RURA

1
RURA

Mikułowa sprzątała. Sześć klatek schodowych, wpisanych w tydzień. Każdego dnia jedna, z góry na dół, na „glanc”, jak mówił jej mąż, dozorca bloku, wielki pan. „Jestem gospodarzem budynku” - oświadczał z dumą i szedł się upić. Tak było od zawsze. Mikułowa, otępiała w swej złości i bezsilności, zaciskała zęby i pracowała. Zmywała ludzkie brudy, wymiatała śmieci z pokorą pokutnicy, bo tak trzeba, tak ma być. Mikuła w knajpie, a ona z lekkim, przyklejonym do ust uśmiechem, pochylała się nad kamienną posadzką... i na glanc, jak pan Bóg i Mikuła przykazali. Kłaniała się zawsze pierwsza, najczęściej prostokątom drzwi, czasami lokatorom. On nawet okien nigdy nie umył. Sama wdrapywała się na piramidę krzeseł i ściągała ludzkie oddechy z brudnych szyb. Lokatorzy patrzyli na nią z zimną obojętnością, a nawet z pogardą. Zaszczyty zbierał mąż. To jemu kiwali głową z daleka, poklepywali po plecach i częstowali papierosem. Mikuła był człowiekiem szanowanym, nawet za żonę, tę pracowitą, cichutko stąpającą z pochyloną pokornie głową. Uśmiechała się na to wszystko i w tajemnicy połykała łzy.

- Pani Mikułowa! Jest pani tam? – ktoś biegł po schodach do góry. – Szybko!

- Jestem! – zawołała, przechylając się przez poręcz.

- Dobrze, że panią znalazłam. – To była pani Kotek z pierwszej klatki. Zawsze wystrojona i pachnąca. – Coś się stało! – Stanęła na półpiętrze. – Pani mąż! On tam jest... Na starej fabryce jest... Boże!

- A co mój mąż? Pije w ruinach? Pani najlepiej wie, co on lubi – dodała.

Nienawidziła Kotkowej. Za jej bogate stroje, jej miły zapach, wyniosłość i za to coś najważniejszego. Za romans, z Mikułą.

- Jeżeli już, to pił, miła pani. Teraz już nie, bo wpadł do jakiejś rury i siedzi tam zakleszczony, kilka metrów pod ziemią.

- Mój boże! – udała przerażenie – I co? Pomogła mu pani?

- Ja? No też coś, a co mnie to obchodzi? Nie mój interes, dobra kobieto. Nie wtrącam się i już.

- To, co ja mam teraz... No, co ja mam robić?

- Trzeba tam iść... Tam trzeba kogoś wezwać. Może straż pożarną? Ale, jak mówiłam, nie moja sprawa. No! Zostaw pani te szmaty i wiadro. Do męża, już! Nic mnie to... A jak pani załatwi, to proszę dać mi znać.

- Już on sam da znać – odparła cicho Mikułowa. – Mąż zna pani adres.

- Niech pani dziękuje Bogu, że akurat spotkałam dzieci. One tam chodzą na skróty, do szkoły. To te dzieci mi powiedziały.

- Była pani tam, przy Mikule? – zapytała, wykręcając szmatę.

- No też coś! Ja? Mnie to nie interesuje. Męża trzeba sobie pilnować, może nie? Wiem tylko, że ta rura jest obok hydrantu. Resztę sobie pani sama znajdzie.

Mikułowa powoli pozbierała swoje narzędzia pracy. Postanowiła iść do starej fabryki i zobaczyć, co się stało. Była przyzwyczajona do takich, nieoczekiwanych wiadomości. Wiele razy prowadziła do domu, słaniającego się na nogach męża.

- Mam nadzieję, że nikomu pani nie mówiła?

- No nie! Tego chyba za wiele! Ja? Ja nie opowiadam... Jak to robią niektóre. – Kotkowa obróciła się na pięcie i pobiegła na wyższe piętro. Po chwili wróciła i dodała. – A byłam tam, byłam. Dałam mu wody, bo kto się interesuje? Kto by mu dał? – po czym uciekła truchtem.

- Sama jesteś jak ta rura – cichutko powiedziała Mikułowa i powoli zeszła schodami.



Stara fabryka, a właściwie jej szczątki, mieściła się tuż za osiedlem. Rozebrana z wszelkich metalowych elementów, na wpół zburzona, była siedliskiem bezpańskich psów i „klubem” miejscowych pijaczków. Zarośnięta dzikim zagajnikiem, zazdrośnie strzegła tajemnic swoich mieszkańców i gości. Jedynym czynnym urządzeniem fabryki był hydrant, gdzie mieszkańcy myli swoje samochody.

