafiła na wyjątkowo nieczułych panów.
wwww- Dlaczego po prostu nie znaleziono jej rodziny, tylko dalej ją męczyli?
wwww Naiwność i prostoduszność chłopaka biły z każdego jego słowa, rozczulając i bawiąc Goblinicę. Lewie stłumiła pełen goryczy śmiech.
wwww- Wiesz ile wśród ludzi podczas wojny jest sierot? Nie? To ci powiem. Całe mnóstwo. My dbamy, aby wszelkie działania batalistyczne nie odbijały się nazbyt mocno na naszych rodzinach i nawet nam to wychodzi, lecz ludzie, co do elfów nie mam na ten temat rozeznania, nie opracowali skutecznego systemu. Mnóstwo pozbawionych rodziców dzieci, a wokół nędza, głód i choroby, każdy myśli tylko o sobie. Nie znaleźli jej innej rodziny, gdyż żadna by jej nie przyjęła. Wszyscy mają własne dzieci, własne brzuchy do zapełnienia, a zasobów brak. Gdyby trafiła do jakiejś wyjątkowo ubogiej wioski, nie wykluczone, że nie tylko nie zostałaby przez nikogo przygarnięta, ale jeszcze jakiś desperat zabiłby ją i zjadł. No, może wcześniej zgwałcił.
wwww- A nas nazywają potworami, bo wykorzystujemy mięso poległych… - Mruknął, a na jego twarzy zagościł niezwykle ponury, zaprawiony goryczą wyraz.
wwww Tak, opowieści o Hordzie pożerającej ciała wrogów były po części prawdą. Jej ludy nie zabijały innych Ras dla zdobycia ich mięsa, tego typu zachowanie uznawały za jedną z najgorszych zbrodni, lecz gdy w wyniku wojny zostawały zmuszone do walki, a przeciwnik padał martwy, nie miały obiekcji przed użyciem jego ciała. Robiły to w trosce o swoich bliskich. Wiadomo – armia nie sieje, armia nie zbiera, jedynie pochłania ogromne ilości zasobów, obciążając tym samym cywilów, jest swoistym pasożytem. Dlatego, aby nie odbierać swym braciom chleba od ust, zielonoskórzy oprawiali ciała poległych wrogów. Mięśnie kończyn, piersi oraz pośladki konserwowali, zostawiając sobie, a kości i trzewia suszyli, mielili, mieszali z mąką i wykorzystywali jako paszę dla wierzchowców oraz zwierząt jucznych. Jedynie głowy pozostawiali nie ruszone, aby bliscy poległych mogli ich zidentyfikować i chociaż w części pochować. Zresztą mózg humanoidalny stanowił źródło różnych niebezpiecznych chorób oraz pasożytów, więc jego spożywanie byłoby po prostu zbyt ryzykowne. Światłe Przymierze - jak zwali siebie zjednoczeni niziołkowie, elfowie i ludzie - nazywało to zachowanie barbarzyństwem, okrucieństwem, lecz w jaki sposób określić skazywanie swoich rodaków na nędzę i głód, rekwirując ich żywność na rzecz wojska? Zresztą nie tylko żywność, ale również leki oraz środki czystości.
wwww Goblinica nie rozumiała logiki kierującej ludzkimi zachowaniami, zresztą chyba nawet tego nie chciała. Ją także przygnębiła ta rozmowa, a wyjściowo i tak nie miała nazbyt dobrego nastroju. Naprawdę żałowała, że nie jest krasnoludzicą. Brodaty ród bardzo rzadko dawał się wmieszać w konflikty powierzchniowców, uważając je za śmieszne. Był silny, pomysłowy, waleczny, lecz nie widział sensu w daremnym przelewie krwi i chociaż chętnie korzystał darów powierzchni, to doskonale dawał sobie radę bez nich. Trzewia ziemi zapewniały mu pożywienie, schronienie oraz materiał do wytwarzania rozmaitych broni, które obecnie sprzedawał obu stronom konfliktu, więc aby mieć spokój starczyło im zejść głębiej w Miasta Czeluści. Do tej poty żadna Rasa nie ważyła się bezpośrednio zaatakować krasnoludów. Zbyt dobrze znały swe podziemia, a w dodatku jako jedyne potrafiły widzieć w całkowitych ciemnościach, zostały obdarowane nadwidzeniem. Wdarcie się do ich świata jaskiń i korytarzy byłoby efektownym samobójstwem, dlatego teraz, podczas gdy oni musieli maszerować moczeni przez lodowaty deszcz, one spokojnie kuły oręż i spisywały swe kroniki, które tworzyły niemal od początku świata, przelewając na papier zarówno dzieje swych klanów jak i innych Ras. Chciałaby być na ich miejscu i siedząc w cieple opisywać cóż za głupoty wyprawiają ci durni powierzchniowcy, a nie jechać całe kilometry w tak paskudną pogodę.
