Ulica

1
Tak więc dzisiaj napisałem takie opowiadanko i jestem ciekaw Waszej opinii. Z serii praca nad sobą ciąg dalszy.






Robiło się ciemno. Drzewa wyginały się w dziwnych kątach raz po raz uderzane przez wiatr. To było pewne, zbliżał się huragan, nikt do końca nie wiedział czy będzie silny czy nie. Ale nie to martwiło Johna. Zresztą nie tylko on miał to samo zmartwienie. Cała jego rodzina żyła obecnie w strachu. Chociaż jego rodzina to był tylko brat, bo reszta dla niego się nie liczyła. Ojciec wiecznie pijany, a matki nigdy w domu nie było, więc nikogo nie zdziwiło to, że John i Ben dołączyli do bandy Skinheadów.
John, który właśnie ukończył dziewiętnaście lat, leżał w łóżku i zrobił sobie rachunek życia. Taki jaki robią sobie więźniowie przed egzekucją. Sam się czuł podobnie, bo przesadził, w imię swojego gangu - przesadził. Miał przejść ostatni test - zabić kogoś. Wyznaczyli ofiarę, a on miał tylko pociągnąć za spust. Jak nie to zabiją mu brata. Johnny miał ochotę płakać. Nie wiedział co teraz ma zrobić. Jego brat leżał w drugim łóżku w tym samym pokoju, bo dom, w którym mieszkali był dość mały, a do tego zaniedbany. Hasła tejże grupy skinheadów były proste - wyplenić całe kolorowe zło. Ale zapomnieli wspomnieć, że pozbywają się tych, którzy próbują odejść. Właśnie w takiej sytuacji był owy młody chłopak. Podejrzewał, że to jego ostatni dzień na tym świecie. W każdym razie ostatni spokojny dzień.

W głowie miał retrospekcję dnia, który właśnie minął. Wiedział, że to co zrobił było słuszne, ale znacznie za późno. Dlaczego ja tam dołączyłem? - zadawał sobie raz po raz te pytanie, ale każda odpowiedź w tym momencie była dla niego absurdalna. Przestrzeń czasu i spostrzegania zmieniła się drastycznie od ukończenia piętnastu lat, gdy po raz pierwszy podeszli do niego Strażnicy Czystości. Nienawidził się za to co zrobił. Otworzył pamiętnik, który pisał sporadycznie i wyczytał:

Dzisiaj to zrobiłem. Udało mi się! Jestem teraz z nimi. Zajebałem tego frajera. Nawet nie wiem kto to był. Ale najważniejsze, że mnie z otwartymi rękoma przyjęli. Czuję się zajebiście. Teraz Ben będzie zostawiony w spokoju. Pierdolić wszystko. Jestem szczęśliwy! Dzisiaj będziemy chlać i świętować to zwycięstwo. Mam nadzieję, że więcej mnie o to nie poproszą.

John zrobił dziwny grymas i wyrwał tę kartkę. Łza spłynęła mu na podłogę. Ostatni raz płakał gdy ojciec wrócił pijany i zagroził matce, że zabije swoich synów jeżeli ona nie da mu dupy. Chłopak pamiętał tamten dzień, bo ojciec bił matkę i posuwał ją. Słyszał jak ona płacze, a nie mógł nic zrobić. Wtedy ich matka została złamana. Już nigdy nie była taka sama. Ojca zamknęli na dwa lata za skatowanie swojej żony, a matka wtedy przestała się pojawiać w domu i bez przerwy jadła jakieś leki. Potem kładła się spać. Nie było jej. Johnny i Ben byli zdani na siebie.