Mikułowa bez trudu, tuż przy hydrancie, znalazła kwadratowy otwór. Drewniana klapa leżała odrzucona kilka metrów dalej. Sprawdziła czy zawór wodny działa i podeszła do studzienki. Spojrzała w dół. Głowa męża znajdowała się około metr, poniżej krawędzi włazu. Rura, o której mówiła Kotkowa, była starą studzienką kanałową, przykrytą drewnianym włazem. Mikuła stał w dziurze, zakleszczony, z rękoma uniesionymi w górę. Oddychał ciężko i jęczał.

- Mikuś! To ja! – zawołała w głąb. – Jak ci tam? Ty żyjesz jeszcze?

- No! Nareszcie jesteś, gdzieś się szlajała, co?

- Szlajała się, mówisz? – odparła spokojnie. – Pracowałam, za ciebie pracowałam, Mikuś.

- Jezu! – jęknął. – Uratuj mnie, kobieto... Zawołaj kogoś, sam nie wiem, co.

- Ja wiem, Mikuś, ja wiem, co trzeba zrobić. Wszystko wiem.

- Ktoś odsunął te cholerną klapę i nawet nie wiem, kiedy...

- Ja wiem, kiedy – przerwała. – Już ja wiem, kiedy wpadłeś. Wiesz, kiedy? Jak się uchlałeś, wtedy. Ale dobrze, że tak się stało.

- Co, kurwa, dobrze? Co cię napadło? Ratuj mnie, a pogadasz sobie potem!

- Mogłeś prosić Kotkową.

- Co Kotkową? Co mogłem prosić?

- No... Skoro ci dupy daje...? To mogła cię ratować, nie?

- Co mi daje? Dupy daje? Czyś ty oszalała? Przyszła tutaj, przyszła, bo jej jakieś dzieci powiedziały. Podała mi wody i poszła.

- Ja też ci dam wody, Mikuś.

Podeszła do hydrantu i odkręciła zawór. Przez chwilę wpatrywała się w strumień, po czym odkręciła kurek do końca. Stanęła przy otworze studzienki.

- To chcesz tej wody? – zapytała cicho.

- Nie zadawaj głupich pytań! Nalej do butelki i podaj mi do ręki!

- Masz, Mikuś, wody nie będę ci żałować – włożyła czarny wąż do dziury.

- Ja pierdolę! Co? Co? Co robisz!

- Wody ci daję, mężu kochany.

- Czego ty chcesz? Już mam do kostek!

- Pogadać chcę, Mikusiu. Odpowiesz mi na kilka pytań, a potem się zobaczy. Po każdym pytaniu odstawię węża, ale pamiętaj draniu, zła odpowiedź to leci woda. Można powiedzieć, że swoje życie masz w rękach, własnych rękach.

- Niech cię szlag trafi! Pytaj!

- Gdzie są twoi koledzy?

- A co mnie oni obchodzą? Nie wiem!

- Zła odpowiedź – odparła i wsadziła wąż w otwór.

- Pojebało cię? Przestań! śpią w ruinach, na drugim końcu!

- No widzisz? – wyjęła wąż. - Jak łatwo ci idzie, dobry Mikuś. To teraz, kochanie, powiesz mi o Kotkowej, dobrze?

- Co mam powiedzieć? – odpowiedział płaczliwym głosem. – Co mi do Kotkowej... Czasami coś jej naprawiłem w domu... Co mi do niej? – zanim dokończył zdanie, struga wody wlała się do środka.

- Nie kłam! Bo będzie bardzo mokro. Teraz odstawię wodę, a ty odpowiesz na pytanie. Staraj się, Mikuś.

- Ona mnie uwiodła. Upiła, a potem wykorzystała. Przysięgam. Nie! Nie lej wody! Tak, chodziłem do niej, ale kocham tylko ciebie – zapłakał i poczuł zimny strumień spadający na głowę.

- To za kłamstwo. Nie wymawiaj słowa „kocham” w mojej obecności, łajdaku.

- Co ty robisz? Czego chcesz? Ratuj mnie, a nie zadawaj pytań.

