,,Z lalkami za pan brat" [fantastyka]

1
Lubił bawić się lalkami Barbie.
Nakładać im nowe suknie, urządzać przyjęcia przy herbatce i naśladować ich słodkie, piskliwe głosiki.
Zawsze po śniadaniu biegł do swojego pokoju i, po starannym zamknięciu drzwi na klucz, rozpoczynał nowy spektakl. Każda z lalek biorących w nim udział miała własną historię, życie pełne ekscesów i niezwykle starannie wyrobioną osobowość. Każda była przecież kimś innym, na swój sposób wyjątkowym.
Ale i tak najbardziej lubił Mary Lou. Mary z długimi, pokudłaczonymi rudymi lokami i małą łysinką na czubku głowy w miejscu, gdzie dawno zdechły kocur wbił niegdyś swoje pazury.
Mary nie miała lewej dłoni i prawego ucha. Mary zawsze nosiła pozaciąganą suknię ślubną, choć żaden z Kenów nie zasłużył nigdy na jej rękę. Mary pokłóciła się ze wszystkimi innymi lalkami i nikt jej nigdy nie kochał, a jednak Mary była najcudowniejsza na świecie i koniec kropka.
Nigdy się z nią nie rozstawał. Choć wiedział, że to przecież nie wypada, przemycał ją w kieszeni spodni na mszę do kościoła i na uroczyste obiadki do babci. Bo przecież w środku kazania mógł sobie przypomnieć coś ważnego, a komu mógłby o tym powiedzieć jak nie Mary? Nikt poza nią go przecież nie rozumiał! Tylko ona- ruda, zdezelowana Barbie mogła pojąć wagę jego problemów!
Żałował tylko jednego- że nie umiała mówić.

Zbliżało się Boże Narodzenie. Tradycyjnie cała rodzina wyruszyła na przedświąteczne zakupy do gigantycznej galerii handlowej. Tradycyjnie Shanon wpakował Mary do kieszeni świeżo uprasowanych portek i, mocno ściskając mamę za rękę, wpadł w sam środek tłumu. Mama pilnowała, by synek się nie zgubił, ale synek zapomniał, by postąpić tak samo z Mary.
I tak, gdy tata rozwodził się nad zadziwiającą promocją karkówki, Mary już z nimi nie było.
Synek wpadł w panikę i, nie czekając na pozwolenie, wyrwał się pędem na poszukiwanie rudej przyjaciółki. Ale nie znalazł jej ani w dziale ze sportowymi ciuchami, gdzie mama kupiła czerwony dres, ani też w cukierni, w której to zjedli przepełnione kaloriami świeżutkie pączki.
Mary zapadła się pod ziemię, a on pozostał sam w środku tłumu gotowego zabić za najlepszego karpia na Wigilię.
-Jestem tutaj, kochanie!- Nagle usłyszał dziwnie znajomy, słodki głos, dobiegający z oddali. Mary? To musi być ona! Gorączkowo rozejrzał się dookoła, ale nigdzie jej nie dostrzegł Żadnych plastikowych lalek na horyzoncie.
-Mary! Mary Lou!- nawoływał z bezsilnością w głosie. Rozsądek powoli zaczynał brać górę nad dziecięcą wyobraźnią i Shanon zaczął dochodzić do wniosku, że lalka nigdy nie przemówiła.
Wtedy ją zobaczył.
Nie miała już dwudziestu centymetrów i powyrywanych kończyn. Rude loki spływały równomiernymi falami na jej pełne piersi i szczupłą talię, kończąc się dopiero gdzieś w okolicach pasa. Delikatnym ruchem dłoni co jakiś czas poprawiała gęstą grzywkę, układając ją z powrotem na swoje miejsce- zaczepioną o prawe ucho.
Nie miała na twarzy pudru- nie potrzebowała go. Jej cera była zbyt idealna, by niszczyć ją przez nakładanie jakichś świństw najczęściej chińskiego pochodzenia. Jedynie usta pociągnęła jaskrawo czerwoną szminką.
Nie obchodziły jej zazdrosne spojrzenia kobiet, czy pełen pożądania wzrok mijanych przez nią mężczyzn. Zielonymi oczyma niebotycznych rozmiarów wpatrywała się ze spokojem w małego chłopca. Tylko w niego.
Krystalicznie biała suknia ślubna (ta sama co zawsze, tyle, że całkowicie nowa, bez najmniejszych oznak używania) nieco podwijała się podczas każdego kroku zbliżającego ją do Shanona.