Na pytanie dlaczego John teraz się bał była jasna odpowiedź. Zagrozili mu tym samym. Musiał kogoś innego zabić, bo jak nie to zabiją Benjamina. Spojrzał na rewolwer, który dostał od Jacka, który był Guru całej organizacji. Łysy, pozbawiony uśmiechu człowiek wypełniony tatuażami ze swastykami i z widocznymi oznakami życia na ulicy - bliznami, którymi się chwalił przed wszystkimi. Chłopak miał w magazynku sześć naboi. Spojrzał w lustro. Widział przed sobą człowieka, który ma do wyboru - do końca się pozbawić człowieczeństwa, albo chronić brata za wszelką cenę. Gdyby wcześniej nie zabił, to by teraz był w New Hampshire, albo i jeszcze dalej. Ale nie. Mieli go na widelcu. Wiedział, że cokolwiek zrobi nie tak to mają na niego takie haki, że resztę życia spędzi w Shawshank.
Widział swoje odbicie. Dziewiętnastolatek, który miał przyłożoną broń do skroni. Z oczu spływały mu łzy. Ale zadzwonił telefon. Nie pociągnął za spust, chociaż zaskoczył go telefon i o mało co ręka się nie zacisnęła na spuście, ale powstrzymał się. Podszedł do telefonu i odebrał go.
- Mam nadzieję, że już jego szukasz - powiedział ochrypły głos w słuchawce - nie chciałbyś, żebyśmy zrobili to za ciebie.
- Tak, tak.
- Tylko uważaj. Coś spierdolisz to resztę życia spędzisz w 'Shank.
- Wiem...
- A twój brat... będzie z nami pracował. A tego chcesz? A może od razu go zabijemy...?
- Odwalcie się od Bena!
- No to, kurwa, do roboty, chuju!
John odłożył słuchawkę. Serce mu biło, jakby miało zaraz wyskoczyć z piersi. Żałował, że odebrał. Obudził swojego brata, uprzednio schowawszy broń za paskiem.
- Młody, budź się.
- Co się stało? - odpowiedział dziewięciolatek.
- Wstawaj. Czas na nas. Weź najpotrzebniejsze rzeczy.
- Ale...?
- Nie ma czasu na gadanie, szybko!
- Dobrze.
Benjamin zajął się swoimi rzeczami. Do plecaka zaczął wkładać swoje ubrania.
- Szybciej, mamy bardzo niewiele czasu.
Dziewiętnastolatek postanowił zadzwonić do swojej ciotki, która mieszkała w Nowym Jorku, kawałek drogi od Portland, nieopodal, którego mieszkali bracia.
- Ciocia Jane?
- Tak?
- Czy będziesz mogła się zając przez jakiś czas Benem?
- Czemu?
- Tutaj robi się gorąco, a nie chcę, żeby mu się coś stało.
- Na ile?
- Nie wiem. Aż nie będzie jakiejś wiadomości, on sobie poradzi. To jest dobry chłopak.
- Dobra, ale jak się uspokoi od razu go odsyłam.
Bip Bip Bip.
Ktoś odłączył linię telekomunikacyjną. Już czas. Oni idą. Trzeba się pospieszyć. Pewnie to tylko dwóch jakichś nowicjuszy, żeby postraszyć. Takie mieli zasady. John też kiedyś tak działał, więc wiedział jak to wygląda.
- Młody, gotowy?
- Tak.
- Jedziesz do cioci Jane.
Ciotka Jane to może nie był autorytet do naśladowania, ale to była rodzina, u której on by miał lepiej niż w domu.
- Czemu?
- Musisz, ale obiecuję... kiedyś się jeszcze spotkamy.
- To ty nie jedziesz?
- Nie mogę, ale ty musisz.
- Ja nigdzie nie jadę!
- Posłuchaj...
Nigdy nie zdążył dokończyć. Była godzina dwudziesta pierwsza trzydzieści sześć. Za dwadzieścia minut jechał ostatni autobus do Nowego Jorku. Drzwi trzasnęły. Oni przyszli. John wyjął broń. To tylko nowicjusze, ale i tak byli groźni. Z głosów od razu wiedziałem, że jest ich dwóch. Dam radę, dam radę - bez przerwy powtarzał sobie w głowie zestresowany nastolatek. Pokazał, że Ben ma być cicho. Wyszedł z pokoju. Na korytarzu były dwa cienie. Nie sądzili, że jestem w domu. Oni mnie nie widzieli - mówił sobie w głowie- ale ja ich tak. Mieli broń. Coś się zmieniło, oni nigdy nie dostają broni, żeby straszyć... mieli Johna zlikwidować.