- Pomyślałam sobie, że przyszedł czas – odpowiedziała spokojnie. – Jesteś w moich rękach i juz się nie wywiniesz kłamstwem. Mam cię, że tak powiem, w garści. Rozliczymy sobie nasze piętnaście lat, panie Mikuła. Do ciebie mówię draniu. Zapamiętaj sobie, bucu jeden, że skończyło się moje więzienie. Jesteś pod butem. Może nawet zamieniliśmy się miejscami. Ja kilkanaście lat siedziałam w takiej dziurze, a teraz ty, Mikuś.

- Tak źle ci było? Dałem ci dom!

- Gówno mi dałeś! Sama odpracowałam. Nawet palcem nie kiwnąłeś. To ja wstawałam w zimie i śnieg odgarniałam. Ja zamiatałam, zmywałam i wszystko inne. Ty tylko przepijałeś. Szmaciarzu!

- Poczekaj, kretynko! Niech tylko stąd wyjdę, juz ja ci dam! Przypomną ci się wczasy w Piwnicznej, oj przypomną.

- Ty mi Piwnicznej nie przypominaj. Do dzisiaj bolą mnie połamane żebra.

- Rany boskie! Wodę mam do pasa! – zawołał Mikuła. – Doczekałaś się, koniec z tobą!

- To ty się bój. O Piwnicznej jeszcze dzisiaj pogadamy. Kopałeś mnie bydlaku!

- Nie musiałaś mnie śledzić, wariatko. łaziłaś za mną jak jakaś menda, a po co? Jezu! Ta woda idzie coraz wyżej!

- Boś się wycierał po krzakach z kucharkami, a ja sama siedziałam w pokoju. Mikuś, Mikuś, ale cię przyłapałam i co? Pobiłeś mnie na oczach tej dziwy!

- Nie z kucharkami, tylko z jedną, a ta była intendentką. Jak chcesz wiedzieć. Wypuść mnie natychmiast! Kurwa mać! Jak stąd wyjdę dam ci łaźnię! Spiorę cię, rozumiesz? Nawet dzieci nie mamy. Taka jesteś kobieta.

- No tak, Mikuła – wyjęła wąż i zakręciła wodę. – To ja ci teraz coś powiem.

- Głupia jesteś! Ze wsi cię wziąłem, od biedy i wszy! Teraz mi płacisz? To ja ci coś powiem! Ożeniłem się, bo mnie twoi bracia zmusili, tak, zmusili za dług! Ja ciebie, wariatko, przegrałem w karty! Nie miałem, z czego oddać i bracia mnie podstawili tobie. Tak było!

Mikułowa usiadła, obok dziury, na kamieniu i zapłakała. Po chwili umyła twarz zimną wodą i uważnie rozglądnęła się wokół. Było zupełnie pusto. Spojrzała na zegarek i postanowiła działać. Początkowo chciała tylko wystraszyć męża, wydobyć z niego chwilę skruchy i słowa przeprosin. Zrozumiała jednak, że droga jest tylko jedna. Przez chwilę spacerowała po placu i szukała czegoś na zakurzonej ziemi. Gdy już znalazła podeszła do studzienki.

- Posłuchaj mnie, Mikuś. Musisz coś zrobić, bo jak nie, to cię utopię. – Wypowiedziała słowa tak spokojnym tonem, że Mikuła poczuł gorące dreszcze, pomimo chłodu wody.

- Mów! – rzucił krótko. – Mów, a potem mnie wyciągnij.

- Powiedziałeś, że nie kochasz Kotkowej, tak... Tak powiedziałeś. Myślę sobie, że możesz to teraz udowodnić.

- Udowodnię, przysięgam i też, że juz nigdy, no wiesz, z Kotkową.

- Może wody ci dolać? Co? Znowu kłamiesz! Ale dam ci szansę, dam. Nie kochasz Kotkowej?

- Nie!

- To masz tu gwóźdź i pisz na ścianie. Podyktuję ci. Masz to tak wyskrobać, żeby nie zniknęło nigdy, rozumiesz?

- Szlag by to wziął! Dawaj ten gwóźdź.

Podała mu gwóźdź zaczepiony na patyku. Była ostrożna. Mikuła dygotał z zimna i patrzył w górę, oczekując na dalsze polecenia.

- Teraz pan Mikuła się podpisze – rzekła z uśmiechem.

- Jak to?

- Najpierw się podpiszesz, draniu, wiem, co mówię.

- No dobrze, masz! Podpisuje się.

- Mocniej, Mikuś, ma być wyraźnie.

- Zrobione!

