Dziewiąta Zima

1
Witam,
wrzucam jedno z opowiadań, które napisałem, można by rzec, na boku, ponieważ zazwyczaj nie pisuję historii tego typu; ostatnio jednak coś mnie naszło na ten gatunek i musiałem dać upust swoim zachciankom :)
Co więcej chcę powiedzieć: mimo że w tytule zaliczam wypociny do opowiadań grozy, to w rzeczywistości jest to raczej taki luźny tekst, bardziej skupiony na opisach, niż na fabule. Straszny to on nie jest w każdym bądź razie; właściwszym słowem byłoby "niepokojący" lub po prostu "dziwny" ;)

Dziewiąta Zima

Alice May, minęło już dziewięć lat, a Ty wciąż się nie zmieniłaś.

Mieszkam piętnaście mil na północny wschód od Anchorage na Alasce, zaraz przy granicy z Kanadą. Mały domek w głębi lasu, którego dach na co dzień pokryty jest śniegiem, a ciemne, dębowe deski ścian zakryte gałęziami świerku, to moja posiadłość. Moja i mojej Alice May. Nasza własność, którą opuszczam tylko w sprawach niecierpiących zwłoki. Zazwyczaj bowiem jest tu przerażająco zimno, co w połączeniu z ciągle padającym śniegiem skutecznie utrudnia, a wręcz uniemożliwia mi dostęp do jakiejkolwiek cywilizacji. Szczerze mówiąc, i tak nie wykazuję wielkiej chęci do wychodzenia na zewnątrz do innych ludzi.
W ostatnich dniach jednak coś się zmieniło. Poczułem i ujrzałem, że przez deski w suficie zaczyna przeciekać woda. Temperatura poczęła gwałtownie rosnąć, co zmusiło mnie do opuszczenia domu i udania się na krótkie rozpoznanie po okolicznych lasach. Pokrywają one co najmniej kilkanaście kilometrów kwadratowych terenu i ciągną się jakieś kilka mil na południe. Nie wiem dokładnie ile, sporo czasu minęło, odkąd po raz ostatni przebyłem tę trasę.
Wyruszyłem na drugi dzień od momentu, kiedy zauważyłem zmiany. Po opuszczeniu chaty stwierdziłem, że zrobiło się o wiele cieplej od czasu, gdy po raz ostatni wyszedłem, to jest jakieś pół roku temu. Od tamtej chwili nie opuszczałem schronienia, pozostając przy mojej Alice May.
Teraz jednak widzę to. Śnieg leżący do tej pory na zielonych gałęziach i przygniatający je swoim ciężarem, spoczywa na ziemi, a od niego ciągnie wąska strużka wody, obmywając moje stopy i płynąc dalej, daleko za mnie. Niebo jest przejrzyście niebieskie. Wszelkie chmury zniknęły, ustępując miejsca promieniom słonecznym, które padając na perłowo biały śnieg, odbijają się i rażą mnie niemiłosiernie. To okropne, niemal nic nie widzę, przez co nie czuję się bezpiecznie. Nie tylko ciemność jest straszna, czasem nawet światło potrafi przerazić.
Idę, zasłaniając oczy ręką, aby nadmiar palącego słońca nie uszkodził mi wzroku. Widzę przelatującego nade mną ptaka. Przedziera się przez świerkowe korony, w których cień ja właśnie wkraczam, uciekając przed światłem. Przechodzę pod nimi; niektóre zwisają nisko nad ziemią, inne wysoko pną się do góry. Nagle zauważam, jak jedna z gałęzi ugina się, a następnie podnosi do góry, pozwalając leżącemu na niej śniegowi opaść z plaskiem na ziemię.
Natura budzi się do życia, pierwszy raz od dziewięciu lat w Kanadzie. Piękny widok. Odrażający widok. Okropny, przerażający proces dla mnie – i dla Alice May.
Powoli posuwam się do przodu, ostrożnie stawiając kolejne kroki po śniegu, który teraz przybrał strukturę wilgotnej, białej mazi. W niczym nie przypomina już tego perłowego puchu, który ujrzałem zaraz po wyjściu z chaty. Dalej, przede mną, tuż za granicą lasu, ciągnie się ogromna równina, na której zauważam biegnącego jelenia. Niewiele zajmuje mu przebycie rozległego obszaru; już po paru sekundach, odkąd go dojrzałem, znika w gęstwinie otaczającej równinę. Zanim jednak całkowicie zatopi się w krzewach, zdążam dostrzec, że prędkim ruchem strzepuje resztkę białego puchu z grzbietu i w pełnym tempie wpada w las.
Czas wracać.
Odchodzę, wciąż mając w głowie widok zwierzęcia. Spokojnie powracam do domu, otwieram drzwi, wchodzę do środka. Ciepło. Wkraczam do pokoju, by raz jeszcze spojrzeć na moją Alice May.
Ma na sobie niebieską, aksamitną sukienkę z rękawami obszytymi białą koronką, ozdobioną różnorakimi motywami roślinnymi. Na środku sukienki natomiast dostrzec mogę wyhaftowane dwie granatowe litery B – moje inicjały. Doskonale pamiętam, kiedy podczas jednej z wyjątkowo mroźnych zim ciężko pracowałem nad nimi, dobierając kolory i figury, aby zawsze pięknie się prezentowały. Nie chwaląc się, przyznam, wyszło mi to nad wyraz dobrze.
Jej buty, zielone pantofle z białymi wstążkami, wyjątkowo nie pasują do reszty stroju, ale to nic. Ważne, że pasują do niej samej.
Zwracam oczy w stronę jej twarzy i z podziwem obserwuje blade policzki, doskonale podkreślające jasnoniebieskie oczy. Wysoko podniesiona głowa onieśmiela mnie swoją dumą i dostojnością, a włosy lekko opadające na smukłe ramiona lśnią w blasku promieni słonecznych wpadających przez okno. Tak, jesteś piękna, Alice May.
Raz jeszcze spoglądam w te przerażająco piękne oczy, a Alice May rzuca mi spojrzenie pełne nostalgii, która w jednej chwili spływa na mnie, ogarniając mój umysł. Dopada mnie smutek i zamyślenie nad przyszłością.
Alice May, czuję, że nie dane nam będzie przeżyć razem kolejnych lat. Alice May, minęło już osiem straszliwie chłodnych zim, aż przyszła ta jedna, cieplejsza, która pewnie definitywnie zakończy Twój ziemski byt.
Ty jednak wciąż się nie zmieniasz. Ciągle patrzysz na mnie tym samym poważnym wzrokiem, co wtedy, gdy po raz pierwszy obłożyłem Cię lodem i nie pozwoliłem, by z Twego ciepłego jeszcze ciała uleciały resztki potwornie zimnej duszy.
Ostatnio zmieniony czw 17 paź 2013, 17:24 przez TheGreenTops, łącznie zmieniany 1 raz.

2
Zazwyczaj bowiem jest tu przerażająco zimno, co w połączeniu z ciągle padającym śniegiem skutecznie utrudnia, a wręcz uniemożliwia mi dostęp do jakiejkolwiek cywilizacji. Szczerze mówiąc, i tak nie wykazuję wielkiej chęci do wychodzenia na zewnątrz do innych ludzi.
W ostatnich dniach jednak coś się zmieniło.
błąd- prawdziwy człowiek gór/lasu/mrozu nigdy nie powie że jest przerażająco zimno- tak powie tylko szczur lądowy/miejski/kanapowy dla podkręcenia opowieści
Teraz jednak widzę to. Śnieg leżący do tej pory na zielonych gałęziach i przygniatający je swoim ciężarem, spoczywa na ziemi, a od niego ciągnie wąska strużka wody, obmywając moje stopy i płynąc dalej, daleko za mnie.
jeśli śnieg z gałęzi spadł to wbił się już w śnieg który spadł wcześniej wokół drzewa- niemożliwe więc jest żeby tylko on pozostał a nawet jeśli to tylko wytrawny znawca zwróci uwagę, że śmieszna ilość śniegu leżąca pod drzewami nie pochodzi z opadu pierwotnego ale z opadu gałęziowego
Pokrywają one co najmniej kilkanaście kilometrów kwadratowych terenu i ciągną się jakieś kilka mil na południe.
zdecyduj się w jakich jednostkach piszesz bo nie chce mi się w pamięci przeliczać
Idę, zasłaniając oczy ręką, aby nadmiar palącego słońca nie uszkodził mi wzroku. Widzę przelatującego nade mną ptaka. Przedziera się przez świerkowe korony, w których cień ja właśnie wkraczam, uciekając przed światłem.
powiedzmy że wiem o co Ci chodzi, ale nie wiem jak to uchwycić w beletrystyce- Ty też nie wiesz więc tak nie pisz

reasumując; zastanów się nad tymi opisami, bo wydają się (przynajmniej dla mnie) zbyt subiektywne... i pisz dalej :)

3
Dzięki za przeczytanie :) błędy poprawione. Tylko jeśli chodzi o ten śnieg, to Twoje myślenie jest poprawne(jeśli dobrze zrozumiałem, o co chodzi), ale uważam, że wysnuwasz zbyt zawiłe wnioski ;) Ale idąc tym tokiem myślenia, mówisz, że śnieg wbił się w warstwę śniegu leżącą wokół drzewa. Ale przecież możliwe jest, że wcześniej padający śnieg nie przebił się przez gałęzie drzew iglastych i osiadł na nich. W takiej sytuacji pod drzewem na ziemi nie było śniegu(albo już stopniał) i dopiero ten spadający z gałęzi pokrył ziemię.
Tak można się rozwodzić, ale nie lubię głębokiego wnikania w błahe sprawy. Uważam, że wcale nie przeszkadza to w czytaniu.

Raz jeszcze dzięki za przeczytanie :)

4
jeśli chodzi o ten śnieg- zauważ, że skoro przyczepiono się do tego to znaczy, iż nie ma się do czego przyczepić w sprawach większego kalibru :) i też nie lubię zbytniego rozwodzenia- ale jeśli np. miałbyś kiedyś w planie napisać powieść której akcja dzieje się w takich warunkach to musiałbyś już zwracać uwagę na takie rzeczy

ogólnie dosyć gładko mi się czytało, być może dlatego, że miałem wrażenie, iż wiesz co piszesz a nie piszesz co wiesz- to zasadnicza rzecz już na wstępie odróżniająca teksty złe od dobrych

oczywiście jest zbyt wiele oczywistych oczywistości- należałoby przerzedzić tekst o zdania zbędne, tak jak się robi prześwietlenie w lesie :)

5
Racja :D Mam nadzieję, że przy następnych tego typu miniaturach lepiej dobiorę środki wyrazu i w większym stopniu oddam zarys sytuacji.
Swoją drogą, napisałem powieść, jakieś trzy tygodnie temu rozesłałem do wydawnictw i, rzecz jasna, cisza do tej pory, ale to rozumiem, trzeba czekać. Jednak też tak masz, że nawet jeśli nie wiadomo, ile razy sprawdzisz swoją książkę i wprowadzisz poprawki, jak już ją porozsyłasz, to i tak wydaje Ci się, że wciąż coś było do poprawienia? :D To nieznośne uczucie. Ja swoją czytałem wiele razy i poprawiałem, ale czym więcej czasu mija odkąd ją wysłałem, to coraz bardziej jestem niespokojny o jej los.
No ale cóż, trzeba czekać :)

6
samemu nigdy nie poprawisz poprawnie tekstu :) dlaczego?
bo widzisz tekst takim jaki masz w głowie zamiast tego co zostało przeniesione na papier- dlatego tak wielu grafomanów broni swoich tekstów rozwodząc się nad tym co chcieli napisać zamiast wziąć się za siebie

7
Jeśli powiem, że przeczytałam dwa razy, to zasłużę na dodatkową pochwałę? ;)
TheGreenTops pisze:Mały domek w głębi lasu, którego dach na co dzień pokryty jest śniegiem, a ciemne, dębowe deski ścian zakryte gałęziami świerku, to moja posiadłość. Moja i mojej Alice May. Nasza własność, którą opuszczam tylko w sprawach niecierpiących zwłoki.
Pogrubiona część zdania jest nie w ogóle niepotrzebna. Burzy ciągłość.
zakryte, pokryte - bliskie znaczeniowo i brzmieniowo; wprowadź inny czasownik;
TheGreenTops pisze: Poczułem i ujrzałem, że przez deski w suficie zaczyna przeciekać woda. Temperatura poczęła gwałtownie rosnąć, co zmusiło mnie do opuszczenia domu i udania się na krótkie rozpoznanie po okolicznych lasach.
zaczyna, poczęła - znowu za blisko;
Może zamiast: poczęła gwałtownie rosnąć - gwałtownie rosła?
TheGreenTops pisze:Pokrywają one co najmniej kilkanaście kilometrów kwadratowych terenu i ciągną się jakieś kilka mil na południe.
Kilometry i mile - czy nie lepiej wybrać jedną jednostkę miary?
TheGreenTops pisze:Po opuszczeniu chaty stwierdziłem, że zrobiło się o wiele cieplej od czasu, gdy po raz ostatni wyszedłem, to jest jakieś pół roku temu. Od tamtej chwili nie opuszczałem schronienia, pozostając przy mojej Alice May.
Ha, to jest zastanawiające. Przez pół roku nie wychodził z chaty? Jest jakiś logiczny powód? Psychiczne wyjaśnienie?
TheGreenTops pisze:Widzę przelatującego nade mną ptaka. Przedziera się przez świerkowe korony,
Ptak, który przedziera się przez korony drzew - nie potrafię sobie tego wyobrazić. Człowiek, który przedziera się przez gałęzie - to wizja jak najbardziej prawdopodobna, ale ptak? Nie.
TheGreenTops pisze:Odrażający widok. Okropny, przerażający
Ta sama zasada, co przy zakryte, pokryte.
TheGreenTops pisze:ostrożnie stawiając kolejne kroki po śniegu
stawiać kroki na śniegu
chodzić po śniegu
TheGreenTops pisze:Powoli posuwam się do przodu, ostrożnie stawiając kolejne kroki po śniegu, który teraz przybrał strukturę wilgotnej, białej mazi. W niczym nie przypomina już tego perłowego puchu, który ujrzałem zaraz po wyjściu z chaty.
Ile czasu spędził bohater poza domem, że perłowy puch (śnieg jako puch - niezbędny jest mróz) zamienił się w wilgotną, białą maź (długa odwilż)?
Maź, jak sama nazwa mówi musi się mazać, a błoto śniegowe tego nie robi.
TheGreenTops pisze:W niczym nie przypomina już tego perłowego puchu, który ujrzałem zaraz po wyjściu z chaty. Dalej, przede mną, tuż za granicą lasu, ciągnie się ogromna równina, na której zauważam biegnącego jelenia. Niewiele zajmuje mu przebycie rozległego obszaru; już po paru sekundach, odkąd go dojrzałem, znika w gęstwinie otaczającej równinę.
TheGreenTops pisze:Odchodzę, wciąż mając w głowie widok zwierzęcia. Spokojnie powracam do domu, otwieram drzwi, wchodzę do środka.
dojrzałem, ujrzałem, odchodzę, wchodzę, zakryte, pokryte, odrażający, przerażający :D Lubisz takie pary.
TheGreenTops pisze:Zwracam oczy w stronę jej twarzy i z podziwem obserwuje blade policzki, doskonale podkreślające jasnoniebieskie oczy.
W tym zdaniu jest o jedną parę oczu za dużo.

Jest w tym, co napisałeś, tajemniczość, ale nie groza. Jest zimno, ale bez dreszczu na plecach. Jest gorące uczucie, które jakoś wystygło. Może ten bohater za mało określony, za dużo śniegu, jelenia, a za mało jego?

Powodzenia. Czekam na kolejny tekst Twojego autorstwa.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

8
dorapa pisze:Jeśli powiem, że przeczytałam dwa razy, to zasłużę na dodatkową pochwałę? ;)
Bezsprzecznie :D

A co do błędów - poprawione :) Tylko przy tych powtórzeniach, okropne, przerażające - specjalnie to użyłem, aby nadać pewien charakter, więc jest to zamierzony środek.
PS.: Właśnie! Tajemniczość, tego słowa zabrakło mi przy ustalaniu rodzaju.

Smoke:
Jasne, że dałem paru osobom do sprawdzenia ;) Ale mimo to mam dziwne przeczucia.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”