Dlatego najpierw spędzam długie godziny, czytając i przeglądając rodowe kroniki, słuchając bajań krążących wśród ludu oraz zaznajamiając się z dziełami mistrzów nieporównywalnie większych ode mnie w starodawnej sztuce snucia opowieści. Później z tych drobnych kamyczków buduję mozaikę w jej ostatecznym kształcie, opowieść, którą ofiarowuję słuchaczom.
Są jednak historie, które przybywają jak delikatny zapach przywiany wiatrem i dopraszają się uwagi. Muszą zostać opowiedziane. A ja z reguły potrafię zrobić to porządnie tylko raz, bo każde zdanie rodzi się pod wpływem niepowtarzalnj chwili natchnienia. Dlatego moczę pędzel w tuszu i stawiam czarne znaki na karcie papieru, bowiem słowa wypowiedziane z pomocą dłoni i znaków pisma trwalsze są od ulotnego, znikającego z pamięci brzmienia głosu najlepszego nawet mówcy.
To właśnie jedna z takich opowieści.
* * *
Wydarzyło się to w latach Keicho, ale szczerze mówiąc jest to jedna z tych historii, dla której epoka nie ma wielkiego znaczenia. Traktuje bowiem o poszukiwaniach, one zaś zawsze są takie same. Przebiegają różnie w szczegółach, na rożne przeciwności losu natrafia szukający, z różnymi rozterkami musi się zmagać, ale u samego źródła każde poszukiwane okazuje się takie samo.Otóż w owych latach, swoje własne poszukiwanie rozpoczął młody samuraj imieniem Kuromizawa Toru. Tak się wydarzyło, że jego ojciec ściągnął na ród złą sławę, ginąc niegodnie w czasie pijackiej burdy z rąk rzezimieszków, których z nadmiaru shochu sprowokował do ataku. Jego pocięte ciało znaleziono w rzecznym rowie, sprawcy zaś pozostali nieuchwytni, nieliczni bowiem świadkowie – a była to grupka wiejskich dzieci bawiąca się nad rzeką i młoda kobieta z pobliskiego domu – nie potrafiła podać żadnych ich cech szczególnych. Nie była to też żadna miejscowa, znana ludności banda.
Oto całkiem anonimowa gromada łajdaków zaszlachtowała pijanego samuraja, Kuromizawa Toru nie mógł zaś w żaden sposób dopełnić synowskiego obowiązku i odebrać zemsty, aby przywrócić swojemu nazwisku chwałę i miejsce na cesarskiej liście szlachetnych rodów. Martwego można pochować, ale na hańbie podobne sztuczki nie wywierają wrażenia, przykleja się bowiem do człowieka jak miód, chociaż smak ma raczej gorzki.
Tak się jednak stało, że Toru zasłyszał od swojej dawnej niańki, kobiety uwielbiającej snuć dziwne opowieści jak na starą niańkę przystało, historię magicznego przedmiotu, ukrytego wśród szczytów japońskich gór.
– Ów przedmiot – powiadała niańka – to miecz, wykuty przez niezwykle biegłego w swym fachu płatnerza. Nie miał ten mistrz imienia ani nazwiska, bowiem chociaż urodził się zwyczajnym chłopcem w zwyczajnej rodzinie, w wieku lat dziesięciu nagle przestał rosnąć. Nie był karłem, zwyczajnie więcej już nie rósł. Mieszkańcy jego wioski przerazili się, że dotknęła go klątwa złych duchów i za radą mnichów z pobliskiego klasztoru wygnali, a wtedy ten człowiek wyrzekł się swojego imienia, nie chcąc, by cokolwiek łączyło go z dawnym życiem.
– Dlaczego przestał rosnąć, mateczko? – spytał wtedy Toru.
Kobieta cmoknęła niecierpliwie, bo nie lubiła, gdy jej przerywano opowieści.
– Któż to wie? Na świecie dzieją się i dziwniejsze rzeczy – stwierdziła. – W każdym razie na wygnaniu nauczył się on mistrzostwo kuć miecze, zgodnie z prawidłami sztuki i religii, a każdy, kto nabył u niego miecz zgadzał się, że lepszych ostrzy na świecie nie ma. Nigdy ów płatnerz nie przyznał się, kto w dalekich górach nauczył go tak kunsztownie wykonywać broń, lecz dopatrywano się w tym działania nadludzkich istot. Wkrótce płatnerzowi przestało wystarczać kucie zwykłych mieczy i zaczął wykuwać magiczne. Wszystkie magiczne miecze na świecie wyszły spod jego sprawnych rąk, a ostatni, szczególnie potężny, zawiera w sobie ducha płatnerza, którego wyrwał swemu twórcy. Taka była kara płatnerza, który uznał, że jest dość potężny, by kuć magiczne miecze.