- Pięknie. To nad tym podpisem napiszesz „Kotkowa”

- Co Kotkowa?

- Pisz!

- Jest „Kotkowa”

- Dopisz „winna”

- Dopisuję

- Teraz przeczytaj.

- Kotkowa winna, Mikuła.

- Mówiłeś, że nie mamy dzieci? że nie jestem kobietą?

- Może mówiłem, już nie pamiętam

- Głupiś, Mikuła, głupiś jak ten cały świat. Miałam spiralę, przez cały czas, gnoju jeden, z tobą dzieci? A czym sobie zasłużyłeś? Pilnowałam się przez piętnaście lat, żeby nie urodzić takiego, drugiego Mikułę. Było o jednego za wiele, a ty byś chciał jeszcze?

- Przestań już pierniczyć! – wrzasnął. – Poczekaj hadro, niech tylko stąd wyjdę. Już ja ci to wszystko wyłożę.

Mikułowa, bardzo spokojnie podeszła do hydrantu i odkręciła wodę. Jeszcze raz uważnie rozejrzała się wokół i podeszła do dziury.

- Był Mikuła i nie ma Mikuły – zanuciła i wetknęła wąż do studzienki. Następnie zatkała otwór drewnianą klapą. Odczekała kilka minut, aż ustały wrzaski Mikusia, zakręciła wodę i wyjęła wąż. Przeżegnała się i odmówiła „Wieczne odpoczywanie”, po czym poszła powoli w kierunku miasta.



- Komenda miejska policji, słucham.

- Dzień dobry. Chciałam zgłosić morderstwo.

- Tak? Poproszę o nazwisko i adres, z którego pani dzwoni.

- Dzwonię z budki, a nazwiska nie podam. Może kiedyś.

- Więc, o co chodzi?

- Proszę pana. Na terenie starej fabryki, obok osiedla Ułanów, utopiono człowieka. Tam jest taki placyk z hydrantem i tam go... Rozumie pan.

- Pani to widziała?

- Mordercą jest Alicja Kotek. Mieszka na osiedlu, w dwójce, pod numerem sześć. Proszę pytać dzieci, one ją tam widziały, jak szły do szkoły. To tyle, co wiem. Do widzenia.

- Halo! Jest pani tam? Halo!

KONIEC

2
Pan Foo prosi, Pan Foo dostaje.

Poza tym, tak ten tekst leży, nikt z czarnej strony mocy nic nie napisał...

To na początek szybka korekta. Taka mniej, więcej, chyba wszystko.


„RURA”

Mikułowa sprzątała. Sześć klatek schodowych, wpisanych w tydzień. Każdego dnia jedna, z góry na dół, na „glanc”, jak mówił jej mąż, dozorca bloku, wielki pan. „Jestem gospodarzem budynku” - oświadczał z dumą i szedł się upić. Tak było od zawsze. Mikułowa, otępiała w swej złości i bezsilności, zaciskała zęby i pracowała. Zmywała ludzkie brudy, wymiatała śmieci z pokorą pokutnicy, bo tak trzeba, tak ma być. Mikuła w knajpie, a ona z lekkim, przyklejonym do ust uśmiechem, pochylała się nad kamienną posadzką... i na glanc, jak Pan Bóg i Mikuła przykazali. Kłaniała się zawsze pierwsza, najczęściej prostokątom drzwi, czasami lokatorom. On nawet okien nigdy nie umył. Sama wdrapywała się na piramidę krzeseł i ściągała ludzkie oddechy z brudnych szyb. Lokatorzy patrzyli na nią z zimną obojętnością, a nawet z pogardą. Zaszczyty zbierał mąż. To jemu kiwali głową z daleka, poklepywali po plecach i częstowali papierosem. Mikuła był człowiekiem szanowanym, nawet za żonę, tę pracowitą, cichutko stąpającą z pochyloną pokornie głową. Uśmiechała się na to wszystko i w tajemnicy połykała łzy.

- Pani Mikułowa! Jest pani tam? – ktoś biegł po schodach do góry. – Szybko!

- Jestem! – zawołała, przechylając się przez poręcz.

- Dobrze, że panią znalazłam. – To była pani Kotek z pierwszej klatki. Zawsze wystrojona i pachnąca. – Coś się stało! – Stanęła na półpiętrze. – Pani mąż! On tam jest... Na starej fabryce jest... Boże!

- A co mój mąż? Pije w ruinach? Pani najlepiej wie, co on lubi – dodała.

Nienawidziła Kotkowej. Za jej bogate stroje, jej miły zapach, wyniosłość i za to coś najważniejszego. Za romans, z Mikułą.

- Jeżeli już, to pił, miła pani. Teraz już nie, bo wpadł do jakiejś rury i siedzi tam zakleszczony, kilka metrów pod ziemią.

- Mój Boże! – udała przerażenie. – I co? Pomogła mu pani?

- Ja? No też coś, a co mnie to obchodzi? Nie mój interes, dobra kobieto. Nie wtrącam się i już.

- To, co ja mam teraz... No, co ja mam robić?

- Trzeba tam iść... Tam trzeba kogoś wezwać. Może straż pożarną? Ale, jak mówiłam, nie moja sprawa. No! Zostaw pani te szmaty i wiadro. Do męża, już! Nic mnie to... A jak pani załatwi, to proszę dać mi znać.

- Już on sam da znać – odparła cicho Mikułowa. – Mąż zna pani adres.

- Niech pani dziękuje Bogu, że akurat spotkałam dzieci. One tam chodzą na skróty, do szkoły. To te dzieci mi powiedziały.

- Była pani tam, przy Mikule? – zapytała, wykręcając szmatę.

- No też coś! Ja? Mnie to nie interesuje. Męża trzeba sobie pilnować, może nie? Wiem tylko, że ta rura jest obok hydrantu. Resztę sobie pani sama znajdzie.

Mikułowa powoli pozbierała swoje narzędzia pracy. Postanowiła iść do starej fabryki i zobaczyć, co się stało. Była przyzwyczajona do takich nieoczekiwanych wiadomości. Wiele razy prowadziła do domu słaniającego się na nogach męża.

- Mam nadzieję, że nikomu pani nie mówiła?

- No, nie! Tego chyba za wiele! Ja? Ja nie opowiadam... Jak to robią niektóre – Kotkowa obróciła się na pięcie i pobiegła na wyższe piętro. Po chwili wróciła i dodała – A byłam tam, byłam. Dałam mu wody, bo kto się interesuje? Kto by mu dał? – po czym uciekła truchtem.

- Sama jesteś jak ta rura – cichutko powiedziała Mikułowa i powoli zeszła schodami.



Stara fabryka, a właściwie jej szczątki, mieściła się tuż za osiedlem. Rozebrana z wszelkich metalowych elementów, na wpół zburzona, była siedliskiem bezpańskich psów i „klubem” miejscowych pijaczków. Zarośnięta dzikim zagajnikiem, zazdrośnie strzegła tajemnic swoich mieszkańców i gości. Jedynym czynnym urządzeniem fabryki był hydrant, gdzie mieszkańcy myli swoje samochody.

Mikułowa bez trudu znalazła kwadratowy otwór tuż przy hydrancie. Drewniana klapa leżała odrzucona kilka metrów dalej. Sprawdziła, czy zawór wodny działa i podeszła do studzienki. Spojrzała w dół. Głowa męża znajdowała się około metr poniżej krawędzi włazu. Rura, o której mówiła Kotkowa, była starą studzienką kanałową, przykrytą drewnianym włazem. Mikuła stał w dziurze, zakleszczony, z rękoma uniesionymi w górę. Oddychał ciężko i jęczał.

- Mikuś! To ja! – zawołała w głąb. – Jak ci tam? Ty żyjesz jeszcze?

- No! Nareszcie jesteś, gdzieś się szlajała, co?

- Szlajała się, mówisz? – odparła spokojnie. – Pracowałam, za ciebie pracowałam, Mikuś.

- Jezu! – jęknął. – Uratuj mnie, kobieto... Zawołaj kogoś, sam nie wiem, co.

- Ja wiem, Mikuś, ja wiem, co trzeba zrobić. Wszystko wiem.

- Ktoś odsunął te cholerną klapę i nawet nie wiem, kiedy...

- Ja wiem, kiedy – przerwała. – Już ja wiem, kiedy wpadłeś. Wiesz, kiedy? Jak się uchlałeś, wtedy. Ale dobrze, że tak się stało.

- Co, k***a, dobrze? Co cię napadło? Ratuj mnie, a pogadasz sobie potem!

- Mogłeś prosić Kotkową.

- Co Kotkową? Co mogłem prosić?

- No... Skoro ci dupy daje...? To mogła cię ratować, nie?

