Jeżeli post ten zamieściłem w niewłaściwym dziale, proszę Szanowną Administrację o wyrozumiałość. Jest to mój drugi po przywitaniu post na forum i jako żółtodziób czuję się zwyczajnie nieco zagubiony.
Ale do rzeczy. W bardzo wczesnym dzieciństwie, kiedy już potrafiłem w miarę sprawnie chodzić i mówić, zanim jednak nauczyłem się alfabetu, zamarzyło mi się zostać pisarzem. Na studiach, mając trochę wolnego czasu, postanowiłem zrealizować ów zamiar i napisałem dwie książki. Przy czym słówko "napisałem" jest nieco zwodnicze, wskazuje bowiem, że przyszło mi to ot tak po prostu, z marszu. Nic podobnego. Nad jedną i drugą książką pracowałem w wolnym czasie niemal bez przerwy, to znaczy wtedy, kiedy nie imprezowałem, albo nie leczyłem poimprezowego kaca. Tak powstała pierwsza wersja każdej z nich, potem druga, trzecia, czwarta, dziesiąta, nie pamiętam już ile ich było, w każdym razie można by nimi obdarować armię grafomanów. Każda kolejna wersja - a powstanie kolejnej polegało między innymi na przepisaniu słowo po słowie wcześniejszej - wydawała mi się dojrzalsza, bliższa nieosiągalnemu ideałowi. Wciąż jednak nie potrafiłem skończyć tych nieszczęsnych książek, wciąż widziałem w nich wielki potencjał do poprawiania i... poprawiałem. Tak skończyły się studia i rozpoczęła codzienna harówka na chleb. Niestety, książki w przeciwieństwie do studiów "nie skończyły się" (w moim mniemaniu), odłożyłem je więc do szuflady, a mówiąc wprost: wrzuciłem w jakiś zapomniany folder. Komputery się zmieniały, na kolejne razem z zawartością dysku przechodził ów folder i oto zeszłego roku, robiąc od lat nie robioną inwentaryzację - czystym przypadkiem go odnalazłem. Po dziesięciu latach mogłem spojrzeć na to, do czego kiedyś podchodziłem z wielkimi emocjami - chłodno, z dystansem i bardziej krytycznie. Byłem zdumiony, że da się toto czytać, i że nie mam do czynienia z kompletną grafomanią. Pierwsza z książek: historyczna, popularna z ambicjami naukowymi, wydawała się dojrzalsza, przysiadłem więc nad nią, odchwaściłem z oczywistych nonsensów, przewietrzyłem tekst, wyrzucając całe zdania a nawet akapity, kolejny raz skonfrontowałem ze źródłami, po czym rozesłałem tekst kilku zaprzyjaźnionym osobom. Zaprzyjaźnione osoby przeczytały, oczywiście, nawet pochwaliły, niektóre fragmenty zganiły, udzieliły wskazówek - z których skwapliwie skorzystałem - wreszcie stwierdziwszy, że nie mam i tak nic do stracenia, wysłałem książkę do wydawnictwa. Ponieważ jestem z wykształcenia historykiem, dość dobrze orientuję się w rynku książki historycznej, wiedziałem więc, gdzie książkę posłać i w jaki sposób ją zaprezentować. Wydawnictwo, bardzo cenione na rynku książki historycznej, mile połechtało moją próżność i udzieliło odpowiedzi niemal natychmiast. Odpowiedzi pozytywnej. I tak oto książka znalazła się w ciągu wydawniczym i niebawem, na co liczę, ukaże się na rynku.
Podbudowany tym pierwszym sukcesikiem, postanowiłem zabrać się za drugą książkę. Tu sprawa okazała się jednak bardziej złożona, jako że książka miała ambicje być beletrystyczną. A ściślej: mogłem ją zakwalifikować do szeroko rozumianej literatury science fiction. Mimo czasu poświęconego jej na studiach, miałem wrażenie, że jest słabsza niż poprzednia, toteż dojście do zadowalającej formy zabrało mi więcej czasu. Kiedy wreszcie po kolejnych żmudnych poprawkach stwierdziłem, że tekst wstydu mi już (raczej) nie przyniesie, co najwyżej będzie wymagał pewnej redakcji - tak jak w przypadku wcześniejszego rozesłałem go do kilku osób z prośbą o przeczytanie i wskazówki. Uwag i wskazówek było tutaj bez liku: wszystkie wziąłem do serca, kolejny raz przeredagowałem całość, postanowiłem pchnąć to dalej, zacząłem przeszukiwać internet, kompletnie zagubiłem się w tej dżungli i... trafiłem tutaj.
Tak, drodzy forumowicze. Przyszedłem tutaj do Was z prośbą o pomoc jako osobnik kompletnie tępy jeśli chodzi o rynek polskiej książki science fiction. Owszem, znam klasykę, ale znam ją z czasów dawnych, kiedy pisałem moją nieszczęsną książkę i obecnie zupełnie się nie orientuję, kto, z kim, jak i dlaczego.
Co z tym zrobić? Komu wysłać? Wiem, wiem, na forum są wskazówki i przeczytałem tyle, na ile czas pozwalał, jednakże chodzi mi o coś innego. Nie podchodzę do tekstu emocjonalnie. Już nie. Po dziesięciu latach emocje wywietrzały ze mnie niemal zupełnie, została tylko ambicja, by "się" wydać, by moja praca nie poszła na marne. Nie boję się pójść do wydawcy z podniesionym czołem. Po tylu przeczytanych książkach, po tak długim czasie, wreszcie po opiniach osób, które tekst przeczytały (przy czym nie było żadnego pierdzu-słodzenia: tak jak się umawiałem prosiłem o bezwzględną szczerość i surowość), jestem w stanie stwierdzić, że tekst nie jest zły. Że nadaje się do druku. Że nie jest to literatura na miarę Faulknera albo - bliżej tematyki - Lema (zresztą nie mam i nie miałem nigdy takich ambicji), ale jest to po prostu nienajgorzej napisane czytadło z nurtu fantastyki, może z jakimś malutkim przesłaniem. I co z takim ptakiem zrobić, moi drodzy? Owszem, przeglądałem strony kilku wydawnictw zajmujących się fantastyką. Jedne umarły, inne umierają, jeszcze inne dopiero raczkują, kolejne - molochy - nie przyjmują autorów, którzy nic do tej pory nie opublikowali, nie wiem. Czy jest jakieś sensowne wydawnictwo, które:
a) przyjmie książkę napisaną przez nieznanego autora napisaną w tym nurcie;
b) nie jest wydawnictwem, które albo dogorywa, albo ma dopiero ambicję zawładnąć rynkiem (nie ma jednak poza tą ambicją wiele do zaoferowania autorowi, przede wszystkim rozbudowanej sieci dystrybucji);
c} nie każe sobie zapłacić za wydanie książki. Jak dla mnie, choć mógłbym sobie na to pozwolić, nie jest to właściwa droga dla autora. Mam własną firmę, znam drukarnie, drukarzy, grafików i składaczy, z którymi współpracowałem; gdybym chciał, to bym sam sobie wydał bez łaski pośrednika mieniącego się "wydawcą";
d) uczciwie i z szacunkiem podchodzi do autora: jak w biznesie, ja ci coś daję (książkę), ty mi coś dajesz (otwierasz dla mojej książki rynek); obaj na tym zyskujemy i obaj jesteśmy zadowoleni. Dlatego traktujemy się z estymą, jak partnerzy biznesowi. A nie jak petent (autor) wobec urzędnika (wydawca) w polskim urzędzie.
...istnieją gdzieś takowe wydawnictwa?
A co powiedzie o agencjach literackich? Warto? Są profesjonalni? Potrafią znaleźć drogę do wydawcy, są w stanie otworzyć książce rynek? W Ameryce żaden autor bez agenta się nie obejdzie. U nas jednak nie Ameryka a Afryka i agencji z tego, co widziałem w sieci, nie ma zbyt wielu. Jakie są ich sukcesy? Otworzyli kiedyś drzwi do kariery któremuś z autorów? W moim przypadku, przyznaję, byłaby to niezła droga, oszczędziłaby mi bowiem i czasu i nerwów.
Wiem, że jest trochę tych pytań i wątpliwości, ale proszę o wyrozumiałość.
Gdybym ich nie miał, nie poświęciłbym tej godziny (a może nawet więcej) na wysmażenie posta.
Dlatego będę wdzięczny za wyciągnięcie do mnie pomocnej dłoni, za odkrycie przede mną tajników tej straszliwej dżungli, jaką wydaje mi się póki co nasz rynek wydawniczy, za wreszcie nakierowanie mnie w odpowiednią stronę.
Kłaniam się.
3
Seproyt, dziękuję bardzo za poświęcenie mi uwagi! Przyznam jednak, że tonę w ogromie materiału - wieloletniego - jaki jest na forum. Część tematów chyba się po latach nieco zdezaktualizowała, wiele jest pomocnych, ale też na część nurtujących mnie pytań - które zamieściłem w poprzednim poście - odpowiedzi nie znalazłem. Dlatego właśnie napisałem owego posta. By zaktualizować temat. By dowiedzieć się, jak konkretnie wygląda sytuacja na dzień dzisiejszy. By jakoś uporządkować sobie ten wielki materiał, jaki oferuje forum.
Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam!
Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam!
4
Wiesz, ja dość sceptycznie traktuję wyznania autorów in spe, typu: "znajomi pochwalili, a ja mam dystans do książki". Nauczony przykrym doświadczeniem. Z dobroci serca kilkakrotnie rzuciłem okiem na takie dzieła i niemal zawsze okazywało się, że znajomi królika nie są najlepszym gremium do oceniania jakości pracy tegoż królika, a dystans autora ( który sam prosił o ocenę i wskazówki), błyskawicznie zmieniał się w półdystans, a nawet walkę wręcz, kiedy wyrażałem ( zawsze bardzo grzecznie) swoją opinię
Konkludując: poczekaj, aż wyjdzie Twoja książka, wtedy przyjdzie czas na myślenie o następnej. No i nie będziesz już dla wydawnictw osobą nieznaną.

Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson
dr Samuel Johnson
5
Navajero, rozumiem Twój sceptycyzm, tu nie chodzi jednak o "pochwalenie", a o gruntowne przeczytanie tekstu przez w.w. osoby i dokładną redakcję.
Jeśli redagowała osoba, która jest profesjonalistą - mogę jej zaufać. Jeśli kolejna osoba również zna się na rzeczy - mogę sobie wyrobić pewną opinię. Jeśli osoby mniej profesjonalne nie nazwały rzeczy "gó..m" (a wysłałem tylko do takich co nazywają rzeczy po imieniu; wiem to, bo przesłałem im w dawnych czasach krótki tekścik w innej tematyce), to nie boję się konfrontacji z wydawnictwem. Pójście z pochyloną głową, chowanie książki wstydliwie za plecami, wreszcie pokazanie jej wydawcy - "spójrzcie, co napisałem, tylko nie bijcie!" - to nie jest dobry sposób, by coś osiągnąć. Trzeba być pewnym swego i tego co się robi - tak jak w życiu - trzeba wierzyć w to, co się stworzyło - a wiarę swoją podbudowuje się między innymi latami pracy i ćwiczeń. Krytycyzm, owszem, ale krytycyzm do momentu, gdy tekst po niezliczonych poprawkach zamiast zmierzać ku lepszemu, zaczyna tracić połysk. Trzeba w końcu powiedzieć dość. Mam tendencję do poprawiania w nieskończoność - miałem na studiach - nauczyłem się jednak, że czekanie nie wiadomo na co - aż nasz projekt, jaki by on nie był, osiągnie stan "idealny" - to najlepsza metoda, by nie osiągnąć nic.
Z kolei książka historyczna to zupełnie inna para kaloszy. Nie łączę jednej z drugą. Historyczna ukaże się pod moim nazwiskiem, beletrystyka (jeśli w ogóle dostanie taką szansę) pod pseudonimem. Osiągnięcie sukcesu na polu historycznym, wiem to, bo znam paru piszących historyków-zawodowów lub historyków-amatorów, nie przekłada się na pozycję na rynku beletrystyki. Dlatego idę dwutorowo. Historia swoją drogą, beletrystyka swoją.
Pozdrawiam!
Jeśli redagowała osoba, która jest profesjonalistą - mogę jej zaufać. Jeśli kolejna osoba również zna się na rzeczy - mogę sobie wyrobić pewną opinię. Jeśli osoby mniej profesjonalne nie nazwały rzeczy "gó..m" (a wysłałem tylko do takich co nazywają rzeczy po imieniu; wiem to, bo przesłałem im w dawnych czasach krótki tekścik w innej tematyce), to nie boję się konfrontacji z wydawnictwem. Pójście z pochyloną głową, chowanie książki wstydliwie za plecami, wreszcie pokazanie jej wydawcy - "spójrzcie, co napisałem, tylko nie bijcie!" - to nie jest dobry sposób, by coś osiągnąć. Trzeba być pewnym swego i tego co się robi - tak jak w życiu - trzeba wierzyć w to, co się stworzyło - a wiarę swoją podbudowuje się między innymi latami pracy i ćwiczeń. Krytycyzm, owszem, ale krytycyzm do momentu, gdy tekst po niezliczonych poprawkach zamiast zmierzać ku lepszemu, zaczyna tracić połysk. Trzeba w końcu powiedzieć dość. Mam tendencję do poprawiania w nieskończoność - miałem na studiach - nauczyłem się jednak, że czekanie nie wiadomo na co - aż nasz projekt, jaki by on nie był, osiągnie stan "idealny" - to najlepsza metoda, by nie osiągnąć nic.