Z początku myślał, że coś mu się pomieszało, że ta piękna pani nie może być przecież jego lalką, jego cudowną Mary.
-To ja- Mary Lou. Chodź za mną, skarbie, rodzice już czekają na ciebie na parkingu- mruknęła słodko i, nie czekając aż wyrazi zgodę, pociągnęła go za sobą. Wtedy jeszcze mógł się uratować, mógł wrzeszczeć, by go puściła, a wtedy ona znikłaby na zawsze i powróciła do swej dawnej postaci Barbie. Ale nie zrobił tego. Kochał Mary Lou i cholernie jej ufał. Kochał nad życie.
Przez nikogo niezatrzymani wyszli na zewnątrz, na wszechstronny parking. Shanon podnieconym głosem po raz setny opowiadał Mary, jak to niezwykle się cieszy, że mówi i już nie jest lalką. Ona tylko kiwała głową, co jakiś czas tarmosząc jego jasne włosy jedwabiście gładką dłonią.
-Chodź szybko, zostało mało czasu!- krzyknęła nagle, mocnym ruchem ręki, wpychając go na środek ulicy.
Biała suknia ślubna i czarne skrzydła przebijające spod materiału były ostatnią rzeczą, którą zobaczył nim jego białka oczne wylądowały na szybie tira.

Kierowca zginął na miejscu. Przed śmiercią nauczył się latać.

Podczas identyfikacji zwłok mama zarzygała nowo zakupiony komplet ubrań, a tata zemdlał. Ich synek wyglądał trochę inaczej bez twarzy, kończyn i krwi. Ta ostatnia rozbryzgła się na szybach centrum handlowego i biedni pracownicy musieli wziąć nadgodziny.
Pogrzeb odbył się w przeddzień Wigilii. Wieńce z ,,ostatnim pożegnaniem" i radosne, tęczowe znicze zdobiły mały grób Shanona. Płakali wszyscy, nawet Mary skryta za ogromną płaczącą wierzbą.

***

Shanon od ponad dwunastu godzin oficjalnie był trupem.
Pozostałości z jego ciała prawie całkowicie sprzątnięto z parkingu, a DNA zostało potwierdzone przez wciąż jeszcze rozdygotanych rodziców. Opis z wypadku pojawił się w telewizji, zaś w redakcji lokalnej gazety trwały przygotowania specjalnego artykułu na pierwszą stronę.
Jego śmierć stała się sensacją dnia.

I w tym wszystkim była tylko jedna mała nieścisłość.
Shanon wcale nie umarł.

Obudził się parę minut po stwierdzeniu zgonu i czuł się jak najbardziej żywy. Nadal oddychał, nadal widział i (co najważniejsze!) wciąż mógł wrzeszczeć. To ostatnie sprawdził niemalże od razu, panicznie nawołując Mary.
Nie przyszła.
Jedynie Szef Wszystkich Szefów postanowił sprawdzić, kto tak wrzeszczy, bezczelnie przerywając mu popołudniową drzemkę.
-Ach- westchnął.- Więc to ty!- rzucił z zarzutem, wymierzając w jego kierunku karcące spojrzenie.- Dopiero od niespełna godziny jesteś w Niebie, a już sprawiasz same problemy!- dodał po chwili, ignorując łzy, które mimowolnie poczęły napływać do oczu chłopca.
Nie o dziś wiadomo przecież, że niewyspany Bóg to zły Bóg.
-W... Niebie?- wykrztusił zdawkowo. Dopiero teraz dotarły do niego ostatnie ziemskie wspomnienia. Maska tira nieuchronnie zbliżająca się do jego wątłego ciała, wyraz twarzy kierowcy ostatkiem sił próbującego zmusić pojazd do skrętu w jakąkolwiek stronę. I Mary patrząca na to wszystko z uśmiechem. Ruda piękność z czarnymi skrzydłami szczelnie skrytymi pod białym materiałem sukni.
Teraz i on miał skrzydła. Białe.
-A gdzież by indziej? Przecież nie żyjesz, chłopcze- odparł z irytacją. Gdyby tylko dał mu pospać te piętnaście minut dłużej, byłby znacznie milszy. Kto wie, może nawet wytłumaczyłby mu, na czym będzie polegać jego nowe życie i oprowadził po Niebie, zamiast zwalać tę robotę na Gabriela? Ale nie, ten mały musiał wrzeszczeć i wołać tę, jak jej tam...- Mary!- obwieścił uradowany, po chwili reflektując się, że nie powinien tego mówić na głos. To jedno słowo wywołało bowiem lawinę pytań ze strony Shanona.
Gdzie jest, dlaczego jej tu nie ma, co teraz robi i co najważniejsze- kiedy wreszcie przyjdzie go odwiedzić i będzie mógł jej powiedzieć, jak bardzo ją kocha i wypłakać się w jej miękkie, gęste włosy. Płakać ze szczęścia.