- Co mi daje? Dupy daje? Czyś ty oszalała? Przyszła tutaj, przyszła, bo jej jakieś dzieci powiedziały. Podała mi wody i poszła.

- Ja też ci dam wody, Mikuś.

Podeszła do hydrantu i odkręciła zawór. Przez chwilę wpatrywała się w strumień, po czym odkręciła kurek do końca. Stanęła przy otworze studzienki.

- To chcesz tej wody? – zapytała cicho.

- Nie zadawaj głupich pytań! Nalej do butelki i podaj mi do ręki!

- Masz, Mikuś, wody nie będę ci żałować – włożyła czarny wąż do dziury.

- Ja pierdolę! Co? Co? Co robisz!

- Wody ci daję, mężu kochany.

- Czego ty chcesz? Już mam do kostek!

- Pogadać chcę, Mikusiu. Odpowiesz mi na kilka pytań, a potem się zobaczy. Po każdym pytaniu odstawię węża, ale pamiętaj, draniu, zła odpowiedź to leci woda. Można powiedzieć, że swoje życie masz w rękach, własnych rękach.

- Niech cię szlag trafi! Pytaj!

- Gdzie są twoi koledzy?

- A co mnie oni obchodzą? Nie wiem!

- Zła odpowiedź – odparła i wsadziła wąż w otwór.

- Pojebało cię? Przestań! śpią w ruinach, na drugim końcu!

- No, widzisz? – wyjęła wąż. - Jak łatwo ci idzie, dobry Mikuś. To teraz, kochanie, powiesz mi o Kotkowej, dobrze?

- Co mam powiedzieć? – odpowiedział płaczliwym głosem. – Co mi do Kotkowej... Czasami coś jej naprawiłem w domu... Co mi do niej? – zanim dokończył zdanie, struga wody wlała się do środka.

- Nie kłam! Bo będzie bardzo mokro. Teraz odstawię wodę, a ty odpowiesz na pytanie. Staraj się, Mikuś.

- Ona mnie uwiodła. Upiła, a potem wykorzystała. Przysięgam. Nie! Nie lej wody! Tak, chodziłem do niej, ale kocham tylko ciebie – zapłakał i poczuł zimny strumień spadający na głowę.

- Co za kłamstwo. Nie wymawiaj słowa „kocham” w mojej obecności, łajdaku.

- Co ty robisz? Czego chcesz? Ratuj mnie, a nie zadawaj pytań.

- Pomyślałam sobie, że przyszedł czas – odpowiedziała spokojnie. – Jesteś w moich rękach i już się nie wywiniesz kłamstwem. Mam cię, że tak powiem, w garści. Rozliczymy sobie nasze piętnaście lat, panie Mikuła. Do ciebie mówię, draniu. Zapamiętaj sobie, bucu jeden, że skończyło się moje więzienie. Jesteś pod butem. Może nawet zamieniliśmy się miejscami. Ja kilkanaście lat siedziałam w takiej dziurze, a teraz ty, Mikuś.

- Tak źle ci było? Dałem ci dom!

- Gówno mi dałeś! Sama odpracowałam. Nawet palcem nie kiwnąłeś. To ja wstawałam w zimie i śnieg odgarniałam. Ja zamiatałam, zmywałam i wszystko inne. Ty tylko przepijałeś. Szmaciarzu!

- Poczekaj, kretynko! Niech tylko stąd wyjdę, już ja ci dam! Przypomną ci się wczasy w Piwnicznej, oj, przypomną.

- Ty mi Piwnicznej nie przypominaj. Do dzisiaj bolą mnie połamane żebra.

- Rany boskie! Wodę mam do pasa! – zawołał Mikuła. – Doczekałaś się, koniec z tobą!

- To ty się bój. O Piwnicznej jeszcze dzisiaj pogadamy. Kopałeś mnie, bydlaku!

- Nie musiałaś mnie śledzić, wariatko. łaziłaś za mną jak jakaś menda, a po co? Jezu! Ta woda idzie coraz wyżej!

- Boś się wycierał po krzakach z kucharkami, a ja sama siedziałam w pokoju. Mikuś, Mikuś, ale cię przyłapałam, i co? Pobiłeś mnie na oczach tej dziwy!

- Nie z kucharkami, tylko z jedną, a ta była intendentką, jak chcesz wiedzieć. Wypuść mnie natychmiast! K***a mać! Jak stąd wyjdę dam ci łaźnię! Spiorę cię, rozumiesz? Nawet dzieci nie mamy. Taka jesteś kobieta.

- No tak, Mikuła – wyjęła wąż i zakręciła wodę. – To ja ci teraz coś powiem.

- Głupia jesteś! Ze wsi cię wziąłem, od biedy i wszy! Teraz mi płacisz? To ja ci coś powiem! Ożeniłem się, bo mnie twoi bracia zmusili, tak, zmusili za dług! Ja ciebie, wariatko, przegrałem w karty! Nie miałem z czego oddać i bracia mnie podstawili tobie. Tak było!

Mikułowa usiadła, obok dziury, na kamieniu i zapłakała. Po chwili umyła twarz zimną wodą i uważnie rozejrzała się wokół. Było zupełnie pusto. Spojrzała na zegarek i postanowiła działać. Początkowo chciała tylko wystraszyć męża, wydobyć z niego chwilę skruchy oraz słowa przeprosin. Zrozumiała jednak, że droga jest tylko jedna. Przez chwilę spacerowała po placu i szukała czegoś na zakurzonej ziemi. Gdy już znalazła, podeszła do studzienki.

- Posłuchaj mnie, Mikuś. Musisz coś zrobić, bo jak nie, to cię utopię. – Wypowiedziała słowa tak spokojnym tonem, że Mikuła poczuł gorące dreszcze, pomimo chłodu wody.

- Mów! – rzucił krótko. – Mów, a potem mnie wyciągnij.

- Powiedziałeś, że nie kochasz Kotkowej, tak... Tak powiedziałeś. Myślę sobie, że możesz to teraz udowodnić.

- Udowodnię, przysięgam i też, że już nigdy, no wiesz, z Kotkową.

- Może wody ci dolać? Co? Znowu kłamiesz! Ale dam ci szansę, dam. Nie kochasz Kotkowej?

- Nie!

- To masz tu gwóźdź i pisz na ścianie. Podyktuję ci. Masz to tak wyskrobać, żeby nie znikło nigdy, rozumiesz?

- Szlag by to wziął! Dawaj ten gwóźdź.

Podała mu gwóźdź zaczepiony na patyku. Była ostrożna. Mikuła dygotał z zimna i patrzył w górę, oczekując na dalsze polecenia.

- Teraz pan Mikuła się podpisze – rzekła z uśmiechem.

- Jak to?

- Najpierw się podpiszesz, draniu, wiem, co mówię.

- No dobrze, masz! Podpisuję się.

- Mocniej, Mikuś, ma być wyraźnie.

- Zrobione!

- Pięknie. To nad tym podpisem napiszesz „Kotkowa”

- Co Kotkowa?

- Pisz!

- Jest „Kotkowa”.

- Dopisz „winna”.

- Dopisuję.

- Teraz przeczytaj.

- „Kotkowa winna, Mikuła”.

- Mówiłeś, że nie mamy dzieci? że nie jestem kobietą?

- Może mówiłem, już nie pamiętam.

- Głupiś, Mikuła, głupiś jak ten cały świat. Miałam spiralę, przez cały czas, gnoju jeden, z tobą dzieci? A czym sobie zasłużyłeś? Pilnowałam się przez piętnaście lat, żeby nie urodzić takiego drugiego Mikuły. Było o jednego za wiele, a ty byś chciał jeszcze?

- Przestań już pierniczyć! – wrzasnął. – Poczekaj hydro, niech tylko stąd wyjdę. Już ja ci to wszystko wyłożę.

Mikułowa, bardzo spokojnie podeszła do hydrantu i odkręciła wodę. Jeszcze raz uważnie rozejrzała się wokół i podeszła do dziury.

- Był Mikuła i nie ma Mikuły – zanuciła i wetknęła wąż do studzienki. Następnie zatkała otwór drewnianą klapą. Odczekała kilka minut, aż ustały wrzaski Mikusia, zakręciła wodę i wyjęła wąż. Przeżegnała się, odmówiła „Wieczne odpoczywanie”, po czym poszła powoli w kierunku miasta.



- Komenda miejska policji, słucham.

- Dzień dobry. Chciałam zgłosić morderstwo.

- Tak? Poproszę o nazwisko i adres, z którego pani dzwoni.

- Dzwonię z budki, a nazwiska nie podam. Może kiedyś.

- Więc, o co chodzi?

- Proszę pana. Na terenie starej fabryki, obok osiedla Ułanów, utopiono człowieka. Tam jest taki placyk z hydrantem i tam go... Rozumie pan.

- Pani to widziała?