– To ciekawa opowieść, mateczko, ale nie zbliża mnie do wypełnienia synowskiego obowiązku.
– Jest panicz niecierpliwy zupełnie jak za młodu! – zauważyła niańka. – Jednym z mieczy i zapewne najlepszym, jaki wykonał płatnerz, był miecz, który pomaga właścicielowi wypełniać godnie jego powinności nakazane honorem. Prowadzi go tam, gdzie musi się znaleźć i wskazuje wrogów, których krwi powinien skosztować. I dopiero tutaj kończy się moja opowieść.
Historia ta dała Kuromizawie Toru wiele do myślenia. Wiedział bowiem, że ojciec jego powinien zostać pomszczony. Zbadał wiele kronik i wysłuchał wielu opowieści, by rozwikłać zagadkę miejsca ukrycia magicznego miecza. Następującym torem biegły jego myśli: Ojca spotkała niegodna śmierć i przez to nad rodem ciąży hańba, ciąży także i nade mną. Mogę uwolnić się od niej, rozcinając sobie brzuch, lecz moja godna śmierć nie przywróci raz utraconej chwały nazwisku Kuromizawa. Sam znaleźć zabójców mego ojca nie zdołam, lecz ten miecz wskaże mi drogę do wypełnienia synowskiego obowiązku, a więc do pomszczenia śmierci ojca. I nie dziwi wcale, że wkrótce ogarnęła go na punkcie magicznej broni obsesja, nic bowiem tak nie zaprząta myśli samuraja, nawet zhańbionego, jak honor.
Po zapoznaniu się z legendami i zapisami kronik, Toru doszedł do wniosku, że potrafi z pewną dokładnością wskazać miejsce ukrycia miecza. Wziął więc zapas ryżowych kulek i sake, przypasał swoje miecze i wdział słomiane sandały, i ruszył w drogę ku górom, gdzie spodziewał się odnaleźć magiczną broń.
Wiele dni i nocy wędrował, pokonując niezliczone demony, które tylko czyhają na wędrowców odbywających najważniejszą wyprawę swego życia, aż dotarł do stóp góry, której nie ma na żadnej z map i której ludzki język nigdy nie nazwał. Wydarzyło się to po doprawdy długim czasie wędrówki, gdyż Toru mocno przecenił swoją domyślność odnośnie lokalizacji miecza.
Szczyt owej góry zawsze bielił się od śniegu i lodu. W wiosce u jej stóp powiadano, że nikt z tych nielicznych śmiałków, którzy próbowali tam się dostać, nie powrócił żywy. Ale może, myślał Toru, jedząc posiłek w miejscowej gospodzie, po prostu nie chcieli tu wracać. Jedzenie bowiem, a stanowił je ryż z mięsem, było tak okropne, że żołądek przewracał się na lewą stronę.
Zmusiwszy się, by zgodnie z zasadami uprzejmości i nakazem bushido dotyczącym zwalczania słabości , zjeść ów ohydny posiłek, Toru począł wypytywać miejscowych o magiczny miecz. Ponieważ sednem poszukiwań jest to, by były one jak najtrudniejsze, co służy stosownemu hartowaniu charakteru szukającego, ludzie niechętnie dzielili się z nim wiedzą.
W końcu, gdy słońce chyliło się ku zachodowi, młody samuraj znużony powrócił do gospody. Izba świeciła pustkami, tylko służąca, która usługiwała mu przedtem przy jedzeniu, myła stoły, zgarniając z nich kurz i resztki jadła.
– Twoi ziomkowie to małomówni ludzie – powiedział Toru do tej dziewczyny, sam niepewny, czemu ją zagaduje.
Uniosła na niego oczy i potaknęła:
– Tak, ale ja odpowiem chętnie na wszystkie pana pytania.
– A wiesz coś o magicznym mieczu, który podobno jest na szczycie góry, nienazwanej przez ludzi, o szczycie pokrytym śniegiem?
– Wszystko.
Toru zadumał się wówczas nad tym jak uparcie los ciska mu kłody pod nogi, bowiem osoba, która mogła mu pomóc, była jedną z pierwszych napotkanych w wiosce. On zaś stracił cały dzień na wypytywanie innych mieszkańców.
– Co w takim razie wiesz?
– Miecz znajduje się na szczycie góry, a ścieżki, które tam wiodą, nie są bezpieczne. W porastającym górę lesie gnieżdżą się demony i po stokroć gorsze od nich upiory, które prześladują śmiałków odkąd tylko ich ujrzą.
Kuromizawa Toru zadumał się ponownie. Demonów się nie bał, wiele ich już zgładził. Lecz upiory były kłopotem, nie można bowiem przeciąć mieczem niespokojnej duszy. Kiedy zaś taka przylgnie do człowieka, to jakby przylgnął do niego cień śmierci, wysysa bowiem ze swej ofiary życie, prowadząc ją wprost w zimne objęcia grobu. Nie takiego zgonu pragnął młody, dzielny Kuromizawa.
– Z twoich słów wynika, że żaden człowiek nie może się tam dostać. Lecz czyż nie ochronią go sutry, pobożne zaklęcia i święte amulety?
– Być może ochronią – przyznała służąca. – Lecz pewien mnich powędrował raz ku szczytowi góry, zaopatrzony w to wszystko i pożarły go wilki.
Toru okazał zdumienie:
– Wilki? Wszak wilk jest strażnikiem gór, przychylnym ludziom.
– Wilk jest strażnikiem gór – przyznała dziewczyna. – Dlatego nie wpuszcza obcych, którzy nie zdobędą sobie jego przychylności. – Milczała chwilę. – Jest inny sposób, las ten bowiem zamieszkuje osoba, która może pana zaprowadzić aż na szczyt góry. Nazywają ją tu Wilk, Okami, bowiem nosi odzienie z wilczych skór.
– Czy możesz mnie do niej zaprowadzić? – spytał Toru, a służąca przytaknęła.
Tak się rozstali.
* * *
Następnego dnia, jeszcze przed śniadaniem, którego Toru za nic nie chciał jeść, mając wciąż w ustach posmak poprzedniego posiłku, służąca zaprowadziła go leśną ścieżką w głąb leśnej gęstwiny.– Tutaj musi pan czekać – powiedziała po pewnym czasie i zawróciła.
Toru czekał, walcząc z niepokojem. Nie podobało mu się to miejsce, ciemne i mroczne, gdzie tylko wiatr od czasu do czasu poruszał trącymi o siebie konarami drzew. Zdawało mu się, że w każdej koronie kryć może się przebiegły, leśny zabójca, a każdy błysk między pniami był jak błysk wilczych ślepi.
Dzielny Toru tak się skupił na wypatrywaniu niebezpieczeństw w różnych mrocznych zakamarkach lasu, że nie zauważył, gdy na ścieżce za jego plecami pojawiła się ludzka postać, póki nie chrząknęła znacząco. Wówczas drgnął, a odwróciwszy się, ujrzał przed sobą istotę niezwykłą.
Jak mówiła służąca, odziana była w wilcze skóry. Szary ogon zwieszał się z tej obwiązanej wokół jej bioder. Połowę twarzy krył nasunięty na oczy, wilczy czerep. Pod nim zaś wygięły się w uśmiechu bardzo czerwone usta, z czarnym znamieniem nad nimi. Skóra Okami była bardzo blada. Prócz wilczych futer, ciało jej okrywało damskie, białe kimono.
– Przybyłem... – począł mówić Toru.
– …po magiczny miecz, który wskaże ci zgubioną ścieżkę bushido – dokończyła za niego Okami.
Kuromizawa Toru zadziwił się wielce.
– Ogromna jest twoja przenikliwość – przyznał.
– Można tak rzec – potwierdziła. – Chociaż w rzeczywistości po prostu wszyscy samurajowie przychodzą tu po to samo.
– Rozumiem, że jesteś strażniczką tego miejsca – powiedział Toru. – Gotów jestem cierpieć i przejść przez wszystkie próby, jakie mi wyznaczysz. Nie ugnę się, udowodnię swoją cnotę i czyste intencje, by zdobyć magiczny miecz, który pozwoli mi zmazać hańbę z nazwiska mej rodziny.
– To bardzo szlachetne z pana strony – zapewniła Okami. – Teraz jednak po prostu chodźmy.
* * *
I tak Okami, strażniczka bezimiennej góry, powiodła dzielnego samuraja na spotkanie z jego przeznaczeniem. Szli ścieżkami, które znają tylko demony i wilki, i oczywiście także Okami. Nocą wśród pni drzew przemykały upiory w postaci wychudłych jak szkielety ludzi o nogach przeobrażonych w smugi szarego dymu. Taką postać przyjmują bowiem dotknięci przez śmierć, którzy nie chcą lub nie mogą zażyć spokojnego odpoczynku.Mimo tych strachów, Okami nie pozwoliła rozpalić ognia, by odpędzić chłód i zmory.
– Upiory przywykły do głupców, którzy niepokoją ten las – wyjaśniła. – Jeśli nie rozpalimy ognia, nie zobaczą nas lub uznają za jego część. Gdy zaś znajdziemy się w blasku ognia, przylgną do nas i powiodą nas ku śmierci.
Toru siedział więc z nią w ciszy i ciemności, jedząc ryżowe kulki i pragnąc odgonić nieco samotność, lecz nie mieli o czym mówić. Pogrążył się w myślach, co uczyni, gdy już zdobędzie miecz. Wciąż jednak umysł jego kierował się ku Okami, więc w końcu zapytał o nurtującą go głęboko sprawę:
– Czy ten czerep ci nie przeszkadza, strażniczko? Nic chyba przez niego nie widzisz?
Ona spokojnie uniosła czerep i pokazała mu twarz. Jej zamknięte oczy szpeciły szkarłatne szramy, biegnące od czoła ku kościom policzkowym.
– Nie przeszkadza, bo jestem ślepa – wyjaśniła, nasuwając z powrotem czerep na oczy.
Po chwili ciszy, Toru odezwał się znowu:
– To prawda, że pewnego mnicha pożarły tu wilki?
– Tak – odrzekła Okami. – Była to bowiem ciężka zima i doskwierał im głód, skusiło je zatem ludzkie mięso.
– Stały się więc ludojadami, bowiem drapieżnik, który raz posmakuje ludzkiej krwi, łaknie jej już zawsze.
– To kłamstwo. Mięso ludzkie jest niesmaczne.
Toru nic nie odpowiedział, nie zapytał również, skąd Okami zna smak ludzkiego mięsa. Uznał, że lepsze pocieszenie odnajdzie w tykwie z sake niż w rozmowie ze strażniczką bezimiennej góry.
* * *
Tak, wśród dziwów i strachu, krocząc najpierw lasem, a potem śnieżnymi polami, dotarli na szczyt góry. Leżał tam wielki głaz, a w niego tkwił wbity miecz o pięknej rękojeści.– Oto jest magiczna broń – powiedziała Okami.
– I tylko godzien tego może jej dobyć? – upewnił się Toru.
– Po prostu jest tak wspaniała, że przecina nawet kamień i ten, kto porzucił tu ten miecz, wbił go w skałę, by się nie poniewierał. Mógł jednak nieco przymarznąć.
Kuromizawa Toru podszedł do miecza, z nabożną czcią ujął rękojeść i pociągnął. Rozległ się suchy trzask, gdy pękł metal tak stary, że mimo znakomitości przeżarła go rdza i oto dzielny, młody samuraj trzymał w dłoni ułamek cudownej broni, której magia przepadła wraz z pęknięciem ostrza.
– Cóż – powiedziała Okami. – Widocznie tkwił tu nieco zbyt długo. Szczerze mówiąc, od dawna nie mieliśmy żadnego śmiałka, który próbowałby go wyciągnąć. A tamtym poprzednim nawet złamać się go nie udało, tylko naszarpali się niepotrzebnie przed seppuku.
Lecz dzielny, młody samuraj jej nie słuchał, gdyż pogrążył się w rozpaczy. Oto złamał jednym nieuważnym szarpnięciem ostatnią nadzieję na zmycie hańby ze swego rodu.
Zrozpaczony, padł na kolana. Zrzucił z ramion odzienie i podwinął pod kolana, by nie paść w hańbiącej pozycji. Dobył wakizashi i zamknął oczy na chwilę, rozważając, jak ponury los dotknął jego ród. Oto, straciwszy nadzieję na zmazanie hańby rodziny, zmazać mógł przynajmniej własną.
Wraził miecz w brzuch i ciął, od lewej do prawej, potem zaś ku górze. Nie było jednak nikogo, kto ujrzałby jego wnętrzności i tym samym czystość jego myśli oraz intencji. Uczynił wszystko, co mógł, teraz zaś nie miał nadziei i tylko zmycie hańby mu pozostało.
Tak oto dzielny, młody Kuromizawa Toru dokonał swego żywota, za jedynego świadka swego oczyszczenia mając ślepą kobietę żyjącą wśród upiorów i demonów na bezimiennej górze. A kiedy wydał już ostatnie tchnienie, Okami westchnęła cicho i usiadła na głazie. Ludzie z wioski przybyć mieli jak zawsze o zmierzchu.
Nie pierwszy Kuromizawa, zrozpaczony, że chociaż dotarł do miecza, nie może go dobyć, zmazał swą hańbę na szczycie tej góry. Chociaż on pierwszy go zniszczył i plotki o tym musiały obiec Japonię. Takie historie zawsze szybko się roznoszą. Pojawi się może jeszcze kilku śmiałków, a później nikt już najpewniej nie postawi stopy na szczycie bezimiennej góry.
– I dobrze – westchnęła Okami, niepomna, że słucha jej tylko las. – Może przynajmniej posiłki w wiosce staną się nieco smaczniejsze.