Chłopak wyjął pistolet. Wycelował prosto w odwróconą tyłem do niego głowę i wystrzelił. Drugi, który był sparaliżowany zdążył się odwrócić, ale nigdy nie dobył broni. Kula utkwiła mu w trzustce. Jeden trup, jeden ranny. Johnny nigdy się nie dowiedział, czy młodszy, którego kula przeszyła przez klatkę piersiową przeżył czy nie, ale nie dawał mu zbyt wielkiej szansy na przetrwanie. Chociaż nigdy nie poświęcił na niego kolejnej kuli. Miał jeszcze tylko cztery. Musiał uciekać jak najszybciej.
- Weź mnie za rękę i zamknij oczy.
Nie trzeba było powtarzać dwa razy. Młodszy wykonał polecenie. Na plecach miał dobytek swojego życia. Przed starszym bratem było najważniejsze zadanie. Doprowadzić swojego brata do ostatniego autobusu. Wyszli szybko z domu. Musieli się spieszyć, a jednocześnie musieli być ostrożni. Nie mógł ich nikt widzieć. Nastolatek cieszył się w duchu, że nie miał daleko do przystanku. Dał młodemu całą swoją kasę.
- Pamiętaj, żeby tam żyć oszczędnie. Kup sobie bilet.
- Kiedy cię zobaczę?
Szli szybkim tempem i starszy chłopak rozglądał się. Na ulicach były jeszcze pustki. Jeszcze. To tylko kwestia czasu, że zobaczą dwa trupy w jego mieszkaniu. Wtedy będzie obława. Ale John był na to przygotowany, w przeciwieństwie do tego co powiedzieć swojemu bratu.
- Nie martw się, wtedy jak się zobaczymy świat będzie piękniejszy.
Nic lepszego mu nie przyszło do głowy. Wiedział, że Ben widzi teraz go ostatni raz.
- Obiecaj mi, że nie będziesz taki jak ja.
- Ale...
- Obiecaj mi!
- Obiecuję.
Została ostatnia przecznica do przejścia. Mieli pięć minut. John usłyszał wystrzał za plecami. Odwrócił się i zobaczył czerwoną racę. Już się dowiedzieli. Za szybko. Przyspieszył kroku. Benjamin nie nadążał za bratem, ale nie poddawał się. Dotarli na przystanek. John zatrzymał się i zaczął spoglądać dokoła. Jeszcze nikt nie przybył tutaj. Wiedział, że teraz czeka go kara śmierci za zabójstwo dwóch członków gangu. Spojrzał na brata.
- Bądź dobrym człowiekiem.
Wiedział, że Ben nie zrozumie wartości tych słów. Zobaczył z oddali autobus. Więc to już teraz. Może uciec z nim? Taki impuls pojawił się w głowie młodego mężczyzny. Instynkt przetrwania. Nie chciał umierać. Nie chciał być tylko kolejnym trupem na tej ulicy. Autobus do lepszego świata zatrzymał się. John przytulił Bena i wręcz wrzucił go do autobusu.
- Pozdrów ciocię Jane ode mnie.
- Dobrze...
Poczuł przeszywający ból w łydce. Ból, którego doświadczył wygiął go, ale się nie przewrócił. Już czas. Nigdzie nie ucieknę, ta myśl była jedną z ostatnich jakie doświadczył. Spojrzał i sam Jack był na drugim końcu ulicy i miał wyciągnięty pistolet. Celował w Johna. Autobus zamknął drzwi. Odjechał jego autobus do lepszej przyszłości. Chłopak ledwo utrzymywał się w pionie. Chociaż to nie była wielka rana i tak bolała. Wyjął pistolet. Wycelował w swojego Guru. Strzelił raz. Chybił. Strzelił drugi raz. Nie zobaczył w co trafił, ale na pewno go nie zabił. Zobaczył, że jest ich coraz więcej. Doszedł do wniosku, że nie da im tej satysfakcji. Nie da się zabić im. Przyłożył swój rewolwer do skroni. Wiatr wzmagał na sile. Huragan był już blisko. Wystrzelił.


Benjamin siedział na końcu autobusu i widział całą scenę przez szybę. Zobaczył, że jego brat oddaje dwa szybkie strzały, a później przystawia broń do swojej głowy. Autobus właśnie skręcił. Nigdy nie widział końca swojego brata. Ale usłyszał huk. Wiedział, że już go nigdy nie zobaczy. Łza poleciała. Najpierw pierwsza, później druga. Nie mógł się uspokoić przez godzinę, później z wycieńczenia zasnął.
Siła zamknięta jest w Tobie.
Otwórz swoją głowę.

2
Aaaaaa! Dziewiętnaście lat i takie niezgrabne zdania. Płakać się chce :'(

Na początek zaimki.
Sama mam z nimi problem, ale dopiero na Twoim opowiadaniu zauważyłam ich destrukcyjny wpływ na kompozycję całej pracy...
Zobacz:
Desfaq pisze:To było pewne, zbliżał się huragan, nikt do końca nie wiedział czy będzie silny czy nie. Ale nie to martwiło Johna. Zresztą nie tylko on miał to samo zmartwienie. Cała jego rodzina żyła obecnie w strachu. Chociaż jego rodzina to był tylko brat, bo reszta dla niego się nie liczyła. Ojciec wiecznie pijany, a matki nigdy w domu nie było, więc nikogo nie zdziwiło to, że John i Ben dołączyli do bandy Skinheadów.


Nie dość, że w prawie każdym zdaniu masz zaimek, to jeszcze ten sam...


Teraz zdania brzydkie, nielogiczne...
Tak się nie pisze, człowieku!
Desfaq pisze: Ale nie to martwiło Johna. Zresztą nie tylko on miał to samo zmartwienie.
Desfaq pisze: Cała jego rodzina żyła obecnie w strachu. Chociaż jego rodzina to był tylko brat, bo reszta dla niego się nie liczyła.
Desfaq pisze:Sam się czuł podobnie, bo przesadził, w imię swojego gangu - przesadził.
Desfaq pisze:Nie wiedział co teraz ma zrobić.
Desfaq pisze:Właśnie w takiej sytuacji był owy młody chłopak.
Desfaq pisze:W głowie miał retrospekcję dnia, który właśnie minął.
Desfaq pisze:Wiedział, że to co zrobił było słuszne, ale znacznie za późno.
Desfaq pisze:Przestrzeń czasu i spostrzegania zmieniła się drastycznie od ukończenia piętnastu lat, gdy po raz pierwszy podeszli do niego Strażnicy Czystości.
Powyższe przykłady tylko z dwóch akapitów. Reszty nie chce mi się tutaj kopiować.
Musisz pozmieniać szyk, wywalić niepotrzebne słowa, powtórzenia, zaimki.
Zastanów się nad trochę nad logiką w swoim teksie. Czasami mam wrażenie, jakby każde zdanie tworzyło osobną część i nie miało niczego wspólnego z całością.

Pomijam błędy ortograficzne i interpunkcyjne (których też masę nasadziłeś).

Co do fabuły: pomysł masz, ale... trochę niedopracowany.
Mamy Johna, jego "retrospekcje". OK. Dalej:
Dzwoni telefon. Szef każe naszemu biednemu bohaterowi się pospieszyć z (o ile dobrze zrozumiałam) zabiciem jakiegoś kolorowego. Grozi, że w przeciwnym razie zabije Bena (tak?). John odkłada słuchawkę, budzi brata, dzwoni do cioci. Ile to mogło trwać? Góra pięć minut. I nagle przychodzą dwaj uzbrojeni nowicjusze- chcą wypełnić groźbę Jacka. A gdzie w tym wszystkim czas na zrealizowanie zadania?

Po <hmm...> ciekawej lekturze "Ulicy" , mam wrażenie, że nie przepadasz za książkami. Ludzie, którzy czytają, raczej nie konstruują zdań w ten sposób... Może warto pochłonąć parę ciekawych książek, dopiero potem brać się za pisanie?
Jeszcze mała uwaga, tym razem odnośnie górnolotnych słów. Zapamiętaj: Nie używaj ich, jeżeli nie znasz ich znaczenia. Szkoda dawać ludziom jeść (nawiązanie do plotkarzy, dla których takie wpadki są najlepszą ucztą)...