Bóg nie odpowiedział.
Mruknął coś niewyraźnie pod nosem, zastanawiając się, czy kradzież tożsamości jest poważnym grzechem.
-Zapomnij.

***

Nazywał się Dave Bolton i miał sto dwadzieścia pięć lat. Jego matka- typowa dziwka- dokonała aborcji w drugim miesiącu ciąży, tym samym posyłając go prosto do Nieba. W sumie, może to i lepiej. Będąc Aniołem, miał zbyt wiele okazji, by przekonać się, że Ziemia nie jest cudownym miejscem. Ludzie na co dzień byli narażeni na pokusy ze strony zła. Jeśli mu ulegli, po śmierci ich dusze stawały się własnością Demonów. Te wstrętne kreatury nie ograniczyły się tylko do ludzi. Stopniowo, wykorzystując wszelkie sposoby, sprowadzały na swoją ścieżkę również niektóre z Aniołów. Mąciły im w głowach, odsuwając ich od Boga, mamiąc ich myśli. Upadali. Odlatywali z Nieba na czarnych skrzydłach. Nigdy nie wracali.

On im się nie podda. Został powołany, by z nimi walczyć. Aż do końca. Po kres. Cokolwiek miało to znaczyć.

A jako, że pełnił funkcję Anioła Stróża, miał ku temu wiele okazji. Musiał odpędzać Demony praktycznie dwadzieścia cztery godziny na dobę. Bo przecież można było zgrzeszyć nawet i we śnie. Wystarczyła byle Maszkara, która wszczepiła w ludzki umysł jakąś niemoralną myśl, a ta samoistnie się w nim rozwijała. Niczym wirus.

* * *

Aktualnie pełnił opiekę nad małą dziewczynką- Violet. Violet miała pięć lat, ciemne blond włosy najczęściej związane w koński ogon i ogromną kolekcję lalek. Barbie baletnica, Barbie na rowerze, pielęgniarka... Czego tam nie było! Rodzice Violet byli bogaci i w zamian za czas, który zamiast córce poświęcali swojej firmie, kupowali jej lalki. I takim oto sposobem już wkrótce pokój Violet zmienił się w mauzoleum lalek. Niektóre wciąż stały na półce zakonserwowane w pudełkach, martwe. Violet ich nie potrzebowała. Liczyła się tylko Catherine. Najbardziej zniszczona i prawdopodobnie najstarsza Barbie z całej kolekcji. Cath- bo tak zwracała się do niej dziewczynka- miała rude skręcone loki i liczne wybrakowania. Ktoś wyrwał jej nos, lewą dłoń i garść sztucznych włosów. Mimo to Violet ją kochała.
Dave również.

Czasem, gdy jego podopieczna smacznie już spała i żadne Demony nie zagrażały jej dziecięcym snom, brał ją w ramiona i czułym gestem gładził jej plastikową postać. Szeptał swoje najskrytsze tajemnice.
Pod osłoną nocy nie musiał niczego udawać. Rankiem wmawiał sobie, że nic takiego się nie wydarzyło, a wszystko było tylko wynikiem jego zbyt wybujałej fantazji.

Dorosły Anioł i potajemne rozmowy z lalkami? Przecież Bóg by go wyśmiał!

