
Dopiero dzisiaj coś stworzyłam. Przyznam szczerze, że mam mieszane uczucia co do tego tworu. Może dlatego, że w pewien sposób odzwierciedla to mój sposób myślenia: skaczę z tematu na temat, mam tysiące dziwnych poglądów, teorii i nie wiadomo czego jeszcze, nie potrafię się skupić na jednej rzeczy i doprowadzić jej do końca. Obawiam się, że to tutaj widać :( zresztą zobaczcie sami...
Może jeszcze podam linki do wcześniejszych opowiadań, ponieważ są one bezpośrednio związane z poniższym.
prolog- część pierwsza
prolog- część druga
*************************************************
-Skok. Cios. Unik. Bohr, lewa noga do tyłu. Tak lepiej. I trzymaj tę rękę wyżej. Wiesz przecież, że twoja siła na nic się nie zda przeciwko zręczności Darena. Mówiłem ci to tysiące razy- musisz się sprytnie bronić i zmęczyć przeciwnika, w przeciwnym razie… Darenie! Na uszy elfa, nie odsłaniaj głowy! Nie chcesz chyba, żeby brat ci złamał szczękę? Dobrze chłopcy, przerwa- zarządził Lorens i wykończony opadł na fotel.- Meere, przynieś nam trochę wody- polecił lokajowi. Strażnik Wiedzy starzał się. Z każdym dniem było mu coraz trudniej. Ciągle zmęczony, przytłoczony nadmiarem obowiązków i ciążącej na nim odpowiedzialności. Do tego lekcje z chłopcami. Wiedział, że nie da rady żyć w ten sposób dłużej. Potrzebował odpoczynku- najlepiej w swojej bibliotece. Ze zwojami, z księgami. Tam czuł się najpewniej. Już dawno minęły czasy jego świetności, kiedy to mógłby całe dnie trenować siostrzeńców. Starał się najlepiej jak potrafił. Był dumny, że udało mu się zaszczepić w Darenie miłość do historii. To było jego największe osiągniecie. Pod jego skrzydłami również Bohr nabył wiele ważnych umiejętności. Nie walki- to miał we krwi i nie potrzebował nauczyciela. Chłopiec nauczył się cierpliwości i, co ważniejsze, panowania nad własnymi emocjami. Jedyną porażkę poniósł Lorens przy najmłodszym z królewiczów. Nie zdołał przekazać mu żadnej sztuki walki, zaklęć, zasad etykiety, jednym słowem- niczego. Po wielu latach musiał uczciwie przyznać, że poniósł porażkę. Samar przynosił hańbę całemu królestwu. Poczciwy Ruthenford nie wiedział już co z nim począć. Razem z Radą rozważali wysłanie chłopca do Akadami Czarnoksiężników. Może nauka magii będzie dla niego odpowiednia. Strażnik zauważył, że podczas omawiania podstawowych zaklęć, w oczach chłopca pojawiała się nikły cień zainteresowania. Z drugiej strony młodzieniec nie przyswoił sobie żadnego czaru. Może był za mało zdolny.
-Znowuż się zamyśliłem- zauważył lekko zawstydzony. Ostatnio coraz częściej mu się to zdarzało. Wziął z przyniesionej przez Meerego tacy szklankę wody i poszukał wzrokiem bratanków. Tak jak się spodziewał, Bohr, korzystając z jego nieuwagi, wymknął się z komnaty treningowej. Samara już wcześniej nie było, natomiast Daren ostrzył retty- dwa krótkie miecze, które sam skonstruował na podstawie opisów znalezionych w zwojach. Cały Daren.
-To co, chłopcze- twoich braci już nie ma- powiedział Lorens. Królewicz zrozumiał aluzję i ustawił się na środku sali w ertearze- początkowej pozycji ksenonu. Udało mu się już opanować większą część starożytnej sztuki walki. Trzymał to w tajemnicy przed wszystkimi- tylko wujek znał jego sekret.
-Do dzieła!
Nogi Darena rozpoczęły magiczny taniec. Chłopiec poruszał się powoli, w takt znanej tylko sobie melodii. Każde posunięcie było wykonane z gracją. Zgiął lekko kolana i prawie niezauważalnie pochylił się do przodu. Nagle wyskoczył w górę i wykonał perfekcyjny obrót, jednocześnie dobywając z pochwy retty. Wylądował prosto i spokojnie kontynuował pokaz. Tym razem również ręce wykonywały skomplikowane ruchy. Na przystojnej twarzy Darena malowało się skupienie. Wymawiał cicho formuły ochronne. Z jego ust leniwie wypłynął zielony obłok, który po chwili otaczał całe ciało chłopca. Powłoka obronna. Chroni przed prostszymi zaklęciami- przypomniał sobie Lorens. Mimo iż widział to już setki razy, zawsze był zafascynowany wyczynami ucznia. W kolejnej chwili magiczna osłona stała się przeźroczysta. Młodzieniec zaczął mówić kolejne zaklęcie i, tym razem, przykryła go czerwona zasłona. Niespodziewanie wyrzucił prawą nogę do przodu i zaczął szybką serię śmiercionośnych cięć. Nowa powłoka dodała mu oszałamiającej prędkości. Wrócił do poprzedniej pozycji i z powrotem kołysał się w tajemniczym rytmie. Prawdziwa sztuka.
Żaden z nich nie wyobrażał sobie nawet tego, co dzieje się niecałe dziesięć jardów za nimi, za grubym murem. Dziewczynka, Tymira, odtwarzała dokładnie każdy ruch Darena. Z wprawą układała ręce i nogi w odpowiednich pozycjach. Jakby ćwiczyła to od wielu lat. I tak rzeczywiście było. W magicznych opuszczonych korytarzach i komnatach czuła się najlepiej. Przez niewielkie szczeliny w murze oglądała mieszkańców zamku. Nauczyła się dzięki temu wielu ciekawych rzeczy. Były wśród nich praktyczne umiejętności, jak na przykład czytanie i pisanie, zdobyte podczas podglądania lekcji Lorensa. Uczestniczyła we wszystkich wykładach, ćwiczeniach, pokazach. Trenowała nie tylko ksenon. Udało jej się opanować inne sztuki walki. Dodatkowo znała większość sekretów dworzan- ona widziała wszystko, jej nie widział nikt. Każdy brudny interes, zdrada, spisek- Tamira była najbardziej poinformowaną osobą na zamku. Dawało to poczucie przynależności do tych ludzi. Do szczęśliwców, którzy nie musieli się martwić, czy na drugi dzień będą mieli co zjeść.
Dziewczynka skończyła ostatnią sekwencję i odwiesiła miecze na ścianie. Jej retty były doskonałą kopią ostrzy Darena. Tymira spojrzała na mur. Kiedyś, żeby podglądnąć mieszkańców, musiała przykładać twarz do niewielkich otworów wyrytych przy każdej komnacie. Z czasem, udało jej się wyczytać ze starożytnej Księgi Drobnych Uroków i Zaklęć czar quodo. Wystarczyło, że rzuciła go na jakąkolwiek ścianę i już widziała wszystko, co działo się po drugiej stronie. Z tej samej księgi nauczyła się tywuru- zaklęcia podsłuchiwania. Teraz widziała i słyszała wszystko. Widziała jak Lorens poklepuje ucznia po plecach i słyszała jak gratuluje mu postępów. Zaraz potem, obaj mężczyźni zaczęli rozmawiać o czekającym ich balu. Podglądaczce zrobiło się smutno, że nie będzie mogła uczestniczyć w owym wydarzeniu, machnęła więc niedbale ręką i oba zaklęcia się ulotniły. Już dość nasłuchała się o nadchodzącej uroczystości. Zamiast użalać się nad sobą wyczarowała wspaniałą wannę, wypełnioną po brzegi gorącą wodą i pachnącymi olejkami. Wzięła długą, odprężającą kąpiel. Po całym dniu lekcji i ćwiczeń fizycznych była wykończona. Kiedy już odpoczęła, zmieniła lekką szatę treningową na potężną togę, w której zazwyczaj chodziła po przesiąkniętych magią pomieszczeniach. Rozpuściła włosy, które złotymi falami opadły jej na plecy. Nieśmiało spojrzała w swoje ogromne, fioletowe oczy. Uśmiechnęła się, dziewczyna po drugiej stronie powtórzyła ruch. Jak zawsze. Podeszła bliżej i palcem przejechała po delikatnych rysach twarzy. Mały, lekko zadarty nosek, pełne usta i śmiało wysunięty podbródek, świadczący o przekornej naturze dziewczyny. Szkoda, że jestem taka brzydka. Nikt mnie nigdy nie zechce i… ze złością zacisnęła pięść. Lustro pękło na tysiące drobniutkich kawałków. Już nigdy więcej nie będę się oglądać- postanowiła. Wymamrotała zaklęcie. Mesimus. Przeniesienie. Znalazła się w swoim ulubionym pomieszczeniu. Ogromne regały, uginające się pod ciężarem książek, wypełniały praktycznie całą powierzchnię. Wolnego miejsca starczyło akurat na przystawienie fotelu z pobliskiej komnaty. Prawdziwa, starodawna, magiczna biblioteka.
Tymira wypowiedziała krótką formułkę i uniosła się w powietrzu. Lewitacji nauczyła się z tomu zatytułowanego Magia Użytkowa. Lorens, książęta, dworzanie- nikt z nich nie znał tego czaru. Ta i wiele innych umiejętności zaginęła wraz z odejściem ostatniego prawdziwego maga. A teraz zwykła, brzydka, nikomu do niczego nie potrzebna wieśniaczka odkryła przyprószone kurzem sekrety przeszłości. Dziewczyna podfrunęła do jednego z regałów i sięgnęła ręką po ogromną, oprawioną w skórę książkę. Podręcznik do rzeźbienia run dla Mistrzów Rzemiosła. Ostatnio runy stały się jej pasją. Fascynowała się nimi już od pierwszego nią spędzonego w Nieskończonych Korytarzach. Teraz wiedziała już, że korytarze są skończone, ale nazwę pozostawiła niezmienioną.
Rysowanie run było trudnym, wymagającym skupienia i cierpliwości, zajęciem. Tymira musiała przenieść się do Warsztatu. Panowała w nim dziwna aura. Pomagała wyciszyć napływający potok myśli i przenieść uwagę na wykonywaną czynność. Pochylona nad swoim nowym dziełem nie odczuwała nawet upływu czasu. Była tak skupiona na wszywanie wojennych run w długi, czarny płaszcz, że zapomniała o całym świecie. Jak nawiedzona kartkowała stronnice starej książki. Nagle poszukiwanie inspiracji przerwał dziwny, uporczywy pisk, który rozległ się gdzieś w głębi umysłu dziewczynki. Czuła, że dzieje się coś złego. I, że ma to związek z jej rodziną.