wwww Swoją drogą, ciekawiło ją jak historię tej wojny opisze Światłe Przymierze? Do tej pory zwykło zrzucać winę za wszystko na Hordę, przedstawiając jej ludy jako wyzute z uczuć, paskudne monstra. Z orków zrobili obślinione, okrutne góry mięśni, a na wszelkiego rodzaju szkicach, które w teorii miały przedstawiać tę rasę, modyfikowano im żuchwy, wysuwając je karykaturalnie na przód i ozdabiając wystającymi z ust, sterczącymi do góry kłami, aby oszpecić ich, uczynić jeszcze straszniejszymi. Coś irracjonalnego. To prawda, orkowie posiadali kły, nawet całkiem pokaźne, lecz schowane w ustach, a szczęki, mimo iż szerokie, miały normalny, „ludzki” układ. Gdyby rzeczywiście wyglądali tak, jak na ludzkich rysunkach, to już dawno wymarliby, nie mogąc w prawidłowy sposób gryźć i przeżuwać. Śmieszne, głupie, łatwe do rozszyfrowania, lecz cywile Przymierza wierzyli, bo chcieli. O wiele łatwiej im się żyło, mając fałszywą świadomość, iż gdzieś tam jest Sojusz Zielonoskórych, który można obarczyć odpowiedzialnością za każde większe nieszczęście. Zresztą nie tylko orkowie zostali oczernieni. Hobgobliny uważano za coś w rodzaju demonów ze względu na ich rogi oraz jarzące, zielone ślepia i niegdyś zabijano, gdy tylko któryś podszedł zbyt blisko siedzib Światłych. W ciągu ostatnich dwustu lat owo spojrzenie nieco uległo zmianie, ale i tak na ich widok przesądni, ludzcy wieśniacy wykonywali magiczne gesty mające odpędzać zło. No i gobliny. Do tej pory pamiętała atak potwornego śmiechu, który wstrząsnął nią, gdy zobaczyła ilustracje w jakiejś książce ponoć opisujące jej rasę. To coś, co tam widniało, było czymś w rodzaju łysego szczura o nietoperzych uszach i humanoidalnych kształtach, w żaden sposób nie przypominało goblina. Nic więc dziwnego, że mieszkańcy osad Przymierza, które podbili, przeżywali na ich widok lekki szok. Raz miało nawet miejsce całkiem zabawne zdarzenie. Z karczmy została wywleczona krzykliwa, pijana jak bela łowczyni-kłusowniczka, po której postawie można było wywnioskować, iż ma w „głębokim szacunku” wojnę, Przymierze, Sojusz oraz cały świat. Kiedy podtrzymujący młodą, pulchną kobietę wojownicy zwolnili chwyt, ta zatoczyła się do przodu i gdyby Jarrah nie schwycił jej w ostatniej chwili, padłaby jak długa na ziemię. Wtedy spojrzała na niego ciut cielęcym wzrokiem i wypowiedziała słowa, które na parę minut posłały do czortów dyscyplinę oddziału: „Cholera… Takich paskudnych was malują, a ty to całkiem niezła dupa jesteś”. Od tej pory orkowemu młodzieńcowi co rusz dokuczano, iż znalazł sobie na wojnie dziewczynę.
wwww Na to wspomnienie przez krótką chwilę na jej twarzy zagościł uśmiech, lecz kolejne uderzenie wiatru niosącego lodowaty deszcz zdmuchnęło go, niczym płomień świecy. Zaklęła po raz kolejny tego dnia, poklepując po boku swego chrząkającego niespokojnie, kudłatego wierzchowca – on również nie był nazbyt zachwycony pogodą, mimo iż chroniło go grube, nieprzemakalne futro. Jego palczaste stopy zakończone ostrymi długimi na dziesięć centymetrów pazurami brodziły w mieszaninie wody, resztek suchych, połamanych traw i namokniętego pyłu, w jaki tego lata okrutne słońce zmieniło stepową glebę, a złote ślepia raz po raz mrugały nerwowo, gdy wpadały do nich olbrzymie krople deszczu. Przeszedł tego dnia wiele mil, niosąc swą lekką, kruchą panią oraz jej upiornie ciężkie, wypełnione alchemicznymi substratami i narzędziami sakwy. Pragnął już gdzieś spocząć, a widząc leniwie zapadający półmrok robił się niecierpliwy, wiedząc, iż po zmierzchu zawsze jest rozbijany obóz i rozdawane jadło.
wwww Westchnęła głęboko rozumiejąc go, ona też już chciała odetchnąć po całodziennej jeździe. Żałowała, że nie pozwolono jej zostać w przejętym forcie, ale dowódczyni powiedziała, iż posiadane przez nią umiejętności minera mogą być wielce przydatne w razie niedotrzymania przez Przymierze umowy dotyczącej wymiany zakładników. Miała podłożyć ładunki pod klatkami, w których więziono rodzinę barona oraz jego samego i w przypadku jakiś niespodzianek odpalić je, posyłając szlachciców do ich bogów. Jakby nie mogli wziąć do tej roboty jakiegoś maga… Lecz cóż, magowie o wiele bardziej cenni w armii, potrafią siać prawdziwe zniszczenie wśród wrogów, oraz osłaniać swoich wojowników.
wwww Spojrzała ponuro w kierunku klatki, gdzie siedziały nieustannie narzekające szlachcianki i pokręciła ponuro głową. Naprawdę chciała się ich już pozbyć, podobnie jak jadących w pewnej odległości za nimi czwórki mężczyzn gdakających nawet bardziej niż ich krewniaczki. Gdyby nie to, iż mieli otrzymać za tę szóstkę oraz ich służbę czworo dowódców, maga i doświadczonego wojownika, najchętniej zobaczyłaby ją w jakimś kamieniołomie, poznającą trudy prawdziwie ciężkiego życia. Niestety nie miała mocy, aby zafundować im taki los. Zamiast tego została zmuszona towarzyszyć im w podróży i słuchać nieustannego trajkotania.
wwww W końcu zapad zmrok kończący marsz i zarazem potworną ulewę, której finisz wszyscy przyjęli z westchnieniami ulgi. Wciągu pół godziny, może mniej, wozy z jeńcami i ekwipunkiem ustawiono w okrąg oraz rozpalono ogniska, co wymagało pomocy Ortjax i jej łatwopalnego oleju, gdyż wszechobecna wilgoć utrudniała rozkwit złocistych płomieni. Po obchodzie wokół stosików opornych na działanie krzesiw oraz inne zabiegi, zawilgotniałych szczap wreszcie i ona mogła zasiąść przy cieple. Ignorując kłęby gryzącego dymu, zajęła miejsce jak najbliżej słabego ognia z trudem nadgryzającego wilgotne drewno i zaczęła osuszać ciężkie od deszczu odzienie. Rzecz jasna wcześniej rozsiodłała swego wierzchowa, który obecnie swobodnie poruszał się po okolicy. Gafafy były bardzo inteligentnymi stworzeniami, przyuczone nigdy nie wchodziły w szkodę, nie ufały obcym ani, rzecz jasna, nie uciekały, dlatego mogła dać Ordjemu, jak nazwała swojego, pełnię swobody, a rano jedynie gwizdnąć, aby przybiegł ku niej. Jednak zwykle nie musiała robić nawet tego. Zwierzę przeważnie sypiało obok swej pani, ogrzewając ją własnym ciałem, dzięki czemu rzadko używała przydzielonego jej, wodoszczelnego namiotu-śpiwora.