* * *

Conocne rozmowy z Cath stały siały się obsesją Dave'a. Gdy tylko Violet zamykała oczy, jednym szybkim ruchem wyjmował lalkę z jej małych dłoni i zaczynał swoisty seans.
-Kocham Cię, maleńka.- Zawsze mówił to samo zdanie, gdy pierwsze promienie słońca wpadały na pomarańczowy dywan dziecięcego pokoju, a on lada chwila musiał odstawić lalkę na miejsce. Imię Catherine jakoś nigdy nie przeszło przez jego gardło. Przecież ta ruda piękność nie mogła się nazywać Cath! To było zbyt proste, wręcz prostackie imię. Może Martha, Jane albo...
-Ja Ciebie też, Shanon.

Czas stanął.
Lalka zmieniła się w kobietę idealną.
Jak wtedy, gdy na asfalt padał śnieg, a tiry jeździły zbyt szybko, by zdążyć się zatrzymać w odpowiednim momencie.

Ale tamta Pani nie nazywała się przecież Catherine.
I nie należała do Violet.
Była tylko jego.

-To ja- Mary Lue. To ja, Shanon, to wciąż ja.

Wziął ją w ramiona i wypłakał się w jej rude włosy.
To były łzy szczęścia.

***

Shanon Upadł.
Bóg nie chce go już w Niebie.
Ma zbyt czarne skrzydła i nie spełnia kwalifikacji.
Ostatnio zmieniony wt 12 lis 2013, 22:54 przez La Douleur, łącznie zmieniany 3 razy.

2
Wzruszający i nieźle napisany napisany tekst. Dwukrotnie przeczytałem z przyjemnością.

- Usunął bym "do gigantycznej galerii handlowej", nie brzmi mi jakoś, może dlatego, że nic nie wnosi a może ponieważ nie lubię takowych.
- Nie wiem czy to rodzice potwierdzają DNA i czy w takiej sytuacji jest to konieczne.
- "rzucił z zarzutem" - chyba lepiej: rzucił z wyrzutem.
- " również niektóre z Aniołów" - chyba raczej: również niektórych z Aniołów (lub spośród Aniołów). Gramatycznie to anioł jest jednak rodzaju męskiego.
- "by zdążyć się zatrzymać w odpowiednim momencie" - zbędne wyjaśnienie, wiadomo o co chodzi.
- "i nie spełnia kwalifikacji" - również bym usunął, kończąca kropka po "skrzydła".

Ale to w ramach czepiania się.

Końcówka przypomina trochę "Aurę" Fuentesa.

3
Gorgiasz pisze:Wzruszający i nieźle napisany napisany tekst. Dwukrotnie przeczytałem z przyjemnością.

- Usunął bym "do gigantycznej galerii handlowej", nie brzmi mi jakoś, może dlatego, że nic nie wnosi a może ponieważ nie lubię takowych.
- Nie wiem czy to rodzice potwierdzają DNA i czy w takiej sytuacji jest to konieczne.
- "rzucił z zarzutem" - chyba lepiej: rzucił z wyrzutem.
- " również niektóre z Aniołów" - chyba raczej: również niektórych z Aniołów (lub spośród Aniołów). Gramatycznie to anioł jest jednak rodzaju męskiego.
- "by zdążyć się zatrzymać w odpowiednim momencie" - zbędne wyjaśnienie, wiadomo o co chodzi.
- "i nie spełnia kwalifikacji" - również bym usunął, kończąca kropka po "skrzydła".

Ale to w ramach czepiania się.

Końcówka przypomina trochę "Aurę" Fuentesa.

Dziękuję za miły komentarz i uwagi.
Faktycznie, "niektóre z Aniołów" bardzo dziwnie "brzmi", ale jakoś sama nie zwróciłam na to wcześniej uwagi.
Niestety, "Aury" nie miałam okazji przeczytać.