Wszystkiego najlepszego, Krystianie! (spóźnione, ale szczere) ;)


PS. Też mam dysleksję, to nie jest żadne usprawiedliwienie.
Jeżeli za­bałaga­nione biur­ko jest oz­naką za­bałaga­nione­go umysłu, oz­naką cze­go jest pus­te biur­ko? Albert Einstein

3
Desfaq pisze:Drzewa wyginały się w dziwnych kątach raz po raz uderzane przez wiatr.
Kąty były dziwne? I co drzewa robiły w kątach? :/
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

4
kasując plik z tym tekstem upewnij się, że w momencie naciskania klawisza delete przytrzymujesz klawisz shift
ten tekst niestety nie przypomina żadnego uznanego utworu- jest więc genialnie odkrywczy albo standardowo grafomański,
poza wszystkimi słabościami, w tym tekście prawie każde zdanie zachodzi na kolejne, jakby rozpaczliwie szukało i podtrzymywało związek przyczynowo skutkowy między nimi- tak się może robi w łopatologicznych podręcznikach
jakie rady?
łapanka nie pomoże Ci, przecież miałeś ją w Mistrzach ogrodów - tekście dwie klasy lepszym niż to coś i nic z nią nie zrobiłeś, więc nie tędy droga
przeczytaj choćby Mistrza i Małgorzatę oraz Zbrodnię i karę- tylko nie mów, że czytałeś bo nie uwierzę- a jeśli czytałeś to przeczytaj jeszcze z tak 20 razy (mówię poważnie)
poczytaj choćby wyróżnione teksty na forum i postaraj się znaleźć podobieństwa i różnice
napisz to od nowa, bo poprawianie tego byłoby jak zakładanie ekologicznej farmy w Czarnobylu,
natomiast sama fabuła jest dobra, nośna, perspektywiczna- można z niej wiele wyciągnąć ale nie w ten sposób, działaj :)

5
Desfaq pisze:Ale zadzwonił telefon. Nie pociągnął za spust, chociaż zaskoczył go telefon i o mało co ręka się nie zacisnęła na spuście, ale powstrzymał się. Podszedł do telefonu i odebrał go.
Desfaq pisze: Łza poleciała. Najpierw pierwsza, później druga. Nie mógł się uspokoić przez godzinę, później z wycieńczenia zasnął.
Desfaq pisze: Zresztą nie tylko on miał to samo zmartwienie. Cała jego rodzina żyła obecnie w strachu. Chociaż jego rodzina to był tylko brat, bo reszta dla niego się nie liczyła.
Desfaq pisze:- Mam nadzieję, że już jego szukasz - powiedział ochrypły głos w słuchawce - nie chciałbyś, żebyśmy zrobili to za ciebie.
- Tak, tak.
- Tylko uważaj. Coś spierdolisz to resztę życia spędzisz w 'Shank.
- Wiem...
- A twój brat... będzie z nami pracował. A tego chcesz? A może od razu go zabijemy...?
- Odwalcie się od Bena!
- No to, kurwa, do roboty, chuju!
Desfaq pisze:- Ciocia Jane?
- Tak?
- Czy będziesz mogła się zając przez jakiś czas Benem?
- Czemu?
- Tutaj robi się gorąco, a nie chcę, żeby mu się coś stało.
- Na ile?
- Nie wiem. Aż nie będzie jakiejś wiadomości, on sobie poradzi. To jest dobry chłopak.
- Dobra, ale jak się uspokoi od razu go odsyłam.
Desfaq pisze:- To ty nie jedziesz?
- Nie mogę, ale ty musisz.
- Ja nigdzie nie jadę!
- Posłuchaj...
Nigdy nie zdążył dokończyć.
To według mnie mega interesujące zdania, dosyć zabawne i niezdarne. Gdyby opowiadanie było napisane w PIERWSZEJ osobie, to według mnie byłyby arcydziełem nie do podrobienia.

Fakt, przecinki w Twoim wykonaniu to dom wariatów. Wszystko biega, szwenda się bez celu między wyrazami, pojawia się ni z tego ni z owego.

Czytasz czasami na głos to, co napiszesz? Przeczytaj komuś. Psu na przykład. Tam, gdzie robisz przerwę w mówieniu, a nie jest to koniec zdania, tam ma być przecinek.

Spróbuj napisać opowiadanie w pierwszej osobie. Narracje w ustach głównego bohatera brzmiałaby... SUPER! Nietuzinkowo. I wtedy te drzewa w dziwnych kątach nabrałyby nowego wymiaru!

A jak już napiszesz, to niech pies powstawia ci przecinki i masz mnie w gronie swoich fanów. :-)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Miniatura literacka”

cron