wwww Żar suszył odzienie goblinicy, pieścił gorącem skórę, wywołując pomruk zadowolenia, niemal rozkoszy. Wpadła w coś w rodzaju transu, z którego wyrwało ją dopiero czyjeś klepnięcie w ramię. Z niechęcią spojrzała w kierunku przybysza, którym okazał się chuderlawy, młody goblin niosący miski z jadłem oraz bukłak gorącego, rozrobionego pół na pół z wodą, niezwykle gęstego, słodkiego jak ulepek mleka utu – te ogromne, potrafiące zjeść niemal wszystko kozy, służyły Hordzie nie tylko jako zwierzęta wierzchowe, lecz również źródło pokarmu, który dawały nawet po przejściu wielu kilometrów z obciążeniem. Odebrała należną sobie porcję pozbawionej smaku, przypominającej szarą breję strawy oraz gorący napój. O ile miskę opróżniła dość szybko, zaspokajając naglące wołania żołądka, to mleka nie tknęła, gdyż zawsze wywoływało u niej małe rewelacje jelitowe. Zgłaszała to wielokrotnie zaopatrzeniowcowi oddziału, ale ów z uporem maniaka nadal wysyłał jej napitek, który zwykle oddawała Jarrahowi lub Ordjemu. Ponieważ pierwszego nigdzie nie dostrzegała, zaczęła się rozglądać za zwierzęciem. Dopiero po dłuższej chwili wypatrzyła jego stanowiącą już niemal tylko czarny zarys sylwetkę przy jednej z klatek. Od razu domyśliła się przy której. Futrzak był zbyt mądry, aby próbować podejść do którejś z dorosłymi, gdyż ci mogliby go spróbować skrzywdzić, a wśród jeńców dziecko było tylko jedno. Zabiedzona dziewczynka.
wwww Od samego początku gafaf wykazywał nią niezwykłe zainteresowanie, wpychając podczas postoi swą kudłatą mordę między czarną kratę, intensywnie węsząc i wlepiając w nią ślepia. Być może dlatego, iż nie zachowywała się jak reszta? Wykazywała sporo lęku, na każdy gwałtowny gest w swoją stronę błyskawicznie uciekała w głąb klatki, to prawda, lecz zarazem obserwowała ich z niezwykłą ciekawością, bez rasowej odrazy, bacznie śledząc wszystkie poczynania swych strażników oraz nasłuchując ostrego, a zarazem dziwie melodyjnego w brzmieniu języka Hordy, gdyż rzadko używali miedzy sobą wspólnomowy. Niewykluczone, iż Ordi wyczuł ciekawość dziecka i zaczął ją odwzajemniać.
wwww Z westchnieniem spojrzała na wypełniony białawą cieczą kubek i wolno podniosła swe ciało z śpiwora, który rozłożyła na mokrym gruncie. Równie dobrze mogła poczęstować mlekiem dziewczynkę jak gryzonia. Małej z pewnością przydałoby się trochę dodatkowych kalorii oraz coś rozgrzewającego ciało. Oby tylko się nie poparzyła. Do tej pory wszystkie porcje strawy pochłaniała tak łapczywie, iż istniało prawdopodobieństwo, że wraz z jadłem pochłonie i naczynie, w którym je podano.
wwww Kiedy powoli podchodziła ku klacie z samotną więźniarką, zbyt strachliwą, aby móc ją przewozić z innymi ludźmi, z zaskoczeniem zauważyła jak malutka ostrożnie wyciąga chuderlawą rękę ku mordzie gryzonia i delikatnie ją gładzi. Gafaf zmrużył swe wielkie ślepia pod wpływem dotyku drobnej dłoni i wydał z siebie cichy, rozedrgany pomruk, nadstawiając łeb do dalszych pieszczot. Było w tej chwili coś magicznego. Zdziczała, wychudzona dziewczynka oraz wierzchowiec jej teoretycznych ciemiężycieli nawiązujący między sobą nić porozumienia. Goblinica w życiu nie przypuszczałaby, że któryś z tych cuchnących strachem ludzi w klatkach pogłaszcze gryzonia czy nawet go dotknie. Ponieważ te zwierzęta są wszystkożerne, czasem nawet aktywnie polują, więźniowie upatrywali w nich potencjalnego zagrożenia, wyobrażając sobie efekt oddziaływania gigantycznych, ostrych siekaczy na kończynę… A tu taka niespodzianka. W sumie, biorąc pod uwagą jak traktowano to dziecko, nic dziwnego, iż zaufało prędzej bestii niż komuś z Ras.
wwww Z niechęcią przerwała tę scenę swoją obecnością, aczkolwiek sądziła, iż dziewczynkę ucieszy podarek jaki niesie. Oczywiście na jej widok mała pierw uciekła w przeciwległy kraniec klatki, wlepiając w nią spojrzenie czujnych, czarnych oczu i dopiero gdy ta odstawiła kubek na drewnianą podłogę ciasnego wiezienia i zrobiła parę kroków wstecz, odważyła się podejść do naczynia. Ostrożnie upiła łyk płynu, a słodki smak rozświetlił jej umorusaną twarz. Jak każde dziecko musiała lubić słodycze, lecz wyraz buzi dziecka mówił, iż to najlepsza rzecz jaką w życiu kosztowało.
wwww Goblinica z swoistym rozczuleniem patrzyła jak chudzina pije małymi, ostrożnymi łyczkami, rozkoszując się płynnym smakołykiem. Z chęcią wypuściłaby dziewczynkę z zamknięcia, umyła drobne ciało, wyszorowała pozlepiane brudem i potem czarne, krótkie kędziory okalające główkę, lecz nie mogła. Na widok zabiedzonej dzieciny czułe serce goblińskiej kobiety łkało cicho, a kiedy myślała, iż w tej metalowej klatce jest jej lepiej niż przed pojmaniem… Westchnęła. Miała dość wojny, dość patrzenia na niewinne ofiary po którejkolwiek ze stron. Dwóch głupców, którzy rozpoczęło ten bezproduktywny konflikt sprowadziło nieszczęście na tyle osób. Tysiące trupów, setki rozbitych rodzin przez dwóch władców. Takie rzeczy nie powinny mieć miejsca.