4
La Douleur pisze:Ale i tak najbardziej lubił Mary Lou. Mary z długimi, pokudłaczonymi rudymi lokami i małą łysinką na czubku głowy w miejscu, gdzie dawno zdechły kocur wbił niegdyś swoje pazury.
Mary nie miała lewej dłoni i prawego ucha. Mary zawsze nosiła pozaciąganą suknię ślubną, choć żaden z Kenów nie zasłużył nigdy na jej rękę. Mary pokłóciła się ze wszystkimi innymi lalkami i nikt jej nigdy nie kochał, a jednak Mary była najcudowniejsza na świecie i koniec kropka.
Wiem, że powtarzanie Mary, Mary, Mary jest celowe, ale mnie się nie podoba. W natłoku tego słowa ginie idea, ze liczyła się tylko Mary.
Może tak:
Ale i tak najbardziej lubił Mary Lou z długimi, pokudłaczonymi rudymi lokami i małą łysinką na czubku głowy w miejscu, gdzie dawno zdechły kocur wbił niegdyś swoje pazury. Lalka nie miała lewej dłoni i prawego ucha. Nosiła pozaciąganą suknię ślubną, choć żaden z Kenów nie zasłużył nigdy na jej rękę. Kłóciła się ze wszystkimi innymi lalkami i nikt jej nigdy nie kochał, a jednak to właśnie Mary Lou była najcudowniejsza na świecie i koniec kropka.
La Douleur pisze: Tradycyjnie cała rodzina wyruszyła na przedświąteczne zakupy do gigantycznej galerii handlowej. Tradycyjnie Shanon wpakował Mary do kieszeni świeżo uprasowanych portek i, mocno ściskając mamę za rękę, wpadł w sam środek tłumu.
Jedno tradycyjnie zamień na "jak zawsze".
La Douleur pisze:ani też w cukierni, w której to zjedli przepełnione kaloriami świeżutkie pączki.
Ha, to mi się podoba. Myślenie dziecka, które posłyszało, jak matka mówi, że w pączkach jest tyle kalorii i przetwarza to po swojemu.
La Douleur pisze:Żałował tylko jednego- że nie umiała mówić.

/.../
-Jestem tutaj, kochanie!- Nagle usłyszał dziwnie znajomy, słodki głos, dobiegający z oddali. Mary? To musi być ona!
Skąd znał jej głos, jego barwę, skoro nie umiała mówić? Tak go sobie wyobrażał? Tak mu brzmiał w głowie? Pasował do niej, był taki jak być powinien?
La Douleur pisze:Nie obchodziły jej zazdrosne spojrzenia kobiet, czy pełen pożądania wzrok mijanych przez nią mężczyzn. Zielonymi oczyma niebotycznych rozmiarów wpatrywała się ze spokojem w małego chłopca. Tylko w niego.
Ta informacja mi nie pasuje. Ludzie ją widzą? Po co?
La Douleur pisze:Kochał Mary Lou i cholernie jej ufał. Kochał nad życie.
Kochał Mary Lou nad życie i cholernie jej ufał.
La Douleur pisze:którą zobaczył nim jego białka oczne wylądowały na szybie tira.

białka oczne? Nie, nie, nie. Poproszę jakoś inaczej. Zostaw synkedochę, ale wymyśl zręczniejszą, mniej biologiczną, medyczną. Chcesz przecież w ten sposób opisać śmierć chłopca! "Białka oczne" mi do tego nie pasują.
La Douleur pisze:Ta ostatnia rozbryzgła się na szybach centrum handlowego i biedni pracownicy musieli wziąć nadgodziny.
literówka - rozbryzgała
biedni pracownicy - usuń "biedni", to w jakiś dziwny sposób zmienia wymowę sceny, minimalizuje, odbiera moc.
La Douleur pisze:Płakali wszyscy, nawet Mary skryta za ogromną płaczącą wierzbą.
Mary płakała? Coś tu jest nie tak. Demon, który płacze po zabiciu kolejnej ofiary? Nie rób z niego "świecącego wampira".
La Douleur pisze:Nadal oddychał, nadal widział i (co najważniejsze!) wciąż mógł wrzeszczeć.
Wywal nawias.
La Douleur pisze:DNA zostało potwierdzone przez wciąż jeszcze rozdygotanych rodziców.
Rodzice potwierdzili DNA? A jak?
La Douleur pisze:-Ach- westchnął.- Więc to ty!- rzucił z zarzutem, wymierzając w jego kierunku karcące spojrzenie.- Dopiero od niespełna godziny jesteś w Niebie, a już sprawiasz same problemy!- dodał po chwili, ignorując łzy, które mimowolnie poczęły napływać do oczu chłopca.
rzucił z zarzutem - powiedział z wyrzutem; robić wyrzuty; rzucił z niechęcią;
wymierzając spojrzenie - wymierzyć policzek; mierzyć kogoś spojrzeniem;
La Douleur pisze:Shanon od ponad dwunastu godzin oficjalnie był trupem./.../ Obudził się parę minut po stwierdzeniu zgonu i czuł się jak najbardziej żywy./.../-Dopiero od niespełna godziny jesteś w Niebie, a już sprawiasz same problemy!-
Tak z ciekawości zapytam - gdzie był przez godzin jedenaście? I jak to jest, że obudził się parę minut po stwierdzeniu zgonu - w Niebie też potrzebne jest oficjalne potwierdzenie zgonu? Prze lekarza z dołu? Intrygujące są te różnice czasowe. ;)
La Douleur pisze:Maska tira nieuchronnie zbliżająca się do jego wątłego ciała, wyraz twarzy kierowcy ostatkiem sił próbującego zmusić pojazd do skrętu w jakąkolwiek stronę.
Skoro był małym chłopcem, skoro stał na ulicy, na wprost maski jadącej ciężarówki, to za nic na świecie nie mógł widzieć twarzy kierowcy.
La Douleur pisze:Maska tira nieuchronnie zbliżająca się do jego wątłego ciała, wyraz twarzy kierowcy ostatkiem sił próbującego zmusić pojazd do skrętu w jakąkolwiek stronę. I Mary patrząca na to wszystko z uśmiechem.
Tu Mary zachowuje się jak należy, a nie beczy na cmentarzu. Demon to demon, powinien umieć się zachować.
La Douleur pisze:Bóg nie odpowiedział.
Mruknął coś niewyraźnie pod nosem, zastanawiając się, czy kradzież tożsamości jest poważnym grzechem.
-Zapomnij.
Jak nie odpowiedział, kiedy odpowiedział? Jak mruknął coś niewyraźnie? Przecież powiedział, cytuję: Zapomnij.
Kto komu ukradł tożsamość? Mary? Demoniczna paskudnica Mary? A może jakiejś nieszczęśnicy? I niby po co? Demon tak musi, gdy kusi?
La Douleur pisze:Nazywał się Dave Bolton i miał sto dwadzieścia pięć lat. Jego matka- typowa dziwka- dokonała aborcji w drugim miesiącu ciąży, tym samym posyłając go prosto do Nieba.
Ej, co to znaczy "typowa dziwka"? Była prostytutką czy kobietą nic nie wartą? Wszystko się we mnie buntuje na taką charakterystykę.

W tym miejscu o zapisie: Jego matka- typowa dziwka- dokonała. Co się stało ze spacjami?
La Douleur pisze:Nazywał się Dave Bolton i miał sto dwadzieścia pięć lat./.../
-To ja- Mary Lue. To ja, Shanon, to wciąż ja.

Wziął ją w ramiona i wypłakał się w jej rude włosy.
To były łzy szczęścia.
Brakuje mi tu logiki. Anioł Dave kocha lalkę. Wyznaje jej to co noc. Ona okazuje się być tym samym demonem, który zabił Shanona. To kupuję, ale jak to się dzieje, że nagle zamiast Dave'a mamy Shanona? Wyjaśnij mi to, proszę.

Da się czytać, a to już bardzo wiele. :D Martwią mnie pewne nielogiczności, bo dowodzą, że nie do końca panujesz nad historią.

Mam nadzieję, że powyższe uwagi w jakiś sposób pomogą Ci w samodoskonaleniu. Powodzenia
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

5
Przez nikogo niezatrzymani wyszli na zewnątrz, na wszechstronny parking.
może przestronny? I pisze się nie zatrzymywani
Shanon podnieconym głosem po raz setny opowiadał Mary, jak to niezwykle się cieszy, że mówi i już nie jest lalką.
uhm, ledwo ożyła, a on jej opowiada to po raz setny? Chyba nie o to Ci chodziło.
Ich synek wyglądał trochę inaczej bez twarzy, kończyn i krwi.
że nie miał krwi? Czy był cały we krwi? Troszkę niedomówienie wyszło wg mnie.

Niezły pomysł! Ale tyle z tego dobrego. Tekst jest zbyt krótki w miejscu, gdzie powinien uderzać w odpowiednie tony - w tych miejscach (śmierć Shannona, Drugie pojawienie się Mary Lou, czyli końcówka) spoczywa cały ładunek historii, a mianowicie o chłopaku, którego niszczy Anioł Upadły. I teraz moje pytanie: jaki był cel działania Anioła? Mam nieodparte wrażenie, iż brakuje czwartego aktu - zakończenia z wyjaśnieniem albo z czymś, co dałoby do myślenia. Myślę sobie, że pomysł został zbyt szybko przelany na papier.

Co do stylu: jest, choć oszczędny w środkach, widać umiejętność prowadzenia narracji. Mnie takie coś się nie podoba (ale to naprawdę kwestia gustu), dlatego krótkie zdania, duża ilość powtórzeń i brak opisów źle u mnie wpływa na odbiór. Na pewno masz plus (to oznacza - jest dobrze) za płynne prowadzenia narracji od punktu A do punktu B. Gdyby tekst byłby bardziej klarowny, wrażenia miałbym lepsze.

Ach, koniecznie popracuj nad interpunkcją - a dokładnie praca z myślnikami (półpauzy w dialogach).
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

6
Tekst mocno nierówny. Na kilku poziomach, odbijają ten sam schemat. Najpierw konstrukcyjnie - zaczynasz dobrze, ale potem już ci się jakoś ta historia rozjeżdża. Do śmierci chłopca wszystko się nam jakoś ciągnie, ale potem jest zupełnie tak, jakbyś nie wiedziała, jak powinno się to skończyć, ale postanowiła napisać jakąś końcówkę tak czy siak. Najpierw idziemy w jednym kierunku: że lalka, że chłopiec, że lalka ożywa (i tu już tak trochę zgrzyt, no bo przecież lalka ożywa jako coś idealnego - a nie jest to idealność lalki, ale idealność ludzka, i z tym zgrzyt jak na mnie, bo można byłoby tu wstawić jakąś lalczaną idealność). Potem sceny już przechodzą jedna w drugą bardzo szybko, ledwie zarysowane, już idziemy do następnej, coraz krócej i krócej, aby w końcu rzucić parę zdań finału. Jeśli konstrukcja była celowa, to niezbyt się sprawdza, ponieważ jest bardzo wyraźny konrast między początkiem a końcem, nawet na samym poziomie skupienia się na detalach - i nie chodzi mi tu o detale konieczne do rozwoju bohatera, a sam detale opisu. Jest różnica w szczegółowości opisu otoczenia i zachowań postaci między pierwszą i drugą częścią tekstu, i to chyba najbardziej przyczynia się do uwypuklenia tego negatywnego kontrastu.

Jeśli chodzi o samą historię, to odzwierciedla tu ona to, co jest nie tak z tekstem na poziomie konstrukcji, na początku jest fajnie. Tu chłopiec, tu lalki, może być coś ciekawego, można zbudować jakąś metaforę, cokolwiek (dużo opcji, i takie rozróżnienie wciąga czytelnika by czytał dalej, bo zastanawia się, które rozwiązanie autor wybierze). I wtedy przychodzą anioły, które, w przeciwieństwie do lalek, nie są w żaden sposób już interesujące, ot taki ich stereotyp, kopiuj i wklej, pierwsze anielskie skojarzenie tego, co możnaby wziąć za anioła - i to mamy w tekście. I na końcu też historia absolutnie nie wykorzystuje swojego potencjału, grzęźnie w mdłym rozwinięciu i suchej końcówce, mogłaby pokazać coś fajnego - nie mam tu wcale na myśli jakichś moralizatorskich głębokich treści albo skomplikowanych eksperymentów myślowych, można było po prostu pokazać coś interesującego, dziwnego, coś, co czytelnika by zaskoczyło, czego by się nie spodziewał. Trochę czegoś takiego się spodziewałem zaczynając czytać ten tekst, czegoś dziwnego. Dostałem w zamian za to trochę standardu, i to właśnie tekst zabiło, tak morduje się teksty z potencjałem.
One day nearer to dying...
ODPOWIEDZ

Wróć do „Miniatura literacka”

cron