- Mordercą jest Alicja Kotek. Mieszka na osiedlu, w dwójce, pod numerem sześć. Proszę pytać dzieci, one ją tam widziały, jak szły do szkoły. To tyle, co wiem. Do widzenia.

- Halo! Jest pani tam? Halo!

KONIEC




Pomysł: Nic oryginalnego. Zły mąż, patologia, skrzywdzona kobieta. Trzeba o tym pisać, ale chyba można jakoś ciekawiej. 3- łamane przez 2+.

Styl: Takie teksty raczej nie dają pola do popisu. Ani beznadzieja, ani coś interesującego czy charakterystycznego. 3.

Schematyczność: 2-

Błędy: Chyba wszystkie poprawiłam. Ogólnie - drobne literówki, brak przecinków, kropek, a "Pan Bóg, Bóg" w zwrotach w rodzaju "O, mój Boże!" - dużą literą. 4.

Ocena ogólna: <myszkuje w poszukiwaniu kalkulatora> 3. 2, 875, tak gwoli ścisłości.

Jestem raczej na nie.

3

Pan Foo prosi, Pan Foo dostaje.

Poza tym, tak ten tekst leży, nikt z czarnej strony mocy nic nie napisał...

To na początek szybka korekta. Taka mniej, więcej, chyba wszystko.
żebym ja wiedział o co tu chodzi. Do kogo ta wiadomość? Nie rozumiem.



"Pan Bóg, Bóg" w zwrotach w rodzaju "O, mój Boże!" - dużą literą
A to ciekawe.
- Twój brat tam siedzi? - spytał jakiś kolega.

- A co?

- Nic. Cała podłoga we krwi...

4
Bez polotu. Opowiadanie dotyka tematyki, która nie pozostawia dużego pola do popisu. Zawsze ten sam schemat. Zawsze.

Sprawnie poprowadzone, ale to za mało. Nie ma o czym pisać, wszystko widać na pierwszy rzut oka.

Pomysł:3-

Styl:3+

Schematyczność:3-

Błędy:
ominąłem

Ocena ogólna:3-
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

5
Niemal gotowy scenariusz. Kiedyś, jeszcze za czasów czarno-białej telewizji kręcono mnóstwo uroczych półgodzinnych filmików o lekkiej tematyce, do tego w gwiazdorskiej obsadzie. Przypominam sobie "Monidło" i coś o wampirach. Szkoda, że to już przeszłość. Przeniesienie na ekran Twojego opowiadania, pozwoliłoby uniknąć wrażenia, że od początku wiemy, co się wydarzy.

6
"Monidło" "Niedziela Barabasza" "Szklany bokser" to są sztandarowe pozycje tzw "małego realizmu". Masz rację, ja nawiązuje do tamtego gatunku.

Dziękuję za komentarz
- Twój brat tam siedzi? - spytał jakiś kolega.

- A co?

- Nic. Cała podłoga we krwi...

7
Hum, hum.



Lubię Twój styl. Jest tak, że kiedy już się wezmę za Twój tekst i przebiję się przez np. dwa akapity, to później z górki, po prostu przykuwa moją uwagę. Cóż, tutaj jest podobnie, styl nie jest nadzwyczajny, ale po prostu stuka mnie w ramię i krzyczy "Hej, Ty! Tak, Ty! Patrz na mnie!". To wystarczy.



Nawet pomysł nie jest zły, utarty, owszem, prosty, zgadza się, ale chyba właśnie taki miał być. Proste, krótkie opowiadanie. Po prostu w porządku. Względnie. Okej. Whatever.

Ubodła mnie jedynie scena w tytułowej rurze, a mianowicie jej fragment, w którym Mikulski będąc po pas w wodzie, złorzeczy jeszcze swemu oprawcy. Był aż taki głupi? I wyrył te słowa na ścianie? Czy on nie ma mózgu? Czy to stres w głowie motał? Dobra, powiedzmy, że przyjmuję złowieszczy i wstrętny strach/stres zrzucający logiczne myślenie z wysokiego klifu.



Błędy już wskazano, nie jest ich specjalnie dużo.



Tak więc... w porządku. Względnie. Ani nie zniesmacza, ani nie zachwyca, aczkolwiek mogę powiedzieć, że lektura sprawiła mi przyjemność dzięki stylowi. No, to chyba tyle.



Pomysł: 3

Styl: 4

Schematyczność: 2

Błędy: 4



Ocena ogólna: 4=



Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron