Tragedia Petersburska

1
(1)



Mlecznobiała, gęsta mgła wypełniała uliczne powietrze, a kilkanaście wysokich latarni po obu stronach drogi rozlewało wokół siebie żółtawą poświatę. Ludzie, którzy ginęli gdzieś w białej gęstwinie, niczym pchły skrywające się w sierści starego kota wylegującego się pod ścianą, wydawali się pędzić do domów, zanim dopadnie ich przeziębienie. Rzeczywiście, lekka mżawka utrzymująca się przez ostatnie kilka dni, dała się i we znaki Iwanowi Partyzowowi, który pociągając nosem odwrócił się od poznaczonej brudnymi zaciekami z zewnętrznej strony, szyby okna. Usiadł za biurkiem notując te kilka słów, będących efektem nagłego oświecenia, zaczerpniętego wraz z zanieczyszczonym kurzem powietrzem.

Od kilku miesięcy pracował nad czymś ważnym, a teraz, kiedy jego rozprawa naukowa osiągnęła stadium bliskie apogeum, zwijał każdą zapisaną choćby i w jednej trzeciej kartkę, po czym rzucał ją w stronę drucianego pojemnika stojącego przy drzwiach. Nigdy nie trafiał do środka, tak jak i nigdy nie udało mu się trafić w teoretyczne sedno zaplanowanego traktatu.

- Katarzyno! – Ledwo wymówił to imię, służąca zjawiła się w drzwiach i pokornym gestem, delikatnym, dziewczęcym dygnięciem okazała pełną gotowość do wykonania każdego z poleceń.

W rzeczywistości, w starej Katarzynie Pawłowyczowej od dawna nie było już absolutnie nic dziewczęcego i delikatnego. Była niską, grubą i niesamowicie brzydką starą panną, która najwidoczniej nigdy nie pogodziła się ze swoim faktycznym stanem.

- Czy mogłabyś zrobić dla mnie coś ważnego? – spytał Iwan. Prawie zawsze zaczynał wydawanie poleceń służbie od „czy mogłabyś?”, ewentualnie „czy nie sprawiłoby ci to problemu?”. Katarzyna była jedną z tych osób, dla których nic nigdy nie stanowiło problemu, ale taka forma zwracania się do służby, wydawała się Iwanowi bardziej światłą, humanitarną. W każdym razie, na pewno poprawiającą stosunki między mieszkańcami kamienicy. – Potrzebuję wysłać wiadomość do mojego przyjaciela, Piotra Dymitrijewa.

Służąca kiwnęła głową, po czym w milczeniu poczekała aż Iwan wyskrobie wiadomość złotym piórem, na szarym, urzędowym papierze. Trwało to może kilka minut, jednak przez cały ten czas Kobieta nawet się nie poruszyła. Gdy Iwan zakleił kopertę, oddając do rąk służącej, ta puściła się pędem w stronę drzwi.

- Poczekaj Katarzyno – zatrzymał ją Iwan, i widząc zniecierpliwienie na pooranej zmarszczkami, pucołowatej twarzy, dorzucił szybko kilka wytycznych odnośnie listu. – Po krótkim przemyśleniu, doszedłem jednak do wniosku, żebyś nie dostarczała wiadomości dzisiaj. Idź do Dymitrijewa jutro. Najlepiej późnym popołudniem.

Kobieta zachmurzyła się tak, jak zwykle, gdy Iwan zachowywał się niczym najwyższej klasy dziwak, czy raczej ekscentryk, jak zwykła nazywać go w obecności innych członków służby. Wciąż powtarzała, że pewnego dnia cały ten ekscentryzm przysporzy Iwanowi kłopotów. Ale choć miała rację, on niezbyt się tym przejmował.

- Jeszcze jedno – wymamrotał – dziś wieczorem wyjeżdżam. Niech na około siódmej, najpóźniej wpół do ósmej, Jan przygotuje powóz. Możesz iść – dodał, wykonując od niechcenia roztargniony, nieco szlachecki gest, jakby odganiał irytującą go muchę. Jednak jego insekt okazał się o wiele bardziej wytrwały i tym razem nawet nie myślał opuszczać w pośpiechu pokoju.

- Jakże to, pan wyjeżdża? – zaintrygowała się. – Czy można wiedzieć, dokąd i na jak długo?

Jak pewnie zdążyliście już zauważyć, Katarzyna przywykła matkować swemu chlebodawcy. Zawsze wskazywała wady w zachowaniu Iwana, oczekiwała też wyjaśnień, przy każdej jego niecodziennej decyzji.

- Wyjeżdżam. Przecież powiedziałem. – Nawet nie próbował już ukryć, że wolałby zostać sam. Odwrócił się od kobiety i zbliżył się w stronę okna, po czym utkwił na dobre kilkanaście minut wzrok w prozaicznym, szarym obrazie splątanych ze sobą, brudnych Petersburskich ulic.





Koślawo nakreślone ręką Iwana, poskręcane tak, jakby ktoś wrzucił je na kartkę ze zbyt dużej wysokości, litery zdawały się wyrażać dość jednoznaczną myśl. Choć bez wątpienia szaleńczą.

- Jest pani pewna, że to jest wiadomość od Iwana Partyzowa? Tego samego, który pisze wszystkim dobrze znane postulaty, traktaty natury moralno-prawniczej? To chyba niemożliwe, żeby aż tak nasiliły się jego dolegliwości umysłowe. – Dymitrijew wyglądał na kompletnie zszokowanego listem, na co Katarzyna Pawłowyczowa tylko spojrzała spod swych zlanych deszczem, niedokładnie ułożonych kosmyków kruczoczarnych włosów.

- A może tak właśnie jest. Może oszalał! Ja zawsze wiedziałam, że…

- Dosyć! – przerwał jej niemało zdenerwowany Dymitrijew. – Natura mojego przyjaciela nie jest odpowiednim tematem na rozmowę z byle kim. A już na pewno nie w tym momencie. żegnam panią Katarzyno Pawłowyczowo. Mam nadzieję, że następnym razem nie będzie mi pani sprowadzać na głowę tylu kłopotów jednocześnie.

Katarzyna obruszona tym, jak obszedł się z nią Dymitrijew, „ten cham” jak miała go później nazwać jeszcze nie raz, z pośpiechem opuściła jego posiadłość. Najpierw wyjazd pana Partyzowa, teraz ta niemiła rozmowa. Tego było za wiele. W bramie posiadłości Dymitrijewa służąca pozwoliła sobie na okazanie pozostałości delikatnej natury, którą odebrał jej nieubłagany czas, roniąc kilka gorzkich łez, cierpkich jak najmocniejszy bimber efektów podłego traktowania ze strony wyżej postawionych od niej urzędników. W rzeczywistości zawsze uważała ten typ człowieka, za coś obrzydliwego, i nie mogła się nadziwić jak taki „człowiek”, to słowo wymawiała ze szczególną czułością, jak Iwan Partyzow, może należeć do tych „urzędniczyn”, to z kolei określenie prawie wypluwała.

Wróćmy jednak do pana Piotra Dymitrijewa, który w naszej opowieści odegra znacznie ważniejszą rolę, niż Katarzyna Pawłowyczowa.

Kiedy tylko służąca znikła z pola widzenia urzędnika, ten pędem rzucił się w stronę schodów, i już po chwili wertował poprzednie listy od Patryzowa. Wszystkie były napisane równie niedbale, lecz swą chaotycznością nie dorównywały, choćby w najmniejszym stopniu, ostatniej wiadomości. List, który jeszcze przed chwilą dostarczyła służąca Iwana, sprawiał wrażenie napisanego przez jakiegoś neurotyka – nihilistę, próbującego zachwiać porządkiem wymaganym w korespondencji z wyższymi urzędnikami państwowymi. Przytoczmy tu choć drobny fragment, zawierający w sobie całą esencję chaosu, którym to przepełniony był list.



„Nie jest możliwe, żebym zrozumieć mógł, bo jakże to zrozumieć, zachowanie wymożone na mnie przez aparat społeczny, w jakim wszyscy zdajemy się sprawować rolę nic nie znaczących jednostek. To wszystko, tak i mój dom, jak całe miasto, ludzie mnie otaczający, nawet Ty, mój przyjacielu, jesteście elementem ograniczającym dalszy mój rozwój. Decyzję podjąłem przed chwilą. Wyjeżdżam.”



W tym mniej więcej stylu utrzymany był cały list. Iwan powtarzał w nim kilkakrotnie decyzję o wyjeździe. Kilka razy przeczył też samemu sobie, by na końcu stwierdzić, że jest wdzięczny wszystkim dobrym duszom. Tak dokładnie się wyraził.

Dymitrijew nie mógł nadziwić się czytanym przezeń, nieskładnym słowom, jednak większe wrażenie wywierał na nim fakt, że najlepszy z jego asystentów mógłby przepaść gdzieś niczym kamień ciśnięty w morze. Przecież to niemożliwe, to jakaś farsa, niemożliwe i tyle, powtarzał sobie Dymitrijew.

- Co mu strzeliło do głowy?! – wrzasnął co sił w płucach nie zwracając uwagi na przerażonego lokaja, który przypadkiem przechodził salonem, spiesząc by otworzyć drzwi kolejnemu gościowi. Po chwili w progu ukazała się sylwetka niemłodego już, choć całkiem dobrej postury komisarza policji.

Dymitrijew doskoczył do drzwi, po czym uścisnął mu dłoń. Jego stosunki z policją, choć wydawały się być poprawne, to w każdej chwili mogły się pogorszyć po ujawnieniu podziemnej działalności wywrotowo – państwowej urzędnika. Może dlatego, a może dzięki wiadomości od Iwana, Piotr Dymitrijew sprawiał wrażenie do reszty wyprowadzonego z równowagi. Komisarz albo tego nie zauważał, albo po prostu nie zamierzał zajmować się błahostkami, bo nie bacząc na nerwowe zachowanie swojego gospodarza przeszedł do rzeczy.

- Muszę prosić by udał się pan ze mną, panie Dymitrijew – powiedział z powagą. – Zdaje się, że budynek obok teatru miejskiego należy do pana, i pełni on rolę niejakiego biura do spraw podatków. Zresztą mniejsza z tym w jakich celach wynajmuje pan tą kamienicę, ale dokonano tam morderstwa, a w takiej sytuacji musimy razem udać się tam, by zidentyfikować zwłoki. W końcu jest pan najbardziej prawdopodobnym znajomym ofiary. – Było to złe dobranie słów, w dodatku zdradzające niejakie uprzedzenie do Dymitrijewa. Komisarz, co prawda, urwał swój wywód, ale po chwili dodał coś jeszcze z uśmiechem, unosząc w wyrazie zaintrygowania, może rozbawienia swoje krzaczaste brwi. – A może powinniśmy nawet uznać pana za głównego podejrzanego, z racji posiadania tego przeklętego lokum.

Dymitrijew zacisnął usta, starając się, by nie padły z nich zbyt ostre słowa. Po chwili milczenia przemówił tonem jak najbardziej odpowiednim dla roli prześladowanego przez policję, uczciwego obywatela, którym w zasadzie do końca nie był.

- Wezmę tylko swój płaszcz i ruszamy. Nie ma czasu do stracenia, to mógł być ktoś bardzo dla mnie ważny. – Już miał odwrócić się od drzwi, jednak zawahał się. W głowie zaświtał mu pomysł na całkowicie przebiegły fortel. Szybko ułożył sobie plan działania, na przyszłe kilka godzin. – Chyba nie dotykaliście tam żadnych dokumentów?! Jeśli cokolwiek zginęło, to mogę mieć przez was problemy, i chyba nie będę mógł nie zrzucić winy na ignorancję ze strony policji w tak ważnych sprawach.