Z kolei książka historyczna to zupełnie inna para kaloszy. Nie łączę jednej z drugą. Historyczna ukaże się pod moim nazwiskiem, beletrystyka (jeśli w ogóle dostanie taką szansę) pod pseudonimem. Osiągnięcie sukcesu na polu historycznym, wiem to, bo znam paru piszących historyków-zawodowów lub historyków-amatorów, nie przekłada się na pozycję na rynku beletrystyki. Dlatego idę dwutorowo. Historia swoją drogą, beletrystyka swoją.
Pozdrawiam!
6
Tutaj wtrącę swoje trzy grosze.
To nie o to chodzi, że te osoby nie znają się na rzeczy, czy będą kadzić, tylko po prostu się do tego nie przyłożą. "A, przeczytam parę pierwszych stron, wyłapię kilka błędów i styka. Bo to nie mam czego robić?". Tak to działa.
W większości przypadków.
Oczywiście życzę ci, żeby w/w osoby naprawdę rzetelnie podchodziły do redakcji i recenzji, ale pamiętaj, że nic Ci tego nie gwarantuje.
Jak napisałem książkę to też była cudowna dopóki nie zderzyła się z murem krytyki i ścianą rzeczywistości.
Bądź ostrożny.
To nie o to chodzi, że te osoby nie znają się na rzeczy, czy będą kadzić, tylko po prostu się do tego nie przyłożą. "A, przeczytam parę pierwszych stron, wyłapię kilka błędów i styka. Bo to nie mam czego robić?". Tak to działa.
W większości przypadków.
Oczywiście życzę ci, żeby w/w osoby naprawdę rzetelnie podchodziły do redakcji i recenzji, ale pamiętaj, że nic Ci tego nie gwarantuje.
Jak napisałem książkę to też była cudowna dopóki nie zderzyła się z murem krytyki i ścianą rzeczywistości.
Bądź ostrożny.
„Racja jest jak dupa - każdy ma swoją” - Józef Piłsudski
„Jest ktoś dwa razy głupszy od Ciebie, kto zarabia dwa razy więcej hajsu niż Ty, bo jest zbyt głupi, żeby w siebie wątpić”.
https://internetoweportfolio.pl
https://kasia-gotuje.pl
https://wybierz-ubezpieczenie.pl
https://dbest-content.com
„Jest ktoś dwa razy głupszy od Ciebie, kto zarabia dwa razy więcej hajsu niż Ty, bo jest zbyt głupi, żeby w siebie wątpić”.
https://internetoweportfolio.pl
https://kasia-gotuje.pl
https://wybierz-ubezpieczenie.pl
https://dbest-content.com
7
Jako człowiek nieco kompetentny w zakresie polskiej fantastyki
powiem tak.
1) Czas jest zły - rynek branżowy siadł o ok 1/3 i na razie nie widać wielu symptomów odnowy. Z drugiej strony kto się przebije teraz w chwili ustąpienia kryzysu będzie jadł kawior łyżką wazową...
2) z mojego doświadczenia i obserwacji wynika że niestety by coś tu osiągnąć jedna książka - choćby bardzo dobra - nie wystarczy... Trzeba się nastawić na długi marsz - co najmniej kilka lat orki...

1) Czas jest zły - rynek branżowy siadł o ok 1/3 i na razie nie widać wielu symptomów odnowy. Z drugiej strony kto się przebije teraz w chwili ustąpienia kryzysu będzie jadł kawior łyżką wazową...
2) z mojego doświadczenia i obserwacji wynika że niestety by coś tu osiągnąć jedna książka - choćby bardzo dobra - nie wystarczy... Trzeba się nastawić na długi marsz - co najmniej kilka lat orki...
8
Kupuję łyżkę wazową. W oczekiwaniu na kawiorAndrzej Pilipiuk pisze:Z drugiej strony kto się przebije teraz w chwili ustąpienia kryzysu będzie jadł kawior łyżką wazową...

Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson
dr Samuel Johnson
9
Bartosh16,
wiesz, zależy od tego, kogo prosisz o pomoc. Jeśli lubisz pomagać ludziom - pomożesz. Jeśli dodatkowo znasz i cenisz te osoby - przyłożysz się w dwójnasób. Pamiętam, jak parę lat temu pomagałem koledze (mogę powiedzieć przyjacielowi) budować dom. Budowaliśmy we dwójkę, od fundamentów aż po dach, w każdy wolny weekend, a czasem nawet jechałem do niego prosto z pracy; budowaliśmy od momentu jak tylko stopniały śniegi i puściły mrozy aż do jesieni - i zbudowaliśmy. Pamiętam, że nic nie sprawiało mi większej frajdy niż ta budowa, ciężka momentami, ale liczył się sam aspekt pracy... i pomocy. W przypadku tych dwóch nieszczęsnych książek otrzymywałem tekst, rozdział po rozdziale, w odstępach tygodniowych lub parotygodniowych, nie tylko z poprawkami czysto technicznymi, ale również komentarzem, uwagami i sugestiami co do zmiany pewnych aspektów, nawet jeśli chodzi o kompozycję i zarys fabularny. Prowadziłem też dyskusje, twarzą w twarz, czasem się spierałem, czasem broniłem pewnych kwestii, ale zawsze potrafiłem się wycofać, kiedy stwierdzałem, że jednak nie mam racji. Podchodzę z pokorą do tego, co zrobiłem. Jestem swoim najsurowszym krytykiem. Wiem, że nie mam talentu, by stworzyć światowy bestseller, ale nie mam powodu, by uważać, że to, co zrobiłem nadaje się do kosza. Starałem się pisać uczciwie. Tworzyć uczciwe postacie i uczciwe dialogi. Nie raz i nie dwa czytałem całość na głos, by zobaczyć, czy tekst ma rytm, czy dialog nie zgrzyta w uszach. Próbowałem uczyć się od najlepszych. Czytałem nie tylko prozę tak zwaną "wysoką", ale wszystkie bestsellery (przede wszystkim z nurtu określanego jako "popularny), jakie wpadły mi w ręce: fantastyka, horror, kryminał - ponieważ jeśli ktoś stworzył bestseller, albo sprzedał wiele książek, to znaczy, że wie, jak trafić do czytelnika. Podpatrywałem, jak autorzy rozwijają fabułę, jak tworzą dialog, jak używają atrybucji do tego dialogu, jakie są proporcje między opisem a dialogiem, jak nadają narracji właściwy rytm. Doskonale wiem – powtarzam - że nie podbiję światowego rynku, ale nie będę się wstydził tego, co zrobiłem Trzeba cenić swoją pracę, nie uciekać, nie chować się, bo ktoś, kto ucieka przed wyzwaniami, nigdy nie posunie się do przodu.
Oczywiście, ostrożność jest ważna, ale na krytykę jestem przygotowany. Życie czasem - przepraszam za kolokwializm - lubi kopać w dupę. Czasem częściej niż rzadziej. Czasem tak kopnie, że człowiek ląduje twarzą w błocie i przez dłuższy czas nie potrafi się podnieść. A jak już próbuje wstać, trzymając się za bolący tyłek – dostaje kolejnego kopa. Trudne jest to zwłaszcza na początku. Jednak podnosi się, zawsze się podnosi, i idzie dalej i w końcu kolejne kopniaki nie robią już na nim wrażenia, bo ma na dupie żelazne spodnie. Krytyka, owszem, może zaboleć, każdy z nas lubi być chwalony a słowa krytyczne, jakiekolwiek, pamięta się niekiedy długo. Chodzi o to, że można nauczyć się to znosić - w przypadku książki nie utożsamiając się z nią za bardzo, traktując ją jako przygodę (przynajmniej tak jest w moim przypadku) a nie powierzając jej swoje życie.
Andrzeju,
przykre to, co piszesz, jeśli chodzi o sytuację rynku, widocznie albo popełniłem falstart, albo - co bardziej prawdopodobne - niepotrzebnie zwlekałem zamiast spróbować przed laty, kiedy była koniunktura a wydawnictwa dawały szansę osobom debiutującym. Niemniej jednak nie chcę rezygnować. Od założenia wczoraj tego wątku znacznie posunąłem się w lekturze forum, wiele spraw dotychczas ciemnych, rozjaśniło mi się w głowie, nie błądzę już w tej dżungli, ale zauważyłem pewną ścieżkę. I jeśli uda mi się do niej przebić, mam zamiar nią podążać.
Zdaję sobie sprawę, że jedną książką rynku nie zwojuję. Nawet gdyby wydawca spojrzał na nią życzliwszym okiem, gdyby ukazała się w księgarniach, to wnet utonie w powodzi kolejnych książek. Jednak już sam fakt, że schodzi tę parę tysięcy sztuk, byłby dla mnie wystarczającą nagrodą za moją pracę i może... może skłoniłby mnie do próbowania dalej. W "szufladzie", oprócz skończonych książek, o których pisałem, zostały mi szkielety (czasem wypełnione jakąś substancją) kilku innych projektów. Tworzyłem je również w okresie studiów: zaczynałem i prędzej czy później rezygnowałem, gdyż wydawały mi się bądź idiotyczne, bądź wypalały się nim zabrałem się za nie na dobre, bądź wpadałem na pomysł moim zdaniem lepszy.
Kłaniam się ciepło.
wiesz, zależy od tego, kogo prosisz o pomoc. Jeśli lubisz pomagać ludziom - pomożesz. Jeśli dodatkowo znasz i cenisz te osoby - przyłożysz się w dwójnasób. Pamiętam, jak parę lat temu pomagałem koledze (mogę powiedzieć przyjacielowi) budować dom. Budowaliśmy we dwójkę, od fundamentów aż po dach, w każdy wolny weekend, a czasem nawet jechałem do niego prosto z pracy; budowaliśmy od momentu jak tylko stopniały śniegi i puściły mrozy aż do jesieni - i zbudowaliśmy. Pamiętam, że nic nie sprawiało mi większej frajdy niż ta budowa, ciężka momentami, ale liczył się sam aspekt pracy... i pomocy. W przypadku tych dwóch nieszczęsnych książek otrzymywałem tekst, rozdział po rozdziale, w odstępach tygodniowych lub parotygodniowych, nie tylko z poprawkami czysto technicznymi, ale również komentarzem, uwagami i sugestiami co do zmiany pewnych aspektów, nawet jeśli chodzi o kompozycję i zarys fabularny. Prowadziłem też dyskusje, twarzą w twarz, czasem się spierałem, czasem broniłem pewnych kwestii, ale zawsze potrafiłem się wycofać, kiedy stwierdzałem, że jednak nie mam racji. Podchodzę z pokorą do tego, co zrobiłem. Jestem swoim najsurowszym krytykiem. Wiem, że nie mam talentu, by stworzyć światowy bestseller, ale nie mam powodu, by uważać, że to, co zrobiłem nadaje się do kosza. Starałem się pisać uczciwie. Tworzyć uczciwe postacie i uczciwe dialogi. Nie raz i nie dwa czytałem całość na głos, by zobaczyć, czy tekst ma rytm, czy dialog nie zgrzyta w uszach. Próbowałem uczyć się od najlepszych. Czytałem nie tylko prozę tak zwaną "wysoką", ale wszystkie bestsellery (przede wszystkim z nurtu określanego jako "popularny), jakie wpadły mi w ręce: fantastyka, horror, kryminał - ponieważ jeśli ktoś stworzył bestseller, albo sprzedał wiele książek, to znaczy, że wie, jak trafić do czytelnika. Podpatrywałem, jak autorzy rozwijają fabułę, jak tworzą dialog, jak używają atrybucji do tego dialogu, jakie są proporcje między opisem a dialogiem, jak nadają narracji właściwy rytm. Doskonale wiem – powtarzam - że nie podbiję światowego rynku, ale nie będę się wstydził tego, co zrobiłem Trzeba cenić swoją pracę, nie uciekać, nie chować się, bo ktoś, kto ucieka przed wyzwaniami, nigdy nie posunie się do przodu.
Oczywiście, ostrożność jest ważna, ale na krytykę jestem przygotowany. Życie czasem - przepraszam za kolokwializm - lubi kopać w dupę. Czasem częściej niż rzadziej. Czasem tak kopnie, że człowiek ląduje twarzą w błocie i przez dłuższy czas nie potrafi się podnieść. A jak już próbuje wstać, trzymając się za bolący tyłek – dostaje kolejnego kopa. Trudne jest to zwłaszcza na początku. Jednak podnosi się, zawsze się podnosi, i idzie dalej i w końcu kolejne kopniaki nie robią już na nim wrażenia, bo ma na dupie żelazne spodnie. Krytyka, owszem, może zaboleć, każdy z nas lubi być chwalony a słowa krytyczne, jakiekolwiek, pamięta się niekiedy długo. Chodzi o to, że można nauczyć się to znosić - w przypadku książki nie utożsamiając się z nią za bardzo, traktując ją jako przygodę (przynajmniej tak jest w moim przypadku) a nie powierzając jej swoje życie.
Andrzeju,
przykre to, co piszesz, jeśli chodzi o sytuację rynku, widocznie albo popełniłem falstart, albo - co bardziej prawdopodobne - niepotrzebnie zwlekałem zamiast spróbować przed laty, kiedy była koniunktura a wydawnictwa dawały szansę osobom debiutującym. Niemniej jednak nie chcę rezygnować. Od założenia wczoraj tego wątku znacznie posunąłem się w lekturze forum, wiele spraw dotychczas ciemnych, rozjaśniło mi się w głowie, nie błądzę już w tej dżungli, ale zauważyłem pewną ścieżkę. I jeśli uda mi się do niej przebić, mam zamiar nią podążać.
Zdaję sobie sprawę, że jedną książką rynku nie zwojuję. Nawet gdyby wydawca spojrzał na nią życzliwszym okiem, gdyby ukazała się w księgarniach, to wnet utonie w powodzi kolejnych książek. Jednak już sam fakt, że schodzi tę parę tysięcy sztuk, byłby dla mnie wystarczającą nagrodą za moją pracę i może... może skłoniłby mnie do próbowania dalej. W "szufladzie", oprócz skończonych książek, o których pisałem, zostały mi szkielety (czasem wypełnione jakąś substancją) kilku innych projektów. Tworzyłem je również w okresie studiów: zaczynałem i prędzej czy później rezygnowałem, gdyż wydawały mi się bądź idiotyczne, bądź wypalały się nim zabrałem się za nie na dobre, bądź wpadałem na pomysł moim zdaniem lepszy.
Kłaniam się ciepło.
10
Kilka tysięcy sztuk schodzi autorom znanym i uznanym. Dla debiutanta 1000 sztuk uchodzi za sukces. Znowu nadmierny optymizmWettiusz Skaton pisze:Jednak już sam fakt, że schodzi tę parę tysięcy sztuk, byłby dla mnie wystarczającą nagrodą za moją pracę i może... może skłoniłby mnie do próbowania dalej.

Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson
dr Samuel Johnson
11
Cóż mogę rzec...
Jeśli krewni i znajomi nie wyświadczają Ci swoją niby-korektą niedźwiedziej przysługi, jeśli jest tak, jak mówisz, że się przykładają i mają wpływ na poprawę Twego dzieła, to nic, tylko pogratulować
(dasz jakiś namiar?)
Życzę powodzenia w pisarskiej karierze.
Jeśli krewni i znajomi nie wyświadczają Ci swoją niby-korektą niedźwiedziej przysługi, jeśli jest tak, jak mówisz, że się przykładają i mają wpływ na poprawę Twego dzieła, to nic, tylko pogratulować

Życzę powodzenia w pisarskiej karierze.
„Racja jest jak dupa - każdy ma swoją” - Józef Piłsudski
„Jest ktoś dwa razy głupszy od Ciebie, kto zarabia dwa razy więcej hajsu niż Ty, bo jest zbyt głupi, żeby w siebie wątpić”.
https://internetoweportfolio.pl
https://kasia-gotuje.pl
https://wybierz-ubezpieczenie.pl
https://dbest-content.com
„Jest ktoś dwa razy głupszy od Ciebie, kto zarabia dwa razy więcej hajsu niż Ty, bo jest zbyt głupi, żeby w siebie wątpić”.
https://internetoweportfolio.pl
https://kasia-gotuje.pl
https://wybierz-ubezpieczenie.pl
https://dbest-content.com
12
Navajero,
nie wiedziałem że jest AŻ tak źle. Tysiąc egzemplarzy na 38 milionowy naród to liczba wręcz śmieszna. Oczywiście w przypadku książki historycznej, biorąc pod uwagę, że kultura historyczna jest w odwrocie i większości starożytny Rzym kojarzy się wyłącznie z Russelem Crowe, tysiąc egzemplarzy można uznać za sukces (chociaż Bellona sprzedaje w serii "historyczne bitwy" czasem nawet 3-5 tysięcy sztuk jednego tomiku, ale to w perspektywie lat, kiedy autor nosi nazwisko Rochala albo Swoboda), jednakże dla beletrystyki to wynik żenujący. I abstrahując już od wszystkiego pomyśleć, że takiemu Kingowi sprzedaje się średnio 3 miliony egzemplarzy jednej książki, a ma ich na koncie już blisko 60 (o ile się nie mylę). Z drugiej strony mnie osobiście nawet taki tysiączek by usatysfakcjonował. Mam własne źródło dochodu i nie muszę łatać książką swojego budżetu. Liczy się sam fakt wydania i to, że ludzie będą chcieli zapłacić za mój utwór i go przeczytać. Czasem też można liczyć na cud. A nuż rynek zassie debiutancki utwór i będą dodruki? Pomarzyć zawsze można.
EDIT:
Bartosh16, namiar na książkę? Oczywiście, jeśli tylko zostanie zaakceptowana w jakimś wydawnictwie. Jeśli nie - wróci z podkulonym ogonem do szuflady, by już więcej z niej nie wyleźć
nie wiedziałem że jest AŻ tak źle. Tysiąc egzemplarzy na 38 milionowy naród to liczba wręcz śmieszna. Oczywiście w przypadku książki historycznej, biorąc pod uwagę, że kultura historyczna jest w odwrocie i większości starożytny Rzym kojarzy się wyłącznie z Russelem Crowe, tysiąc egzemplarzy można uznać za sukces (chociaż Bellona sprzedaje w serii "historyczne bitwy" czasem nawet 3-5 tysięcy sztuk jednego tomiku, ale to w perspektywie lat, kiedy autor nosi nazwisko Rochala albo Swoboda), jednakże dla beletrystyki to wynik żenujący. I abstrahując już od wszystkiego pomyśleć, że takiemu Kingowi sprzedaje się średnio 3 miliony egzemplarzy jednej książki, a ma ich na koncie już blisko 60 (o ile się nie mylę). Z drugiej strony mnie osobiście nawet taki tysiączek by usatysfakcjonował. Mam własne źródło dochodu i nie muszę łatać książką swojego budżetu. Liczy się sam fakt wydania i to, że ludzie będą chcieli zapłacić za mój utwór i go przeczytać. Czasem też można liczyć na cud. A nuż rynek zassie debiutancki utwór i będą dodruki? Pomarzyć zawsze można.
EDIT:
Bartosh16, namiar na książkę? Oczywiście, jeśli tylko zostanie zaakceptowana w jakimś wydawnictwie. Jeśli nie - wróci z podkulonym ogonem do szuflady, by już więcej z niej nie wyleźć

13
Na cud raczej nie licz, co najwyżej na nieco szczęścia. Aby książka odniosła sukces, powinny być spełnione dwa warunki: musi być dobra i musi zajść kilka szczęśliwych zbiegów okoliczności (lub jeden bardzo szczęśliwy - to jednak jest skrajnie mało prawdopodobne). Te zbiegi okoliczności zwykle polegają na tym, że praca trafi we właściwym czasie we właściwe ręce.
"Właściwie było to jedno z tych miejsc, które istnieją wyłącznie po to, żeby ktoś mógł z nich pochodzić." - T. Pratchett
Double-Edged (S)words
Double-Edged (S)words
14
Życzę z całego serca.Navajero pisze: Kupuję łyżkę wazową. W oczekiwaniu na kawior
[ Dodano: Sob 26 Paź, 2013 ]
mi nawet trochę więcej - ale drodzy i zacni - zważcie że tyrałem na to ciężko przez 17 długich lat...Navajero pisze: Kilka tysięcy sztuk schodzi autorom znanym i uznanym.
[ Dodano: Sob 26 Paź, 2013 ]
nie da się ukryć - ale pocieszę - pierwszego tomu Wędrowycza w Polsce top bestselera z nakładem sprzedanym rzędu 50 tyś egz. na Ukrainie zeszło ok ...150 sztuk.Wettiusz Skaton pisze:Tysiąc egzemplarzy na 38 milionowy naród to liczba wręcz śmieszna.
najnowszy numer "W sieci" podaje że 50% licealistów nie umiało odpowiedzieć na pytanie czy ich dizakowie doświadczyli II wojny światowej, a wśród gimnazjalistów praktycznie nie ma antysemitymu bo dzieciaki nie wiedzą nawet kim są żydzi...Oczywiście w przypadku książki historycznej, biorąc pod uwagę, że kultura historyczna jest w odwrocie
mi się kojarzy z książkami prof. Krawczuka, ale też nienawidzę tej epoki...i większości starożytny Rzym kojarzy się wyłącznie z Russelem Crowe,
POCIESZĘ!!!pomyśleć, że takiemu Kingowi sprzedaje się średnio 3 miliony egzemplarzy jednej książki,

jak na 500 milionów ludzi dla których angielski jest językiem ojczystym to 3 miliony nakładu to też swego rodzaju żenada jak te nasze 1000 egzemplarzy w Polsce...
Po prostu: "Bolszomu korablju bolszaja pławia..."

to ja podchodzę pod 30 dopiero. No ale On jest starszy...a ma ich na koncie już blisko 60 (o ile się nie mylę).
powiem tak - dla samej satysfakcji można odżałować ok 5-6 tyś wydać 1000 sztuk i rozesłać po bibliotekach. Ja tak zrobiłem z wierszami i prozą z papierów po śp.Ojcu.Z drugiej strony mnie osobiście nawet taki tysiączek by usatysfakcjonował. Mam własne źródło dochodu i nie muszę łatać książką swojego budżetu. Liczy się sam fakt wydania i to, że ludzie będą chcieli zapłacić za mój utwór i go przeczytać.
Gorzej z tą próbą rynku...
Marzyć i próbować trzeba. NAJWYŻEJ SIĘ NIE UDA.Czasem też można liczyć na cud. A nuż rynek zassie debiutancki utwór i będą dodruki? Pomarzyć zawsze można.
15
a dlaczego jeżeli można wiedzieć?Andrzej Pilipiuk pisze:Cytat:
i większości starożytny Rzym kojarzy się wyłącznie z Russelem Crowe,
mi się kojarzy z książkami prof. Krawczuka, ale też nienawidzę tej epoki...