wwww Dziecko skończyło pić, postawiło kubek na deskach i ponownie cofnęło się do tyłu, dając tym samym jej do zrozumienia, że może zabrać naczynie, co też uczyniła.
wwww- Ciekawe ile ty masz naprawdę lat. Jedenaście czy więcej, tylko wyglądasz na młodszą przez wygłodzenie? – Zapytała dziewczynkę we wspólnowowie, nie oczekując odpowiedzi. Zresztą słusznie. Wąskie, dość szerokie usta dziecka pozostały nieruchome, lecz czarne oczy spoglądały na nią badawczo. – I jak się nazywasz? Czy potrafisz mówić? Czy w ogóle rozumiesz, co do ciebie mówię czy tylko wnioskujesz z gestów i mimiki?
wwww Dziewczynka uparcie milczała, lecz przez chwilę zmrużyła lekko oczy, jakby zastanawiając się nad czymś. Jednak koniec końców ni jak nie zareagowała, pozostawiając pytania goblinicy otwartymi. Patrzyła tylko uważnie, najwyraźniej analizując każdy ruch, zmianę wyrazu twarzy. Właśnie przez owo zacięte milczenie Ortjax wysnuła przypuszczenie, iż dziecko może być nieme lub nawet głuchonieme. To wyjaśniałoby nędzę w jaką wpadło i to jego zdziczenie – czas wojny jest wyjątkowo okrutny dla kalek.
wwww Jeszcze przez dłuższą chwilę przyglądała się czujnie śledzącej ją wzrokiem dziewczynce, poczym wzdychając poklepała swego wierzchowca po łbie i zostawiając tę dwójkę nowych przyjaciół samym sobie, ruszyła ku kręgowi z trudem płonących, wydzielających mnóstwo dymu ognisk. Jutro czekał ją kolejny ciężki dzień, a chmurne, nocne niebo nad ich głowami, chociaż chwilowo przestało płakać strugami deszczu, nie zapowiadało najlepszej pogody. Powinna się porządnie wyspać i odpocząć póki może.
[ Dodano: Wto 17 Wrz, 2013 ]
wwww O poranku postać ludzkiego dziecka wyparowała z jej umysłu, ustępując sprawom bieżącym. Szybki posiłek, pakowanie, porządkowanie oddziału, karmienie zwierząt i rzecz dla Ortjax najważniejsza - sprawdzenie ładunków pod klatkami czy czasem któryś nagle nie eksploduje sam z siebie, posyłając do bogów zarówno zakładników jak i pobliskich wojów. Wszyscy wokół, łącznie z nią, uwijali się jak mrówki, a zapewne i tak mieli mniej roboty od ludzi, bo w przeciwieństwie do nich prawie nigdy nie rozbijali namiotów – starczyły im ciepłe, wodoszczelne śpiwory, do których wystarczyło wejść bez męczenia się z rozbijaniem stelaży i rozciąganiem płócien. Praktycyzm, to właśnie charakteryzowało armię Hordy. Nie było tu proporców, chorągwi ani lśniących zbroi tylko czysty praktycyzm.
wwww Goblinica z trudem zapinała pod opasłym brzuchem gafafa szeroki pas skórzanego siodła. Ono, podobnie jak zwierze stanowiące jej prywatną własność, było, w przeciwieństwie do wojskowego osprzętu, dość zdobne. Mocno profilowane, znaczone wypalonymi w czerwonej skórze wzorami, dobrze nabłyszczone. Zresztą nie tylko ona posiadała takie, wielu jeźdźców zabrało z domów swoje oraz dosiadało własnych zwierząt. Wynikało to z tego, iż Sojusz, za wyjątkiem przygranicznych patroli, nie prowadził czegoś takiego jak regularne wojsko, nie utrzymywał w czasach pokoju żołnierzy. Filozofia czy raczej zapobiegliwość zielonoskórych nakazywała im uczyć się sztuk walki na równi z innymi umiejętnościami gwarantującymi byt jak chociażby uprawa roli, wskutek czego każdy obywatel potrafił mniej lub bardziej walczyć, a w razie wojny po prostu zwoływano część z nich do armii i dopiero tam nabywali doświadczenia bitewnego. Z jednej strony owocowało to tym, iż wojownicy Hordy byli gorzej wyszkoleni od ludzkich żołnierzy, lecz z drugiej cywile nie musieli cały czas utrzymywać militarnego pasożyta. Zresztą zielonoskórzy odznaczali się o wiele większą odpornością fizyczną od ras Przymierza, więc mogli sobie pozwolić na wyjściowe niedoszlifowanie niektórych umiejętności. Potrafili przeżyć rany, które powaliłyby najwytrzymalszego człowieka czy elfa, znosić najgorszy ból, pokonywać całe kilometry przez parę dni z rzędu nieustannie biegnąc, spożywać jedynie robactwo oraz różnego rodzaju plugastwo, dostając ledwie łyk wody dziennie i jeszcze móc utrzymać w ręku oręż. To właśnie owa wytrzymałość, pierwotna wola przetrwania, organizmy nastawione na sprostanie czoła różnego rodzaju niesprzyjającym okolicznościom decydowały o ich sukcesie.
wwww Wreszcie ogromna, przedstawiająca dwa gryzące się wilki klamra wskoczyła na miejsce i goblinica mogła wejść na grzbiet marudnego od samego rana gryzonia. Zresztą nie dziwiła się jego nastrojowi, sama była w nienajlepszym humorze. Przed godziną zaczął padać gęsty śnieg z deszczem, ograniczając widoczność jeszcze bardziej niż wczorajsza ulewa, znacznie obniżając temperaturę oraz odbierając wszystkim w koło chęć do czegokolwiek.
wwww Po dwóch godzinach od przeprowadzonego w asyście gniewnych pomruków i utyskiwań wymarszu krajobraz zaczął powoli ulegać zmianie, stepowa równina ustępowała coraz częstszym kępom zadrzewień i leniwym wzniesieniom terenu. Zaczęli mijać jałowe pola uprawne, gnębione biedą i głodem wioski, których wychudzeni, obdarci mieszkańcy na ich widok chowali się w swych skromnych domostwach. Napotykali wymarłe osady, szkielety zwierząt gospodarskich, porzucone wozy, a także trupy ludzi pokonanych przez niesprzyjającą aurę oraz brak pożywienia. Wyjący potępieńczo wiatr zdawał się być ich agonalnym, pełnym goryczy głosem pomstującym na wojnę oraz tych, którzy ją rozpętali. Wszystko wokół emanowało swoistym, żałobnym smutkiem, koląc oczy przechodzących obrazami nędzy i rozpaczy. Jakby owej niedoli było mało, wzdłuż nielicznych gościńców powbijano pale, na których w ciasnych, zakutych klatach swego żywota dokonywali tak zwani „przestępcy” - nieszczęśnicy ważący się w desperacji na kradzieże lub kanibalizm bądź odmowę wydania skromnych plonów swej armii. Pobici, okaleczeni przez „stróżów prawa” jęcząc błagali przechodzących wojów Hordy o litość, nie o uwolnienie, lecz o dobicie. Zwykle znajdowali posłuch i zyskiwali ukojenie przeszyci strzałą bądź bełtem kuszy.
wwww Ponure widoki wbiły goblinicę w jeszcze gorszy nastrój, którego nie poprawiał nawet fakt, iż owe obrazy wreszcie zatkały usta gdakającym szlachcicom w milczeniu obserwującym cierpienie swego ludu. Miała wrażenie, że cała ta okolica, jeżeli nie kraj, została przeklęta przez jakąś złowrogą siłę, skazującą ją na powolną śmierć. Nieurodzaj, głód i choroby pochłonęły wszystko, niczym płomień papierowy kwiat.
wwww Kiedy w południe stanęli naprzeciw oddziału Przymierza odetchnęła z lekką ulgą, wlepiając oczy w zakute w lśniące, zdobione zbroje szeregi ludzkich wojsk. Proporce, dumne, rżące wierzchowce o posplatanych grzywach, wielka chorągiew przedstawiająca gryfiego jeźdźca trzymającego w reku gałąź jabłoni, godło królestwa, dźwigana przez odzianego w czerwienie, strzelistego mężczyznę. Wszystko to miało zadziwić oddział Hordy, pokazać mu, że ma do czynienia z kimś lepszym, jednak owe wysiłki wzbudzały jedynie śmiech i politowanie.
wwww- Powiedz mi, czemu oni się zawsze tak odglancowują? – Zapytał swoją goblińską przewodniczkę Jarrah, patrząc nieprzychylnie na wypolerowane pancerze oraz cały ten komitet powitalny. – Zrobienie takiego świecącego cholerstwa wymaga pewnie dużo czasu i starań. Po kiego grzyba oni dokładają takiego wysiłku z tymi wszystkimi ozdobnikami, aby stworzyć coś mającego służyć tylko zabijaniu? Zdobne odzienie codzienne, meble, naczynia to rozumiem, ale oręż i pancerze? Przecież osobie, której wbić miecz w trzewia wszystko jedno czy on prosty czy o złotej rękojeści z floralnymi zakrętasami.
wwww- Częściowo dlatego, że kojarzą taki wygląd z szacunkiem, a chcą, żeby pospólstwo szanowało armię oraz dlatego, iż w czasach pokoju ich przedstawiciele prawa noszą się podobnie. Jednak podobnie jak ty uważam to za głupotę. Jest to jakby oddawanie czci czemuś, co ma służyć wzajemnemu mordowaniu, więc zarazem samej idei wojny. Budzi to we mnie odrazę.
wwww Tak, oddziały Hordy nie miały błyszczącego, zdobnego oręża czy pancerzy. Wszystko było znakomitej jakości, ostre, doskonale wyważone, lecz brzydkie. Ich kowale nie widzieli sensu nadawania pięknego kształtu narzędziom zagłady. Wedle kultury zielonoskórych takowe powinny być ponure, złowieszcze, aby przypadkiem jakiś głupiec nie skojarzył ich z czymś dobrym. Zadawanie śmierci innej istocie inteligentnej to ostateczna konieczność, tragedia, więc upiększanie tej czynności, nadawanie jej patosu stanowiło dla nich niemal bluźnierstwo. Dlatego popisy ludzkich oddziałów zwykle odnosiły odwrotny skutek do zamierzonego, budząc potworny niesmak.
wwww Wymiana zakładników przeszła bez większych komplikacji. Pierwej, po sprawdzeniu okolicy przez szybkonogie gobliny czy gdzieś nie ma ukrytego drugiego, wrogiego oddziału, wypuszczono ludzkich zakładników. Szlachcice i część służby, tej wyżej postawionej, niezwłocznie zostali przejęci przez zbrojnych, a resztę, w tym wychudzoną dziewczynkę, pozostawiono samym sobie, najwyraźniej uznając za zbyteczną. Dopiero potem wypuszczono jeńców zielonoskórych. Szczęśliwie wszyscy wyglądali na zdrowych, w umiarkowanie dobrej kondycji, jedynie zakuty w ciężką, stalową, pokrytą jarzącymi się runami obrożę antymagiczną hobgoblin-czarownik sprawiał wrażenie nieco umęczonego. Niestety mogli go z niej wyswobodzić dopiero po powrocie do przejętego fortu stanowiącego ich bazę wypadową, gdzie stacjonował kowal zdolny rozłupać metalową obręcz nie czyniąc mu krzywdy.
wwww Ortjax z rozbawieniem patrzyła jak ludzie uwijają się wokół swoich błękitnokrwistych. Owa wymiana mogłaby uchodzić za niekorzystną, gdyż wraz z pojmaną służbą Przymierze dostało grubo ponad dwudziestu jeńców, lecz ona, podobnie jak jej towarzysze, patrzyła na to inaczej. Wydano im osoby niemal całkowicie bezużyteczne, nie mogące nic z siebie dać, za co otrzymali doświadczonych wojskowych i maga. Zaiste, niezbyt dobry układ, lecz dla Światłych. Ich szlachcice będą tylko siedzieć na dupach i żreć pod czułym okiem swej służby, podczas gdy zwolnieni członkowie Hordy dołożą wszelkich starań, aby zakończyć konflikt i pobić wroga.
wwww Ludzkie wojsko zabrawszy baronostwo i pozbywszy się „plugastwa” wykonało szybki odwrót, porzucając sporą liczbę uwolnionych. Ponurzy, zostawieni własnemu losowi ludzie i niziołkowie zaczęli powoli opuszczać miejsce spotkania, wyruszając na spotkanie niepewnego losu. Prawdopodobnie większość na chybił-trafił skierowała się ku swym wioskom, reszta po prostu szukała szczęścia krocząc przed siebie. Wkrótce pozostała tylko odziana w łachmany, bosa dziewczynka wlepiająca spojrzenie swych czarnych, wystraszonych oczu w szeregi Hordy. Odkąd wypuszczono ją z klatki nie ruszyła się nawet na krok ani nie wykazała zainteresowania obecnością większej grupy rodaków. Jedynie nieruchomo stała sieczona wiatrem i patrzyła na nich.
wwww Słuchając licznych pomstowań pod adresem nieczułych, nie zainteresowanych losem dziecka ludzi goblinica wraz z resztą oddziału wykonała zwrot, ruszając w długą drogę powrotną. Nie łudziła się, że wojskowi zabiorą ze sobą wszystkich im przekazanych, lecz miała nadzieję, że chociaż ulitują się nad dziewczynką. Jednak nie. Porzucili to dziecko na pastwę losu, aby zmarło z głodu lub ponownie zostało przyłapane na kradzieży bądź kłusownictwie – w okresie wojny ludzie zakazywali pospólstwu polowań na dziką zwierzynę, rezerwując ten przywilej dla łowczych armii. Gdy to ujrzała zalała ją fala gniewu, miała ochotę podbiec do wbitego w srebrzystą zbroję i skrzydlaty hełm człowieczego dowódcy i z całych sił kopnąć go w zad, lecz pozostało jej jedynie patrzeć na nieszczęście drobnej osóbki.
wwww Trawiona goryczą nie miała pojęcia jak długo jechała, w każdym razie już zdążyli minąć obszar podupadłych wiosek i wkroczyć ponownie na step, kiedy usłyszała z tyłu czyjś zdumiony okrzyk:
wwww- Ej, ta mała idzie za nami!
wwww Zaskoczona odwróciła się i stanęła w siodle swego wierzchowca, aby móc znad wysokich orków widzieć koniec oddziału. Zaiste, za ostatnim szeregiem, w bezpiecznej odległości niestrudzenie kroczyła wątła postać, żwawo przebierając swymi bosymi nóżkami, ignorując chłód oraz zsyłany przez niebiosa mroźny deszcz doprawiony płatkami śniegu. Do tej pory musiała przebyć już wiele kilometrów podążając za Hordą i nie wyglądało na to, żeby szybko miała zrezygnować z swojej wędrówki. Wzbudziła tym spore zainteresowanie wśród wojowników oraz zyskała ich szacunek swą nieustępliwością. Dyscyplina oddziału lekko rozluźniła się, gdyż co jakiś czas ktoś spoglądał do tyłu, aby sprawdzić czy dziecko nadal pozostaje w zasięgu wzroku.
wwww- Tak mnie zastanawia, czemu ona nie poszła za oddziałem swoich? – Jarrah spojrzał pytająco na Ortjax. – Wiem, że karmiliśmy ją, może traktowaliśmy lepiej od tamtych szlachciców, ale przecież jest coś takiego jak poczucie przynależności rasowej i…
wwww- Zabiliby ją, gdyby poszła za nimi. – Ucięła ostro, lecz widząc zdziwienie, niemal szok w oczach młodego orka pospieszyła z wyjaśnieniami. – Za wojskami ludzi nie raz chodziły grupy wygłodniałych desperatów, liczących, że w razie bitwy będą mogli splądrować ciała poległych i znaleźć coś wartościowego. Problem w tym, że owe bandy nie raz roznosiły różne choróbska oraz zaczęły się szybko rozrastać i okradać żołnierzy, a czasem nawet na nich napadać. Dlatego wydano dekret nakazujący strzelać do tego typu osób. Poza tym w ludzkich armiach prawie połowa wojów to więźniowie, którzy walczą w zamian za amnestię lub złagodzenie wyroku i owe składają się głównie z mężczyzn, nie tak jak nasze pół na pół, mężczyźni i kobiety. Przez to dochodzi w nich często do gwałtów… Z tegoż powodu, gdy wieśniacy widzą zbliżająca się armię, chowają swoje dzieci i kobiety, pewnie nie raz to widziałeś albo zobaczysz. Więc nawet, gdyby nie zastrzelili jej, to jakiś zwyrodnialec mógłby ją dopaść i wykorzystać. Po prostu podążanie za nami jest bezpieczniejsze niż za nimi.
wwww Młodzieniec oniemiał na chwilę, przeżuwając to, co właśnie usłyszał i wysnute wnioski najwyraźniej nie spodobały mu się. W końcu westchnął zrezygnowany, kręcąc głową:
wwww- Tak często ukazują nas jako potwory, a ostatnio mam wrażenie, że to oni nimi są.
wwww- Potwory są po obu stronach, wszystko zależy od tego, co dana osoba ma w sercu i umyśle, ale przyznaję, sposób w jaki prowadzą wojny i traktują podczas nich cywili jest tragiczny. Powoli zaczynamy wśród nich zdobywać prawdziwą sympatię, widać to chociażby przez przykład miast Rasey i Fajii.
wwww- Rasey to te miasto graniczne, które widząc, że zostało porzucone, dobrowolnie oddało się nam, tak? Otwarte wrota, złożenie broni i tak dalej?
wwww- Tak. Jego ludność przeżyła prawdziwy szok, widząc, że nie siejemy zniszczenia, ale robimy tam porządek i nikomu nie czynimy większej krzywdy. Co prawda spadło kilka głów zatwardziałych rojalistów krzyczących o zdradzie, ale to margines. Teraz trzymają z nami, gdyż szpiedzy Przymierza donieśli władcy o dobrowolnym poddaniu Rasey, w związku z czym wszystkich mieszkańców powyżej szesnastego roku życia uznano za zdrajców i na papierze skazano na śmierć lub ciężkie roboty.
wwww- A o co chodzi z Fajii? Nie słyszałem o tym.
wwww- To miasto, właściwie przerośnięta wiocha, było w takiej nędzy, dopóki nie podbiliśmy go, że mieszkańcy podczas walki mającej za cel odbicie tego terenu, stanęli po naszej stronie.
wwww- Ale jak to? Przecież mieszkańcy podbitych terenów idą do zakończenia wojny w niewolę, więc…
wwww- Ale my tych niewolników karmimy, dajemy im odzienie do wciągnięcia na grzbiet oraz miejsce do spania, bo chcemy, żeby mieli siły pracować. Ta nędza, ten głód, które tam panowały… Ludzkie wojsko zabrało mieszkańcom większość żywności, której i tak im brakowało, a następny rok był bardzo kiepski dla upraw, w skutek czego autentycznie nie mieli co do gara włożyć. Ludzie padali zmożeni głodem i chorobami, dochodziło do aktów kanibalizmu, zabijano kaleki, młodsze dzieci i starców, aby dać szansę przetrwania silniejszym… Po prostu działy się tam potworności, widoki, które widzieliśmy jadąc na miejsce wymiany, to niemal sielanka przy tym, co tam zobaczyłam. Po wybiciu rojalistów odkarmiliśmy i wykurowaliśmy mieszkańców, zagoniliśmy do budowy systemu irygacyjnego, aby wyciągnąć z ziem względnie wysoki plon, mimo nieurodzaju i zaprowadziliśmy porządek. Tyrali od świtu do zmierzchu, ale mieli zapewniony spokój oraz godziwe jadło. Dlatego, gdy ujrzeli nadciągające wojska Przymierza i zorientowali się, że jeżeli „odzyskają wolność” znowu zostaną wpędzeni w nędzę, nie wahali się, tylko chwycili za widły, kije, kosy czy co tam mieli pod ręką i ruszyli na „swoich”. Zarówno my jak i ludzka armia zupełnie się tego nie spodziewaliśmy i może właśnie dzięki temu zaskoczeniu odnieśliśmy zwycięstwo, gdyż wróg miał sporą przewagę liczebną. Oczywiście za pomoc mieszkańcy otrzymali pewne przywileje oraz obietnicę, jak to ludzie mówią… Obietnicę „obywatelstwa” Sojuszu, kiedy to całe szaleństwo się skończy. – Uśmiechnęła się krzywo. - W takcie tej wojny przynajmniej zmażemy fałszywy obraz zielonoskórych.
wwww- To głupota, że Przymierze wyrobiło sobie o nas opinię tylko na podstawie napaści barbarzyńskich klanów. Wśród ich ludów przecież są też tacy, chociażby elfi nomadzi Pradawnego Słowa. To dopiero nikczemni szaleńcy. Mordują i torturują, nie mają litości dla nikogo ani dla brzemiennych kobiet ani maleńkich dzieci.
wwww- Na Pradawne Słowa polują same elfy, pokazując sojusznikom, że nie popierają ich czynów. My zaś nie wysyłamy wojowników przeciwko „naszym” barbarzyńcom chyba, że ci nas napadną.
wwww- Ale ludzie nie oczyszczają świata z swoich barbarzyńców, a jakoś na nich nikt psów nie wiesza.
wwww- Oni zostawiają przy życiu część mieszkańców osad, które napadają, a nie licząc elfich Pradawnych Słów, orkowi barbarzyńcy najokrutniejsi. Mordują ludzi co do jednego, a na koniec palą wszystko dookoła, zostawiając za sobą tylko śmierć i zgliszcza. O nich śmiało można powiedzieć, że to potwory.
wwww- Może i ludzcy barbarzyńcy czasem kogoś oszczędzą, ale za to robią co innego. Jak to określiła ta podchmielona łowczyni? – Tu nagle, mimo powagi rozmowy, Jarrah uśmiechnął się półgębkiem i przemówił, całkiem udanie naśladując głos tej pijanej kobiety – „Chędożą wszystko, co nie zdążyło na czas uciec, łącznie z starcami, trupami, strachami na wróble i inwentarzem domowym”.
wwww Przez umysł goblinicy przewinął się obraz rosłego człowieka-barbarzyńcy na polu przeżywającego uniesienia w towarzystwie stracha i mimowolnie zachichotała. Tak, tamta kobieta miała całkiem niezłe podsumowania. Ponieważ była ścigana przez swoich za kłusownictwo, a potrafiła ubijać potwory, Horda zezwoliła jej na łowy na podbitych przez siebie ziemiach pod warunkiem, że będzie tępić monstra. Bardzo ciekawiły ją dalsze losy łowczyni, ale sądziła, iż jeszcze o niej usłyszy – o osobach takich jak ona prędzej czy później było głośno.
wwww Wojsko maszerowało szybko, nieustannie, lecz z rozbrzmiewających wkoło komentarzy Ortjax wywnioskowała, że dziewczynka nadal niestrudzenie podążała za oddziałem utrzymując stały odstęp. Budziło to zdumienie, gdyż nawet początkujący piechurzy miewali trudności na takich dystansach przy podobnym tempie, a ona była tylko bosym, zabiedzonym dzieckiem. Jednak kilometr za kilometrem nie odstępowała ich, aż do zmierzchu, kiedy rozbili obóz.
wwww Goblinica myślała, że może podczas postoju mała zbliży się do nich, licząc na posiłek, który z pewnością otrzymałaby od bardziej litościwych wojów, ale nie. Dziewczynka zniknęła pośród ciemności i jedynie goblińskie, wielkie uszy wychwytywały odgłosy świadczące o jej obecności. Minerka z niepokojem wlepiała swe pomarańczowe oczy w okalający obóz płaszcz ciemności, autentycznie martwiąc się o to dziecko. Nie wiedzieć czemu jego los ją niezwykle poruszył, zresztą nie tylko ona wykazywała nim zainteresowanie – wytrwałość oraz wytrzymałość jakie reprezentowała dziewczynka wzbudzały powszechne zdumienie i ciekawość. Sporo wojaków z zainteresowaniem toczyło dookoła wzrokiem i rozmawiało o małej, nawet dowódczyni oddziału, jednooka, starszawa kobieta-ork wyglądała na odrobinę poruszoną. Niestety, ze względu na żołnierski rygor nie zezwoliła na przygarnięcie jej jako swoistej maskotki, gdyż gdyby zabierali ze sobą każdego wzbudzającego w nich litość czy sympatię osobnika skończyliby jako obóz opiekuńczy dla uchodźców. Jednak nie oznaczało to, iż wojownicy nie mieli zamiaru jakoś pomóc małej. Ten sam goblin, który wczoraj roznosił jadło, zjawił się przed spożywającą wieczerzę Ortjax z nadtłuczoną, na szybko uszczelnioną świeżą gliną sporą miską, do połowy zapełnioną strawą. Żująca kawałek czerstwego pieczywa kobieta, myślami krążąca wokół dziewczynki zerknęła na niego pytająco dopiero, gdy ów delikatnie trącił jej ramię.
wwww- Zbieramy żywność dla tej ludzkiej chudziny. Kto chce, dokłada łyżkę ze swojej porcji, a jak rano będziemy odjeżdżać zostawimy miskę. Jeżeli ją znajdzie, zyska spory posiłek i może będzie miała siły do dalszej wędrówki. Wspomożesz?
wwww- Tak, oczywiście. – Mruknęła i niezwłocznie upuściła do sfatygowanego naczynia czubatą łyżkę z swojej własnej miski. – Mam nadzieję, że to jej pomoże.
wwww- Powinno. – Gobliński chłopak opromienił ją ciepłym uśmiechem. – Jeżeli dojdzie za nami do fortu, to będziemy mogli ją odesłać do jednego z podbitych miast, żeby się nią zaopiekowali. Tylko trzeba zadbać o jej siły do wędrówki. – Tu uniósł wymownie miskę do góry, poczym wykonał lekki skłon i pobiegł szukać innych chcących wspomóc dziecko.
wwww Na widok takiej werwy młodzika uśmiechnęła się pod nosem, lecz w owym wyrazie łatwo można było dostrzec sporo goryczy. Od fortu dzieliły ich jeszcze ponad trzy dni drogi szybkiego marszu, a dziewczynka powinna być wykończona już po dzisiejszym. To, iż wytrzyma takie tempo aż do punktu docelowego zakrawałoby na cud. Mała przejawiała wyjątkową jak na człowieka wytrwałość, ale Ortjax nie liczyła na szczęśliwe zakończenie tej historii. W ciągu ostatnich pięciu lat widziała już zbyt wiele tragedii, aby wierzyć. Zazdrościła nowicjuszom ich pełnego naiwności, optymistycznego podejścia. Jeżeli będą mieli szczęście, to ta bezsensowna wojna skończy się, nim ponura, pełna cierpienia i śmierci rzeczywistość zweryfikuje ich poglądy. Naprawdę życzyła tego temu goblińskiemu chłopakowi oraz Farrahowi.
wwww Westchnęła głęboko, bez zapału zanurzając drewnianą łyżkę w tej burej, podejrzanej papce, którą serwowano im co dnia, gdy nagle zasiadł obok niej Jarrah. Sądząc po braku naczynia w jego rękach, już dawno spożył swoją porcje i obecnie wrócił z bezskutecznych poszukiwań dokładki. Jeżeli chodziło o ilość pochłanianego przez niego jadła, ork przypominał istną beczkę bez dna. Mógł zjeść trzykrotnie więcej niż jego towarzysze i nadal narzekać na burczenie w brzuchu. Bez słowa oddała mu swój kubek mleka, który przyjął z radością, czym prędzej osuszając.
wwww- A tak w ogóle, gdzie twój zwierzak? – Zapytał ocierając usta wierzchem dłoni. – Zwykle nie odstępuje cię niemal na krok i uprzedza mnie w wydębianiu od ciebie napoju.
wwww Zaskoczona drgnęła. Właśnie, gdzie Ordi? Rozejrzała się dookoła, lecz nigdzie nie zauważyła go. Był zbyt dobrze wychowany, aby oddalić się na większą odległość, więc się nie niepokoiła o niego, lecz dokąd… Czyżby…
wwww- Nie, to niemożliwe… - Szepnęła sama do siebie, nieświadoma tego, iż jej nieoficjalny podopieczny wlepia w nią badawcze spojrzenie.
wwww- Co jest niemożliwe? – Zainteresował się.
wwww Machnęła lekceważąco ręką oznajmiając „nieważne”, lecz nie spuszczał z niej pełnego natarczywej, niemal dziecięcej ciekawości wzroku. Poirytowana mruknęła coś gniewnie i wiedząc, że młodzieniec jest w stanie nieustannie ją o to nagabywać, udzieliła odpowiedzi:
wwww- Po prostu mój gafaf bardzo polubił tę małą. – Tu wymownie wskazała głową na otaczającą ich ciemność, w której gdzieś-tam tkwiło obserwujące ich, ludzkie dziecię. – Dlatego zastanawiałam się czy czasami nie poszedł do niej.
wwww- Podobno te wasze gryzonie są bardzo mądre, więc obstawiam, że tak. – Zamyślił się. – Myślisz, że będzie z nią spał, tak jak z tobą, ogrzewając ją ciałem, aby nie zamarzła?
wwww Wzruszyła obojętnie ramionami, lecz zaintrygowała ją ta myśl. Ordi pomagający obcej dziewczynce przetrwać. Byłoby to coś niezwykłego, mimo niezaprzeczalnej inteligencji gafafów. Osobiście miała nadzieję, że tak właśnie jest, że jej wierzchowiec tuli dziecko do swojego opasłego, pokrytego grubym futrem ciała, nie pozwalając mu nazbyt mocno wychłodzić się. Chociaż nie wierzyła, iż mała dotrze wraz z nimi do fortu, to nie chciała, żeby skończyła uśmiercona przez nocny mróz, przyprószający okolicę białą szadzią, wszechobecną na
Marsz bosych stóp [fantasy]
1
Ostatnio zmieniony sob 12 kwie 2014, 20:50 przez JadowitaJoaśka, łącznie zmieniany 1 raz.
"...And every dream, hope and desire
Is just a flicker in the fire
And that fire it will consume
The crack of doom
Is coming soon
The crack of doom is coming soon..."
Is just a flicker in the fire
And that fire it will consume
The crack of doom
Is coming soon
The crack of doom is coming soon..."