Komisarz wyglądał teraz na zupełnie skonfundowanego. Nie podobała mu się ta zamiana ról, dzięki której to on może stać się ofiarą nadgorliwości biurokratów, w których dłoniach spoczywały zbyt duże pokłady, być może nieograniczonej nawet, władzy.





(2)



Liche światełko, nie będące w stanie nadać postaciom wewnątrz pokoju jakichś bliżej sprecyzowanych rysów, teraz zaczynało już dogasać. świeca niedbale wetknięta w tandetny, blaszany kaganek rozlewała się po blacie biurka.

Iwan nie był pewien, co kierowało nim, gdy zadawał cięte rany urzędniczynie. Miał zapytać go czy śmierć jest straszna – tak mu się wydawało. A może nie chodziło o to. Nie potrafił sobie przypomnieć.

Teraz urzędniczyna leżał w kałuży krwi, i nie miał zamiaru odpowiadać na żadne pytania. A może wcale nie chodziło o wywiad z tym zawszonym, pozbawionym wyższych celów w życiu człowieczkiem. Chodziło o rozwój. Tylko w tym celu zostało poderżnięte gardło urzędniczyny. W tej chwili Iwan nie rozumiał już swojego wcześniejszego zachowania. Palił go wstyd, że dał się oszukać samemu sobie, że dał wmówić sobie jakąś pokręconą ideę, której w ogóle nie potrafił teraz przejrzeć.

- Uciekaj Iwanie.

Głos rozbrzmiewał bardzo cicho po pokoju. Tak cicho jakby wydawał go człowiek z rozchlastaną śmiertelnie krtanią. Iwan wzrokiem szukał swojego martwego towarzysza.

- Proszę, uciekaj – dodał ten sam głos.

- Dokąd?

- Tam, gdzie będziesz mógł siebie zrozumieć.

Gdy słowa umilkły, na korytarzu rozbrzmiały kroki jakiejś postaci. Iwan zerwał się z krzesła pędząc, co sił ku otwartemu, a raczej rozbitemu jakimś ostrym narzędziem oknu.



Ktoś najpierw poobijał ofiarę, później dopiero, gdy ta nie żyła, zaczął bez umiaru zadawać jej ciosy – ostrym nożem – prosto w gardło. Promienie porannego słońca padały na martwego asystenta Iwana.

- To było bardzo głupie morderstwo – zaczął komisarz.

- Spotkał się pan kiedyś z mądrym?

Komisarz pokręcił szybko głową, po czym odwrócił się od Dymitrijewa.

- Oczywiście, że nie. Miałem na myśli – wyjąkał – że takie morderstwa jak to, nigdy nie prowadzą do zbrodniarza poprzez motywy jego działania. Możemy nigdy nie dowiedzieć się kto, i dlaczego właściwie to zrobił.

Dymitrijew nie zamierzał dać spokoju policjantowi.

- A mi się wydawało, że to mnie chciał pan postawić zarzut!

- Nie wiem. Zdaje się, że to rzeczywiście nie byłoby rozsądne.

Piotr zastanawiał się, czy jego wpływy rzeczywiście są na tyle duże, by wymóc na kimś oczyszczenie z zarzutów, a nawet zrzucić winę na policję. Na pewno nie, ale komisarz wydawał się w to święcie wierzyć.



- Iwan Partyzow – oskarżony o morderstwo, które nie posiadało sensu. Czy ktoś chciałby rzucić weń kamieniem? – spytał z błogim uśmiechem sędzia.

Przerażony Iwan odwrócił się od kapliczki. Pragnął przebaczenia, nie zesłania. Zaczął biec przez salę, w której odbywała się rozprawa.

- Dlaczego to zrobiłeś Iwanie? – zapytała jakaś starsza kobieta. Ten od razu rozpoznał w niej swą własną matkę.

Padł na ziemię, gdy jego nogi uderzyły z rozpędem w niską ławeczkę, tuż przed wyjściem z sali sądowej. Odwrócił się na plecy, i wtedy dopiero dostrzegł, że stoi nad nim grupa ludzi. Wśród nich dostrzegał matkę, która już wcześniej zdawała mu się przywidzieć – jednak była zupełnie prawdziwa. Dostrzegł teraz też swoją wierną służącą, oraz przyjaciela – Piotra Dymitrijewa. Pluli mu prosto w twarz.

- O to chodziło, prawda Iwanie? – rzekł brudny, kosmaty diabeł średniowieczny. – Chciałeś sprawdzić jak czuje się jednostka odrzucona przez społeczeństwo?

- Tak!

Przypomniało mu się w mgnieniu oka.

- To jest przyczyna mojego morderstwa!

Chciał krzyczeć. Nie dał rady.

Ludzie znikli z pola jego widzenia. Leżał pośrodku jakiegoś ogrodu, cały w błocie, z potem mieszającym się z grudami ziemi. Gdzieś z oddali słyszał mlaszczące odgłosy czyichś kroków. Zbliżające się osoby miały wobec niego zamiary złe i zarazem szlachetne. Pościg za tajemniczym mordercą dobiegł końca.



- ślady, panie komisarzu! Znaleźliśmy ślady! – z egzaltacją wyrzucał z siebie kolejne informacje jeden z pomocników komisarza.

- Morderca okazał się niedokładny. Jego brudne buciory odcisnęły się błotem wewnątrz kamienicy – mówił biegły w tajnikach śledztw kryminalnych uczeń komisarza.

Wyglądało na to, że dwójka młodzieńców – asystentów komisarza – usiłowała wygrać walkę o przypisanie sobie odkrycia.

- Takie same odciski butów znaleziono w sieni. Prowadziły do ogrodu, nieopodal stąd.

- Doskonale – rzekł komisarz – chodźmy.

Piotr Dymitrijew już wiedział, kogo znajdą na końcu tropu. Co prawda, zupełnie go to teraz nie interesowało. Miał na głowie wiele ważniejszych spraw. Trochę tylko było mu szkoda, że straci przez to całe zamieszanie jednego ze swoich najlepszych przyjaciół. Swojego najlepszego współpracownika. Zastanawiał się jak wysoką karę wymierzą zbrodniarzowi.

Jednak nie było kary. Iwan leżał martwy.
Keter Chochma Bina Chesed Gewura Tiferet Necach Hod Jesod Malchut

2

Mlecznobiała, gęsta mgła wypełniała uliczne powietrze, a kilkanaście wysokich latarni po obu stronach drogi rozlewało wokół siebie żółtawą poświatę.

Rzeczywiście, lekka mżawka utrzymująca się przez ostatnie kilka dni, dała się i we znaki Iwanowi Partyzowowi, który pociągając nosem odwrócił się od poznaczonej brudnymi zaciekami z zewnętrznej strony, szyby okna. Usiadł za biurkiem notując te kilka słów, będących efektem nagłego oświecenia,

zwijał każdą zapisaną choćby i w jednej trzeciej kartkę, po czym rzucał ją w stronę drucianego pojemnika stojącego przy drzwiach.

- Dosyć! – przerwał jej niemało zdenerwowany Dymitrijew.
To są wybrane cytaty.

Bardzo udziwniasz język. Piszesz długie zdania, zapisując kilka informacji w jednym. Całkowicie gubi się rytm i czyta się ciężko. Ten udziwniony język nie przyciąga czytelnika, a wręcz odwrotnie.

Domyślam się, że umiejscowiłeś akcję w starym Petersburgu. Służąca, urzędnicy i klimat mówią same za siebie.

Fabuła, być może, napisana pod dobry pomysł, lecz wykonanie nie nadążyło za konspektem.

Jakiś człowiek (bardzo mało o nim wiem) zabija urzędnika. Dlaczego? Za co? Potem na rozprawie sądowej, w budynku sądu (!!!), dokonuje się lincz. Wydaje mi się, że można było nieco inaczej rozłożyć akcenty. środek ciężkości przesuwasz na koniec i robi się jakaś niezrozumiała, gęsta treść.

Zapachniało Dostojewskim, ale nie tędy droga.
- Twój brat tam siedzi? - spytał jakiś kolega.

- A co?

- Nic. Cała podłoga we krwi...

3
Język oczywiście jest udziwniony. Marne odkrycie ;)

Jest stylizacja języka a narracja nie jest prosta. Przyznam.

A czy przyciąga to czytelnika, to już kwestia jego osoby.

Prościej, łatwiej, przejrzyściej - to kilka superlatyw, które jednak nie mają u mnie priorytetu.

Rozprawa sądowa, jak pewnie NIE zauważyłeś, NIE rozgrywa się w budynku sądu, a w głowie Iwana Partyzowa. Jest do dość jednoznacznie zasygnalizowane w tekście. Mimo wszystko, dojście do takich wniosków wymaga pracy umysłu czytelnika. Ale mam oczywiście świadomość, że nie wszyscy lubią, gdy zmusza się ich do przemyśleń. Dlatego piszę też czasami teksty "skierowane do przeciętnego czytelnika". Trafiłeś widocznie na zbyt trudny do wyeksploatowania teren. Odsyłam raczej do zweryfikowanego "Niebezpieczne Wspomnienie".
Keter Chochma Bina Chesed Gewura Tiferet Necach Hod Jesod Malchut

4

Rozprawa sądowa, jak pewnie NIE zauważyłeś, NIE rozgrywa się w budynku sądu, a w głowie Iwana Partyzowa. Jest do dość jednoznacznie zasygnalizowane w tekście.
A to ciekawe. Jednoznacznie?

Trafiłeś widocznie na zbyt trudny do wyeksploatowania teren.
Pewnie masz rację. Dlatego z pozycji mniej niż przeciętnej pozwalam sobie przeprosić.

Tekst jest rewelacyjny! Wybacz głupiemu. To nie czytelnik ma prawo do oceny.
- Twój brat tam siedzi? - spytał jakiś kolega.

- A co?

- Nic. Cała podłoga we krwi...

5
Ad. jednoznaczność:

Być może rzeczywiście, jest możliwość, żeby zrozumieć to na dwa sposoby. Po prostu nie brałem nawet pod uwagę, że czytelnik może wziąć fragment rozprawy dosłownie. Wydawało mi się, że zasygnalizowałem DOść JASNO, że tak rozumieć go nie należy. Chyba powinienem napisać wstawkę w stylu:

"tym czasem w głowie Iwana"

albo

"uwaga, następnego akapitu nie należy rozumieć dosłownie".

Z drugiej strony, po co na siłę robić głupca z czytelnika. Według mnie traktowanie odbiorcy w taki sposób, jest jeszcze bardziej niedopuszczalne, niż używanie w tekście, nie dla wszystich jasnych, przenośni.



Ad. ocena czytelnika:

Każdy ma prawo do własnej oceny. O ile jednak czytelnik ma prawo powiedzieć "nie podoba mi się", to krytykiem literackim stanie się i tak dopiero w momencie, gdy zacznie konstuować ogólne zarzuty (biorące pod uwagę specyfikację tekstu).

Wyjaśniam nawias: Nie chodzi o to, żeby powiedzieć "nie lubię fantasy". Trzeba skonstuować zarzut typu: "nawet jak na fantasy, postacie zachowują się zbyt sztucznie, a świat przedstawiony nie trzyma się kupy". To jeszcze nie wszystko. Trzeba podać przykłady.

A przyczepienie się do języka, którym jednak trzeba było napisać tekst takiej specyfiki, nie należy chyba do objawów krytyki literackiej.

To znaczy, że może ci się nie podobać, ale samo to, nie daje ci jeszcze prawa, do dawania rad, jak "nie tędy droga". Twój schemat oceniania to "przeczytać -> ocenić". Powinno być "przeczytać -> zrozumieć -> znaleźć braki -> ocenić". Zastanów się nad tym, jeśli chcesz "krytykować" teksty. Powtarzam: Oceniać możesz zawsze.



Na koniec dodam, że mimo, iż prawdziwa sztuka powinna bronić się sama, to nie jest prawdą, że prawdziwa sztuka trafi do każdego.



PS. Nie odbieraj tego jako ataku. Nie musisz od razu się obrażać, zadzierać nosa, rzucać sarkazmem. Wyluzuj nieco. Pozostańmy na poziomie kultury.
Keter Chochma Bina Chesed Gewura Tiferet Necach Hod Jesod Malchut

6
Bardzo fajnie, ale Ty jako twórca nie mozesz mi narzucać sposobu myslenia. Moje czytelnicze prawo pozwala mi na osobistą ocenę.

Nie jestem krytykiem - to należy jasno powiedzieć. Krytyk jest destrukcyjny i burzy to co konstruktywny twórca pokazuje. Będąc w gronie twórców nie idę pod rękę z krytyką. Nie moja działka. Pisarz który staje sie krytykiem wpisuje się w twórczą szarość, a ja tego nie chcę.

Powinniśmy się zrozumieć. Bardzo zadko komentuję teksty. Jeżeli to robię, to zawsze z pozycji czytelnika zainteresowanego. Twój terst jest interesujący, ale pokazałem co mi się nie podoba. To nie jest pouczanie, a bardziej dzielenie się wrażeniami. Myślę, że takim opiniom nie podlegają teksty, które przeszły weryfikację redakcji i pokazały sie drukiem. Natomiast forum jest od komentowania i nawet od dawania sobie rad.
- Twój brat tam siedzi? - spytał jakiś kolega.

- A co?

- Nic. Cała podłoga we krwi...

7
1. Nie narzucam ci sposobu myślenia. Wkazuję tylko na pewne zabiegi literackie, których użyłem celowo. Skoro celowo - nie mogę potrafktować ich jako własnego niedopatrzenia.

2. Szanuję twoje prawo do oceny. Podkreślam tylko jej subiektywność.

3. Krytyk literacki to ktoś kto zajmuje się warstwą teoretyczną literatury, jest w stanie ocenić tekst z jak największą dozą obiektywizmu. Czytelnik to ktoś, kto może skorzystać z usług krytyka, jednak jest ograniczony przez własne gusta, które nie pozwalają mu na obiektywizm. Krytykant literacki to ktoś, kto metodami czytelnika, stara się skonstruować wniosek, na jaki może pozwolić sobie dopiero krytyk.

4. Tekst drukowany również podlega krytyce.

5. Zaletą forum jest to, że można się wypowiedzieć zarówno subiektywnie, jak i obiektywnie. Dlatego właśnie nie mam nic przeciwko twojej negatywnej ocenie. Tym bardziej, jeśli masz świadomość, że nie jest ona krytyką, a własnie oceną. Dzięki temu ja, jako autor, wiem, jakie zarzuty mogą zostać postawione ze stony różnych typów odbiorców.

6. Dawanie rad wciąż zostaje zarezerwowane dla tych, którzy posiadają w sobie cząstkę krytyka, jaką jest obiektywizm.

7. Wcale nie dziwi mnie twoje zdanie na temat tekstu. Mimo, że rozumiem, że nawet 90% odbiorców nie odbierze go pozytywnie, to nie mam zapędów dogodzenia wszystkim. Zdanie tych 10%, które zrozumieją, jest równie cenne w tym przypadku, jak 100% poczytność ze strony ogółu (w przypadku tworzenia literatury prostej).
Keter Chochma Bina Chesed Gewura Tiferet Necach Hod Jesod Malchut

8

7. Wcale nie dziwi mnie twoje zdanie na temat tekstu. Mimo, że rozumiem, że nawet 90% odbiorców nie odbierze go pozytywnie, to nie mam zapędów dogodzenia wszystkim. Zdanie tych 10%, które zrozumieją, jest równie cenne w tym przypadku, jak 100% poczytność ze strony ogółu (w przypadku tworzenia literatury prostej).
Mam ten sam problem :)

Dobrze jest. Myslę, że wyjaśniliśmy sobie wszystko i jesteśmy po słowie :)
- Twój brat tam siedzi? - spytał jakiś kolega.

- A co?

- Nic. Cała podłoga we krwi...

9
Ehh, moja ocena będzie w pełni subiektywna, bo tylko na taką mogę sobie pozwolić.



Otóż nie podobało mi się. Nie ze względu na stylizację, nie ze względu na schematyczność opowiadania, a przez bieg akcji. Z jednej strony biegła szalonym tempem, z drugiej zaś była strasznie wolna i nużąca. Pierwszy fragment jest tym wolnym (choćby rozmowa ze służącą), drugi tym szybkim (np. rozprawa w głowie bohatera).

Pomysł nie zachwycił mnie w żaden sposób, bo czytywałem już podobne opowiadania, twoje wykonanie nie wybiło się ponad przeciętność.

Nie jest zupełnie jasno napisane, że rozprawa odbywa się w głowie bohatera. Można się tego domyślić. Jednak używanie takich zwrotów jakie zaproponowałeś jest niedopuszczalne, lepiej niech zostanie tak jak jest.

Stylizacja jakkolwiek nie udziwniona mnie nużyła i usypiała. Ja poczytuje to jako minus.



Oceny:

Pomysł:3

Styl:3+

Schematyczność:3-

Błędy: -

Ocena ogólna:3-
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

10
Rzeczywiście nierówne tempo jest najbardziej nieudanym aspektem tego opowiadania. Zauważyłem to już jakiś czas temu, a i zetknąłem się z tym zarzutem już parę razy.

Schematyczności nie starałem się nawet uniknąć, a to z określonego powodu. Cała dowcip miał polegać na tym, by osadzić najzwyklejsze opowiadanie z gatunku kryminalnego w zmanierowanym świecie urzędników, służących, drobnomieszczaństwa... rosyjskiego. Po prostu inna realizacja wałkowanego przez wieki tematu.

Być może nawet właśnie stąd wynikają problemy z tempem narracji, gdyż początkowo skłaniałem się bardziej ku gatunkowi opowiadania obyczajowego, później wkręciłem się bardziej w ten drugi aspekt opowiadania.

Usypiająca narracja... Naprawdę nie łatwo było jej uniknąć. Być może mi się to nie udało. Nie wiem na ile jest to rzeczywiście minus tekstu.
Keter Chochma Bina Chesed Gewura Tiferet Necach Hod Jesod Malchut

11
cóż usypiająca narracja jest minusem tekstu, głównie dlatego, że czytelnik może (całkiem niechcący) zasnąć z takowym opowiadaniem w wannie i "wymyć" wydruk komputerowy.

Jeśli zaś chodzi o nierówne tempo - problem polega na tym, iż czytelnik (na początku) przyzwyczaja się do twojego rozwlekłego, stylizowanego sposobu pisania a la Dostojewski, lub Gall-Anonim ( "Wróćmy jednak do pana Piotra Dymitrijewa, który w naszej opowieści odegra znacznie ważniejszą rolę, niż Katarzyna Pawłowyczowa." - szczególnie taka wstawka) po czym nagle zaczynasz szatkować tekst, dając nam kawałek jednego, kawałek drugiego, nie łącząc w całość.

Zastanawiając się nad twym zamiarem osadzenia kryminału w realiach urzędniczo-rosyjskich, nie jest bynajmniej eksperyment - takie teksty już powstawąły i wiadomo już, że dobrze się przyjmują.



a jeśli chodzi o konkretną ocenę:

Pomysł: 4-

Styl: 3

tu chciałabym dodać, że nie tylko stylizacja może być nużąca (Dostojewskiego w końcu uwielbiam), a po prostu przy długie zdania i braki warsztatowe

Schematyczność: 3

Błędy: 4=

Ogólnie: 2+



pozdrawiam serdecznie
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".

"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".

- Nieśmiertelny S.J. Lec
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron